Kolejne sekundy wydawały się
ciągnąć w nieskończoność. Czuła chłód, ale w żaden sposób nie była w stanie
określić, czy jego przyczyną były tylko i wyłącznie późna pora oraz pęd, z jakim
poruszała się Miriam. Bała się poruszyć, gotowa przysiąc, że uścisk demonicy
nie jest nawet w połowie tak pewny, jak ten, którym podczas lotu otaczał
ją Rafael. Mira się męczyła, wyraźnie osłabiona, chociaż Elena nie miała
pojęcia, co tak naprawdę spotkało ją przed tym, jak zdecydowała się pojawić w hotelu.
Ciało dziewczyny
napięło się do granic możliwości, tym samym przyprawiając ją o ból.
Mięśnie wydawały się pulsować, co jedynie potęgowało drżenie, sprawiając, że
czuła się jeszcze bardziej niespokojna. Nie miała odwagi na to, żeby spojrzeć w dół
albo choć spróbować się odezwać, zresztą mętlik w głowie uniemożliwiał jej
wykrztuszenie z siebie chociaż słowa. Chociaż miała dziesiątki mniej lub
bardziej sensownych pytań, sformułowanie któregokolwiek z nich zaczęło się
Elenie jawić jako zadanie co najmniej trudne, jeśli nie wręcz niemożliwe. Nie
miała pojęcia, czego i z jakiego powodu tak naprawdę chciała, zaś
wszystkie myśli dziewczyny krążyły wyłącznie wokół jeden, aż nazbyt istotnej
dla niej osoby.
Rafael.
Rafa jednak
miał kłopoty, a skoro tak…
Ale to
wciąż nie było wszystkim, co ją martwiło. Im bliżej Volterry się znajdowała,
tym była pewniejsza tego, że nic nie jest takim, jakbym być powinno. Cokolwiek
zaplanował sobie demon, nie miał racji bytu, a skoro tak, mogła spodziewać
się również tego, że jej rodzina znalazła się w niebezpieczeństwie. Czuła,
że wszystko, co narastało przez ostatnie miesiące, ostatecznie miało znaleźć
rozwiązanie w tym miejscu, podczas balu, który od pierwszej chwili
wzbudzał w niej aż tak wiele skrajnych emocji. Co więcej, teraz nie mogła
dłużej uciekać, na własne życzenie przybliżając się do miejsca, które z równym
powodzeniem mogło okazać się jej grobem.
Teoretycznie
powinna czuć strach, ale ten wydawał się zejść gdzieś na dalszy plan,
przytłumiony i jakby pozbawiony większego znaczenia. Serce tłukło jej się w piersi,
oddech przyśpieszył, a mętlik w głowie stał się jeszcze trudniejszy
do zniesienia. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić, w pełni zdając się na
instynkt i wciąż milczącą Miriam, która ostatecznie dotarła do twierdzy,
po raz kolejny bezceremonialnie wpadając przez okno. Tym razem przynajmniej nie
musiała roztrzaskiwać szyby, co Elena przyjęła z ulgą, przynajmniej do
momentu, w którym nie została ciśnięta o podłogę, lądując w kucki
i dłuższą chwilę mając problem z tym, żeby się podnieść.
Poderwała
głowę, żeby móc spojrzeć na swoją towarzyszkę. Mira klęczała na ziemi,
wspierając się o nią obiema dłońmi i nachylając się do przodu.
Dyszała ciężko, a po bladości jej cery i tym, jak bezmyślnie
wpatrywała się w podłogę, Elena poznała, że demonica nie czuła się
najlepiej. W zasadzie gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że kobieta
sprawiała wrażenie kogoś, kto był na dobrej drodze do tego, żeby najzwyczajniej
w świecie zwymiotować, choć zarazem wątpiła w to, by akurat ta istota
pozwoliła sobie na takie upokorzenie w jej obecności. Siostra Rafaela
bywała pod tym względem równie dumna i uciążliwa, co jej brat, co jednak
nie zmieniało faktu, że dziewczyna zaczęła się o nią martwić.
– Mira…? –
zaryzykowała, a sama zainteresowana wzdrygnęła się i błyskawicznie
poderwała głowę.
– Nic mi
nie jest – oznajmiła z powagą. Chociaż obie zdawały sobie sprawę z tego,
że to wierutne kłamstwo, Elena chcąc nie chcąc ograniczyła się do sztywnego
skinięcia głową. – Ja… Zresztą nieważne. Musimy dostać się na bal – dodała z powagą,
po czym z trudem dźwignęła się na nogi.
Ciemne
włosy opadły jej na twarz, na chwilę przysłaniając blade policzki. Ciemne oczy
błyszczały dziko, wydając jarzyć się w ciemnościach, co przyprawiło Elenę o dreszcze.
Zdecydowała się nie pytać Miry o samopoczucie, aż nazbyt pewna tego, że ta
i tak nie powie jej prawdy. Jakby tego było mało, determinacja z jaką
zachowywała się kobieta, jednoznacznie dała Cullenównie do zrozumienia, że
musiało dziać się coś naprawdę złego, skoro Miriam – ranna i do tego
stopnia wytrącona z równowagi – zdecydowała się w tak szalony sposób
ujawnić, tylko i wyłącznie po to, żeby móc zabrać ją do tego miejsca.
– Co się
dzieje? – zapytała cicho, próbując zmusić demonicę do udzielenia jakichkolwiek
wyjaśnień. Niepewność ją wykańczała, jedynie podsycając mieszankę trudnych do
opanowania emocji. – Co jest nie tak z tym cholernym balem?
– Wszystko!
– Mira jęknęła, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Hunter
dotarł do Isobel przed nami. Rozumiesz, co to oznacza? – zapytała, a Elena
zesztywniała, czując się tak, jakby ktoś właśnie próbował ją uderzyć. – Na
wrota piekielne… Podejrzewam, że dobrze wiedziała o was jeszcze przed
pierwszym spotkaniem z Rafaelem. Bawiła się nami, a podczas balu… –
Urwała, by móc spojrzeć dziewczynie w oczy. – Musimy się pośpieszyć, póki
jeszcze jest szansa to przerwać. Pani jest wściekła i zamierza pozabijać
wszystkich, również mnie i Rafaela. Ja słyszałam, że… Ale mój brat o niczym
nie wie, a Hunter nie pozwolił mi się z nim skontaktować – dodała z nutka
goryczy. Przez jej twarz przemknął cień, zaraz też przycisnęła dłoń do boku.
Dopiero w tamtej chwili do Eleny dotarło to, skąd brała się krew, którą
czuła i już nie miała wątpliwości, komu Mira zawdzięczała swój opłakany
stan. – Nie miałam pojęcia, co robić. Musiałam uciekać i…
– I przyszłaś
do mnie – dopowiedziała, bez chwili wahania decydując się jej przerwać. –
Dlaczego? Mam na myśli… Co ja mogę?
To nie
miało dla niej sensu, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Od samego początku
Miriam na wszystkie sposoby dawała do zrozumienia, że tak naprawdę nie ma
pojęcia, co Rafael mógł widzieć w słabej, niepotrafiącej widzieć
dziewczynie – i to na dodatek takiej, która zdecydowanie zbyt wielką uwagę
przywiązywała swojej prezencji. Zawsze wywracała oczami – czy to podczas nauki
walki, czy znów napotkawszy ją w objęciach Rafy, kiedy zdarzało im się
okazywać sobie uczucia. Miała wrażenie, że demonica zaczynała być zmęczona
koniecznością zapewniania komukolwiek ciągłego bezpieczeństwa, sprzeciwiania
się królowej i całego tego szaleństwa, które zapoczątkował rozkaz Isobel,
trwając w tym tylko i wyłącznie przez wzgląd na swoje oddanie bratu.
Kobieta nie
odpowiedziała od razu, uparcie milcząc i wydając się walczyć o to,
żeby być w stanie utrzymać się w pionie. Elena nie miała pojęcia, czy
od ciosu, który zadał Mirze Hunter, ktoś taki jak ona mógłby umrzeć – w końcu
zauważyła, że jedynym słabym punktem pozostawały plecy – ale ostatecznie doszła
do wniosku, że to tymczasowo najmniej istotne. Cokolwiek by się nie działo,
ważniejszym problemem pozostawało to, że musiały dostać się do sali tronowej, a Miriam
zdecydowanie nie wyglądała na kogoś, kto byłby w stanie wprawnie walczyć,
gdyby zaszła taka potrzeba.
– Nie
miałam wyboru – usłyszała i wymownie uniosła brwi ku górze, co najmniej
zaskoczona słowami demonicy. – Potrzebowałam pomocy, a ty… Bądźmy
szczerzy, kto inny rzuciłby się do pomocy mnie i mojemu bratu?
Elena
zawahała się, co najmniej oszołomiona. To brzmiało niemalże tak, jakby Miriam
była jej za coś wdzięczna, choć zarazem sama myśl o tym wydała się
dziewczynie niedorzeczna. Nic już nie rozumiała, a tłumaczenia kobiety
jedynie wszystko pogarszały.
– Fakt –
przyznała niechętnie. Mogła się założyć, że żadne z jej bliskich nie
próbowałoby walczyć o bezpieczeństwo demonów. – Ironiczne, nie? Nie lubisz
mnie – zauważyła, a Mira jakimś cudem znalazła w sobie dość energii
na to, żeby prychnąć.
– Kto tak
powiedział? – obruszyła się.
Elena
zamrugała, co najmniej zaskoczona tym pytaniem.
– Co
takiego…?
Usłyszała
jęk, a chwilę później Miriam zrobiła taki ruch, jakby zamierzała chwycić
ja za ramiona i energicznie nią potrząsnąć.
– Jestem
złośliwa dla wszystkich i to łącznie z moim własnym bratem. Jakby iść
twoim tokiem rozumowania, wyszłoby na to, że pałam gorącą nienawiścią do całego
świata – żachnęła się. Och, świetnie… Więc jednak demony są
nienormalne!, pomyślała w oszołomieniu. Od początku wiedziała, że
ciśnięcie o ziemię czy próba upokorzenia to przejaw miłości, przyjaźni i oddania.
– Skończyłaś już głupio pytać? Musimy się pośpieszyć! – ponagliła Miriam, nie
kryjąc zmieszania. Najwyraźniej konieczność dyskusji o uczuciach była dla
niej równie problematyczna, co i zazwyczaj dla Rafaela.
Nie
zaprotestowała, aż nazbyt świadoma tego, jak wiele miały do stracenia. Chociaż
to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego w takim stopniu, jak mogłaby tego
oczekiwać, zdawała sobie sprawę z tego, że to najmniej odpowiedni moment
na wszczynanie jakichkolwiek kłótni. Miały wspólny cel – ona i Miriam – a to
znaczyło, że musiały współpracować, niezależnie od możliwych konsekwencji.
Demonica
wciąż ją zadziwiała, zwłaszcza kiedy zdołała się podnieść i bez chociażby
cienia wahania ruszyć przed siebie. Znajdowały się w ciemnym korytarzu,
jakże podobnych do tych, którymi błądziła, kiedy ojciec wysłał ją z powrotem
do lobby, chcąc żeby jak najszybciej opuściła Aro. W takim właśnie miejscu
wpadła na Rafaela, niecała dobę wcześniej trwając w jego ramionach i mając
poczucie, że jednak wszystko jest w porządku. Wtedy wierzyła, że będzie
dobrze i że faktycznie wystarczy, żeby skryła się w hotelu, ale
teraz…
Teraz
wszystko było inne.
Jej kroki
wydawały się nienaturalnie głośnie, kiedy podążała za Mirą, próbując utrzymać
narzucone przez kobietę tempo. W zdenerwowaniu okazało się to o wiele
trudniejsze, aniżeli na pierwszy rzut oka mogłoby się to wydawać, chociaż Elena
starała się o tym nie myśleć. W tamtej chwili doszła do wniosku, że
jednak postąpiła słusznie, nie proponując Mirze pomocy, bo ta pewnie by ją
wyśmiała na samą tylko wzmiankę o tym, że mogłaby ją podtrzymać.
Pomyślała, że to najpewniej oznaczało, że nie było z kobietą aż tak źle,
choć i to nie pozwalało jej być niczego pewną. Sama również czuła się
zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, gotowa przysiąc, że gdyby
zaszła taka potrzeba, byłaby w stanie zabić pierwszą osobę, która
znalazłaby się w zasięgu jej rąk, próbując powstrzymać ją przed zrobieniem
tego, co sobie zaplanowała.
Gdyby do
tego wszystkiego wiedziała, czego powinna spodziewać się po tym miejscu…
Biegła, a każdy kolejny krok w wysokich, zdecydowanie
nieprzystosowanych do takiego poruszania się szpilkach, przypominał katorgę.
Cóż, nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji,
zmuszona rzucić się na ratunek komukolwiek, kogo kochała. W zasadzie, to
jeszcze jakiś czas temu, szczerze wątpiłaby w to, co tak naprawdę
oznaczała miłość – i to pomimo wzorca, który mogła obserwować niemalże na
każdym kroku, spoglądając czy to na rodziców, czy znów na swoje rodzeństwo.
Żadne z nich
nie doświadczyło czegoś takiego, pomyślała mimochodem. Jakoś wątpiła w to,
by którykolwiek z jej bliskich przed poznaniem drugiej połówki był aż do
tego stopnia niebezpieczny i trudny w obejściu – i to łącznie z Jasperem,
o którym wiedziała, że do tej pory miewał poważne problemy z powstrzymaniem
się, kiedy w grę wchodził zapach ludzkiej krwi. Przy Rafaelu jej brat
wychodził na łagodnego, absolutnie bezpiecznego mężczyznę, którego wcale nie
trzeba był się obawiać.
Biegła
korytarzem, a lęk narastał, w miarę jak zaczęła uświadamiać sobie,
jak mało czasu im pozostało. Panika chwyciła ją za gardło, chociaż do tej pory
dość sprawnie była w stanie nad nią panować, trzymając na dystans
wszystkie niechciane emocje. Chciała dokonać tego również tym razem, za wszelką
cenę usiłując odepchnąć od siebie strach i myślenie o tych
najbardziej niepokojących i zarazem prawdopodobnych scenariuszach, ale
mimo starań okazała się niezdolna do tego, żeby tego dokonać. Wręcz przeciwnie
– im bardziej zawzięcie próbowała, tym częściej jej myśli uciekały do Rafy,
rodziny i…
Nie.
To
przypominało jakiś koszmarny sen, w którym nieustannie biegła, a jej
kroki odbijały się echem od ścian opustoszałego, ciemnego korytarza. Miała
wrażenie, że w rzeczywistości tkwi w miejscu, niezdolna nawet
określić miejsca, w którym tak naprawdę się znalazła, niemalże jak we śnie
z lustrzaną salą i ciemnościami. Raz po raz bezmyślnie spoglądała
kamienne ściany i wiszące w niektórych miejscach obrazy w drogich,
zdobionych ramach, próbując doszukać się jakichkolwiek charakterystycznych
punktów, które ułatwiłyby jej zadanie, ale to okazało się bezcelowe, skoro tak
naprawdę nie znała tego miejsca. W pośpiechu i tak nie miała okazji
należycie przyjrzeć się żadnej z ozdób, a tym bardziej zastanowić się
nad tym, do której części twierdzy zabrała ją Mira. Mogła co najwyżej zdać się
na demonicę, mając nadzieję, że pomimo nie najlepszego stanu ta będzie zdolna
odnaleźć drogę. Cóż, na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jakby wiedziała, gdzie
i z jakiego powodu biegła, ale mimo wszystko…
Kolejne
kroki wydawały się nienaturalnie głośne. Raz po raz potykała się o własne
nogi, chwiejąc się na wysokich obcasach. Co takiego podkusiło ją, by akurat
tego wieczora ubrać szpilki, skoro miała spędzić go w hotelu?
Instynktownie przytrzymywała fałdy spływającej aż do ziemi czarnej sukni, która
podobała jej się do czasu, póki nie okazała się aż tak uciążliwa. Cały wieczór
nie była w stanie usiedzieć w miejscu, podświadomie szykując się na
uroczystości, w których nie miała brać udziału, jakby podejrzewając, że
sprawy jednak ulegną zmianie. Wolała się zabezpieczyć, gdyby jednak Aro
zażyczył sobie jej obecności, nawet pomimo spotkania, które zaoferowali mu
dzień wcześniej. Chciała być gotowa na wszystko, również na zły scenariusz,
chociaż zdecydowanie nie wyobrażała go sobie w ten sposób. No i pozbyła
się czerwonej kreacji, w pamięci wciąż mając to, jak obnażona i zagrożona
czuła się, gdy na każdym kroku przyciągała uwagę mieszkających akurat w tym
miejscu wampirów.
Najwyraźniej
tak czy inaczej miała tego wieczoru lśnić, choć zdecydowanie nie w sposób,
którego mogłaby oczekiwać.
Nie
kontrolowała własnego ciała, poruszając się trochę jak w transie i z uporem
prąc przed siebie. Podążała za Miriam, nie pytając o nic i bez chwili
wahania wpadając w kolejne, równie beznadziejnie wyglądające korytarze.
Droga dłużyła się, podsycając emocje, które towarzyszyły dziewczynie przez cały
ten czas i czyniąc je coraz bardziej niepokojącymi. W głowie tłukła
jej się jednostajna, niepokojąca myśl, która niezmiennie przyprawiała Elenę o dreszcze.
Żeby nic
mu nie było… żeby tylko nic mu nie było…
Tata
chyba mnie zabije.
Hm… To
wydawało się być śmieszne, tym bardziej, że Carlisle stanowił najbardziej
spokojną osobę, jaką znała, ale sądziła, że to może ulec zmianie po dzisiejszym
wieczorze. Nie to, żeby się bała jego, a tym bardziej mamy, ale wiedziała,
że właśnie robiła coś, co miało się tej dwójce nie spodobać – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Kilka razy zastanawiała się nad tym, jak miała
wyglądać konfrontacja z rodzicami, zwłaszcza po tamtej rozmowie, podczas
której oboje zarzucili jej kłamstwo, ale dopiero w tamtej chwili dotarło
do niej, jak bardzo wszyscy byli dla niej ważni. Sądziła, że trzymając ich na
dystans ułatwi sprawę i sobie, i im, ale teraz wiedziała, że to nie
miało sensu – i że w ten sposób jedynie potęgowała wzajemne
cierpienie.
Bez
znaczenia. Musiała zdążyć, musiała tutaj być, musiała…
Kątem oka
wychwyciłam jakie ruch, co wystarczyło, by serce niemalże wyrwało jej się z piersi,
chociaż nawet wtedy nie była w stanie zmusić się do tego, by się
zatrzymać. Jedynie na ułamek sekundy odwróciła głowę, ale to wystarczyło, żeby
zdołała zauważyć zdobione lustro na ścianie – kolejny antyk, tak jak
wcześniejsze obrazy, które zrobiły korytarz. Nie miała czasu na to, żeby się
sobie przyjrzeć, ale kilka danych Elenie sekund wystarczyło, żeby zauważyła
wyraz swojej twarzy – tak bardzo bladej, przerażonej i w równym
stopniu znajomej, co i obcej. Nigdy wcześniej nie widziała siebie w takim
stanie, bliskiej paniki i tak niespokojnej, że chyba jedynie cudem wciąż
miała w sobie dość energii, żeby nie przerwanie przeć do przodu.
W pewnym
momencie przyśpieszyła, dopiero po kilku sekundach uprzytomniając sobie, że
zdołała wyprzedzić Miriam. Nerwowo obejrzała się przez ramię, by spojrzeć na
smukłą, ciemnowłosą kobietę. Wciąż rozłożone, ciemne skrzydła demonicy aż
nazbyt wyraźnie rzucali się w oczy, niezmiennie robiąc na niej wrażenie,
chociaż zarazem zmartwiło ją to, że nieśmiertelna wyglądała tak, jakby
zaczynało brakować jej siły.
– Mira, och
Mira… Błagam, powiedz mi, że nic się nie stanie! – wyszeptała rozgorączkowanym
tonem, gotowa zrobić wszystko, byleby usłyszeć potwierdzenie – i to nawet w wypadku,
gdyby to miało okazać się najgorszym z możliwych, wierutnym kłamstwem.
Spojrzenie
Miriam było zdeterminowane i bardzo, ale to bardzo poważne. Jeszcze zanim
kobieta zdecydowała się odezwać, wyczuła, że nie otrzyma żadnej formy
pocieszenia – jedynie prawdę, niezależnie od tego, jak bardzo ta miałaby okazać
się okrutna.
– Biegnij –
nakazała.
Elena
pobiegła.
Nie miała
pojęcia, jak długo obie trwał w tym koszmarze. Od czasu do czasu oglądała
się za siebie, by mieć pewność, że Miriam wciąż jest za nią, tym bardziej, że
kobieta – w przeciwieństwie do niej – poruszała się w bezszelestny
sposób. Chociaż była zdenerwowana, w pamięci wciąż miała wzmiankę o Hunterze
i tym, czego była świadoma Isobel, co w zupełności wystarczyło, by
zdecydowała się zachować czujność. Nasłuchiwała, niemalże spodziewając się
nagłego pojawienia przeszkód – straży albo kogokolwiek innego, kto spróbowałby
je powstrzymać – ale nic podobnego nie miało miejsca. Słyszała wyłącznie swój
przyśpieszony oddech, kroki i szaleńcze bicie serca, wydające się
przysłaniać wszystko inne. Być może powinno było ją to uspokoić, ale nic
podobnego nie miało miejsca; złe przeczucia pozostawały równie silne, co do tej
pory, wciąż dręcząc i stopniowo doprowadzając dziewczynę do szaleństwa.
Oby nic im nie było…
Straciła
poczucie czasu, gotowa przysiąc, że błądziły korytarzami całą wieczność. Omal
nie zabiła się na schodach, które pojawiły się tuż przed nimi nagle i na
które skierowała ją wciąż podążająca za nią Miriam. Sama również zdecydowałaby
się na tę drogę, w pamięci mając to, że sala tronowa znajdowała się gdzieś
na niższym poziomie. Tak przynajmniej jej się wydawało, kiedy analizowała to,
co zapamiętała z rozmów z ojcem, kiedy rozplanowywali to, jak
najlepiej będzie przeprowadzić spotkanie z Aro, by zapewnić jej
bezpieczeństwo. Teraz miała poczucie, że niweczyła wszystko, co do tej pory
udało im się zaplanować, tym samym marnując czas tych, którzy z jakiegoś powodu
ją kochali – z tym, że przecież nie miała innego wyboru.
Potknęła
się i byłaby upadła, gdyby na pomoc nie przyszła jej Miriam. Kobieta nie
była delikatna, prawie natychmiast niecierpliwie popychając ją do przodu.
Mruczała coś gniewnie, raz po raz rzucając ponagleniami, chociaż to przecież
ona zaczynała mieć wyraźne problemy z utrzymaniem tempa. Elena rzuciła jej
niespokojne spojrzenie, ale nie odezwała się nawet słowem, decydując się
zachować wszelakie uwagi dla siebie. Obie były podminowane, co zresztą wydało
się dziewczynie naturalne i to pomimo tego, że wciąż nie docierało do niej
to, że akurat Miriam mogłaby być aż do tego stopnia przerażona. Demony się nie
bały, przynajmniej zazwyczaj, a skoro tak…
Musiałaby
być ślepa, żeby nie rozpoznać drzwi, które miałyby szansę prowadzić do sali tronowej.
Ta część twierdzy została ozdobiona w sposób, który wydawał się
jednoznacznie wskazywać odpowiednią drogę, jednak Elena właściwie nie zwróciła
na to uwagi. Jakimś cudem znalazła w sobie dość siły, żeby przyśpieszyć i –
nie sprawdzając nawet, czy Mira wciąż jej towarzyszy oraz czy robiła dobrze –
błyskawicznie dopaść do dwuskrzydłowych wrót. Z pewnym opóźnieniem
zauważyła, że był naruszone i że jedynie cudem trzymały się na swoim
miejscu, to jednak ułatwiło jej otwarcie ich jednym, zdecydowanym ruchem.
Zaraz po
tym bez chociażby chwili wahania wpadła do środka.

Może to będzie zaskoczeniem, ale jutro epilog. Z kolei dzisiaj, tak gdyby kogoś interesowało, co planuję dalej, oferuję przedpremierowy opis księgi siódmej: „Przebudzenie”.
OdpowiedzUsuńTakże tego… C:
Nessa.