
Elena
Zdążyła przywyknąć do unikania
wszystkich wokół. Tak było prościej, zresztą tak jak ucieknie przed każdym, kto
próbował zacząć jakąkolwiek rozmowę. Wiedziała, że się martwili – zwłaszcza
rodzice, których zaczęła traktować jak powietrze – ale zmusiła się do trzymania
wyrzutów sumienia na dystans. Tak było bezpieczniej dla wszystkich, a przynajmniej
chciała w to uwierzyć.
Kolejne dni
zdawały ciągnąć się w nieskończoność, tak nieznośnie do siebie podobne, że
sama już nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Bała się
zbliżającego balu i zarazem niecierpliwie odliczała kolejne dni, które
dzieliły ją od świąt. To sprawiało, że przez większość czasu siedziała jak na
szpilkach, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co trafi ją wcześniej – skutek
gniewu Isobel, czy może porażony jej głupotą Rafael, który przy pierwszej
okazji zrobi jej krzywdę.
Hm, w zasadzie
żadna perspektywa nie prezentowała się dobrze.
Atmosfera w domu
była napięta, chociaż trudno było jej jednoznacznie stwierdzić, co tak naprawdę
miało z tym związek – to, jak traktowała wszystkich wokół, czy może coś
więcej, tym bardziej, że każde z nich miało wystarczająco wiele innych
problemów. Bal wciąż pozostawał najpoważniejszym z nich, a przynajmniej
tak jej się wydawało, bo przez unikanie rozmowy z pozostałymi nie miała
całkowitej pewności.
Dla odmiany
większość czasu spędzała w domu albo w szkole, bynajmniej nie po to,
żeby cokolwiek naprawić. Czuła się winna, zarówno tego, jak czuli się przez nią
bliscy, jak i numeru, który dopiero zamierzała zagwarantować Rafaelowi. To
sprawiało, że próbowała uspokoić sumienie chociaż tym, że bez wyraźnego powodu
nie narażała się na niebezpieczeństwo. Co prawda Beau nie wspominała o tym,
gdzie znajdowała się w swojej wizji, więc równie dobrze mogła zostać
zamordowany we własnej sypialni, aczkolwiek…
Zniecierpliwione
pukanie do drzwi ją zaskoczyło, tak jak i to, że zaraz po tym ktoś
bezceremonialnie wtargnął do jej pokoju. Poderwała głowę, aż nazbyt pewna tego,
że to nie rodzice. Tym bardziej nie zaskoczył ją widok Aldero, bo po kuzynie
mogła spodziewać się takiego zachowania. Mimowolnie poderwała się na równie
nogi, woląc przybrać pozycję niemalże obronną i już na wstępie nakazać mu
wyjść. Nie miała ochoty na jakąkolwiek, a zwłaszcza kłótnię w miejscu,
gdzie istniało tak wielkie prawdopodobieństwo na to, że ktoś ich usłyszy.
– Jeszcze
nic nie zrobiłem – obruszył się chłopak, nie dając jej choćby dojść do słowa.
Uniosła
brwi, sama niepewna tego, jak powinna odebrać jego ton. Brzmiał względnie
normalnie, choć była w stanie wyczuć pobrzmiewające w głosie kuzyna
napięcie. Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że cokolwiek między nimi pozostawało w porządku,
bo zdecydowanie tak nie było. Mogła przewidzieć, że tak się to skończy, choć
zarazem nie mogła zaprzeczyć, że za nim tęsknią. Aldero był ważny – odkąd tylko
sięgała pamięcią. Irytował ją, zresztą jak i każdego innego, ale z łatwością
przychodziło jej ignorowanie takiego stanu rzeczy. Coś pomiędzy nimi było i to
od dawna – rodzaj więzi, która mogłaby łączyć prawdziwą rodzinę, a przynajmniej
tak sądziła do momentu, w którym przekonała się, że Al oczekiwał czegoś
więcej.
– Czego
chcesz? – zapytała o wiele ostrzej, niż pierwotnie zamierzała.
Prawie
natychmiast pozalowala takiej reakcji, zwłaszcza kiedy przez bladą twarz
chłopaka przemknął cień. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, próbując
określić, co takiego w tamtej chwili czuł i jak powinna odebrać jego
zachowanie. Chciała przynajmniej spróbować przewidzieć, czego spodziewać się po
tej rozmowie, jednak w przypadku Aldero wszystko wydawało się równie
prawdopodobne.
– Auć… To
nie było miłe – usłyszała, ale tym razem nawet żart wyszedł mu marnie. Ledwo
powstrzymała cisnące jej się na usta przekleństwo, zwłaszcza gdy zauważyła, jak
chłopak wymownie wywraca oczami. – Nie poszłaś do niego?
– O co
ci chodzi? – niemalże warknęła, momentalnie jeszcze bardziej podenerwowana.
Z pewnym
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że ton chłopaka wcale nie był aż tak złośliwy,
jak mogłaby się tego spodziewać. Nie miała pewności, ale przez myśl przeszło
jej, że Aldero wcale nie pytał po to, by wytrącić ją z równowagi. Wręcz
przeciwnie – to wyglądało jakby się troszczył, choć zarazem nie potrafiła sobie
tego wyobrazić.
Zawahała
się, uważnie mierząc go wzrokiem i nie mając pojęcia, jak powinna się
zachować, by mieć choć cień szansy na poprowadzenie tej rozmowy we właściwy
sposób. Być może wroga postawa nie była potrzebna, ale nie potrafiła zmusić się
do tego, żeby zachować się inaczej, w pamięci wciąż mając to, jak ich
relacje prezentowały się do tej pory.
– O nic
– zapewnił niemalże ugodowym tonem. – Tylko pytam, tak?
– O coś,
co nie powinno cię interesować – zauważyła przytomnie.
Aldero
zacisnął usta, najpewniej musząc powstrzymywać się przed powierzeniem czegoś
złośliwego.
– Ty mnie
interesujesz – oznajmił z naciskiem. – Cokolwiek by się nie działo, bo
najwyraźniej wciąż jestem na tyle głupi, żeby się o ciebie troszczyć, chociaż
traktujesz mnie jak jakieś zło konieczne. Było pozwolić, by za pierwszym razem
twój kochaś mnie zabił. Miałabyś święty spokój aż do tej pory, a tak…
– Możesz
przestać? – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Miała ochotę zatkać uszy dłońmi i w
ten sposób odciąć się od konieczności słuchania tych wszystkich rzeczy.
Wiedziała, że robił to specjalnie, nie po raz pierwszy będąc na dobrej drodze
do tego, żeby doprowadzić ją do szału. – Nie, nie poszłam do Rafaela, bo nie ma
go w Seattle i to już od kilku dni. Skończyłeś przesłuchanie, czy
chcesz coś jeszcze? – dodała cierpkim tonem, nawet na niego nie patrząc.
Właściwie
nie była pewna, dlaczego ostatecznie postanowiła mu to wszystko powiedzieć.
Była zła, a konieczność prowadzenia rozmowy w takim tonie jedynie wszystko
komplikowała, coraz bardziej dając się Elenie we znaki. Nie mogła zapomnieć, że
kuzyn pozostawał jedną z nielicznych osób, które pozostawały świadome
tego, co tak naprawdę działo się wokół niej. Co więcej, przez długi czas był
dla niej wsparciem i w jakimś stopniu tęskniła za okresem, kiedy mogła
powiedzieć mu właściwie wszystko, nie obawiając się tego, jak zareaguje. Miała
Liz i to sprawiało, że czuła się przynajmniej odrobinę lepiej, ale mimo
wszystko…
Poza tym
Aldero ją kochał, co niejednokrotnie dawał do zrozumienia. Wolała nie
zastanawiać się nad tym, jak tak naprawdę wyglądały ich relacje i co
powinna o tym wszystkim myśleć. Wiedziała jedynie, że nie chciała go
ranić, chociaż chłopak niezmiennie ją do tego zmuszał, często chyba nawet w nieświadomy
sposób.
– Chwila…
Rafael zostawił cię tutaj samą? – zapytał z niedowierzaniem chłopak, o dziwo
spinając się w odpowiedzi na jej słowa. – Tak po prostu, akurat przed balem?
– Isobel
zażyczyła sobie jego obecności już teraz – przyznała niechętnie. – Martwi cię
to? Chyba powinieneś się cieszyć – zauważyła przytomnie, ale chłopak skwitował
jej słowa prychnięciem.
– Czy
martwi mnie to, że dopiero co opieprzył mnie od góry do dołu, przypominając jak
bardzo ważne jest to, żebyś miała ochronę, a potem zachował się jak
pieprzony hipokryta i popędził do swojej pani? A jak myślisz?
Nie
odpowiedziała, w zamian kręcąc z niedowierzaniem głową. Była w stanie
zrozumieć jego tok rozumowania, ale również to nie poprawiło dziewczynie
nastroju. W zasadzie żaden ze złośliwych przytyków pod adresem Rafy nie
niósł ze sobą ukojenia, chociaż mogła się tego spodziewać.
– Nie
zostawił – poprawiła go obojętnym tonem. – Dlatego wracałam wtedy z apartamentowca.
Mam Lawrence’a i Sage’a.
– A ja?
– zapytał ją wprost, po raz kolejny wprawiając dziewczynę w konsternację.
A ty…? Co tak naprawdę jest pomiędzy nami,
Aldero?, pomyślała, jednocześnie próbując zorientować się, jak daleko
posunął się w ingerowaniu w jej myśli. Nerwowo przeczesała włosy
palcami, próbując zająć czymś ręce. Ostatecznie zaczęła bawić się końcówkami
włosów, chociaż sądziła, że tego nawyku zdążyła wyzbyć się całe lata temu,
jeszcze jako mała dziewczynka.
– Ty jesteś
na mnie zły – powiedziała w końcu, bo to wydawało się sensowne.
Wampir nie
odpowiedział od razu, przez kilka pierwszych minut po prostu jej się
przypatrując i wydając nad czymś intensywnie zastanawiać. Dopiero po
chwili wypuścił powietrze ze świstem i przesunął się, by móc ciężko opaść
na stojące przy biurku krzesło. Wydał jej się zmęczony i wyjątkowo
poważny, co w przypadku Al'a zdecydowanie nie należało do codziennych
widoków. W zasadzie sama już nie była pewna, co w przypadku tego
chłopaka było właściwe, a co nie, tym bardziej, że ich relacje i jego
zachowanie stanowiły te kwestie, które uległy zmianie – nie jako jedyne, ale
jednak.
– Fakt –
przyznał w końcu, po czym parsknął nieco nerwowym, pozbawionym wesołości
śmiechem. – Na pewno coś w tym jest, choć nie aż tak bardzo, jak mogłoby
ci się wydawać.
– A co
to niby ma znaczyć? – zapytała z powątpiewaniem.
Wzruszył
ramionami.
– Sam nie
wiem – przyznał i zawahał się na dłuższą chwilę. – Jestem zły… Momentami
nawet wściekły, ale to nie znaczy, że zamierzam pozwolić, by stało ci się
cokolwiek złego – oznajmił z powaga, skutecznie ją zaskakując.
– O, dzięki
wielkie łaskawco – zadrwiła, nie mogąc się powstrzymać. – Dobrze wiedzieć.
Poderwał
głowę, by móc rzucił jej gniewne, wręcz ostrzegawcze spojrzenie. Nie sądziła,
że doczeka się podobnej reakcji akurat z jego strony, ale ostatecznie nie
skomentowała tego w żaden sposób.
– Zawsze
zarzucacie mi, że nie jestem poważny, a kiedy już próbuję… – Urwał, po
czym z niedowierzaniem pokręcił głową. – Pogadajmy chociaż przez chwilę
tak, jakbyśmy wciąż potrafili, okej? – zniecierpliwił się. Rzucił jej przenikliwe,
bliżej nieokreślone spojrzenie, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. –
Jesteś moją kuzynką, tak czy inaczej. Jeśli chodzi o uczucia… Okej, nie
był tematu. To nie tak, że nagle zacząłem życzyć ci śmierci – dodał z naciskiem.
Chciała coś powiedzieć, ale nie dał jej po temu okazji, z uporem ciągnąc
dalej. – Myśl sobie, co tylko chcesz, bo to już nie moja sprawa. Darujmy sobie
całą tę gadkę kto z kim i dlaczego, czy on wyjechał i czy wtedy…
Po prostu nie – zadecydował. – Podstawowe pytanie brzmi, czy faktycznie jesteś
bezpieczna.
Wpatrywała
się w niego chyba całą wieczność, początkowo niezdolna uwierzyć w to,
że właśnie Aldero mógłby pokusić się o tak logiczne podejście do tematu.
Nie pierwszy raz ją zaskakiwał, tym samym udowadniając, że tak naprawdę nie
wiedziała o nim niczego – począwszy od uczuć, którymi ją darzył, aż po
sposób w jaki był w stanie zachowywać się, kiedy w grę wchodziło
faktyczne zagrożenie. Nie mogła zaprzeczyć, że zawsze spoglądała na niego jak
na irytującego, doprowadzającego wszystkich do szału, cholernie roztrzepanego
kuzyna z nietypowym poczuciem humoru. Przez to z łatwością zapominała
o tym, że miała przed sobą wiekowego już, doświadczonego wampira, na
dodatek wychowanego przez jedną z najsilniejszych kobiet, jakie znała, bo
taka bez wątpienia była Isabeau.
Zamrugała
pośpiesznie, kiedy zaczęły szczypać ją oczy. Nie chciała pozwolić sobie na
okazywanie słabości, nie wspominając o tym, że sama nie sądziła, że akurat
teraz Aldero mógłby okazać się zdolny do tego, by doprowadzić ją do płaczu. Sam
powiedział, że powinni porozmawiać i to właśnie na tym zamierzała się skoncentrować,
jakkolwiek trudnym zadaniem ostatecznie by się to nie okazało.
– Jestem –
powiedziała w końcu. Poczuła ulgę, kiedy okazało się, że głos nawet jej
nie zadrżał. Wręcz przeciwnie: brzmiał zdecydowanie pewniej, aniżeli ona sama
się czuła. – Dlatego siedzę w domu, jeśli akurat nie muszę wychodzić.
Wiem, że Rafael by tego oczekiwał – dodał, a przez twarz Al'a przemknął
cień.
– Tylko
dlatego, że mogłabyś go nie zadowolić? – zapytał z powątpiewaniem. – A gdzie
w tym wszystkim my, co Eleno?
– Dlaczego z takim
uporem łapiesz mnie za słówka? – obruszyła się. Chyba nie do tego dążył, kiedy w ogóle
zaczął upominać ją, by porozmawiali we „właściwy” sposób. – Zresztą sam wiesz,
jak działają wizje twojej matki – dodała po chwili zastanowienia. – Spełniają
się, więc to, co widziała w związku ze mną, tak czy inaczej się wydarzy.
Powinniście się chyba cieszyć, że próbuję was od siebie odsunąć teraz, zanim…
– Ach, więc
o to chodzi! – Coś w spojrzeniu chłopaka złagodniało. Spojrzał na nią
w co najmniej zszokowany sposób, najwyraźniej nie dowierzając temu, co
wynikało z jej wypowiedzi. – Zachowujesz się jak suka, bo masz nadzieję,
że nie obejdzie nas to, że coś ci się stanie… Serio uważasz, że to w ten
sposób działa? – Potrząsnął głową. – Jeśli tak, to jesteś albo głupia, albo ten
demon całkiem zawrócił ci w głowie.
– Ten demon – wycedziła przez zaciśnięte
zęby – przynajmniej mnie nie obraża. Jeśli tak według ciebie wyglądał poważna
rozmowa, to tam są drzwi.
Aldero
zaklął, najwyraźniej nie spodziewając się takiej reakcji z jej strony. Tym
razem nawet nie próbował się powstrzymywać, zbyt podenerwowany, by być w stanie
zapanować nad emocjami.
– Elena…
– Wyjdź –
powtórzyła z naciskiem. Nie chciała krzyczeć, by niepotrzebnie nie
ściągnąć na siebie uwagi któregokolwiek innego z domowników. – Nie każ mi
tego powtórzyć raz jeszcze – dodała ostrzegawczym tonem.
Nie miała
pewności, co zaskoczyło ją bardziej – to, że ostatecznie usłuchał, czy może
milczenie, które towarzyszyło im już aż do chwili, w której Aldero znalazł
się na korytarzu, dzięki czemu mogła zatrzasnąć za nim drzwi.
Jakkolwiek
by nie było, po jego wyjściu wcale nie poczuła się lepiej.

Claire
Nie miała pewności, co tak
naprawdę podkusiło ją do wyjścia z pokoju. Początkowo przystanęła w progu,
nasłuchując i próbując zrozumieć, co tak naprawdę odciągnęło ją od książki.
Podejrzewała, że Aldero albo Cammy daliby jej jasno do zrozumienia, że nie
pojmowali, jak mogła spędzać czas w ten sposób, ale Claire była już do
tego przyzwyczajona. Samotność bywała wygodna, nawet jeśli dzięki Sethowi nie
miała na to tak dużo czasu, jak do tej pory. Mimo wszystko nie miała nic
przeciwko, tym bardziej, że chłopak dawał jej dość swobody, by mogła się
wycofać, gdy tylko zaczynała czuć się przetłoczona.
Zawahała
się, próbując zebrać myśli i ocenić to, jak się czuła. Nauczyła się
rozpoznawać, kiedy do głosu dochodził ten szczególny, powiązany z jej
umiejętnościami rodzaj przeczucia, jednoznacznie świadczący o tym, że
powinna spodziewać się kolejnego wiersza. Machinalnie zacisnęła dłonie w pięść,
jakby spodziewając się znajomego już skurczu, który pojawia się za każdym
razem, gdy zaczynała odczuwać potrzebę zanotowania kolejnego haiku, ale kolejne
sekundy mijały, a Claire nie doświadczyła niczego, co wydałoby się
niepokojące.
Zaczynam być przewrażliwiona…, pomyślała
mimochodem, ale nie potrafiła zmusić się do tego, żeby tak po prostu zapomnieć o wątpliwościach
i wrócić do pokoju. Chwilę jeszcze tkwiła w progu, zanim ostatecznie
wyszła na korytarz, decydując uważniej rozejrzeć się dookoła. Nie miała
pewności, kto tak naprawdę był w domu, a tym bardziej co robili
pozostali, to zresztą wydało się dziewczynie mało istotne. Podejrzewała, że
jednak zaczynała szukać dziury w całym, chociaż po tym, jak poprowadziła
kuzynów i tamtych chłopców przez ośrodek, podświadomie wiedząc gdzie i dlaczego
powinna się udać, każda możliwość wydała jej się równie prawdopodobna.
Wciąż o tym
myślała, kiedy doszedł ją znajomy, melodyjny głos Joce. Przystanęła, przez
chwilę nasłuchując, pomimo tego, że nigdy nie uważała, iż wsłuchiwanie się w czyjekolwiek
prywatne rozmowy mogłoby być dobrym pomysłem. Nie wiedziała, czego tak naprawdę
oczekiwała, tym bardziej, że w przypadku jej kuzynki nawet mówienie do
siebie byłoby czymś w zupełności akceptowalnym, ale mimo wszystko…
Znajdę
ją nawet jeśli ukryje się pośród róż
Znajdę,
bo kocham ją – nie zmienię tego
Pragnę
jej, odkąd tylko ujrzałem
Piękną
dziewczynę o złotych włosach
I
spojrzeniu, które ukradło mą duszę
Zamarła w bezruchu,
czując się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po
głowie. Wsłuchiwała się w melodyjne brzmienie głosu Jocelyne, która nie
tyle śpiewała, co ze spokojem recytowała kolejne linijki. W zasadzie w ustach
małej Licavoli brzmiało to jak niewinna rymowanka, przynajmniej tak długo, jak
nie próbowało się wsłuchiwać, w pełną treść przekazu. Fakt, że sama
doskonale znała zarówno pierwszą, jak i kolejną część tego… wiersza, dodatkowo przyprawił Claire o dreszcze,
sprawiając, że poczuła się co najmniej dziwnie.
To była ta
sama, dziwna piosenka, którą zaśpiewała podczas imprezy w domu Jessiki. Do
tej pory pamiętała własne oszołomienie oraz spojrzenie Aldero, którego
skutecznie zaskoczyła słowami, które wydawały się same wypływać z jej ust i nad
którymi w żaden sposób nie panowała. Później z łatwością zapomniała o całym
incydencie, tym bardziej, że jakiś kwadrans później właściwie słaniała się na
nogach przez środek, który podał jej Brian, ale słysząc treść, bez trudu
przypomniała sobie o wszystkim, co miało miejsce.
Światło
w Ciemności – to rozwiązanie
Pokocha
mnie lub znienawidzi
Polegnie
lub zdoła zniszczyć
Lecz
jeśli posiąść ją zdołam, będzie moja
Ona
i każda z jej córek
Nie miała pewności,
w którym momencie nie wytrzymała, bez chwili wahania wchodząc do pokoju
Jocelyne. Dziewczyna natychmiast zamilkła, przenosząc wzrok na drzwi, a ostatecznie
z uwagą mierząc zastygłą w progu Claire. Błękitne oczy miały w sobie
coś niepokojącego, a może wrażenie brało się stąd, że już zdawała sobie
sprawę z tego, co na co dzień była w stanie zobaczyć Joce.
– Coś nie
tak, Claire? – zapytała ją cicho dziewczyna.
Siedziała
na łóżku, wtulona w olbrzymiego, pluszowego misia, którego krótko po
urodzinach dostała od Layli. Do tej pory pamiętała moment, w którym mama
pojawiła się z prezentem dla ukochanej bratanicy, tym samym niejako już po
raz pierwszy zdobywając serce dziewczyny. Joce i Lay były zżyte, dzięki
czemu również Claire zdążyła przywiązać się do kuzynki, czasem nawet mając
okazję po temu, by zajmować się nią, kiedy ta jeszcze była dzieckiem.
Nie
odpowiedziała od razu, w pierwszej kolejności wchodząc do pokoju i starannie
zamykając za sobą drzwi. Dopiero wtedy znalazła w sobie dość energii, by
spróbować oczyścić gardło i jednak się odezwać:
– Nic, nic…
Po prostu usłyszałam cię i pomyślałam… – Urwała, sama niepewna tego, jak
powinna zacząć.
– Że znowu
ktoś do mnie przyszedł? – podpowiedziała usłużnie Joce. Głos miała spokojny,
poza tym nic nie wskazywało na to, żeby czuła się jakkolwiek rozdrażniona czy
zaniepokojona. Trudno było nawet stwierdzić, że nie tak dawno temu leżała
chora, mając problem z tym, żeby sformułować całe zdanie i w trakcie
nie zacząć gwałtownie kaszleć. – Nie tym razem.
– Nie o to
mi chodziło – zapewniła ją pośpiesznie Claire. – Miałam na myśli… Co przed
chwilą nuciłaś, kochanie? – zaryzykowała, starannie dobierając słowa.
Joce
przekrzywiła głowę, jakby w ten sposób mogła łatwiej zebrać myśli.
– A, to…
Tak mi się przypomniało – stwierdziła takim tonem, jakby to była najoczywistsza
rzecz na świecie. Wzruszyła ramionami, jednoznacznie dając Claire do
zrozumienia, że sama nie przywiązywała do tych słów najmniejszej choćby wagi. –
Beatrycze bardzo często ją dla mnie śpiewała… Troszkę straszna, nie? Ale w ostatnim
czasie wcale do mnie nie przychodzi i to mnie martwi, chociaż to pewnie
dlatego, że ma wyrzuty sumienia po tym, co stało się ostatnio – stwierdziła w zamyśleniu.
– Beatrycze
to dla ciebie śpiewała…? – powtórzyła w oszołomieniu, coraz bardziej
niespokojna.
Jak miała
wytłumaczyć to, że ktoś, kto był martwy, nucił te słowa dla Jocelyne… I że
ona sama je znała, choć w przeciwieństwie do kuzynki nie miała okazji, by
gdziekolwiek je usłyszeć? To wszystko zaczynało być więcej niż po prostu „straszne”,
jak zasugerowała jej dziewczyna.
– Tak… Co
jest, Claire? – Głos Joce sprowadził dziewczynę na ziemię. – Wiesz, że trochę
pobladłaś…?
– Co? Och,
nic szczególnego – rzuciła wymijająco, wycofując się ku drzwiom. – Po prostu
muszę pomyśleć. Wybacz, że cię zaniepokoiłam – dodała, już właściwie będąc na
korytarzu.
Nie miała
pojęcia, co właśnie się działo, ale miała naprawdę złe przeczucia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz