Elena
Pokój był mały, ale przytulny.
Z uwagą rozejrzała się dookoła, po chwili zastanowienia dochodząc do
wniosku, że gdyby nie to, że nie miała go na wyłączność, mógłby jej się
spodobać, począwszy od nowoczesnych mebli, po jasne, zachęcające kolory.
Na zewnątrz
już dawno zrobiło się ciemno, to jednak odpowiadało jej rodzinie – w końcu
w większości z dość istotnych powodów musieli uniknąć światła
słonecznego. Sama nie była pewna, czego powinna spodziewać się po Volterze,
mimowolnie myśląc o niej jak o potencjalnym grobie, więc tym bardziej
zadziwił ją widok zadbanego, całkiem ładnego miasteczka. Nie mieli czasu na
zwiedzanie, kiedy w pośpiechu szukali wybranego wcześniej hotelu, ale
zdążyła zauważyć, że kręte, brukowane uliczki miały w sobie coś
urokliwego. Gdyby sytuacja była inna, bez chwili wahania wybrałaby się na
zwiedzanie, ale w tym wypadku nie było mowy o samodzielnym błąkaniu
się na zewnątrz.
Czuła się
co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, że najpewniej jeszcze tej samej
nocy mieli udać się na spotkanie z Volturi. To wydawało się jedynym
sensownym wyjściem – szybkie, krótkie spotkanie przed balem, podczas którego
mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Co prawda wciąż dręczyła ją możliwość, że
również teraz sprawy nie miały się lepiej, ale starała się o tym nie
myśleć, raz po raz powtarzając sobie, że nie ma powodów do niepokoju.
Być może
dzisiaj miała zobaczyć Rafaela…
Czuła się
co najmniej podekscytowana tą perspektywą, choć zarazem wątpiła w to, żeby
podczas ich wizyty którakolwiek demon tak po prostu kręcił się po korytarzach –
przynajmniej nie tym razem. Również ta myśl nie przyniosła dziewczynie
ukojenia, jedynie podsycając towarzyszące Elenie wątpliwości, ale próbowała się
nad tym nie zastanawiać. W tym wypadku myślenie mogło co najwyżej
doprowadzić ją do szaleństwa, a ta perspektywa zdecydowanie nie wydała jej
się atrakcyjna.
– Rosalie
zamierza dzisiaj wyjść z tej łazienki? – zapytała rozdrażnionym tonem, nie
po raz pierwszy od chwili przylotu zastanawiając się nad tym, czy rodzice
specjalnie zdecydowali się na taki podział, by wylądowała w pokoju z siostrami.
Och, to
zdecydowanie musiało być celowe działanie, choć to bynajmniej nie miało
przyspieszyć jej zgody z Rose albo zmusić do jakiejkolwiek integracji z rodziną.
Z dwojga złego wolała dołączyć do Claire i Jocelyne, tym bardziej, że
obie zostawały w hotelu na czas balu. Była zawzięta i to bardziej niż
wcześniej., żeby trzymać się od wszystkich na dystans, choć zarazem czuła, że rozsądniej
było trzymać się tych, którzy w razie komplikacji mieli szansę ją obronić.
W gruncie rzeczy nie miała pojęcia, czego tak naprawdę chciała, rozdarta
między tak sprzecznymi emocjami i pragnieniami, że z wrażenia aż
zaczynało kręcić się jej w głowie.
– Pewnie za
chwilę – zapewniła ją niemalże pogodnym tonem Alice. Uśmiechnęła się blado,
uważnie przypatrując stojącej przy oknie, nerwowo podrygującej Elenie. – Mamy
jeszcze czas. Poza tym wszystko będzie w porządku – dodała z przekonaniem.
– A kto
powiedział, że nie będzie? – obruszyła się, coraz bardziej niespokojna. Aż do
tego stopnia widać było, że się martwiła?
Alice
zawahała się, ostatecznie z wolna kiwając głową. Elena wiedziała, że
wampirzyca już od dłuższego czasu próbowała kontrolować przyszłość, próbując
ocenić, czego powinni się spodziewać, ale szło jej to – najdelikatniej rzecz
ujmując – marnie. Obecność pół-wampirów i nieśmiertelnych takich jak jej
kuzyni, skutecznie blokowało wizje, tym samym frustrując zwykle opierającą
działania na swoim darze dziewczynę.
– Jakoś
sobie poradzimy, zresztą tak jak zawsze – odezwała się ponownie Alice. – A tak
swoją drogą, mam dla ciebie sukienkę. Bal czy nie bal, jeśli chodzi o takie
spotkania, warto prezentować się dobrze – oznajmiła, wyraźnie zadowolona z tego,
co zamierzała jej pokazać.
Natychmiast
poderwała się na równe nogi, by móc sięgnąć do porzuconej koło łóżka walizki,
jednak Elena nie dała jej okazji nawet na to, żeby ją otworzyć.
– Mam już
wydane coś, co będzie odpowiednie na tę okazję – oznajmiła cierpkim tonem.
Alice wyraźnie posmutniała, więc pospiesznie ciągnęła dalej, nie chcąc
ryzykować wyrzutów sumienia: – Idę zajrzeć do bliźniaków. U nich pewnie
szybciej doczeka się tej łazienki – dodała i nie czekając na czyjejkolwiek
reakcję, w pośpiechu zebrała swoje rzeczy i wyszła.
Zamykając
za sobą drzwi, mimowolnie pomyślała o tym, że nawet jeśli wydarzy się coś
złego, nikt szczególnie nie będzie za nią tęsknić.
Miała wrażenie, że każdy jej
kolejny krok jest głośniejszy od poprzedniego. Pewnie balansowała na wysokich
obcasach, usiłując nie zrażać się tym, gdzie i dlaczego się znalazła, ale
to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. Od dawna
nie czuła się aż tak podenerwowana na myśl o jakimkolwiek spotkaniu i tym,
że miała znaleźć się w centrum zainteresowania. Raz po raz powtarzała
sobie, że tak naprawdę jest jej wszystko jedno i nie ma powodów do
niepokoju, jednak to nie przyniosło nawet po części zamierzonego efektu. W zasadzie
z równym powodzeniem mogłaby dyskutować z najbliższą ścianą, tym
samym najzwyczajniej w świecie tracąc czas.
Po latach
spędzonych w Mieście Nocy i wielokrotnych wizytach w Niebiańskiej
Rezydencji, twierdza w Volterze nie powinna robić na niej wrażenia, ale
szybko okazało się, że pod tym względem sprawy wcale nie były aż tak oczywiste.
Ciemne, surowe korytarze znacznie różniły się od tych, które dominowały w domu
Dimitra. Czuła przejmujący chłód, co najmniej jakby nagle znaleźli się w podziemiach,
chociaż wiedziała, że to niemożliwe – w końcu wyraźnie czuła, że winda,
która zabrała ich z tego cholernego, przesadnie udekorowanego lobby,
wyraźnie jechała w górę.
I gdzie
teraz podziała się uśmiechnięta recepcjonistka i wystrój rodem z drogiego
hotelu?, pomyślała z przekąsem, ledwo powstrzymując się od całej wiązanka
cisnących jej się na usta przekleństw. Czuła, że znalazła się w złym
miejscu, choć nie miała pewności, skąd tak naprawdę brało się to przekonanie – z jej
własnych uprzedzeń, obecności demonów (musiały gdzieś być, choć przynajmniej
tymczasowo żadnego nie widziała), czy może samego sposobu bycia Volturi.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, mimowolnie zaczynając zazdrościć Licavolim,
którzy tak po prostu zostali w lobby po tym, jak Gabriel niemalże pogodnym
tonem stwierdził, że nie zamierza dopraszać się o jakiekolwiek spotkanie, a tym
bardziej ciągać żony i córki po całym zamku. Nie miała pojęcia, jak tak
naprawdę miały się jego relacje z Włochami, ale sądząc po reakcji kobiety,
która ich przyjęła, na samo tylko nazwisko, miał powody, by czuć się w zaskakująco
wręcz pewny sposób. Co więcej, Elena zdążyła zorientować się, że Licavoli
zdecydowanie nie należeli do głupców, więc jakoś nie miała wątpliwości co do
tego, że zarówno Gabriel, jak i jego siostry byli o wiele bardziej
ostrożni, niż okazywali.
Cóż,
jakkolwiek by nie było, takie zachowanie naturalnie nie było w stylu jej ojca,
który z uporem próbował załatwić wszystko „właściwie”. Miała ochotę
wywrócić oczami, kiedy ze spokojem oznajmił prowadzącej ich kobiecie, że z chęcią
zobaczą się z Aro. Aha, tak. Trwanie w tej pseudo przyjaźni i udawanie,
że nic szczególnego tak naprawdę nie miało miejsca, zdecydowanie było sensowne,
zwłaszcza w odniesieniu do rodu, który najchętniej rozniósłby ich
wszystkich przy pierwszej możliwej okazji. Oczywiście nie skomentowała tego
nawet słowem, tym bardziej, że nie miała doświadczenia w obchodzeniu się z tymi
konkretnymi wampirami, ale i bez dodatkowych informacji czuła, że w tym
wypadku dyplomacja nie wchodziła w grę – i to niezależnie od tego,
czy Volturi świadomie poddawali się wpływowi Isobel, czy też nie.
Na samą
myśl o tym, że królowa znajdowała się w tym samym budynku, robiło jej
się słabo, ale zmusiła się do tego, by zapanować nad podenerwowaniem. Szła
szybko, starając ograniczyć rozglądanie się dookoła, żeby nie prowokować
zbędnych pytań, jednak to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby
się spodziewać. Miała wrażenie, że ktoś (albo raczej coś) na każdym kroku ją
obserwuje, ale w żaden sposób nie potrafiła stwierdzić co, dlaczego i z
której strony. Jesteś bezpieczna…
Przynajmniej na razie, powtarzała sobie niczym mantrę, ale to było niczym
próba uwierzenia w coś, co było z góry skazane na niepowodzenie.
Równie dobrze mogła okłamywać samą siebie w innych, bardziej oczywistych
kwestiach, a jednak…
– Aro
przyjmie was sam – usłyszała głos prowadzącej ich kobiety. Towarzyszyła im
recepcjonistka – drobna, najwyżej trzydziestoletnia szatynka, na dodatek wciąż
człowiek, co w tym miejscu było względnie normalne. Elena wiedziała, jak
kończyli pracujący dla Volturi ludzie, choć większość ofiar do samego końca
miała nadzieję na to, że jednak zostaną należycie wynagrodzeni za swoją pracę.
– Aktualnie przygotujemy się do balu, więc wszyscy są bardzo zajęci. Zwłaszcza
pani, wiec…
– Sulpicia?
– zapytała, bez chwili wahania decydując się wejść kobiecie w słowo.
Recepcjonistka
zamilkła, nagle zmieszana. Elena poczuła na sobie ostrzegawcze spojrzenie Esme,
ale zmusiła się do tego, żeby w żaden sposób nie okazać emocji.
– Pani
Sulpicia w ostatnim czasie bardzo rzadko udziela się w towarzystwie –
oznajmiła w końcu kobieta, chcąc nie chcąc decydując się odpowiedzieć na
zadane pytanie. – Podczas balu Aro również będzie towarzyszyła pani Florence –
dodała przesadnie wręcz oficjalnym, fałszywie uprzejmym tonem.
Mimowolnie
napięła mięśnie, słysząc aż nazbyt znajome już imię. Isobel. Florence… Mogła
nazywać się jak chciała, tym bardziej, że Elena ani razu nie miała okazji
spotkać królowej, świadoma wyłącznie tego, że ta z jakiegoś powodu pragnęła
jej śmierci. Być może powinna była poczuć ulgę, kiedy zrozumiała, że i tym
razem ominie ją spotkanie z królową – sam Aro wydawał się mało wymagającym
problemem – ale nic podobnego nie miało miejsca. Niby jak miała rozluźnić się w sytuacji,
w której zdawała sobie sprawę z tego, że wampirzyca naprawdę gdzieś
tutaj była, a podczas balu miała zyskać bezpośredni dostęp do osób, które
były dla Eleny najważniejsze.
Cóż, przynajmniej nigdzie nie ma Rafaela…
Przynajmniej na razie, pomyślała, ale i to nie poprawiło dziewczynie
nastroju. Chciała przynajmniej spróbować upewnić się, że wszystko szło zgodnie z jego
planem, ale mimo wszystko…
Z tym, że
ani na korytarzu, ani w innych częściach twierdzy nie było widać żadnych
oznak bytności demonów, choć te bez wątpienia musiały się gdzieś znajdować. Nie
rozumiała całej tej farsy i tego, że Isobel mogłaby kazać swoim podwładnym
się ukryć, ale z drugiej strony, cała ta sytuacja miała dość sporo sensu.
Element zaskoczenia zawsze dawał przewagę, a Isobel bez wątpienia jej
oczekiwała, najpewniej zamierzając przejąć władzę w widowiskowy sposób.
Martwiła
się również o Sulpicię, sama niepewna tego, jak powinna rozumieć sugestię
recepcjonistki. O ile nic nie pomyliła, kobieta wciąż żyła, chociaż trudno
było tak po prostu zawierzyć słowom kogoś, kto miał jakikolwiek związek z potencjalnym
wrogiem, zwłaszcza kiedy tą osobą była świadoma swojego marnego położenia
ludzka dziewczyna. Elena jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że pracownica
bez chwili wahania powiedziałaby im wszystko, co tylko miałoby szanse zadowolić
Volturi, tylko po to, by choć trochę w oczach wampirów zapunktować. Co
prawda to najpewniej i tak nie miało niczego zmienić, ale dość oczywistym
wydawało się, że recepcjonistka musiała być co najmniej zdeterminowana, żeby
przeżyć.
Reszta
drogi minęła niemalże w całkowitej ciszy. Milczenie zaczynało doprowadzać
ją do szału, ale nie odważyła się go przerwać, nie chcąc dodatkowo zwracać na
siebie uwagi. W którymś momencie znalazła się przy niej Esme, jak gdyby
nigdy nic biorąc ją za rękę, co początkowo Elenę zdezorientowało, póki nie
zauważyła niepokoju w złocistych oczach mamy. Ostatecznie ścisnęła dłoń
kobiety, pozwalając żeby ta niejako poprowadziła ją za sobą, najwyraźniej coraz
bardziej podenerwowana. Choć widać było, że starała się zapanować nad emocjami,
potrzeba przebywania przy córce okazała się silniejsza.
Sama nie
była pewna, czego tak naprawdę powinna się spodziewać. Oczekiwała jakiejś okazałej
sali tronowej czy czegoś podobnego, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że ich
przewodniczka zatrzymała się przed zwykłymi, drewnianymi drzwiami, w gruncie
rzeczy niczym nie różniącymi się od dziesiątek innych, które mijali po drodze.
Spojrzała na rodziców, mimochodem zauważając, że Carlisle również wydawał się
zdezorientowany, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Pamiętała, że
kiedyś tutaj mieszkał, co jak nic znaczyło, że zdążył poznać zwyczaje swoich znajomych. A skoro tak…
– Jak
wspominałam, Aro przyjmie was na osobności – oznajmiła recepcjonistka. Dopiero w tamtej
chwili Elena zaczęła zastanawiać się nad tym, czy ta w ogóle podawała
swoje imię. Nawet jeśli tak było, w ogólnym zamieszaniu i nerwach
najzwyczajniej w świecie go nie zarejestrowała. – Mam nadzieję, że to nie
problem. Sala tronowa jest aktualnie… nieosiągalna.
To mogło
oznaczać cokolwiek, ale po cieniu, który przemknął przez twarz recepcjonistki,
Elena bez trudu zorientowała się, że musiało chodzić o coś więcej, aniżeli
„przygotowania do balu”. Kiedy na dodatek mama mocniej ścisnęła jej dłoń, a tata
przesunął się w taki sposób, jakby chciał osłonić je obie, w pełni
dotarło do niej, że w grę najpewniej wchodziło… dość krwawe
przedsięwzięcie, w tym miejscu zaliczające się najpewniej do pojęcia
śniadania, obiadu albo kolacji.
Fantastycznie…
– Rozumiem
– zapewnił Carlisle.
Kobieta skinęła
w odpowiedzi skinęła głową, najpewniej chcąc okazać wdzięczność. Trudno
było po wyrazie jej twarzy stwierdzić, co takiego sobie myślała, to zresztą
zeszło na dalszy plan w chwili, w której krótko zapukała do drzwi. O, tak, bo na pewno nikt nie zdawał sobie
sprawy z tego, że przyszliśmy, pomyślała z przekąsem, ledwo
powstrzymując się od wywrócenia oczami. Miała wrażenie, że trwa w jakiejś cholernej,
niekończącej się farsie – czymś, czego sensu za żadne skarby nie potrafiła
dostrzec i zarazem w żaden sposób nie była w stanie się wycofać.
Recepcjonistka
właściwie nie czekała na jakąkolwiek odpowiedź, już kilka sekund później
naciskając klamkę, by móc wejść do środka. Elena zawahała się, mając wątpliwości
nawet co do tego, czy powinna zaglądać do pogrążonego w co najmniej
niepokojącym półmroku pokoju. Milczała, czekając na rozwój wypadków, zresztą
tak jak i jej rodzice. Ta cisza nie poprawiła dziewczynie nastroju, wręcz
utwierdzając ją w przekonaniu, że coś zdecydowanie było nie tak – z tym,
że nie potrafiła określić co takiego i jak bardzo powinna obawiać się potencjalnych
kłopotów.
–
Przyprowadziłam gości – oznajmiła cicho kobieta. Mówiła szybko, najwyraźniej
pragnąć jak najszybciej się oddalić. To wydawało się naturalne, tym bardziej,
że każdy człowiek miał instynkt samozachowawczy – a więc to, czego
(zdaniem Rafaela) Elenie od samego początku brakowało. Cóż, sądząc po tym, że
ostatecznie znalazła się w tym miejscu, faktycznie coś w tym
stwierdzeniu było. – Tylko cześć, bo… pojawiły się pewne komplikacje. Pan
Licavoli przez wzgląd na żonę i córkę oczekuje… bardziej otwartego miejsca
spotkania – wyjaśniła niechętnie kobieta. – Czekają w lobby.
Elena nie
usłyszała odpowiedzi, ale tkwiąca w progu dziewczyna najwyraźniej
otrzymała sygnał, że ma się oddalić, bo bez słowa odwróciła się na pięcie i nie
zaszczyciwszy ich więcej choćby spojrzeniem, po prostu odmaszerowała w swoją
stronę. Poruszała się szybko i całkiem zgrabnie, biorąc pod uwagę to, że
pozostawała śmiertelniczką. Chociaż w żaden sposób nie miała prawa wpłynąć
na sposób przyjęcia i to, czego powinni spodziewać się w Volterze,
Elena mimo wszystko poczuła się źle, kiedy recepcjonistka zniknęła. To nie było
tak, że jej obecność zapewniła choćby cień poczucia bezpieczeństwa, ale mimo
wszystko…
– Gabriel
wciąż mnie zadziwia… Nie wiem czy to bezczelność, czy coś innego, ale… – doszedł
ją dotychczas nieznany, męski głos.
Cokolwiek
pozostająca poza zasięgiem jej wzroku osoba miała jeszcze do powiedzenia,
ostatecznie postanowiła zachować wszelakie uwagi dla siebie. Elena zawahała
się, mimowolnie napinając mięśnie i nasłuchując, gotowa dosłownie na
wszystko – i to łącznie z tym, że w każdej chwili ktoś spróbuje
rzucić jej się do gardła. Teoretycznie wszystko wydawało się być w porządku,
ale wciąż czuła się zagrożona. Co więcej, trudno było tak po prostu rozluźnić
się w towarzystwie kogoś, kogo znała jedynie ze zdecydowanie
nieprzychylnych odpowiedzi.
– Witaj,
Aro – odezwał się Carlisle, decydując się przerwać przeciągającą się ciszę.
Jego głos
brzmiał spokojnie i w naturalny sposób uprzejmie, co zresztą było do
przewidzenia. W zasadzie tylko dlatego, że dobrze tatę znała, była w stanie
zorientować się, że tak naprawdę wcale nie chciał w tym miejscu być.
Czasami nie pojmowała tego, jakim cudem udawało mu się okazać aż tyle
przychylności i to nawet komuś, kto nie miał wobec niego przychylnych
zamiarów. To nie była naiwność – co do tego jednego nie miała najmniejszych
wątpliwości, tym bardziej, że kiedy pojawiała się taka potrzeba, nawet Carlisle
był w stanie zaakceptować konieczność skorzystania z bardziej
brutalnych rozwiązań. Różnica polegała na tym, że próbował ich unikać tak
długo, jak tylko było to możliwe bez szkody dla któregokolwiek z jego
bliskich.
I pomyśleć, że jesteśmy spokrewnieni…
Cóż, sama
miała zupełnie inny sposób patrzenia na rzeczywistość – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Właśnie z tego powodu zdecydowała się na
milczenie, kiedy już przekroczyła próg pokoju i w końcu mogła zauważyć
Aro.
Pierwszym,
co przyszło jej do głowy, było to, że wampir był o wiele młodszy, niż
sobie wyobrażała – przynajmniej pod względem fizycznym, bo w przypadku
nieśmiertelnych wygląd mało kiedy szedł w parze z faktycznym wiekiem.
Musiał być przed czterdziestką, poza tym nie mogła zaprzeczyć, że był przystojny,
zresztą tak jak i każdy wampir, którego miała okazję spotkać. Długie,
ciemne włosy wydawały się dość dobrze komponować z bladą cerą i zdecydowanymi
rysami twarzy, co prawda nie aż tak zapadającymi w pamięć jak w przypadku
Licavolich, ale jednak zdradzającymi włoskie pochodzenie.
Kiedy
przyjrzała się dokładniej, przekonała się, że zarówno w twarzy, jak i spojrzeniu
mężczyzny było coś nietypowego – coś, czego nie potrafiła sprecyzować, a co
musiało mieć związek z jego wiekiem. Miała wrażenie, że rubinowe tęczówki
zasnuwa prawie niezauważalna, mleczna powłoka, co jednak nie przeszkadzało
wampirowi w uważnym zmierzeniu jej i pozostałych wzrokiem. Jeśli zaś
chodziło o jego cerę… Nie miała pojęcia dlaczego, ale była gotowa
przysiąc, że gdyby zdecydowała się jej dotknąć, przekonałaby się, że ta jest
bardzo delikatna i gładka w dotyku. Na taką wyglądała, choć
niedorzeczną wydawała się myśl o tym, by nieśmiertelny taki jak Aro pod
jakimkolwiek względem okazał się kruchy.
Wciąż o tym
myślała, za wszelką cenę próbując zignorować przeciągająca się, przyprawiającą
wręcz o zawroty głowy ciszę. Nerwowo rozejrzała się dookoła, próbując
skoncentrować wzrok na czymkolwiek innym, chociażby wystroju pokoju, w którym
się znalazła, ale nie była w stanie zebrać myśli. Na sobie wciąż czuła
spojrzenie rubinowych tęczówek Aro Volturi i bynajmniej nie miała
wątpliwości co do tego, że cała uwaga mężczyzny koncentrowała się właśnie na
niej. W tamtej chwili pożałowała, że jednak zdecydowała się na tak
odważną, wrzucającą się w oczy sukienkę, czując się trochę tak, jakby tuż
nad jej głową znajdował się olbrzymi, przykuwający uwagę neon – swoista zachęta
do tego, żeby nie tylko na nią patrzeć, ale… być może posunąć się do zrobienia
czegoś co najmniej nieprzyjemnego.
Bezwiednie
przesunęła się bliżej rodziców, przy okazji ściskając dłoń mamy. Ruch był
błędem, o czym przekonała się, kiedy Aro również się poruszył, jakby od
niechcenia podchodząc bliżej. Kiedy pod wpływem impulsu poderwała głowę, by móc
na wampira spojrzeć, zauważyła, że ten się uśmiechał – w całkiem
przekonywujący, niemalże życzliwy sposób, ale i tak coś w tym geście
sprawiło, że momentalnie zapragnęła się wycofać.
Nie ufała
mu.
– Ach. –
Już kiedy słyszała jego głos po raz pierwszy, sposób w jaki się wysławiał
wydał jej się teatralny. Teraz dodatkowo pomyślała, że brzmiał wyjątkowo piskliwie.
– Więc to jest Elena…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz