
Elena
Zorientowała się, że jest sama
jeszcze na krótko przed tym, jak zdecydowała się otworzyć oczy. Skrzywiła się,
bo choć podejrzewała, że Rafael zdecyduje się zrobić jej coś takiego, do samego
końca liczyła na to, że jednak z nią zostanie. Chciała być na niego zła za
wyjście bez choćby słowa pożegnania, ale nie potrafiła, być może dlatego, że
wciąż ciążyło jej to, co postanowiła przed nim zataić. Teraz było już za późno
na jakiekolwiek wątpliwości, ale mimo wszystko obawiała się tego, co miało
wydarzyć się wraz z nadejściem balu.
Nie
spieszyła się z podjęciem decyzji o tym, by w końcu wstać. W milczeniu powiodła
wzrokiem dookoła, mimochodem spoglądając na porzuconą w kącie sukienkę. Sam
widok znajomej, choć nie należącej do niej sypialni, w zupełności wystarczył,
by nabrała pewności, że pewne wydarzenia jak najbardziej miały miejsce, z kolei
noszona dzień wcześniej kreacja dodatkowo utwierdziła ją w tym przekonaniu.
Cholera,
więc jednak wyszła za mąż. I to tylko po to, by Rafael przy pierwszej okazji
mógł podjąć się czego, co była w stanie określić wyłącznie mianem misji
samobójczej.
Zapowiadało
się naprawdę interesująco.
Na krótko zacisnęła
dłonie w pięści, rozluźniając je w chwili, w której coś istotnego przykuło jej
uwagę. Z wahaniem spojrzała na swoje ręce, bez trudu zauważając okalającą
serdeczny palec obrączkę. W tamtej chwili coś ścisnęło ją w gardle, dodatkowo
wprawiając dziewczynę w konsternację. Spróbowała nad sobą zapanować, bo chociaż
była w sypialni sama, ostatnim, czego tak naprawdę chciała, było rozpłakanie
się. To i tak niczego by nie zmieniło i zdawała sobie z tego sprawę od chwili,
w której dowiedziała się o balu.
Musnęła
palcami pierścionek, próbując zapoznać się z jego kształtem i fakturą. Jakoś
nie miała wątpliwości co do tego, czy złoto było prawdziwe, zresztą tak jak i
połyskujące łagodnie, czułe na nawet najdelikatniejsze załamanie światła
kamienie. Nie miała pojęcia, dlaczego Rafa nie dał jej go jeszcze podczas
ceremonii albo gdy była wciąż przytomna, ale uznała, że to tak naprawdę nie
miało znaczenia. Skoro chciał, żeby go nosiła, to znaczyło, że nie wybierał się
tego, co między nimi zaszło, a wręcz przeciwnie – wydawał się wręcz chcieć, by
się z tym afiszowała.
Lekko
przekrzywiła głowę, uważnie przypatrując się błyskotce. Nie wyglądała jak
typowa obrączkę, co sporo ułatwiło, tym bardziej, że zawsze miała słabość do
biżuterii. Gdyby zaczęła nosić pierścionek na mniej oczywistym palcu,
najpewniej uniknęłaby niewygodnych pytań, a to zdecydowanie było jej na rękę.
Nie od razu
pokusiła się o to, żeby wstać i spróbować doprowadzić się do porządku. Już
jakiś czas temu została zostawiać w mieszkaniu niektóre swoje rzeczy, więc
znalezienie czegoś, w co mogłaby się ubrać, okazało się dziecinnie proste.
Przez dłuższy czas okupowała łazienkę, tkwiąc pod prysznicem i próbując znaleźć
przynajmniej względne ukojenie w strumieniu gorącej wody, ale to okazało się
niewystarczające. Prawda była taka, że bardziej niż do tej pory martwiła się o
Rafaela, aż rwąc się do tego, żeby schować dumę do kieszeni i zacząć do niego
wydzwaniać. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że nawet gdyby odebrał,
najpewniej nawet nie wzięły powrotu pod uwagę, ale może poczułaby się lepiej z
samą myślą o tym, że przynajmniej próbowała.
Wciąż o tym
myślała, kiedy zorientowała się, że nie jest sama. Natychmiast poderwała głowę,
co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, że ktokolwiek miałby ją obserwować,
póki nie uprzytomniła sobie tego, że ma przed sobą Sage'a. Wampir rozsiadł się
w salonie, przypatrując jej się z zainteresowaniem i jakby od niechcenia popijając
coś, co zdecydowanie nie było ani winem, ani jakimkolwiek ludzkim napojem.
– Jak się
masz, madame? – zapytał pogodnym
tonem, rzucając jej zaciekawione spojrzenie.
Wciąż
zadziwił ją tym, jak czarujący potrafił być. Może nawet poczułaby się takim
traktowaniem onieśmielona, gdyby nie to, że wychowała się w przekonaniu, że
takie zachowanie wobec kobiety powinno być oczywistością.
– To zależy
– stwierdziła zgodnie z prawdą.
Sage lekko
przekrzywił głowę. Wciąż nie odrywał od niej wzroku, zaś Elena mogła co najwyżej
zgadywać, co takiego musiał sobie w tamtej chwili myśleć.
– Ach, tak…
– Zawahała się na moment. – Powinienem ci pogratulować, prawda? Nie na co dzień
wychodzi się za mąż – zauważył, a ona westchnęła.
– Nie na co
dzień chwilę po ślubie można martwić się o to, czy za moment nie zostanie się
wdową – wyrzuciła z siebie na wydechu. Być może wcale nie powinna mu tego
mówić, tym bardziej, że właściwie się nie znali, ale zmusiła się do tego, żeby
o tym nie myśleć. Mimo wszystko czasami łatwiej było rozmawiać z kimś, kogo
opinii nie musiała się obawiać. Nie znali się i to wiele ułatwiało, sprawiając,
że czuła się względnie swobodnie. – Nie żeby on zamierzał przyznać się do tego,
że postępuje głupio.
– Ponieważ
królowa jest niebezpieczna… – Sage w zamyśleniu skinął głową. – Cóż, tyle
słyszałem. Jakby nie patrzeć, to faktycznie nie wygląda dobrze… Problem w tym,
że to nad tobą ciąży jej wyrok, czyż nie? – dodał, ostrożnie dobierając słowa.
Nie
odpowiedziała, bo to wydało jej się zbędne. Przez większość czasu usiłowała
nawet nie zastanawiać się nad tym, że mogłaby być na czyjejkolwiek czarnej
liście. Sam Rafa przypominał jej to wystarczająco wiele razy, by czuła się co
najmniej zaniepokojona.
Bez
pośpiechu podeszła bliżej, ostatecznie decydując się zająć jeden z wolnych
foteli. Skuliła się na nim, pociągając nogi pod siebie i próbując ułożyć się w
przynajmniej względnie wygodny sposób. Spojrzała na Sage’a, aż nazbyt świadoma
tego, że ten wciąż uważnie jej się przypatrywał. Chociaż nie potrafiła
jednoznacznie tego opisać, było w tym wampirze coś takiego, co sprzyjało
obdarzeniu go zaufaniem i tego, by jednak zdecydowała się na dalszą rozmowę.
Poza tym Lawrence mu ufał, co niekoniecznie musiało o czymś świadczyć, ale mimo
wszystko…
– Nie mam
nawet pojęcia, czym tak naprawdę mogłabym zawinić – przyznała zgodnie z prawdą.
Sama nie była pewna czy zwracała się do siebie, czy może do obserwującego ją
mężczyzny.
– Nie? –
Mimo wszystko nie brzmiał na zaskoczonego. – To wciąż dla mnie dość niezwykłe.
Zwykle mamy jakiś powód do tego, żeby chować uwagę… Chyba, że L. ma rację i
faktycznie chodzi o zemstę – albo na nim, albo reszcie twojej rodziny. Być może
nie powinienem się wypowiadać, skoro nie mam pełnego obrazu sytuacji, ale z
tego, co wiem, dość mocno jej podpadliście… To trochę prostackie, ale każdym z
nas mimo wszystko kierują przede wszystkim dość prymitywne instynkty – dodał i
chcąc nie chcąc musiała przyznać mu rację.
Och, jakoś
nie wątpiła w to, że Isobel miała dość powodów, by chcieć „odwdzięczyć” się
Lawrence’owi albo jej bliskim. Z tego, co wiedziała, dość sporo wydarzyło się w
Mieście Nocy, zresztą gdyby nie walki i pewien zbieg okoliczności, nigdy tak naprawdę
nie pojawiłaby się na tym świecie. Mogła tylko zgadywać, co kierowało królową,
ale pomimo tego, że sugestia zemsty jawiła się jako dość prawdopodobna, to
wciąż nie tłumaczyło chociażby tego, dlaczego również Ciemność wydawała się
mieć względem niej plany, dla odmiany pragnąć utrzymać ją przy życiu.
To wszystko
wciąż było dla niej nie do pojęcia. Miała wrażenie, że znalazła się w samym
środku czegoś, czego nawet nie rozumiała – swego rodzaju szaleństwa, bo inaczej
nie dało się określić tego, że mogłyby się nią interesować dwie również potężne
istoty. Pierwotni, których nie znała i z którymi nigdy nie miała styczności.
Musiało chodzić o coś więcej, tym bardziej, że gdyby w grę wchodziła po prostu
odegrania się na swoich przeciwnikach, Isobel mogłaby wziąć sobie na cel
dosłownie każdego – łącznie z Jocelyne i Claire, bo zarówno Licavoli, jak i
Prime’owie musieli znajdować się na jej czarnej liście…
A jednak
wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do niej, nawet pomimo nadchodzącego
balu, podczas którego każdy mógł znaleźć się w równie wielkim
niebezpieczeństwie. Skoro sam Rafael miał wątpliwości co do tego kierowało
królową, coś musiał być na rzeczy. W przypadek z tym, że Ciemność zainteresowała
się nią bez wyraźnego powodu, tym bardziej nie była w stanie uwierzyć.
– L. się o
ciebie, troszczy, wiesz? – usłyszała i te słowa skutecznie wyrwały dziewczynę z
zamyślenia. Rzuciła wampirowi nieco oszołomione spojrzenie, początkowo sama
niepewna tego, jak powinna interpretować jego słowa. – Nie przyzna się do tego,
jasne, ale wiem, że twoja obecność sprawia mu przyjemność… I to pomimo tego, że
ciągle się żrecie.
– A co to
ma do rzeczy? – zapytała o wiele bardziej oschle, aniżeli pierwotnie zamierzała.
Wciąż była pod wpływem emocji, Sage zresztą nie sprawiał wrażenia urażonego
tym, że mogłaby się unieść.
– Chociażby
to, że się obwinia, a przynajmniej tak mi się wydaje – przyznał i posłał jej
blady uśmiech. – Nie wiesz tego ode mnie, oczywiście.
– Oczywiście…?
Przekrzywiła
głowę, coraz bardziej zaintrygowana. Lawrence był jedną z tych osób, której nie
potrafiła, a może wręcz nie chciała w pełni zrozumieć. Zdążyła już zorientować
się, że przypominała mu żonę, ale nie miała poczucia, że traktował ją tak,
jakby była swoją własną babcią. No i nie mogła zaprzeczyć, że mimo wszystko
traktował ją dobrze, począwszy od tego, że w ogóle mogła tu przychodzić, przez
samą obecność demonów i w końcu ten ślub…
– Może nie
powinienem ci tego mówić, ale wydaje mi się, że powinnaś wiedzieć. Nigdy tak
naprawdę nie miałem rodziny, więc tym bardziej uważam, że o tych, których się
ma, należy się jak najlepiej troszczyć… A ty nie jesteś mu obojętna – oznajmił
z naciskiem. – Rozumiesz, co mam na myśli? Nie wnikam w to, jak wyglądała przeszłość
i czy czymś sobie zawinił w relacjach z twoimi bliskimi. – Urwał i po raz
kolejny z uwagą zmierzył ją wzrokiem. – Zakładam po prostu, że czasami można
wszystko naprawić. Możesz być dobrym początkiem.
Zawahała się,
w pierwszym odruchu zamierzając skwitować jego słowa wymownym prychnięciem, ale
zdołała się powstrzymać. Gdyby rozmawiała z kimkolwiek innym, pewnie miałaby
pretensje o próbę wnikania w jej osobiste sprawy, ale Sage… Cóż, nie należał do
rodziny, ale też nie był tak do końca obcy – nie, skoro należał do jakże
nielicznego grona tych, którzy zdawali sobie sprawę z tego, co tak naprawdę
łączyło ją z Rafaelem. To sprawiało, że była skłonna uznać, że wampir mógł
cieszyć się pewnym szczególnym rodzajem uprawnień, których nie zaoferowałaby
przypadkowej osobie.
Czuła się
co najmniej dziwnie, prowadząc tę rozmowę, ale uznała, że to i tak o wiele
lepsza perspektywa, niż zamartwianie się tym, co działo się z Rafaelem.
Potrzebowała jakiegokolwiek sposobu na to, żeby się uspokoić i choć na moment
zapomnieć o demonie, jego planach i tym, gdzie właśnie się udawał, z jej
perspektywy aż prosząc się o to, żeby wydarzyło się coś naprawdę złego. Nie
chciała się tym zadręczać, a tym bardziej poniżyć się do wydzwaniania, co
najmniej jakby była bliską obłędu desperatką. Zamierzała mu zaufać, niezależnie
od tego, jak trudne by się to nie okazało. Jeśli Sage w nieświadomy sposób był
w stanie pomoc w zachowaniu zdrowych zmysłów, zdecydowanie zamierzała z tego
skorzystać.
– Próbuję –
powiedziała po chwili wahania i w tamtej chwili uświadomiła sobie, że to jak
najbardziej był zgodne z prawdą.
Od chwili
pierwszego spotkania z L. wcale nie czuła potrzeby, żeby trzymać go od siebie
na dystans. Co prawda wszystko zaczęło się od tamtej imprezy z okazji
Halloween, kiedy zapunktował u niej tym, że zdecydował się pomóc, ale
podejrzewała, że prędzej czy później i tak zrobiłaby użytek z otrzymanego w
lesie numeru telefonu. Nie miała pewności, co tak naprawdę nią kierowało –
ciekawość czy rodzaj przeczucia, że powinna dać mu szansę – ale nie byłaby w
stanie postąpić inaczej, podświadomie wiedząc, że sprawa wcale nie była aż tak
prosta, jak mogłoby się wydawać po wszystkim, co słyszała od bliskich.
Inną opcją jest to, że mam wrodzone
skłonności do tego, żeby robić wszystkim na przekór, pomyślała mimochodem. Bliżej poznać nigdy wcześniej niewidzianego
dziadka, którego rodzina woli trzymać na dystans? Dlaczego nie!
Wciąż o tym
myślała, kiedy wyczuła ruch, gdy Sage zdecydował się poruszyć. Poderwała głowę
akurat w chwili, w której wampir zatrzymał się tuż przed nią, zachęcającym
ruchem podsuwając Elenie kieliszek bardzo podobny do tego, z którym zastała go
zaraz po wejściu do salonu. Poczuła zapach słodkiej, ludzkiej krwi i to
wystarczyło, żeby zapoczątkować pieczenie w gardle – pragnienie, które wydało
jej się aż nazbyt znajome i absolutnie normalne, co przyjęła z ulgą, tym
bardziej, że dopiero co znowu pokusiła się o to, żeby napić się z Rafaela.
– Mam nadzieję,
że cię tym nie urażę – oznajmił z powagą Sage. – Zdaję sobie sprawę z tego, że
zostałaś wychowana w trochę inny sposób, ale wydajesz się tego potrzebować, więc…
– Dziękuję
– przerwała mu pośpiesznie, próbując wysilić się na uśmiech.
Nie
zastanawiając się długo, przejęła od niego kieliszek. Ludzka krew nie była jej
obca, tym bardziej, że wielokrotnie korzystała z zapasów Licavolich, mimowolnie
ulegając temu, jak zachowywali się jej kuzyni. Oczywiście rodzice, zwłaszcza
Carlisle, nie byli zachwyceni tym, że nie zawsze z entuzjazmem podchodziła do „wegetarianizmu”,
ale sama Elena nie miała poczucia, żeby robiła w ten sposób cokolwiek złego. Nie
krzywdziła, a skoro banki krwi dawały tak wiele możliwości dla nieśmiertelnych,
co ci zresztą wykorzystywali od lat, nie widziała powodu, dla którego miałaby
się przed tym wzbraniać.
Z uwagą
przyjrzała się wypełniającemu naczynie płynowi, obserwując jak ten zmienia
kształt zależnie od nachylenia kieliszka. Dopiero po chwili zdecydowała się wziąć
kilka łyków, ostatecznie dochodząc do wniosku, że Sage jak najbardziej miał
rację – potrzebowała czegoś mocniejszego, co niekoniecznie wiązało się z
alkoholem. Krew sama w sobie przynosiła jej swego rodzaju ukojenie, pozwalając
się rozluźnić, nawet pomimo tego, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
w ten sposób wcale nie pozbędzie się problemów i wciąż powracających
wątpliwości.
Najbardziej
niepokojące wydało się Elenie to, co czuła na samą myśl o wyjeździe do
Volterry. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jaką minę miał mieć Rafael, kiedy
już by ją zobaczył, nie wspominając o tym, że sam pomysł wciąż wydawał się jej
wybitnie głupi. Cóż, najpewniej właśnie taki był, ale jaki właściwie miała
wybór? Skoro swoją nieobecnością mogła wszystkim zaszkodzić, a jej rodzina nie
mogła wycofać się z uczestnictwa w balu, wniosek pozostawał dość oczywisty – i
to pomimo tego, że zdecydowanie nie poprawiał jej nastroju.
To się
chyba nazywało poświęcenie, a przynajmniej takie określenie przychodziło Elenie
do głowy za każdym razem, kiedy próbowała roztrząsać to, jak bardzo
skomplikowana była sytuacja, w której się znalazła. Co więcej, jakoś nie miała
wątpliwości co do tego, że Rafael by tego nie zrozumiał, nawet pomimo tego, że
paradoksalnie robił dokładnie to samo, byleby tylko zapewnić jej
bezpieczeństwo.
Jakkolwiek
by nie było, sprawy miały się co najmniej marnie.
I jeśli
miała być ze sobą szczera, wątpiła w to, żeby w najbliższym czasie krew albo
nawet alkohol miały okazać się wystarczające, by zdołała nad tym wszystkim
zapanować.
Dotrzymywała towarzystwa Sage’owi
niemalże do południa, zanim ostatecznie doszła do wniosku, że najwyższa pora
pojawić się w domu. Początkowo zamierzała czekać na Lawrence’a, po cichu licząc
na to, że ten odwiezie ją przynajmniej na obrzeża, ale nieobecność wampira
ostatecznie skłoniła ją do tego, żeby zmieniła plany. Nie miała pewności, czy
L. po raz kolejny miał jakieś swoje sprawy, czy może jednak miała rację co do
tego, że w ostatnim czasie próbował unikać wszystkich wokół. Jakkolwiek by nie
było, prędzej czy później musiała pojawić się w domu, choć takie rozwiązanie
nie do końca było jej na rękę. Liczyła na to, że zdoła przynajmniej zamienić z
dziadkiem kilka słów, bardziej niż do tej pory chcąc upewnić się, jak
przebiegła jego rozmowa z Cullenami, ale najwyraźniej ta jedna kwestia również
musiała poczekać.
Nie
śpieszyła się, korzystając z tego, że spacer po mrozie wydawał się idealną
okazją do tego, żeby spróbować zebrać myśli. Chciała przynajmniej spróbować się
wyciszyć i jakkolwiek nad sobą zapanować, tym bardziej, że mieszkała z
wampirami, a jeden z nich potrafił wprawnie odczytywać emocje, które targały
innymi. Umiejętności Jaspera były na tyle niepozorne, że łatwo o nich
zapominała, tym bardziej, że nie wrzucał się w oczy aż do tego stopnia, co
lustrujące cudze myśli Edward. Jasne, miała Aldero, który już z przyzwyczajenia
wykorzystywał swoje zdolności, by odciąć ją od niechcianych darów, ale wciąż obawiała
się tego, że kuzyn prędzej czy później da upust odczuwanemu od dłuższego czasu
rozgoryczeniu i jednak pozbawi ją ochrony, nie czując się już w obowiązku do tego,
żeby w jakikolwiek sposób iść jej na rękę.
Najgorsze w
tym wszystkim pozostawało to, że nie była w stanie mieć do Al’a o cokolwiek
pretensji. Czegokolwiek by nie zrobił, miał do tego prawo, tym bardziej, że go
zraniła, a Rafael niejako wymógł na nim posłuszeństwo poprzez groźbę. Teraz
demona nie było i choć jej kuzyn najpewniej jeszcze nie zdawał sobie z tego
sprawy, gdyby z chwilą zrozumienia postanowił przestać ich kryć…
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści. Pierścionek, który okalał serdeczny palec jej lewej
ręki, nagle wydał jej się ciężki i nienaturalnie wręcz duży. W zasadzie miała
wrażenie, że drobiazg przyciąga uwagę każdego w promieniu kilku kilometrów,
wszem i wobec obwieszczając to, co właśnie zrobiła. Zdawała sobie sprawę z
tego, że to niedorzeczne, a jednak sama perspektywa tego, że ktokolwiek mógłby
poznać prawdę, wzbudzała w niej lęk… i zarazem irytacje, bo czuła wewnętrzny
opór przed tym, żeby nadal się ukrywać. Jak bardzo szalonym było to, że miałaby
obawiać się powiedzieć o tym, że miała męża…?
I naprawdę wierzysz w to, że uda wam się
kryć z tym w nieskończoność?, pomyślała mimochodem, ale ostatecznie pod
wpływem impulsu w pośpiechu ściągnęła pierścionek i wsunęła go do kieszeni.
Wolała nie ryzykować, tym bardziej, że sama myśl o obrączce wzbudzała w niej dość
emocji, by panowanie nad sobą okazało się co najmniej trudne.
Nie miała
pewności, co i dlaczego tak naprawdę czuła, kiedy w końcu znalazła się
naprzeciwko domu. Nie pojmowała tego, że jeszcze dzień wcześniej wyszła z
niego, już wtedy świadoma tego, że wróci jako mężatka. Miała wrażenie, że teraz
wszystko było inne, nawet pomimo tego, że wyglądała tak samo. W jakiś
niepojęty, niezwykle subtelny sposób cały świat uległ zmianie, z kolei ona…
Cóż, sama
już nie była pewna niczego.
Ostrożnie
otworzyła drzwi, by jak gdyby nigdy nic móc wślizgnąć się do środka. Starała
się zachowywać naturalnie, a nie jak ktoś, kto mógłby mieć cokolwiek na
sumieniu. W gruncie rzeczy przez ostatnie tygodnie zdążyła nauczyć się tego,
jak kłamać, niemalże do perfekcji, a jednak w obecnej sytuacji…
Nie zdążyła
się nawet nad tym zastanowić, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializowała
się jaka postać. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nawet
wykrztuszenie z siebie choć słowa okazało się trudne, tym bardziej, że już
ułamek sekundy później znalazła się w lodowatych, znajomych objęciach.
– O mój
Boże, Elena… – usłyszała tuż przy uchu wyraźnie zaniepokojony głos mamy. W
zasadzie gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że Esme była bliska histerii, co
samo w sobie wystarczyło, żeby wytrącić dziewczynę z równowagi. – Nareszcie…
Gdzie ty byłaś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz