13 października 2016

Trzysta trzydzieści trzy

Rafael
Obserwowanie jej przyszło mu w najzupełniej naturalny sposób. Było coś wyjątkowego w możliwości przypatrywania się tej dziewczynie, zwłaszcza kiedy zachowywała się w tak spokojny sposób. Z zamkniętymi oczami i rozrzuconymi na poduszce złocistymi lokami, wyglądała co najmniej pięknie, choć niezwykła uroda kobiet już dawno przestała robić na nim wrażenie. W przypadku Eleny chodziło o coś więcej, chociaż naturalnie nie mógł zaprzeczyć jej urodzie – części daru, jak ostatecznie się okazało, jednak to nie miało dla demona najmniejszego nawet znaczenia.
Nie miał pewności, w którym momencie tak naprawdę zaakceptował uczucia, które dziewczyna w nim rozbudziła. Początkowo był gotów zrobić wszystko, byleby wyprzeć niechciane emocje – ludzie słabości, bo za takie uważał to, czego od chwili tamtego pocałunku doświadczał. Dopiero z czasem się to zmieniło, a Rafa nie wyobrażał sobie tego, że na własne życzenie miałby odepchnąć od siebie to, co czuł względem Eleny. Miłość czy cokolwiek innego – chciał, żeby należała do niego, a skoro teraz mógł nazwać ją swoją…
To było szalone. Sam ślub i to, że właśnie jemu przyszło do głowy odprawienie ceremonii… Nigdy nawet nie brał pod uwagę tego, że miałby podsunąć się aż tak daleko, nie tylko dobrowolnie przyjmując pod swoją opiekę jakąkolwiek kobietę, ale przede wszystkim ofiarowując jej cząstkę siebie. Musiał przywyknąć do tej wzajemności oraz niepokoju, który towarzyszył mu na samą myśl o tym, że miałoby spotkać ją cokolwiek złego – strachu, który do tej pory był mu obcy, bo jedyne, czym się kierował, stanowił instynkt. Dotychczas troszczył się wyłącznie o siebie, przetrwanie i rozkazy, które mogły zapewnić mu przychylność ojca. Te naturalnie zakładały, że Elena miała być bezpieczna, ale czym innym była próba zapewnienia dziewczynie przeżycia, a czym zgoła innym tak silne pragnienie, by zapewnić jej wszystko to, co najlepsze.
Wciąż był świadom tego, że to, czego doświadczał, mogło przynieść mu zgubę. W każdej chwili te uczucia mogły obrócić się przeciwko niemu, co zresztą prędzej czy później miało się wydarzyć. Hunter już tego próbował, a Rafa zdawał sobie sprawę z tego, że podczas balu (jeśli nie wcześniej) również Isobel spróbuje go ukarać. Od dłuższego czasu doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że igranie z królową na dłuższą metę nie ma sensu. On i Elena nie mieli szans na to, żeby przez całą wieczność kryć się po kątach i udawać, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku. W gruncie rzeczy nie chciał tego, powoli mając dość ukrywania się przed wszystkimi wokół. Nie powiedziała mu tego wprost, ale ona również męczyła się z koniecznością krycia się przed rodziną; widział z jaką ulgą powiedziała o wszystkim przyjaciółce i chociaż Elizabeth mimo wszystko była mu obojętna, doceniał to, jaki wpływ wystawiła się mieć na samopoczucie Eleny. Gdyby jeszcze znaleźli sposób na to, by reszta przejęła to bez zbędnych emocjonalnie…
Jakby to w ogóle miało być możliwe.
Przestał o tym myśleć, aż nazbyt świadom tego, że istniały o wiele ważniejsze, bardziej skomplikowane kwestie. Ten wyjazd miał zmienić wszystko, zresztą jak i nadchodzący bal. Choć starał się tego nie okazywać, w istocie obawiał się tego, czego żadne z nich nie było w stanie tak po prostu przewidzieć. Nienawidził działania na oślep, woląc mieć przynajmniej szczątkowe pojęcie o tym, czego powinien się spodziewać, jednak w tym wypadku najwyraźniej nie miał na co liczyć. Wiedział jedynie, że coś groziło Elenie – i że to wcale nie musiało wiązać się wyłącznie z bólem, choć ta możliwość mimo wszystko wydała mu się o wiele bardziej pożądana, jeśli tylko dziewczyna pozostałaby żywa. Była delikatna, nawet pomimo uporu z którym usiłowała to ukryć, ale pomimo to prędzej zniósłby jej cierpienie niż śmierć – nie, skoro ta druga najpewniej by go zniszczyła.
Zawahał się, sam niepewny tego, jak powinien zareagować na tę zależność. To było coś co najmniej nieprawdopodobnego – to, że mógłby istnieć ktokolwiek, kto miałby na niego większy wpływ niż on sam. Czuł, że wszystko wynikało się spod kontroli i to już od dłuższego czasu. Gdyby sprawy miały się inaczej, zdecydowanie by na to nie pozwolił, ale kiedy w grę wchodziła ta dziewczyna, wszelkie dotychczasowe przyzwyczajenia przestawały mieć rację bytu. W którymś momencie stali się jednością, wydając się istnieć dla siebie, połączeni w sposób, którego chyba nie miał być w stanie zrozumieć.
Spojrzał na Elenę, kiedy ta poruszyła się przez sen, ufnie tuląc się do jego boku. Wciąż uważał, że brakowało jej choć minimalnego instynktu samozachowawczego, ale już nie potrafił się na nią o to irytować. Żałośnie tego, że nie uciekała na jego widok i nie czuła potrzeby, by trzymać się z daleka, byłoby z jego perspektywy co najmniej idiotyczne.
Wsunął palce w jasne włosy dziewczyny, raz po raz je przeczesując – jakby od niechcenia, świadom tylko i wyłącznie tego, że takie doświadczenie sprawiało mu przyjemność. Wciąż czuł słodycz jej krwi, już od jakiegoś czasu stanowiącej rodzaj pokusy, której dopiero teraz mógł ulec. Nie był przekonany co do samej ceremonii, choć paradoksalnie sam ją zaproponował, gotów podkreślić to, że Elena należała do niego. Uczucia wciąż go przytłaczały, wzbudzając w demonie całą mieszankę sprzecznych pragnień. W jakimś stopniu obawiał się tego, że w którymś momencie się w tym zagubi albo – co gorsza – w jakiś sposób straci dziewczynę. Był gotów wszystko, byleby zatrzymać ją przy sobie, a to wydawało się jedynym bezpiecznym rozwiązaniem.
To chyba było właściwe, tak? Teraz mógł nazywać ją swoją, nie obawiając się tego, że po raz kolejny odbierze jego słowa w sposób, który wyda jej się przedmiotowy. Przecież nie chodziło o to – nie była jego zabawką czy niewolnicą, nie tylko dlatego, że zdecydowanie by sobie na to nie pozwoliła. Chodziło o coś więcej, ale…
W milczeniu ujął dziewczynę za rękę, uważnie przypatrując się po jej dłoni. Wiedział, że zdążył urazić ją tym, że nie wszystko tej nocy poszło tak, jak mogłaby oczekiwać, ale nie sądził, by długo była w stanie się za to na niego boczyć. W zasadzie kłócili się tak często i z tak różnych powodów, że zdążył się do tego przyzwyczaić. Tym razem również byli tego bliscy, a Rafa nie był w stanie jednoznacznie określić, co takiego wpłynęło na Elenę na tyle, by ostatecznie wycofała się z naciskania na niego w związku z tym, gdzie się wybierał.
Wciąż o tym myśląc, zaniepokojony niejasnych wrażeniem, że dziewczyna nie mówiła mu wszystkiego, sięgnął do kieszeni, by wydobyć małe, aksamitnie czarne pudełeczko. W tym wypadku wybór również zawdzięczał Liz, a przynajmniej zakładał, że właśnie to powinien czuć – o ile oczywiście Elena faktycznie miała być zadowolona z uwag, których udzieliła mu jej przyjaciółka.
Wszystko działo się tak szybko, że właściwie nie miał czas na to, żeby zainteresować się symboliką i wszystkim tym, co uważano dla ślubu właściwe. Wiedział jedynie, że obrączki były dość istotne – materialny dowód na to, że osoba noszący pierścionek do kogoś należała. Elena była jego, a skoro tak…
Elizabeth twierdziła, że znalezienie odpowiednich, wyjątkowych obrączek dosłownie z dnia na dzień, graniczyło z cudem. Cóż, na pewno tak było, o ile ignorowało się fakt, że ludzie pozostawiali istotami zaskakująco wręcz prostymi, a postępowanie z nimi było wręcz dziecinnie proste. Tak czy inaczej, wszystko sprowadzało się do odpowiedniej sumy pieniędzy i – ewentualnie, jeśli akurat miało się łatwość do wpływania na cudze umysły – manipulacji.
Liz wiedziała, co spodoba się Elenie – naturalnie złoto, bo przecież musiała mieć wszystko to, co najlepsze. On i Elizabeth okazali się też wyjątkowo zgodni w kwestii drobnych, ale efektownych kamieni – lapis lazuru – wydających się wręcz idealnie pasować do oczu dziewczyny. O wygrawerowane wewnątrz symbole zadbał sam, nie zamierzając nikomu tłumaczyć się z tego, że wiązały się z dawni już zapomnianym językiem Pierwotnych. Kiedyś wiedziano w to, że zapewniały ochronę, a tego przede wszystkim potrzebowała Elena – bezpieczeństwa, którego w najbliższych dniach nie miał być w stanie zapewnić jej w takim stopniu, jak mógłby tego oczekiwać.
No cóż, musiało wystarczyć. Ewentualnie zaczynał być przewrażliwiony, ale to przy tej dziewczynie było do przewidzenia.
Nawet nie drgnęła, kiedy delikatnie wsunął jej obrączkę na serdeczny palec lewej dłoni – dokładnie tam, gdzie powinna się znajdować. Pasowała, co również uznał za dobry znak, o ile to miało jakikolwiek sens. Miał wrażenie, że ktoś wychowany w taki sposób, jak Elena, w naturalny sposób mógłby oczekiwać czegoś więcej, ale ostatecznie odrzucił od siebie tę myśl. Gdyby miała wątpliwości na tyle wielkie, by chcieć się wycofać, zrobiłaby to, a nawet jeśli nie… Cóż, był zbyt wielkim egoistą, by zaprzątać sobie tym głowę.
Z wolna usiadł, wcześniej upewniając się, że dotychczas trwająca w jego ramionach dziewczyna się nie obudzi. Podejrzewał, że wpadłaby w szał, gdyby zorientowała się, że zamierzał tak po prostu ją zostawić i darować sobie jakiekolwiek pożegnania, ale nie miał do tego cierpliwości. Nauczył się działać bez oglądania się na innych, a niektóre przyzwyczajenia pozostawały równie silne w każdej sytuacji, niezależnie od tego, co mogłoby się wydarzyć. Przy odrobinie szczęścia i tak mieli się wkrótce zobaczyć, a wtedy równie dobrze mógł wysłuchać kolejnych uwag na temat tego, jaki to był okropny – do tego też zdążył się przyzwyczaić, zresztą po tonie i zachowaniu Eleny wyraźnie dało się zauważyć, że przeczyła samej sobie.
Cóż, to było w jej stylu, a przynajmniej takie odniósł wrażenie.
Apartamentowiec wydawał się opustoszały, ale to mu odpowiadało. Nie miał pojęcia, gdzie podziewali się Lawrence i Sage, ani czy Elizabeth wróciła do domu, jednak i to nie miało dla niego znaczenia. Chciał pobyć z Eleną, chociaż sama zainteresowana najpewniej wyobrażała sobie spędzenie tej nocy w inny, o wiele bardziej… intensywny sposób. Był tego pewien, tym bardziej, że nie po raz pierwszy z uporem próbowała zainteresować go swoim ciałem. Nie miał wątpliwości co do tego, że była atrakcyjną kobietą i że prędzej czy później na pewno zamierzała zacząć oczekiwać tego i owego, ale przynajmniej tymczasowo istniały o wiele ważniejsze kwestie, aniżeli cielesne uciechy. Nie chodziło już tylko o to, że żadne z nich tak naprawdę nigdy nie znalazło się w takiej sytuacji, ale też o… coś więcej, choć przynajmniej tymczasowo nie potrafił opisać tego słowami.
Ta dziewczyna prędzej czy później mnie wykończy…
Zabawne, ale nawet nie potrafił mieć do niej o to pretensji. W pamięci wciąż miał tych kilka słów, kiedy to dosłownie błagała go o to, by został i choć spróbował znaleźć inne rozwiązanie. Przez moment nawet chciał to zrobić, pierwszy raz niepewny tego, co tak naprawdę powinien albo chciał zrobić. Nie podobało mu się to, że mógł mieć jakiekolwiek wątpliwości, dlatego pośpiesznie odrzucił od siebie niechciane myśli, w zamian kierując się ku balkonowi. Bliskość nieba zawsze była kojąca, zresztą nie zamierzał czekać z odlotem aż do nadejścia świtu. Noc była o wiele bezpieczniejsza, poniekąd dlatego, że nie musiał ryzykować, iż jakikolwiek niechciany świadek zauważy cokolwiek niewłaściwego.
Wyczuł Miriam na krótko przed tym, jak ta zmaterializowała się u jego boku. Milczała, choć oczywistym wydawało się to, że nie zamierzała trwać w ciszy w nieskończoność, ku jego wyraźnej irytacji. Jasne, obecność siostry wiele ułatwiała, bo przynajmniej nie musiał na nią czekać, skoro miała towarzyszyć mu w drodze do Volterry, ale kwestia jakiejkolwiek rozmowy zdecydowanie nie była mu na rękę.
– Już się sobą nacieszyliście? – zapytała jakby od niechcenia. Zawsze była złośliwa, poza tym zwykle wiedziała, jak dobierać słowa w taki sposób, by nie wtrącić go z równowagi.
– To, że sporo czasu spędzam z Eleną, jeszcze nie oznacza, że przestałem właściwie oceniać priorytety – uświadomił ją cierpkim tonem.
Nawet na nią nie spojrzał, uparcie wpatrując się w ciemność. Seattle miało to do siebie, że nigdy tak naprawdę nie pogrążało się w mroku na dobre – widział przemykające ulicami samochody i światła w niektórych oknach budynków – co niezmiennie go irytowało. Zdecydowanie brakowało mu spokoju, który zapewniał chociażby las i okolice kapliczki, gdzie nie tak dawno temu co chwilę spotykał się z Eleną. Inną kwestią był apartamentowiec, który sam w sobie przypadł mu do gustu, ale sama konieczność przebywania w samym centrum miasta okazała się drażniąca.
– Przecież nie podważam tego, że wciąż jesteś przywódcą – zapewniła go pośpiesznie Mira. – Po prostu… to takie dziwne – przyznała i tym razem jednak zdecydował się przenieść na nią wzrok.
– Co masz na myśli? – zapytał z powątpiewaniem. – Ludzie uczucia? Bo jeśli tak, to wierz mi, że owszem, są dziwne… Ale to nic, czym powinnaś się przejmować – oznajmił z naciskiem. – Wciąż jestem sobą, mimo wszystko. Jeśli masz wątpliwości, zawsze możesz poszukać sobie Huntera do towarzystwa – dodał z przekąsem, nie mogąc się powstrzymać.
– Dlaczego za każdym razem mi to wypominasz? – zapytała. Zwykle nie zwracał uwagi na targające kobietą emocje, ale w tamtej chwili wyraźnie wyczuł pobrzmiewająca w jej głosie gorycz. – Ile jeszcze spróbujesz zasugerować mi brak lojalności, co Rafa? Już o tym rozmawialiśmy, więcej niż raz, a jednak…
– Wybacz – zreflektował się, dopiero po chwili orientując się, co tak naprawdę powiedział.
Mira zawahała się, ale nie skomentowała tego jednego słowa w żaden sposób, w zamian ograniczając się do sztywnego skinięcia głową. Bez pośpiechu zajęła miejsce u jego boku, po czym jakby od niechcenia oparła się plecami o barierkę balkonu, wzniosła twarz ku nocnemu niebu i po prostu tak stała, dłuższą chwilę trwając w niemalże idealnej ciszy.
– Wiesz co? Nie wiem, jakimi zasadami zawsze kierowaliście się ty czy Hunter… ale mnie to nie dotyczy, tak? Może dlatego, że jestem tylko kobietą – powiedziała z naciskiem, wymownie wywracając oczami – ale naprawdę mam wywalone na to, czy mogłabym zyskać władze. Nie chcę tego, a jakbym widziała na tym miejscu Huntera, nawet bym nie próbowała z tobą zostać, kiedy zorientowałam się, co takiego się dzieje – wyrzuciła z siebie na wydechu, najwyraźniej nie będąc w stanie powstrzymać się przed poruszeniem tego tematu.
– Dlaczego? – zapytał wprost. Skoro już chciała bawić się w szczere wyznania, mogła wytłumaczyć mu jeszcze tę jedna kwestię.
Uniosła brwi.
– Dlaczego co? – powtórzyła, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Wolę ciebie, niż któregokolwiek z naszych braci? A jak sądzisz?
– Błagam cię, chociaż ty jedna nie każ mi zgadywać, co takiego chodzi ci po głowie – obruszył się, coraz bardziej poirytowany. – Jakbym znał odpowiedź, nie musiałbym pytać.
Otworzyła usta, najpewniej zamierzając rzucić coś złośliwego, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Mimowolnie pomyślał o tym, że to najrozsądniejsze, co mogłaby w obecnej sytuacji zrobić.
– Może po prostu jestem egoistką, która docenia to, że przy tobie jej dobrze… Bo wiesz, jest mi dobrze – przyznała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Przynajmniej uważasz, że jestem praktyczna. Wciąż kobieta, ale… nie zachowujesz się tak, jakbym była winna temu, kim jestem – dodała i prawie natychmiast zamilkła, jakby mając wątpliwości co do tego, żeby ciągnąć temat.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, nie po raz pierwszy mając wrażenie, że Mira czuła o wiele więcej, aniżeli raczyła przyznać. Wcześniej, zanim jeszcze zaczął zwracać uwagę na emocje, nawet nie myślał o tym, że mogłaby cokolwiek odczuwać, ale teraz…
– Jesteś córką Ciemności, a ojciec z jakiegoś powodu cię wyróżnił – powiedział w końcu. Miriam była jedyną, która zajmowała aż tak wysoką pozycję, mogąc cieszyć się przywilejami i ludzką formą, a to zdecydowanie o czymś świadczyło. – Zawsze byłaś mu wierna, zresztą tak jak i ja… Nie dałaś mi powodów, bym traktował cię jak kogoś gorszego, może pomijając tych kilka razy, kiedy… musiałem zachować się inaczej.
Przez twarz Miry przemknął cień, co jednoznacznie uprzytomniło mu, że zrozumiała aluzję – to, że miał na myśli te momenty, w których decydował się ją ukarać. W pamięci miał przede wszystkim to, co stało się w kapliczce, a o czym ostatecznie zaczął myśleć jak o sytuacji, która tak naprawdę nie powinna mieć miejsca. Zwykle nie żałował swoich decyzji, ale odkąd zaczął postrzegać świat w nieco inny, bardziej skomplikowany przez emocje sposób…
Nie, zdecydowanie nie zamierzał posunąć się do tego, żeby przepraszać – i to pomimo tego, że być może powinien.
– Elena nie jest zadowolona z tego, że zamierzam widzieć się z Isobel – rzucił jakby od niechcenia, a Mira prychnęła, bynajmniej niezaskoczona zmianą tematu.
– Dziwisz się? – zapytała niemalże pobłażliwym tonem. – Będzie chciała nas pozabijać, to jest pewne… Bo raczej nie ucieszy się, jak jej oznajmisz, że mamy „konflikt interesów”, więc z rozkazów nic nie będzie.
Puścił złośliwą nutę w jej głosie mimo uszu, zresztą tak jak i to, że najpewniej ściągnął sobie na głowę kolejną sypiącą złotymi radami kobietę. Wyjazd był postanowiony, a on nie zamierzał się teraz wycofać.
– Zobaczymy, co zaplanowała i dopiero wtedy podejmę decyzję – oznajmił z przekonaniem. – Póki Elena jest bezpieczna, nic złego się nie wydarzy.
– Jesteś pewien?
Pytanie siostry go zaskoczyło, zresztą tak jak i niespokojne spojrzenie, które ostatecznie mu rzuciła.
– Co masz na myśli? – zapytał z powątpiewaniem. – Isobel nie ma na nas wpływu. Wiesz to w równym stopniu, co i ja, więc nie rozumiem…
– Ale ona tego nie wie – przerwała mu. – Jest silna i zdeterminowana. A nas wciąż można skrzywdzić, nawet jeśli jesteśmy nieśmiertelni. To telepatka, a ja jakoś nie mam wątpliwości co do tego, że znalazła osoby z których może czerpać. Ona nie jest głupia, Rafa.
Spiął się, bynajmniej niezadowolony z tego, że mogłaby próbować udzielać mu jakichkolwiek rad. Być może miała rację, ale to jeszcze nie świadczyło o tym, że nie miał pojęcia, co takiego robił. Wiedział, co takiego chciał osiągnąć, a jakiekolwiek uwagi zdecydowanie nie były mu na rękę.
– Ja również – przypomniał siostrze chłodno. – Wiem, co potrafi Isobel… A ty po prostu mnie słuchaj, zresztą tak jak zawsze – dodał z powagą. – Wtedy wszystko będzie w porządku. Masz jeszcze jakieś złote rady?
Mira zacisnęła usta. Tym razem nie wydała mu się rozeźlona, ale przede wszystkim zmartwiona, choć to wydawało się niedorzeczne. Ledwo był w stanie zrozumieć troskę Eleny, więc to, że również demonica mogłaby się o niego martwić, wydało mu się co najmniej dziwne. Nie, skoro Miriam nie miała powodów, by się nim przejmować, nawet jeśli faktycznie przebywanie u jego boku pozostawało dla niej „wygodne”.
– Nie – usłyszał. – Powiedziałam już wszystko, to co chciałam… Tak sądzę.
Skinął głową.
– To świetnie. – Zmierzył ją wzrokiem, próbując przewidzieć, co takiego chodziło jej po głowie, ale to okazało się trudne. Panowała nad sobą i to o wiele lepiej, aniżeli mógłby się spodziewać. Nie miał pewności czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie, ale zdecydował się zostawić tę kwestię na inną okazję. – Nie podoba mi się to, że nikogo nie ma i Elena zostanie sama, ale nie ma na co czekać. Chcę lecieć teraz – oznajmił, a Mira wymownie uniosła brwi ku górze.
– Zero ckliwych pożegnań? – zapytała z powątpiewaniem.
Rzucił jej wymowne, co najmniej rozeźlone spojrzenie. Naprawdę do tego wszystkiego chciała go prowokować?
– Sądzę, że Elena właśnie tego się po mnie spodziewała – powiedział w końcu, decydując się zachować spokój. – Lepiej się pośpiesz. Nie zamierzam na ciebie czekać – dodał, aż nazbyt świadom tego, że tym razem nie doczeka się żadnych oznak protestu.
Mimo wszystko na chwilę przed tym, jak oboje wzbili się w powietrze, był gotów przysiąc, że Mira przypatrywała mu się niemalże z troską.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa