22 października 2016

Trzysta czterdzieści dwa

Renesmee
Powiedzieć, że obecność Jane po prostu mnie zdenerwowała, byłoby kłamstwem. Chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że przez ostatnie lata zmieniło się wszystko i dar wampirzycy nie stanowił zagrożenie ani dla mnie, ani dla żadnego z obecnych, momentalnie zapragnęłam zabrać Jocelyne i zniknąć wampirzycy z oczu. Nie chciałam kusić losu, chociaż zarazem irracjonalna wydała mi się myśl o tym, że ta z „piekielnych bliźniąt” miałaby kogokolwiek zaatakować przy tylko świadkach. Kiedy przed balem pięciuset próbowała zagiąć parol na mnie, wcześniej starannie wyczekiwała na to, aż zostanę sama i okoliczność będą odpowiednie.
Jakkolwiek by nie było, wolałam znaleźć się bliżej Joce i męża. Milczałam, udając, że jestem o wiele spokojniejsza, aniżeli w rzeczywistości się czułam. Zdenerwowanie dawało mi się we znaki, chociaż starałam się go nie okazywać, raz po raz musząc sobie przypominać, że rzucenie się do ataku albo zbyt gwałtowna reakcja, stanowiłoby najgorsze z możliwych rozwiązań. Prowokowanie kogoś, kto z charakteru mógł okazać się gorszy od jakiegokolwiek drapieżnika, nigdy nie było rozsądnym rozwiązaniem, z czego zresztą doskonale zdawałam sobie sprawę.
W duchu odliczałam kolejne sekundy, licząc na to, że Jane jednak pójdzie po rozum do głowy i się wycofa, ale szybko przekonałam się, że tak naprawdę nie mam na co liczyć. Nie podobało mi się to, jak spoglądała najpierw na Joce, a ostatecznie na mnie, kiedy znalazłam się w zasięgu jej wzroku, by dla pewności móc osłonić córkę. Nie byłam w stanie skupić się na niczym ani nikim innym, świadoma przede wszystkim tego, że wampirzyca mogła okazać się potencjalnym, najgorszym z możliwych zagrożeń – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Przestań – wyrwało mi się, chociaż pierwotnie nie zamierzałam się odzywać. Wampirzyca wymownie uniosła brwi ku górze, wyraźnie zaintrygowana moją reakcją.
– Co takiego? – zapytała jakby od niechcenia, ale coś w błysku, który dostrzegłam w jej rubinowych tęczówkach, jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że nie miała dobrych intencji. Co więcej, przez ułamek sekundy byłam gotowa wręcz przysiąc, że co najmniej próbowała wykorzystać swoje umiejętności, prawi na pewno szukając sposobu na to, żeby zadać ból. – Chcieliśmy się przywitać, bo tak chyba wypada.
Coś w jej głosie – jakże słodkim, dziecięcym i na swój sposób niewinnym – niezmiennie przyprawiało mnie o dreszcze, bo żadna z tych cech do kogoś takiego jak Jane nie pasowała. Wciąż nie docierało do mnie to, jak ktokolwiek mógł w ten sposób skrzywdzić dziecko, bo bez wątpienia nim była w chwili przemiany – i to zarówno ona, jak i jej brat, choć Aleca zauważyłam dopiero po kilku sekundach, gdy zwróciłam uwagę na wykorzystaną przez jego siostrę liczbę mnogą. Chłopak jak zwykle podążał za Jane niczym cień, co zwłaszcza teraz byłam w stanie zrozumieć, mając już dość doświadczeń z bliźniaczym rodzeństwem. Choć wciąż nie do końca docierało do mnie to, że ktoś taki jak Jane mógł okazać się zdolny do przejawiania uczuć, nie mogłam zaprzeczyć, że między nią a Aleckiem istniał dość specyficzny rodzaj więzi.
– No tak… W końcu zawsze byłaś taka miła – rzucił z przekąsem Gabriel. – Zwłaszcza kiedy… rozmawialiśmy na osobności – dodał z naciskiem.
Jane nie odpowiedziała, to zresztą wydało mi się zbędne. Przeniosłam wzrok na męża, nagle zaniepokojona, tym bardziej, że nigdy nie powiedział mi, jak wyglądała jego konfrontacja z wampirzycą po tym, jak zorientował się, że to nie Demetri tak naprawdę mnie skrzywdził. Chyba wolałam tego nie wiedzieć, w pamięci wciąż mając zachowanie tej mroczniejszej wersji Gabriela – tej, którą przez większość czasu ukrywał i którą miałam okazję „podziwiać” w całej okazałości, gdy pozbawiony pozytywnych wspomnień, pozostawał oddany Isobel.
Przez twarz Jane przemknął cień, chociaż wszystko działo się tak szybko że równie dobrze mogło być wyłącznie moim wrażeniem. Chciałam coś powiedzieć, ale ostatecznie nie zdobyłam się na to, z dwojga złego woląc trwać w ciszy.
– Nie mam pojęcia, o co tak naprawdę ci chodzi – powiedziała w końcu wampirzyca. – Aczkolwiek dobrze by było, gdybyś uważał na swoje panienki… Wiesz jak to bywa z wypadkami, zwłaszcza w takich miejscach.
Drgnęłam, jakoś nie mając wątpliwości co do tego, że to była groźba. Nie miałam pojęcia, jak powinnam się zachować, a tym bardziej ile Volturi zapamiętali z wydarzeń sprzed lat. Jakkolwiek by nie było, po reakcji Jane poznałam, że najpewniej całkiem sporo, choć okazanie tego w niemalże otwarty sposób wydało mi się co najmniej szalone, bo to było tak, jakby przyznawali się do tego, że już od chwili moich narodzin zdawali sobie sprawę z tego, kogo tak naprawdę chcieli zabić. Mimowolnie pomyślałam o tym, że to mogło mieć jakiś związek z umiejętnościami Isobel, która w pełni sił potrafiła wpływać niemalże na każdego, a po moim przeniesieniu przez Michaela postarała się, by usunąć wszelakie ślady tego, że mogłabym istnieć, ale mimo wszystko…
Cokolwiek się działo, byłam pewna, że próba uzyskania wyjaśnień pozostawała z góry skazana na niepowodzenie. Coś się zmieniło, a przynajmniej miałam takie wrażenie, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad motywami, którymi kierowali się Włosi. Od samego początku wiedziałam, że ani ja, ani nawet Carlisle czy którykolwiek z moich bliskich, tak naprawdę nie zdawałiśm sobie sprawy z tego, co działo się w tym miejscu. W przypadku tych istot nigdy nie było mowy ani o przyjaźni, ani tym bardziej sojuszu – nie tak naprawdę, bo wszystko, co kryło się za zachowaniem Aro i jego świty, sprowadzało się ni mniej, ni więcej, ale do fałszu.
Wciąż niespokojna, chciałam chwycić Gabriela za rękę, by nabrać pewności, że pod wpływem impulsu chłopak nie zrobi czegoś głupiego, ale ubiegła mnie Layla. Dziewczyna dosłownie zmaterializowała się u boku bliźniaka, a mnie do głowy przyszła irracjonalna, choć w przypadku tej dziewczyny dość prawdopodobna możliwość tego, że byłaby gotowa brata nawet osłonić, gdyby tylko zaszła taka potrzeba.
– Nie zwracaj na nią uwagi… – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Zaraz po tym wysiliła się na przesadnie wręcz promienny uśmiech i odrzuciwszy jasne włosy na plecy, pewnie spojrzała na towarzystwo. – Boungiorno! – rzuciła niemalże pogodnym tonem, tym samym bez trudu zwracając na siebie uwagę.
– No proszę… – Jane zamilkła, wymownie spoglądając na stojącą przed nią dziewczynę. Wyraźnie było widać, że Laylę rozpoznała.
– A kogóż to moje oczy widzą? – wtrącił nowy głos. – Nasz Płomyczek.
Uniosłam brwi, sama niepewna tego, co zaskoczyło mnie bardziej – wyraz twarzy Jane, czy może pojawienie się Demetriego i Felixa. Pamiętałam obu, poza tym nie mogłam zaprzeczyć, że nawet po tym wszystkim przynajmniej z nimi miałam względnie poprawne stosunki, tym bardziej, że tropiciel wyraźnie żałował ataku na mnie. Podczas wizyty straży w domu również wskazywało na to, że jest w porządku, ale panująca w lobby atmosfera wydała mi się wystarczająco niepokojąca, bym nie była w stanie zaufać komukolwiek.
Wciąż o tym myślałam, jednocześnie zastanawiając się nad tym, czy w takim razie powinnam zacząć Demetriemu współczuć, zwłaszcza kiedy bez chwili wahania doskoczył do mojej szwagierki, jak gdyby nigdy nic chwytającą ją za rękę i unosząc dłoń dziewczyny do ust. Zawsze miał porażający wręcz talent zwracania na siebie uwagi płci przeciwnej, nie wspominając o tym, że nie bez powodu miał pozycję miejscowego playboya. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć, że na Layli nie miało zrobić to najmniejszego nawet wrażenia, ale wystarczył mi jeden rzut oka na milczącego, stojącego tuż obok Rufusa, żeby zorientować się, że nie był zadowolony z tego, że jakikolwiek mężczyzna ważył się zbliżyć do jego żony.
– Hm… Za tobą prawie tęskniłam – stwierdziła po chwili zastanowienia Layla, lekko przekrzywiając głową. – Też miło mi cię widzieć.
– Wracasz do nas? – zapytał zaczepnym tonem, rzucając dziewczynie zaciekawione spojrzenie.
Przez twarz wampirzycy przemknął cień.
– Nawet gdybym kiedykolwiek miała to w planach, prawda jest taka, że nie ma dla kogo – oznajmiła z powagą.
Coś w jej tonie momentalnie uprzytomniło tropicielowi, że drążenie tematu – i to nawet w najluźniejszym, żartobliwym tonie – nie ma racji bytu. Wyprostował się i puściwszy dłoń dziewczyny, cofnął się o krok, wciąż uważnie jej się przypatrując.
– No… tak – wykrztusił z siebie w końcu, wyraźnie zmieszany. – Masz jeszcze kontakt z Loreną albo Angelem, czy…?
– Czy my przypadkiem nie mamy czegoś do zrobienia? – wtrącił zniecierpliwionym tonem Rufus, w tamtej chwili ostatecznie tracąc cierpliwość. Miałam ochotę wywrócił oczami, sama niepewna tego, co sądzić o jego reakcji. Poirytowany naukowiec nie był niczym nowym, ale kiedy zaczynał być do tego wszystkiego zazdrosny… Co więcej, chodziło o Laylę, która nieznacznie pobladła na samą tylko wzmiankę o martwych przyjaciołach. – Jocelyne źle się czuje i miała wyjść na zewnątrz, tak? Jak tu nagle odleci, wtedy dopiero będziecie mieli problem – dodał, wyraźnie szukając powodu, by się ewakuować.
Instynktownie przeniosłam wzrok na córkę, woląc się upewnić, czy wszystko z nią w porządku. Obserwowała sytuację, wciąż wtulona w bok obejmującego ją Gabriela i wyraźnie niespokojna. Widziałam, że nerwowo wodziła wzrokiem to od jednej, to znów innej osoby, najwięcej uwagi poświęcając przede wszystkim nowo przybyłym.
– Nie jest ze mną aż tak źle, wujku – odezwała się ze spokojem, a Rufus prychnął, najwyraźniej nie zamierzając brać jej słów pod uwagę.
– Nie wujkuj mi tutaj – żachnął się, po czym niecierpliwie machnął ręką w stronę drzwi.
Nie dodał niczego więcej, to zresztą wydawało się zbędne. Layla wydała mi się wręcz czuć ulgę dzięki możliwości wycofania się, ostatecznie rzucając mi wymowne spojrzenie i – wcześniej nabrawszy pewności co do tego, że nie mam nic przeciwko – przejęła od Gabriela Joce, pomagając dziewczynie stanąć na nogi. Moja córka najwyraźniej doszła do wniosku, że wnikanie w to, co się działo, jest zbędne, bez słowa pozwalając ciotce wyprowadzić się na zewnątrz. Odprowadziłam całe towarzystwo wzrokiem, mimo wszystko uspokojona, że przynajmniej Jocelyne znalazła się z daleka Jane, tym bardziej, że dalej wampirzycy nie ufałam.
Demetri zamrugał nieco nieprzytomnie, wyraźnie zdezorientowany. Zaraz po tym spojrzał na mnie i jak gdyby nigdy nic zdecydował się odezwać:
– Co ja znowu zrobiłem nie tak? – zapytał z niedowierzaniem. – Nie żeby coś, ale mam wrażenie, że właśnie dostałem kosza… I to zanim zdążyłem choćby zacząć flirtować – dodał, a milcząca dotychczas Isabeau parsknęła nieco nerwowym śmiechem.
– O bogini… A zawsze się tak do tego zabierasz? – zapytała jakby od niechcenia. Beau zawsze była bezpośrednia, a w ostatnim czasie bywała jeszcze bardziej złośliwa niż zazwyczaj.
Tropiciel rzucił wampirzycy zaciekawione spojrzenie.
– Zdecydowanie nie – zapewnił, po czym uśmiechnął się w niemalże olśniewający sposób. – Ale my to się jeszcze nie znamy – zauważył, a Isabeau wywróciła oczami.
– I nie poznamy – oznajmiła słodkim tonem.
Kiedy zauważyłam wyraz twarzy tropiciela, doszłam do wniosku, że może jednak powinno być mi go szkoda. Dla kogoś, kto przywykł do owijania sobie kobiet wokół palca, podwójne rozczarowanie musiało być trudne.
– Milutka – stwierdził z przekąsem, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Obie moje siostry są równie czarujące – uświadomił go nieco cierpkim tonem Gabriel, bynajmniej nie zamierzając rozwodzić się nad pokrewieństwem z Beau. Zaraz po tym niespokojnie spojrzał kolejno na Jane, a ostatecznie skoncentrował spojrzenie na mnie. – Chcesz zajrzeć do Joce, mi amore? Kiedy pojawi się reszta, przyjdę po was – obiecał mi, więc pośpiesznie skinęłam głową, aż nazbyt świadoma tego, że się martwił.
– Jasne.
Nie miałam najmniejszego problemu z tym, żeby odszukać córkę, Laylę i Rufusa. Dziewczyna jak gdyby nigdy nic tuliła się do ciotki, milcząc i wydając się unikać rozglądania dookoła, jakby w obawie przed tym, co mogłaby zobaczyć. Mimochodem zauważyłam, że świeże powietrze choć trochę jej pomogło, ale i tak zaniepokoiło mnie to, że tak nagle zaczęła źle się czuć. Miałam złe przeczucia, poza tym chorowanie w tym miejscu zdecydowanie nie było najlepszym pomysłem. Jasne, był Carlisle, a mała łapała wszystko jak leci, ale nie to w tym wszystkim niepokoiło mnie w największym stopniu. Zdecydowanie bardziej przejmowałam się tym, że już i tak mieliśmy problemy, przynajmniej tymczasowo nie mogąc pozwolić sobie na powrót do domu. Jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że żadna wymówka nie byłaby wystarczająco dobra dla Aro, poza tym…
Odrzuciłam od siebie niechciane myśli, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy córce. Podejrzewałam, że zarówno ona, jak i pozostała trójka bez trudu mnie wyczuła, ale i tak zdecydowałam się odezwać.
– Joce…? – zaryzykowałam, chcąc zwrócić na siebie jej uwagę.
Poderwała głowę, dzięki czemu łatwiej mogłam zlustrować ją wzrokiem. Machinalnie wyciągnęłam rękę, by móc odgarnąć jej z czoła niesforny kosmyk włosów. Zdążyłam już przyzwyczaić się do czerwonego pasemka, mimowolnie dochodząc do wniosku, że z takimi włosami wyglądała co najmniej uroczo.
– Nic mi nie jest – zapewniła, ale coś w jej tonie dało mi do zrozumienia, że to wcale nie było równoznaczne z tym, że nagle wszystko zaczęło być w porządku. – Ja po prostu… Tego jest za dużo – wyrzuciła z siebie na wydechu, a ja spojrzałam na nią z powątpiewaniem.
– Za dużo czego? – zapytał ją Rufus, dosłownie wyjmując mi tych kilka słów z ust.
– Nie jestem pewna – przyznała zgodnie z prawdą. Zauważyłam, że zadrżała, co wydał mi się co najmniej dziwne, jeśli wciąż pod uwagę to, że akurat Layla trzymała ją w ramionach. Gdyby w grę wchodziła temperatura, ta, która biła od ciała dziewczyny, byłaby wystarczająca. – Nie wiem… Śmierci? – powiedziała po chwili.
Chyba powinnam była przyzwyczaić się do słyszenia takich rzeczy, ale i tak poczułam się, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Tak było za każdym razem, kiedy Jocelyne przypominała nam o działaniu swojego daru, tym bardziej, że o tej pory żadne z nas nie było w stanie jednoznacznie stwierdzić, jak wiele tak naprawdę potrafiła.
– Widziałaś coś w holu? – wyszeptałam, próbując jakkolwiek nadążyć za jej tokiem rozumowania.
Pokręciła głową.
– Nie – powiedziała z przekonaniem i tym razem zabrzmiało to szczerze, przynajmniej z mojej perspektywy. – Ale czułam, a przynajmniej tak mi się wydaje. Myślałam, że głowa mi tam pęknie – stwierdziła, ja zaś momentalnie zapragnęłam się przytulić. – Siedziałam tam i miałam wrażenie, że ktoś cały czas jest obok mnie. Poza tym… Chyba szeptali – dodała po chwili wahania. – Wszyscy na raz, ale nie byłam w stanie ich zrozumieć, bo głosy były przytłumione i… Czy to, co mówię, w ogóle ma sens? – jęknęła i spróbowała oswobodzić się z uścisku Layli, ciotka jednak nie zamierzała tak po prostu jej puścić.
– Ma. Oczywiście, że ma – zapewniła ją pośpiesznie. – W tym miejscu zginęło tyle ludzi…
– A zakładamy, że Jocelyne mówi o ludziach, bo…? – Rufus rzucił nam wymowne spojrzenie.
– Co masz na myśli? – zapytałam z powątpiewaniem, sama niepewna tego, co o całej sytuacji myśleć. Jakby mało było tego, że już i tak byłam przerażona, słuchając o tym, czego mogłaby doświadczać moja córka, on do tego wszystkiego jak zwykle ograniczał się do niedopowiedzeń. – Rufus, do cholery…
– Tylko gdybam – przerwał mi zniecierpliwionym tonem. – To miejsce jest dziwne i nikt nie powie mi, że jest inaczej. Nie wiem, co…
Urwał gwałtownie, nagle spinając się i spoglądając na coś ponad moim ramieniem. To, że zamilkł, jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że to nie był odpowiedni moment na jakąkolwiek rozmowę, o czym zresztą przekonałam się z chwilą, w której obejrzałam się za siebie. Mimowolnie spięłam się na widok zmierzającego ku nam Aleca, natychmiast zaczynając wypatrywać Jane, ale wszystko wskazywało na to, że chłopak wyjątkowo przyszedł bez siostry. Przerażał mnie mniej niż ta mała sadystka, to jednak nie znaczyło, że czułam się w jego towarzystwie pewnie, instynktownie przesuwając się bliżej Layli i Joce, by mieć córkę na oku.
Przez twarz wampira przemknął cień, kiedy wyczuł naszą niechęć. Zawahał się, a ja przez ułamek sekundy byłam pewna, że odejdzie, jednak ostatecznie się na to nie zdecydował. Mimo wszystko zwolnił, poruszając się ludzkim tempem i najwyraźniej starając się zrobić wszystko, żeby podkreślić, że w przeciwieństwie do Jane nie miał złych zamiarów. Nie znałam go, poza tym zdawałam sobie sprawę z tego, że jego zdolności potrafiły być równie niebezpieczne, co i te, którymi dysponowała ta mała sadystka, co nie pozwalało mi się rozluźnić. W tym miejscu wyłącznie zasada ograniczonego zaufania wchodziła w grę, nie wspominając o tym, że poważnie zaczynałam wątpić w to, że przyjazd – i to nawet pomimo możliwych konsekwencji wynikających z odmowy – faktycznie był takim dobrym pomysłem.
– Nie chcę przeszkadzać – odezwał się cicho chłopak, w poddańczym geście unosząc obie ręce ku górze. – Pomyślałem po prostu, że będziecie chcieli wiedzieć, że Aro zamierza się z wami zobaczyć… O ile, oczywiście, zamierzacie wracać do środka – dodał, a Jocelyne cicho jęknęła.
– Ja tam nie wejdę – wyszeptała tak cicho, że ledwo byłam w stanie ją usłyszeć.
Rzuciłam dziewczynie kojące spojrzenie, bynajmniej nie zamierzając zmuszać do tego, by wracała do twierdzy. Czułam, że była zaniepokojona – i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo biorąc pod uwagę to, czego na każdym kroku musiała doświadczać, strach wydawał się najłagodniejszym z możliwych określeń. Wolałam również nie rozwodzić się nad tym, czy jej spotkanie z Aro, kiedy była w takim stanie, w ogóle powinno mieć rację bytu. Znałam dobrze zamiłowanie tego wampira do wszelakich darów, a gdyby pojawiły się niewygodne pytania, a on dowiedział się o umiejętnościach małej…
– Dzięki, Alecu – powiedziałam w końcu, siląc się na spokój. – Obawiam się, że będę musiała przeprosić Aro… Nie chcę być niegrzeczna, ale chyba powinnam odprowadzić córkę do hotelu – wyjaśniłam pośpiesznie, starannie dobierając słowa.
– To przez moją siostrę? – zapytał, spoglądając z wahaniem na skrytą za moimi plecami Jocelyne – Zdaję sobie sprawę z tego, że Jane przesadza. Zawsze taka była – stwierdził, wydając z siebie przeciągłe westchnienie. – Mówiłem jej, żeby nie prowokowała Gabriela, ale oczywiście wiedziała lepiej.
Nie miałam pewności, jak powinnam rozumieć jego słowa, dlatego ostatecznie ograniczyłam się do zdawkowego skinięcia głową. Byłam zaskoczona już samym tym, że zdecydował się powiedzieć cokolwiek nieprzychylnego o Jane, ale wolałam nie wnikać, aż nazbyt świadoma tego, że od wampirzycy o wiele bezpieczniej będzie trzymać się z daleka. W tamtej chwili koncentrowałam się wyłącznie na Jocelyne i tym, by zabrać ją jak najdalej od miejsca, które mogło okazać się dla niej niebezpieczne.
– Może to Rufus powinien odprowadzić Joce, a my wrócimy do środka – odezwała się Layla, decydując się przejąć kontrolę nad sytuacją. – Nas obie Aro na pewno chce zobaczyć. Inaczej może pojawić się zbyt wiele pytań – zauważyła przytomnie.
– Sama nie wiem… – Zawahałam się, po chwili koncentrując spojrzenie na naukowcu. Po wyrazie jego twarzy trudno było mi określić, co takiego sobie myślał. – Rufus?
– Mogę – powiedział w końcu, przy okazji zaskakując mnie tym, że w ogóle zdecydował się na to przystać. – Dam wam pół godziny na powrót do hotelu. W innym wypadku sam się tutaj pofatyguję – dodał z naciskiem, wymownie spoglądając na przysłuchującego nam się Aleca.
Sama również spojrzałam na Volturi, oraz bardziej podenerwowana sytuacją. Wampir nawet słowem nie skomentował ani tego, co ustaliliśmy, ani niechęci, choć bez wątpienia musiał ją wyczuć.
– Sądzę, że to nie będzie koniecznie – zwrócił się w końcu do mojego szwagra. Zachowywał się naturalnie, przesadnie wręcz uprzejmy i… miły, chociaż nie sądziłam, że mogłabym użyć tego określenia w stosunku do kogoś, kto był aż tak blisko powiązany z Jane. – Aro ma bardzo mało czasu. Wciąż przygotujemy się do balu, więc…
– No i świetnie – przerwał mu chłodno Rufus. – Od początku wiedziałem, że będę się świetnie z wami bawić – dodał z sarkazmem, przelotnie spoglądając na mnie i Laylę.
Jeśli miałam być ze sobą szczera, pod tym jednym względem zgadzałam się z nim w zupełności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa