
Alessia
Wyczuła, że coś jest nie tak.
Nie miała
pewności, skąd to wie, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać. Być może
przebywanie w zamknięciu z istotami, które stanowiły jej naturalnych
wrogów, sprawiło, że zaczęła większą uwagę zwracać na to, co podsuwały jej
instynkt oraz wyostrzone zmysły. Tak czy inaczej, nieobecność Ariela i podejrzana
cisza, która nagle zapanowała w twierdzy, jednoznacznie dały Alessi do
zrozumienia, że coś jest na rzeczy.
Kroki
dziewczyny były idealnie słyszalne, pomimo tego, że już z przyzwyczajenia
próbowała poruszać się z delikatnością i gracją, których nauczyła się
jako mała dziewczyna. Wiedziała, jak zachowywać się tak, by nie zwracać na
siebie zbędnej uwagi, ale i tak czuła się gotowa niemalże przysiąc, że tym
razem byli w stanie ją wyczuć wszyscy w całej twierdzy, a może
nawet poza nią. Pomyślała, że to jak nic oznaka przewrażliwienia, ale mimo
wszystko…
Innym
wyjaśnieniem było to, że wciąż nie doszła do siebie po ostatniej pełni. To
zawsze był trudny okres, do którego co prawda zdążyła przywyknąć, kiedy ona i Ariel
mieszkali jeszcze w Mieście Nocy, ale to nie było to samo. W rodzinnych
stronach wystarczyło, żeby została w domu, unikając biegania po lesie i okolicach,
skoro wiedziała, że w każdej chwili może napotkać na swojej drodze
niebezpiecznego wilkołaka. W zamkniętej twierdzy było to trudniejsze, a Ali
czuła się okropnie za każdym razem, kiedy na kilka kolejnych godzin zamykała
się w sypialni, za jedyną ochronę mając grube, metalowe drzwi. Problem nie
leżał w tym, że jakkolwiek obawiała się tego, że ktokolwiek dostanie się
do środka – wiedziała, że Ariel sprawdził wszystko, zresztą zdążyła się
przekonać, że takie środki bezpieczeństwa zdawały egzamin – ale samej
świadomości, co takiego działo się gdzieś na wyciągnięcie ręki, dosłownie obok
niej.
Najgorsza
właśnie było to, że wiedziała – i niejako słyszała, choć za każdym razem
próbowała wyciszyć się na tyle, by spróbować odciąć się od wszelakich dźwięków i myśli
o tym, przez co przechodziły właściwie wszystkie osoby, które spotykała na
co dzień. To było niczym koszmar, zwłaszcza, że miała już okazję widzieć
przemianę Ariela, co w zupełności wystarczyło, by jej wybujała i tak
wyobraźnia dopowiedziała sobie resztę. Ciągle nie pojmowała tego, dlaczego to
musiało być takie trudne – ten ból, dźwięk łamanych i przemieszczających
się kości, comiesięczne cierpienie, przez które musieli przechodzić przez
klątwę…
W gruncie
rzeczy w tym przypadku zaufanie nie miało nic do rzeczy, bo pomimo wieku
żadne z nich nie kontrolowało się, gdy przestawali być ludźmi. Ostatnio
słyszała, że któryś wilk kręcił się w pobliżu pokoju, kiedy zaś doszedł ją
nieprzyjemny dźwięk drapania pazurów o powierzchnię drzwi, zrobiło jej się
niedobrze. Do tej pory była w stanie zauważyć ślady, choć przez ciągłe
ciemności bywało to dość problematyczne. Jakkolwiek by jednak nie było, Alessia
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że właściwie na każdym kroku
groziło jej poważne niebezpieczeństwo. Nie żałowała, bo możliwość przebywania
przy Arielu zdecydowanie była tego warta, ale czasami i tak czuła się tak,
jakby to wszystko w każdej chwili mogło przytłoczyć ją w stopniu
wystarczającym, by zdecydowała się powiedzieć sobie „dość”.
Inną
kwestią, która nie dawała jej spokoju, było to, co spotkało tamą dziewczynę.
Nie była w stanie tak po prostu zapomnieć o tym, że ktokolwiek umarł
jej na rękach, na dodatek w taki sposób. Czasami wciąż czuła krew albo
ciepło drżącego ciała, które przez cały ten czas trzymała w ramionach. Nie
zapytała Ariela, co takiego później stało się z niedoszłą wilkołaczycą,
zresztą nie chciała tego wiedzieć. Nie potrafiła być nawet zła o to, że
wcześniej przemilczał przed nią kwestie tego, w jaki sposób Victor
próbował doprowadzić do utrzymania gatunku. Z samym zainteresowanym
również nie próbowała o tym rozmawiać, podświadomie unikając go, aż nazbyt
pewna tego, że gdyby jednak wytrącił ją z równowagi, rozpętałaby mu
prawdziwe piekło, raz a dobrze tłumacząc, co takiego sądziła o całym
tym procederze.
Nie miała
pojęcia, czy faktycznie wierzyła, że to nie Vick ugryzł Nattie, tym samym
doprowadzając do śmierci dziewczyny.
Obiecałam jej…, pomyślała mimochodem,
nie po raz pierwszy zadręczając się tym, że nie była w stanie zrobić niczego,
by zachować młodą wilkołaczycę przy życiu. Ariel tłumaczył jej wielokrotnie, że
w przypadku tych, których organizmy były za słabe, nie istniało żadne
rozwiązanie, ale wcale nie czuła się dzięki temu lepiej. Po raz kolejny miała
poczucie, że składała komuś obietnicę bez pokrycia, tak jak wcześniej było w przypadku
chłopaka, kiedy to nieświadomie przychodziła odwiedzać uwięzione w podziemiach
wilki. Gdyby miała choć cień szansy na to, żeby pomóc Nattie, tak jak
ostatecznie udało się z Arielem…
Cóż, być
może jednak istniało coś, co byłaby w stanie zrobić, ale nie miała pojęcia
jak powinna się za to zabrać. Zakładając, że jej towarzysze mieli rację i w okolicy
faktycznie kręcił się ktoś obcy, mogła przynajmniej spróbować dowiedzieć się,
co tak naprawdę spotkało Nattie. Czy intruz zrobił to specjalnie, czy tak jak
wcześniej Victor próbował bawić się w jakiegoś cholernego zbawcę? Nie
wyobrażała sobie, jak ktokolwiek mógł zmusić niewinną osobę do przechodzenia
przez piekło, które wiązało się z klątwą wilkołactwa. Znała ten ból, sama
jedynie cudem mogąc cieszyć tym, że wciąż żyła. Gdyby Ariel nie znalazł sposobu
na to, jak w jej przypadku powstrzymać przemianę, zanim dwie sprzeczne
natury ostatecznie wyniszczyły organizm.
W przypadku
Nattie, nie było nikogo, kto mógłby zrobić dla niej coś takiego.
Dłuższą
chwilę błądziła po korytarzach, zanim ostatecznie namierzyła Ariela w oddalonej
od głównych korytarzy bibliotece – tej samej, którą pokazywał, kiedy znalazła
się w Lille po raz pierwszy. Przystanęła w progu, kilka sekundy
obserwując go, kiedy w wyraźnie niespokojny sposób krążył tam i z powrotem,
wodząc wzrokiem po ustawionych na pułkach grzbietach książek. Żadna z nich
nie była opisana, ale to najwyraźniej nie przeszkadzało chłopakowi w szukaniu
jakiejś konkretnej pozycji. Z drugiej strony, być może sam nie wiedział,
czego tak naprawdę potrzebował, a jego działania były podyktowane tylko i wyłącznie
znalezieniem sobie jakiegokolwiek zajęcia.
– Ariel…?
Wzdrygnęła
się, co jedynie utwierdziło Alessię w przekonaniu, że wcześniej nawet nie
zwrócił uwagę na to, że przyszła. Natychmiast obrócił się w stronę
wejścia, rzucając jej nieco roztrzepane, nie do końca świadome spojrzenie.
Myślami wydawał się być gdzieś daleko, co ją zmartwiło; czuła, że coś jest na
rzeczy, choć wciąż nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać.
– Cześć –
zreflektował się pośpiesznie chłopak.
Nie
zaprotestowała, kiedy ruszył w jej stronę, by w następnej chwili jak
gdyby nigdy nic wziąć ją w ramiona. Przez większość czasu próbował
zachowywać się tak, jakby wszystko było w porządku, być może obawiając się
tego, że w którymś momencie mogłaby dojść do wniosku, że wspólne
mieszkanie w takich warunkach nie ma racji bytu. Zdecydowanie nie miała
takiego zamiaru, nie wyobrażając sobie, że po tylu latach wzajemnego mijania
się, miałaby znowu wyjechać, ale Ariel jak zwykle wydawał się mieć wątpliwości.
– Co tutaj
robisz? – zapytała go wprost. – To znaczy… Jest strasznie cicho, zauważyłeś?
Mam takie wrażenie, że coś się stało – wyjaśniła, decydując się postawić sprawę
jasno.
Westchnął,
po czym odsunął się, by móc rzucić dziewczynie wymowne, nieco zmęczone
spojrzenie. W ostatnim czasie ciągle taki był, chorobliwie blady i jakby
przytłoczony wszystkim tym, co działo się wokół nich. Martwiła się, bo jak
jeszcze w innym wypadku potrafiłaby wytłumaczyć ten stan rzeczy niedawną
pełnią, tak teraz miała pewność, że chodziło o coś więcej.
– Pewnie
wyszli na patrol – rzucił, po czym jakby od niechcenia wzruszył ramionami. –
Jesteśmy sami – dodał z bladym uśmiechem, który najpewniej miał ją
rozproszyć, ale nie zamierzała zbyć się kilkoma prostymi słówkami. Znała go o wiele
za dobrze, by dać się nabrać, nawet jeśli z perspektywy Ariela bez
wątpienia prościej byłoby, gdyby się na to zdecydowała.
– Na
patrol? – powtórzyła, a przez twarz chłopaka jak na zawołanie przemknął
cień. – Po co?
Gdyby od
samego początku mieszkańcy postępowali w ten sposób, nie miałaby żadnych
zastrzeżeń – w końcu każdy gatunek miał swoje przyzwyczajenia, które
niekoniecznie musiała zrozumieć. Samo pojęcie regularnego sprawdzania okolicy
również byłoby dla niej oczywiste, ale nie w przypadku, kiedy do tej pory
żaden z wilkołaków nie widział powodu, dla którego miałby zachować się w podobny
sposób. Coś się zmieniło, a Ariel najwyraźniej liczył na to, że nie będzie
musiał jej tego tłumaczyć.
Rzuciła mu
naglące spojrzenie, próbując dać do zrozumienia, że próba zwodzenia jej jest z góry
skazana na niepowodzenie. Dla lepszego efektu wsparła obie dłonie na biodrach i cofnęła
się o krok, mając nadzieję na to, że jeśli choć przez moment będzie trzymać
go na dystans, osiągnie zamierzony skutek. Nie pomyliła się – zdławiony jęk i to,
że nerwowym ruchem przeczesał ciemne włosy palcami, było dość jednoznaczną
odpowiedzią.
– To nic
takiego – zapewnił, a ona prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. – Po
prostu Victor upiera się, że ktoś kręci się w pobliżu twierdzy.
– Wilkołak?
– naciskała, próbując nadążyć za jego tokiem rozumowania. – Ten sam, który skrzywdził
Nattie? – Mimo wszystko głos zadrżał jej przy końcu tego pytania.
Ariel
przesunął się bliżej, by móc otoczyć ją ramionami. Tym razem się nie odsunęła,
pozwalając na to, by choć spróbował okazać troskę.
– Możliwe –
przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – Ale nie mamy pewności. Cokolwiek się
dzieje… Szczerze powiedziawszy, znaleźliśmy kolejne ofiary – powiedział, a ona
zesztywniała, przez moment czując się tak, jakby ktoś z całej siły uderzył
ją w brzuch.
– Co
takiego?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi
na piskliwe brzmienie własnego głosu.
Ciepłe
palce zacisnęły się na jej ramionach, ale prawie nie zwróciła na to uwagi.
Próbowała się uspokoić i przynajmniej po części zebrać myśli, ale to
również okazało się trudne. W milczeniu wpatrywała się w Ariela, sama
niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Początkowo chciała się zdenerwować się
za to, że znowu próbował coś przed nią ukryć, ale ostatecznie i to była w stanie
zrozumieć – sądząc po własnej reakcji, miał dość mocne powody, by chcieć
zaoszczędzić jej nerwów.
– Ali… –
Chłopak westchnął, po czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – Tym razem
dwóch chłopaków, w o wiele gorszym stanie niż tamta dziewczyna. W zasadzie
byli martwi, a przynajmniej tyle powiedział jeden z młodziaków
Vickowi…
– Nattie –
poprawiła go prawie bezwiednie. – Tamta dziewczyna miała na imię Nattie.
Mocniej
przygarnął ją do siebie, zamykając w silnym uścisku. Chociaż wciąż był
bardzo szczupły, zwłaszcza w porównaniu ze swoimi pobratymcami, jego
sylwetka w żadnym stopniu nie odzwierciedlała faktycznego stanu
fizycznego. Jakkolwiek by jednak nie było, czuła się w jego objęciach
dobrze, marząc już tyko i wyłącznie o to, żeby zamknąć oczy i przynajmniej
spróbować się rozluźnić. Przy nim czuła się dobrze, choć nie zawsze wzajemna
bliskość okazywała się lekarstwem na wszelakie problemy.
– Wciąż cię
to dręczy, prawda? – zapytał z troską, ale nawet nie czekał na odpowiedź.
Znał ją wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co takiego ją dręczyło. – Rozumiem
doskonale. Czasami… przejmujemy się rzeczami na które i tak nie mieliśmy
wpływu – powiedział niemalże łagodnym tonem, a ona westchnęła, bo tym
samym trafił w sedno.
Nie miała
najmniejszych wątpliwości co do tego, że Ariel dobrze wiedział, o czym
mówił – w końcu sam wielokrotnie przechodził przez to samo. Tak było, gdy
okazało się, że Yves ją ugryzł. Chociaż starała się przemówić mu do rozsądku,
raz po raz powtarzając, że nie mógł zrobić niczego w związku z postępowaniem
swojego ojca, chłopak wydawał się wiedzieć swoje. To nie był jedyny taki
przypadek, Alessia zaś ostatecznie pomyślała, że w jakiś pokrętny sposób
dobrali się niemalże idealnie – oboje uparci i skłonni do brania
odpowiedzialności za osoby i wydarzenia, wobec których mogli okazać się
bezradni.
Nie
zaprotestowała, kiedy Ariel pociągnął ją za sobą, ostatecznie opadając na jeden
ze stojących w bibliotece foteli. Wylądowała na jego kolanach, bez słowa
wtulając się w jego tors i pozwalając, by trzymał ją tak blisko
siebie. Początkowo czuła się trochę jak dziecko, ale to nie wydało się Alessi
niewłaściwe czy irytujące; w jego objęciach zdołała się rozluźnić, a przecież
o to od samego początku chodziło. Potrzebowała okazji do tego, by choć
spróbować się uspokoić, by łatwiej uporządkować wszystko to, czego się
dowiedziała.
Uniosła
głowę, prawie natychmiast napotykając przenikliwe spojrzenie ciemnych, smutnych
oczu trzymającego ją chłopaka. Zareagowała w całkowicie machinalny sposób,
prostując się na tyle, by móc go pocałować i w ten sposób starając
się łatwiej zapanować nad wciąż nie do końca sprecyzowanymi emocjami.
Odwzajemnił się bez chwili wahania, ostatecznie pomagając jej usadowić się w wygodniejszy,
dający więcej możliwości sposób. Usiadła na nim okrakiem, zarzucając mu ramiona
na szyję i skupiając się przede wszystkim na wzajemnej bliskości, co
okazało się proste – i to zwłaszcza teraz, kiedy już zdążyli zbliżyć się w ten
szczególny sposób. Jego obecność stanowiła dla Ali kwestię równie oczywistą,
jak i to, że musiała oddychać, by być w stanie normalnie funkcjonować,
jeśli zaś chodziło o to, jak czuła się w tamtej chwili…
– Ciebie
też coś dręczy, prawda? – zapytała pod wpływem impulsu, wykorzystując chwilę na
to, żeby złapać oddech. – Może nawet bardziej niż mnie…
– Nie wiem,
co się dzieje, ale mam złe przeczucia – oznajmił z powagą. Poczuła ulgę,
że tym razem zdecydował się na szczerość, zamiast po raz kolejny próbować
kluczyć. Pogładziła go po policzku, starając się za wszelką cenę dać mu do
zrozumienia, że wszystko jest w porządku, przynajmniej teoretycznie. – A teraz
jeszcze jesteś tutaj i martwię się podwójnie, bo wiem, że to dla ciebie
niebezpieczne. Wiem, dajesz sobie radę, ale jeśli faktycznie jest tutaj ktoś
obcy…
– Nie
wychodzę na zewnątrz, jeśli nie muszę – przypomniała mu łagodnie. Nie chciała
się kłócić, przynajmniej tak długo, jak nie sugerował tego, by jednak
wyjechała. – Poza tym wiem, jak powinnam się bronić. Tata nie puściłby mnie do
Lille, gdyby miał wątpliwości co do tego, czy będę w stanie uciec
wilkołakowi – dodała z powagą.
Cóż, nie
żeby wspominała Gabrielowi o tym, że sprawy w Lille trochę się skomplikowały.
Rzadko rozmawiała z rodziną, poniekąd przez słaby zasięg i to, że
sama nie miała pewności, ile powinna im zdradzić. Co więcej, w ostatnim
czasie przede wszystkim słuchała, tym bardziej, że w Seattle i Mieście
Nocy działo się sporo.
Martwiła
się zwłaszcza o Isabeau, aż nazbyt świadoma tego, że z jej ukochaną
ciotką działo się coś niedobrego. Co prawda mama zapewniła ją, że Beau była
bezpieczna w ich domu, ale to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, Ali zaś
czuła, iż to zaledwie wierzchołek góry lodowej ewentualnych problemów. Utrata
człowieczeństwa, zdrada Dimitra (Jak?!) i niejaka Claudia, która podobno
do tej pory panoszyła się w Mieście Nocy… Wszystko to sprawiała, że
pragnęła choć na moment wybrać się w rodzinne strony i spróbować zrozumieć,
co tak naprawdę się działo – z tym, że zostawienie ot tak wszystkiego, co
działo się w Lille również nie wchodziło w grę.
Wciąż to
rozważała, pozwalając, żeby Ariel trzymał ją w ramionach i raz po raz
muskał palcami jej plecy, zakreślając krzywiznę kręgosłupa. Jego dotyk był
przyjemny, a Alessia z wolna zaczęła się rozluźniać, choć to na
dłuższą metę nie ułatwiało niczego. Próbowała zapanować nad sobą i sytuacją,
ale również to wydawało się być gdzieś poza jej zasięgiem. Nie była w stanie
tego znieść, coraz bardziej rozdrażniona sytuacją i własną bezradnością,
ale co tak naprawdę mogła w związku z tym zrobić?
– W porządku
– usłyszała tuż przy uchu. – Wciąż podziwiam cię za to, że jeszcze od nas nie
uciekłaś – przyznał Ariel, a jej w końcu udało się uśmiechnąć.
– Chciałbyś
– rzuciła zaczepnym tonem.
Potrząsnął
głowa.
–
Absolutnie nie – obruszył się, po czym musnął wargami jej obojczyk. – Nie wiem,
co bym zrobił, gdyby cię tutaj nie było, Ali. Jesteś moim zdrowym rozsądkiem –
stwierdził i zrozumiała, że mówił jak najbardziej poważnie.
– Więc nie
próbuj mnie okłamywać – zasugerowała mu ze spokojem. Otworzył usta, być może
chcąc się usprawiedliwić, ale nie dała mu po temu okazji. – Rozumiem, skąd
biorą się te wątpliwości… Ale ja ciebie nie zostawię, Arielu – powiedziała z naciskiem.
– Jasne, to mnie przeraża, ale nie dlatego, że czuję się zagrożona. Po prostu…
czuję się bezradna, rozumiesz? Wiem, że i tutaj, i u moich
najbliższych dzieje się coś niedobrego, a jednak nie jestem w stanie
niczego zrobić.
– Mówisz
teraz o królu i swojej ciotce, tak? – zapytał, a ona chcąc nie
chcąc skinęła głową.
– Poniekąd
– przyznała i zawahała się na moment. – Nie wierzę, że Dimitr mógłby
skrzywdzić Beau… Nie dociera to do mnie – powiedziała z naciskiem,
prostując się niczym struna. Wciąż obejmowała go za szyję, dzięki czemu łatwiej
przyszło jej odzyskanie równowagi. – Nie wiem, kim jest Claudia, ale to mnie
martwi, a jakbym tylko ją spotkała… Ale nie tylko o to chodzi –
dodała pośpiesznie, nie chcąc pozwolić sobie na to, żeby cokolwiek wytrąciło ją
z równowagi. – Moja rodzina wybiera się do Volterry. Może to nic takiego,
ale tym też się martwię.
– Volturi
wydają się nieistotni, jeśli porównać to do problemów, które mieliśmy, ale… –
Ariel urwał, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zdołowaniem jej.
– Ale nie w sytuacji,
w której jest się na ich czarnej liście – dokończyła za niego. – Tak,
wiem. Źle to wygląda, nawet jeśli wszyscy przeszliśmy wystarczająco, by dać
sobie z tym radę.
Chłopak w zamyśleniu
skinął głową. Milczał, ale wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Jeśli
miała być ze sobą szczera, złe przeczucia coraz bardziej dawały jej się we
znaki.
W milczeniu
powiodła wzrokiem dookoła, ostatecznie koncentrując się na regałach w bibliotece.
Spojrzała zwłaszcza na te, które wcześniej wydawały się interesować Ariela,
dopiero po chwili decydując się na to, żeby o cokolwiek chłopaka zapytać.
– Co tak
naprawdę tutaj robisz? – Przeniosła na niego wzrok, by łatwiej ocenić, jakie
targały nim emocje. – Nie poszedłeś z resztą, więc…
– Nie lubię
i nie chcę przeistaczać się bez pełni – wyjaśnił łagodnie, a ona
mimowolnie zadrżała, przypominając sobie na wpół ludzkie, na wpół zwierzęce
hybrydy. Zdecydowanie wolała nie oglądać Ariela w takim stanie. – Wolę
zająć się czymś innym, a tutaj… Wciąż intryguje mnie to miejsce –
przyznał. – Znalazłem całe stosy ksiąg, które wyglądają mi na jakieś rejestry
czy coś takiego… Podobno Isobel kazała prowadzić spisy nieśmiertelnych, z uwzględnieniem
ich rasy i ewentualnych umiejętności. Jest tego pełno… Wiesz, wydaje mi
się, że znalazły się akurat tutaj przez Lilię – dodał, rzucając jej znaczące
spojrzenie. – Tu nikt nie próbowałby szukać.
– Spisy… –
powtórzyła, nie kryjąc zaskoczenia. – Słyszałam o tym, ale… Czego tak
naprawdę szukasz, Arielu? – zapytała, a chłopka wzruszył ramionami.
– Nie wiem
– przyznał i zaśmiał się nieco nerwowo. – Może jakichś wzmianek o takich
jak ja… Ale nawet nie wiemy, kto kręci się przy twierdzy – zauważył przytomnie,
potrząsając z niedowierzaniem głową. – Wiesz co myślę? Jak macie problemy z tą
całą Claudią, zawsze możesz powiedzieć rodzince, żeby poszperali tutaj. Tylko
przydałby się jakiś punkt zaczepienia, chociażby rok przemiany albo… Sam nie
wiem, ale chronologii nie ma tutaj żadnej – wyjaśnił, nie kryjąc frustracji. –
Miną wieki, żeby to przejrzeć.
– Pomyślę o tym
– zapewniła.
Nie miała
pewności, ale sam pomysł wydawał się obiecujący.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz