
Elena
– Mamo… – Zawahała się,
dopiero po chwili otrząsając się na tyle, by spróbować odsunąć Esme od siebie.
Ufało jej się odchylić na tyle, by móc spojrzeć na wampirzycę z odległości
wyciągniętych ramion. Kobieta wciąż trzymała ją w ramionach, najwyraźniej
nie będąc w stanie zdobyć się do tego, by tak po prostu córkę puścić. – Co
się stało? Ja nie…
– Jeszcze się
o to pytasz? – usłyszała i aż uniosła brwi. Mama bardzo rzadko
zachowywała się w taki sposób, nie wspominając o tym, że mogłaby
wejść komukolwiek w słowo. To wydało się Elenie co najmniej nienaturalne,
zresztą tak jak i atmosfera, która z jakiegoś powodu zaczęła
przyprawiać ją o dreszcze. – Na litość boską, dobijam się do ciebie od
wczoraj. Nie wróciłaś na nic i myślałam już, że… – Urwała, by móc złapać
oddech. Powietrze nie było wampirom potrzebne do normalnego funkcjonowania, ale
do mówienia i owszem. – Twoi bracia poszli cię szukać. Powinnam do nich
zadzwonić, ale… Dlaczego mi to zrobiłaś, Eleno?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, początkowo sama niepewna tego, co powinna powiedzieć.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie takiego powitania, tym
bardziej, że nie po raz pierwszy została w apartamentowcu przez całą noc.
Nie miała pojęcia, co takiego się zmieniło, ale poczuła się co najmniej
osaczona.
– Przepraszam,
mamo – zreflektowała się pośpiesznie. – Pisałam ci przecież, że nie wrócę, bo
jestem z Liz. A potem wyłączyłam telefon i…
– Dlaczego
kłamiesz?
Tym razem
pytanie wampirzycy skutecznie wytrąciło ją z równowagi. Zesztywniała,
przez moment czując się tak, jakby ktoś ją uderzył, choć nie przypuszczała, że
to właśnie Esme uda się wprowadzić ją w taki stan. Chciała o coś
zapytać, ale w głowie miała pustkę, sama niepewna tego, jakie słowa
wydałyby się przynajmniej względnie bezpieczne w obecnej sytuacji. Miała
złe przeczucia, a zachowanie kobiety nie pomagało jej w uporządkowaniu
myśli, tym bardziej, że tym razem miała do ukrycia przed bliskimi o wiele
więcej, niż przez ostatnie tygodnie. Nie sądziła, że to w ogóle będzie
możliwe, ale teraz wydawało się to najmniej istotne.
– Co
takiego? – wykrztusiła z siebie w końcu.
Tym razem
zdołała oswobodzić się z objęć mamy. Cofnęła się o krok, żeby lepiej
przyjrzeć się wampirzycy, po czym z uwagą rozejrzała się dookoła. Dom
wydał jej się opustoszały, a przynajmniej nie wyczuła, by w budynku
znajdował się ktokolwiek jeszcze. Nie miała pewności czy to dobrze, czy może
wręcz przeciwnie, ale i tak miała złe przeczucia.
– Carlisle
był rano obejrzeć Joce. Nie wiem, czy o tym słyszałaś, bo ostatnio
właściwie nie spędzasz z nami czasu, ale znowu była chora… Zresztą to nieważne –
oznajmiła z powagą. W zasadzie jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia wydały
się Elenie zbędne. – Liz była w domu, a jeśli wierzyć temu, co
powiedział Damien, noc spędzili razem. Ciebie nie było.
To nie było
oskarżenie – nie wprost, tym bardziej, że Elena nie wyobrażała sobie naprawdę
wściekłej Esme, która zdołałaby kogokolwiek obwiniać – ale i tak poczuła
się jak w potrzasku. Z równym powodzeniem mogłaby być małym
dzieckiem, które ktoś złapał za rękę przy robieniu czegoś niewłaściwego. Co
więcej, jeszcze jakiś czas temu może nawet by się przejęła albo jednak pokusiła
o to, żeby wytłumaczyć, jednak w tej sytuacji…
Nie miała
pojęcia, co takiego powinna zrobić, ale to wydało jej się najmniej istotne.
Musiała coś wymyślić, ale miała z tym problem, tym bardziej, że czuła się
coraz bardziej zmęczona wciąż powtarzającymi się kłamstwami. Nie wyobrażała
sobie tego, że kiedykolwiek miałaby stanąć przed perspektywą kłótni z mamą,
ale czuła, że do tego wszystkiego to wszystko się sprowadzało. Co więcej, tym
razem nie chodziło o to, że miałaby Esme tak po prostu oszukiwać, ale
również zapewnić bezpieczeństwo – i to zarówno najbliższym, jak również
Rafaelowi, choć w przypadku tego drugiego sprawa była o tyle skomplikowana,
że i tak już ryzykował.
Przez
chwilę wahała się, walcząc ze sobą i rozważając konkretne reakcje.
Ostatecznie wyprostowała się niczym struna, odrzuciła jasne włosy na plecy i –
nie dając sobie czasu na to, by poczuć wyrzuty sumienia – spojrzała na kobietę w zdradzający
irytację, niemalże wyniosły sposób. Jeśli istniał jakikolwiek sposób na to, by
dla własnego dobra przestali wnikać w jej prywatne sprawy, to wyłącznie
taki.
– Skąd to
przesłuchanie, co?– zapytała chłodno. Cóż, lata wzorowania się na Rosalie
jednak się na coś przydały, chociaż wcale nie była z tego dumna. – Nie
ufacie mi, czy jak?
–
Oczywiście, że ufamy… A przynajmniej wydawało mi się, że możemy. – Esme
wydawała się co najmniej oszołomiona tonem i kierunkiem, który ostatecznie
przybrała rozmowa. Wciąż była podenerwowana, ale coś w słowach córki
najwyraźniej wytrąciło ją z równowagi w stopniu wystarczającym, by
Elen a poczuła przynajmniej częściową przewagę. Musiała zapanować nad
sytuacją, a skoro to działało… – Zawsze miałaś swobodę. I nie
rozumiem, dlaczego akurat teraz zdecydowałaś się skłamać… Martwię się, Eleno.
Nie tylko z powodu tego, co powiedziała nam Isabeau. – Wampirzyca z niedowierzaniem
pokręciła głową. – Coś się w tobie zmieniło i to już jakiś czas temu.
Patrzyłam na to przez palce, bo zawsze byłaś trudna, ale w ostatnim
czasie… Co się stało? Unikasz Rose, chociaż kiedyś byłyście ze sobą tak blisko.
Rozumiem, że po tym, co powiedziała na temat Liz… Ale to nie tłumaczy, dlaczego
wydajesz się być przeciwko nam wszystkim. Unikasz przebywania z nami,
jakiejkolwiek rozmowy… Wychodzisz i znikasz albo na cały dzień, albo na
noc, tak jak teraz. Nie odbierasz telefonu, a ja… Zdajesz sobie sprawę z tego,
jak zareagowaliśmy na to, że skłamałaś i właściwie nie ma z tobą
żadnego kontaktu? – zapytała spiętym tonem. – Już raz zostałaś zaatakowana,
wtedy, kiedy ten demon i Elliott… Miałam ochotę tam pójść, tylko po to,
żeby się upewnić, że to się nie powtórzyło! Bliźniaki mieli mnie wyręczyć, ale
mimo wszystko… Na litość boską, naprawdę jesteś zdziwiona tym, że mogłabym
panikować?
Słuchanie
tego okazało się co najmniej trudne, tym bardziej, że przez cały ten czas nawet
do głowy nie przyszło jej to, że bliscy mogliby zauważyć aż tyle. Wiedziała, że
udawanie, że najpewniej nie musi się niczym przejmować, było głupie, co zresztą
uświadomił jej Aldero, ale przez natłok wątpliwości i wszystko to, co
działo się w ostatnim czasie, w naturalny sposób uznała ewentualną
reakcję rodziny na najmniej istotny problem. Do tej pory żadne z nich nie
próbowało wnikać w to, co robiła, tym samym dając Elenie poczucie tego, że
wszystko pozostawało pod całkowitą kontrolą – fałszywe, jak ostatecznie się
okazało. Teraz musiała coś zrobić, – cokolwiek, niezależnie od tego, jak trudne
by się to nie okazało – ale zarówno zebranie myśli, jak i ułożenie
sensownego plany okazało się trudne.
Niby co
miała jej powiedzieć? Że dopiero co spędziła noc ze swoim świeżo poślubionym
mężem, który zaraz po tym poleciał do Volterry, by stanąć u boku wampirzej
królowej, bo tak niefortunnie się złożyło, że chodzi o Rafaela? Nawet Esme
by tego nie zrozumiała, nie wspominając o pozostałych.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że mama się martwiła, a ona nie zamierzała szukać
powodu, by mogła przestać. Zamiast przeprosić i pocieszyć, zmierzała ku czemuś
zupełnie odwrotnego, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Chyba powinna była
przyzwyczaić się do tego, że przez większość czasu potrafiła co najwyżej
zachowywać się jak suka i ranić wszystkich wokół, ale wcale nie czuła się
dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – w coraz większym stopniu docierało
do niej to, jak beznadziejna w rzeczywistości była.
– Nie mam
pięciu lat, jeśli jeszcze tego nie zauważyliście – oznajmiła z powagą. –
To chyba moja sprawa, co takiego robię, kiedy nie ma mnie poza domem. Martwiłaś
się, w porządku, ale… Dlaczego wy wszyscy zakładacie, że nie potrafię się
obronić? – obruszyła się. Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, coraz
bardziej poirytowana. – W porządku, Isabeau miała wizję. Wizję, do
cholery! Nawet ja wiem, że cokolwiek zobaczyła, tak czy inaczej się sprawdzi,
więc jaki sens ma uciekanie przed przeznaczeniem? Znam ją krócej od was,
zresztą sama powiedziała, że jest bezradna, więc… Jakie to ma znaczenie czy
będę siedziała w pokoju, czy zrobię cokolwiek innego? – zapytała wprost.
Poniekąd
wszystko to, co mówiła, było prawdą, choć przypominanie mamie o tym, że
mogłaby być jakkolwiek zagrożona, zdecydowanie nie należało do najlepszych
pomysłów. Czuła, że nie powinna tego robić, ale nie była w stanie się
wycofać, raz po raz powtarzając sobie, że postępowała właściwie – mimo
wszystko. Sami mnie do tego zmuszacie,
pomyślała mimochodem, ale szukanie usprawiedliwienia również nie przyniosło jej
spodziewanej ulgi. W zasadzie zaczynała wątpić w to, czy cokolwiek
miał jej pomóc, przynajmniej tak długo, jak którakolwiek z bliskich jej
osób pozostawała w niebezpieczeństwie.
– Nawet tak
nie mów!. – Esme spojrzała na nią w co najmniej oszołomiony sposób. – Nic
złego się nie stanie. Nie, a to, co mówi Isabeau… – zaczęła i prawie
natychmiast urwała. I bez pytania Elena wyczuła, że kobieta za wszelką
cenę próbowała odciąć się od niechcianych emocji. Jasne, że szukała sposobu na
to, by zanegować prawdę, nawet jeśli na dłuższą metę prowadziło to donikąd. – Kochanie…
– Co z tego,
że będziecie mi obiecywać i trzymać pod kluczem, skoro to i tak nic
nie zmieni? – przerwała, uparcie brnąc w to, co już raz zdążyła sobie
zaplanować. To, jak łatwo zdołała odsunąć od siebie wyrzuty sumienia, wydało
się Elenie co najmniej przerażające, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. –
Nie jestem głupia, chociaż Damien zdążył zasugerować coś innego… Cóż, może co w tym
jest. Tak czy inaczej, zrozumiałam na czym polega dar Isabeau i co może mi
grozić, tak? Udawanie, że problem nie istnieje, nie prowadzi donikąd, a ja…
Ja będę sobie z tym radzić po swojemu – stwierdziła cierpkim tonem.
Jeszcze
kiedy mówiła, chciała ruszyć ku schodom. Nie miała odwagi ani spojrzeć na mamę,
ani zastanowić się nad tym, jak bardzo udało jej się kobietę zranić. Czasami
prościej było po prostu nie wiedzieć, zwłaszcza w takim przypadku. Chciała
zakończyć tę rozmowę i – w miarę możliwości – przynajmniej spróbować
ukrócić kolejne, które mogły wyniknąć z tego, że jednak wzbudziła w bliskich
niepokój, ale mimo wszystko…
– Poczekaj
chwilę – usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy Esme po raz kolejny znalazła
się naprzeciwko niej. Chłodne palce wampirzycy zacisnęły się na ramieniu Eleny,
tym samym skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi, bo zdecydowanie
nie spodziewała się takiej reakcji. W gruncie rzeczy nie brała pod uwagę
bardzo wielu rzeczy, więc być może nie powinna być zdziwiona, ale mimo
wszystko… – Wciąż nie powiedziałaś mi, gdzie byłaś. Nie z Liz, więc…
– Dlaczego
miałabym się tłumaczyć?
Poznała po
wyrazie twarzy matki, że to pytanie co najmniej ją zaskoczyła. Esme natychmiast
zamilkła, przez kilka kolejnych sekund po prostu stojąc i z uwagą
przypatrując się twarzy pół-wampirzycy. Coś w tym widoku i świadomości
tego, jak daleko się posunęła, sprawiło, że z miejsca zapragnęła kobietę
objąć, ale i przed tym zdołała się powstrzymać. Słabość była ostatnim,
czego tak naprawdę potrzebowała, a przynajmniej usiłowała przekonać samą
siebie do tego, że powinna postępować w ten sposób. Tak długo, jak
sytuacja nie miała się unormować…
Może byłoby
dużo prościej, gdyby odsunęła od siebie wszystkich tak szybko, jak tylko miało
być to możliwe – i to paradoksalnie tego, kiedy zaczęła pojmować to, że
rodzina jednak pozostawała dla niej ważna. Wcześniej to, że byli, stanowiło
oczywistą kwestię, ale teraz… Już nawet nie chodziło o to, że cokolwiek
złego miało spotkać ich na balu. Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do niej
oraz do tego, że w planach Isobel od samego początku była jedna, konkretna
ofiara.
Zacisnęła
usta, niemalże siłą musząc zmuszać się do zachowania milczenia. Z uwagą
zmierzyła Esme wzrokiem, unikają spoglądania w niej oczy. Nie ufała sobie,
swoim emocjom i tego, co jeszcze mogłaby powiedzieć. Jedynym, czego
chciała, była możliwość wycofania się – ucieczki na piętro, gdzie mogłaby
spędzić przynajmniej kilka następnych godzin, licząc na to, że wyjaśnienia mamy
wystarczą, żeby inni doszli do wniosku, że najlepiej się do niej nie zbliżać.
Czasami miewała gorszy nastrój, podczas którego naprawdę wolała mieć spokój,
ale nie sądziła, żeby to zadziałało w ten sposób w tej konkretnej
sytuacji.
Wciąż o tym
myślała, ogarnięta nieprzyjemnym wrażeniem, że kolejne sekundy ciągną się w nieskończoność,
gdy tuż za plecami usłyszała charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi
frontowych. Natychmiast okręciła się na pięcie, w duchu wyklinając to, że
jednak nie zdecydowała się uciec na piętro. No jasne, w końcu potrzebowała
kolejnych członków rodziny, wobec których musiałaby się zachować w co
najmniej okropny sposób!
Mimowolnie
spięła się na widok Carlisle’a, chociaż tacie wyraźnie ulżyło, kiedy zauważył,
że była cała. Zaraz po nim pojawili się Aldero i Cammy, zaś na widok tego
pierwszego Elena poczuła, że atmosfera w ułamku sekundy się zagęściła,
nagle co najmniej trudna do zniesienia. Nie rozmawiali ze sobą od dnia, w którym
tak po prostu się na niego rzuciła, z kolei teraz…
– No… – Al rzucił
jej obojętne, bliżej nieokreślone spojrzenie. – Mówiłem, że wróci. Zresztą jak
zwykle – dodał po chwili; była pewna, że podejrzewał, gdzie spędziła noc.
– Też miło
cię widzieć – mruknęła, nie mogąc się powstrzymać.
W uśmiechu
kuzyna było coś wymuszonego, wręcz cynicznego, choć przynajmniej nie pokazał
jej pogardy, którą zdarzało jej się widywać u Rafaela na początku ich
znajomości. Mimo wszystko nie poczuła się dzięki temu lepiej, aż nazbyt
świadoma tego, że relacje jej Aldero najpewniej popsuły się na dobre.
– Na pewno.
Puściła
jego uwagę mimo uszu, usiłując zachować przynajmniej względny spokój. Okej, Al miał
dość powodów, by być względem niej co najmniej złośliwym. W zasadzie chyba
powinna cieszyć się tego, że tymczasowo nie posunął się dalej, co pewnie
mogłoby mieć miejsce, gdyby dowiedział się, co takiego właśnie zrobiła. Już i tak
nie przepadał za Rafaelem – i to najdelikatniej rzecz ujmując. To, co do
niej czuł, wszystko komplikowało i to jak na złość akurat teraz, kiedy
wydawał się być jedną z nielicznych osób do których mogła się zwrócić.
Przestała o tym
myśleć, w zamian koncentrując się na tacie. Carlisle znalazł się przy niej
błyskawicznie, tak jak wcześniej Esme ot tak biorąc ją w ramiona. W przeciwieństwie
do mamy odsunął się dużo szybciej, od razu odsuwając dziewczynę na długość
wyciągniętych ramion, by móc zmierzyć ją wzrokiem.
– Nic ci
nie jest? – zapytał spiętym tonem. Potrząsnęła głową, ledwo powstrzymując jęk,
kiedy uświadomiła sobie, że najpewniej będzie musiała znosić kolejne pytania. To
tak czy inaczej sprowadzało się do dalszych kłamstw i zrażania wszystkich
wokół, a to… Cóż, zdecydowanie nie było czymś, co chciała robić. –
Przestraszyłaś nas.
– Tak… Tak,
przepraszam – powiedziała, siląc się na obojętność. – Mama już zdążyła mi o tym
powiedzieć… Ale jak widać żyję i mam się dobrze – dodała, po czym w pośpiechu
cofnęła się o krok. – Pomęczycie się ze mną jeszcze, póki wizja Beau się
nie spełni – mruknęła z przekąsem, nie mogąc się powstrzymać.
– Elena…
Słyszała
swoje imię wypowiedziane tym irytującym, pouczającym tonem tak często, że już
dawno zdążyła się do tego przyzwyczaić. Cóż, nigdy nie była święta, ale o tym
również wiedziała od samego początku.
– Mówię
prawdę – zauważyła przytomnie. – Już rozmawiałam z mamą. Mówiłam, że nic
się nie stało, więc nie ma powodu, żebyście dalej się martwili. To moja sprawa,
gdzie spędziłam noc – dodała z naciskiem, kolejny raz ściągając na siebie
co najmniej zaskoczone spojrzenia.
– Nic się
nie stało? – powtórzył Carlisle. – Zniknęłaś na całą noc, bynajmniej nie po to,
żeby spędzić ten czas z Liz, a jednak upierasz się, że…
– Jestem
tutaj – przerwała mu pośpiesznie. – Więc tak, owszem, nic się nie stało.
Dlaczego tak upieracie się, żebym spowiadała się wam ze wszystkiego, co robię?
Cóż,
odpowiedź na własne pytanie znała – sprowadzała się między innymi do tego, że
ją kochali – ale i nad tym nie zamierzała się rozwodzić. Uświadomiła sobie,
że tym razem nie zdoła wykpić się kilkoma lakonicznymi odpowiedziami i kłamstewkami.
Popełniła błąd, wcześniej nie załatwiając sobie jakiejś wiarygodniejszej
wymówki, ale w stresie i emocjach nie zwróciła na to uwagi. Teraz z kolei
rozpamiętywanie tego, co zrobiła źle, wydawało się pozbawione sensu, a Elena
czuła, ze powinna skupić się na rozwiązaniach, które jej pozostały – na tym,
żeby choć spróbować wszystko naprawić, tym samym nie narażając ważnych dla niej
osób na większe szkody, aniżeli było to konieczne.
Hm, w zasadzie
mogła powiedzieć coś, co zarazem byłby prawdą i nie niosło ze sobą aż tak
złych konsekwencji. Zwłaszcza mając w pamięci rozmowę z Sage’m takie
rozwiązanie wydawało się sensowne, być może mając szansę na to, żeby przynieść
ze sobą coś dobrego. Rafaela i Mira tak czy inaczej znajdowali się poza
Seattle, więc takie wyjaśnienie byłoby względnie bezpieczne, a przynajmniej
usiłowała w to uwierzyć.
Najwyżej L. mnie zabije, pomyślała mimochodem.
W zasadzie i to nie stanowiło dla niej szczególnie zaskakującej
perspektywy, tym bardziej, że kilka razy już wyglądał na chętnego, żeby to
zrobić. Dodatkowy powód w tę czy we w tę, naprawdę nie czynił jej
różnicy.
– Nie
spodoba ci się to, co powiem – stwierdziła z przekonaniem, koncentrując
się na ojcu. Wysiliła się na nieco cierpki, bynajmniej nie zdradzający
jakichkolwiek oznak radości uśmiech. – Jestem tego pewna.
– Na razie
bardziej niepokoi mnie to, że nasz okłamujesz – oznajmił z powagą
Carlisle. – Elena, co się dzieje? Jesteś inna i to od dłuższego czasu.
Jeśli coś się dzieje…
–
Absolutnie nic. – Powtarzała to kłamstwo tak często, że może przy odrobinie
szczęścia sama miałaby szansę na to, żeby w nie uwierzyć. Gdyby wszystko
naprawdę zależało od słów i tego, w jakim stopniu się w nie
wierzyło, wtedy już dawno zdołałaby doprowadzić do tego, by się spełniły. –
Jeśli chcecie wiedzieć, gdzie spędziłam noc, proszę bardzo. Ja ostrzegałam –
dodała i nie czekając na to, aż którekolwiek z nich zada jakiekolwiek
pytanie, wypaliła: – Byłam z Lawrence’m, zresztą nie po raz pierwszy. Jak
widać nie jest taki zły, skoro przy tym moim długim języku jeszcze mnie nie
zamordował.
Nie
sądziła, żeby jakikolwiek żart był w stanie rozluźnić atmosferę, więc
nawet nie zwróciła uwagi na to, że w odpowiedzi na jej słowa zapadła
długa, wymowna cisza. Poczuła na sobie wymowne spojrzenie Aldero, ale nie
odwzajemniła go, próbując udawać, że wszystko jest w absolutnym porządku.
Cóż, najwyżej L. miał troszeczkę się zirytować, gdyby w apartamentowcu
nagle pojawił się jego podenerwowany syn, zamierzając wyjaśnić to, dlaczego w ogóle
ważył zbliżyć się do własnej wnuczki. Tak czy inaczej, to wciąż prezentowało
się o wiele bezpieczniej, aniżeli konieczność uświadomienia rodziny, że
właśnie zawarła związek małżeński z demonem.
– Z Lawrence’m?
– powtórzył Carlisle, najwyraźniej niedowierzając temu, co próbowała mu
uświadomić. Postanowiła to wykorzystać, nawet jeśli igranie z czyimikolwiek
emocjami zdecydowanie nie należało do uczciwych praktyk.
– Tak – uświadomiła
go ze spokojem. – Z własnej woli, bo chciałam… To tak z gwoli
ścisłości. Swoją drogą, chyba nawet się dogadujemy, choć on pewnie powie ci coś
innego – dodała.
Zaraz po
tym w pośpiechu odwróciła się na pięcie i nie powiedziawszy niczego
więcej, szybkim krokiem ruszyła ku schodom, chcąc jak najszybciej dotrzeć do
swojego pokoju.
Mimo
wszystko poczuła się lepiej, kiedy nikt więcej jej nie zatrzymał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz