14 października 2016

Trzysta trzydzieści cztery

Elena
Zorientowała się, że jest sama jeszcze na krótko przed tym, jak zdecydowała się otworzyć oczy. Skrzywiła się, bo choć podejrzewała, że Rafael zdecyduje się zrobić jej coś takiego, do samego końca liczyła na to, że jednak z nią zostanie. Chciała być na niego zła za wyjście bez choćby słowa pożegnania, ale nie potrafiła, być może dlatego, że wciąż ciążyło jej to, co postanowiła przed nim zataić. Teraz było już za późno na jakiekolwiek wątpliwości, ale mimo wszystko obawiała się tego, co miało wydarzyć się wraz z nadejściem balu.
Nie spieszyła się z podjęciem decyzji o tym, by w końcu wstać. W milczeniu powiodła wzrokiem dookoła, mimochodem spoglądając na porzuconą w kącie sukienkę. Sam widok znajomej, choć nie należącej do niej sypialni, w zupełności wystarczył, by nabrała pewności, że pewne wydarzenia jak najbardziej miały miejsce, z kolei noszona dzień wcześniej kreacja dodatkowo utwierdziła ją w tym przekonaniu.
Cholera, więc jednak wyszła za mąż. I to tylko po to, by Rafael przy pierwszej okazji mógł podjąć się czego, co była w stanie określić wyłącznie mianem misji samobójczej.
Zapowiadało się naprawdę interesująco.
Na krótko zacisnęła dłonie w pięści, rozluźniając je w chwili, w której coś istotnego przykuło jej uwagę. Z wahaniem spojrzała na swoje ręce, bez trudu zauważając okalającą serdeczny palec obrączkę. W tamtej chwili coś ścisnęło ją w gardle, dodatkowo wprawiając dziewczynę w konsternację. Spróbowała nad sobą zapanować, bo chociaż była w sypialni sama, ostatnim, czego tak naprawdę chciała, było rozpłakanie się. To i tak niczego by nie zmieniło i zdawała sobie z tego sprawę od chwili, w której dowiedziała się o balu.
Musnęła palcami pierścionek, próbując zapoznać się z jego kształtem i fakturą. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, czy złoto było prawdziwe, zresztą tak jak i połyskujące łagodnie, czułe na nawet najdelikatniejsze załamanie światła kamienie. Nie miała pojęcia, dlaczego Rafa nie dał jej go jeszcze podczas ceremonii albo gdy była wciąż przytomna, ale uznała, że to tak naprawdę nie miało znaczenia. Skoro chciał, żeby go nosiła, to znaczyło, że nie wybierał się tego, co między nimi zaszło, a wręcz przeciwnie – wydawał się wręcz chcieć, by się z tym afiszowała.
Lekko przekrzywiła głowę, uważnie przypatrując się błyskotce. Nie wyglądała jak typowa obrączkę, co sporo ułatwiło, tym bardziej, że zawsze miała słabość do biżuterii. Gdyby zaczęła nosić pierścionek na mniej oczywistym palcu, najpewniej uniknęłaby niewygodnych pytań, a to zdecydowanie było jej na rękę.
Nie od razu pokusiła się o to, żeby wstać i spróbować doprowadzić się do porządku. Już jakiś czas temu została zostawiać w mieszkaniu niektóre swoje rzeczy, więc znalezienie czegoś, w co mogłaby się ubrać, okazało się dziecinnie proste. Przez dłuższy czas okupowała łazienkę, tkwiąc pod prysznicem i próbując znaleźć przynajmniej względne ukojenie w strumieniu gorącej wody, ale to okazało się niewystarczające. Prawda była taka, że bardziej niż do tej pory martwiła się o Rafaela, aż rwąc się do tego, żeby schować dumę do kieszeni i zacząć do niego wydzwaniać. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że nawet gdyby odebrał, najpewniej nawet nie wzięły powrotu pod uwagę, ale może poczułaby się lepiej z samą myślą o tym, że przynajmniej próbowała.
Wciąż o tym myślała, kiedy zorientowała się, że nie jest sama. Natychmiast poderwała głowę, co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, że ktokolwiek miałby ją obserwować, póki nie uprzytomniła sobie tego, że ma przed sobą Sage'a. Wampir rozsiadł się w salonie, przypatrując jej się z zainteresowaniem i jakby od niechcenia popijając coś, co zdecydowanie nie było ani winem, ani jakimkolwiek ludzkim napojem.
– Jak się masz, madame? – zapytał pogodnym tonem, rzucając jej zaciekawione spojrzenie.
Wciąż zadziwił ją tym, jak czarujący potrafił być. Może nawet poczułaby się takim traktowaniem onieśmielona, gdyby nie to, że wychowała się w przekonaniu, że takie zachowanie wobec kobiety powinno być oczywistością.
– To zależy – stwierdziła zgodnie z prawdą.
Sage lekko przekrzywił głowę. Wciąż nie odrywał od niej wzroku, zaś Elena mogła co najwyżej zgadywać, co takiego musiał sobie w tamtej chwili myśleć.
– Ach, tak… – Zawahała się na moment. – Powinienem ci pogratulować, prawda? Nie na co dzień wychodzi się za mąż – zauważył, a ona westchnęła.
– Nie na co dzień chwilę po ślubie można martwić się o to, czy za moment nie zostanie się wdową – wyrzuciła z siebie na wydechu. Być może wcale nie powinna mu tego mówić, tym bardziej, że właściwie się nie znali, ale zmusiła się do tego, żeby o tym nie myśleć. Mimo wszystko czasami łatwiej było rozmawiać z kimś, kogo opinii nie musiała się obawiać. Nie znali się i to wiele ułatwiało, sprawiając, że czuła się względnie swobodnie. – Nie żeby on zamierzał przyznać się do tego, że postępuje głupio.
– Ponieważ królowa jest niebezpieczna… – Sage w zamyśleniu skinął głową. – Cóż, tyle słyszałem. Jakby nie patrzeć, to faktycznie nie wygląda dobrze… Problem w tym, że to nad tobą ciąży jej wyrok, czyż nie? – dodał, ostrożnie dobierając słowa.
Nie odpowiedziała, bo to wydało jej się zbędne. Przez większość czasu usiłowała nawet nie zastanawiać się nad tym, że mogłaby być na czyjejkolwiek czarnej liście. Sam Rafa przypominał jej to wystarczająco wiele razy, by czuła się co najmniej zaniepokojona.
Bez pośpiechu podeszła bliżej, ostatecznie decydując się zająć jeden z wolnych foteli. Skuliła się na nim, pociągając nogi pod siebie i próbując ułożyć się w przynajmniej względnie wygodny sposób. Spojrzała na Sage’a, aż nazbyt świadoma tego, że ten wciąż uważnie jej się przypatrywał. Chociaż nie potrafiła jednoznacznie tego opisać, było w tym wampirze coś takiego, co sprzyjało obdarzeniu go zaufaniem i tego, by jednak zdecydowała się na dalszą rozmowę. Poza tym Lawrence mu ufał, co niekoniecznie musiało o czymś świadczyć, ale mimo wszystko…
– Nie mam nawet pojęcia, czym tak naprawdę mogłabym zawinić – przyznała zgodnie z prawdą. Sama nie była pewna czy zwracała się do siebie, czy może do obserwującego ją mężczyzny.
– Nie? – Mimo wszystko nie brzmiał na zaskoczonego. – To wciąż dla mnie dość niezwykłe. Zwykle mamy jakiś powód do tego, żeby chować uwagę… Chyba, że L. ma rację i faktycznie chodzi o zemstę – albo na nim, albo reszcie twojej rodziny. Być może nie powinienem się wypowiadać, skoro nie mam pełnego obrazu sytuacji, ale z tego, co wiem, dość mocno jej podpadliście… To trochę prostackie, ale każdym z nas mimo wszystko kierują przede wszystkim dość prymitywne instynkty – dodał i chcąc nie chcąc musiała przyznać mu rację.
Och, jakoś nie wątpiła w to, że Isobel miała dość powodów, by chcieć „odwdzięczyć” się Lawrence’owi albo jej bliskim. Z tego, co wiedziała, dość sporo wydarzyło się w Mieście Nocy, zresztą gdyby nie walki i pewien zbieg okoliczności, nigdy tak naprawdę nie pojawiłaby się na tym świecie. Mogła tylko zgadywać, co kierowało królową, ale pomimo tego, że sugestia zemsty jawiła się jako dość prawdopodobna, to wciąż nie tłumaczyło chociażby tego, dlaczego również Ciemność wydawała się mieć względem niej plany, dla odmiany pragnąć utrzymać ją przy życiu.
To wszystko wciąż było dla niej nie do pojęcia. Miała wrażenie, że znalazła się w samym środku czegoś, czego nawet nie rozumiała – swego rodzaju szaleństwa, bo inaczej nie dało się określić tego, że mogłyby się nią interesować dwie również potężne istoty. Pierwotni, których nie znała i z którymi nigdy nie miała styczności. Musiało chodzić o coś więcej, tym bardziej, że gdyby w grę wchodziła po prostu odegrania się na swoich przeciwnikach, Isobel mogłaby wziąć sobie na cel dosłownie każdego – łącznie z Jocelyne i Claire, bo zarówno Licavoli, jak i Prime’owie musieli znajdować się na jej czarnej liście…
A jednak wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do niej, nawet pomimo nadchodzącego balu, podczas którego każdy mógł znaleźć się w równie wielkim niebezpieczeństwie. Skoro sam Rafael miał wątpliwości co do tego kierowało królową, coś musiał być na rzeczy. W przypadek z tym, że Ciemność zainteresowała się nią bez wyraźnego powodu, tym bardziej nie była w stanie uwierzyć.
– L. się o ciebie, troszczy, wiesz? – usłyszała i te słowa skutecznie wyrwały dziewczynę z zamyślenia. Rzuciła wampirowi nieco oszołomione spojrzenie, początkowo sama niepewna tego, jak powinna interpretować jego słowa. – Nie przyzna się do tego, jasne, ale wiem, że twoja obecność sprawia mu przyjemność… I to pomimo tego, że ciągle się żrecie.
– A co to ma do rzeczy? – zapytała o wiele bardziej oschle, aniżeli pierwotnie zamierzała. Wciąż była pod wpływem emocji, Sage zresztą nie sprawiał wrażenia urażonego tym, że mogłaby się unieść.
– Chociażby to, że się obwinia, a przynajmniej tak mi się wydaje – przyznał i posłał jej blady uśmiech. – Nie wiesz tego ode mnie, oczywiście.
– Oczywiście…?
Przekrzywiła głowę, coraz bardziej zaintrygowana. Lawrence był jedną z tych osób, której nie potrafiła, a może wręcz nie chciała w pełni zrozumieć. Zdążyła już zorientować się, że przypominała mu żonę, ale nie miała poczucia, że traktował ją tak, jakby była swoją własną babcią. No i nie mogła zaprzeczyć, że mimo wszystko traktował ją dobrze, począwszy od tego, że w ogóle mogła tu przychodzić, przez samą obecność demonów i w końcu ten ślub…
– Może nie powinienem ci tego mówić, ale wydaje mi się, że powinnaś wiedzieć. Nigdy tak naprawdę nie miałem rodziny, więc tym bardziej uważam, że o tych, których się ma, należy się jak najlepiej troszczyć… A ty nie jesteś mu obojętna – oznajmił z naciskiem. – Rozumiesz, co mam na myśli? Nie wnikam w to, jak wyglądała przeszłość i czy czymś sobie zawinił w relacjach z twoimi bliskimi. – Urwał i po raz kolejny z uwagą zmierzył ją wzrokiem. – Zakładam po prostu, że czasami można wszystko naprawić. Możesz być dobrym początkiem.
Zawahała się, w pierwszym odruchu zamierzając skwitować jego słowa wymownym prychnięciem, ale zdołała się powstrzymać. Gdyby rozmawiała z kimkolwiek innym, pewnie miałaby pretensje o próbę wnikania w jej osobiste sprawy, ale Sage… Cóż, nie należał do rodziny, ale też nie był tak do końca obcy – nie, skoro należał do jakże nielicznego grona tych, którzy zdawali sobie sprawę z tego, co tak naprawdę łączyło ją z Rafaelem. To sprawiało, że była skłonna uznać, że wampir mógł cieszyć się pewnym szczególnym rodzajem uprawnień, których nie zaoferowałaby przypadkowej osobie.
Czuła się co najmniej dziwnie, prowadząc tę rozmowę, ale uznała, że to i tak o wiele lepsza perspektywa, niż zamartwianie się tym, co działo się z Rafaelem. Potrzebowała jakiegokolwiek sposobu na to, żeby się uspokoić i choć na moment zapomnieć o demonie, jego planach i tym, gdzie właśnie się udawał, z jej perspektywy aż prosząc się o to, żeby wydarzyło się coś naprawdę złego. Nie chciała się tym zadręczać, a tym bardziej poniżyć się do wydzwaniania, co najmniej jakby była bliską obłędu desperatką. Zamierzała mu zaufać, niezależnie od tego, jak trudne by się to nie okazało. Jeśli Sage w nieświadomy sposób był w stanie pomoc w zachowaniu zdrowych zmysłów, zdecydowanie zamierzała z tego skorzystać.
– Próbuję – powiedziała po chwili wahania i w tamtej chwili uświadomiła sobie, że to jak najbardziej był zgodne z prawdą.
Od chwili pierwszego spotkania z L. wcale nie czuła potrzeby, żeby trzymać go od siebie na dystans. Co prawda wszystko zaczęło się od tamtej imprezy z okazji Halloween, kiedy zapunktował u niej tym, że zdecydował się pomóc, ale podejrzewała, że prędzej czy później i tak zrobiłaby użytek z otrzymanego w lesie numeru telefonu. Nie miała pewności, co tak naprawdę nią kierowało – ciekawość czy rodzaj przeczucia, że powinna dać mu szansę – ale nie byłaby w stanie postąpić inaczej, podświadomie wiedząc, że sprawa wcale nie była aż tak prosta, jak mogłoby się wydawać po wszystkim, co słyszała od bliskich.
Inną opcją jest to, że mam wrodzone skłonności do tego, żeby robić wszystkim na przekór, pomyślała mimochodem. Bliżej poznać nigdy wcześniej niewidzianego dziadka, którego rodzina woli trzymać na dystans? Dlaczego nie!
Wciąż o tym myślała, kiedy wyczuła ruch, gdy Sage zdecydował się poruszyć. Poderwała głowę akurat w chwili, w której wampir zatrzymał się tuż przed nią, zachęcającym ruchem podsuwając Elenie kieliszek bardzo podobny do tego, z którym zastała go zaraz po wejściu do salonu. Poczuła zapach słodkiej, ludzkiej krwi i to wystarczyło, żeby zapoczątkować pieczenie w gardle – pragnienie, które wydało jej się aż nazbyt znajome i absolutnie normalne, co przyjęła z ulgą, tym bardziej, że dopiero co znowu pokusiła się o to, żeby napić się z Rafaela.
– Mam nadzieję, że cię tym nie urażę – oznajmił z powagą Sage. – Zdaję sobie sprawę z tego, że zostałaś wychowana w trochę inny sposób, ale wydajesz się tego potrzebować, więc…
– Dziękuję – przerwała mu pośpiesznie, próbując wysilić się na uśmiech.
Nie zastanawiając się długo, przejęła od niego kieliszek. Ludzka krew nie była jej obca, tym bardziej, że wielokrotnie korzystała z zapasów Licavolich, mimowolnie ulegając temu, jak zachowywali się jej kuzyni. Oczywiście rodzice, zwłaszcza Carlisle, nie byli zachwyceni tym, że nie zawsze z entuzjazmem podchodziła do „wegetarianizmu”, ale sama Elena nie miała poczucia, żeby robiła w ten sposób cokolwiek złego. Nie krzywdziła, a skoro banki krwi dawały tak wiele możliwości dla nieśmiertelnych, co ci zresztą wykorzystywali od lat, nie widziała powodu, dla którego miałaby się przed tym wzbraniać.
Z uwagą przyjrzała się wypełniającemu naczynie płynowi, obserwując jak ten zmienia kształt zależnie od nachylenia kieliszka. Dopiero po chwili zdecydowała się wziąć kilka łyków, ostatecznie dochodząc do wniosku, że Sage jak najbardziej miał rację – potrzebowała czegoś mocniejszego, co niekoniecznie wiązało się z alkoholem. Krew sama w sobie przynosiła jej swego rodzaju ukojenie, pozwalając się rozluźnić, nawet pomimo tego, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w ten sposób wcale nie pozbędzie się problemów i wciąż powracających wątpliwości.
Najbardziej niepokojące wydało się Elenie to, co czuła na samą myśl o wyjeździe do Volterry. Wolała nie zastanawiać się nad tym, jaką minę miał mieć Rafael, kiedy już by ją zobaczył, nie wspominając o tym, że sam pomysł wciąż wydawał się jej wybitnie głupi. Cóż, najpewniej właśnie taki był, ale jaki właściwie miała wybór? Skoro swoją nieobecnością mogła wszystkim zaszkodzić, a jej rodzina nie mogła wycofać się z uczestnictwa w balu, wniosek pozostawał dość oczywisty – i to pomimo tego, że zdecydowanie nie poprawiał jej nastroju.
To się chyba nazywało poświęcenie, a przynajmniej takie określenie przychodziło Elenie do głowy za każdym razem, kiedy próbowała roztrząsać to, jak bardzo skomplikowana była sytuacja, w której się znalazła. Co więcej, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że Rafael by tego nie zrozumiał, nawet pomimo tego, że paradoksalnie robił dokładnie to samo, byleby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo.
Jakkolwiek by nie było, sprawy miały się co najmniej marnie.
I jeśli miała być ze sobą szczera, wątpiła w to, żeby w najbliższym czasie krew albo nawet alkohol miały okazać się wystarczające, by zdołała nad tym wszystkim zapanować.

Dotrzymywała towarzystwa Sage’owi niemalże do południa, zanim ostatecznie doszła do wniosku, że najwyższa pora pojawić się w domu. Początkowo zamierzała czekać na Lawrence’a, po cichu licząc na to, że ten odwiezie ją przynajmniej na obrzeża, ale nieobecność wampira ostatecznie skłoniła ją do tego, żeby zmieniła plany. Nie miała pewności, czy L. po raz kolejny miał jakieś swoje sprawy, czy może jednak miała rację co do tego, że w ostatnim czasie próbował unikać wszystkich wokół. Jakkolwiek by nie było, prędzej czy później musiała pojawić się w domu, choć takie rozwiązanie nie do końca było jej na rękę. Liczyła na to, że zdoła przynajmniej zamienić z dziadkiem kilka słów, bardziej niż do tej pory chcąc upewnić się, jak przebiegła jego rozmowa z Cullenami, ale najwyraźniej ta jedna kwestia również musiała poczekać.
Nie śpieszyła się, korzystając z tego, że spacer po mrozie wydawał się idealną okazją do tego, żeby spróbować zebrać myśli. Chciała przynajmniej spróbować się wyciszyć i jakkolwiek nad sobą zapanować, tym bardziej, że mieszkała z wampirami, a jeden z nich potrafił wprawnie odczytywać emocje, które targały innymi. Umiejętności Jaspera były na tyle niepozorne, że łatwo o nich zapominała, tym bardziej, że nie wrzucał się w oczy aż do tego stopnia, co lustrujące cudze myśli Edward. Jasne, miała Aldero, który już z przyzwyczajenia wykorzystywał swoje zdolności, by odciąć ją od niechcianych darów, ale wciąż obawiała się tego, że kuzyn prędzej czy później da upust odczuwanemu od dłuższego czasu rozgoryczeniu i jednak pozbawi ją ochrony, nie czując się już w obowiązku do tego, żeby w jakikolwiek sposób iść jej na rękę.
Najgorsze w tym wszystkim pozostawało to, że nie była w stanie mieć do Al’a o cokolwiek pretensji. Czegokolwiek by nie zrobił, miał do tego prawo, tym bardziej, że go zraniła, a Rafael niejako wymógł na nim posłuszeństwo poprzez groźbę. Teraz demona nie było i choć jej kuzyn najpewniej jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy, gdyby z chwilą zrozumienia postanowił przestać ich kryć…
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Pierścionek, który okalał serdeczny palec jej lewej ręki, nagle wydał jej się ciężki i nienaturalnie wręcz duży. W zasadzie miała wrażenie, że drobiazg przyciąga uwagę każdego w promieniu kilku kilometrów, wszem i wobec obwieszczając to, co właśnie zrobiła. Zdawała sobie sprawę z tego, że to niedorzeczne, a jednak sama perspektywa tego, że ktokolwiek mógłby poznać prawdę, wzbudzała w niej lęk… i zarazem irytacje, bo czuła wewnętrzny opór przed tym, żeby nadal się ukrywać. Jak bardzo szalonym było to, że miałaby obawiać się powiedzieć o tym, że miała męża…?
I naprawdę wierzysz w to, że uda wam się kryć z tym w nieskończoność?, pomyślała mimochodem, ale ostatecznie pod wpływem impulsu w pośpiechu ściągnęła pierścionek i wsunęła go do kieszeni. Wolała nie ryzykować, tym bardziej, że sama myśl o obrączce wzbudzała w niej dość emocji, by panowanie nad sobą okazało się co najmniej trudne.
Nie miała pewności, co i dlaczego tak naprawdę czuła, kiedy w końcu znalazła się naprzeciwko domu. Nie pojmowała tego, że jeszcze dzień wcześniej wyszła z niego, już wtedy świadoma tego, że wróci jako mężatka. Miała wrażenie, że teraz wszystko było inne, nawet pomimo tego, że wyglądała tak samo. W jakiś niepojęty, niezwykle subtelny sposób cały świat uległ zmianie, z kolei ona…
Cóż, sama już nie była pewna niczego.
Ostrożnie otworzyła drzwi, by jak gdyby nigdy nic móc wślizgnąć się do środka. Starała się zachowywać naturalnie, a nie jak ktoś, kto mógłby mieć cokolwiek na sumieniu. W gruncie rzeczy przez ostatnie tygodnie zdążyła nauczyć się tego, jak kłamać, niemalże do perfekcji, a jednak w obecnej sytuacji…
Nie zdążyła się nawet nad tym zastanowić, kiedy tuż przed nią dosłownie zmaterializowała się jaka postać. Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, jednak nawet wykrztuszenie z siebie choć słowa okazało się trudne, tym bardziej, że już ułamek sekundy później znalazła się w lodowatych, znajomych objęciach.
– O mój Boże, Elena… – usłyszała tuż przy uchu wyraźnie zaniepokojony głos mamy. W zasadzie gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że Esme była bliska histerii, co samo w sobie wystarczyło, żeby wytrącić dziewczynę z równowagi. – Nareszcie… Gdzie ty byłaś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa