
Renesmee
Chociaż od balu pięciuset
minęły całe lata, pamiętałam wszystko tak dokładnie, jakbym dopiero co brała w nim
udział. Czułam się niemalże dokładnie tak samo, uważnie przypatrując się
swojemu lustrzanemu odbiciu i nie będąc w stanie pozbyć się wrażenia,
że jakimś cudem znowu cofnęłam się w czasie. Na sobie miałam białą,
zdobioną złotą nitką sukienkę matki Gabriela i szpilki, za którymi co
prawda wciąż nie przepadałam, ale już przynajmniej nie stanowiły dla mnie
śmiertelnej pułapki.
Westchnęłam,
po czym energicznie potrząsnęłam głową, bezskutecznie próbując pozbyć się
niechcianych myśli. Tym razem miało być zupełnie inaczej, a my zamierzaliśmy
trzymać się razem, zostać ile będzie trzeba i przy pierwszej okazji
wycofać się, by po wszystkim bez przeszkód móc wrócić się do domu. Plan był
prosty, a ja nie wyobrażałam sobie tego, że cokolwiek mogłoby pojąć źle.
Być może świadczyło to mniej więcej tyle, że nawet po tych wszystkich latach
byłam porażająca wręcz naiwna, ale z dwojga złego wolałam wyjść właśnie na
taką, niż na każdym kroku przejmować się bezpieczeństwem swoim i bliskich.
Najbardziej
końca wydawała mi się myśl o tym, że Jocelyne miała znaleźć się z daleka
od tego całego szaleństwa. Podczas spotkania z Aro wyczułam, żebym
niepocieszony, że żadne z moich dzieci nie pojawiło się na spotkaniu, ale w ogólnym
pośpiechu nie ciągnął tematu. Wiedziałam, że to poniekąd zasługa Gabriela,
który zgodnie z własnymi przypuszczeniami zdawał się mieć pełną kontrolę
nad sytuacją. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to wcale nie było takie
proste, a Volturi nadal pozostawali niebezpieczni, ale łatwiej było mi
zachować spokój ze świadomością, że mieliśmy jakiekolwiek pole do popisu.
Tak czy
inaczej, Joce zostawała w hotelu, zresztą tak jak i Elena oraz Claire.
Jakoś nie byłam szczególnie zaskoczona tym, że – na pierwszy rzut oka z wielką
łaską – to właśnie Rufus zdecydował się z nimi zostać. Mogłam przewidzieć,
że ten wampir z dwojga złego będzie wolał zabawić się w opiekunkę,
aniżeli brać udział w jakichkolwiek uroczystościach. Layla jedynie
wywracała oczami, ale sama również znała swojego męża na tyle dobrze, by nie
próbować przekonywać wampira do zmiany decyzji.
Nie
powiedziałam tego na głos, ale w pewnym sensie czułam ulgę na myśl o tym,
że Joce miała zostać w miejscu, gdzie była względnie bezpieczna. Nie
ufałam Volturi, przewrażliwiona do tego stopnia, by brać pod uwagę każde
rozwiązanie – i to łącznie z tym, że ktoś spróbuje wykorzystać naszą
nieuwagę, by dostać się do hotelu. Rufus był czujny, poza tym potrafił walczyć,
więc mogła założyć, że to wystarczy, by zapewnić mojej córce bezpieczeństwie…
A może
faktycznie zaczynałem być przewrażliwiona, uważając intencje Volturi za o wiele
gorsze, niż były w rzeczywistości.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy ciepłe dłonie wylądowały na moich biodrach. Udało mi się
powstrzymać od wzdrygnięcia; w zamian odchyliłam głowę do tylu, pozwalając
żeby gorące wargi musnęły moją odsłoniętą szyję. Gabriel przygarnął mnie do
siebie, nie po raz pierwszy próbują rozproszyć moja uwagę w ten sposób. Co
więcej, nie mogłam zaprzeczyć, że za każdym razem jego zabiegi przynosiły
skutek, a większości przypadków byłam gotowa poddać mu się z przyjemnością.
– Musimy
się pośpieszyć – przypomniałam, ale mój głos wcale nie zabrzmiał aż tak pewne,
jak mogłabym oczekiwać w obecnej sytuacji. Sama nie byłam pewna, co tak
naprawdę chciałam zrobić.
– Mhm… –
Mój mąż najwyraźniej nie był przejęty tym, co teoretycznie powinniśmy uznać za
priorytety. Mimochodem zauważyłam, że musiał być spięty o wiele bardziej,
aniżeli do tej pory raczył przyznawać. – Zdążymy – stwierdził, a ja
westchnęłam i pośpiesznie okręciłam się w jego ramionach w taki sposób,
żeby zajrzeć mu w oczy.
Nie
musiałam długo się zastanawiać, by zorientować się, co takiego chodziło mu po
głowie. Ciemne oczy dosłownie przenikały mnie na wylot, zdradzając nie tylko
pożądanie, ale przede wszystkim troskę. Pomyślałam, że to musiało mieć związek z łączącą
nas więzią, która sprawiała, że mimo wszystko odbierał moje obawy, nawet jeśli
te kłóciły się z tym, co sam sądził albo czuł. Nie mogłam mieć pewności,
po tych wszystkich latach wciąż nie zawsze rozumiejąc działanie telepatii.
Jakkolwiek by nie było, wiążąca nas relacja potrafiła być równie fantastyczna,
co i w wielu przypadkach przerażająca.
Gabriel
ujął moją twarz w dłonie, tym samym zachęcając mnie do tego, żebym
zajrzała mu w oczy. Bez trudu skoncentrowałam wzrok na jego twarzy, podświadomie
licząc na to, że zamierza mnie pocałować, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Co cię
martwi, mi amore? – zapytał mnie
łagodnie, bez trudu orientując się, że coś jest na rzeczy.
– Przecież
wiesz – zauważyłam przytomnie, bo męczyłam ten temat już od pierwszej wizyty
Volturi w domu moich bliskich.
Westchnął
przeciągle, wyraźnie sfrustrowany, po czym niechętnie skinął głową.
– Tak…
Przynajmniej podejrzewam – przyznał po chwili zastanowienia. – Ale zapewniam
cię, że wszystko jest w porządku. Joce zostaje, tak? A my…
– Idziemy
na bal z wampirami, które od lat szukają pretekstu, żeby pozabijać moją
rodzinę, z kolei ciebie… Cóż, bądźmy szczerzy: zdecydowanie nie przepadają
ani za tobą, ani żadnym z nas – powiedziałam, decydując się na szczerość.
– Mów co tylko chcesz, ale to naprawdę nie wygląda dobrze.
Gabriel z niedowierzaniem
pokręcił głową. Przygarnął mnie mocniej, być może początkowo zamierzając
protestować i przekonywać mnie do swojego punktu widzenia, ale ostatecznie
skinął głową.
– Dlatego
dobrze, że małej tam nie będzie – stwierdził z przekonaniem. – Nie jest aż
tak źle, jak mogłoby się wydawać. Aro widział się z Eleną, a nam
przynajmniej tymczasowo dał spokój. Po tym balu wrócimy do domu i będziemy
ich unikać, dokładnie tak jak do tej pory – oznajmił z przekonaniem i to
faktycznie zabrzmiało sensownie. – Layla nawet nie musiała wspominać o Claire,
a to też dobrze. Póki trzymają się od naszych myśli z daleka,
wszystko jest dobrze.
– Fakt –
przyznałam, ale wciąż nie byłam przekonana. – Poza tym pilnujesz Aro i jego
zdolności, tak…?
Posłał mi
blady uśmiech.
–
Naturalnie – zapewnił bez chwili wahania. – Jestem ja, moje siostry i ty.
Wiem, że bliźniaki też robią swoje. Mogłabyś mówić o nadmiernej
pewności siebie, gdybym był sam, ale co może pójść nie tak, skoro wszyscy
kontrolujemy sytuację?
Teoretycznie
prawidłową odpowiedzią wydawało się „nic”, ale zdążyłam przeżyć i zobaczyć
tyle, by zakładać, że bardziej adekwatne byłoby „wszystko”. Po powrocie Isobel
już nic nie miało mnie zaskoczyć i choć Volturi faktycznie wydawali się
wypadać przy wampirzej królowej bardzo blado, mimo wszystko nie czułam się
najlepiej.
– W porządku
– dałam za wygraną. – Po prostu bale źle mi się kojarzą… Chyba cię to nie
dziwi, prawda? – Rzuciłam Gabrielowi wymowne spojrzenie. – Nie drażnił Jane –
nie tyle poprosiłam, co wręcz zażądałam, a on parsknął śmiechem, wyraźnie
rozbawiony moimi słowami.
– Zobaczę,
co się da pod tym względem zrobić – obiecał, przykładając dłoń do serca.
Wywróciłam
oczami, ale mnie również udało się uśmiechnąć. Bez słowa wtuliłam się w niego,
pozwalając, by przeczesał moje włosy palcami, a po chwili wpił się wargami
w moje usta. Nie mieliśmy dla siebie zbyt wiele czasu, o czym
przypomniała nam Isabeau, bezceremonialnie wparowała do zajmowanego przez nas
pokoju, jak zwykle popisując się wręcz idealnym wyczuciem. Jęknęłam, po czym
wsparłam się na łokciach, siadają na łóżku na którym ostatecznie wylądowałam i próbując
wyślizgnąć się spod nachylonego nade mną Gabriela, podczas gdy chłopak wydał z siebie
rozdrażniony charkot, wyraźnie chętny zamordować własną siostrę.
– Ups… –
Beau uśmiechnęła się słodko, po czym spojrzała na nas z zaciekawieniem. –
Pomagasz Nessie ułożyć włosy, braciszku? – zapytała uprzejmie, a ja
machinalnie przeczesałam zmierzwione loki palcami, próbując doprowadzić je do porządku.
– Daję ci trzy
sekundy na to, żeby wyjść – wycedził przez zaciśnięte zęby mój mąż, nerwowo
napinając mięśnie.
Isabeau
prychnęła, bynajmniej nieprzejęta groźbą. Gdyby musiała obawiać się za każdym
razem, kiedy ktoś się na nią denerwować, już dawno nabawiłaby się nerwicy.
– Więc
jednak zamierzacie iść na bal? Nie żeby coś, ale my z Laylą już jesteśmy
gotowe – wyjaśniła z bladym uśmiechem. – Zresztą tak jak i my
wszyscy, ale jeśli potrzebujecie jeszcze trochę czasu…
Nie
dokończyła, błyskawicznie wypadając na korytarz i w porę zatrzaskując
za sobą drzwi, zanim dosięgnąłby ją ciśnięta w jej stronę poduszka. Usłyszałam
jej śmiech, co okazało się całkiem przyjemnym doświadczeniem, zważywszy na to,
że przez większość czasu chodziła przygnębiona. Tęskniłam za taką Beau i choć
miałam poczucie, że to był najmniej odpowiedni okres na to, żeby pozwalać sobie
na chwilę wytchnienia, nie byłam w stanie należycie się tym przejąć.
Wolałam założyć, że skoro nawet Isabeau była spokojna, o jakichkolwiek
niepokojących wizjach nie wspominając, sytuacja naprawdę była opanowana.
Gabriel
rzucił mi wymowne spojrzenie, ale tym razem zdecydowałam się na to, by spojrzeć
mu w oczy, woląc nie sprawdzać, jak wielki miał na mnie wpływ. Nie
zaprotestowałam, kiedy dałam mu do zrozumienia, że chce się podnieść, w zamian
podając mi rękę, bym łatwiej mogła stanąć na nogi. Nerwowym ruchem wygładziłam
sukienkę, próbując doprowadzić się do porządku. Czułam, że wciąż z uwaga
mi się przypatrywał, trzymając się na tyle blisko, że byłam w stanie
wyczuć bijące od jego ciała ciepło, ale i to zdecydowałam się zignorować.
– Kiedyś ją
zabiję – usłyszałam. Skwitowałam jego słowa wywróceniem oczami. – Mówię poważnie,
chociaż…
– Co? – rzuciłam
zaczepnym tonem.
Zawahał
się, przez moment nasłuchując, by nabrać pewności, że Isabeau nie będzie w stanie
nas usłyszeć.
– Wolę,
żeby zachowywała się w ten sposób – powiedział w końcu, staranne
dobierając słowa. – To lepsze, niż widzieć ją… Sama wiesz, co ma na myśli –
powiedział, a ja skinęłam głową. Rozumiałam aż nazbyt dobrze. – Co nie
znaczy, że przestała cierpieć. Powiedziałbym raczej, że jest na tym samym
etapie, co długo po stracie Aldero: woli udawać, że nic się nie stało.
Westchnęłam,
zwłaszcza teraz będąc w stanie sobie wyobrazić, jak skomplikowany i intensywny
potrafił być ból straty czy po prostu zdrada. Co prawda sama nie mierzyłam się
ze śmiercią, ale wystarczyło mi wspomnienie czy to okresu, kiedy nie miałam pojęcia,
co takiego działo się z moimi dziećmi, czy to znów odtrącenia przez
Gabriela. Isabeau radziła sobie po swojemu, zwłaszcza teraz, kiedy zdołała wyjść
z tego… najgorszego etapu, ale wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego,
że pozostawała chwiejna – i że lepiej było, by więcej nie dotarła na skraj
załamania, bo następnym razem mogło już nie być odwrotu.
Przestałam o tym
myśleć, z niejaką ulgą przyjmując sugestie tego, żebyśmy w końcu
wyszli z pokoju. Myślenie o szwagierce było przygnębiające i choć
perspektywa balu nie prezentowała się lepiej, wolałam skoncentrować się na
najbardziej przejmującej, aktualnej kwestii – a więc tym, gdzie się
udawaliśmy. Zdążyłam jeszcze zajrzeć do Joce, by upewnić się, że wszystko jest w porządku,
zanim ostatecznie zdobyłam się na to, żeby w towarzystwie Gabriela ruszyć w noc.
Czułam się
zupełnie inaczej niż podążając na bal, który kilka lat wcześniej zorganizowała
Isobel, ale i tak dręczyły mnie wątpliwości. Z niechęcią obserwowałam
twierdzę Volturi – potężną, górującą nad nami i absolutnie nieprzychylną
obcym. Weszliśmy głównymi drzwiami, bynajmniej nie mając problemu z odnalezieniem
odpowiedniej drogi. Korytarze zostały rozświetlone, wydając się samoistnie
prowadzić do miejsca, gdzie miała odbyć się główna cześć uroczystości. Szłam
przed siebie, mocno trzymając się ramienia Gabriela i uważnie wodząc
wzrokiem na prawo i lewo, ogarnięta niejasnym wrażeniem, że ktoś nas
obserwuje. Oczywiście nie widziałam nikogo, prócz przemykających w niektórych
miejscach cieni, ale to wystarczyło, bym poczuła się co najmniej nieswojo.
Czego
powinnam była się spodziewać? Nie miałam pojęcia, ale po cichu liczyłam na to,
że wszystko odbędzie się podobnie jak bal pięciuset, może pomijając
nieszczęśliwy dla mnie finał. Tym razem nie widziałam dziesiątek obcych
wampirów różnorodnej narodowości, co teoretycznie powinno przynieść mi ulgę,
ale z jakiegoś powodu zaczęłam jeszcze bardziej się niepokoić. Choć
rozumiałam, że tym razem Aro zdecydował się na znacznie skromniejszą
uroczystość, dlaczego miałam wrażenie, że… poza Licavolimi i Cullenami,
tak naprawdę nie zaproszono nikogo więcej?
Rzuciłam
Gabrielowi niespokojne spojrzenie, wahając się nad tym, czy powinnam zwrócić mu
na to uwagę. Nie zrobiłam tego, nie chcąc po raz kolejny wyjść na
przewrażliwioną, choć zarazem miałam poczucie, że tym samym aż proszę się o jakieś
nieszczęście. Wszystko jest w porządku,
pomyślałam i chyba nawet zaczynałam w to wierzyć, tym bardziej, że na
chwilę obecną w istocie wydawało się, że nie ma powodów do obaw. Byliśmy
razem, nikt nas nie zaatakował, poza tym…
Zmusiłam
się do tego, żeby spróbować oczyścić umysł, w zamian próbując całą sobą
chłonąć to, co podsuwały mi wyostrzone zmysły. Mimo wszystko spięłam się, kiedy
po raz pierwszy od dawna przekroczyłam próg sali tronowej – okazałego
pomieszczenia, które tej nocy najpewniej miało pełnić również funkcję parkietu,
o ile przebieg uroczystości miał przebiec zgodnie z moimi
przypuszczeniami. Liczyłam na kilka niezobowiązujących rozmów, trochę muzyki i –
co miało być najważniejszym punktem programu – przedstawienie tajemniczej
Florence, która od jakiegoś czasu Aro nazywał swoją partnerką. Już kiedy
usłyszałam po raz pierwszy, że akurat ten wampir mógłby znaleźć sobie kochankę,
a przy tym mieć dość tupetu, by przedstawić ją żonie i zakomunikować,
że od teraz to właśnie ta kobieta zajmuje dotychczasową pozycję Sulpicii, ale z drugiej
strony… Cóż, po Volturi byłam gotowa spodziewać się dosłownie wszystkiego, co
najgorsze.
Pomieszczenie
również zostało starannie oświetlone, a do tego ozdobione w sposób,
który sprawił, że poczułam się odrobinę pewniej. Nie czułam nadejścia świąt,
ale widok lodowych ozdób i kolorowych dekoracji, którymi przystrojono
salę, pozwolił mi łatwiej zaakceptować to, jaki mieliśmy dzień. Tym bardziej
zaczęłam marzyć o tym, żeby cała ta farsa jak najszybciej dobiegła końca,
bym mogła wrócić do domu i przynajmniej spróbować nacieszyć się Bożym
Narodzeniem w towarzystwie najbliższych. Uświadomiłam sobie, że tak
naprawdę po raz pierwszy świadomie byłam przez te dni daleko od Alessi, a teraz
na swój sposób również Damiena, skoro ten wraz z Liz został w Seattle.
Ta myśl wydała mi się przygnębiająca, a ja momentalnie pomyślałam o tym,
że powinnam coś z tą sytuacją zrobić – i to najlepiej tak szybko, jak
tylko miało być to możliwe.
– Nessie…
Nessie, tutaj! – doszedł mnie melodyjny głos Alice.
Ona i reszta
Cullenów wyszli wcześniej, tym samym uprzytomniając mi, dlaczego Isabeau aż do
tego stopnia niecierpliwiła się ociąganiem ze strony mojej i Gabriela.
Uniosłam rękę, by móc pomachać wyraźnie podekscytowanemu Chochlikowi, zanim
wraz z mężem ruszyliśmy ku niej. Bezpieczniej było trzymać się razem, tym
bardziej, że wtedy zdecydowanie łatwiej przychodziło kontrolowanie telepatii.
Był jeszcze moja mama, która bez wątpienia wykorzystywała zdolność rozciągania
tarczy na inne osoby, ale by jej dar zadziałał właściwie, również istotne było
to, byśmy znajdowali się odpowiednio blisko siebie.
Omiotłam
wzrokiem pomieszczenie, wymownie unosząc brwi ku górze na widok górującej nad
wszystkimi, ozdobionej kolorowymi światełkami i sztucznym śniegiem
choinki. Chociaż widok świątecznego drzewka wydawał się właściwy, ja wciąż nie
mogłam pozbyć się wrażenia sztuczności. Wszystko, co wiązało się z Volturi,
niezmiennie kojarzyło mi się w ten sposób – czy to uśmiech Aro, kiedy
dzień wcześniej z entuzjazmem komplementował to, jak bardzo zmieniłam się
przez ostatnie lata, aż po pozornie ciepłą atmosferę tego miejsca. Jakby tego
było mało, wciąż towarzyszyło mi poczucie tego, że jestem obserwowana, ale
ostatecznie zrzuciłam je na obecność straży przybocznej. Przy istotach, które z uporem
nosiły na sobie czarne peleryny, trudno było tak po prostu się rozluźnić.
Próbowałam
zachować czujność i zarazem zachowywać się w naturalny sposób, ale
czułam, że wychodzi mi to marnie. Mimowolnie spięłam się, kiedy zauważyłam
Kajusza i Marka – obu milczących i nawet w połowie nie aż tak
pozytywnie nastawionych, jak ich brat. Sam Aro wciąż pozostawał nieobecny, co
zaniepokoiło mnie bardziej, aniżeli bliskość pozostałych dwóch odwiecznych.
Wolałam mieć przynajmniej względem pojęcie, co takiego robił ktoś, komu za
żadne skarby nie potrafiłam zaufać.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy mężczyzna w końcu pojawił się w sali. Nawet z odległości
widziałam, że jego oczy zabłysły na nasz widok, chociaż trudno było mi
stwierdzić, czyja obecność usatysfakcjonowała go w największym stopniu.
Musiałam powstrzymać się przed jękiem rozczarowania, kiedy wampir bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia ruszył w naszą stronę, najwyraźniej zamierzając
dotrzymać nam towarzystwa. Krótko spojrzałam na dziadka, bo najbardziej sensownym
wydawało mi się to, że przede wszystkim on będzie się udzielać. Oficjalnie jego
i Aro łączyła długoletnia przyjaźń, chociaż w praktyce sprawy były o wiele
bardziej skomplikowane – i to zwłaszcza teraz, kiedy doktor i jego
żona martwili się o Elenę.
– Ach,
nareszcie! – rzucił niemalże pogodnym tonem nieśmiertelny. Chyba przerażał mnie
bardziej tym swoim niezdrowym entuzjazmem, niż gdyby nagle przybrał maskę niebezpiecznego
mordercy i dał nam do zrozumienia, że zgromadził wszystkich tylko po to,
żeby wydać wyrok. – Jak dobrze widzieć wszystkich… niemalże w komplecie –
dodał i zawahał się na moment, uważnie przypatrując się każdemu z nas
z osobna. – Nigdzie nie widzę twojej urodziwej córki, Carlisle – zauważył,
a dziadek drgnął, wyraźnie niechętny temu, żeby się tłumaczyć.
– Elena nie
była w stanie się pojawić – odpowiedział lakonicznie. Miałam wrażenie, że
wcześniej wielokrotnie powtarzał w myślach te słowa, chcąc nauczyć się ich
na pamięć i sprawić, by zabrzmiały w jak najbardziej naturalny
sposób. Trudno było mi stwierdzić, czy Aro choć częściowo zamierzał mu
uwierzyć. – Niemniej przesyła przeprosiny i ma nadzieję, że następnym
razem będzie mogła zostać na dłużej – dodał, chociaż – o czym byłam
absolutnie przekonana, zresztą tak jak i sam doktor – Elenie w życiu
takie słowa nie przeszłyby przez usta.
– Jaka
szkoda… – Choć to równie dobrze mogło być moim wrażeniem, widziałam jak przez
twarz wampira przemyka ledwo zauważalny cień. Cokolwiek sobie myślał,
ostatecznie zapanował nad sobą bez najmniejszego chociażby problemu, zwracając
się bezpośrednio do mnie: – Twojej córki w ogóle nie miałem okazji poznać.
Czyżby nadal źle się czuła? – dodał i zabrzmiało to niemalże troskliwie.
Przerażał mnie tym, jak łatwo przychodziło mu udawania pozytywnych emocji, a gdybym
wcześniej nie miała okazji go poznać, może nawet byłabym w stanie mu
uwierzyć.
– Jocelyne
jest chora – uciął cierpkim tonem Gabriel. – Nie sądzę, żeby z gorączką
była w stanie docenić jakikolwiek bal – dodał z przekonaniem.
Cóż,
przynajmniej w przypadku Joce znalezienie wymówki było proste. Chorowała
tak wiele razy, że po jej wczorajszym zachowaniu nawet nie zdziwiłoby mnie, jeśli
złapałaby kolejną infekcję. Co prawda doskonale zdawałam sobie sprawę z tego,
że mała miała się dobrze, ale mimo wszystko…
–
Oczywiście, oczywiście – zreflektował się pośpiesznie Aro. Jego entuzjazm
wyraźnie przygasł, kiedy zwrócił się do Gabriela, ale poza tym nie okazał
chłopakowi niechęci w żaden inny sposób. – Więc niech będzie i tak.
Najważniejsze, że udało nam się zebrać w tak licznym gronie – stwierdził, a ja
zesztywniałam.
– Nikt
więcej nie przyjdzie? – zapytałam, nie mogąc się powstrzymać.
Aro
spojrzał na mnie z błyskiem w oczach. Wciąż trudno było mi określić,
co tak naprawdę sobie myślał.
– Pojawiły
się… pewne komplikacje – powiedział w końcu, a ja zapragnęłam histerycznie
się roześmiać. Jak niby powinniśmy byli to rozumieć? – Ale nie ma tego złego… A teraz
już zacznijmy. Florence później do nas dołączy, zresztą najważniejsze jest to,
byśmy przyjemnie w przyjemny sposób spędzili najbliższe godziny.
Z tymi
słowami po prostu się odwrócił i odszedł, zostawiając mnie zdezorientowaną
bardziej niż do tej pory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz