
Elena
To był zły pomysł – wszystko w niej
aż krzyczała, że tak właśnie jest. W zasadzie ta kwestia pozostawała dość
oczywista już do dłuższego czasu, ale dopiero w dniu, w którym
przyszło jej zbierać rzeczy, uświadomiła sobie, jak beznadziejnie prezentowała
się sytuacja.
Przeżyła
niemały szok, kiedy pojawiła się sugestia tego, żeby do Volterry pojechać kilka
dni wcześniej. Chociaż to wydawało się sensowne – zapewnienie sobie czasu na
oswojenie się z miejscem oraz ułożenie jakiegoś sensownego planu – i tak
omal nie dostała zawału, gdy usłyszała, czego powinna się spodziewać. To było
tak, jakby ktoś właśnie zakomunikował jej, że to ten moment – ot tak oznajmił,
że od tej chwili mogła już liczyć się z tym, że w każdej chwili
wydarzy się coś, co doprowadzi do spełnienia się wizji Isabeau. Wręcz dziwiła
się temu, że była w stanie powstrzymać się przed nerwowym oglądaniem przez
ramię, by upewnić się, czy ktoś przypadkiem nie próbował się na nią
zamierzając, gdy akurat nie patrzyła.
Plan
wydawał się prosty, przynajmniej teoretycznie. Z tego, co zrozumiała, tata
liczył na to, że jeśli Aro wcześniej miałby okazję poznać tych członków
rodziny, którzy najbardziej go intrygowali (a więc przede wszystkim ją), wtedy
nie miałby nic przeciwko, gdyby nie wszyscy pojawili się w dniu balu. Szlag
trafiał ją przez samą tylko perspektywę siedzenia w pokoju hotelowym,
podczas gdy pozostali narażaliby życie podczas imprezy, która po prostu nie
miała prawa skończyć się dobrze, ale jaki tak naprawdę miała wybór? Już i tak
ryzykowała, aż nazbyt świadoma tego, jak łatwo mogła zepsuć wszystko to, co
przez tyle tygodni próbował osiągnąć Rafael.
W pamięci
wciąż miała rozmowę z Aldero, choć pomiędzy nią a kuzynem na powrót
zapanowała nieznośna cisza. Mijali się przy każdej możliwej okazji, właściwie
nie rozmawiając, jeśli nie było takiej konieczności. Jakkolwiek by jednak nie
było, nie mogła pozbyć się wrażenia, że chłopak ją obserwował i że gdyby
wydarzyło się coś niedobrego, byłby pierwszą osobą, która rzuciłaby się jej na
ratunek. Ta myśl miała w sobie coś przygnębiającego, bo to zdecydowanie
nie powinno było wyglądać w ten sposób. Nie miała pewności, które z nich
zawaliło bardziej, ale nie podobało jej się to – z tym, że tak naprawdę
nie była w stanie zrobić niczego, by mieć choć cień szansy na to, by wszystko
naprawić. A może raczej nie chciała, pomimo tego, co zasugerował jej
Aldero, wierząc w to, że odsunięcie od siebie wszystkich tych, którzy
mieli dla niej znaczenie, faktycznie było sensownym rozwiązaniem.
Gdyby
jeszcze do tego wszystkiego wiedziała, czego powinna spodziewać się na miejscu,
wtedy wszystko stałoby się dużo prostsze.
Choć
perspektywa wyjazdu napawała ją przede wszystkim niepokojem, Elena nie była w stanie
zaprzeczyć, że jednocześnie poczuła się aż nadto podekscytowana. Miała zobaczyć
Rafaela, a przynajmniej znaleźć się tam, gdzie on. Wiedziała, że w przypadku
ewentualnego spotkania jego reakcja miała okazać się dość osobliwa, ale nie
dbała o to. Nie potrzebowała też ckliwych scenek, powitań i pocałunków,
zresztą zdecydowanie się ich po nim nie spodziewała. Wszystko, czego pragnęła, w gruncie
rzeczy sprowadzało się przede wszystkim do upewnienia się, że był bezpieczny –
przynajmniej tymczasowo, bo w miejscu, w którym mieli się znaleźć, ta
kwestia pozostawała aż nadto dyskusyjna.
Coraz
częściej myślała o tym, że to nie ma sensu – ukrywanie się i kolejne
kłamstwa. Jakaś jej cząstka sprawiała, że miała ochotę zebrać całą rodzinę w jednym
miejscu i załatwić to, czego najwyraźniej nie był w stanie zrobić
Lawrence. Chciała wręcz błagać ich o to, żeby nie jechali – i to
niezależnie od możliwych konsekwencji. „Rafa nas przed nią ochroni” – miała
ochotę powiedzieć, choć to brzmiało dziecinnie, a Elena doskonale zdawała
sobie sprawę z tego, że to wcale nie miało być takie proste, z kolei
demona nie interesowało nic innego, prócz zapewnienia bezpieczeństwa tylko i wyłącznie
jej. To, co miało stać się z pozostałymi, było mu obojętne, niezależnie od
tego, jak ona przeżyłaby krzywdę osób, które przecież kochała. Pod tym względem
Rafael wciąż pozostawał ograniczony, a Elena nagle zwątpiła w to, czy
będą mieli dość czasu, by mogła choć spróbować to zmienić.
Gdyby
wszystko potoczyło się w inny, bardziej przystępny sposób, być może
pojawiłby się choć cień szansy na uporządkowanie wszystkiego, co działo się
wokół niej. Teraz wręcz marzyła o tym, żeby móc liczyć na wsparcie
najbliższych – tak po prostu powiedzieć im o Rafaelu i tym, jakie
emocje w nim wyzwoliła. Chciała wierzyć w to, że uwierzyliby w jej
wyjaśnienia, przyjmując do wiadomości, że demon mógł się zmienić i że
naprawdę mogli mu zaufać. Gdyby tak było, nie musiałaby obawiać się tego, że na
każdym kroku coś może pójść nie tak. Co więcej, wtedy mogłaby spróbować ich
ostrzec – powiedzieć o Isobel, o jej panach i tym, co tak
naprawdę miało wydarzyć się podczas balu, nie ryzykując przy tym krzywdy Rafy
czy Miry. Jeśli zaś chodziło o ślub…
Nie, zdecydowanie
nie żałowała żadnej z podjętych w takim pośpiechu decyzji. Jeśli
mogłaby cofnąć czas, postąpiłaby dokładnie tak samo, co jednak nie zmieniało
faktu, że jakaś jej cząstka pragnęła prawdziwej ceremonii – takiej z akceptacją
i udziałem najbliższych. Nie chodziło o to, by jakkolwiek się
wyróżniać, choć i możliwość bycia najważniejszą osobą dnia wydała się
dziewczynie atrakcyjna. Jasne, doświadczyła tego, bo łącząc się z Rafaelem
całą sobą czuła, że była wyjątkowa, ale czym innym było trwać w takim
przekonaniu przez wzgląd na okoliczności, a czym zgoła innym rzucić się w wir
przygotowań i stopniowo oswajać z myślą o tym, że miałaby zostać
mężatką.
Bezwiednie
potarła okalającą jej palec obrączkę. Nie potrafiła się z nią rozstać,
chociaż sama nie była pewna, w którym momencie zaczęła czuć się bez
pierścionka źle. Ten drobiazg oznaczał, że gdzieś przynależała – do kogoś
konkretnego, kto naprawdę ją pokochał, choć początkowo nie do pomyślenia
wydawało się to, by okazało się to możliwe.
Należała do
niego, a on do niej… I z tego powodu najpewniej miał ją zabić,
ale to akurat stanowiło inną, mało istotną kwestię.
Chociaż
świadomość tego, że jednak pojawi się na balu, miała już od dnia ślubu, wciąż
nie zastanawiała się nad wyborem odpowiedniej sukienki. Kiedyś kwestia zadbania
o odpowiedni wygląd byłaby priorytetowa, nawet gdyby za perspektywę miała
szykowanie się na własny pogrzeb, ale tym razem nie miała do tego głowy.
Dopiero w wieczór poprzedzający wylot zaczęła jakby od niechcenia
przetrząsać zawartość szafy, ostatecznie dochodząc do wniosku, że skoro
wszystkim tak bardzo zależało na tym, żeby ją zobaczyć, równie dobrze mogła
przez cały wieczór błyszczeć. O, tak – w tym była dobra, co udowodniła już
nie raz. Jeśli w grę wchodziła perspektywa przykucia czyjejkolwiek uwagi,
to zadanie zdecydowanie było idealne dla niej, nawet jeśli w obecnej
sytuacji mogło okazać się równoznaczne z kuszeniem losu. Zresztą co tak
naprawdę miała do stracenia?
Wciąż o tym
myślała, przesuwając pomiędzy palcami gładki materiał krwistoczerwonej,
odważniej sukienki. Podejrzewała, że na spotkanie z kimś takim jak Aro i jego
bracia, zdecydowanie bardziej wskazane byłoby coś skromniejszego, ale w gruncie
rzeczy już o to nie dbała. Zawsze robiła wszystkim na przekór, więc równie
dobrze mogła pokusić się o to po raz kolejny. Cóż, może gdyby
zaprezentowała się wystarczająco „dobrze”, wtedy wszyscy faktycznie z ulgą
przyjęliśmy jej nieobecność na balu i…
O, tak.
Chciałoby się, pomyślała i prawie udało jej się uśmiechnąć.
Najbliższe
dni zapowiadały się wyjątkowo interesująco.

Renesmee
Choć wiedziałam, że prędzej
czy później będziemy musieli tego doświadczyć, trudno było mi entuzjastycznie
podchodzić do jakiegokolwiek wyjazdu. Gdyby to zależało ode mnie, bez chwili
wahania zignorowałabym jakiekolwiek zaproszenie i udawała, że nic szczególnego
się nie dzieje. Nigdy nie chciałam mieć jakiegokolwiek związku z Volturi,
zresztą tak jak i moja rodzina, co jednak nie przeszkadzało Włochom w tym,
by doszukiwać się w nas potencjalnego zagrożenia. Tak czy inaczej miałam
wystarczająco powodów, by chcieć trzymać się od wampirów z daleka, nie
tylko przez wzgląd na to, czego doświadczyłam, kiedy ostatnim razem miałam
okazję widzieć się z nieformalną rodziną królewską.
Gabriel był
spokojny, ale sama nie potrafiłam nawet po części podzielić tego, jak
podchodził do całej sytuacji. Nie mogłam zaprzeczyć, że w porównaniu ze
wszystkim, czego doświadczyliśmy przez ostatnie lata, ten konkretny bal wydawał
się nic nie znaczyć, ale i tak towarzyszyły mi złe przeczucia. Nie
chodziło o Jane, która mimo wszystko wzbudzała we mnie najgorsze myśli,
przywołując niechciane wspomnienia i ból, którego doświadczyłam, kiedy z winy
wampirzycy, Demetri rzucił mi się do gardła. To było niczym, a przynajmniej
chciałam w to wierzyć, o wiele bardziej martwiąc się o Jocelyne.
Chciałam zostawić córkę w domu, ale czułam, że po wizycie delegacji, która
zabrała od nas Sulpicia, kiedy to przedstawiciele straży mieli okazję zobaczyć
Joce, nierozsądnym byłoby dać komukolwiek do zrozumienia, że moglibyśmy
dziewczynę ukrywać.
Krążyłam
niespokojnie, właściwie sama niepewna tego, co powinnam ze sobą zrobić. Pomimo
później pory, nie mogłam spać, zresztą po części zdążyłam przywyknąć do tej pory
dnia – Layla i Beau wydawały się wtedy aktywniejsze, a ja wolałam
dotrzymywać im towarzystwa. Tym razem nawet to nie pomagało, tym bardziej, że
sama nie byłam pewna, czego tak naprawdę chcę: samotności czy może bliskości
kogokolwiek, kto byłby w stanie ostatecznie utwierdzić mnie w przekonaniu,
że nie mamy powodów do obaw.
Teoretycznie
wszystko wydawało się być sensownie zaplanowane. Gabriel nie należał do
ignorantów, przynajmniej zazwyczaj, ja zaś miałam niejednokrotnie okazję
przekonać się, że mój mąż jak najbardziej był w stanie zapewnić nam
bezpieczeństwo. Co więcej, do wyjazdu niejako zmuszała mnie świadomość tego, że
najbliższe dla mnie osoby miały znaleźć się w Volterze. Wolałam mieć
pewność, że w razie co wszyscy opuszczą Volterrę we względnie bezpiecznych
warunkach, nie ryzykując tego, że staną się „ofiarami” daru Aro. Gabriel mógł
zapewnić nam wszystkim prywatność, zwłaszcza przy pomocy sióstr, chociaż nie
miałam pewności, jak Włosi mieli zareagować na obecność trójki rodzeństwa w jednym
miejscu.
Mimowolnie
zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak w tym w tym wszystkim
zamierzała odnaleźć się Layla. Dziewczyna zachowywała się niemniej spokojny
sposób, co i jej brat, chociaż nie sądziłam, że to w jej przypadku
okaże się możliwe. Rzadko wspominała o okresie, który spędziła nie tyle
jako członkini straży, co bliskiego otoczenia Loreny, której wówczas wmawiano,
że była volteriańską księżniczką. Byłam pewna, że dla mojej szwagierki samo
wspomnienie przyjaciółki musiało być trudne, ale jak długo nie wydawała się źle
z tego powodu czuć, mogłam chyba założyć, że nie ma powodów do obaw.
– Co
robimy? – usłyszałam i to wystarczyło, żeby wyrwać mnie z zamyślenia.
W nieco nieprzytomny sposób spojrzałam na Gabriela, by przekonać się, że
przystanął w połowie schodów, opierając się o barierkę i uważnie
obserwując zarówno mnie, jak i obecne w salonie towarzystwo.
Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale chłopak nie dał mi po temu okazji,
ograniczając się do bladego, uspokajającego uśmiechu i kilku kojących
słów: – Joce śpi.
Skinęłam
głową. Choć w ostatnim czasie wszystko wydawało się być we względnym porządku,
mimo wszystko martwiłam się o dziewczynę o wiele bardziej, niż
powinnam. Nie chodziło tylko o to, że niedawno była chora, bo do tego
zdążyłam przywyknąć – Joce łapała wszystko jak leci, więc pewnie dawno
postradałabym zmysły, gdybym miała przejmować się każdą infekcją. Zgoła inną
kwestie stanowiła sama świadomość tego, że moja córka mogła być zagrożona, bo wciąż
nie dawało mi spokoju to, co pozwoliła zrobić Beatrycze.
Zmusiłam
się do tego, żeby odrzucić od siebie niechciane myśli. Teraz ważniejszy był bal
i to, że chcąc nie chcąc mieliśmy zabrać córkę do siedziby niebezpiecznych
wampirów. Miałam wrażenie, że podczas ostatniej wizyty Jane uznała małą za
słaby punkt, tak jak i kiedyś mnie, co również podsycało towarzyszący mi niepokój.
Co prawda zdawałam sobie sprawę z tego, że oboje z Gabrielem
zadbaliśmy o to, żeby Jocelyne w razie potrzeby potrafiła się bronić,
ale nie było żadnej gwarancji, że jej zdolności wystarczą w takiej
sytuacji. Gdyby Volturi faktycznie pozostawali aż tacy nieszkodliwi, już dawno
przestaliby dzierżyć władzę.
– W porządku
– odezwałam się z opóźnieniem, ostatecznie koncentrując się na rozmowie. –
Pytałeś o coś – przypomniałam Gabrielowi, a chłopak krótko skinął
głową.
– Mam na
myśli nocleg – wyjaśnił mi pośpiesznie. – Możemy zabawić się w hotel, tak
jak i twoja rodzina, ale pomyślałem sobie…
–
Braciszku, nie.
Nie
zauważyłam Layli, przynajmniej do momentu, w którym zdecydowała się wejść
bliźniakowi w słowo. Początkowo spojrzałam na nią w co najmniej
zaskoczony sposób, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że była zaniepokojona – i to
chyba pierwszy raz od chwili, w której temat wyjazdu do Volterry został
poruszony po raz pierwszy.
– W porządku,
sis – zapewnił ją pośpiesznie Gabriel.
Jego głos złagodniał, zresztą tak jak zwykle, gdy zwracał się do siostry. – Tak
tylko sobie gdybam.
– Co się
dzieje…? – zapytałam z wahaniem.
Mąż
natychmiast przeniósł na mnie wzrok, rzucając mi dość jednoznaczne spojrzenie.
– Z Volterry
do Chianni nie jest tak daleko – przypomniał mi ze spokojem. Uniosłam brwi, bez
trudu pojmując, co takiego sugerował. – Mielibyśmy gdzie się zatrzymać, na
dodatek w całkiem bezpiecznej odległości, ale…
– … ale jak
nigdy więcej nie wejdę do tego domu – dopowiedziała za brata Layla. Brzmiała na
spokojną, ale i tak odniosłam wrażenie, że w dość znaczący sposób
pobladła. – Dobrze, że się rozumiemy.
– Więc do
tego wszystkiego macie dom we Włoszech – nie tyle zapytał, co raczej stwierdził
fakt milczący dotychczas Rufus.
Layla
wzruszyła ramionami.
– Można tak
powiedzieć – przyznała niechętnie. – Chociaż to raczej Gabriel zarządzał nim,
odkąd… W zasadzie to mam wrażenie, że dom już od dawna jest niczyj –
dodała, a ja mimowolnie przyznałam jej rację.
Pomyślałam o tym,
że jednak dobrze się stało, że Allegra i Marco wyszli, twierdząc, że mają
coś do załatwienia. W zasadzie to kobieta wydawała się mieć jakiś
konkretny plan, jak zwykle musząc liczyć się z towarzystwem podążającego
za nią niczym cień wampira. Wiedziałam, że Licavoli do tej pory bywał
przewrażliwiony w kwestii bezpieczeństwa kapłanki, chociaż sama
zainteresowana zdążyła już dojść do siebie po poronieniu – o ile w tym
wypadku w ogóle to miało okazać się możliwe. Tak czy inaczej, fizycznie
nic jej nie dolegało, co jednak nie przeszkadzało Marco w zachowywaniu się
w sposób sugerujący, iż podejrzewał, że w każdej chwili Allegrę
będzie mogło spotkać coś niedobrego.
Cóż, nie
miałam wątpliwości co do tego, że takie rozmowy w towarzystwie ojca
Gabriela, Layli i Isabeau, zdecydowanie nie należałyby do
najprzyjemniejszych. Czasami nie rozumiałam tego wampira, bo choć nie mogłam
zaprzeczyć, że się starał, próba naprawienia relacji z dziećmi w tym
wypadku wydawała się czymś niemożliwym. W zasadzie to, że mój mąż
przynajmniej udawał, że własnego ojca toleruje, samo w sobie zdawało się
graniczyć z cudem.
– Jest nasz
– poprawił spiętym tonem Gabriel. – Zresztą to nieistotne. Nie pojedziemy tam,
jeśli miałabyś źle się czuć.
Layla skinęła
głową, wyraźnie uspokojona. Nerwowym ruchem odgarnęła jasne włosy z twarzy,
przez moment wyglądając tak, jakby sama nie miała pewności, co takiego powinna
zrobić z rękami. Zauważyłam, że była spięta i że w którejś
chwili przesunęła się bliżej Rufusa, jak gdyby nigdy nic otaczając wampira
ramionami. Objął ją, być może orientując się, że mogła go potrzebować, choć
kwestia uczuć i rozróżniania emocji, które targały innymi, zwykle była w przypadku
tego wampira co najmniej problematyczna.
– Lepiej mi
powiedzcie, jak sobie to wyobrażacie – zasugerował naukowiec, jak gdyby nigdy
nic decydując się zmienić temat. – Nie zostawię Claire w Seattle, skoro
żadnego z nas tutaj nie będzie. Jeśli z kolei chodzi o ten bal…
– Damien i Liz
zostają w domu – zauważyłam przytomnie, obojętna na to, że szwagier
dosłownie spiorunował mnie wzrokiem, kiedy zdecydowałam się mu przerwać. –
Allegra i Marco też, więc…
– W porządku,
więc ujmę sprawę inaczej: nie zostawię Claire z parą zakochanych
dzieciaków – wycedził przez zaciśnięte zęby. Kwestię pozostałej dwójki
najzwyczajniej w świecie przemilczał, ale doszłam do wniosku, że tak jest
lepiej; to, że nie ufał mojemu teściowi, było wystarczająco oczywiste.
– Claire
jest niewiele młodsza od Damiena, poza tym ma Setha, więc… – zaczęłam raz
jeszcze, ale szybko zorientowałam się, że wplątywanie we wszystko Clearwatera
nie było najlepszym pomysłem. – Okej, nieważne. Przecież i tak jedzie z nami,
tak? Elena i Joce nie idą na bal, a jak dobrze pójdzie, może nam
wszystkim uda się zmyć, zanim zacznie robić się naprawdę niezręcznie – powiedziała,
próbując ubrać w słowa to, co już zdążyliśmy ustalić. Miałam płonną
nadzieję na to, że jeśli powiem to wszystko na głos, jednocześnie uwierzę w to,
że sytuacja naprawdę pozostawała pod kontrola, ale im dłużej się nad tym
zastanawiałam, tym więcej wątpliwości mi towarzyszyło.
– Zawsze
możesz z nimi zostać, skoro aż tak się martwisz – wtrącił zniecierpliwionym
tonem Gabriel, rzucając Rufusowi wymowne spojrzenie. Chwyciłam męża za ramię,
próbując w ten sposób dać mu do zrozumienia, żeby przynajmniej spróbował
nad sobą zapanować, ale wyraźnie nie miałam na co liczyć. – Layla uparła się
jechać ze mną, ale ty…
– Wierz mi,
że gdybym miał lepsze zajęcie, nie byłoby mnie tu – przerwa cierpkim tonem
wampir. – Ale tak się składa, że wciąż jesteśmy tutaj, bo Miasto Nocy jest
nieosiągalne, o ile na powitanie nie zamierza się oberwać kołkiem. Powiedzmy,
że na jakiś czas mam takich doświadczeń dość – dodał, po czym rzucił mi bliżej
nieokreślone spojrzenie. Wywróciłam oczami, dochodząc do wniosku, że chyba
nigdy nie miał zapomnieć mi tego, że raz sama unieszkodliwiłam go w ten
sposób, dość dawno temu, choć z perspektywy nieśmiertelnego upływ czasu
stanowił mało istotną kwestię. – Cóż, w zasadzie teraz będziemy o wiele
bliżej Francji, ale to żadne pocieszenie, o ile w jakiś cudowny
sposób sytuacja nie uległa zmianie.
Żadne z nas
nie skomentowało kwestii tego, co działo się w Mieście Noc nawet słowem,
poniekąd dlatego, że nie mieliśmy pewności, co działo się z Dimitrem i resztą
mieszkańców. Wiedziałam jedynie, że ani Pavarottich, ani Kristin i Theo
nie było na miejscu, co samo w sobie stanowiło dość jednoznaczny dowód
tego, że wszystko było nie tak. Inną sprawą było to, że Isabeau zdecydowanie
nie chciała słuchać ani o królu, ani o powrocie do miejsca, które w takim
pośpiechu opuściła. Chociaż doszła do siebie, wciąż mając w sobie
pobudzone w jakże brutalny sposób człowieczeństwo, sam temat Claudii i zdrady
(to wciąż do mnie nie docierało) pozostawał swego rodzaju tabu, my z kolei
woleliśmy nie ryzykować kolejnego załamania, nieprzemyślanym naciskaniem na
omawianie czegoś, co żadnemu z nas nie przyniosłoby ulgi.
Odrzuciłam
od siebie niechciane myśli, dochodząc do wniosku, że sam wyjazd do Volterry
stanowi wystarczająco problematyczną kwestię. Próbowałam się wyciszyć, choć
zarazem szczerze wątpiłam w to, by było to możliwe – nie tak po prostu i nie
przy tych wszystkich wyobrażeniach tego, co jednak mogło pójść źle. Choć
chciałam trzymać wspomnienia na dystans, nie mogłam tak po prostu zapomnieć o wszystkich
niebezpieczeństwach, które w naturalny sposób kojarzyły mi się z rodziną
królewską. To, że moi bliscy od zawsze znajdowali się na ich czarnej liście, w szczególności
dawało mi się we znaki.
Coraz
bardziej sfrustrowana, zamknęłam oczy.
Jutro będzie inny dzień…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz