Elena
Miała wdrażanie, że serce za
moment wyskoczy jej z piersi. Przestała się szarpać, w zamian na
krótką chwilę zamierając w bezruchu, by w następnej błyskawicznie
odwrócić się w stronę trzymającej ją osoby. Choć miała wątpliwości,
spojrzała wprost w niebieskie oczy Rafaela, dochodząc do wniosku, że tak
naprawdę jest jej wszystko jedno, czy ten zabije ją w afekcie. Liczyło się
przede wszystkim to, że mogła upewnić się, że był cały – na dobry początek w zupełności
wystarczyło.
Otworzyła
usta, chcąc coś powiedzieć – cokolwiek, niezależnie od tego, jak idiotyczne by
to nie zabrzmiało – ale ostatecznie wydała z siebie jedynie zdławiony jęk,
kiedy demon bezceremonialnie przycisnął ją do ściany. Nie był delikatny,
zresztą mogła się po nim tego spodziewać. Skrzywiła się, początkowo oszołomiona
zarówno jego bliskością, jak i uderzeniem, bezskutecznie próbując
stwierdzić, co w większym stopniu wpłynęło na to, że na moment pociemniało
jej przed oczami.
– Rafa…
Prychnął,
po czym spojrzał na nią tak, jakby widzieli się po raz pierwszy. Wyczuła, że
był zły, co również mogła przewidzieć, choć z jej perspektywy wydało się
najmniej istotne. Chciała przekonać samą siebie, że tak naprawdę nie miała
powodów do niepokoju – nie przy nim, choć naturalnie starał się, żeby poczuła
coś zupełnie odmiennego.
– Rafa? –
powtórzył z niedowierzaniem. Gdyby wzrok mógł zabijać, pewnie jeszcze tego
samego dnia mógłby pędzić do ojca z informacją, że w kwestii rozkazu o tym,
by utrzymać ją przy życiu, właśnie zawalił na całej linii. – Tylko tyle masz mi
do powiedzenia? – syknął, nachylając się ku niej.
Poczuła się
co najmniej osaczona, choć zarazem irracjonalne wydawało się to, że miałaby się
bać akurat jego. Nie mogła zaprzeczyć, że był niebezpieczny, ale po wszystkim,
co zaszło między nimi, nie potrafiła zmusić się do odczuwania lęku w takim
stopniu, jak mógłby oczekiwać. Ufała mu, a jakby tego było mało, zamiast
niepokoju czy strachu, czuła tylko i wyłącznie narastającą z każdą
kolejną sekundą euforię. Miała ochotę przesunąć się jeszcze bliżej, wpaść mu w ramiona,
a potem najlepiej pocałować – ot tak, w ramach powitania, na dodatek
takiego, którego chyba mogła oczekiwać, skoro widziała swojego męża pierwszy
raz od dnia ślubu.
Nawet jeśli
brzmiało to sensownie, Rafael najwyraźniej sądził inaczej. Nie uśmiechnął się,
kiedy zaś spróbowała się poruszyć, dając mu do zrozumienia, żeby odsunął się na
tyle, by mogła złapać oddech, jedynie westchnęła i z siłą zacisnął obie
dłonie na jej ramionach. Ledwo powstrzymała grymas i chęć, by już na
wstępie poinformować go, że takie traktowanie kobiety to zdecydowanie nie
najlepszy pomysł.
– Więc? –
zniecierpliwił się demon, rzucając jej naglące spojrzenie. – Nie patrz na mnie
tępym wzrokiem, Eleno, bo zaraz coś mnie trafi. Co, do jasnej cholery, tutaj
robisz? – zapytał i wyczuła, że jedynie cudem powstrzymywał się przed
podniesieniem głosu.
Z dwojga
złego wolałaby, żeby jednak zaczął krzyczeć. Było coś nienaturalnego w przeciągającej
się ciszy, wzajemnym patrzeniu się na siebie i tym wypranym z jakichkolwiek
emocji tonie. W zasadzie wszystko wydawało się lepszą perspektywą, tym
bardziej, że od samego początku wyobrażała sobie to, że będzie zły – i bez
wątpienia był, chociaż starał się trzymać nerwy na wodzy, tym samym
doprowadzając ją do szaleństwa.
Westchnęła,
po czym potrząsnęła głową. Niby co miała mu powiedzieć? Oczekiwał wyjaśnień,
choć te i tak nie miały niczego zmienić, tym bardziej, że przecież była
tutaj – i zostawała aż do dnia balu, który (przy odrobinie szczęścia, choć
to w ostatnim czasie bywało kapryśne) zamierzała spędzić zamknięta w pokoju
hotelowym.
– Musiała –
wykrztusiła z siebie z opóźnieniem. Po wyrazie twarzy obserwującego
ją demona poznała, że z jego perspektywy to nie było żadnym argumentem. –
Mówię poważnie. Tata powiedział mi, że Aro jasno zażyczył sobie, żeby mnie
poznać.
– Kiedy?
Zawahała
się, czując się coraz bardziej przypartą do muru. Wiedziała że przemilczenie
przed nim tak istotnej kwestii nie było dobrym pomysłem, ale co innego mogła
zrobić?
– Jakie to
ma znaczenie? – zapytała cicho, naiwnie wierząc na to, że jednak odpuści.
Tym razem
zaklął, momentalnie tracąc cierpliwość. Zesztywniała, kiedy wzmocnił uścisk na
jej ramionach, przez chwilę niemalże pewna tego, że nerwy puściły mu do tego
stopnia, by jednak okazał się zdolny ją skrzywdzić. Prawie natychmiast pożałowała
takiego myślenia, tym bardziej, że nic podobnego nie miało miejsca, ale nie
pozwoliła sobie na okazanie ulgi. Rafa był zły, a ona wyjątkowo wolała go
nie prowokować.
– Gdzie ty
masz rozum, lilan? – warknął. To, że
na koniec przeszedł na jakże subtelny język pierwotnych, znacznie złagodziło
jego ton, ale nie poczuła się dzięki temu lepiej. – Jeśli pojawiły się jakieś
komplikacje…
– A co
twoim zdaniem miałam zrobić? Zignorować Aro i mieć wszystkich na sumieniu?
– weszła mu w słowo, nieudolnie próbując się tłumaczyć. – Jakbym miała
jakikolwiek bezpieczny wybór, nie byłoby mnie tutaj – dodała z przekonaniem.
– Powinnaś
była ruszyć główką, wziąć telefon i zadzwonić do mnie – uświadomił ją
poirytowanym tonem. – To nie jest takie trudne, Eleno. I wtedy ja
martwiłam się o to, co robić dalej.
– I co?
– zapytała z powątpiewaniem. – Na pewno bardzo przejąłbyś się
bezpieczeństwem mojej rodziny, zmienił plany i ustalił wszystko tak, żeby
oni również wyszli na tym dobrze?
Przez jego
twarz przemknął cień, ale – o dziwo – ostatecznie skinął głową.
–
Prawdopodobnie – przyznał, tym samym skutecznie wprawiając ją w konsternację.
– Że co?
W końcu
poluzował uścisk, nie na tyle, żeby ją puścił, ale wystarczająco, żeby poczuła
się względnie swobodnie. Już przynajmniej nie miała wrażenia, że jakikolwiek gwałtowniejszy
ruch z jego strony wystarczy, by pogruchotać jej kości.
–
Powiedziałem już – zauważył przytomnie. – Jakbym wiedział, że zrobisz mi taki
numer, już dawno zacząłbym szukać innego rozwiązania. Skoro upierasz się, że
twoje bezpieczeństwo jest powiązane z nimi…
– Upieram
się? – powtórzyła. Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. – Rozumiesz ty w ogóle
pojęcie rodziny, Rafa? – zapytała, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
że jego świat opierał się na zupełnie innych zasadach.
Spojrzał na
nią w bliżej nieokreślony sposób, po czym wywrócił oczami. Trudno było jej
jednoznacznie stwierdzić, co takiego sobie myślał, a tym bardziej czy
nadal był zły. Co prawda w przypadku tego drugiego miała dość jednoznaczne
podejrzenia, ale mimo wszystko wolała nabrać pewności co do tego, czego powinna
się po nim spodziewać.
– Nie –
usłyszała i aż uniosła brwi, zaskoczona rozbrajającą wręcz szczerością z jego
strony. – Jesteś pierwszą osobą, która cokolwiek dla mnie znaczy. Nie dziw się,
że trafia mnie szlag, skoro zachowujesz się tak nieodpowiedzialne.
Chociaż w jego
głosie wciąż pobrzmiewało napięcie, mimo wszystko zachowywał się o wiele
łagodniej niż do tej pory. Była tego świadoma, tak jak i szczerości jego
słów – w końcu już dawno miała okazję przekonać się, że jego relacje z rodzeństwem
w niczym nie przypominały tych, które w jej przekonaniu byłyby
właściwe. To bycia ciągła rywalizacja i obawa o to, że ktoś spróbuje
odebrać mu pozycję. Chyba wyłącznie Mira się starała, a przynajmniej tak
odebrała to Elena, w gruncie rzeczy nie mając porównania do tego, jak ich
relacje prezentowały się na przestrzeni lat. Co więcej, jeśli pozostali bracia
Rafy zachowywali się tak jak teraz Hunter, zaczynała rozumieć skąd brała się
jego nieporadność i ostrożność w kwestii uczuć.
Nie miała
pewności, jak powinna rozumieć jego słowa i czy mówił prawdę na temat
tego, że szukałby innego rozwiązania, gdyby okazało się, że Aro życzył sobie
jej obecności, ale zdecydowała się nie szukać wyjaśnień. To ostatecznie uznała
za zbędne, tym bardziej, że już nie miały być w stanie niczego zmienić.
Milczała, cierpliwie czekając na rozwój wypadków i po prostu go
obserwując, sama niepewna tego, co i dlaczego w tamtej chwili czuła.
–
Przyjechaliśmy przed balem, bo tata ma nadzieję, że skoro Aro już mnie widział,
nie zwróci takiej uwagi na to, że nie pojawię się na uroczystościach. To się
nie zmieniło, bo nie zamierzam się narażać, ale… – Urwała i rzuciła mu
niespokojne spojrzenie. – Oni wciąż się wybierają. Moja rodzina – dodała, by
wyzbyć się jakichkolwiek wątpliwości. – Będę siedzieć bezczynnie w pokoju,
podczas gdy wy wszyscy zamierzacie się narażać – rzuciła z nutką goryczy,
coraz bardziej niespokojna.
– Będziesz
siedzieć bezpieczna w pokoju i nie dasz się zabić – poprawił ją
machinalnie demon. – To największa przysługa, jaką możesz nam wszystkim
wyświadczyć, jeśli chciałabyś znać moje zdanie.
Rzuciła mu
pełne rezerwy spojrzenie, dopiero po dłuższej chwili decydując się skinął
głową. W gruncie rzeczy nie miała wyboru, zwłaszcza gdy w grę
wchodziło jej uczestnictwo w uroczystości, bo to zdecydowanie nie miało
racji bytu.
Wciąż o tym
myślała, kiedy Rafael z cichym westchnieniem przeniósł ręce na jej biodra.
Uniosła głowę, by móc rzucić mu zaciekawione spojrzenie, zwłaszcza kiedy
zauważyła, że uważnie lustrował ją wzrokiem, wydając się nad czymś intensywnie
myśleć.
– Co? –
zapytała, czując się coraz bardziej nieswojo. Nie miała pretensji o to, że
mógłby jej się przypatrywać, ale mimo wszystko…
– W taki
sposób ubrałaś się na spotkanie z Aro? – rzucił, wymownie spoglądając na
jej krwistoczerwoną sukienkę.
– A czemu
nie? – obruszyła się. – Nie będę mogła lśnić na balu, to przynajmniej teraz
mogę dobrze się prezentować.
Przez jego
twarz przemknął cień na samą tylko wzmiankę o nadchodzącej uroczystości,
ale ostatecznie zdecydował się zachować wszelkie uwagi dla siebie. Przyjęła to z ulgą,
nie mając ochoty na kolejną sprzeczkę o nic.
Rafael znów
znalazł się bliżej niej, dosłownie przyciskając ją do ściany, ale nie miała nic
przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Wyczuła, że coś w jego zachowaniu uległo
zmianie, a on sam złagodniał, najwyraźniej nie zamierzając dłużej
strofować jej za przyjazd. Zaskoczyło ją to, tym bardziej, że spodziewała się
prawdziwej burzy, ale zarazem czuła ulgę. Nie chciała, by ich spotkanie
wyglądało w ten sposób, tym bardziej, że oboje mieli mało czasu. Rafa
również wydawał się doskonale zdawać sobie z tego sprawę, dziwnie milczący
i odległy w sposób, którego nie była w stanie jednoznacznie
sprecyzować.
Wciąż o tym
myślała, gdy bezceremonialnie przyciągnął ją do siebie. Pozwoliła mu na to,
instynktownie odchylając głowę, by mieć łatwiejszy dostęp do jego ust, kiedy
zdecydował się ją pocałować. Odwzajemniała pieszczotę, mając przy tym poczucie,
że wszystko nareszcie było na swoim miejscu – tylko na chwilę, tak długo, jak
byli razem, ale to musiało wystarczyć.
Nie
przypominała sobie, kiedy i czy w ogóle wcześniej całował ją w ten
sposób. Było w tym coś tęsknego i zaborczego zarazem, a przynajmniej
takie skojarzenia w naturalny sposób nasunęły jej się na myśl. Zamknęła
oczy, by łatwiej się skoncentrować i pozwalając na to, by tak po prostu
trzymał ją w ramionach, zachowując się trochę tak, jakby widzieli się po
raz pierwszy – albo raczej ostatni, choć coś w tej myśli skutecznie
przyprawiło dziewczynę o dreszcze.
– Co się
dzieje? – zapytała cicho, coraz bardziej niespokojna. Skoro nawet Rafael
wydawał się tak pełen wątpliwości, jak sama miała się nie bać?
Jeszcze
kiedy mówiła, wyciągnęła rękę, by móc ułożyć dłoń na jego twarzy. Pozwolił jej
na to, po chwili ujmując ją za rękę, by móc lekko ją uścisnąć. Jego uwaga
niemal natychmiast skoncentrowała się na pierścionku, który miała na palcu i dopiero
wtedy udało mu się wysilić na szczery, pozbawiony cynizmu uśmiech.
– Nosisz go
– zauważył, a Elena prychnęła.
–
Oczywiście, że tak – zapewniła z przekonaniem. – Wciąż nie rozumiem,
dlaczego nie dałeś mi go osobiście – dodała, ale bynajmniej je doczekała się
wyjaśnień.
– Sam
założyłem ci go na palec – oznajmił w rozbrajająco szczery sposób. – To
nie osobiste?
– Wiesz, co
mam na myśli! – żachnęła się, nie dowierzając temu, że w obecnej sytuacji
mógłby próbować się z nią droczyć.
Rafael nie
odpowiedział, w zamian bez słowa biorąc ją w ramiona. W innym
wypadku przynajmniej spróbowałaby trzymać go na dystans, chcąc zemścić się za
to, że mógłby się z niej naigrywać, ale ostatecznie się na to nie
zdecydowała. Zbytnio za nim tęskniła, by tak dobrowolnie marnować czas na coś, co
nie miało racji bytu. Nie sądziła, że w ogóle uda im się spotkać, przez co
tym bardziej pragnęła wykorzystać dany im czas najlepiej, jak tylko miało być
możliwe.
Nie
zaprotestowała przed kolejnym pocałunkiem, przyjmując go niemal z wdzięcznością
i nie wahając się przed odwzajemnieniem ich. Chciała korzystać z tego,
że byli razem, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że powinna iść – i to
nie tylko z obawy przed tym, że ktoś mógłby ich zauważyć albo zwrócić
uwagę na przeciągającą się nieobecność. Prawda była taka, że nie ufała sobie,
licząc się z tym, że w każdej chwili mogłaby posunąć się o zrobienie
czegoś wybitnie głupiego, czym byłaby chociażby próba wygospodarowania odrobiny
więcej czasu, który mogłaby spędzić ze swoim mężem.
Zamknęła
oczy, bez słowa wtulając się w jego tors i bezskuteczne próbując się
rozluźnić.
Nie
potrafiła określić tego, co tak naprawdę czuła, ale miała niepokojące wrażenie,
że właśnie się żegnali.
Hunter
Obserwował, chociaż
konieczność pozostania poza zasięgiem czyjego wzroku przychodziła mu z trudem.
Miał ochotę zainterweniować, jedynie cudem zmuszając się do bierności, tylko i wyłącznie
dzięki pewności, że zwłoka przyniesie mu więcej korzyści, aniżeli
natychmiastowa interwencja. Próba walki z Rafaelem, na dodatek w tym
miejscu i przy dziewczynie, którą ten z takim uporem chronił, nie
byłaby rozsądnym rozwiązaniem i Hunter doskonale zdawał sobie z tego
sprawę.
Czekał, w duchu
odliczając kolejne sekundy i z niedowierzaniem przypatrując się temu, co
działo się na jego oczach. Na wrota piekielne, już wcześniej wyczuł, że między
jego bratem a młodą Cullenówną było coś więcej, a Rafael do tego
wszystkiego upokorzył się do tego stopnia, by poznać ludzkie emocje, ale
dopiero w tamtej chwili nabrał co do tego absolutnej pewności. Nerwowo
zacisnął dłonie w pięści, musząc wręcz zmuszać się do tkwienia w miejscu
i zachowania spokoju, choć to okazało się o wiele trudniejsze,
aniżeli mógłby przypuszczać. Nigdy nie należał do osób cierpliwych i chociaż
potrafił dobierać priorytety, czasami dostosowanie się do nich okazywało się co
najmniej trudnym, jeśli nie wręcz niemożliwym zadaniem.
Nie miał pewności,
jak długo trwał w cieniu, korzystając z nieświadomości zajętej sobą
dwójki. Dopiero gdy Elena zadecydowała o tym, żeby dołączyć do bliskich,
ostrożnie wycofał się, nie chcąc sprawdzać w jakim stopniu miał szansę na
to, by zwodzić brata. Więc on ma nam
przewodzić, tak?, pomyślał z przekąsem, wciąż rozżalony wszystkim tym,
co działo się przez całe stulecia, podczas których to właśnie Rafael przyjmował
rozkazy, decydował o ich wykonaniu i – niezależnie od udziału, który sam
miał w całym przedsięwzięciu – zbierał laury nawet za to, czego nie zrobił
osobiście. Sama myśl o tym doprowadzała Huntera do szału, przypominając
demonowi o tym, jak poniżające zawsze wydawało mu się to, że musiał się
komukolwiek podporządkowywać, tym bardziej, że z technicznego punktu
widzenia powinni być z Rafą na tym samym poziomie – i może by tak
było, gdyby ta cholera nie okręcała sobie wokół palca każdego, kogo napotykała
na swojej drodze.
Chociaż
Ciemność nigdy nie powiedziała tego w otwarty, w pełni świadomy
sposób, wszyscy wokół wiedzieli, że to właśnie Rafael był ulubieńcem ojca.
Silny, zaradny, lojalny – przynajmniej dotychczas, bo dość wątpliwym wydawało
się, żeby Ciemność z entuzjazmem przyjęła to, że którekolwiek z jego
dzieci poznało uczucia, które jednoznacznie świadczyły o słabości. To
dawało Hunterowi szansę na to, żeby się odkuć i po całych stuleciach
pozostawania w cieniu nareszcie zająć należne mu miejsce, choć to miało
okazać się trudne. Dziewczyna była słabym punktem, a gdyby to zależało od
niego, zabiłby ją z chwilą, w której przekroczyła próg twierdzy – z tym,
że miał wątpliwości co do tego, czy powinien to zrobić. Nie chodziło tylko o rozkazy,
ale poczucie tego, że istniał jakiś istotny powód, dla którego Elena wciąż
żyła. Skoro tak, rozsądniej było poczekać na rozwój wypadków, chociaż taki stan
rzeczy zdecydowanie nie przypadł mu do gustu.
Inną
kwestią pozostawało to, czego mogła życzyć sobie Isobel. Królowa miała konkretny
plan, a w jakikolwiek zakłócając przebieg tego, co zamierzała zrobić,
zdecydowanie nie miał poprawić swojej pozycji. Ona jedna go doceniała,
nareszcie słuchając, kiedy mówił jej o rzeczach, które zdecydowanie
powinny ją zainteresować, a to samo w sobie wystarczyło, by Hunter
zaczął przejmować się tym, czego kobieta mogłaby oczekiwać.
To dobra postawa, rozległ się w jego
głowie znajomy, melodyjny szept. Mimowolnie spiął się, kiedy przekonał się o tym,
że wampirzyca nie tylko zdawała sobie sprawę z tego, gdzie się znajdował,
ale też z taką łatwością naruszyła jego prywatność. Wciąż rosła w siłę,
coraz potężniejsza, o czym zresztą mógł się przekonać, bo przypadkowy
telepata nie byłby w stanie tak po prostu naruszyć umysłu istoty takiej
jak on. Masz również słuszność co do
moich planów względem dziewczyny. Zostaw ja… Przynajmniej na razie.
Ale przecież życzyłaś sobie jej śmierci,
bogini, zauważył przytomnie, pamiętając przy tym o tym, by zabrzmieć w stosunkowo
łagodny sposób. Nie chciał, żeby pomyślała, iż mógłby spróbować się jej
sprzeciwić.
W istocie, zgodziła się niechętnie.
Doskonale panowała nad tonem i emocjami, przez co miał problemy z tym,
żeby choć spróbować nadążyć za jej tokiem rozumowania albo stwierdzić, co
sądziła o jego odpowiedziach. To było frustrujące, ale i tego
zdecydował się nie podważać, aż nazbyt świadom tego, że poprawne relacje z Isobel
stanowiły jedną z najistotniejszych aktualnie kwestii. I czekałam na to bardzo długo, wierząc, że twój brat… A on mnie
zdradził, podjęła królowa. Coś w jej słowach sprawiło, że Hunter
niemalże się uśmiechnął, usatysfakcjonowany stwierdzeniem, którego użyła. Kto
jak kto, ale ta kobieta nie tolerowała zdrajców. Niemniej nie ma tego złego… Jak już powiedziałam, nie ruszaj
dziewczyny. Załatwię wszystko wedle własnego uznania.
Co planujesz, pani?
Musiał o to
zapytać, choć podejrzewał, że jego bezpośredniość niekoniecznie musiała
przypaść królowej do gustu. Niemalże liczył się z tym, że ta jednak się
zdenerwuje, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Zobaczysz. Wszyscy zobaczycie, kiedy
przyjdzie odpowiedni moment, oznajmiła w końcu. Powstrzymał się przed
prychnięciem, wręcz porażony lakonicznością jej odpowiedzi. Czasami cierpliwość jest kluczem do sukcesu.
Czekałam przez tyle czasu, więc kilka dodatkowych dni mnie nie zbawi…
Urwała, a Hunter oczami wyobraźni widział, jak na jej pięknej twarzy
pojawia się bezlitosny, pozbawiony jakichkolwiek ciepłych emocji uśmiech. Wtedy
zawsze wydawała mu się najbardziej olśniewająca. Ukarzę zdrajców i wynagrodzę tych, którzy byli mi wierni. To wciąż
zaledwie początek, ale… sukces to jednak sukces, stwierdziła w zamyśleniu.
Ty z kolei sam najlepiej wiesz do
której grupy się zaliczasz, Hunterze.
Och, co do
tego jednego nie miał najmniejszych nawet wątpliwości. Jedynym, czego nie
rozumiał, pozostawało to, dlaczego tak bardzo zależało jej na śmierci młodej
Cullenówny, ale nie zdecydował się o to zapytać, dochodząc do wniosku, że
to najmniej istotna kwestia. Zasłużyła sobie czy też nie… Sam nie musiał się o to
troszczyć, skupiony przede wszystkim na tym, że jemu samemu taki stan rzeczy
mógł przynieść tylko i wyłącznie korzyści.
W końcu, po
tych wszystkich latach, chociaż raz to nie Rafael miał okazać się tym idealnym i wielbionym.
Ta myśl była kusząca, tym bardziej, że docenienie przez Isobel sprawiało, że
znalazł się o krok bliżej wkupienia się również w łaski ojca.
–
Oczywiście, bogini – mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. – Oczywiście…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz