Elena
Poczuła się co najmniej
zaniepokojona sposobem, w jaki Aro wypowiedział jej imię. Miała wrażenie,
że nie był po prostu zaciekawiony tym, że w końcu mogli się poznać; raczej
cieszył się jak dziecko, wpatrując w nią tak uważnie, że aż poczuła się
nieswojo. Czy istniała możliwość, że Isobel podzieliła się z nim swoimi
planami? Być może, chociaż Elena nie widziała żadnego sensownego powodu, dla
którego królowa miałaby się do tego posunąć. Volturi stanowili co najwyżej
środek do osiągnięcia celu, a nie współpracowników, którym należało ufać i zwierzać
się ze swoich zamiarów. Skoro nawet Rafa i Mira nie zdawali sobie sprawy
ze wszystkiego, co miało się wydarzyć, taka możliwość tym bardziej nie
wchodziła w grę.
Przestała o tym
myśleć, w zamian usiłując skoncentrować się na sytuacji. Czuła, że powinna
się odezwać, ale choć zazwyczaj była wygadana i szczera do bólu, potrzebowała
dłuższej chwili na to, by zdobyć się na to w obecnej sytuacji.
– Dobry
wieczór – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Na nic
więcej nie było jej stać, z kolei własne słowa zabrzmiały z perspektywy
Eleny co najmniej sztucznie. Nie była taka, jak jej rodzice; uprzejmie
zachowanie względem kogoś, kto wzbudzał w niej niechęć, stanowiło coś
absolutnie nienaturalnego, wzbudzając w dziewczynie najgorsze możliwe
odruchy. Jedynie świadomość tego, że miała przed sobą kogoś, kto z powodzeniem
mógł kazać ich pozabijać, zmusiła ją do tego, by przynajmniej postarać się
zachować spokój i trzymać język za zębami, jeśli tylko miało być to
możliwe.
Nawet jeśli
Aro wyczuł jakiekolwiek oznaki niechęci z jej strony, nie dał niczego po
sobie poznać. Ledwo powstrzymała się przed wzdrygnięciem, kiedy wampir bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia podszedł bliżej, niemalże władczym gestem wyciągając
rękę w jej stronę. Nie miała pojęcia, czego powinna się po nim spodziewać,
więc po prostu tkwiła w miejscu, bezmyślnie przypatrując się wampirowi.
– Taka śliczna…
To prawdziwy cud, Esme – stwierdził z przekonaniem mężczyzna, kiwając kobiecie
głową. I bez patrzenia na mamę, Elena wyczuła, że ta była niespokojna. –
Nie jej uroda, naturalnie, ale to, że przypadł wam… taki zaszczyt – wyjaśnił
pospiesznie.
Próbował
być czarujący i nawet mu to wychodziło, a przynajmniej uwierzyłaby w to,
gdyby nie świadomość tego, że miała przed sobą ni mniej, ni więcej, ale
niebezpiecznego kłamcę.
– Czasami
wciąż to do mnie nie dociera – przyznała Esme. W jej tonie dało się wyczuć
charakterystyczną, ciepłą nutę, która za każdym razem przypominała Elenie o tym,
jak bardzo była dla mamy ważna. Zmusiła się do tego, żeby ją zignorować, nie po
raz pierwszy w ostatnim czasie mając z tego powodu wyrzuty sumienia.
– To więcej niż po prostu szczęśliwy zbieg okoliczności.
– Domyślam
się – zapewnił ją pospiesznie Aro i zabrzmiało to tak, jakby faktycznie
darzył ją zrozumieniem. Jeśli grał, musiała mu przyznać to, że był znakomitym
aktorem. – Aż dziw, że przez tyle czasu nie miałem okazji jej poznać. Trzymać
tak wyjątkową istotę w tajemnicy…Trochę to podejrzane – rzucił i choć
z założenia miała być to nieco żartobliwa, luźna uwaga, coś w jego
tonie sugerowało, że faktyczne intencje były o wiele bardziej złożone.
– Jakoś się
nie złożyło – stwierdził lakonicznie Carlisle, wyraźnie nie zamierzając się nad
tym rozwodzić. – Wiele zmieniło.
– O tak,
pamiętam – zapewnił Aro. – Wasza rodzina połączyła się z Licavolimi…
Praktyczne – stwierdził po chwili zastanowienia.
– To
zasługa Nessie. – Tata wysilił się na blady uśmiech. – Miłość nie wybiera.
Och, żebyś wiedział!, pomyślała i przez
ułamek sekundy miała ochotę roześmiać się w nieco histeryczny sposób.
Ciekawe, czy powiedziałby jej dokładnie to samo, gdyby zdawał sobie sprawę z tego,
czyim od kilku dni był teściem.
–
Naturalnie. – Tym razem Aro nawet nie próbował udawać, że przyczyna, dla której
ich rodzina stała się bardziej liczna, ma dla niego znaczenie. On jedynie
utwierdził się w przekonaniu, że byli dla niego potencjalnym zagrożeniem.
– Chętnie zobaczę się z twoją wnuczką i jej mężem. W zasadzie
powinienem się pośpieszyć, tym bardziej, że mam dzisiaj ograniczony czas. Nie
wypadałoby, żeby goście musieli czekać.
– Wybacz,
proszę, Gabrielowi – zreflektował się pospiesznie Carlisle. – Mówiłem, że powinniśmy
iść razem, ale…
– Ależ to
żaden problem. – Volturi znów pokusił się o uśmiech i niemalże
przyjacielski ton. Wciąż zaskakiwał ją tym, jak dobrze wychodziło mu udawanie
kogoś, kogo można było uznać za wręcz całkowicie im przychylnego. – My znamy
się wystarczająco długo, by pozwolić sobie na odrobinę zaufania. Licavoli to
inna historia… Zawsze ostrożni, czyż nie? – zapytał, bynajmniej nie oczekując
odpowiedzi. Granie dobrego wujka przychodziło mu z łatwością, nie
wspominając o tym, że na samą tylko wzmiankę o zaufaniu zapragnęła parsknąć pozbawionym wesołości śmiechem. – Za
chwilę do nich pójdę, ale najpierw chciałbym jeszcze poznać twoją córkę. – Jego
spojrzenie jak na zawołanie skoncentrowało się na Elenie. – Pozwolisz, proszę, mi bella?
Znów
wyciągnął ku niej rękę, tym bardziej w o wiele bardziej stanowczy, jednoznaczny
sposób. Nie musiała pytać, by zorientować się, że odmowa nie wchodziła w grę,
jeśli nie chciała pogorszyć sytuacji. Nie potrzebowała również zagrożonego,
znaczącego spojrzenia ojca, które jak nic miało przypomnieć jej o tym,
żeby trzymać nerwy na wodzy i zachowywać się „właściwie”, przynajmniej do
końca spotkania. Nie była głupia, aż nazbyt dobrze rozumiejąc, jakie istniało
ryzyko.
Niechętnie
zmusiła się do ruchu. Dobrze pamiętała, jakimi umiejętnościami dysponował Aro i co
dla niemalże każdego znaczyło chociażby samo tylko ujęcie go za rękę. O bogini, mam nadzieję, że Gabriel naprawdę jest taki pewny tego, co
robi…, pomyślała niemalże w panice, bo tak naprawdę nie miała pojęcia,
czego powinna spodziewać się po umiejętnościach telepatów. Aldero dość długo
chronił jej umysł, więc teoretycznie mogła liczyć również na niego, choć
zarazem nie miała pewności na jakie odległości działały moce jej kuzyna.
Uścisk Aro
okazał się o wiele silniejszy i bardziej zdecydowany, aniżeli początkowo
się spodziewała. Nie zaprotestowała, kiedy zdecydowanym ruchem przyciągnął ją
do siebie, ale i tak nerwowo napięła mięsnie. Wiedziała, że powinna
przynajmniej spróbować zachować spokój, aż nazbyt świadoma tego, że przy
nieśmiertelnych bardzo ważne było to, by trzymać nerwy na wodzy, ale w tym
przypadku wiedza nie szła w parze z praktyką. Miała wątpliwości, te
zaś stopniowo zaczynały doprowadzać dziewczynę do szału, nie po raz pierwszy
wystawiając jej nerwy na próbę.
Starając
się zachować neutralny wyraz twarzy, w milczeniu przyjrzała się
trzymającemu ją mężczyźnie. W myślach odliczała kolejne sekundy, czekając
na jakąkolwiek reakcję – chociażby sprowadzającą się do podniesienia alarmu,
gdyby jednak okazało się, że wampir był w stanie przeniknąć jej umysł.
Spodziewała się dosłownie wszystkiego, łącznie z tym, co chyba powinna
była uznać za najgorsze, ale mimo wszystko…
– Hm… A to
ciekawe… – usłyszała i tych kilka słów wystarczyło, że by poczuła się tak,
jakby za moment serce samoistnie miało wyrwać się jej z piersi. – Kolejna
uzdolniona, czy…?
– To
najpewniej mój kuzyn – odpowiedziała machinalnie, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Nie miała
pewności, czy to faktycznie Aldero nad nią czuwał, czy może powinna podziękować
Gabrielowi, ale to wydało jej się najmniej istotne, przynajmniej tak długo, jak
mogła cieszyć się bezpieczeństwem przynajmniej w kwestii własnych myśli.
Prywatność była ważna, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko to, co miała do
ukrycia – i to nie tylko przed rodziną, jak ostatecznie się okazało.
– Rozumiem.
– Aro rzucił jej kolejne zaciekawione spojrzenie, tym samym skutecznie
przyprawiając dziewczynę o dreszcze. Cokolwiek sobie w tamtej chwili
myślał, zdecydowanie nie był dobre. – Niemniej kwestia wyjątkowych zdolności…
Ale nie ma co się denerwować, moja droga – dodał niemalże kojącym głosem, bo
puls ponownie jej przyśpieszył. – Jestem po prostu ciekaw.
– Aro
fascynują dary, które objawiają się u takich jak my – wyjaśnił jej
pośpiesznie Carlisle. Zaraz po tym skoncentrował spojrzenie na Włochu, po czym z całkowitą
powagą dodał: – Niemniej Elena nie ujawniła na razie żadnych talentów. Takie
zdolności są zwykle dziedziczne, tak jak w przypadku Nessie – powiedział, a Aro
chcąc nie chcąc skinął głową.
– Jaka
szkoda…
Powstrzymała
się przed spojrzeniem na ojca, aż nazbyt świadoma tego, że musiał mieć dość
istotne powody, skoro postanowił przemilczeć to, czego tak niedawno się o sobie
dowiedziała. Sama czuła, że opowiadanie akurat komuś takiemu jak Aro, że była
uwodzicielką, nie stanowiło najszczęśliwszego pomysłu. W gruncie rzeczy
nie zamierzała zdradzać temu wampirowi niczego, przebywając w jego towarzystwie
tylko i wyłącznie przez okoliczności, które ją do tego zmusiły.
Wycofała
się ostrożnie, ledwo tylko Volturi zdecydował się puścić jej dłoń. Carlisle
przyciągnął ją do siebie, ledwo znalazła się na tyle blisko, by wyglądało to we
względnie naturalny sposób. Wtuliła się w niego, kiedy otoczył ją
ramieniem, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, dlaczego czuła się do
tego stopnia niespokojna.
– Nie
zdolności są najważniejsze – powiedział ze spokojem doktor, decydując się
zmienić temat. – Elena… jest niezwykła sama w sobie i to wystarczy.
–
Zdecydowanie – zreflektował się pośpiesznie Aro. – Cóż, nie ukrywam, że
chciałbym wam poświęcić więcej czasu, ale obawiam się, że to nie będzie
możliwe. Reszta waszej rodziny czeka w lobby, więc jeśli nie zmieli zdania
co do miejsca spotkania, chyba nie powinienem zmuszać ich do dalszego czekania.
–
Naturalnie – zapewnił Carlisle, po czym bardziej stanowczo ujął pod ranę. –
Pójdziesz pierwsza, kochanie? O ile pamiętasz drogę… Powiedz, że niedługo
wszyscy do nich dołączymy – poprosił, właśnie nie czekając na jej reakcję.
Poczuła
niewysłowioną ulgę, kiedy w końcu znalazła się na opustoszałym korytarzu.
Recepcjonistka zniknęła, a Elena nie była w stanie wyczuć jej nigdzie
w pobliżu, ale to na dłuższą metę wydawało się właściwe. Z pewnym
opóźnieniem uprzytomniła sobie, że się trzęsła, mając problem z tym, żeby
ustać w miejscu i choć spróbować zebrać myśli. Wciąż czuła silny,
lodowaty uścisk Aro, bezwiednie rozpamiętując to, jak bardzo niepokojącym
doświadczeniem okazała się sama tylko konieczność przebywania tak blisko
wampira. Być może w porównaniu z Isobel nie był groźny, ale jakoś nie
wątpiła w to, że potrafiłby zabić nie tylko ją, ale też wszystkich, którzy
byli dla niej ważni.
Starając
się o tym nie myśleć, w pośpiechu ruszyła przed siebie. Pamiętała,
którędy prowadziła ich recepcjonistka, chociaż na pierwszy rzut oka wszystkie
korytarze wyglądały dokładnie tak samo. Co prawda szczerze wątpiła w to,
żeby błąkając się samotnie po zamku była choć trochę bezpieczniejsza, niż w towarzystwie
Aro i rodziców, ale ostatecznie doszła do wniosku, że intencje taty bez
wątpienia były dobre. W przeciwieństwie do niej, Carlisle znał tego
wampira, a sądząc po tym, co zdążyła zaobserwować, faktycznie lepiej było
trzymać się od kogoś o takich zdolnościach i charakterze z daleka.
Nie dziwiło
jej to, że Volturi wzbudzali aż tyle emocji. Dotychczas słyszała o Aro i jego
braciach jedynie w opowieściach bliskich, ale bynajmniej nie żałowała
tego, że poznała mężczyznę dopiero teraz. W zasadzie nie miałaby nic
przeciwko, gdyby nagle okazało się, że wampir z jakichś powodów nie mógł
ich przyjąć – odłożenie w czasie tego spotkania nie wydawało jej się
najmniejszą nawet stratą. Wręcz przeciwnie, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego,
że załatwienie pewnych kwestii jeszcze przed balem stanowiło priorytet.
Cóż,
jakkolwiek by nie było, miała wątpliwości co do tego, czy tych kilka słów, które
zamieniła z Aro, miało okazać się wystarczające, jeśli chciała uniknąć konieczności
pojawienia się na balu. Wampir wydawał się być zafascynowany, przynajmniej do
czasu, gdy Carlisle oświadczył mu, że nie była uzdolniona. Słyszała o tym,
że Volturi stanowili swego rodzaju kolekcję pod wodzą swojego pana, a sam
Aro miał w zwyczaju starannie selekcjonować poszczególne zdolności, często
posuwając się naprawdę daleko, byleby pozyskać kolejny wyjątkowy „okaz”.
Zdawała sobie również sprawę z tego, że od dawna marzyły mu się umiejętności
jej najbliższych, nie zrażając się tym, że ci sukcesywnie odmawiali mu dołączenia
do straży. Najwyraźniej tata wolał mieć pewność, że do tego wszystkiego ona nie
znajdzie się w centrum zainteresowania wampira, ale mimo wszystko…
Chyba trochę na to za późno, pomyślała
mimochodem. Z dwojga złego wolałaby czuć się zagrożona tym, że miałaby
zostać kolejną laleczka w kolekcji Aro, aniżeli przejmował się, że w każdej
chwili zła wampira królowa spróbuje pozbawić ją życia.
Skręciła w kolejny
korytarz, chcąc jak najszybciej wydostać się z labiryntu i wrócić do
lobby, nic jednak nie wskazywało na to, żeby była choć odrobinę bliższa celu.
Uświadomiła to sobie nagle, wraz z pojawieniem się silnego niepokoju i poczucia
tego, że pomimo tego, iż posuwała się naprzód, w gruncie rzeczy wciąż
tkwiła w miejscu. Przyśpieszyła, a przynajmniej to miała w planach,
bo nadal towarzyszyło jej wrażenie, że wszelakie starania nie mają racji bytu.
To uczucie było dziwne, zresztą tak jak i wrażenie, że ktoś ją obserwował
– ktoś, kogo nie widziała, a kto…
Czyjeś
ramiona bez jakiego ostrzeżenia owinęły się wokół jej talii. Chciała krzyknąć,
kiedy ktoś bezceremonialnie pociągnął ją w tył, ale nie miała po temu
okazji, bo intruz pokusił się o zasłonięcie jej ust.
– Na wrota
piekielne… – usłyszała tuż przy uchu.
Wraz z tymi
słowami zamarła.
Renesmee
Czekanie zawsze było najgorsze
i najbardziej wymagające, zwłaszcza w tym miejscu. Nie czułam się dobrze
w przypominającym żywcem skradzione z jakiegoś hotelu lobby, które
najpewniej miało dawać fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Niestety, to miejsce
nigdy nie miało kojarzyć mi się dobrze i to nie tylko dlatego, że w pamięci
wciąż miałam przebieg mojej ostatniej wizyty w tym miejscu. Nie chciałam
zastanawiać się nad tym, jak miało skończyć się tym razem, choć mimo wszystko
czułam się o wiele bardziej pewnie, aniżeli tych kilka lat temu, gdy byłam
zdana tylko i wyłącznie na ochronę Gabriela i moich bliskich.
Byłam zła
na męża, a przynajmniej to próbowałam utrzymywać przez większość czasu.
Nie podobało mi się to, że po raz kolejny zwracał na siebie uwagę, niejako
narzucając Volturi warunki. Problem polegał na tym, że samego zainteresowanego wyraźnie
taki stan rzeczy bawił, co teoretycznie powinno mnie uspokoić – w końcu
nie był głupi, a gdyby nie miał powodów do odczuwania aż takiej pewności
siebie, zdecydowanie zachowałby się w ostrożniejszy sposób – ale i tak
irytowało mnie to, co się działo. Chciałam poczucia bezpieczeństwa, a zdecydowanie
nie to czułam, kiedy w grę wchodziło igranie z potencjalnym wrogiem.
Inną
kwestię, która zdecydowanie nie przypadła mi do gustu, pozostawało to, że
musieliśmy się rozdzielić. Początkowo próbowałam zasugerować dziadkowi, żebyśmy
jednak trzymali się razem, ale ostatecznie dałam za wygraną, dochodząc do
wniosku, że wiedział, co robił. Mimo wszystko i tak siedziałam jak na
szpilkach, bojąc się tego, że jednak wydarzy się coś niedobrego, czego nawet
nie będziemy świadomi, choć zarazem nie potrafiłam tego sprecyzować.
Podejrzewałam, że zamartwiam się o wiele bardziej, niż powinnam, ale co
tak naprawdę powinnam była zrobić? To miejsce samo w sobie wystarczyło,
żeby wzbudzić we mnie najgorsze możliwe odczucia, przez co nawet gdybym
chciała, nie byłabym w stanie zmusić się do okazania choć odrobiny
entuzjazmu.
Joce
siedziała przy mnie, nienaturalnie wręcz spokojna i zamyślana. Jasne włosy
z czerwonym pasemkiem (musiałam przyznać, że ten dodatek w jakiś
pokrętny sposób pasował do jej drobnej twarzyczki) miękko opadały na ramiona i plecy
dziewczyny, mocno kontrastując z czarnym materiałem sukienki, którą miała
na sobie. Wciąż nie byłam w stanie przyzwyczaić się do tego, jak poważna w ostatnim
czasie była, większość czasu po prostu myśląc i uważnie wodząc wzrokiem
dookoła. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co takiego ktoś o jej
umiejętnościach mógł zobaczyć w miejscu, w którym doszło do
niejednego mordu. W zasadzie nie zdziwiłabym się, gdyby w okolicy
kręciła się jakakolwiek niespokojna dusza, być może tylko szukająca okazji do
tego, żeby spróbować się z kimkolwiek porozumieć.
– Hej,
Joce, co jest? – Głos Layli wyrwał mnie z zamyślenia. Dopiero kiedy
dziewczyna przykucnęła naprzeciwko bratanicy, uważnie jej się przypatrując,
zorientowałam się, że moja córka nie tylko wyglądała blado, co faktycznie taka
była. Po sposobie, w jaki łapała oddech, wydając się mieć problem z tym,
żeby zaczerpnąć powietrza, bez trudu zorientowałam się, że coś zdecydowanie
było na rzeczy. – Jocelyne…
– Boli mnie
głowa – przyznała niechętnie. Przez jej twarz przemknął cień, a ja przez
ułamek sekundy miałam wrażenie, że za moment ją zemdli i po prostu
zwymiotuje. – Ja… Sama nie wiem – przyznała, jednocześnie nachylając się do
przodu. Wplotła palce w jasne włosy, na dłuższą chwilę ukrywając twarz w dłoniach.
– Dziwnie się czuję – powiedziała w końcu.
Zerknęłam
kolejno na Lay, a później na Gabriela. Chłopak podniósł się, by móc
dołączyć do siostry i również przyjrzeć się Jocelyne. Nie miałam pewności,
co takiego powinnam sądzić o całej sytuacji, tym bardziej, że nie tak
dawno temu była chora, ale mimo wszystko…
– Czy… coś
jest nie tak? – zapytał cicho Gabriel, ujmując twarz córki w obie dłonie i zachęcając
do tego, żeby zajrzała mu w oczy. Ostatecznie to zrobiła, już nie tylko
blada, ale wyraźnie czymś zaniepokojona. – Mam na myśli… Sama wiesz co –
stwierdził i spojrzał na nią znacząco. – Coś niewłaściwego?
– Nie wiem…
– Zawahała się na moment. – Dziwnie się czuję i… – Urwała, po czym nerwowo
powiodła wzrokiem dookoła, wydając się czegoś szukać. Nawet jeśli w pobliżu
znajdowało się coś, co z jakiegokolwiek powodu ją niepokoiło, ostatecznie
nie dała niczego po sobie poznać. – Nie wiem – powtórzyła, energicznie
potrząsając głową.
Chciałam
coś powiedzieć, ale sama nie miałam pewności, co takiego byłoby odpowiednie.
Martwiłam się i to coraz bardziej, aż nazbyt pewna tego, że coś jest nie
tak – z tym, że podobnie jak i Jocelyne nie potrafiłam stwierdzić, w czym
tak naprawdę leżał problem.
– Wyprowadźcie
ją na chwilę na zewnątrz i niech trochę ochłonie – wtrącił
zniecierpliwionym tonem Rufus. – To nerwy, tak? – dodał, ale po jego tonie
poznałam, że aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja jest
trochę bardziej skomplikowana.
Spojrzałam
na wampira z powątpiewaniem, przez ułamek sekundy mając ochotę zapytać go o to,
czy po raz kolejny wiedział o czymś, o czym my nie mieliśmy pojęcia.
Ostatecznie nie zrobiłam tego tylko i wyłącznie dlatego, że doszły mnie
ciche, aczkolwiek doskonale słyszalne kroki. Poderwałam głowę, mimowolnie
napinając mięśnie z chwilą, w której zauważyłam grupkę odzianych w czarne
peleryny postaci – wszystkie znajome, tym bardziej, że nie tak dawno temu
podobny skład zawitał w domu Cullenów, by zabrać od nas Sulpicię.
Moje
spojrzenie w pierwszej kolejności skoncentrowało się na Jane, chociaż
przez wzgląd na posturę wampirzycy, ta nie powinna rzucać się w oczy.
Nieśmiertelna również zerknęła w moją stronę, przez co nasze spojrzenia na
ułamek sekundy się spotkały. Zmusiłam się do tego, żeby nie odwrócić wzroku,
chociaż miałam na to wielką ochotę, już chyba z przyzwyczajenia oczekując
uderzenia bólu – a więc czegoś, czego już miałam okazję raz doświadczyć.
Nie tym
razem.
To było
marne pocieszenie, tym bardziej, że niechciane towarzystwo jak na zawołanie
ruszyło w naszą stronę. Bezwiednie poderwałam się na równe nogi,
przesuwając bliżej Gabriela i dla pewności chcąc zasłonić sobą już i tak
wtuloną w ojca Joce. Jane już wcześniej zwróciła na dziewczynę uwagę, a ja
wolałam nie ryzykować tego, co mogłaby zrobić, gdyby zechciała zaszkodzić mojej
córce.
– Jaka miła
niespodzianka – rzuciła słodkim, melodyjnym głosikiem.
Chociaż
znalazła się na tyle blisko, że bez trudu mogłaby mnie usłyszeć, nie odważyłam
się odpowiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz