19 października 2016

Trzysta trzydzieści dziewięć

Elena
Pokój był mały, ale przytulny. Z uwagą rozejrzała się dookoła, po chwili zastanowienia dochodząc do wniosku, że gdyby nie to, że nie miała go na wyłączność, mógłby jej się spodobać, począwszy od nowoczesnych mebli, po jasne, zachęcające kolory.
Na zewnątrz już dawno zrobiło się ciemno, to jednak odpowiadało jej rodzinie – w końcu w większości z dość istotnych powodów musieli uniknąć światła słonecznego. Sama nie była pewna, czego powinna spodziewać się po Volterze, mimowolnie myśląc o niej jak o potencjalnym grobie, więc tym bardziej zadziwił ją widok zadbanego, całkiem ładnego miasteczka. Nie mieli czasu na zwiedzanie, kiedy w pośpiechu szukali wybranego wcześniej hotelu, ale zdążyła zauważyć, że kręte, brukowane uliczki miały w sobie coś urokliwego. Gdyby sytuacja była inna, bez chwili wahania wybrałaby się na zwiedzanie, ale w tym wypadku nie było mowy o samodzielnym błąkaniu się na zewnątrz.
Czuła się co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, że najpewniej jeszcze tej samej nocy mieli udać się na spotkanie z Volturi. To wydawało się jedynym sensownym wyjściem – szybkie, krótkie spotkanie przed balem, podczas którego mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Co prawda wciąż dręczyła ją możliwość, że również teraz sprawy nie miały się lepiej, ale starała się o tym nie myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju.
Być może dzisiaj miała zobaczyć Rafaela…
Czuła się co najmniej podekscytowana tą perspektywą, choć zarazem wątpiła w to, żeby podczas ich wizyty którakolwiek demon tak po prostu kręcił się po korytarzach – przynajmniej nie tym razem. Również ta myśl nie przyniosła dziewczynie ukojenia, jedynie podsycając towarzyszące Elenie wątpliwości, ale próbowała się nad tym nie zastanawiać. W tym wypadku myślenie mogło co najwyżej doprowadzić ją do szaleństwa, a ta perspektywa zdecydowanie nie wydała jej się atrakcyjna.
– Rosalie zamierza dzisiaj wyjść z tej łazienki? – zapytała rozdrażnionym tonem, nie po raz pierwszy od chwili przylotu zastanawiając się nad tym, czy rodzice specjalnie zdecydowali się na taki podział, by wylądowała w pokoju z siostrami.
Och, to zdecydowanie musiało być celowe działanie, choć to bynajmniej nie miało przyspieszyć jej zgody z Rose albo zmusić do jakiejkolwiek integracji z rodziną. Z dwojga złego wolała dołączyć do Claire i Jocelyne, tym bardziej, że obie zostawały w hotelu na czas balu. Była zawzięta i to bardziej niż wcześniej., żeby trzymać się od wszystkich na dystans, choć zarazem czuła, że rozsądniej było trzymać się tych, którzy w razie komplikacji mieli szansę ją obronić. W gruncie rzeczy nie miała pojęcia, czego tak naprawdę chciała, rozdarta między tak sprzecznymi emocjami i pragnieniami, że z wrażenia aż zaczynało kręcić się jej w głowie.
– Pewnie za chwilę – zapewniła ją niemalże pogodnym tonem Alice. Uśmiechnęła się blado, uważnie przypatrując stojącej przy oknie, nerwowo podrygującej Elenie. – Mamy jeszcze czas. Poza tym wszystko będzie w porządku – dodała z przekonaniem.
– A kto powiedział, że nie będzie? – obruszyła się, coraz bardziej niespokojna. Aż do tego stopnia widać było, że się martwiła?
Alice zawahała się, ostatecznie z wolna kiwając głową. Elena wiedziała, że wampirzyca już od dłuższego czasu próbowała kontrolować przyszłość, próbując ocenić, czego powinni się spodziewać, ale szło jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. Obecność pół-wampirów i nieśmiertelnych takich jak jej kuzyni, skutecznie blokowało wizje, tym samym frustrując zwykle opierającą działania na swoim darze dziewczynę.
– Jakoś sobie poradzimy, zresztą tak jak zawsze – odezwała się ponownie Alice. – A tak swoją drogą, mam dla ciebie sukienkę. Bal czy nie bal, jeśli chodzi o takie spotkania, warto prezentować się dobrze – oznajmiła, wyraźnie zadowolona z tego, co zamierzała jej pokazać.
Natychmiast poderwała się na równe nogi, by móc sięgnąć do porzuconej koło łóżka walizki, jednak Elena nie dała jej okazji nawet na to, żeby ją otworzyć.
– Mam już wydane coś, co będzie odpowiednie na tę okazję – oznajmiła cierpkim tonem. Alice wyraźnie posmutniała, więc pospiesznie ciągnęła dalej, nie chcąc ryzykować wyrzutów sumienia: – Idę zajrzeć do bliźniaków. U nich pewnie szybciej doczeka się tej łazienki – dodała i nie czekając na czyjejkolwiek reakcję, w pośpiechu zebrała swoje rzeczy i wyszła.
Zamykając za sobą drzwi, mimowolnie pomyślała o tym, że nawet jeśli wydarzy się coś złego, nikt szczególnie nie będzie za nią tęsknić.

Miała wrażenie, że każdy jej kolejny krok jest głośniejszy od poprzedniego. Pewnie balansowała na wysokich obcasach, usiłując nie zrażać się tym, gdzie i dlaczego się znalazła, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. Od dawna nie czuła się aż tak podenerwowana na myśl o jakimkolwiek spotkaniu i tym, że miała znaleźć się w centrum zainteresowania. Raz po raz powtarzała sobie, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno i nie ma powodów do niepokoju, jednak to nie przyniosło nawet po części zamierzonego efektu. W zasadzie z równym powodzeniem mogłaby dyskutować z najbliższą ścianą, tym samym najzwyczajniej w świecie tracąc czas.
Po latach spędzonych w Mieście Nocy i wielokrotnych wizytach w Niebiańskiej Rezydencji, twierdza w Volterze nie powinna robić na niej wrażenia, ale szybko okazało się, że pod tym względem sprawy wcale nie były aż tak oczywiste. Ciemne, surowe korytarze znacznie różniły się od tych, które dominowały w domu Dimitra. Czuła przejmujący chłód, co najmniej jakby nagle znaleźli się w podziemiach, chociaż wiedziała, że to niemożliwe – w końcu wyraźnie czuła, że winda, która zabrała ich z tego cholernego, przesadnie udekorowanego lobby, wyraźnie jechała w górę.
I gdzie teraz podziała się uśmiechnięta recepcjonistka i wystrój rodem z drogiego hotelu?, pomyślała z przekąsem, ledwo powstrzymując się od całej wiązanka cisnących jej się na usta przekleństw. Czuła, że znalazła się w złym miejscu, choć nie miała pewności, skąd tak naprawdę brało się to przekonanie – z jej własnych uprzedzeń, obecności demonów (musiały gdzieś być, choć przynajmniej tymczasowo żadnego nie widziała), czy może samego sposobu bycia Volturi.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, mimowolnie zaczynając zazdrościć Licavolim, którzy tak po prostu zostali w lobby po tym, jak Gabriel niemalże pogodnym tonem stwierdził, że nie zamierza dopraszać się o jakiekolwiek spotkanie, a tym bardziej ciągać żony i córki po całym zamku. Nie miała pojęcia, jak tak naprawdę miały się jego relacje z Włochami, ale sądząc po reakcji kobiety, która ich przyjęła, na samo tylko nazwisko, miał powody, by czuć się w zaskakująco wręcz pewny sposób. Co więcej, Elena zdążyła zorientować się, że Licavoli zdecydowanie nie należeli do głupców, więc jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że zarówno Gabriel, jak i jego siostry byli o wiele bardziej ostrożni, niż okazywali.
Cóż, jakkolwiek by nie było, takie zachowanie naturalnie nie było w stylu jej ojca, który z uporem próbował załatwić wszystko „właściwie”. Miała ochotę wywrócić oczami, kiedy ze spokojem oznajmił prowadzącej ich kobiecie, że z chęcią zobaczą się z Aro. Aha, tak. Trwanie w tej pseudo przyjaźni i udawanie, że nic szczególnego tak naprawdę nie miało miejsca, zdecydowanie było sensowne, zwłaszcza w odniesieniu do rodu, który najchętniej rozniósłby ich wszystkich przy pierwszej możliwej okazji. Oczywiście nie skomentowała tego nawet słowem, tym bardziej, że nie miała doświadczenia w obchodzeniu się z tymi konkretnymi wampirami, ale i bez dodatkowych informacji czuła, że w tym wypadku dyplomacja nie wchodziła w grę – i to niezależnie od tego, czy Volturi świadomie poddawali się wpływowi Isobel, czy też nie.
Na samą myśl o tym, że królowa znajdowała się w tym samym budynku, robiło jej się słabo, ale zmusiła się do tego, by zapanować nad podenerwowaniem. Szła szybko, starając ograniczyć rozglądanie się dookoła, żeby nie prowokować zbędnych pytań, jednak to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby się spodziewać. Miała wrażenie, że ktoś (albo raczej coś) na każdym kroku ją obserwuje, ale w żaden sposób nie potrafiła stwierdzić co, dlaczego i z której strony. Jesteś bezpieczna… Przynajmniej na razie, powtarzała sobie niczym mantrę, ale to było niczym próba uwierzenia w coś, co było z góry skazane na niepowodzenie. Równie dobrze mogła okłamywać samą siebie w innych, bardziej oczywistych kwestiach, a jednak…
– Aro przyjmie was sam – usłyszała głos prowadzącej ich kobiety. Towarzyszyła im recepcjonistka – drobna, najwyżej trzydziestoletnia szatynka, na dodatek wciąż człowiek, co w tym miejscu było względnie normalne. Elena wiedziała, jak kończyli pracujący dla Volturi ludzie, choć większość ofiar do samego końca miała nadzieję na to, że jednak zostaną należycie wynagrodzeni za swoją pracę. – Aktualnie przygotujemy się do balu, więc wszyscy są bardzo zajęci. Zwłaszcza pani, wiec…
– Sulpicia? – zapytała, bez chwili wahania decydując się wejść kobiecie w słowo.
Recepcjonistka zamilkła, nagle zmieszana. Elena poczuła na sobie ostrzegawcze spojrzenie Esme, ale zmusiła się do tego, żeby w żaden sposób nie okazać emocji.
– Pani Sulpicia w ostatnim czasie bardzo rzadko udziela się w towarzystwie – oznajmiła w końcu kobieta, chcąc nie chcąc decydując się odpowiedzieć na zadane pytanie. – Podczas balu Aro również będzie towarzyszyła pani Florence – dodała przesadnie wręcz oficjalnym, fałszywie uprzejmym tonem.
Mimowolnie napięła mięśnie, słysząc aż nazbyt znajome już imię. Isobel. Florence… Mogła nazywać się jak chciała, tym bardziej, że Elena ani razu nie miała okazji spotkać królowej, świadoma wyłącznie tego, że ta z jakiegoś powodu pragnęła jej śmierci. Być może powinna była poczuć ulgę, kiedy zrozumiała, że i tym razem ominie ją spotkanie z królową – sam Aro wydawał się mało wymagającym problemem – ale nic podobnego nie miało miejsca. Niby jak miała rozluźnić się w sytuacji, w której zdawała sobie sprawę z tego, że wampirzyca naprawdę gdzieś tutaj była, a podczas balu miała zyskać bezpośredni dostęp do osób, które były dla Eleny najważniejsze.
Cóż, przynajmniej nigdzie nie ma Rafaela… Przynajmniej na razie, pomyślała, ale i to nie poprawiło dziewczynie nastroju. Chciała przynajmniej spróbować upewnić się, że wszystko szło zgodnie z jego planem, ale mimo wszystko…
Z tym, że ani na korytarzu, ani w innych częściach twierdzy nie było widać żadnych oznak bytności demonów, choć te bez wątpienia musiały się gdzieś znajdować. Nie rozumiała całej tej farsy i tego, że Isobel mogłaby kazać swoim podwładnym się ukryć, ale z drugiej strony, cała ta sytuacja miała dość sporo sensu. Element zaskoczenia zawsze dawał przewagę, a Isobel bez wątpienia jej oczekiwała, najpewniej zamierzając przejąć władzę w widowiskowy sposób.
Martwiła się również o Sulpicię, sama niepewna tego, jak powinna rozumieć sugestię recepcjonistki. O ile nic nie pomyliła, kobieta wciąż żyła, chociaż trudno było tak po prostu zawierzyć słowom kogoś, kto miał jakikolwiek związek z potencjalnym wrogiem, zwłaszcza kiedy tą osobą była świadoma swojego marnego położenia ludzka dziewczyna. Elena jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że pracownica bez chwili wahania powiedziałaby im wszystko, co tylko miałoby szanse zadowolić Volturi, tylko po to, by choć trochę w oczach wampirów zapunktować. Co prawda to najpewniej i tak nie miało niczego zmienić, ale dość oczywistym wydawało się, że recepcjonistka musiała być co najmniej zdeterminowana, żeby przeżyć.
Reszta drogi minęła niemalże w całkowitej ciszy. Milczenie zaczynało doprowadzać ją do szału, ale nie odważyła się go przerwać, nie chcąc dodatkowo zwracać na siebie uwagi. W którymś momencie znalazła się przy niej Esme, jak gdyby nigdy nic biorąc ją za rękę, co początkowo Elenę zdezorientowało, póki nie zauważyła niepokoju w złocistych oczach mamy. Ostatecznie ścisnęła dłoń kobiety, pozwalając żeby ta niejako poprowadziła ją za sobą, najwyraźniej coraz bardziej podenerwowana. Choć widać było, że starała się zapanować nad emocjami, potrzeba przebywania przy córce okazała się silniejsza.
Sama nie była pewna, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Oczekiwała jakiejś okazałej sali tronowej czy czegoś podobnego, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że ich przewodniczka zatrzymała się przed zwykłymi, drewnianymi drzwiami, w gruncie rzeczy niczym nie różniącymi się od dziesiątek innych, które mijali po drodze. Spojrzała na rodziców, mimochodem zauważając, że Carlisle również wydawał się zdezorientowany, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Pamiętała, że kiedyś tutaj mieszkał, co jak nic znaczyło, że zdążył poznać zwyczaje swoich znajomych. A skoro tak…
– Jak wspominałam, Aro przyjmie was na osobności – oznajmiła recepcjonistka. Dopiero w tamtej chwili Elena zaczęła zastanawiać się nad tym, czy ta w ogóle podawała swoje imię. Nawet jeśli tak było, w ogólnym zamieszaniu i nerwach najzwyczajniej w świecie go nie zarejestrowała. – Mam nadzieję, że to nie problem. Sala tronowa jest aktualnie… nieosiągalna.
To mogło oznaczać cokolwiek, ale po cieniu, który przemknął przez twarz recepcjonistki, Elena bez trudu zorientowała się, że musiało chodzić o coś więcej, aniżeli „przygotowania do balu”. Kiedy na dodatek mama mocniej ścisnęła jej dłoń, a tata przesunął się w taki sposób, jakby chciał osłonić je obie, w pełni dotarło do niej, że w grę najpewniej wchodziło… dość krwawe przedsięwzięcie, w tym miejscu zaliczające się najpewniej do pojęcia śniadania, obiadu albo kolacji.
Fantastycznie…
– Rozumiem – zapewnił Carlisle.
Kobieta skinęła w odpowiedzi skinęła głową, najpewniej chcąc okazać wdzięczność. Trudno było po wyrazie jej twarzy stwierdzić, co takiego sobie myślała, to zresztą zeszło na dalszy plan w chwili, w której krótko zapukała do drzwi. O, tak, bo na pewno nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że przyszliśmy, pomyślała z przekąsem, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Miała wrażenie, że trwa w jakiejś cholernej, niekończącej się farsie – czymś, czego sensu za żadne skarby nie potrafiła dostrzec i zarazem w żaden sposób nie była w stanie się wycofać.
Recepcjonistka właściwie nie czekała na jakąkolwiek odpowiedź, już kilka sekund później naciskając klamkę, by móc wejść do środka. Elena zawahała się, mając wątpliwości nawet co do tego, czy powinna zaglądać do pogrążonego w co najmniej niepokojącym półmroku pokoju. Milczała, czekając na rozwój wypadków, zresztą tak jak i jej rodzice. Ta cisza nie poprawiła dziewczynie nastroju, wręcz utwierdzając ją w przekonaniu, że coś zdecydowanie było nie tak – z tym, że nie potrafiła określić co takiego i jak bardzo powinna obawiać się potencjalnych kłopotów.
– Przyprowadziłam gości – oznajmiła cicho kobieta. Mówiła szybko, najwyraźniej pragnąć jak najszybciej się oddalić. To wydawało się naturalne, tym bardziej, że każdy człowiek miał instynkt samozachowawczy – a więc to, czego (zdaniem Rafaela) Elenie od samego początku brakowało. Cóż, sądząc po tym, że ostatecznie znalazła się w tym miejscu, faktycznie coś w tym stwierdzeniu było. – Tylko cześć, bo… pojawiły się pewne komplikacje. Pan Licavoli przez wzgląd na żonę i córkę oczekuje… bardziej otwartego miejsca spotkania – wyjaśniła niechętnie kobieta. – Czekają w lobby.
Elena nie usłyszała odpowiedzi, ale tkwiąca w progu dziewczyna najwyraźniej otrzymała sygnał, że ma się oddalić, bo bez słowa odwróciła się na pięcie i nie zaszczyciwszy ich więcej choćby spojrzeniem, po prostu odmaszerowała w swoją stronę. Poruszała się szybko i całkiem zgrabnie, biorąc pod uwagę to, że pozostawała śmiertelniczką. Chociaż w żaden sposób nie miała prawa wpłynąć na sposób przyjęcia i to, czego powinni spodziewać się w Volterze, Elena mimo wszystko poczuła się źle, kiedy recepcjonistka zniknęła. To nie było tak, że jej obecność zapewniła choćby cień poczucia bezpieczeństwa, ale mimo wszystko…
– Gabriel wciąż mnie zadziwia… Nie wiem czy to bezczelność, czy coś innego, ale… – doszedł ją dotychczas nieznany, męski głos.
Cokolwiek pozostająca poza zasięgiem jej wzroku osoba miała jeszcze do powiedzenia, ostatecznie postanowiła zachować wszelakie uwagi dla siebie. Elena zawahała się, mimowolnie napinając mięśnie i nasłuchując, gotowa dosłownie na wszystko – i to łącznie z tym, że w każdej chwili ktoś spróbuje rzucić jej się do gardła. Teoretycznie wszystko wydawało się być w porządku, ale wciąż czuła się zagrożona. Co więcej, trudno było tak po prostu rozluźnić się w towarzystwie kogoś, kogo znała jedynie ze zdecydowanie nieprzychylnych odpowiedzi.
– Witaj, Aro – odezwał się Carlisle, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę.
Jego głos brzmiał spokojnie i w naturalny sposób uprzejmie, co zresztą było do przewidzenia. W zasadzie tylko dlatego, że dobrze tatę znała, była w stanie zorientować się, że tak naprawdę wcale nie chciał w tym miejscu być. Czasami nie pojmowała tego, jakim cudem udawało mu się okazać aż tyle przychylności i to nawet komuś, kto nie miał wobec niego przychylnych zamiarów. To nie była naiwność – co do tego jednego nie miała najmniejszych wątpliwości, tym bardziej, że kiedy pojawiała się taka potrzeba, nawet Carlisle był w stanie zaakceptować konieczność skorzystania z bardziej brutalnych rozwiązań. Różnica polegała na tym, że próbował ich unikać tak długo, jak tylko było to możliwe bez szkody dla któregokolwiek z jego bliskich.
I pomyśleć, że jesteśmy spokrewnieni…
Cóż, sama miała zupełnie inny sposób patrzenia na rzeczywistość – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Właśnie z tego powodu zdecydowała się na milczenie, kiedy już przekroczyła próg pokoju i w końcu mogła zauważyć Aro.
Pierwszym, co przyszło jej do głowy, było to, że wampir był o wiele młodszy, niż sobie wyobrażała – przynajmniej pod względem fizycznym, bo w przypadku nieśmiertelnych wygląd mało kiedy szedł w parze z faktycznym wiekiem. Musiał być przed czterdziestką, poza tym nie mogła zaprzeczyć, że był przystojny, zresztą tak jak i każdy wampir, którego miała okazję spotkać. Długie, ciemne włosy wydawały się dość dobrze komponować z bladą cerą i zdecydowanymi rysami twarzy, co prawda nie aż tak zapadającymi w pamięć jak w przypadku Licavolich, ale jednak zdradzającymi włoskie pochodzenie.
Kiedy przyjrzała się dokładniej, przekonała się, że zarówno w twarzy, jak i spojrzeniu mężczyzny było coś nietypowego – coś, czego nie potrafiła sprecyzować, a co musiało mieć związek z jego wiekiem. Miała wrażenie, że rubinowe tęczówki zasnuwa prawie niezauważalna, mleczna powłoka, co jednak nie przeszkadzało wampirowi w uważnym zmierzeniu jej i pozostałych wzrokiem. Jeśli zaś chodziło o jego cerę… Nie miała pojęcia dlaczego, ale była gotowa przysiąc, że gdyby zdecydowała się jej dotknąć, przekonałaby się, że ta jest bardzo delikatna i gładka w dotyku. Na taką wyglądała, choć niedorzeczną wydawała się myśl o tym, by nieśmiertelny taki jak Aro pod jakimkolwiek względem okazał się kruchy.
Wciąż o tym myślała, za wszelką cenę próbując zignorować przeciągająca się, przyprawiającą wręcz o zawroty głowy ciszę. Nerwowo rozejrzała się dookoła, próbując skoncentrować wzrok na czymkolwiek innym, chociażby wystroju pokoju, w którym się znalazła, ale nie była w stanie zebrać myśli. Na sobie wciąż czuła spojrzenie rubinowych tęczówek Aro Volturi i bynajmniej nie miała wątpliwości co do tego, że cała uwaga mężczyzny koncentrowała się właśnie na niej. W tamtej chwili pożałowała, że jednak zdecydowała się na tak odważną, wrzucającą się w oczy sukienkę, czując się trochę tak, jakby tuż nad jej głową znajdował się olbrzymi, przykuwający uwagę neon – swoista zachęta do tego, żeby nie tylko na nią patrzeć, ale… być może posunąć się do zrobienia czegoś co najmniej nieprzyjemnego.
Bezwiednie przesunęła się bliżej rodziców, przy okazji ściskając dłoń mamy. Ruch był błędem, o czym przekonała się, kiedy Aro również się poruszył, jakby od niechcenia podchodząc bliżej. Kiedy pod wpływem impulsu poderwała głowę, by móc na wampira spojrzeć, zauważyła, że ten się uśmiechał – w całkiem przekonywujący, niemalże życzliwy sposób, ale i tak coś w tym geście sprawiło, że momentalnie zapragnęła się wycofać.
Nie ufała mu.
– Ach. – Już kiedy słyszała jego głos po raz pierwszy, sposób w jaki się wysławiał wydał jej się teatralny. Teraz dodatkowo pomyślała, że brzmiał wyjątkowo piskliwie. – Więc to jest Elena…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa