
Elena
Miała wrażenie, że jest na
dobrej drodze do tego, żeby postradać zmysły. Próbowała znaleźć sobie jakieś
zajęcie, ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy, a jedynym, co
była w stanie zrobić, pozostawało bezsensowne krążenie tam i z powrotem.
Widok małego pokoju zaczynał przyprawiać Elenę o objawy klaustrofobii,
sprawiając, że ledwo była w stanie oddychać, nie wspominając o uspokojeniu
myśli. Marzyła o tym, żeby pójść w ślady Jocelyne i spróbować
zasnąć, by móc przespać całe to szaleństwo, ale zarazem zdawała sobie sprawę z tego,
że to nie będzie możliwe. Cóż, gdyby sprawy faktycznie były takie proste do
rozwiązania, w ogóle nie miałaby problemów.
Claire
milczała, skupiona na książce. Elena mogła się tego spodziewać, już
przyzwyczajona do tego, że to chyba ulubione zajęcie tej z jej kuzynek
oraz Damiena. Nie pojmowała, jak dziewczyna mogła być w stanie zachować
spokój, ale z drugiej strony, nikt tak naprawdę nie zdawał sobie sprawy z powagi
sytuacji. Chronili ją, podejrzewając, że właśnie podczas balu mogłoby dojść do
spełnienia wciąż niejasnej wizji Isabeau, ale to wcale nie musiało być takie
proste. Prawa była taka, że w każdej chwili mogło się okazać, iż to któreś
z nich będzie potrzebowało pomocy, bo niejako pozwoliła im pójść na
uroczystości, które z równym powodzeniem mogły okazać się śmiertelne.
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, coraz bardziej zaniepokojona. Nie powinna była
tego robić i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Chciała chronić
Rafaela i Mirę, bezskutecznie szukając sposobu na to, by dokonać tego bez
narażania rodziny, ale najpewniej właśnie zawiodła. Czuła to całą sobą, mając
poczucie tego, że właśnie skończył im się wszystkim czas. Podejrzewała, że być
może przesadza, w nerwach doszukując się w sytuacji czegoś o wiele
bardziej skomplikowanego, aniżeli ta była w rzeczywistości, ale co tak
naprawdę mogła zrobić? Teraz żałowała, że milczała przez tyle czasu, być może
jeszcze przed wyjazdem do Volterry musząc przynajmniej ostrzec resztę przed
tym, że w tym mieście obecna była Isobel – skryta pod inną postacią, co
czyniło ją tym bardziej niebezpieczną. Powinna była, ale…
Krzyk
Jocelyne wyrwał ją z zamyślenia, omal nie przyprawiając o zawał
serca. Aż podskoczyła, po czym błyskawicznie obejrzała się na kuzynkę, by
przekonać się, że wystraszona dziewczyna siedziała na łóżku, drżąc i załzawionymi
oczami wpatrując się w przestrzeń. Już od chwili powrotu z twierdzy,
kiedy to musiała zrezygnować ze spotkania z Aro, niezdolna wytrwać w miejscu,
gdzie w przeszłości dokonano tak wielu mordów, zachowywała się nieswojo.
Co prawda w przypadku kogoś, kto widział umarłych, takie rozwiązanie nie
było aż tak zaskakujące, ale w obecnej sytuacji sprawy zaczynały się
komplikować.
Chciała coś
powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała, widząc jak Claire w ułamku sekundy
dopada do kuzynki, pozwalając żeby ta wpadła jej w ramiona. Elena
westchnęła, po czym oparła się plecami o parapet, w pamięci wciąż
mając liczne przebudzenia właśnie przez to, że Joce dostawała niemalże ataku
paniki. Jedno z nich szczególnie zapadło jej w pamięć, być może
dlatego, że wtedy po raz pierwszy śniła o lustrzanej sali. Choć to
odkrycie ją zaskoczyło, przekonała się, że jakimś cudem pamięta ten moment –
odległy, zamazany, ale jednak wciąż obecny sen, który przerażał ją do tego
stopnia, by zapragnęła jak najszybciej wyrzucić go z pamięci.
– Co się
znowu stało? – usłyszała i o raz kolejny wzdrygnęła się, kiedy drzwi
do pokoju otworzyły się w gwałtowny sposób.
Nie była
zdziwiona tym, że Rufus zachował się w tak spięty, nieprzychylny sposób.
Został, byleby uniknąć balu i – o co była skłonna się założyć – mieć
oko na córkę, ale konieczność pilnowania dwóch dodatkowych nastolatek
zdecydowanie nie była mu na rękę. Elena sama miała ochotę wywrócić oczami,
kiedy dowiedziała się, jaki był plan, nagle czując się jak w potrzasku.
Cholera, czy ktokolwiek naprawdę uważał, że zamierzała tak po prostu wyjść z hotelu,
żeby szukać śmierci na własną rękę?
Inną
kwestią pozostawało to, co wszyscy wiedzieli, chociaż za wszelką cenę nie
chcieli przyjąć tego do wiadomości. Problem polegał na tym, że wizje Isabeau
zawsze się sprawdzały, a skoro tak…
Choć
myślała o tym tak wiele razy, ta perspektywa nadal wydawała się
przerażająca.
– Nic
takiego – doszedł ją względnie spokojny głos Claire. – Joce pewnie miała
koszmar… Tak? – dodała, po czym odsunęła się na tyle, żeby móc spojrzeć na
kuzynkę.
Zwłaszcza z jasnymi,
zmierzwionymi włosami, dziewczyna wyglądała co najmniej marnie. Nerwowo
przeczesała włosy palcami, nawijając sobie na palec zafarbowany na czerwono
kosmyk. Mówiłam, że truskawkowe pasemka
to świetny pomysł, pomyślała mimochodem Elena, nie po raz pierwszy z dwojga
złego woląc skupić się na mało istotnych kwestiach. Potrzebowała czegokolwiek,
co pozwoliłoby jej się rozluźnić, ale przy takim zachowaniu małej Licavoli to
raczej nie miało być możliwe.
– Nie wiem…
Chyba? – Jocelyne energicznie pokręciła głową. – Mało kiedy pamiętam to, co mi
się śni. Nic poza strachem – wyjaśniła z wyraźną niechęcią.
Och, to witaj w klubie…
Jej samej
również właśnie emocje najlepiej zapadały w pamięć. Tak było, kiedy w sennych
majakach uciekała przez ciemność, próbując skryć się przed czymś, czego nawet
nie potrafiła nazwać. Była w stanie zrozumieć, co takiego dręczyło
Jocelyne, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że dręczące ich
problemy pozostawały skrajnie różne.
– Ach, tak…
– Rufus z powątpiewaniem spojrzał na wciąż wtuloną w jego córkę
dziewczynę. Trudno było stwierdzić, co tak naprawdę myślał, ale mimo wszystko
nie wydał się Elenie aż tak bardzo poirytowany, jak była skłonna się po nim
spodziewać. Wiedziała, że zdarzało mu się zachowywać w niemalże ludzki
sposób, chociaż sama nie miała okazji tego obserwować… No, może pomijając tych
kilka razy, kiedy zdarzało mu się rozmawiać z Claire. – I tyle? –
zapytał po chwili wahania, bez pośpiechu podchodząc bliżej Joce.
– Nic tutaj
nie widzę, wujku – uświadomiła go bez chwili wahania, najwyraźniej orientując
się, o co tak naprawdę ją pytał.
Jeszcze
kiedy mówiła, nieświadomie rozejrzała się dookoła, wydając się dla pewności
sprawdzać, czy w pokoju nie było… kogoś wyjątkowo niepożądanego. Choć
Elena do tej pory nie poświęcała większej uwagi zdolnościom tej ze swoich
kuzynek, coś w słowach dziewczyny sprawiło, że zesztywniała i sama
również rozejrzała się niespokojnie, nie będąc w stanie tak po prostu
zaakceptować myśli o tym, że ktoś mógłby stać koło niej, podczas gdy ona
nawet nie zawała by sobie z tego sprawy. Słodka bogini, to przerażające, pomyślała mimochodem, pomimo tego,
że takie stwierdzenie wydawało się niemalże ironiczne w przypadku kogoś,
kto ostatnie tygodnie spędził w towarzystwie demonów, ostatecznie biorąc
sobie za męża jednego z nich i przez cały ten czas zdając sobie
sprawę z tego, że wampirza królowa wydała na nią wyrok.
Rufus nie
odpowiedział, na pierwszy rzut oka sprawiając wrażenie niemalże rozluźnionego.
Raz jeszcze spojrzał na drżącą dziewczynę, a przez jego twarz przemknął
cień. Ostatecznie poruszył się, jakby od niechcenia pokonując odległość, która
dzieliła ją od Joce i na krótką chwilę przykładając pół-wampirzycy dłoń do
czoła. Jakiekolwiek wyciągnął wnioski, wciąż pozostawał wystarczająco spokojny,
by Elena zrozumiała, że nie mają powodów do niepokoju – przynajmniej na razie.
– Połóż ją
jeszcze spać – zwrócił się do Claire, a Jocelyne skrzywiła się, wyraźnie
niezadowolona z tego, że została potraktowana niemalże jak dziecko.
– Nie mam
ochoty – zaoponowała, ale na Rufusie nie zrobiło to większego wrażenia.
Wyprostowała się, wciąż trzymając się blisko Claire, ale już nie na tyle, by
kuzynka musiała ją podtrzymywać. – Nic nie widzę, ale mam złe przeczucia. Poza
tym mi zimno i…
– Bo jesteś
rozpalona, chociaż w twoim przypadku to nic nowego – uświadomił ją
zniecierpliwionym tonem Rufus. – No, może bardziej stan podgorączkowy, ale to
niewiele lepiej. Jak chcesz, mogę przynieść ci wody, o ile będziesz na
tyle dobra, żeby się położyć – dodał i zawahał się na moment. – Nie po to
chciałem tu zostać, żeby przejmować się tym, czy jednak się rozchorujesz.
– Przecież i tak
się tym przejąłeś, wujku – zauważyła Jocelyne. Elena mimowolnie pomyślała o tym,
że dziewczyna właśnie igrała z ogniem. – Zawsze udajesz, ale tak naprawdę
się przejmujesz.
Rzucił jej
co najmniej poirytowane spojrzenie. Cóż, biorąc pod uwagę to, że Joce była
ulubienicą jego żony, raczej trudno było o stwierdzenie, że się do niej
nie przyzwyczaić. W ten sam sposób zachowywał się Rafa, kiedy
próbował udawać, że tak naprawdę wciąż nic nie czuje, przeszło Elenie przez
myśl i to wystarczyło, żeby w przypływie frustracji zapragnęła coś
rozwalić. Dlaczego na każdym kroku wszystko musiało przypominać jej o demonie,
wszystkim, co się działo, a także…?
– Nie
zapędzasz się troszeczkę? – żachnął się Rufus, ale nie zabrzmiało to
szczególnie przekonywująco.
Joce
uśmiechnęła się w niemalże słodki sposób i być może zamierzała mu
odpowiedzieć, ale nie miała po temu okazji. Coś zmieniło się w wyrazie jej
twarzy, a ułamek sekundy zesztywniała, przenosząc spojrzenie rozszerzonych
w nienaturalny wręcz sposób, zdradzających czyste przerażenie oczu na
wciąż tkwiącą przy oknie Elenę.
– Pamiętam
– oznajmiła, a najmłodsza z Cullenów uniosła brwi. Jeśli to tej pory
Joce zachowywała się niepokojąco, teraz zaczynała ją przerażać.
– Co,
kochanie? – wyrzuciła z siebie na wydechu, odzywając się po raz pierwszy
od kilku godzin.
Nagle
zwątpiła w to, czy w ogóle chciała poznać odpowiedź. Milczenie
okazało się dużo gorsze od nawet najbardziej niepokojących słów, ale z dwojga
złego wolała przy nim trwać, aniżeli ryzykować, że rozmowa przybierze
nieodpowiedni kierunek. O bogini, Joce…, pomyślała i wzdrygnęła
się mimowolnie. Być może niepokojące wrażenie brało się przede wszystkim stąd,
że ta dziewczyna zawsze była bardzo delikatna i słodka – uroczy
kwiatuszek, który nie powinien mieć żadnej styczności ze strasznymi rzeczami, a już
zwłaszcza tym, co w jakikolwiek sposób wiązało się ze śmiercią. Fakt, że w przypadku
Jocelyne nic nie było takie, jak powinno, jedynie wszystko komplikował,
wzbudzając w Elenie najgorsze obawy.
I jeszcze
to spojrzenie… Patrzyła na nią i to wystarczyło, żeby wzbudzić w Cullenównie
niepokój. Chciała zniknąć zaniepokojonej dziewczynie z oczu, ale nie była w stanie
się poruszyć, zupełnie jakby we wzroku Joce było coś, co dosłownie paraliżowało
w miejscu.
– Mój sen –
powiedziała w końcu, nachylając się do przodu, by lepiej móc przyjrzeć się
zaskoczonej Elenie. – A w zasadzie… Nie wszystko, ale na pewno
pamiętam głosy – oznajmiła, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Ktoś
szeptał. Jakiś mężczyzna i… Powiedział mi, że do niego przyjdziesz – ciągnęła i to
wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze bardziej przerażona. – Powiedział, że
należysz do niego, Eleno.
Rafael?, pomyślała w pierwszym
odruchu. Ale… to nie ma sensu. Nie ma
sensu, a Joce majaczy, bo…
Nawet nie
miała sposobności do tego, żeby zebrać myśli.
Sama nie
była pewna, co tak naprawdę skłoniło ją do tego, żeby pod wpływem impulsu
obejrzeć się przez ramię, ponownie spoglądając w okno. Na zewnątrz
panowała wręcz nieprzenikniona, przyprawiająca o dreszcze ciemność, co w znacznym
stopniu ograniczało pole widzenia, chociaż dzięki wyostrzonym zmysłom i tak
była w stanie zauważyć o wiele więcej niż do tej pory. W efekcie
w porę dostrzegła zmierzający prosto na nią ciemny kształt – skrzydlatą
postać, która była coraz bliżej i…
O bogini…
Odskoczyła,
właściwie nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego robi. Do ostatniej
chwili jednak myślała, że intruz wyhamuje przed spotkaniem z szybą, ale
szybko okazało się, że ten nie miał takiego zamiaru. Usłyszała krzyk, chociaż nie
miała pewności co do tego, czy ten wyrwał się z jej gardła, czy może
należał do którejś z jej kuzynek. W następnej sekundzie była już
świadoma tylko i wyłącznie deszczu szklanych odłamków, który runął tuż na
nią, zmuszając do panicznej ucieczki. Potknęła się, w ułamek sekundy
później boleśnie lądując na podłodze i starając się osłonić głowę
ramionami, woląc nie zastanawiać się nad tym, jak bardzo mogłaby ucierpieć,
gdyby znalazła się bezpośrednio w polu rażenia.
Nie miała
pewności, co tak naprawę działo się wokół niej. Słyszała trzepot skrzydeł, bez
wątpienia należących do demona, ale nie miała odwagi sprawdzić, kto i dlaczego
dotarł aż tutaj. Uciekaj!, przeszło
dziewczynie przez myśl, zwłaszcza kiedy mimowolnie przypomniała sobie wizję Isabeau,
aż nazbyt świadoma tego, że wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do
niej. Co prawda nie byłoby chyba bardziej idiotycznej śmierci od zginięcia
przez wybitą szybę, ale mimo wszystko…
– Elena!
Poczuła się
trochę tak, jakby ktoś z całej siły uderzył ją zwiniętą pięścią w brzuch.
Głos Miriam ją zaskoczył, tym bardziej, że przez cały okres znajomości z tą
kobietą nie słyszała jej takiej –
przerażonej i tak zaniepokojonej, że zignorowanie targających nią uczuć
jawiło się jako coś pozbawionego sensu. Kto jak kto, ale siostra Rafaela się
nie bała, a przynajmniej Elena nie potrafiła sobie wyobrazić tego, że
właśnie Mira mogłaby okazać słabość. Jeśli na dodatek była tutaj…
Aż
wzdrygnęła się, kiedy ktoś bezceremonialnie chwycił ją za ramię, podrywając do
pozycji stojącej. Zatoczyła się, w pierwszym odruchu pragnąć
zaprotestować, kiedy Rufus popchnął ją ku drzwiom, ale nie miała po temu
okazji. W oszołomieniu spojrzała na wampira, ten jednak nie zamierzał ani
słuchać, ani pozwolić sobie czegokolwiek wytłumaczyć. Był zaniepokojony, co zresztą
wcale jej nie zdziwiło – w końcu jak inaczej miał zachować się po takim
wejściu niebezpiecznej demonicy, dotychczas stojącej u boku królowej?
Gdyby sytuacja była inna, a na miejscu Miry znajdował się ktoś inny, nie
wahałaby się, nie mając nic przeciwko temu, żeby usłuchać tego, co wyraźnie
sugerował jej naukowiec, zamierzając dopilnować, by wraz z Claire i Jocelyne
mogła jak najszybciej wydostać się z pokoju.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała Rufusa aż do tego stopnia
wytrąconego z równowagi. Zmaterializował się pomiędzy Miriam a łóżkiem
Joce, nerwowo spoglądając to w stronę ewentualnej przeciwniczki, to znów
na podtrzymującą kuzynkę córkę. Elena zauważyła, że siostra Rafaela nie
próbowała atakować, tkwiąc przy oknie i wyglądając trochę tak, jak siódme
nieszczęście – blada, roztrzęsiona i zakrwawiona, choć to ostatnie
dziewczyna uprzytomniła sobie dopiero po chwili. Co więcej, kiedy w niespokojny
sposób zmierzyła Mirę wzrokiem, odniosła wrażenie, że jej stan wcale nie miał
związku z tym, że dopiero co wdarła się do hotelowego pokoju w otoczeniu
szklanych odłamków.
– Co do…? –
zaczęła, jednak Rufus nie dał jej dokończyć:
– Na co ty
czekasz? – warknął rozdrażnionym tonem. – Wyjdźcie mi stąd wszystkie i to w tej
chwili!
Potrząsnęła
głową, wciąż tkwiąc w miejscu i mając wrażenie, że mówił do niej w innym
języku. Miała ochotę krzyknąć, kiedy wampir przemieścił się, rzucając się na
Mirę, nie tylko z obawy przed tym, że zrobi jej krzywdę, ale zniechęcona z perspektywą
tego, że mieliby się wzajemnie pozabijać. Chciała kazać im przestać, ale
zrezygnowała, aż nazbyt świadoma tego, że Rufus i tak nie posłucha – nie
jej, tym bardziej, ze nigdy nie byli w najlepszych relacjach.
Miriam nie
próbowała walczyć. Przemieściła się błyskawicznie, ograniczając się do ciągłej
ucieczki, co zdecydowanie nie było w stylu tej demonicy. Elena wiedziała,
że nie zrobiłaby tego dla niej – nie należała do osób, które przejmowały się
czyjąkolwiek rodziną, relacjami i ludzkimi słabościami, które przejawiali
ci, którzy zostali „dotknięci” znajomością ludzkich uczuć. Przy Rafaelu zdążyła
zaobserwować, że pod tym jednym względem nie ma na co liczyć i że jedyne
pozytywne odruchu sprowadzały się tylko do jej osoby – i to zarówno w przypadku
Rafy, jak i wykonującej rozkazy siostry. Skoro Mira zachowywała się
inaczej niż dotychczas, to albo było z nią źle, albo…
Demonica
chwilę jeszcze skupiała się na tym, żeby trzymać Rufusa na dystans, dopiero po
chwili decydując się przenieść wzrok na Cullenównę. Jej oczy były większe i ciemniejsze
niż zazwyczaj, kiedy zaś Elena skoncentrowała na nich wzrok, poczuła, że od
nadmiaru emocji zaczyna odczuwać coraz silniejsze zawroty głowy. Coś było nie
tak – nie tyle w związku uczestnikami balu, bo Mira nie traciłaby czasu,
by poinformować ją o ewentualnym nieszczęściu rodziny.
Jeśli tutaj
była, musiała mieć konkretny powód, a w przypadku tej kobiety…
– Elena,
pośpiesz się! – rzuciła naglącym tonem Miriam. – Musisz iść ze mną i… Ona go
zabije! – oznajmiła pod wpływem impulsu. Jej słowa wydawały się nie mieć sensu,
a przynajmniej Elena czuła się gotowa przysiąc, że ułożenie ich w tej
kolejności stanowiło coś, co nie powinno mieć racji bytu. – Rozumiesz to?
Słyszysz, co takiego do ciebie mówię? Zabije i jego, i mnie!
Nie…
Zadrżała
niekontrolowanie, niezdolna do tego, żeby ruszyć się z miejsca. Z opóźnieniem
uświadomiła sobie, że zaczyna drżeć, całą uwagę poświęcając Mirze, choć i postać
kobiety zaczynała rozmazywać się dziewczynie przed oczami. Już nie była pewna
niczego, co działo się wokół niej, również nawoływania Claire, która chyba próbowała
przywołać ją do siebie, chcąc żeby wraz z Joce mogły znaleźć się w bezpiecznym
miejscu.
Bezpieczne miejsce…, powtórzyła w myślach.
Czyli gdzie? Bo tutaj od samego początku
groziła nam śmierć…
Nie tylko
ona była zagrożona. Czuła – od samego początku o tym wiedziała! – gotowa
zrobić wszystko, byleby powstrzymać Rafę przed udziałem w balu. Powinna
była go zatrzymać, niezależnie od możliwych konsekwencji, a potem zmusić
do tego, by wraz z nią poszukał innego rozwiązania, nawet gdyby to
sprowadzało się do ujawnienia przed bliskimi. Wszystko już od dłuższego czasu
robiła nie tak, naiwnie wierząc w powodzenie czegoś, co tak naprawdę od
samego początku było ni mniej, ni więcej, ale czystym szaleństwem.
Z tym, że
teraz było już za późno na jakiekolwiek wątpliwości i rozważanie tego, co
mogłaby zrobić inaczej. Słowa Miry były aż nazbyt oczywiste, tworząc całość,
która w równym stopniu ją przerażała, co i nie pozostawiała wyboru co
do tego, co zmuszona była zrobić. Niespokojnie obserwowała demonicę, w pierwszym
odruchu mając ochotę ją zapytać, co takiego wyobrażała sobie w chwili, w której
zdecydowała się tutaj pojawić, ale zrezygnowała, słysząc w głowie mentalny
głos swojej niespodziewanej sojuszniczki.
Kiedy ci każę, ruszysz do okna.
Nie pytała w jaki
sposób powinna to rozumieć, a tym bardziej dlaczego miałaby jej ufać – to,
jak zachowywała się względem Rafaela, pozostawało wystarczająco wymowne. W innym
wypadku byłaby przerażona perspektywą zrobienia czegoś, czego nawet nie była
pewna, ale w tamtej chwili wszelakie emocje zeszły na dalszy plan. Była
tylko ona i wszechogarniająca pustka, którą czuła i…
A także
determinacja, nakazująca podjąć jakiekolwiek działanie, niezależnie od tego,
czy miałoby jakikolwiek sens.
Elena…
Nie
potrzebowała niczego więcej.
Widziała,
jak Miriam kolejny raz odskakuje, tym razem przybliżając się do wybitego okna.
Skoczyła ku niej na ułamek sekundy przed Rufusem, mimowolnie zamykając oczy i próbując
zrobić wszystko, by instynktownie nie spróbować bronić się przed perspektywą
wylecenia na zewnątrz. Poczuła, że spada, pozbawiona równowagi i jakiejkolwiek
świadomości tego, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół. Była tylko ona,
wszechogarniająca pustka i…
Ciepłe
dłonie pochwyciła ją za ramiona, szarpnięciem podrywając ku górze. Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, że uścisk zawdzięczała Mirze, która –
krzywiąc się przy tym i poruszając tak, jakby każdy kolejny ruch sprawiał
jej niewyobrażalne wręcz cierpienie. Coś w jej ruchach i wyrazie
twarzy sprawiło, że Elena zaczęła obawiać się tego, ze w każdej chwili
będzie mogła ją upuścić, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać.
– Mam cię –
usłyszała tuż przy uchu zmęczony głos swojej niespodziewanej towarzyszki.
Zaraz po
tym Miriam poderwała się wyżej i nie odezwawszy się więcej nawet słowem,
poszybowała w noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz