
Jocelyne
Poczuła ulgę, kiedy znalazła
się z daleka od tych wszystkich wampirów i Volterry. Co prawda nie
spodobało jej się to, że miałaby tak po prostu zostawić resztę w miejscu,
które wzbudzało w niej tak wiele sprzecznych emocji, ale zdecydowała się
nie kłócić. Wiedziała, że kto jak kto, ale jej rodzina sobie poradzić, nie
wspominając o tym, że przez swoje samopoczucie i to, kim była,
zaczynała czuć się trochę jak piąte koło u wozu – a więc źle,
najdelikatniej rzecz ujmując. Wiedziała, że rodzice się o nią martwili,
przez większość czasu próbując zapewnić jej bezpieczeństwo, przez co sami
zaczynali być narażeni. Wystarczyło, by wsłuchała się w rozmowę taty z tamtą
wampirzycą w pelerynie, żeby to zrozumieć.
Początkowo
nie była przekonana co do tego, czy w ogóle chciała pójść gdziekolwiek z Rufusem,
tym bardziej, że nie rozmawiała z nim od tamtej sceny z Rosą, ale
szybko przestała o tym myśleć. Wampir milczał, czego zresztą mogła się po
nim spodziewać, bo wujek zwykle miał w zwyczaju ignorować wszystko i wszystkich,
którzy mieliby szansę wzbudzić w nim jakiekolwiek niewygodne emocje.
Wiedziała jedynie, że sporadycznie jej się przypatrywał, bynajmniej nie po to,
żeby móc zainterweniować, gdyby nagle zasłabła. Czuła, że chodzi o coś
innego, ale z drugiej strony…
Przestała o tym
myśleć, skoncentrowana przede wszystkim na oddychaniu. Już jest okej. Już niczego tutaj nie
ma…, pomyślała w rozgorączkowany sposób, wciąż dziwnie roztrzęsiona. Musiała
przyzwyczaić się do obecności śmierci i tego, że niemalże na każdym kroku
otaczały ją istoty, których nikt inny nie był w stanie zobaczyć, ale to
nie było nawet w połowie tak proste, jak mogłaby tego oczekiwać. Nie znała
ani swoich zdolności, ani tego, jak daleko były w stanie posunąć się ci,
których świat potrafiła dojrzeć, a to wszystko dodatkowo komplikowało,
stopniowo doprowadzając dziewczynę do szału.
– Jesteś
pewna, że niczego nie widziałaś w tym lobby? – usłyszała i zesztywniała,
spoglądając na Rufusa w nieco roztargniony sposób. – Jeśli do tej pory nie
chciałaś nic mówić z obawy przed tym, że ktoś usłyszy, to wiedz, że teraz
jesteśmy sami – dodał z naciskiem.
Westchnęła,
po czym bezwiednie powiodła wzrokiem dookoła. Znajdowali się w pobliżu
hotelu, pośpiesznie idąc przed siebie jedną z licznych, brukowanych
uliczek. Chociaż nie miała aż takiej wprawy, jak towarzyszący jej wampir, sama
również miała wrażenie, że w okolicy nie było nikogo, kogo którekolwiek z nich
powinno się obawiać.
– Mówiłam
prawdę – powiedziała w końcu. Po wyrazie twarzy Rufusa nie potrafiła
stwierdzić, czy jej uwierzył.
– W porządku
– stwierdził dość lakonicznym tonem. – Niemniej utrzymuję to, co powiedziałem
wcześniej: cokolwiek wyczuwałaś, to niekoniecznie musieli być ludzie.
Nie
odpowiedziała, nie mając ochoty rozwijać tego tematu. Już i tak była
zaniepokojona wszystkim, co od dłuższego czasu działo się wokół niej, a dodatkowe
rozważanie samopoczucia, które towarzyszyło jej od chwili znalezienia się w siedzibie
Volturi, zdecydowanie nie było czymś, co miała ochotę roztrząsać. Nie czuła
bólu głowy, co przyjęła z ulgą, w końcu będąc w stanie zebrać
myśli, ale wciąż towarzyszyło jej niejasne wrażenie, że coś jest nie tak.
– Layla
powiedziała, że tutaj zginęło bardzo wiele osób. Do tej pory nie znalazłam się w takim
miejscu, więc nie wiem, czego powinnam się spodziewać – powiedziała w końcu,
starannie dobierając słowa. – Jakbym rozumiała, co robię, nie szukałabym
rozwiązania wszędzie tam, gdzie tylko to możliwe – dodała z nutką goryczy,
mimowolnie nawiązując do czasu, który spędziła w ośrodku.
Rzucił jej
bliżej nieokreślone spojrzenie, cały jej wywód kwitując nieznacznym skinieniem
głową. Sądziła, że tym samym zakończy dyskusję, ale zmieniła zdanie z chwilą,
w której Rufus nagle zmaterializował się u jej boku. Mimowolnie
napięła mięśnie, nie po raz pierwszy zastanawiając się nad tym, czego powinna
się po nim spodziewać. Nie bała się, ale po sposobie w jaki zareagował na
Rosę, czuła się o wiele bardziej spięta i niespokojna niż do tej
pory.
– Nie
zamierzam cię straszyć, ale tutaj jest coś zdecydowanie nie tak – stwierdził i zawahał
się na moment. – Poza tym Claire powiedziała mi o tym… wierszu?
Uniosła
brwi, początkowo sama niepewna tego, jak powinna rozumieć jego słowa.
Potrzebowała kilku sekund, żeby uprzytomnić sobie, że wampir najpewniej miał na
myśli piosenkę Beatrycze, którą nuciła, a która do tego stopnia
zaniepokoiła jej kuzynkę. Claire nie wytłumaczyła powodów swojej reakcji,
wychodząc równie szybko, co wcześniej się pojawiła, zaś Jocelyne z łatwością
zapomniała o całej sytuacji, bardziej przejęta całym zamieszaniem, które
wiązało się z pakowaniem i wyjazdem do Włoch.
– To
znaczy? – zapytała z powątpiewaniem. – Mówiłam Claire, że to po prostu
kołysanka, którą czasami śpiewała mi Beatrycze. Trochę straszna, ale…
– A mnie
Claire powiedziała, że te słowa poznała przed tym, jak w ogóle usłyszała
je od ciebie – przerwał jej niecierpliwie wampir. Nie miała wątpliwości co do
tego, że gdyby ona zachowała się względem niego w ten sposób, mogłaby
oczekiwać co najmniej poirytowanego spojrzenia, jeśli nie całego wykładu na
temat tego, dlaczego nie powinna zachowywać się w ten sposób. Cóż, to było
do Rufusa podobne. – Żeby nie było wątpliwości: chodzi o zdolności Claire.
A teraz ty… Niechętnie przyznaję, że moja córka nie jest przewrażliwiona,
więc to brzmi co najmniej interesująco – wyjaśnił, tym samym wzbudzając w Joce
coraz większe wątpliwości.
–
Musiałabym zapytać Beatrycze – powiedziała w końcu, bo to wydało jej się
najsensowniejszym rozwiązaniem.
Rufus z uwaga
zmierzył ją wzrokiem. Trudno było na pierwszy rzut oka stwierdzić, czego tak
naprawdę powinna się po nim spodziewać, o określeniu emocji i ewentualnych
myśli nie wspominając.
– Beatrycze
– powtórzył. Skinęła głową, nie widząc powodu, by cokolwiek więcej tłumaczyć.
Przecież dobrze wiedział o tym, że nie tak dawno temu znalazła się w samym
środku lasu, skąd ostatecznie przyniósł ją Carlisle. – I… możesz to zrobić,
tak? – dopytywał pozornie obojętnym głosem, ale coś w jego tonie dało Joce
do zrozumienia, że był tym równie zaciekawiony, co i na swój sposób
zaniepokojony.
– Mogłabym,
ale Beatrycze ostatnio do mnie nie przychodzi – wyznała po chwili
zastanowienia. – Nie jako jedyna zresztą.
Jeszcze
kiedy mówiła, rzuciła wampirowi wymowne spojrzenie. Wiedziała, że zrozumiał, że
miała na myśli Rosę i to, czego doświadczyła z jego strony, kiedy
przyłapał ją na rozmowie z przyjaciółką. Co prawda nie oskarżyła go o to,
że to właśnie z jego winy dusza ostatecznie przestała się pojawiać, ale
wyraz twarzy wujka jasno dał jej do zrozumienia, że naukowiec zrozumiał aluzję.
– Pośpiesz
się. Nie mamy całego dnia – ponaglił, wycofując się z rozmowy równie
nagle, co wcześniej ją rozpoczął.
Wywróciła
oczami.
Tak,
zdecydowanie mogła się tego spodziewać.

Elena
Wiedziała, że śni – czuła to, chociaż
nigdy nie była w stanie określić, skąd brała się ta pewność. Z drugiej
strony… Być może chciała śnić,
zdecydowanie pewniej czując się z myślą o tym, że nic z tego, co
działo się wokół niej, nie było prawdziwe. Wierząc w to miała świadomość
tego, że nie spotka jej nic złego – przynajmniej teoretycznie, bo mając w rodzinę
telepatów, Elena musiała zdawać sobie sprawę z tego, że również umysł
potrafił być niebezpieczny.
Ze
wszystkich stron otaczała ją ciemność, napierając nań ze wszystkich stron i sprawiając,
że dziewczyna czuła się niemalże tak, jakby się dusiła. Już kiedyś tego
doświadczyła, choć sen uleciał z jej umysłu równie nagle, co wcześniej się
pojawił, pozostawiając po sobie co najwyżej silny niepokój i poczucie
dezorientacji. Wtedy również błądziła w ciemnościach, bezskutecznie
próbując znaleźć drogę do celu – gdziekolwiek ten miałby się znajdować i czymkolwiek
był.
Samo
doświadczenie wydało się Elenie co najmniej frustrujące. To, że była
przerażona, stanowiło sprawę drugorzędną, zresztą dziewczyna za żadne skarby
nie chciała się do własnych obaw przyznać.
Przyśpieszyła,
próbując uwierzyć w to, że jeśli zacznie poruszać się szybciej, łatwiej
ucieknie z tego dziwnego, pozbawionego konkretnych kształtów miejsca. Pod
stopami czuła stabilne podłoże, co jednoznacznie świadczyło o tym, że nie
unosiła się w pustce – tutaj coś było, pogrążone w mroku i znajdujące
się gdzieś poza zasięgiem jej zmysłów. Teoretycznie ta myśl powinna sprawić, że
poczuje się bezpieczniejsza, ale nic podobnego nie miało miejsca, Elena zaś
poczuła się jeszcze bardziej niespokojna – i to najdelikatniej rzecz ujmując,
sama niepewna tego, czego tak naprawdę powinna się spodziewać.
Musiała
uciec – i to jak najszybciej, póki jeszcze miała czas…
Z tym, że chyba go nie mam, skoro jestem
tutaj, prawda?, pomyślała mimochodem i w tamtej chwili serce zabiło
jej szybciej ze zdenerwowania. Skąd brały się te dziwne myśli? Jasne, miała
powody do niepokoju, skoro ostatecznie znalazła się w Volterze, odliczając
kolejne godziny do balu, ale to i tak zaczynało być ponad jej siły. Miała ochotę
zatrzymać się, stanąć w samym środku tej pustki, a potem zacząć
krzyczeć – długo i głośno, choćby tylko po to, żeby móc słuchać własnego
głosu. Po cichu liczyła na to, że dzięki temu ktoś ją usłyszy i wyprowadzi,
jednak zarazem towarzyszył jej silny niepokój na samą myśl o tym, kto tak
naprawdę mógł czaić się w mroku…
Albo co.
Nerwowo zacisnęła
dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana. To tylko sens. Musisz się obudzić, bo to tylko sen… Wszystko to
brzmiało logicznie i naprawdę chciała w to wierzyć, niczym mantrę
powtarzając sobie w duchu coś, co – przynajmniej teoretycznie – powinno
było przynieść jej ukojenie, ale nic podobnego nie miało miejsca. Jak miałoby,
skoro czuła, że tak naprawdę oszukiwała samą siebie…?
Przez kilka
kolejnych sekund podążała naprzód w całkowitej, nieprzeniknionej ciszy, w duchu
odliczając kolejne kroki – ciche stuknięcia wysokich obcasów o coś, co
ostatecznie wyobraziła sobie jako solidną, być może nawet wypolerowaną podłogę.
Miejsce, w którym się znajdowała, musiało być rozległe i co najmniej
niepokojące, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Dla pewności
wyciągnęła obie ręce przed siebie, nie chcąc ryzykować, że przypadkiem na coś
wpadnie. Nie bała się bólu ani upadku, ale nie miała wystarczającego zaufania
do tego miejsca i wolnej przestrzeni, by zachowywać się tak, jakby nic
złego nie było w stanie jej spotkać.
Słyszała
swój własny oddech – dziwnie ciężki, przyśpieszony i tak nierówny, że aż
poczuła się nieswojo, uprzytomniając sobie, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie
udawać, że czuła się spokojna. Pomyślała, że przejmowanie się tym jest co
najmniej głupie, skoro i tak nie było tu nikogo, kto mógłby ją zauważyć,
ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie takie stwierdzenie. Chociaż otaczała
ją czerń, niezmiennie zaczynała mieć niejasne wrażenie, że ktoś ją obserwuję –
ktoś albo coś, co kryło się w cieniu, w przeciwieństwie do niej nie
mając problemu z tym, by dostrzec w mroku miotającego się na prawo i lewo
intruza. Sama myśl o tym sprawiała, że Elena zadrżała niekontrolowanie,
coraz bliższa paniki i gotowa zrobić dosłownie wszystko, by móc się
obudzić.
Jeśli to
był sen, a ona trwała w świecie, który stworzył sobie jej umysł, tym
bardziej powinna być w stanie nad wszystkim zapanować. Chciała otworzyć
oczy i upewnić się, że…
Cichy,
melodyjny i – co również była w stanie przysiąc – bez wątpienia męski
śmiech wyrwał ją z zamyślenia.
Zastygła w bezruchu,
zatrzymując się tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by z wrażenia potknęła
się o własne nogi. Jęknęła, po czym nerwowym gestem przycisnęła obie
dłonie do ust, podświadomie czując, że powinna powstrzymać się przed wydaniem z siebie
jakiegokolwiek dźwięku. Gdyby była wampirem, nie miałaby najmniejszych
problemów z tym, żeby trwać w milczeniu, a w razie potrzeby nawet
wstrzymać oddech, jednak ludzka cząstka skutecznie uniemożliwiała jej takie
rozwiązanie.
– Kto…? –
zaczęła i prawie natychmiast urwała, mając wątpliwości co do tego, czy
chciała poznać odpowiedź. Znów otoczyła ją cisza, tym bardziej o wiele
trudniejsza do zniesienia, przez co nie była w stanie powstrzymać się
przed zadaniem najistotniejszego, dręczącego ją od samego początku pytania: –
Rafael?
Odpowiedziało
jej milczenie, co okazało się gorsze, niż gdyby znowu uświadczyła oznak
czyjejkolwiek obecności. Elena zadrżała, coraz bardziej niespokojna i pełna
wątpliwości. Czy możliwe było, żeby to właśnie Rafa po raz kolejny manipulował
jej snami, próbując nastraszyć ją w odwecie za przemilczenie tego, iż
jednak zamierzała pojawić się w Volterze? To było bardzo mało
prawdopodobne, ale z dwojga złego wolała zmierzyć się z głupim
żartem, poza tym…
Ruszyła
przed siebie, po czym jęknęła, kiedy z impetem na coś wpadła. Zatoczyła
się do tyłu, zamykając oczy i licząc się z tym, że za moment wyląduje
na posadzce, ale nic podobnego nie miało miejsca – w zamian wylądowała na
czymś solidnym, być może ścianie, chociaż była gotowa przysiąc, że ułamek
sekundy wcześniej niczego tam nie będzie. Spanikowała, natychmiast odskoczyła,
wyrzucając obie ręce przed siebie i zamierając, kiedy przekonała się, że
teraz ze wszystkich stron wydawały się otaczać ją przeszkody – solidne, gładkie
i zimne, trochę… jak powierzchnie szkła albo lustra, chociaż w ciemnościach
nie mogła utwierdzić się w przekonaniu, czy jej przypuszczenia były
słuszne.
Co to oznaczało?
Nie miała pojęcia, ale sama konieczność przebywania w tym miejscu
zaczynała być coraz trudniejsza do zniesienia, wzbudzając w dziewczynie
lęk i sprawiając, że ta zaczęła odczuwać narastającą z każdą kolejną sekundą
panikę. Już nie miała drogi ucieczki, osaczona ze wszystkich stron i niezdolna
do wykonania choćby kilku kroków. Te dziwne, niewidzialne ściany – lustra,
szkoło… cokolwiek! – znajdowały się wszędzie, wydając się na nią napierać,
przez co ostatecznie zrozumiała, skąd w ogóle brała się klaustrofobia. W takich
warunkach zdecydowanie można było nawet postradać zmysły, choć o tym
starała się nie myśleć.
Okręciła
się wokół własnej osi, naiwnie licząc na to, że uda jej się zauważyć coś, co
umożliwi jej oswobodzenie się. Coś faktycznie uległo zmianie w otaczających
ją ciemnościach, dzięki czemu zauważyła zarys drobnej postaci przed sobą –
bardzo niewyraźny, jakby zamazany, ale jednak obecny… Najpierw jeden, a potem
kolejne, bo wystarczyło kilka sekund, żeby uprzytomniła sobie, że było ich
więcej, a w następnej sekundzie zrozumiała, że tak naprawdę widzi siebie.
Faktycznie
otaczały ją lustra.
Wszystkie
skierowane na nią, pokazujące tylko i wyłącznie jej odbicie. W tamtej
chwili już nie tylko poczuła się jak w potrzasku, ale dodatkowo osaczona i obserwowana
bardziej, aniżeli do tej pory sądziła. Powiedzieć, że czuła się po prostu
nieswojo, byłoby niedopowiedzeniem stulecia, Elena zaś nie potrafiła ubrać w słowach
tego, czego tak naprawdę doświadczała. Miała jedynie świadomość, że nie
podobało jej się to i że mimo wszystko pragnęła uciec, ale pomimo tego…
Jęknęła, po
czym chwyciła się za głowę, coraz bardziej niespokojna. Chyba krzyknęła, a przynajmniej
miała to w planach, bo nie usłyszała niczego – próba wydania z siebie
dźwięku okazała się prowadzić donikąd, tym samym skutecznie wprawiając dziewczynę
w konsternację. Wszystko było nie tak, o czym przekonywała się niemalże
na każdym kroku, coraz bardziej zagubiona w tym dziwnym, niezrozumiałym
dla niej świecie.
Odwróciła
się jeszcze raz, starając się nie myśleć o tym, że wszystkie jej odbicia w lustrze
postąpiły w dokładnie ten sam sposób. Tym razem ruch okazał się zbyt
gwałtowny, a może to ona była pod wpływem silnych emocji, bo aż
pociemniało jej przed oczami. Zaraz po tym jak długa poleciała przed siebie,
ale zamiast wpaść na jakiekolwiek lustro, została pochwycona przez parę
lodowatych ramion, które z siłą zacisnęły się na jej ramionach. Zdążyła
jeszcze pomyśleć, że to niemożliwe, bo przecież nikogo przy niej nie było,
zanim zostawiła postawiona do pionu i spojrzała przed siebie.
Wprost na niego – ciemny kształt o postawnej,
bez wątpienia należącej do mężczyzny sylwetce. Nie widziała skrzydeł, zresztą
nawet bez tego wiedziała, że to nie Rafael ją trzyma, bo niezależnie od
wszystkiego, własnym mąż nie wywołałby w niej aż tylu skrajnych emocji.
Cokolwiek się działo, nie było właściwe, a już na pewno bezpieczne dla
niej.
Chociaż w ciemnościach
nie była w stanie dostrzec oczu trzymającego ją mężczyzny, nie miała
jakichkolwiek wątpliwości co do tego, że ten z uwagą jej się przyglądał –
to z kolei wystarczyło, by poczuła czyste przerażenie.
Przecież i tak będziesz moja…,
usłyszała jeszcze. W oszołomieniu nawet nie zwróciła uwagi na to, że
piękny, męski głos rozbrzmiał w jej umyśle.
Zaraz po
tym nareszcie znalazła w sobie dość siły, żeby zacząć krzyczeć.
Przebudzenie przyszło
gwałtownie, chociaż początkowo nie była tego świadoma. Wiedziała jedynie, że
błyskawicznie poderwała się na łóżku, prostując niczym struna i czując
gotową do tego, żeby rzucić się do gardła pierwszej osobie, która spróbowałaby
się do niej zbliżyć. Chyba tylko cudem zdławiła wrzask, w porę przypominając
sobie o tym, że nie była w pokoju sama i że niepotrzebne
zwrócenie na siebie czyjejkolwiek uwagi mogłoby co najwyżej doprowadzić do niepotrzebnych
pytań, a tego za wszelką cenę wolała uniknąć.
W pokoju
hotelowym było ciemno, ale mrok ten w niczym nie przypominał nieprzeniknionej,
napierającej ze wszystkich stron czerni, w której nie tak dawno była. Resztki
snu wciąż majaczy gdzieś na granicy jej świadomości, chociaż zarówno
poszczególne wspomnienia, jak i towarzyszące dziewczynie emocje, zaczynały
stopniowo ustępować, pozostawiając po sobie tylko i wyłącznie pustkę. Wciąż
drżała, ale prawie nie była tego świadoma, w miarę jak uprzytomniała
sobie, że mimo wszystko była bezpieczna – że leżała w łóżku, dokładnie w tym
samym miejscu, w którym nie tak dawno temu zasypiała, a obok niej nie
było żadnej niepokojącej postaci.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, żeby łatwiej się uspokoić. W panującej ciszy
wyraźnie słyszała spokojne oddech śpiących w tym samym pomieszczeniu
Jocelyne i Claire. W tamtej chwili poczuła się lepiej z tym, że
ostatecznie zdecydowała się przenieść do kuzynek, bo gdyby została z siostrami,
Alice i Rosalie na pewno zareagowałyby na to, że cokolwiek jest nie tak.
Nie miała siły udawać, a skoro nie musiała tego robić…
– Elena…?
Drgnęła,
kiedy doszedł ją nieco zaspany głos Joce. Dziewczyna usiadła na swoim łóżku,
zwłaszcza w ciemnościach ze swoimi jasnymi, zmierzwionymi wówczas włosami
wyglądając co najmniej niepokojąco. W zasadzie z perspektywy Eleny z łatwością
mogłaby uchodzić za ducha, co w jej przypadku wydawało się dość ironiczne.
– Nic się
nie dzieje, Joce – zapewniła pośpiesznie, obrzucając kuzynkę uspokajającym
spojrzeniem. – Obudziłam cię?
– Wydawało
mi się, że krzyknęłaś… – Jocelyne potarła czoło, po czym się zawahała. – Coś
jest nie tak? – zapytała cicho, nagle zaniepokojona.
Elena
zmusiła się do tego, żeby wysilić się na uśmiech. Próbowała zachowywać się
naturalnie, ale trudno było jej stwierdzić, czy podejmowane przez nią działania
miały jakikolwiek sens.
– Pewnie
coś ci się przyśniło – stwierdziła z przekonaniem. – Dobrze się czujesz?
Jeśli chcesz, mogę po kogoś pójść – zaproponowała, a Joce wyraźnie zaczęła
się rozluźniać, najwyraźniej nie mając powodów, żeby jej nie uwierzyć.
– Nie, nie…
– Odgarnęła włosy z twarzy. Chwilę jeszcze przypatrywała się kuzynce,
zanim ostatecznie zdecydowała się opaść na poduszkę. Nawet jeśli miała jeszcze
jakieś wątpliwości, ostatecznie zdecydowała się zachować je dla siebie. – Skoro
jest w porządku…
Elena
skinęła głową, choć zdawała sobie sprawę z tego, że Jocelyne i tak
nie będzie w stanie tego zauważyć. Wkrótce po tym usłyszała, że oddech
dziewczyn wyrównał się, a ona sama ponownie zapadła w sen, przy
odrobinie szczęścia może nawet nie mając potem pamiętać, że cokolwiek ją
obudziło.
Westchnęła
cicho, czując narastające z każdą kolejną sekundą przygnębienie.
Gdyby tak
jak Joce potrafiła szybko zasnąć, może wszystko stałoby się prostsze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz