
Renesmee
Nie mogłam uwierzyć w to,
co działo się wokół mnie. Wciąż czułam ból i choć próbowałam nad nim
zapanować, zgodnie z tym, czego uczyłam się od Licavolich usiłując zamknąć
umysł przed intruzami, szybko przekonałam się, że walka z królową nie ma
najmniejszego nawet sensu. Mogłam przewidzieć, że ktoś taki jak Isobel
i bez dodatkowego źródła mocy okaże się wystarczająco potężny, by poradzić
sobie z ewentualnym przeciwnikiem. W końcu była pierwsza – nie tylko
jako wampirzyca, ale również telepatka, o czym wielokrotnie świadczyły
zapisy w księgach.
Nie miałam
pewności, jak długo tak naprawdę to trwało. Miałam wrażenie, że ktoś krzyknął –
być może ja sama – ale i co do tego nie miałam absolutnej pewności.
Zorientowałem się, że cokolwiek jest nie tak, dopiero w chwili,
w której przez fale nawracającego cierpienia, przebił się do mnie
niepohamowany gniew – uczucie, które mogło należeć tylko do jednej osoby
i które niezmiennie mnie przerażało.
Napięłam
mięśnie, chcąc się poruszyć – zrobić cokolwiek – ale nie byłam w stanie.
Uderzenie mocy mnie zaskoczyło i to do tego stopnia, że początkowo nawet
nie zorientowałam się, że ból zniknął i to równie nagle, co wcześniej się
pojawił. Natychmiast otworzyłam oczy, chcąc poderwać się na nogi, ale
w zamian zachwiałam się niebezpiecznie i byłabym upadła, gdyby nie
dwie lodowate dłonie, które w porę pochwyciły mnie w pasie.
W pierwszym odruchu szarpnęłam się, za wszelką cenę usiłując się wyrwać,
ale uspokoił mnie nerwowy szept, który usłyszałam tuż przy uchu.
– To tylko
ja. – Drgnęłam i obejrzałam się przez ramię, spoglądając wprost
w pociemniałe od nadmiaru emocji, topazowe tęczówki taty. Chciałam coś
powiedzieć, ale nie dał mi po temu okazji, w zamian stanowczo odciągając
mnie w tył. – Chodź. Nessie…
Otrząsnęłam
się na tyle, by choć spróbować podporządkować się temu, co do mnie mówił.
Nerwowo rozejrzałam się dookoła, by w zaledwie ułamek sekundy zorientować
się, że moi bliscy trzymali się razem. Obie siostry Gabriela i bliźniaki
przesunęło się naprzód, najpewniej próbując stworzyć coś w rodzaju tarczy
ochronnej. Mimowolnie pomyślałam, że to dobrze, tym bardziej, że już mieliśmy
okazję przekonać się, że w walce z królową najlepiej sprawdza się
współpraca. Czułam, że powietrze jest wręcz przeładowane mocą, tak ciężkie
i niespokojne, że czułam się, jakby w każdej chwili mogła rozpętać
się prawdziwa burza.
Kiedy do
tego wszystkiego w samym środku ogólnego zamieszania dostrzegłam Gabriela,
uprzytomniłam sobie, że to stwierdzenie miało o wiele sensu, aniżeli
początkowo mogłoby się wydawać.
Zawsze
czułam lęk, kiedy widywałam go takim. W zasadzie byłam gotowa stwierdzić,
że on i Isobel znaleźli się w samym środku jakiegoś potężnego
huraganu, na dodatek uwięzionego w zamkniętym pomieszczeniu, co czyniło go
jeszcze bardziej spektakularnym. Ciemne włosy Gabriela w porażający wręcz
sposób kontrastowały z bledszą niż zazwyczaj skórą, zresztą tak jak
i w przypadku królowej – niebezpiecznej, potężnej i w ten
przerażający sposób doskonałej. Kiedy do tego wszystkiego zauważyłam, że
kobieta się uśmiecha, natychmiast zapragnęłam znaleźć się bliżej, by móc
zrobicie… W zasadzie cokolwiek, chociaż tak naprawdę nie mogłam niczego.
Ruch także okazał się niemożliwy, nie tylko dlatego, że Edward wciąż mnie
trzymał, najpewniej podejrzewając, że byłabym w stanie zrobić coś
wyjątkowo głupiego. Byłam jak sparaliżowana, niezdolna do ruchu, chociaż
zarazem tak bardzo przerażała mnie perspektywa bierności.
Proszę,
nie, pomyślałam w panice, coraz bardziej zaniepokojona. Aż nazbyt
dobrze pamiętałam, jak to skończyło się ostatnim razem. Nie
znowu…
Miałam świadomość,
że prawdziwym cudem pozostawało to, że ostatnia walka tej dwójki skończyła się
w taki, a nie inny sposób. Kolejny raz wcale nie musiał być równie
szczęśliwy, nawet jeśli zarówno Gabriel, jak i Isobel wykorzystywali
o wiele mniej mocy. Problem polegał na tym, że to wciąż było za dużo,
zwłaszcza w przypadku mojego męża, który zdecydowanie nie nadawał się do
wykorzystywania aż tak wielkiego natężenia energii – z tym, że
w tamtej chwili o tym nie myślał.
–
O mój Boże – doszedł mnie szept wyraźnie przerażonej Alice. To otrząsnęło
mnie na tyle, bym obejrzała się przez ramię i spojrzała na ciotka,
mimowolnie zastanawiając się, czy to możliwe, by pomimo obecności tych
wszystkich istot była w stanie zobaczyć przyszłość.
Cóż, nie
widziała. W zamian rozszerzonymi do granic możliwości oczyma, wpatrywała
się w drzwi wejściowe. Nie zauważyłam, kiedy i w jaki sposób
zostały otwarte na tyle gwałtownie, by wylecieć z zawiasów, ale to nie
miało znaczenia. Bardziej istotne pozostawało to, że wyraźnie zobaczyłam snującą
się przy ziemi, czarną mgłę, która z wolna wtoczyła się do środka. Teraz
już nie miałam wątpliwości co do tego, że moje wątpliwości z zewnątrz
pozostawały słuszne – w pobliżu naprawdę znajdowały się demony.
Rafael
pojawił się jako ostatni, bez obaw przechadzając się w zwykle
śmiercionośnej, spragnionej świeżej krwi masie – jego braciach
i siostrach, chociaż to wciąż wydawało mi się niedorzeczne. Było coś
nerwowego w jego ruchach, zaś po sposobie, w jaki zaczął rozglądać
się po sali, zorientowałam się, że czegoś albo kogoś szukał. Cokolwiek to było,
najwyraźniej nie przyniosło żadnych skutków, jednak nic nie wskazywało na to,
żeby serafin bym z tego powodu niezadowolony. Wręcz przeciwnie – byłam
gotowa przysiąc, że w pewnym momencie poczuł ulgę, o ile w przypadku
jakiegokolwiek demona podobne emocje miały rację bytu.
– Florence,
co…?
Chociaż
szept był ledwie słyszalny, coś w brzmieniu głosu Aro wystarczyło, żeby
zwróciła na niego uwagę. Wciąż tkwił na podejście, który służył wyeksponowaniu
trzem tronom. Wzrok utkwił w nieśmiertelnej, a rozszerzone do granic
możliwości oczy i oszołomienie, jasno uprzytomniły mi, że najpewniej nie
zdawał sobie sprawy z tego, jak potężne pozostawały zdolności jego
„partnerki”.
Początkowo
nawet na niego nie spojrzała, zachowując się raczej tak, jakby coś wyjątkowo
irytującego i mało znaczącego zarazem próbowało zajmować jej czas.
Widziałam, jak przez bladą twarz kobiety przemyka cień, a ona dopiero po
dłuższej chwili z wyraźną niechęcią zmusza się do tego, żeby spojrzeć na
wampira. Samo tylko spojrzenie, którym obdarowała tego z braci Volturi, w zupełności
wystarczyło, żeby ten zapragnął się wycofać, instynktownie cofając się o krok.
Zauważyłam, że jego oczy rozszerzyły się nieznacznie, zupełnie jakby właśnie
wtedy dotarło do niego to, jak niebezpieczną istotę miał przed sobą. Zabawne,
ale mogłam wyobrazić sobie, jak się czuł, aż nazbyt dobrze pamiętając moment, w którym
zauroczenie ustępowało miejsca przerażeniu. Zdołała owinąć go sobie wokół
palca, ale teraz nie był jej już potrzebny.
– Żałosny
idiota – stwierdziła beznamiętnym tonem.
Mogła go
zabić, ale nie zrobiła tego, najwyraźniej nie widząc powodu, żeby tracić czas.
Jej ręka poruszyła się tak błyskawicznie, że niemalże ten moment mi umknął, a ja
po raz kolejny straciłam kontrolę nad tym, co działo się wokół mnie. Dopiero
kiedy Aro został bez większego wysiłku ciśnięty niemalże przez całą salę, z hukiem
lądując na przeciwległej ścianie, uprzytomniłam sobie, że cokolwiek miało
miejsce.
Ten jeden
ruch wystarczył, żeby rozpętało się piekło. Straż do tej pory pozostawała
bierna, po prostu obserwując wszystko to, co działo się w sali, jednak z chwilą,
w której został zaatakowany jeden z władców, wszystko momentalnie
uległo zmianie. Część wciąż się wahała, a kiedy rozejrzałam się dookoła,
przekonałam się, że chociażby Jane spokojnie stała na swoim miejscu, nie
sprawiając wrażenia kogoś, kto ma w planach pokusić się o jakąkolwiek
reakcję. Wręcz przeciwnie – uśmiechnęła się w zimny, pozbawiony
jakichkolwiek oznak wesołości sposób, tym bardziej przerażający w przypadku
kogoś, kto krył się pod postacią pozornie niewinnego dziecka. Jej oczy zabłysły
i jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że wampirzyca była zachwycona
wszystkim, co się działo. Spoglądała na Isobel z nieskrywaną satysfakcją,
być może zdając sobie sprawę z tego, że ta była w stanie wykorzystać
jej dar – i to w o wiele bardziej sukcesywny sposób, aniżeli
nieodporna na telepatię dziewczyna.
Jedna z kobiet
popędziła do Aro, gotowa pomóc mu wstać. Rozpoznałam Renatę – tarczę, która
zawsze trzymała się blisko władców, wiernie broniąc ich przed jakimikolwiek
próbami ataku. Mówiła coś szybko, wyrzucając z siebie kolejne słowa –
wszystkie po włosku, ale przez ogólne zamieszanie i podenerwowanie
kobiety, nie byłam w stanie ich rozróżnić. Miałam wrażenie, że
przepraszała albo przynajmniej próbowała jakoś się zreflektować, tym samym
jasno dając do zrozumienia, że nie zamierzała porzucić powierzonej jej pozycji.
Wiedziałam, że dzięki umiejętnościom innej nieśmiertelnej – Chelsea, która
była w stanie wpływać na relacje pomiędzy poszczególnymi osobami –
straż zawsze była zgrana i oddana swoim władcą, ale podejrzewałam, że po
interwencji Isobel dopiero miało wyjść na jaw, kto służył Volturi z przymusu,
a kto z prawdziwej lojalności.
Korzystając
z zamieszania, zdążyłam wyrwać się tacie i pośpiesznie przemknęłam
przez salę, materializując się u boku Gabriela. Skrzywiłam się, kiedy
znalazłam się w zasięgu mocy, chyba jedynie cudem w pierwszym odruchu
nie ulegając na tyle, by osunąć się na kolana. Poczułam opór, kiedy spróbowałam
podejść bliżej, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed próbą zbliżenia się do
męża. Nerwowo zacisnęłam dłonie na jego ramieniu, w efekcie omal nie
obrywając w twarz, kiedy w pierwszym odruchu wzdrygnął się, co
najmniej jakby spodziewał się ataku.
– Nie
zachodź mnie tak, amore! – jęknął, potrząsając z niedowierzaniem
głową. Zaraz po tym błyskawicznie przyciągnął mnie do siebie, by mieć pewność,
że jestem bezpieczna. – Co wy tutaj jeszcze robicie? Powinniście byli…
– Nie będę
czekać aż ona cię zabije! – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Jeśli
uważał, że tak po prostu sobie wyjdę, zostawiając go w tym miejscu, chyba
całkiem postradał zmysły. – Wynosimy się i to teraz. Chodź –
dodałam naglącym tonem, nie zamierzając czekać, aż nerwy puszczą mu do tego
stopnia, by spróbował zrobić coś głupiego.
Nie
chciałam zastanawiać się nad tym, jakie mogą być skutki panującego dookoła
szaleństwa. Planowałam wykorzystać zamieszanie, by dostać się do wyjścia,
chociaż to zdecydowanie nie miało być takie proste w aż tak wielkiej
grupie. Już i tak zwlekaliśmy zbyt długi, wręcz czekając na to, aż Isobel
spróbuje nas pozabijać. Wiedziałam, że powinniśmy coś zrobić – cokolwiek,
niezależnie od możliwych konsekwencji. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co
tak naprawdę oznaczało ponownie pojawienie się Isobel oraz to, jak długo
planowała to, co właśnie miało miejsce. Teoretycznie mogliśmy przewidzieć, że
po niejasnym zakończeniu walki sprzed lat, coś podobnego mogłoby mieć miejsce,
ale mimo wszystko…
Cóż, miałam
swój brakujący element – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy wszystko po raz kolejny się skomplikowało. Byłam gotowa
dosłownie na wszystko, a przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, w którym
poczułam, że Gabriel sztywnieje. Natychmiast odwróciłam się w jego stronę,
gotowa albo rzucić się do ataku, albo zrobić cokolwiek innego, co tylko byłoby
konieczne, gdyby okazało się, że mamy kłopoty, ale ostatecznie nie zdobyłam się
na żadne działanie. Mogłam tylko stać, bezmyślnie wpatrując się w jego
twarz i nie do końca rozumiejąc to, co działo się wokół mnie.
Gabriel
nigdy nie należał do osób, które okazywały słabość. Ba! Sama wielokrotnie
dostawałam szału, kiedy próbował zachowywać się jak ktoś, kto jest
odporny na wszelakie niedogodności. Wielokrotnie był gotów przyjąć cudzy ból,
byleby zapewnić tej osobie bezpieczeństwo – mnie albo swoim siostrom, nie
biorąc pod uwagę tego, że martwiłyśmy się o niego w równym stopniu,
co i on o nas. Pod tym względem zachowywał się cudownie, choć zarazem
wielokrotnie chciałam go zabić, porażona logiką jego postępowania. Nie
wyobrażałam sobie tego, żeby móc cierpieć za mnie – w ogóle odczuwać
ból – ale mimo wszystko…
Jakkolwiek
by nie było, mogłam przewidzieć, że ten cholerny masochista nie da niczego po
sobie poznać, nawet gdyby było naprawdę źle. Miał porażające wręcz
doświadczenie w ukrywaniu bólu, o ile ten akurat nie zaskakiwał go do
tego stopnia, by nie miał okazji na wystarczająco szybką reakcję. Tak musiało
być również tym razem, chociaż to nie miało dla mnie znaczenia. Nie chciałam
nawet zastanawiać się nad tym, czy atak wymierzono bezpośrednio w niego,
czy może przyjął na siebie coś, co tak naprawdę należało się mnie. Wiedziałam
jedynie, że muszę coś zrobić, zwłaszcza kiedy zachwiał się niebezpiecznie,
krzywiąc się i wyglądając tak, jakby ledwo był w stanie powstrzymać
się od krzyku.
Poderwałam
głowę, w ułamku sekundy orientując się, że uwaga Isobel na powrót
skoncentrowała się na naszej dwójce. Nie miałam wątpliwości co do tego, że ze
wszystkich obecnych w sali osób, to właśnie ja i Gabriel podpadliśmy
jej w stopniu wystarczającym, by chciała się zemścić. Co więcej, jeden
rzut oka na bladą twarz wampirzycy wystarczył, bym zrozumiała, że nie chodziło
po prostu o to, że mogłaby nas pozabijać. To była ostateczność, a ona
wcześniej planowała pokusić się o coś więcej.
–
Przestań! – zaoponowałam, spoglądając na nią z niedowierzaniem.
Mocniej chwyciłam Gabriela za ramię, mając ochotę dodatkowo mu przyłożyć, kiedy
uprzytomniłam sobie, że zdołał odciąć się ode mnie i Layli. Żadna z nas
nie czuła bólu i to pomimo łączącej nas więzi. – W tej chwili
przestań! – powtórzyłam i tym razem to ja pozwoliłam sobie na to, by
dać upust całej narastającej we mnie złości.
Skumulowanie
mocy przyszło mi z łatwością, tym bardziej, że ta gromadziła się we mnie
już od dłuższego czasu, odkąd tylko poczułam się naprawdę zagrożona. Uderzyłam
na oślep, ledwo świadoma tego, co tak naprawdę powinnam zrobić. Sądziłam, że
uda mi się sięgnąć celu, ale opór, który napotkałam i gniew, który nagle
wstrząsnął salą, dały mi do zrozumienia coś zgoła innego.
Chwilę
później moc wróciła i to z przynajmniej zdwojoną siłą. Początkowo
nawet nie zorientowałam się, co mnie trafiło, świadoma tylko i wyłącznie
oszołomienia, które poczułam, kiedy boleśnie wylądowałam na posadzce kilka
metrów dalej. Aż pociemniało mi przed oczami, chociaż przynajmniej nie
straciłam przytomności, wciąż zawzięcie walcząc o to, by przynajmniej
spróbować zrozumieć wszystko to, co działo się wokół mnie. Nic nie było takie,
jakie być powinno, a przynajmniej tak mi się wydawało. Cały ten bal od
samego początku jawił się jako jedna, wielka porażka, a teraz mogło być
już tylko gorzej.
Spróbowałam
się podnieść, ale nie miałam po temu okazji. Zdążyłam zaledwie wesprzeć się na
łokciach, kiedy coś bezceremonialnie poderwało mnie do pozycji pionowej. Chwilę
później wylądowałam na ścianie, mając wrażenie, że coś napiera na mnie z wielką
siłą, dosłownie pozbawiając tchu. Isobel wciąż stała w tym samym miejscu,
obojętnie wodząc wzrokiem dookoła. Choć ledwo łapałam oddech, zauważyłam, że
coś poruszyło się po mojej prawej stronie. Natychmiast spojrzałam w tamtym
kierunku, a potem dosłownie zamarłam, widząc znajomą już, wijącą się tuż
przy ziemi mgłę. Moje ciało w ułamku sekundy napięło się, zwłaszcza kiedy
przypomniałam sobie, jak niebezpieczne bywały demony w tej formie. Gdyby
którykolwiek z nich zdecydował się mnie zaatakować, podczas gdy ja nawet
nie byłam w stanie się bronić…
Wszelakie myśli
uleciały z mojej głowy w chwili, w której poczułam uderzenie
gorąca. Ogień pojawił się nagle, błyskawicznie rozchodząc się niemalże po całym
pomieszczeniu, czym skutecznie wytrącił mnie z równowagi. Sama nie byłam
pewna, jakim cudem dostrzegłam w całym tym zamieszaniu Laylę – wściekłą,
otoczoną płomieniami i wyglądającą raczej jak jakaś bogini zniszczenia,
aniżeli słodka dziewczyna, którą tak dobrze znałam. Widywałam ją taką bardzo
rzadko, zwłaszcza gdy cokolwiek złego zagrażało jej rodzinie, tak jak w tamtej
chwili. Tym razem przynajmniej nie miała problemu z panowaniem nad
żywiołem, nie obawiając się przy tym, że ktokolwiek spróbuje wpłynąć na jej umiejętności.
Błękitne zazwyczaj oczy błyszczały czerwienią i zrozumiałam, że dziewczyna
aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że ktokolwiek próbował
skrzywdzić jej bliźniaka – a to wciąż był dopiero początek.
Również
Isobel spojrzała ku mojej szwagierce, a przynajmniej tyle zdążyłam
zauważyć pomimo obecności płomieni. Dobrze wiedziałam, jak ogień działał na
wampiry, zresztą sama aż rwałam się do tego, żeby rzucić się do ucieczki. Choć
ufałam Layli, nagle zwątpiłam w to, czy w takim stanie w pełni
świadomie podejmowała kolejne decyzje. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co
stałoby się z chwilą, w której straciłaby kontrolę. Igranie z tym
konkretnym żywiołem nigdy nie było rozsądne, o czym każde z nas miało
okazję przekonać się wielokrotnie, więc i tym razem nie mogło być inaczej.
– Ach…
Jesteś pewna, że chcesz to zrobić, Laylo? – zapytała niemalże łagodnym tonem
królowa. Choć szeptała, jej głos okazał się doskonale słyszalny nawet pomimo
trzasku wciąż strzelających ku górze płomieni. Pomyślałam, że wciąż musiała
wspomagać się telepatią, ale nie miałam pewności. – Jeden ruch i każę ją
zabić… Chyba, że zaryzykujesz – dodała i uśmiechnęła się w ten
niepokojący, pozbawiony wesołości sposób. – Jedno życie za pozostałe. Wierz mi
lub nie, ale w obecnej sytuacji nie miałabym innego wyboru, jak tylko
pozwolić reszcie z was odejść.
Layla
drgnęła, po czym nerwowo spojrzała w moją stronę. W tamtej chwili
byłam tym bardziej świadoma krążących tuż obok demonów, tylko czekających na
to, żeby zaatakować. Wiedziałam, co potrafiły i jak okrutne mogłyby się
okazać, gdyby Isobel sobie tego zażyczyła. Choć trzymały się z daleka od
płomieni, nie uciekły, posłusznie trwając u mojego boku i czekając na
rozkazy. Nie byłam w stanie się ruszyć, więc nawet gdyby Layla spróbowała
je odgonić, musiałabym znaleźć się w polu rażenia, a skoro tak…
– Layla… –
rzuciłam nerwowo, nie jako jedyna jak się okazało, bo w tym samym momencie
odezwał się Gabriel.
Spojrzałam
niego i niemalże odetchnęłam z ulgą, kiedy zauważyłam, że
przynajmniej on był bezpieczny. Już nie wyglądał tak, jakby miał zwijać się z bólu,
choć to mogło być zaledwie kwestią czasu. Właściwie klęczał na ziemi, również
otoczony płomieniami, które wokół niej wytworzyła siostra, najpewniej chcąc w ten
sposób chronić go przed niebezpieczeństwem.
Było coś
niepokojącego w sposobie, w jaki spojrzał na nieśmiertelną. Isobel
również przeniosła na niego wzrok, tym razem przynajmniej nie próbując sprawiać
mu cierpienia.
– Tak,
Gabrielu? – rzuciła niemalże zachęcającym tonem.
Puścił jej
słowa mimo uszu, dopiero po chwili decydując się odezwać.
– Jeśli
chcesz życia za pozostałe, to bierz, ale nie jej – oznajmił wypranym z jakichkolwiek
emocji tonem. – To my mamy niedokończone sprawy.
– Tak
myślałam… – oznajmiła z przekonaniem. Byłam skłonna w to uwierzyć,
mając wrażenie, że królowa rządziła nami dokładnie tak, jak sobie zaplanowała,
ale nie mogłam mieć pewności. Co więcej, nie obchodziło mnie to, zwłaszcza
kiedy uprzytomniłam sobie, dokąd to wszystko zmierzało. – Ale co mi po tym, że
zabiję ciebie? Skoro chcesz się ze mną targować, daj mi coś więcej, aniżeli
chwilową przyjemność…
– Gabriel,
nie! – weszłam jej w słowo, nie zamierzając sprawdzać, jak daleko byłby w stanie
posunąć się mój mąż, byleby zapewnić mnie i pozostałym bezpieczeństwo. –
Ani słowa więcej!
– Jakie to
zabawne – stwierdziła po chwili namysłu Isobel. Wątpiłam, by w ogóle znała
znaczenie tego słowa, ale wolałam się nad tym nie zastanawiać. – Chyba, że
powinnam zabić ją na twoich oczach… Albo ciebie na jej. Które rozwiązanie
będzie bardziej spektakularne? – ciągnęła ze spokojem. – W istocie gdybyś
zginął, wtedy ucierpiałaby zarówno twoja żona, jak i siostry, ale
przekonaj mnie, że ty…
Cokolwiek
miała jeszcze do powiedzenia, nie była w stanie dokończyć – i to
bynajmniej nie dlatego, że ktokolwiek próbował ją zaatakować. Wręcz przeciwnie.
Wszystko
sprowadzało się do zaledwie kilku słów, które nagle padły z ust Rafaela,
kiedy ten zwrócił się do swojego zagrażającego mi rodzeństwa:
– Odsuńcie
się od dziewczyny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz