
Rafael
Obserwowanie jej przyszło mu w najzupełniej
naturalny sposób. Było coś wyjątkowego w możliwości przypatrywania się tej
dziewczynie, zwłaszcza kiedy zachowywała się w tak spokojny sposób. Z zamkniętymi
oczami i rozrzuconymi na poduszce złocistymi lokami, wyglądała co najmniej
pięknie, choć niezwykła uroda kobiet już dawno przestała robić na nim wrażenie.
W przypadku Eleny chodziło o coś więcej, chociaż naturalnie nie mógł
zaprzeczyć jej urodzie – części daru, jak ostatecznie się okazało, jednak to
nie miało dla demona najmniejszego nawet znaczenia.
Nie miał
pewności, w którym momencie tak naprawdę zaakceptował uczucia, które
dziewczyna w nim rozbudziła. Początkowo był gotów zrobić wszystko, byleby
wyprzeć niechciane emocje – ludzie słabości, bo za takie uważał to, czego od
chwili tamtego pocałunku doświadczał. Dopiero z czasem się to zmieniło, a Rafa
nie wyobrażał sobie tego, że na własne życzenie miałby odepchnąć od siebie to,
co czuł względem Eleny. Miłość czy cokolwiek innego – chciał, żeby należała do
niego, a skoro teraz mógł nazwać ją swoją…
To było
szalone. Sam ślub i to, że właśnie jemu przyszło do głowy odprawienie
ceremonii… Nigdy nawet nie brał pod uwagę tego, że miałby podsunąć się aż tak
daleko, nie tylko dobrowolnie przyjmując pod swoją opiekę jakąkolwiek kobietę,
ale przede wszystkim ofiarowując jej cząstkę siebie. Musiał przywyknąć do tej
wzajemności oraz niepokoju, który towarzyszył mu na samą myśl o tym, że
miałoby spotkać ją cokolwiek złego – strachu, który do tej pory był mu obcy, bo
jedyne, czym się kierował, stanowił instynkt. Dotychczas troszczył się
wyłącznie o siebie, przetrwanie i rozkazy, które mogły zapewnić mu
przychylność ojca. Te naturalnie zakładały, że Elena miała być bezpieczna, ale
czym innym była próba zapewnienia dziewczynie przeżycia, a czym zgoła
innym tak silne pragnienie, by zapewnić jej wszystko to, co najlepsze.
Wciąż był
świadom tego, że to, czego doświadczał, mogło przynieść mu zgubę. W każdej
chwili te uczucia mogły obrócić się przeciwko niemu, co zresztą prędzej czy
później miało się wydarzyć. Hunter już tego próbował, a Rafa zdawał sobie
sprawę z tego, że podczas balu (jeśli nie wcześniej) również Isobel
spróbuje go ukarać. Od dłuższego czasu doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
że igranie z królową na dłuższą metę nie ma sensu. On i Elena nie
mieli szans na to, żeby przez całą wieczność kryć się po kątach i udawać,
że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. W gruncie rzeczy nie
chciał tego, powoli mając dość ukrywania się przed wszystkimi wokół. Nie
powiedziała mu tego wprost, ale ona również męczyła się z koniecznością
krycia się przed rodziną; widział z jaką ulgą powiedziała o wszystkim
przyjaciółce i chociaż Elizabeth mimo wszystko była mu obojętna, doceniał
to, jaki wpływ wystawiła się mieć na samopoczucie Eleny. Gdyby jeszcze znaleźli
sposób na to, by reszta przejęła to bez zbędnych emocjonalnie…
Jakby to w ogóle
miało być możliwe.
Przestał o tym
myśleć, aż nazbyt świadom tego, że istniały o wiele ważniejsze, bardziej
skomplikowane kwestie. Ten wyjazd miał zmienić wszystko, zresztą jak i nadchodzący
bal. Choć starał się tego nie okazywać, w istocie obawiał się tego, czego
żadne z nich nie było w stanie tak po prostu przewidzieć. Nienawidził
działania na oślep, woląc mieć przynajmniej szczątkowe pojęcie o tym,
czego powinien się spodziewać, jednak w tym wypadku najwyraźniej nie miał
na co liczyć. Wiedział jedynie, że coś groziło Elenie – i że to wcale nie
musiało wiązać się wyłącznie z bólem, choć ta możliwość mimo wszystko
wydała mu się o wiele bardziej pożądana, jeśli tylko dziewczyna
pozostałaby żywa. Była delikatna, nawet pomimo uporu z którym usiłowała to
ukryć, ale pomimo to prędzej zniósłby jej cierpienie niż śmierć – nie, skoro ta
druga najpewniej by go zniszczyła.
Zawahał
się, sam niepewny tego, jak powinien zareagować na tę zależność. To było coś co
najmniej nieprawdopodobnego – to, że mógłby istnieć ktokolwiek, kto miałby na niego
większy wpływ niż on sam. Czuł, że wszystko wynikało się spod kontroli i to
już od dłuższego czasu. Gdyby sprawy miały się inaczej, zdecydowanie by na to
nie pozwolił, ale kiedy w grę wchodziła ta dziewczyna, wszelkie
dotychczasowe przyzwyczajenia przestawały mieć rację bytu. W którymś
momencie stali się jednością, wydając się istnieć dla siebie, połączeni w sposób,
którego chyba nie miał być w stanie zrozumieć.
Spojrzał na
Elenę, kiedy ta poruszyła się przez sen, ufnie tuląc się do jego boku. Wciąż uważał,
że brakowało jej choć minimalnego instynktu samozachowawczego, ale już nie
potrafił się na nią o to irytować. Żałośnie tego, że nie uciekała na jego
widok i nie czuła potrzeby, by trzymać się z daleka, byłoby z jego
perspektywy co najmniej idiotyczne.
Wsunął
palce w jasne włosy dziewczyny, raz po raz je przeczesując – jakby od
niechcenia, świadom tylko i wyłącznie tego, że takie doświadczenie
sprawiało mu przyjemność. Wciąż czuł słodycz jej krwi, już od jakiegoś czasu
stanowiącej rodzaj pokusy, której dopiero teraz mógł ulec. Nie był przekonany
co do samej ceremonii, choć paradoksalnie sam ją zaproponował, gotów podkreślić
to, że Elena należała do niego. Uczucia wciąż go przytłaczały, wzbudzając w demonie
całą mieszankę sprzecznych pragnień. W jakimś stopniu obawiał się tego, że
w którymś momencie się w tym zagubi albo – co gorsza – w jakiś
sposób straci dziewczynę. Był gotów wszystko, byleby zatrzymać ją przy sobie, a to
wydawało się jedynym bezpiecznym rozwiązaniem.
To chyba
było właściwe, tak? Teraz mógł nazywać ją swoją, nie obawiając się tego, że po
raz kolejny odbierze jego słowa w sposób, który wyda jej się przedmiotowy.
Przecież nie chodziło o to – nie była jego zabawką czy niewolnicą, nie
tylko dlatego, że zdecydowanie by sobie na to nie pozwoliła. Chodziło o coś
więcej, ale…
W milczeniu
ujął dziewczynę za rękę, uważnie przypatrując się po jej dłoni. Wiedział, że
zdążył urazić ją tym, że nie wszystko tej nocy poszło tak, jak mogłaby
oczekiwać, ale nie sądził, by długo była w stanie się za to na niego
boczyć. W zasadzie kłócili się tak często i z tak różnych
powodów, że zdążył się do tego przyzwyczaić. Tym razem również byli tego
bliscy, a Rafa nie był w stanie jednoznacznie określić, co takiego
wpłynęło na Elenę na tyle, by ostatecznie wycofała się z naciskania na
niego w związku z tym, gdzie się wybierał.
Wciąż o tym
myśląc, zaniepokojony niejasnych wrażeniem, że dziewczyna nie mówiła mu
wszystkiego, sięgnął do kieszeni, by wydobyć małe, aksamitnie czarne
pudełeczko. W tym wypadku wybór również zawdzięczał Liz, a przynajmniej
zakładał, że właśnie to powinien czuć – o ile oczywiście Elena faktycznie
miała być zadowolona z uwag, których udzieliła mu jej przyjaciółka.
Wszystko
działo się tak szybko, że właściwie nie miał czas na to, żeby zainteresować się
symboliką i wszystkim tym, co uważano dla ślubu właściwe. Wiedział
jedynie, że obrączki były dość istotne – materialny dowód na to, że osoba
noszący pierścionek do kogoś należała. Elena była jego, a skoro tak…
Elizabeth
twierdziła, że znalezienie odpowiednich, wyjątkowych obrączek dosłownie z dnia
na dzień, graniczyło z cudem. Cóż, na pewno tak było, o ile
ignorowało się fakt, że ludzie pozostawiali istotami zaskakująco wręcz
prostymi, a postępowanie z nimi było wręcz dziecinnie proste. Tak czy
inaczej, wszystko sprowadzało się do odpowiedniej sumy pieniędzy i –
ewentualnie, jeśli akurat miało się łatwość do wpływania na cudze umysły –
manipulacji.
Liz
wiedziała, co spodoba się Elenie – naturalnie złoto, bo przecież musiała mieć
wszystko to, co najlepsze. On i Elizabeth okazali się też wyjątkowo zgodni
w kwestii drobnych, ale efektownych kamieni – lapis lazuru – wydających
się wręcz idealnie pasować do oczu dziewczyny. O wygrawerowane wewnątrz
symbole zadbał sam, nie zamierzając nikomu tłumaczyć się z tego, że
wiązały się z dawni już zapomnianym językiem Pierwotnych. Kiedyś wiedziano
w to, że zapewniały ochronę, a tego przede wszystkim potrzebowała
Elena – bezpieczeństwa, którego w najbliższych dniach nie miał być w stanie
zapewnić jej w takim stopniu, jak mógłby tego oczekiwać.
No cóż,
musiało wystarczyć. Ewentualnie zaczynał być przewrażliwiony, ale to przy tej
dziewczynie było do przewidzenia.
Nawet nie
drgnęła, kiedy delikatnie wsunął jej obrączkę na serdeczny palec lewej dłoni –
dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować. Pasowała, co również uznał za dobry
znak, o ile to miało jakikolwiek sens. Miał wrażenie, że ktoś wychowany w taki
sposób, jak Elena, w naturalny sposób mógłby oczekiwać czegoś więcej, ale
ostatecznie odrzucił od siebie tę myśl. Gdyby miała wątpliwości na tyle
wielkie, by chcieć się wycofać, zrobiłaby to, a nawet jeśli nie… Cóż, był
zbyt wielkim egoistą, by zaprzątać sobie tym głowę.
Z wolna
usiadł, wcześniej upewniając się, że dotychczas trwająca w jego ramionach
dziewczyna się nie obudzi. Podejrzewał, że wpadłaby w szał, gdyby
zorientowała się, że zamierzał tak po prostu ją zostawić i darować sobie
jakiekolwiek pożegnania, ale nie miał do tego cierpliwości. Nauczył się działać
bez oglądania się na innych, a niektóre przyzwyczajenia pozostawały równie
silne w każdej sytuacji, niezależnie od tego, co mogłoby się wydarzyć.
Przy odrobinie szczęścia i tak mieli się wkrótce zobaczyć, a wtedy
równie dobrze mógł wysłuchać kolejnych uwag na temat tego, jaki to był okropny
– do tego też zdążył się przyzwyczaić, zresztą po tonie i zachowaniu Eleny
wyraźnie dało się zauważyć, że przeczyła samej sobie.
Cóż, to
było w jej stylu, a przynajmniej takie odniósł wrażenie.
Apartamentowiec
wydawał się opustoszały, ale to mu odpowiadało. Nie miał pojęcia, gdzie podziewali
się Lawrence i Sage, ani czy Elizabeth wróciła do domu, jednak i to
nie miało dla niego znaczenia. Chciał pobyć z Eleną, chociaż sama
zainteresowana najpewniej wyobrażała sobie spędzenie tej nocy w inny, o wiele
bardziej… intensywny sposób. Był tego
pewien, tym bardziej, że nie po raz pierwszy z uporem próbowała
zainteresować go swoim ciałem. Nie miał wątpliwości co do tego, że była
atrakcyjną kobietą i że prędzej czy później na pewno zamierzała zacząć
oczekiwać tego i owego, ale przynajmniej tymczasowo istniały o wiele
ważniejsze kwestie, aniżeli cielesne uciechy. Nie chodziło już tylko o to,
że żadne z nich tak naprawdę nigdy nie znalazło się w takiej
sytuacji, ale też o… coś więcej, choć przynajmniej tymczasowo nie potrafił
opisać tego słowami.
Ta dziewczyna prędzej czy później mnie
wykończy…
Zabawne,
ale nawet nie potrafił mieć do niej o to pretensji. W pamięci wciąż miał
tych kilka słów, kiedy to dosłownie błagała go o to, by został i choć
spróbował znaleźć inne rozwiązanie. Przez moment nawet chciał to zrobić,
pierwszy raz niepewny tego, co tak naprawdę powinien albo chciał zrobić. Nie
podobało mu się to, że mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości, dlatego pośpiesznie
odrzucił od siebie niechciane myśli, w zamian kierując się ku balkonowi.
Bliskość nieba zawsze była kojąca, zresztą nie zamierzał czekać z odlotem
aż do nadejścia świtu. Noc była o wiele bezpieczniejsza, poniekąd dlatego,
że nie musiał ryzykować, iż jakikolwiek niechciany świadek zauważy cokolwiek
niewłaściwego.
Wyczuł Miriam
na krótko przed tym, jak ta zmaterializowała się u jego boku. Milczała,
choć oczywistym wydawało się to, że nie zamierzała trwać w ciszy w nieskończoność,
ku jego wyraźnej irytacji. Jasne, obecność siostry wiele ułatwiała, bo
przynajmniej nie musiał na nią czekać, skoro miała towarzyszyć mu w drodze
do Volterry, ale kwestia jakiejkolwiek rozmowy zdecydowanie nie była mu na
rękę.
– Już się
sobą nacieszyliście? – zapytała jakby od niechcenia. Zawsze była złośliwa, poza
tym zwykle wiedziała, jak dobierać słowa w taki sposób, by nie wtrącić go z równowagi.
– To, że
sporo czasu spędzam z Eleną, jeszcze nie oznacza, że przestałem właściwie oceniać
priorytety – uświadomił ją cierpkim tonem.
Nawet na
nią nie spojrzał, uparcie wpatrując się w ciemność. Seattle miało to do
siebie, że nigdy tak naprawdę nie pogrążało się w mroku na dobre – widział
przemykające ulicami samochody i światła w niektórych oknach budynków
– co niezmiennie go irytowało. Zdecydowanie brakowało mu spokoju, który
zapewniał chociażby las i okolice kapliczki, gdzie nie tak dawno temu co
chwilę spotykał się z Eleną. Inną kwestią był apartamentowiec, który sam w sobie
przypadł mu do gustu, ale sama konieczność przebywania w samym centrum
miasta okazała się drażniąca.
– Przecież
nie podważam tego, że wciąż jesteś przywódcą – zapewniła go pośpiesznie Mira. –
Po prostu… to takie dziwne – przyznała i tym razem jednak zdecydował się
przenieść na nią wzrok.
– Co masz
na myśli? – zapytał z powątpiewaniem. – Ludzie uczucia? Bo jeśli tak, to
wierz mi, że owszem, są dziwne… Ale to nic, czym powinnaś się przejmować –
oznajmił z naciskiem. – Wciąż jestem sobą, mimo wszystko. Jeśli masz
wątpliwości, zawsze możesz poszukać sobie Huntera do towarzystwa – dodał z przekąsem,
nie mogąc się powstrzymać.
– Dlaczego
za każdym razem mi to wypominasz? – zapytała. Zwykle nie zwracał uwagi na
targające kobietą emocje, ale w tamtej chwili wyraźnie wyczuł
pobrzmiewająca w jej głosie gorycz. – Ile jeszcze spróbujesz zasugerować
mi brak lojalności, co Rafa? Już o tym rozmawialiśmy, więcej niż raz, a jednak…
– Wybacz –
zreflektował się, dopiero po chwili orientując się, co tak naprawdę powiedział.
Mira
zawahała się, ale nie skomentowała tego jednego słowa w żaden sposób, w zamian
ograniczając się do sztywnego skinięcia głową. Bez pośpiechu zajęła miejsce u jego
boku, po czym jakby od niechcenia oparła się plecami o barierkę balkonu,
wzniosła twarz ku nocnemu niebu i po prostu tak stała, dłuższą chwilę
trwając w niemalże idealnej ciszy.
– Wiesz co?
Nie wiem, jakimi zasadami zawsze kierowaliście się ty czy Hunter… ale mnie to
nie dotyczy, tak? Może dlatego, że jestem tylko
kobietą – powiedziała z naciskiem, wymownie wywracając oczami – ale naprawdę
mam wywalone na to, czy mogłabym zyskać władze. Nie chcę tego, a jakbym
widziała na tym miejscu Huntera, nawet bym nie próbowała z tobą zostać,
kiedy zorientowałam się, co takiego się dzieje – wyrzuciła z siebie na
wydechu, najwyraźniej nie będąc w stanie powstrzymać się przed poruszeniem
tego tematu.
– Dlaczego?
– zapytał wprost. Skoro już chciała bawić się w szczere wyznania, mogła
wytłumaczyć mu jeszcze tę jedna kwestię.
Uniosła
brwi.
– Dlaczego
co? – powtórzyła, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Wolę
ciebie, niż któregokolwiek z naszych braci? A jak sądzisz?
– Błagam
cię, chociaż ty jedna nie każ mi zgadywać, co takiego chodzi ci po głowie –
obruszył się, coraz bardziej poirytowany. – Jakbym znał odpowiedź, nie
musiałbym pytać.
Otworzyła
usta, najpewniej zamierzając rzucić coś złośliwego, ale w ostatniej chwili
się powstrzymała. Mimowolnie pomyślał o tym, że to najrozsądniejsze, co
mogłaby w obecnej sytuacji zrobić.
– Może po
prostu jestem egoistką, która docenia to, że przy tobie jej dobrze… Bo wiesz,
jest mi dobrze – przyznała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. –
Przynajmniej uważasz, że jestem praktyczna. Wciąż kobieta, ale… nie zachowujesz
się tak, jakbym była winna temu, kim jestem – dodała i prawie natychmiast
zamilkła, jakby mając wątpliwości co do tego, żeby ciągnąć temat.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, nie po raz pierwszy mając wrażenie, że Mira czuła o wiele
więcej, aniżeli raczyła przyznać. Wcześniej, zanim jeszcze zaczął zwracać uwagę
na emocje, nawet nie myślał o tym, że mogłaby cokolwiek odczuwać, ale
teraz…
– Jesteś
córką Ciemności, a ojciec z jakiegoś powodu cię wyróżnił – powiedział
w końcu. Miriam była jedyną, która zajmowała aż tak wysoką pozycję, mogąc
cieszyć się przywilejami i ludzką formą, a to zdecydowanie o czymś
świadczyło. – Zawsze byłaś mu wierna, zresztą tak jak i ja… Nie dałaś mi
powodów, bym traktował cię jak kogoś gorszego, może pomijając tych kilka razy,
kiedy… musiałem zachować się inaczej.
Przez twarz
Miry przemknął cień, co jednoznacznie uprzytomniło mu, że zrozumiała aluzję –
to, że miał na myśli te momenty, w których decydował się ją ukarać. W pamięci
miał przede wszystkim to, co stało się w kapliczce, a o czym
ostatecznie zaczął myśleć jak o sytuacji, która tak naprawdę nie powinna
mieć miejsca. Zwykle nie żałował swoich decyzji, ale odkąd zaczął postrzegać
świat w nieco inny, bardziej skomplikowany przez emocje sposób…
Nie,
zdecydowanie nie zamierzał posunąć się do tego, żeby przepraszać – i to
pomimo tego, że być może powinien.
– Elena nie
jest zadowolona z tego, że zamierzam widzieć się z Isobel – rzucił
jakby od niechcenia, a Mira prychnęła, bynajmniej niezaskoczona zmianą
tematu.
– Dziwisz
się? – zapytała niemalże pobłażliwym tonem. – Będzie chciała nas pozabijać, to
jest pewne… Bo raczej nie ucieszy się, jak jej oznajmisz, że mamy „konflikt
interesów”, więc z rozkazów nic nie będzie.
Puścił
złośliwą nutę w jej głosie mimo uszu, zresztą tak jak i to, że najpewniej
ściągnął sobie na głowę kolejną sypiącą złotymi radami kobietę. Wyjazd był
postanowiony, a on nie zamierzał się teraz wycofać.
–
Zobaczymy, co zaplanowała i dopiero wtedy podejmę decyzję – oznajmił z przekonaniem.
– Póki Elena jest bezpieczna, nic złego się nie wydarzy.
– Jesteś
pewien?
Pytanie
siostry go zaskoczyło, zresztą tak jak i niespokojne spojrzenie, które
ostatecznie mu rzuciła.
– Co masz
na myśli? – zapytał z powątpiewaniem. – Isobel nie ma na nas wpływu. Wiesz
to w równym stopniu, co i ja, więc nie rozumiem…
– Ale ona
tego nie wie – przerwała mu. – Jest silna i zdeterminowana. A nas wciąż
można skrzywdzić, nawet jeśli jesteśmy nieśmiertelni. To telepatka, a ja
jakoś nie mam wątpliwości co do tego, że znalazła osoby z których może
czerpać. Ona nie jest głupia, Rafa.
Spiął się,
bynajmniej niezadowolony z tego, że mogłaby próbować udzielać mu
jakichkolwiek rad. Być może miała rację, ale to jeszcze nie świadczyło o tym,
że nie miał pojęcia, co takiego robił. Wiedział, co takiego chciał osiągnąć, a jakiekolwiek
uwagi zdecydowanie nie były mu na rękę.
– Ja
również – przypomniał siostrze chłodno. – Wiem, co potrafi Isobel… A ty po
prostu mnie słuchaj, zresztą tak jak zawsze – dodał z powagą. – Wtedy
wszystko będzie w porządku. Masz jeszcze jakieś złote rady?
Mira
zacisnęła usta. Tym razem nie wydała mu się rozeźlona, ale przede wszystkim
zmartwiona, choć to wydawało się niedorzeczne. Ledwo był w stanie
zrozumieć troskę Eleny, więc to, że również demonica mogłaby się o niego
martwić, wydało mu się co najmniej dziwne. Nie, skoro Miriam nie miała powodów,
by się nim przejmować, nawet jeśli faktycznie przebywanie u jego boku
pozostawało dla niej „wygodne”.
– Nie –
usłyszał. – Powiedziałam już wszystko, to co chciałam… Tak sądzę.
Skinął
głową.
– To
świetnie. – Zmierzył ją wzrokiem, próbując przewidzieć, co takiego chodziło jej
po głowie, ale to okazało się trudne. Panowała nad sobą i to o wiele
lepiej, aniżeli mógłby się spodziewać. Nie miał pewności czy to dobrze, czy
może wręcz przeciwnie, ale zdecydował się zostawić tę kwestię na inną okazję. –
Nie podoba mi się to, że nikogo nie ma i Elena zostanie sama, ale nie ma
na co czekać. Chcę lecieć teraz – oznajmił, a Mira wymownie uniosła brwi
ku górze.
– Zero
ckliwych pożegnań? – zapytała z powątpiewaniem.
Rzucił jej
wymowne, co najmniej rozeźlone spojrzenie. Naprawdę do tego wszystkiego chciała
go prowokować?
– Sądzę, że
Elena właśnie tego się po mnie spodziewała – powiedział w końcu, decydując
się zachować spokój. – Lepiej się pośpiesz. Nie zamierzam na ciebie czekać –
dodał, aż nazbyt świadom tego, że tym razem nie doczeka się żadnych oznak protestu.
Mimo
wszystko na chwilę przed tym, jak oboje wzbili się w powietrze, był gotów
przysiąc, że Mira przypatrywała mu się niemalże z troską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz