Renesmee
Powiedzieć, że obecność Jane
po prostu mnie zdenerwowała, byłoby kłamstwem. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego,
że przez ostatnie lata zmieniło się wszystko i dar wampirzycy nie stanowił
zagrożenie ani dla mnie, ani dla żadnego z obecnych, momentalnie zapragnęłam
zabrać Jocelyne i zniknąć wampirzycy z oczu. Nie chciałam kusić losu,
chociaż zarazem irracjonalna wydała mi się myśl o tym, że ta z „piekielnych
bliźniąt” miałaby kogokolwiek zaatakować przy tylko świadkach. Kiedy przed
balem pięciuset próbowała zagiąć parol na mnie, wcześniej starannie wyczekiwała
na to, aż zostanę sama i okoliczność będą odpowiednie.
Jakkolwiek by nie było, wolałam znaleźć się bliżej Joce i męża.
Milczałam, udając, że jestem o wiele spokojniejsza, aniżeli w rzeczywistości
się czułam. Zdenerwowanie dawało mi się we znaki, chociaż starałam się go nie
okazywać, raz po raz musząc sobie przypominać, że rzucenie się do ataku albo
zbyt gwałtowna reakcja, stanowiłoby najgorsze z możliwych rozwiązań.
Prowokowanie kogoś, kto z charakteru mógł okazać się gorszy od
jakiegokolwiek drapieżnika, nigdy nie było rozsądnym rozwiązaniem, z czego
zresztą doskonale zdawałam sobie sprawę.
W duchu odliczałam kolejne sekundy, licząc na to, że Jane
jednak pójdzie po rozum do głowy i się wycofa, ale szybko przekonałam się,
że tak naprawdę nie mam na co liczyć. Nie podobało mi się to, jak spoglądała
najpierw na Joce, a ostatecznie na mnie, kiedy znalazłam się w zasięgu
jej wzroku, by dla pewności móc osłonić córkę. Nie byłam w stanie skupić
się na niczym ani nikim innym, świadoma przede wszystkim tego, że wampirzyca
mogła okazać się potencjalnym, najgorszym z możliwych zagrożeń – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Przestań – wyrwało mi się, chociaż pierwotnie nie
zamierzałam się odzywać. Wampirzyca wymownie uniosła brwi ku górze, wyraźnie
zaintrygowana moją reakcją.
– Co takiego? – zapytała jakby od niechcenia, ale coś w błysku,
który dostrzegłam w jej rubinowych tęczówkach, jednoznacznie dało mi do
zrozumienia, że nie miała dobrych intencji. Co więcej, przez ułamek sekundy
byłam gotowa wręcz przysiąc, że co najmniej próbowała wykorzystać swoje
umiejętności, prawi na pewno szukając sposobu na to, żeby zadać ból. –
Chcieliśmy się przywitać, bo tak chyba wypada.
Coś w jej głosie – jakże słodkim, dziecięcym i na
swój sposób niewinnym – niezmiennie przyprawiało mnie o dreszcze, bo żadna
z tych cech do kogoś takiego jak Jane nie pasowała. Wciąż nie docierało do
mnie to, jak ktokolwiek mógł w ten sposób skrzywdzić dziecko, bo bez
wątpienia nim była w chwili przemiany – i to zarówno ona, jak i jej
brat, choć Aleca zauważyłam dopiero po kilku sekundach, gdy zwróciłam uwagę na
wykorzystaną przez jego siostrę liczbę mnogą. Chłopak jak zwykle podążał za
Jane niczym cień, co zwłaszcza teraz byłam w stanie zrozumieć, mając już
dość doświadczeń z bliźniaczym rodzeństwem. Choć wciąż nie do końca
docierało do mnie to, że ktoś taki jak Jane mógł okazać się zdolny do
przejawiania uczuć, nie mogłam zaprzeczyć, że między nią a Aleckiem
istniał dość specyficzny rodzaj więzi.
– No tak… W końcu zawsze byłaś taka miła – rzucił z przekąsem
Gabriel. – Zwłaszcza kiedy… rozmawialiśmy na
osobności – dodał z naciskiem.
Jane nie odpowiedziała, to zresztą wydało mi się zbędne.
Przeniosłam wzrok na męża, nagle zaniepokojona, tym bardziej, że nigdy nie
powiedział mi, jak wyglądała jego konfrontacja z wampirzycą po tym, jak
zorientował się, że to nie Demetri tak naprawdę mnie skrzywdził. Chyba wolałam
tego nie wiedzieć, w pamięci wciąż mając zachowanie tej mroczniejszej
wersji Gabriela – tej, którą przez większość czasu ukrywał i którą miałam
okazję „podziwiać” w całej okazałości, gdy pozbawiony pozytywnych
wspomnień, pozostawał oddany Isobel.
Przez twarz Jane przemknął cień, chociaż wszystko działo się
tak szybko że równie dobrze mogło być wyłącznie moim wrażeniem. Chciałam coś
powiedzieć, ale ostatecznie nie zdobyłam się na to, z dwojga złego woląc
trwać w ciszy.
– Nie mam pojęcia, o co tak naprawdę ci chodzi –
powiedziała w końcu wampirzyca. – Aczkolwiek dobrze by było, gdybyś uważał
na swoje panienki… Wiesz jak to bywa z wypadkami, zwłaszcza w takich
miejscach.
Drgnęłam, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że to była
groźba. Nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować, a tym bardziej ile
Volturi zapamiętali z wydarzeń sprzed lat. Jakkolwiek by nie było, po
reakcji Jane poznałam, że najpewniej całkiem sporo, choć okazanie tego w niemalże
otwarty sposób wydało mi się co najmniej szalone, bo to było tak, jakby
przyznawali się do tego, że już od chwili moich narodzin zdawali sobie sprawę z tego,
kogo tak naprawdę chcieli zabić. Mimowolnie pomyślałam o tym, że to mogło
mieć jakiś związek z umiejętnościami Isobel, która w pełni sił
potrafiła wpływać niemalże na każdego, a po moim przeniesieniu przez
Michaela postarała się, by usunąć wszelakie ślady tego, że mogłabym istnieć,
ale mimo wszystko…
Cokolwiek się działo, byłam pewna, że próba uzyskania
wyjaśnień pozostawała z góry skazana na niepowodzenie. Coś się zmieniło, a przynajmniej
miałam takie wrażenie, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad motywami,
którymi kierowali się Włosi. Od samego początku wiedziałam, że ani ja, ani
nawet Carlisle czy którykolwiek z moich bliskich, tak naprawdę nie
zdawałiśm sobie sprawy z tego, co działo się w tym miejscu. W przypadku
tych istot nigdy nie było mowy ani o przyjaźni, ani tym bardziej sojuszu –
nie tak naprawdę, bo wszystko, co kryło się za zachowaniem Aro i jego
świty, sprowadzało się ni mniej, ni więcej, ale do fałszu.
Wciąż niespokojna, chciałam chwycić Gabriela za rękę, by
nabrać pewności, że pod wpływem impulsu chłopak nie zrobi czegoś głupiego, ale
ubiegła mnie Layla. Dziewczyna dosłownie zmaterializowała się u boku
bliźniaka, a mnie do głowy przyszła irracjonalna, choć w przypadku
tej dziewczyny dość prawdopodobna możliwość tego, że byłaby gotowa brata nawet
osłonić, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
– Nie zwracaj na nią uwagi… – wycedziła przez zaciśnięte
zęby. Zaraz po tym wysiliła się na przesadnie wręcz promienny uśmiech i odrzuciwszy
jasne włosy na plecy, pewnie spojrzała na towarzystwo. – Boungiorno! –
rzuciła niemalże pogodnym tonem, tym samym bez trudu zwracając na siebie uwagę.
– No proszę… – Jane zamilkła, wymownie spoglądając na stojącą
przed nią dziewczynę. Wyraźnie było widać, że Laylę rozpoznała.
– A kogóż to moje oczy widzą? – wtrącił nowy głos. –
Nasz Płomyczek.
Uniosłam brwi, sama niepewna tego, co zaskoczyło mnie
bardziej – wyraz twarzy Jane, czy może pojawienie się Demetriego i Felixa.
Pamiętałam obu, poza tym nie mogłam zaprzeczyć, że nawet po tym wszystkim
przynajmniej z nimi miałam względnie poprawne stosunki, tym bardziej, że
tropiciel wyraźnie żałował ataku na mnie. Podczas wizyty straży w domu
również wskazywało na to, że jest w porządku, ale panująca w lobby
atmosfera wydała mi się wystarczająco niepokojąca, bym nie była w stanie
zaufać komukolwiek.
Wciąż o tym myślałam, jednocześnie zastanawiając się nad
tym, czy w takim razie powinnam zacząć Demetriemu współczuć, zwłaszcza
kiedy bez chwili wahania doskoczył do mojej szwagierki, jak gdyby nigdy nic
chwytającą ją za rękę i unosząc dłoń dziewczyny do ust. Zawsze miał
porażający wręcz talent zwracania na siebie uwagi płci przeciwnej, nie
wspominając o tym, że nie bez powodu miał pozycję miejscowego playboya.
Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że na Layli nie miało zrobić to najmniejszego
nawet wrażenia, ale wystarczył mi jeden rzut oka na milczącego, stojącego tuż
obok Rufusa, żeby zorientować się, że nie był zadowolony z tego, że
jakikolwiek mężczyzna ważył się zbliżyć do jego żony.
– Hm… Za tobą prawie tęskniłam – stwierdziła po chwili
zastanowienia Layla, lekko przekrzywiając głową. – Też miło mi cię widzieć.
– Wracasz do nas? – zapytał zaczepnym tonem, rzucając
dziewczynie zaciekawione spojrzenie.
Przez twarz wampirzycy przemknął cień.
– Nawet gdybym kiedykolwiek miała to w planach, prawda
jest taka, że nie ma dla kogo – oznajmiła z powagą.
Coś w jej tonie momentalnie uprzytomniło tropicielowi,
że drążenie tematu – i to nawet w najluźniejszym, żartobliwym tonie –
nie ma racji bytu. Wyprostował się i puściwszy dłoń dziewczyny, cofnął się
o krok, wciąż uważnie jej się przypatrując.
– No… tak – wykrztusił z siebie w końcu, wyraźnie
zmieszany. – Masz jeszcze kontakt z Loreną albo Angelem, czy…?
– Czy my przypadkiem nie mamy czegoś do zrobienia? – wtrącił
zniecierpliwionym tonem Rufus, w tamtej chwili ostatecznie tracąc
cierpliwość. Miałam ochotę wywrócił oczami, sama niepewna tego, co sądzić o jego
reakcji. Poirytowany naukowiec nie był niczym nowym, ale kiedy zaczynał być do
tego wszystkiego zazdrosny… Co więcej, chodziło o Laylę, która nieznacznie
pobladła na samą tylko wzmiankę o martwych przyjaciołach. – Jocelyne źle
się czuje i miała wyjść na zewnątrz, tak? Jak tu nagle odleci, wtedy
dopiero będziecie mieli problem – dodał, wyraźnie szukając powodu, by się
ewakuować.
Instynktownie przeniosłam wzrok na córkę, woląc się upewnić,
czy wszystko z nią w porządku. Obserwowała sytuację, wciąż wtulona w bok
obejmującego ją Gabriela i wyraźnie niespokojna. Widziałam, że nerwowo
wodziła wzrokiem to od jednej, to znów innej osoby, najwięcej uwagi poświęcając
przede wszystkim nowo przybyłym.
– Nie jest ze mną aż tak źle, wujku – odezwała się ze
spokojem, a Rufus prychnął, najwyraźniej nie zamierzając brać jej słów pod
uwagę.
– Nie wujkuj mi
tutaj – żachnął się, po czym niecierpliwie machnął ręką w stronę drzwi.
Nie dodał niczego więcej, to zresztą wydawało się zbędne.
Layla wydała mi się wręcz czuć ulgę dzięki możliwości wycofania się,
ostatecznie rzucając mi wymowne spojrzenie i – wcześniej nabrawszy
pewności co do tego, że nie mam nic przeciwko – przejęła od Gabriela Joce,
pomagając dziewczynie stanąć na nogi. Moja córka najwyraźniej doszła do
wniosku, że wnikanie w to, co się działo, jest zbędne, bez słowa
pozwalając ciotce wyprowadzić się na zewnątrz. Odprowadziłam całe towarzystwo
wzrokiem, mimo wszystko uspokojona, że przynajmniej Jocelyne znalazła się z daleka
Jane, tym bardziej, że dalej wampirzycy nie ufałam.
Demetri zamrugał nieco nieprzytomnie, wyraźnie
zdezorientowany. Zaraz po tym spojrzał na mnie i jak gdyby nigdy nic
zdecydował się odezwać:
– Co ja znowu zrobiłem nie tak? – zapytał z niedowierzaniem.
– Nie żeby coś, ale mam wrażenie, że właśnie dostałem kosza… I to zanim
zdążyłem choćby zacząć flirtować – dodał, a milcząca dotychczas Isabeau
parsknęła nieco nerwowym śmiechem.
– O bogini… A zawsze się tak do tego zabierasz? –
zapytała jakby od niechcenia. Beau zawsze była bezpośrednia, a w ostatnim
czasie bywała jeszcze bardziej złośliwa niż zazwyczaj.
Tropiciel rzucił wampirzycy zaciekawione spojrzenie.
– Zdecydowanie nie – zapewnił, po czym uśmiechnął się w niemalże
olśniewający sposób. – Ale my to się jeszcze nie znamy – zauważył, a Isabeau
wywróciła oczami.
– I nie poznamy – oznajmiła słodkim tonem.
Kiedy zauważyłam wyraz twarzy tropiciela, doszłam do wniosku,
że może jednak powinno być mi go szkoda. Dla kogoś, kto przywykł do owijania
sobie kobiet wokół palca, podwójne rozczarowanie musiało być trudne.
– Milutka – stwierdził z przekąsem, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
– Obie moje siostry są równie czarujące – uświadomił go nieco
cierpkim tonem Gabriel, bynajmniej nie zamierzając rozwodzić się nad
pokrewieństwem z Beau. Zaraz po tym niespokojnie spojrzał kolejno na Jane,
a ostatecznie skoncentrował spojrzenie na mnie. – Chcesz zajrzeć do Joce, mi
amore? Kiedy pojawi się reszta, przyjdę po was – obiecał mi, więc
pośpiesznie skinęłam głową, aż nazbyt świadoma tego, że się martwił.
– Jasne.
Nie miałam
najmniejszego problemu z tym, żeby odszukać córkę, Laylę i Rufusa.
Dziewczyna jak gdyby nigdy nic tuliła się do ciotki, milcząc i wydając się
unikać rozglądania dookoła, jakby w obawie przed tym, co mogłaby zobaczyć.
Mimochodem zauważyłam, że świeże powietrze choć trochę jej pomogło, ale i tak
zaniepokoiło mnie to, że tak nagle zaczęła źle się czuć. Miałam złe przeczucia,
poza tym chorowanie w tym miejscu zdecydowanie nie było najlepszym
pomysłem. Jasne, był Carlisle, a mała łapała wszystko jak leci, ale nie to
w tym wszystkim niepokoiło mnie w największym stopniu. Zdecydowanie
bardziej przejmowałam się tym, że już i tak mieliśmy problemy,
przynajmniej tymczasowo nie mogąc pozwolić sobie na powrót do domu. Jakoś nie
miałam wątpliwości co do tego, że żadna wymówka nie byłaby wystarczająco dobra
dla Aro, poza tym…
Odrzuciłam
od siebie niechciane myśli, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy córce.
Podejrzewałam, że zarówno ona, jak i pozostała trójka bez trudu mnie
wyczuła, ale i tak zdecydowałam się odezwać.
– Joce…? –
zaryzykowałam, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.
Poderwała
głowę, dzięki czemu łatwiej mogłam zlustrować ją wzrokiem. Machinalnie wyciągnęłam
rękę, by móc odgarnąć jej z czoła niesforny kosmyk włosów. Zdążyłam już
przyzwyczaić się do czerwonego pasemka, mimowolnie dochodząc do wniosku, że z takimi
włosami wyglądała co najmniej uroczo.
– Nic mi
nie jest – zapewniła, ale coś w jej tonie dało mi do zrozumienia, że to
wcale nie było równoznaczne z tym, że nagle wszystko zaczęło być w porządku.
– Ja po prostu… Tego jest za dużo – wyrzuciła z siebie na wydechu, a ja
spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
– Za dużo
czego? – zapytał ją Rufus, dosłownie wyjmując mi tych kilka słów z ust.
– Nie
jestem pewna – przyznała zgodnie z prawdą. Zauważyłam, że zadrżała, co
wydał mi się co najmniej dziwne, jeśli wciąż pod uwagę to, że akurat Layla
trzymała ją w ramionach. Gdyby w grę wchodziła temperatura, ta, która
biła od ciała dziewczyny, byłaby wystarczająca. – Nie wiem… Śmierci? – powiedziała
po chwili.
Chyba
powinnam była przyzwyczaić się do słyszenia takich rzeczy, ale i tak
poczułam się, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Tak było za
każdym razem, kiedy Jocelyne przypominała nam o działaniu swojego daru,
tym bardziej, że o tej pory żadne z nas nie było w stanie
jednoznacznie stwierdzić, jak wiele tak naprawdę potrafiła.
– Widziałaś
coś w holu? – wyszeptałam, próbując jakkolwiek nadążyć za jej tokiem
rozumowania.
Pokręciła
głową.
– Nie –
powiedziała z przekonaniem i tym razem zabrzmiało to szczerze,
przynajmniej z mojej perspektywy. – Ale czułam, a przynajmniej tak mi
się wydaje. Myślałam, że głowa mi tam pęknie – stwierdziła, ja zaś momentalnie
zapragnęłam się przytulić. – Siedziałam tam i miałam wrażenie, że ktoś
cały czas jest obok mnie. Poza tym… Chyba szeptali – dodała po chwili wahania.
– Wszyscy na raz, ale nie byłam w stanie ich zrozumieć, bo głosy były
przytłumione i… Czy to, co mówię, w ogóle ma sens? – jęknęła i spróbowała
oswobodzić się z uścisku Layli, ciotka jednak nie zamierzała tak po prostu
jej puścić.
– Ma.
Oczywiście, że ma – zapewniła ją pośpiesznie. – W tym miejscu zginęło tyle
ludzi…
– A zakładamy,
że Jocelyne mówi o ludziach, bo…? – Rufus rzucił nam wymowne spojrzenie.
– Co masz
na myśli? – zapytałam z powątpiewaniem, sama niepewna tego, co o całej
sytuacji myśleć. Jakby mało było tego, że już i tak byłam przerażona,
słuchając o tym, czego mogłaby doświadczać moja córka, on do tego
wszystkiego jak zwykle ograniczał się do niedopowiedzeń. – Rufus, do cholery…
– Tylko
gdybam – przerwał mi zniecierpliwionym tonem. – To miejsce jest dziwne i nikt
nie powie mi, że jest inaczej. Nie wiem, co…
Urwał
gwałtownie, nagle spinając się i spoglądając na coś ponad moim ramieniem.
To, że zamilkł, jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że to nie był odpowiedni
moment na jakąkolwiek rozmowę, o czym zresztą przekonałam się z chwilą,
w której obejrzałam się za siebie. Mimowolnie spięłam się na widok zmierzającego
ku nam Aleca, natychmiast zaczynając wypatrywać Jane, ale wszystko wskazywało
na to, że chłopak wyjątkowo przyszedł bez siostry. Przerażał mnie mniej niż ta
mała sadystka, to jednak nie znaczyło, że czułam się w jego towarzystwie
pewnie, instynktownie przesuwając się bliżej Layli i Joce, by mieć córkę
na oku.
Przez twarz
wampira przemknął cień, kiedy wyczuł naszą niechęć. Zawahał się, a ja
przez ułamek sekundy byłam pewna, że odejdzie, jednak ostatecznie się na to nie
zdecydował. Mimo wszystko zwolnił, poruszając się ludzkim tempem i najwyraźniej
starając się zrobić wszystko, żeby podkreślić, że w przeciwieństwie do
Jane nie miał złych zamiarów. Nie znałam go, poza tym zdawałam sobie sprawę z tego,
że jego zdolności potrafiły być równie niebezpieczne, co i te, którymi
dysponowała ta mała sadystka, co nie pozwalało mi się rozluźnić. W tym
miejscu wyłącznie zasada ograniczonego zaufania wchodziła w grę, nie
wspominając o tym, że poważnie zaczynałam wątpić w to, że przyjazd – i to
nawet pomimo możliwych konsekwencji wynikających z odmowy – faktycznie był
takim dobrym pomysłem.
– Nie chcę
przeszkadzać – odezwał się cicho chłopak, w poddańczym geście unosząc obie
ręce ku górze. – Pomyślałem po prostu, że będziecie chcieli wiedzieć, że Aro
zamierza się z wami zobaczyć… O ile, oczywiście, zamierzacie wracać
do środka – dodał, a Jocelyne cicho jęknęła.
– Ja tam
nie wejdę – wyszeptała tak cicho, że ledwo byłam w stanie ją usłyszeć.
Rzuciłam
dziewczynie kojące spojrzenie, bynajmniej nie zamierzając zmuszać do tego, by
wracała do twierdzy. Czułam, że była zaniepokojona – i to najdelikatniej
rzecz ujmując, bo biorąc pod uwagę to, czego na każdym kroku musiała
doświadczać, strach wydawał się najłagodniejszym z możliwych określeń.
Wolałam również nie rozwodzić się nad tym, czy jej spotkanie z Aro, kiedy
była w takim stanie, w ogóle powinno mieć rację bytu. Znałam dobrze
zamiłowanie tego wampira do wszelakich darów, a gdyby pojawiły się
niewygodne pytania, a on dowiedział się o umiejętnościach małej…
– Dzięki,
Alecu – powiedziałam w końcu, siląc się na spokój. – Obawiam się, że będę musiała
przeprosić Aro… Nie chcę być niegrzeczna, ale chyba powinnam odprowadzić córkę
do hotelu – wyjaśniłam pośpiesznie, starannie dobierając słowa.
– To przez
moją siostrę? – zapytał, spoglądając z wahaniem na skrytą za moimi plecami
Jocelyne – Zdaję sobie sprawę z tego, że Jane przesadza. Zawsze taka była
– stwierdził, wydając z siebie przeciągłe westchnienie. – Mówiłem jej,
żeby nie prowokowała Gabriela, ale oczywiście wiedziała lepiej.
Nie miałam
pewności, jak powinnam rozumieć jego słowa, dlatego ostatecznie ograniczyłam
się do zdawkowego skinięcia głową. Byłam zaskoczona już samym tym, że
zdecydował się powiedzieć cokolwiek nieprzychylnego o Jane, ale wolałam
nie wnikać, aż nazbyt świadoma tego, że od wampirzycy o wiele bezpieczniej
będzie trzymać się z daleka. W tamtej chwili koncentrowałam się wyłącznie
na Jocelyne i tym, by zabrać ją jak najdalej od miejsca, które mogło
okazać się dla niej niebezpieczne.
– Może to
Rufus powinien odprowadzić Joce, a my wrócimy do środka – odezwała się
Layla, decydując się przejąć kontrolę nad sytuacją. – Nas obie Aro na pewno
chce zobaczyć. Inaczej może pojawić się zbyt wiele pytań – zauważyła
przytomnie.
– Sama nie
wiem… – Zawahałam się, po chwili koncentrując spojrzenie na naukowcu. Po
wyrazie jego twarzy trudno było mi określić, co takiego sobie myślał. – Rufus?
– Mogę –
powiedział w końcu, przy okazji zaskakując mnie tym, że w ogóle
zdecydował się na to przystać. – Dam wam pół godziny na powrót do hotelu. W innym
wypadku sam się tutaj pofatyguję – dodał z naciskiem, wymownie spoglądając
na przysłuchującego nam się Aleca.
Sama
również spojrzałam na Volturi, oraz bardziej podenerwowana sytuacją. Wampir
nawet słowem nie skomentował ani tego, co ustaliliśmy, ani niechęci, choć bez
wątpienia musiał ją wyczuć.
– Sądzę, że
to nie będzie koniecznie – zwrócił się w końcu do mojego szwagra.
Zachowywał się naturalnie, przesadnie wręcz uprzejmy i… miły, chociaż nie
sądziłam, że mogłabym użyć tego określenia w stosunku do kogoś, kto był aż
tak blisko powiązany z Jane. – Aro ma bardzo mało czasu. Wciąż przygotujemy
się do balu, więc…
– No i świetnie
– przerwał mu chłodno Rufus. – Od początku wiedziałem, że będę się świetnie z wami
bawić – dodał z sarkazmem, przelotnie spoglądając na mnie i Laylę.
Jeśli
miałam być ze sobą szczera, pod tym jednym względem zgadzałam się z nim w zupełności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz