
Elena
Sypialnia była opustoszała.
Elena nie miała pojęcia, gdzie po raz kolejny wybył Sage, ale odpowiadało jej
to, że od jakiegoś czasu odbywało się bez niechcianych niespodzianek. W gruncie
rzeczy spędzała z Rafą tyle czasu w apartamentowcu, że zaczynała
dochodzić do wniosku, że ten z pokoi właściwie już traktowali tak, jakby
należał do nich. L. nie wydawał się mieć nic przeciwko, więc wykorzystywali
taki stan rzeczy, tym bardziej, że budynek był jedynym miejscem, gdzie nie
musieli obawiać się niechcianych gości.
Wciąż nie
do końca docierało do niej to, co się wydarzyło. Wszelkie bodźce były
przytłumione, przez co czuła się tak, jakby dochodziły do niej jakby zza grubej
szyby. Próbowała zrzucić to na utratę krwi – tylko odrobiny, ale jednak – ale
zdawała sobie sprawę z tego, że to o wiele bardziej skomplikowana
kwestia.
Opadła na
łóżko, przez dłuższą chwilę w milczeniu wpatrując się w sufit. Była
świadoma obecność Rafaela (trudno, żeby było inaczej), ale on również trwał w ciszy,
nie po raz pierwszy doprowadzając ją tym do szału. To był jeden z tych
razie, kiedy marzyła o tym, żeby poznać jego myśli – upewnić się, że czuł
choć w części satysfakcję tak silną, co i ta, która towarzyszyła jej
już od dłuższego czasu. W ustach wciąż czuła słodycz jego krwi, ale tym
razem wcale nie myślała o tym, żeby spróbować więcej, bardziej przejęta
tym, czego dopiero co doświadczyli.
–
Zostaniesz do rana? – usłyszała. Natychmiast przeniosła wzrok na demona, przy
okazji mogąc przekonać się, że ani na moment nie spuszczał jej z oczu.
– Jasne, że
tak – rzuciła niemalże urażonym tonem. Naprawdę musiał pytać, czy przypadkiem
nie zamierzała po wszystkim wrócić do domu, zwłaszcza, że następnego dnia
najpewniej miała go już nie zastać? Zabawne, ale już nawet nie czuła z tego
powodu złości, a jedynie niewyobrażalny wręcz smutek. – Spędzam wieczór z Liz
– dodała z przekonaniem; to kłamstwo wykorzystywała już od dłuższego
czasu, zwłaszcza teraz, kiedy niejako nabrała pewności, że nie straciła
przyjaciółki.
– No
oczywiście… – I bez patrzenia poznała, że się uśmiechnął. Najpewniej w ten drażniący, nieco cyniczny sposób, ale jednak. – Praktyczna dziewczyna – dodał, a Elena
prychnęła.
– Najlepsza
– poprawiła go machinalnie. – Zresztą sam musiałeś zauważyć, specjalisto od
zakupów – dodała zaczepnym tonem.
Puścił jej
uwagę mimo uszu. Uznała, że to wcale nie takie złe rozwiązanie, by przynajmniej
w obecnej sytuacji darować sobie słowne przepychanki.
–
Zauważyłem, że jest bardzo lojalna, a to dobrze – stwierdził, a Elena
wywróciła oczami. Mogła przewidzieć, że nawet w takiej chwili okaże się
praktyczny. Jasne, musieli być ostrożni, ale mimo wszystko… – Poza tym
pomyślałem, że przynajmniej ją jedną będziesz chciała mieć przy sobie i chyba
się nie pomyliłem. Wciąż lepsza perspektywa niż syn kapłani.
Skinęła głową,
nie kryjąc wdzięczności. Elizabeth była dla niej ważna, poza tym w niewielkim
stopniu rekompensowała brak członków rodziny. Był jeszcze Lawrence, ale przy
jego podejściu trudno było mówić o jakiejkolwiek nostalgii czy zastanawiać
się nad bliskością. Nie mogła zaprzeczyć, że się troszczył, a ona w pewnym
momencie zaczęła myśleć o nim, jak o kimś ważnym, ale… po prostu
robił to w swój niezwykle specyficzny sposób.
Kwestię
Aldero zdecydowała się przemilczeć, woląc nie zastanawiać się nad tym, jak
zareagowały jej kuzyn, gdyby wiedział, co właśnie zrobiła. Miała wrażenie, że w ostatnim
czasie zraniła go wystarczająco wiele razy, zresztą w pamięci wciąż miała
tamtą niechcianą rozmowę, podczas której pokusiła się nawet o to, żeby
rzucić mu się do gardła. Wiedziała, że do czegoś takiego tak naprawdę nigdy nie
powinna była dopuścić, nie wspominając o tym, że w ten sposób
najpewniej zniszczyła resztki jakiejkolwiek względnie normalnej relacji, która
była pomiędzy nimi. Miała o to do siebie pretensje i to najdelikatniej
rzecz ujmując, tym bardziej, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku
chłopaka faktycznie chodziło o coś więcej, aniżeli jej zdolności.
Jakkolwiek by jednak nie było, gdyby do tego wszystkiego dowiedział się o ślubie…
Nie, nie
chciała się nad tym nawet zastanawiać.
Wciąż o tym
myślała, kiedy poczuła, że materac ugina się pod ciężarem jeszcze jednego
ciała. Nie zaprotestowała, mimowolnie rozluźniając się w odpowiedzi na
muśnięcie palców na policzku. Doświadczenie okazało się równie przyjemne, co i na
dachu, kiedy Rafa dotykał ją w ten sposób, by łatwiej mogła się uspokoić,
co z miejsca zostawiło, że zapragnęła czegoś więcej.
– No co, lilan? – rzucił zaczepnym tonem, kiedy
spojrzała na niego wyczekująco.
Było coś
wyjątkowego w uśmiechu, który jej posłał – bardziej szczerego, bez śladu
złośliwości do której się przyzwyczaiła. Wyciągnęła rękę przed siebie, by móc
ułożyć dłoń na jego policzku. Uważnie przypatrywała się znajomej twarzy, mając
wrażenie, że powinna nauczyć się jej na nowo – dobrze zapamiętać, póki wciąż
miała go przy sobie. Żegnali się nie po raz pierwszy, ale tym razem chciała
czegoś więcej – zupełnie innego niż ostatnio, kiedy czuła wyłącznie złość,
pozwalając żeby zostawił ją bez cienia pozytywnych uczuć. Teraz musiało być inaczej,
tym bardziej, że wszystko się zmieniło i to w diametralny, nie
pozostawiający cienia wątpliwości sposób.
Nie
odpowiedziała, bardziej skoncentrowana na tym, co działo się pomiędzy nimi.
Czekała na coś, czego początkowo nawet nie potrafiła opisać, poniekąd bojąc się
tego, że z chwilą, w której spróbuje ubrać konkretne oczekiwania w słowa,
co najwyżej zniechęci demona do jakichkolwiek działań. Próbowała być cierpliwa,
choć to okazało się trudne, tym bardziej, że Rafa wyraźnie nie miał nic
przeciwko wzajemnej bliskości. Odpowiadało jej to, tak jak i pocałunki,
którymi zaczął ją obdarowywać, stopniowo posuwając się coraz dalej. Znała już
tę gwałtowność, tym bardziej, że nie po raz pierwszy zatracali się ze
wzajemnych uczuciach, pomimo tego, że do tej pory nie posunęli się aż tak daleko, jak mogłaby tego
oczekiwać…
Ale teraz
była jego żoną, tak? Co więcej, nagle uświadomiła sobie, że kolejną tradycją,
która wiązała się z ceremonią, była noc poślubna, a to… Cóż, samo w sobie
brzmiało co najmniej obiecująco.
Uciekła
wzrokiem gdzieś w bok, zmieszana samą tylko myślą. Nie chciała ryzykować,
że Rafael zauważy, iż mogłaby być jakkolwiek zaniepokojona, tym bardziej, że
nie zamierzała tłumaczyć mu swoich uczuć i tego, co w tamtej chwili
chodziło jej po głowie. Chciała, by wszystko wyszło naturalnie, tym samym dając
mu okazję na to, by przejął kontrolę nad sytuacją. Mogła się założyć, że takie
rozwiązanie byłoby mu na rękę – to, żeby w pełni poddała się jego decyzjom,
zamiast po raz kolejny walczyć z nim o dominację. Przynajmniej w tej
kwestii była gotowa pójść na ustępstwa, zbyt niespokojna i podekscytowana,
by skupić się na czymkolwiek bardziej wymagającym.
Wielokrotnie
– zarówno w szkole, jak i poza nią – słyszała różne opinie na swój
temat. Zwykle wywracała oczami, zwłaszcza w odpowiedzi na złośliwe
komentarze, zdradzające zazdrość koleżanek albo zawiść tych facetów, których
odprawiła z kwitkiem. Była przyzwyczajona do podobnych reakcji, a przy
tym świadoma przede wszystkim tego, że tak naprawdę nie miała sobie niczego do
zarzucenia – nie w takim stopniu, jak inni próbowali sugerować. Jasne, nie
była święta. Lubiła bawić się mężczyznami, przynajmniej początkowo, przez długi
czas szukając czegoś, co ostatecznie znalazła dopiero przy Rafaelu. Jakkolwiek
by jednak nie było, nigdy nie próbowała zachowywać się jak dziwka. Czegokolwiek
by o sobie nie słyszała, wciąż pozostawała dziewicą, co również wydało się
dziewczynie naturalne. Mimo wszystko trwała w przekonaniu, że to coś
wyjątkowego, a skoro ostatecznie znalazła się w sypialni, na dodatek z własnym
mężem…
Odchyliła
głowę, czując muśnięcie ciepłych warg na szyi. Serce zabiło jej szybciej, tak
jak i podczas ceremonii, gdy uświadomiła sobie, że miała podzielić sobie z nim
swoją krwią. Zamarła w oczekiwaniu, gotowa zrobić to po raz kolejny,
zwłaszcza w miejscu, gdzie mogli cieszyć się prywatnością, ale pomimo
upływu czasu nic nie wskazywało na to, żeby demon zamierzał ją ukąsić. W zamian
doczekała się kolejnych pocałunków, które w zupełności wystarczyły, by
przyprawić ją o dreszcze. To było przyjemne, nawet bardzo, a Elena
miała wrażenie, że pozostawało wstępem do czegoś więcej, choć w przypadku
tego demona mogła spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Wciąż
trwała w napięciu, kiedy dłonie Rafaela wylądowały na jej biodrach.
Podobała jej się ta wzajemna bliskość, choć początkowo poczuła się co najmniej
przytłoczona parą rozłożonych, czarnych skrzydeł. Wciąż nie przywykła do
chłodu, który odczuwała za każdym razem, gdy pióra muskały jej odsłoniętą
skórę. Czuła, że ma przy sobie kogoś niebezpiecznego, kto byłby w stanie
ją zabić, gdyby tylko tego zapragnął, ale nie potrafiła zmusić się do tego, by
zacząć się go obawiać – i to niezależnie od emocji, które w niej
wzbudzał.
Nie, skoro
niezależnie od wszystkiego czuła się bezpieczna, a do tego wszystkiego
miała poczucie, że znajdowała się na swoim miejscu.
– Nie leć
do niej – poprosiła pod wpływem impulsu.
Jej głos
zabrzmiał co najmniej dziwnie, zdławiony i tak cichy, że gdyby miała do
czynienia z człowiekiem, najpewniej by jej nie usłyszał. Rafa nie miał
najmniejszego problemu z tym, by ją zrozumieć; natychmiast odsunął się –
tylko trochę, by móc spojrzeć na nią z góry, uważnie lustrując wzrokiem
twarz leżącej pod nim dziewczyny.
– Chciałbym
– stwierdził, a ona jęknęła, nie kryjąc frustracji.
– Więc po
prostu sobie daruj i wymyślmy coś innego – rzuciła niemalże błagalnym
tonem. Ujęła jego twarz w dłonie, zachęcając do tego, żeby spojrzał jej w oczy.
– Proszę. Mam złe przeczucia – dodała, coraz bardziej zdesperowana.
Wcześniej
nawet nie brała pod uwagę próby zatrzymania go przy sobie, aż nazbyt świadoma
tego, że prędzej zrobi z siebie idiotkę niż go przekona. Teraz wszystko
się zmieniło, a ona była gotowa poniżyć się do tego, żeby zacząć błagać,
gdyby tylko okazało się to konieczne. Wcześniej odrzucała od siebie te
najgorsze myśli, raz po raz powtarzając sobie, że demon doskonale wiedział, co i dlaczego
robił, nie wspominając o tym, że zwykle mało co było w stanie
przekonać go do zmiany decyzji. Była pewna, że miał jej odmówić – nawet teraz,
pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, ale nawet pomimo tego chciała
przynajmniej spróbować. Musiała, zwłaszcza teraz, gdy sprawy dodatkowo się
skomplikowały, a ona czuła się gotowa zrobić coś, czego najpewniej bardzo
szybko miało przyjść jej żałować.
Zawahała
się, przez ułamek sekundy mając ochotę jednak powiedzieć mu o tym, że
najpewniej tak czy inaczej miała znaleźć się w Volterze, ale ostatecznie
nawet słowo na ten temat nie przeszło jej przez gardło. Była w stanie
wyłącznie na niego patrzeć, ogarnięta niejasnym poczuciem tego, że to jedna z ostatnich
okazji, żeby mogła tego dokonać. Do tej pory nie zastanawiała się nad tym, jak
miała czuć się przez następne dni, odliczając do balu i zastanawiając się nad
tym, czy wszystko było w porządku. Nie znała Isobel osobiście, ale
słyszała dość, by zdawać sobie sprawę z tego, że kobieta nie była głupia –
a tym bardziej nie zamierzała tolerować zdrady, nawet gdyby ta miała
wiązać się z synem samej Ciemności.
– Teraz
zaczęłaś się martwić? – Rafael rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie. To
wystarczyło, żeby poczuła się niemalże nieswojo, więcej niż pewna tego, że
będzie w stanie zorientować się, że cokolwiek przed nim ukrywała. Wolała
nie zastanawiać się nad tym, jak mógłby zareagować, jeśli zaś chodziło o wciąż
towarzyszący jej lęk… – Nic się nie stanie, o ile będziesz bezpieczna.
Zostaniesz w Seattle, a potem… Cóż, zadecyduję po balu, co tak naprawdę
mogę zrobić – wyjaśnił, raptownie poważniejąc. – Ona nie ma nade mną władzy.
– To wiem –
zapewniła go pośpiesznie. – Co nie oznacza, że nie jest w stanie cię
skrzywdzić.
Uderzyło ją
to, że nie zaprotestował, na dłuższą chwilę milknąc i wydając się nad
czymś intensywnie zastanawiać. Wciąż nad nią górował, nachylony wystarczająco
blisko, by poczuła ciepły oddech na twarzy. Gdyby tylko zechciała, mogłaby go pocałować
i miała wielką ochotę to zrobić, a potem zapomnieć o wszystkim i zatracić
się w emocjach, jednak nie potrafiła się do tego zmusić. Zbyt długo
odrzucała od siebie niechciane myśli, by móc dalej w tym trwać, próbując
przekonać samą siebie do czegoś, o czym wiedziała, że jest nierealne.
Czegokolwiek
nie powiedziałby jej Rafael, czuła, że wizja Isabeau i tak się sprawdzi,
zresztą jak zwykle – dokładnie tak, jak powiedziała wampirzyca, nawet jeśli
żadne z nich nie potrafiło określić właściwego momentu. Co więcej, Rafael
również musiał brać to pod uwagę. W innym wypadku nie zdecydowałby się na
pośpieszny ślub – była tego pewna, nie dając się zwieść temu, że którekolwiek z jego
działań mogłyby być przypadkowe. To był akt desperacji, choć on sam naturalnie
nie zamierzał się do tego przyznać.
– Nie
zapominaj o tym, kim jestem – usłyszała. Spojrzała na niego w nieco
nieprzytomny sposób, zaskoczona tym, że po tak długiej chwili milczenia w ogóle
zdecydował się podjąć temat. – Isobel jest niebezpieczna, ale nie tak, jak ja
czy mój ojciec… Z kolei pewność siebie prędzej czy później ją zgubi, tym
bardziej, że znów próbuje kreować świat po swojemu, oczekując czegoś, co nie ma
racji bytu – dodał z powagą. – Już raz upadła. Władza w Mieście Nocy również
nie trwała długo, jeśli wziąć pod uwagę to, że dano nam cała wieczność… Wciąż
popełnia te same błędy i nie sądzę, żeby cokolwiek uległo zmianie. Czegokolwiek
chce od ciebie… Cóż, to nie ma znaczenia – stwierdził, choć sama miała na tę
kwestię nieco inny pogląd. Chciała poznać prawdę, ale nic nie wskazywało na to,
żeby jakiekolwiek wyjaśnienia miały pojawić się w najbliższym czasie. – Od
wieków próbuje traktować mnie i moich braci tak, jakbyśmy byli zobowiązani
jej służyć, a to nie jest prawda. Kiedy nadejdzie odpowiedni moment,
przypomnę jej o tym.
– Więc
dlaczego nie zrobiłeś tego do tej pory, co? – zapytała wprost, nie mogąc się
powstrzymać. Uniósł brwi, co najmniej zaskoczony pytaniem; przez jego twarz
przemknął cień, co najmniej tak, jakby z czystej złośliwości próbowała go
zaatakować. – Skoro to takie proste, mogłeś sprzeciwić jej się w chwili, w której
dowiedziałeś się, że masz mnie chronić. Istniały ważniejsze rozkazy, a jeśli
to nie ona rządzi… Wystarczyło jedno słowo, Rafa – zauważyła i w tamtej
chwili coś ścisnęło ją w gardle. – Możliwe, że istniał sposób na to, byśmy
nigdy się nie spotkali. Tak naprawdę nigdy nie musiałeś znaleźć się w Seattle,
a ja…
– Żałujesz?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, co najmniej oszołomiona jego pytaniem. Poczuła, że robi jej się
gorąco, choć to równie dobrze mogło mieć związek ze wzajemną bliskością.
Jęknęła, natychmiast pragnąć zaprotestować, ale ostatecznie zdobyła się
wyłącznie na to, żeby pokręcić głową. Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym,
co by się wydarzyło, gdyby wydarzenia ostatnich tygodni nie miały miejsca –
gdyby faktycznie nigdy na siebie nie wpadli, nie uratowałaby go, a on…
Nie, to
byłoby nienaturalne.
A ona nie
miała już wątpliwości co do tego, że wszystko sprowadzało się do jednego: przeznaczenia..
– Więc
darujmy sobie te gdybania – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał. Nie
zaprotestowała, pozwalając żeby wpił się wargami w jej usta, próbując
podać się pocałunkowi. Zdołała odwzajemnić pieszczotę, mając przy tym wrażenie,
że nie po raz pierwszy w ostatnim czasie zachowywała się w niemalże
desperacki, przesadnie wręcz zdecydowany sposób. – Jeszcze tutaj jestem,
zresztą tak jak i ty. Pozwól mi zrozumieć, co tak naprawdę oznacza to, że
jesteśmy razem i… Teraz należysz do mnie, tak? – dodał, po czym wysilił się na
blady uśmiech. – Jako moja żona…
– … nie mam
obowiązku ci się podporządkowywać – uświadomiła go usłużnie.
Wywrócił
oczami.
– Jeszcze
zobaczymy.
Cokolwiek
miał na myśli, nie dał jej okazji do tego, żeby się nad tym zastanowiła.
Początkowo była gotowa zaprotestować przed kolejnymi pocałunkami, ale nawet
wzięcie pod uwagę tego, że miałaby go od siebie odepchnąć, wydała się Elenie czymś
nienaturalnym. Chciała znaleźć się bliżej, nade wszystko pragnąć wpaść mu w ramiona
i choćby do samego rana trwać w jego objęciach, wykorzystując
pozostały im czas tak dobrze, jak tylko miało być to możliwe.
Nie miała
pojęcia, jakim cudem zdołała się rozluźnić. Coś w bliskości i znajomym
zapachu sprawiło, że mimowolnie zaczęła się uspokajać, co przyjęła niemalże z ulgą.
Przez myśl przeszło jej, że Rafa mógł próbować wykorzystać umiejętności,
którymi dysponował (zdążyła przekonać się, że wciąż nie zdawała sobie sprawy ze
wszystkiego, co potrafiły demony), by wpłynąć na targające nią emocje, ale
nawet jeśli tak było, zdecydowała się nie protestować. Miała wrażenie, że gdyby
uczucia przejęły nad nią kontrolę, mogłaby zrobić coś wyjątkowo głupiego,
chociażby uświadamiając pewnego nieprzewidywalnego demona o tym, że ich kolejne
spotkanie mogło być o wiele bliżej, aniżeli mogłoby się tego spodziewać.
Cóż, jakoś
nie miała wątpliwości co do tego, że raczej nie mogła liczyć na entuzjastyczne
powitanie, kiedy już pojawiłaby się w Volterze, ale…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, kiedy dłonie Rafaela znalazły się na jej
plecach – tylko po to, by po chwili przesunąć się niżej, muskając dolną krawędź
sukienki. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale nie tego, że właśnie on
pokusi się o to, by podciągnąć materiał, a potem niemalże wprawionym
ruchem pozbyć się okrywającego jej ciało materiału. Zamarła w bezruchu,
uświadamiając sobie, że siedziała przed nim niemalże naga, oczywiście pomijając
materiał czarnego, dopasowanego kompletu bielizny – czegoś, co wybrała właściwie
pod wpływem impulsu, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby założyć cokolwiek
mniej wyszukanego w dniu ślubu.
Przez
chwilę miała ochotę pogratulować sobie zaradności, nawet pomimo narastających z każdą
kolejną sekundą wątpliwości. Słodka
bogini, więc jednak…, pomyślała w oszołomieniu, próbując psychicznie
przygotować się na to, co dopiero miało nadejść. Nie wyobrażała sobie tej nocy,
nie zastanawiając się nad tym, że Rafael w końcu mógłby zdecydować się na
to, żeby…
– Tak będzie
ci wygodniej – stwierdził, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Serce waliło jej jak oszalałe, a oddech przyśpieszył i stał się
bardziej urwany. Nawet perspektywa zebrania myśli okazała się co najmniej
skomplikowana, przez co dopiero po chwili zrozumiała pełen sens jego słów. –
Nie wiem, czy wciąż tutaj będę, kiedy się obudzisz, ale… Cóż, chyba podoba mi
się to, że mogę obserwować cię podczas snu – dodał z przekonaniem.
Nie
odezwała się nawet słowem, kiedy przyciągnął ją do siebie, pomagając ułożyć się
u swojego boku. Otoczył ją ramionami, co mogłoby być przyjemne, gdyby nie
to, że myślami wciąż była przy tym, co powinni
teraz zrobić… A przynajmniej czego sama zaczęła oczekiwać z chwilą, w której
zaczął ją rozbierać. Spodziewała się naprawdę wielu rzezy, nawet jeśli nie do
końca docierało do niej to, że w ogóle mogliby posunąć się aż tak daleko,
ale to…
Ledwo
powstrzymała się prze całą wiązanką cisnących jej się na usta przekleństw.
Pomijając to, że niejako właśnie się żegnali oraz to, że dopiero co pokusiła
się o to, żeby pod wpływem impulsu zdecydować się na wyjście za mąż,
zdecydowanie nie brała pod uwagę tego, że po tym wszystkim mogłaby tak po
prostu zasnąć – i to nawet w ramionach Rafy, świadoma tego, że
faktycznie odczuwała coraz silniejsze zmęczenie.
Zaraz po
ślubie własny mąż rozebrał ją i niejako kładł spać, co najmniej jakby była
małym dzieckiem.
Cóż, w jego
przypadku jak najbardziej mogła się tego spodziewać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz