20 października 2016

Trzysta czterdzieści

Elena
Poczuła się co najmniej zaniepokojona sposobem, w jaki Aro wypowiedział jej imię. Miała wrażenie, że nie był po prostu zaciekawiony tym, że w końcu mogli się poznać; raczej cieszył się jak dziecko, wpatrując w nią tak uważnie, że aż poczuła się nieswojo. Czy istniała możliwość, że Isobel podzieliła się z nim swoimi planami? Być może, chociaż Elena nie widziała żadnego sensownego powodu, dla którego królowa miałaby się do tego posunąć. Volturi stanowili co najwyżej środek do osiągnięcia celu, a nie współpracowników, którym należało ufać i zwierzać się ze swoich zamiarów. Skoro nawet Rafa i Mira nie zdawali sobie sprawy ze wszystkiego, co miało się wydarzyć, taka możliwość tym bardziej nie wchodziła w grę.
Przestała o tym myśleć, w zamian usiłując skoncentrować się na sytuacji. Czuła, że powinna się odezwać, ale choć zazwyczaj była wygadana i szczera do bólu, potrzebowała dłuższej chwili na to, by zdobyć się na to w obecnej sytuacji.
– Dobry wieczór – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Na nic więcej nie było jej stać, z kolei własne słowa zabrzmiały z perspektywy Eleny co najmniej sztucznie. Nie była taka, jak jej rodzice; uprzejmie zachowanie względem kogoś, kto wzbudzał w niej niechęć, stanowiło coś absolutnie nienaturalnego, wzbudzając w dziewczynie najgorsze możliwe odruchy. Jedynie świadomość tego, że miała przed sobą kogoś, kto z powodzeniem mógł kazać ich pozabijać, zmusiła ją do tego, by przynajmniej postarać się zachować spokój i trzymać język za zębami, jeśli tylko miało być to możliwe.
Nawet jeśli Aro wyczuł jakiekolwiek oznaki niechęci z jej strony, nie dał niczego po sobie poznać. Ledwo powstrzymała się przed wzdrygnięciem, kiedy wampir bez jakiegokolwiek ostrzeżenia podszedł bliżej, niemalże władczym gestem wyciągając rękę w jej stronę. Nie miała pojęcia, czego powinna się po nim spodziewać, więc po prostu tkwiła w miejscu, bezmyślnie przypatrując się wampirowi.
– Taka śliczna… To prawdziwy cud, Esme – stwierdził z przekonaniem mężczyzna, kiwając kobiecie głową. I bez patrzenia na mamę, Elena wyczuła, że ta była niespokojna. – Nie jej uroda, naturalnie, ale to, że przypadł wam… taki zaszczyt – wyjaśnił pospiesznie.
Próbował być czarujący i nawet mu to wychodziło, a przynajmniej uwierzyłaby w to, gdyby nie świadomość tego, że miała przed sobą ni mniej, ni więcej, ale niebezpiecznego kłamcę.
– Czasami wciąż to do mnie nie dociera – przyznała Esme. W jej tonie dało się wyczuć charakterystyczną, ciepłą nutę, która za każdym razem przypominała Elenie o tym, jak bardzo była dla mamy ważna. Zmusiła się do tego, żeby ją zignorować, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie mając z tego powodu wyrzuty sumienia. – To więcej niż po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności.
– Domyślam się – zapewnił ją pospiesznie Aro i zabrzmiało to tak, jakby faktycznie darzył ją zrozumieniem. Jeśli grał, musiała mu przyznać to, że był znakomitym aktorem. – Aż dziw, że przez tyle czasu nie miałem okazji jej poznać. Trzymać tak wyjątkową istotę w tajemnicy…Trochę to podejrzane – rzucił i choć z założenia miała być to nieco żartobliwa, luźna uwaga, coś w jego tonie sugerowało, że faktyczne intencje były o wiele bardziej złożone.
– Jakoś się nie złożyło – stwierdził lakonicznie Carlisle, wyraźnie nie zamierzając się nad tym rozwodzić. – Wiele zmieniło.
– O tak, pamiętam – zapewnił Aro. – Wasza rodzina połączyła się z Licavolimi… Praktyczne – stwierdził po chwili zastanowienia.
– To zasługa Nessie. – Tata wysilił się na blady uśmiech. – Miłość nie wybiera.
Och, żebyś wiedział!, pomyślała i przez ułamek sekundy miała ochotę roześmiać się w nieco histeryczny sposób. Ciekawe, czy powiedziałby jej dokładnie to samo, gdyby zdawał sobie sprawę z tego, czyim od kilku dni był teściem.
– Naturalnie. – Tym razem Aro nawet nie próbował udawać, że przyczyna, dla której ich rodzina stała się bardziej liczna, ma dla niego znaczenie. On jedynie utwierdził się w przekonaniu, że byli dla niego potencjalnym zagrożeniem. – Chętnie zobaczę się z twoją wnuczką i jej mężem. W zasadzie powinienem się pośpieszyć, tym bardziej, że mam dzisiaj ograniczony czas. Nie wypadałoby, żeby goście musieli czekać.
– Wybacz, proszę, Gabrielowi – zreflektował się pospiesznie Carlisle. – Mówiłem, że powinniśmy iść razem, ale…
– Ależ to żaden problem. – Volturi znów pokusił się o uśmiech i niemalże przyjacielski ton. Wciąż zaskakiwał ją tym, jak dobrze wychodziło mu udawanie kogoś, kogo można było uznać za wręcz całkowicie im przychylnego. – My znamy się wystarczająco długo, by pozwolić sobie na odrobinę zaufania. Licavoli to inna historia… Zawsze ostrożni, czyż nie? – zapytał, bynajmniej nie oczekując odpowiedzi. Granie dobrego wujka przychodziło mu z łatwością, nie wspominając o tym, że na samą tylko wzmiankę o zaufaniu zapragnęła parsknąć pozbawionym wesołości śmiechem. – Za chwilę do nich pójdę, ale najpierw chciałbym jeszcze poznać twoją córkę. – Jego spojrzenie jak na zawołanie skoncentrowało się na Elenie. – Pozwolisz, proszę, mi bella?
Znów wyciągnął ku niej rękę, tym bardziej w o wiele bardziej stanowczy, jednoznaczny sposób. Nie musiała pytać, by zorientować się, że odmowa nie wchodziła w grę, jeśli nie chciała pogorszyć sytuacji. Nie potrzebowała również zagrożonego, znaczącego spojrzenia ojca, które jak nic miało przypomnieć jej o tym, żeby trzymać nerwy na wodzy i zachowywać się „właściwie”, przynajmniej do końca spotkania. Nie była głupia, aż nazbyt dobrze rozumiejąc, jakie istniało ryzyko.
Niechętnie zmusiła się do ruchu. Dobrze pamiętała, jakimi umiejętnościami dysponował Aro i co dla niemalże każdego znaczyło chociażby samo tylko ujęcie go za rękę. O bogini, mam nadzieję, że Gabriel naprawdę jest taki pewny tego, co robi…, pomyślała niemalże w panice, bo tak naprawdę nie miała pojęcia, czego powinna spodziewać się po umiejętnościach telepatów. Aldero dość długo chronił jej umysł, więc teoretycznie mogła liczyć również na niego, choć zarazem nie miała pewności na jakie odległości działały moce jej kuzyna.
Uścisk Aro okazał się o wiele silniejszy i bardziej zdecydowany, aniżeli początkowo się spodziewała. Nie zaprotestowała, kiedy zdecydowanym ruchem przyciągnął ją do siebie, ale i tak nerwowo napięła mięsnie. Wiedziała, że powinna przynajmniej spróbować zachować spokój, aż nazbyt świadoma tego, że przy nieśmiertelnych bardzo ważne było to, by trzymać nerwy na wodzy, ale w tym przypadku wiedza nie szła w parze z praktyką. Miała wątpliwości, te zaś stopniowo zaczynały doprowadzać dziewczynę do szału, nie po raz pierwszy wystawiając jej nerwy na próbę.
Starając się zachować neutralny wyraz twarzy, w milczeniu przyjrzała się trzymającemu ją mężczyźnie. W myślach odliczała kolejne sekundy, czekając na jakąkolwiek reakcję – chociażby sprowadzającą się do podniesienia alarmu, gdyby jednak okazało się, że wampir był w stanie przeniknąć jej umysł. Spodziewała się dosłownie wszystkiego, łącznie z tym, co chyba powinna była uznać za najgorsze, ale mimo wszystko…
– Hm… A to ciekawe… – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, że by poczuła się tak, jakby za moment serce samoistnie miało wyrwać się jej z piersi. – Kolejna uzdolniona, czy…?
– To najpewniej mój kuzyn – odpowiedziała machinalnie, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie miała pewności, czy to faktycznie Aldero nad nią czuwał, czy może powinna podziękować Gabrielowi, ale to wydało jej się najmniej istotne, przynajmniej tak długo, jak mogła cieszyć się bezpieczeństwem przynajmniej w kwestii własnych myśli. Prywatność była ważna, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko to, co miała do ukrycia – i to nie tylko przed rodziną, jak ostatecznie się okazało.
– Rozumiem. – Aro rzucił jej kolejne zaciekawione spojrzenie, tym samym skutecznie przyprawiając dziewczynę o dreszcze. Cokolwiek sobie w tamtej chwili myślał, zdecydowanie nie był dobre. – Niemniej kwestia wyjątkowych zdolności… Ale nie ma co się denerwować, moja droga – dodał niemalże kojącym głosem, bo puls ponownie jej przyśpieszył. – Jestem po prostu ciekaw.
– Aro fascynują dary, które objawiają się u takich jak my – wyjaśnił jej pośpiesznie Carlisle. Zaraz po tym skoncentrował spojrzenie na Włochu, po czym z całkowitą powagą dodał: – Niemniej Elena nie ujawniła na razie żadnych talentów. Takie zdolności są zwykle dziedziczne, tak jak w przypadku Nessie – powiedział, a Aro chcąc nie chcąc skinął głową.
– Jaka szkoda…
Powstrzymała się przed spojrzeniem na ojca, aż nazbyt świadoma tego, że musiał mieć dość istotne powody, skoro postanowił przemilczeć to, czego tak niedawno się o sobie dowiedziała. Sama czuła, że opowiadanie akurat komuś takiemu jak Aro, że była uwodzicielką, nie stanowiło najszczęśliwszego pomysłu. W gruncie rzeczy nie zamierzała zdradzać temu wampirowi niczego, przebywając w jego towarzystwie tylko i wyłącznie przez okoliczności, które ją do tego zmusiły.
Wycofała się ostrożnie, ledwo tylko Volturi zdecydował się puścić jej dłoń. Carlisle przyciągnął ją do siebie, ledwo znalazła się na tyle blisko, by wyglądało to we względnie naturalny sposób. Wtuliła się w niego, kiedy otoczył ją ramieniem, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, dlaczego czuła się do tego stopnia niespokojna.
– Nie zdolności są najważniejsze – powiedział ze spokojem doktor, decydując się zmienić temat. – Elena… jest niezwykła sama w sobie i to wystarczy.
– Zdecydowanie – zreflektował się pośpiesznie Aro. – Cóż, nie ukrywam, że chciałbym wam poświęcić więcej czasu, ale obawiam się, że to nie będzie możliwe. Reszta waszej rodziny czeka w lobby, więc jeśli nie zmieli zdania co do miejsca spotkania, chyba nie powinienem zmuszać ich do dalszego czekania.
– Naturalnie – zapewnił Carlisle, po czym bardziej stanowczo ujął pod ranę. – Pójdziesz pierwsza, kochanie? O ile pamiętasz drogę… Powiedz, że niedługo wszyscy do nich dołączymy – poprosił, właśnie nie czekając na jej reakcję.
Poczuła niewysłowioną ulgę, kiedy w końcu znalazła się na opustoszałym korytarzu. Recepcjonistka zniknęła, a Elena nie była w stanie wyczuć jej nigdzie w pobliżu, ale to na dłuższą metę wydawało się właściwe. Z pewnym opóźnieniem uprzytomniła sobie, że się trzęsła, mając problem z tym, żeby ustać w miejscu i choć spróbować zebrać myśli. Wciąż czuła silny, lodowaty uścisk Aro, bezwiednie rozpamiętując to, jak bardzo niepokojącym doświadczeniem okazała się sama tylko konieczność przebywania tak blisko wampira. Być może w porównaniu z Isobel nie był groźny, ale jakoś nie wątpiła w to, że potrafiłby zabić nie tylko ją, ale też wszystkich, którzy byli dla niej ważni.
Starając się o tym nie myśleć, w pośpiechu ruszyła przed siebie. Pamiętała, którędy prowadziła ich recepcjonistka, chociaż na pierwszy rzut oka wszystkie korytarze wyglądały dokładnie tak samo. Co prawda szczerze wątpiła w to, żeby błąkając się samotnie po zamku była choć trochę bezpieczniejsza, niż w towarzystwie Aro i rodziców, ale ostatecznie doszła do wniosku, że intencje taty bez wątpienia były dobre. W przeciwieństwie do niej, Carlisle znał tego wampira, a sądząc po tym, co zdążyła zaobserwować, faktycznie lepiej było trzymać się od kogoś o takich zdolnościach i charakterze z daleka.
Nie dziwiło jej to, że Volturi wzbudzali aż tyle emocji. Dotychczas słyszała o Aro i jego braciach jedynie w opowieściach bliskich, ale bynajmniej nie żałowała tego, że poznała mężczyznę dopiero teraz. W zasadzie nie miałaby nic przeciwko, gdyby nagle okazało się, że wampir z jakichś powodów nie mógł ich przyjąć – odłożenie w czasie tego spotkania nie wydawało jej się najmniejszą nawet stratą. Wręcz przeciwnie, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że załatwienie pewnych kwestii jeszcze przed balem stanowiło priorytet.
Cóż, jakkolwiek by nie było, miała wątpliwości co do tego, czy tych kilka słów, które zamieniła z Aro, miało okazać się wystarczające, jeśli chciała uniknąć konieczności pojawienia się na balu. Wampir wydawał się być zafascynowany, przynajmniej do czasu, gdy Carlisle oświadczył mu, że nie była uzdolniona. Słyszała o tym, że Volturi stanowili swego rodzaju kolekcję pod wodzą swojego pana, a sam Aro miał w zwyczaju starannie selekcjonować poszczególne zdolności, często posuwając się naprawdę daleko, byleby pozyskać kolejny wyjątkowy „okaz”. Zdawała sobie również sprawę z tego, że od dawna marzyły mu się umiejętności jej najbliższych, nie zrażając się tym, że ci sukcesywnie odmawiali mu dołączenia do straży. Najwyraźniej tata wolał mieć pewność, że do tego wszystkiego ona nie znajdzie się w centrum zainteresowania wampira, ale mimo wszystko…
Chyba trochę na to za późno, pomyślała mimochodem. Z dwojga złego wolałaby czuć się zagrożona tym, że miałaby zostać kolejną laleczka w kolekcji Aro, aniżeli przejmował się, że w każdej chwili zła wampira królowa spróbuje pozbawić ją życia.
Skręciła w kolejny korytarz, chcąc jak najszybciej wydostać się z labiryntu i wrócić do lobby, nic jednak nie wskazywało na to, żeby była choć odrobinę bliższa celu. Uświadomiła to sobie nagle, wraz z pojawieniem się silnego niepokoju i poczucia tego, że pomimo tego, iż posuwała się naprzód, w gruncie rzeczy wciąż tkwiła w miejscu. Przyśpieszyła, a przynajmniej to miała w planach, bo nadal towarzyszyło jej wrażenie, że wszelakie starania nie mają racji bytu. To uczucie było dziwne, zresztą tak jak i wrażenie, że ktoś ją obserwował – ktoś, kogo nie widziała, a kto…
Czyjeś ramiona bez jakiego ostrzeżenia owinęły się wokół jej talii. Chciała krzyknąć, kiedy ktoś bezceremonialnie pociągnął ją w tył, ale nie miała po temu okazji, bo intruz pokusił się o zasłonięcie jej ust.
– Na wrota piekielne… – usłyszała tuż przy uchu.
Wraz z tymi słowami zamarła.
Renesmee
Czekanie zawsze było najgorsze i najbardziej wymagające, zwłaszcza w tym miejscu. Nie czułam się dobrze w przypominającym żywcem skradzione z jakiegoś hotelu lobby, które najpewniej miało dawać fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Niestety, to miejsce nigdy nie miało kojarzyć mi się dobrze i to nie tylko dlatego, że w pamięci wciąż miałam przebieg mojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, jak miało skończyć się tym razem, choć mimo wszystko czułam się o wiele bardziej pewnie, aniżeli tych kilka lat temu, gdy byłam zdana tylko i wyłącznie na ochronę Gabriela i moich bliskich.
Byłam zła na męża, a przynajmniej to próbowałam utrzymywać przez większość czasu. Nie podobało mi się to, że po raz kolejny zwracał na siebie uwagę, niejako narzucając Volturi warunki. Problem polegał na tym, że samego zainteresowanego wyraźnie taki stan rzeczy bawił, co teoretycznie powinno mnie uspokoić – w końcu nie był głupi, a gdyby nie miał powodów do odczuwania aż takiej pewności siebie, zdecydowanie zachowałby się w ostrożniejszy sposób – ale i tak irytowało mnie to, co się działo. Chciałam poczucia bezpieczeństwa, a zdecydowanie nie to czułam, kiedy w grę wchodziło igranie z potencjalnym wrogiem.
Inną kwestię, która zdecydowanie nie przypadła mi do gustu, pozostawało to, że musieliśmy się rozdzielić. Początkowo próbowałam zasugerować dziadkowi, żebyśmy jednak trzymali się razem, ale ostatecznie dałam za wygraną, dochodząc do wniosku, że wiedział, co robił. Mimo wszystko i tak siedziałam jak na szpilkach, bojąc się tego, że jednak wydarzy się coś niedobrego, czego nawet nie będziemy świadomi, choć zarazem nie potrafiłam tego sprecyzować. Podejrzewałam, że zamartwiam się o wiele bardziej, niż powinnam, ale co tak naprawdę powinnam była zrobić? To miejsce samo w sobie wystarczyło, żeby wzbudzić we mnie najgorsze możliwe odczucia, przez co nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie zmusić się do okazania choć odrobiny entuzjazmu.
Joce siedziała przy mnie, nienaturalnie wręcz spokojna i zamyślana. Jasne włosy z czerwonym pasemkiem (musiałam przyznać, że ten dodatek w jakiś pokrętny sposób pasował do jej drobnej twarzyczki) miękko opadały na ramiona i plecy dziewczyny, mocno kontrastując z czarnym materiałem sukienki, którą miała na sobie. Wciąż nie byłam w stanie przyzwyczaić się do tego, jak poważna w ostatnim czasie była, większość czasu po prostu myśląc i uważnie wodząc wzrokiem dookoła. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co takiego ktoś o jej umiejętnościach mógł zobaczyć w miejscu, w którym doszło do niejednego mordu. W zasadzie nie zdziwiłabym się, gdyby w okolicy kręciła się jakakolwiek niespokojna dusza, być może tylko szukająca okazji do tego, żeby spróbować się z kimkolwiek porozumieć.
– Hej, Joce, co jest? – Głos Layli wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero kiedy dziewczyna przykucnęła naprzeciwko bratanicy, uważnie jej się przypatrując, zorientowałam się, że moja córka nie tylko wyglądała blado, co faktycznie taka była. Po sposobie, w jaki łapała oddech, wydając się mieć problem z tym, żeby zaczerpnąć powietrza, bez trudu zorientowałam się, że coś zdecydowanie było na rzeczy. – Jocelyne…
– Boli mnie głowa – przyznała niechętnie. Przez jej twarz przemknął cień, a ja przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że za moment ją zemdli i po prostu zwymiotuje. – Ja… Sama nie wiem – przyznała, jednocześnie nachylając się do przodu. Wplotła palce w jasne włosy, na dłuższą chwilę ukrywając twarz w dłoniach. – Dziwnie się czuję – powiedziała w końcu.
Zerknęłam kolejno na Lay, a później na Gabriela. Chłopak podniósł się, by móc dołączyć do siostry i również przyjrzeć się Jocelyne. Nie miałam pewności, co takiego powinnam sądzić o całej sytuacji, tym bardziej, że nie tak dawno temu była chora, ale mimo wszystko…
– Czy… coś jest nie tak? – zapytał cicho Gabriel, ujmując twarz córki w obie dłonie i zachęcając do tego, żeby zajrzała mu w oczy. Ostatecznie to zrobiła, już nie tylko blada, ale wyraźnie czymś zaniepokojona. – Mam na myśli… Sama wiesz co – stwierdził i spojrzał na nią znacząco. – Coś niewłaściwego?
– Nie wiem… – Zawahała się na moment. – Dziwnie się czuję i… – Urwała, po czym nerwowo powiodła wzrokiem dookoła, wydając się czegoś szukać. Nawet jeśli w pobliżu znajdowało się coś, co z jakiegokolwiek powodu ją niepokoiło, ostatecznie nie dała niczego po sobie poznać. – Nie wiem – powtórzyła, energicznie potrząsając głową.
Chciałam coś powiedzieć, ale sama nie miałam pewności, co takiego byłoby odpowiednie. Martwiłam się i to coraz bardziej, aż nazbyt pewna tego, że coś jest nie tak – z tym, że podobnie jak i Jocelyne nie potrafiłam stwierdzić, w czym tak naprawdę leżał problem.
– Wyprowadźcie ją na chwilę na zewnątrz i niech trochę ochłonie – wtrącił zniecierpliwionym tonem Rufus. – To nerwy, tak? – dodał, ale po jego tonie poznałam, że aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana.
Spojrzałam na wampira z powątpiewaniem, przez ułamek sekundy mając ochotę zapytać go o to, czy po raz kolejny wiedział o czymś, o czym my nie mieliśmy pojęcia. Ostatecznie nie zrobiłam tego tylko i wyłącznie dlatego, że doszły mnie ciche, aczkolwiek doskonale słyszalne kroki. Poderwałam głowę, mimowolnie napinając mięśnie z chwilą, w której zauważyłam grupkę odzianych w czarne peleryny postaci – wszystkie znajome, tym bardziej, że nie tak dawno temu podobny skład zawitał w domu Cullenów, by zabrać od nas Sulpicię.
Moje spojrzenie w pierwszej kolejności skoncentrowało się na Jane, chociaż przez wzgląd na posturę wampirzycy, ta nie powinna rzucać się w oczy. Nieśmiertelna również zerknęła w moją stronę, przez co nasze spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały. Zmusiłam się do tego, żeby nie odwrócić wzroku, chociaż miałam na to wielką ochotę, już chyba z przyzwyczajenia oczekując uderzenia bólu – a więc czegoś, czego już miałam okazję raz doświadczyć.
Nie tym razem.
To było marne pocieszenie, tym bardziej, że niechciane towarzystwo jak na zawołanie ruszyło w naszą stronę. Bezwiednie poderwałam się na równe nogi, przesuwając bliżej Gabriela i dla pewności chcąc zasłonić sobą już i tak wtuloną w ojca Joce. Jane już wcześniej zwróciła na dziewczynę uwagę, a ja wolałam nie ryzykować tego, co mogłaby zrobić, gdyby zechciała zaszkodzić mojej córce.
– Jaka miła niespodzianka – rzuciła słodkim, melodyjnym głosikiem.
Chociaż znalazła się na tyle blisko, że bez trudu mogłaby mnie usłyszeć, nie odważyłam się odpowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa