Początkowo nie była pewna, co
takiego działo się wokół niej. Czuła intensywne uderzenia gorąca, które w pierwszym
odruchu zrzuciła na krążącą w jej organizmie adrenalinę oraz długi,
niekończący się bieg. Dopiero po chwili zauważyła płomienie – strzelające ku
górze, wszechobecne i niebezpieczne, co na kilka sekund wytrąciło ją z równowagi,
sprawiając, że dla pewności zapragnęła się wycofać. W sali panował chaos, a ona
weszła w sam jego środek, niezauważona przez nikogo, przynajmniej
początkowo.
– Elena! –
usłyszała, ale nie miała pewności do kogo należał głos.
Nerwowo
rozejrzała się dookoła, próbując zrozumieć, co tak naprawdę działo się na jej
oczach. Z pewnym opóźnieniem uprzytomniła sobie, jak wiele osób znajdowało
się w sali, trzymając się blisko ścian, gdzie tymczasowo nie sięgał ogień.
Same płomienie zachowywały się nienaturalne, ale to stało się dla dziewczyny
jasne dopiero z chwilą, w której zauważyła bladą jak śmierć, drżącą
od nadmiaru emocji Laylę.
Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby dostrzec nie tylko odzianych w czarne peleryny
strażników, ale również własną rodzinę. Trzymali się razem, po za tym wydawali
się być chronieni przez Isabeau i jej synów, bo to ci znajdowali się na przedzie.
Podchwyciła spojrzenie Aldero i to wystarczyło, by zrozumiała, że chłopak
był przerażony – z tym, że wcale nie dotychczasową sytuacją, ale jej
pojawieniem się. Drgnęła, w pierwszym odruchu chcąc ruszyć ku bliskim,
żeby upewnić się, że wszyscy byli cali, zwłaszcza kiedy zauważyła wyraźnie
zaniepokojoną mamę, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać.
Nie tylko
dla nich tutaj przyszła. Najpierw musiała sprawdzić jeszcze jedną rzecz –
nabrać pewności, że On…
Nie miała
pewności, kiedy i dlaczego ostatecznie spojrzała przed siebie,
koncentrując wzrok na stojącej na niewielkim wzniesieniu postaci. Kobieta była
piękna, chociaż to w odniesieniu do tej istoty wydało się Elenie
niewłaściwym, nie oddającym pełni jej urody słowem. Widywała różne, mniej lub
bardziej olśniewające nieśmiertelne, zresztą sama zaliczała się do tych, które
podobno przyćmiewały urodą pozostałe, ale coś w widoku tamtej wampirzycy
wprawiło ją w konsternację. W efekcie przez dłuższą chwilę była w stanie
co najwyżej wodzić wzrokiem po smukłej sylwetce, całą sobą chłonąć doskonałość
jej wyglądu – harmonijne rysy twarzy, pełne usta, spływające aż do pasa
kruczoczarne włosy, Zadrżała dopiero w chwili, w której napotkała na
parę lśniących dziko, rubinowych tęczówek, wręcz porażona obojętnością
spojrzenia, którym obdarowała ją kobieta. Jakby tego było mało, nieśmiertelna
wydawała się wręcz pulsować mocą – rodzajem mistycznej, niebezpiecznej aury,
który sprawiał, że każdy instynktownie wolał trzymać się od niej z daleka.
To
wystarczyło, żeby zrozumiała wszystko. Rafael nie mówił o królowej zbyt
wiele, ale w tej istocie było coś, co aż krzyczało, że jest wyjątkowa – i to
w ten oszałamiający, niepokojący sposób, który nie pozostawał
najmniejszych wątpliwości co do tego, kim w rzeczywistości była. Florence
czy Isobel – jakkolwiek by się nie przedstawiła, wciąż pozostawała równie
niebezpieczna i przerażająca, a do Eleny dotarło, że niejako z własnej
woli stanęła przed kimś, kto bez jej wiedzy skazał ją na śmierć.
Królowa
milczała, wpatrując się w nią w niemniej intensywny sposób. To było
tak, jakby świat nagle zwolnił, a czas się zatrzymał – przez kilka sekund
nie istniało nic innego, prócz tego małego kawałka sali i skoncentrowanej
na niej Isobel. Bezwiednie napięła mięśnie, sama niepewna tego, czego powinna
się spodziewać. Nie miała konkretnego planu, kiedy przyszła tutaj, początkowo
po prostu podążając za Mirą, a później za podszeptami własnej intuicji i pragnieniami,
których nawet nie potrafiła jednoznacznie opisać. Teraz z kolei znajdowała
się tutaj, gorączkowo starając się zapanować nad sytuacją i podjąć
decyzję, chociaż to okazało się niemniej trudne, co i zapanowanie nad raz
po raz wstrząsającymi jej ciałem dreszczami.
– Ach… –
Kobieta nagle wyprostowała się, odrzucając ciemne loki na plecy. Nawet w wykonywanych
przez nią ruchach, było coś niezwykłego – rodzaj nieosiągalnej ani dla
człowieka, ani dla przeciętnego nieśmiertelnego gracji, który sprawiał, że
wydawała się unosić w powietrzu. – Rozumiem. Teraz wszystko jest jasne –
wyszeptała, ale jej głos i tak okazał się doskonale słyszalny w każdym
zakamarku pogrążonej w chaosie sali.
Elena
zadrżała po raz kolejny, porażona sposobem w jaki zostały wypowiedziane te
słowa. Szept wydawał się ją przenikać, podsycając towarzyszące dziewczynie
poczucie paniki, które narastało w niej przez tak długi czas. Dotychczas
adrenalina pozwalała na to, żeby utrzymała się na nogach i błyskawicznie
podążała przed siebie, nie zważając na konsekwencje, ale obecność Isobel
zmieniała wszystko, wydając się wszem i wobec informować, że to koniec – i że
tej nocy w końcu miało dojść do ostatecznego rozwiązania.
Nie była na
to gotowa.
Jasne?
Co takiego jest jasne?, pomyślała w oszołomieniu, ale czuła, że nawet
gdyby zadała to pytanie na głos, nie otrzymałaby satysfakcjonującej odpowiedzi.
Wyczuła ruch, a kiedy błyskawicznie się odwróciła, zauważyła, co takiego
przed jej przybyciem musiało zaprzątać uwagę królowej. Nie miała pewności, co
zaskoczyło ją bardziej – panika w oczach ledwo panującej nad emocjami i ogniem
Layli, chwiejący się na nogach Gabriel, czy może otoczona demonami Renesmee,
która…
Och, która
jakimś cudem znalazła się za plecami wyraźnie chroniącego ją Rafaela.
Serce omal
nie wyskoczyło jej z piersi na widok tego ostatniego. Tym razem poczuła
się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, kiedy zrozumiała, że
serafin zrobił to, o co by go nie podejrzewała – jednak zdecydował się
obronić kogoś, kto należał do jej rodziny, niezależnie od tego, co to mogłoby
oznaczać. Chociaż dotychczas wielokrotnie powtarzał, że liczy się wyłącznie ona
– to, by była bezpieczna, nie tylko przez wzgląd na rozkazy – kiedy przyszło co
do czego…
Rafael…
Słodka bogini, Rafael…
Gdyby
sytuacja była inna, bez chwili wahania popędziłaby do niego, wpadła mu w ramiona
i tak po prostu pocałowała – tylko po to, by znów poczuć bliskość jego
ciała, ciepło ramion i nabrać pewności, że w ten sposób
przypieczętuje to, jaki był. Zmieniał się przy niej, co zauważała niemalże na
każdym krok, a o czym świadczyła chociaż obrączka, którą nosiła na
palcu – teraz dziwnie ciężka i jakby rozgrzana do granic możliwości.
Poczuła pieczenie pod powiekami, ale nie pozwoliła sobie na chwilę słabości,
pośpiesznie mrugając, by łatwiej móc nad sobą zapanować. Teraz potrzebowała
skupienia i pełnej świadomości tego, co działo się wokół niej, zwłaszcza
przez wzgląd na grożące wszystkim wokół niebezpieczeństwo.
Demon
spojrzał na nią nagle, początkowo jakby nie dowierzając temu, co widzi.
Widziała, jak przez jego twarz przemyka cień – czyste przerażenie, które prawie
natychmiast udało mu się skryć pod maską obojętności. Mogła to przewidzieć,
przez ułamek sekundy obawiając się tego, że spróbuje zostawić Nessie, by ruszyć
ku niej, ale ostatecznie nie ruszył się z miejsca. Wydawał się rozdarty,
jakby wciąż wahał się nad podjęciem ostatecznej decyzji, sam niepewny tego, co i dlaczego
powinien ostatecznie zrobić.
– Lilan… –
wyrzucił z siebie w końcu, głosem zachrypniętym o nadmiaru
emocji, ale nie miał okazji do tego, żeby dokończyć.
Śmiech
Isobel okazał się o wiele trudniejszy do zniesienia, aniżeli jej głos czy
spojrzenie. Było w nim coś oszałamiającego i hipnotyzującego zarazem,
co sprawiło, że Elena zesztywniała, chcąc nie chcąc przenosząc wzrok z powrotem
na królową. Nigdy nie słyszała czegoś takiego, aż do tego stopnia zimnego i pozbawionego
jakichkolwiek oznak radości. Jakby tego było mało, miała wrażenie, że ten
dźwięk przenika ją na wskroś, dodatkowo zwielokrotniony przez telepatię. Moc
wydawała się być wszędzie, wypełniając powietrze, pulsując i sprawiając,
że wszyscy obecni musieli mieć wrażenie, że w każdej chwili będzie mogło
wydarzyć się coś niedobrego – rodzaj nieszczęścia, którego podświadomie wyczekiwali
przez długie tygodnie, próbując poukładać dostrzegane niemalże na każdym kroku
kawałki układanki.
Królowa
ujęła fałdy sukni, którą miała na sobie. Czarny materiał zafalował łagodnie,
kiedy – sprawiając przy tym wrażenie kogoś, kto unosił się w powietrzu –
bez pośpiechu, ludzkim tempem, ruszyła przed siebie, ostrożnie pokonując
niewielkie stopnie, umożliwiające jej zejście z mającego wyeksponować trzy
trony podwyższenia. Milczała, poważna i skoncentrowana na czymś, czego
Elena mogła co najwyżej się spodziewać.
– Moje
dzieci – przemówiła melodyjnym, obcym językiem, ale wszyscy jakimś
cudem byli w stanie ją zrozumieć. – Dzieci nocy, czy dostrzegacie to
samo, co ja? Widzicie, co dzieje się na naszych oczach?
Początkowo
pełen sens wypowiedzianych słów najzwyczajniej w świecie do niej nie
dotarł. Zawahała się, bezmyślnie przypatrując się kobiecie i próbując
przewidzieć, czego tak naprawdę powinna się po niej spodziewać. Czuła, że igra z ogniem,
samą tylko swoją obecnością drażniąc kogoś, kto z równym powodzeniem mógł
spróbować ją zabić. Ryzykowała, psychicznie przygotowując się na najgorsze,
choć zarazem nie potrafiła sobie tego wyobrazić i to pomimo usilnych
starań.
Nagłe
poruszenie uprzytomniło jej, do kogo tak naprawdę zwracała się Isobel. Ciemność
wydawała się pulsować, przypominając o obecności demonów – teraz
wzburzonych i podekscytowanych, w miarę jak przyswajały sobie słowa
swojej pani. W panice spojrzała na Rafaela, ten jednak obojętnie wpatrywał
się w czarna mgłę, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu. Nie drgnął,
chociaż jedna z wijących się macek otarła się o jego bok, bynajmniej
nie robiąc mu krzywdy. Elena nie miała pewności czy to dobrze, czy źle – w końcu
wszystko wskazywało na to, że Rafa wciąż miał kontrolę nad rodzeństwem – ale
podświadomie czuła, że ten stan rzeczy pozostawał kruchy i w każdej
chwili mógł ulec zmianie.
– Nie patrz
na mnie w ten sposób, Rafaelu – odezwała się ponownie Isobel, tym razem
normalnym tonem. Obrzuciła demona wyniosłym spojrzeniem, wydając się na coś
czekać. Elena wolała nie zastanawiać się nad tym, co takiego chodziło tej
istocie po głowie. – Nie pochwalisz się wszystkim zebranym? Chociaż już chyba
słyszeli, jak zwracasz się do tej dziewczyny… Twoja lilan –
powtórzyła i to wystarczyło, żeby w sali ponownie zapanowało zamieszanie.
– Nie tobie
oceniać i wydawać rozkazy – stwierdził wypranym z jakichkolwiek
emocji tonem Rafa. Bez wahania spojrzał na królową, bynajmniej nie sprawiając
wrażenia onieśmielonego bijącej od niej mocą i tym, czy była zagniewana. –
Przynajmniej nie względem tej dziewczyny – dodał, a przez twarz wampirzycy
przemknął cień.
– Co masz
na myśli? – ponagliła go. Po jej tonie trudno było jednoznacznie stwierdzić, co
takiego sądziła o jego słowach.
Rafael
skrzywił się w odpowiedzi na władczą nutę, która pobrzmiewała w jej
głosie. Cóż, biorąc pod uwagę to, że zdążył odzwyczaić się od wykonywania
rozkazów tej kobiety, w pewnym momencie zaczynając traktować ją jak wroga,
Elenie nie wydało się to dziwne.
– To twoje
życzenie nie może zostać spełnione – oznajmił z powagą, spoglądając na
Isobel w niemalże wyzywający sposób. Cholerna męska duma!, przeszło
dziewczynie przez myśl, ale nie skomentowała jego zachowania nawet słowem. –
Nie to. Ojciec żąda, żeby ona –
machnięciem ręki wskazał na Elenę – pozostała żywa.
Przez kilka
sekund panowała cisza – tak nieprzenikniona, że aż zrobiło jej się słabo. Czuła
nie tylko własne oszołomienie, ale również dezorientację pozostałych. Bała się
obejrzeć, by choćby sprawdzić, co o całej tej sytuacji mogłaby myśleć jej
rodzina, o ile w ogóle docierało do nich to, że Isobel jednoznacznie
sugerowała, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do niej – a także
tego, że miałaby zostać na życzenie królowej stracona.
Ciemnośśśććć…,
doszedł ją przejmujący szept jednego z demonów. Głosy przeplatały się ze
sobą, a coś w niemalże syczącym sposobie, w jaki wypowiadane
były kolejne słowa, skutecznie przyprawiło Elenę o dreszcze. Ojciec
kazzzał ją zostaaawiććć?
Chronić
dziewczynę…?, wtrącił inny głos w tym samym momencie.
Rafael
jakby od niechcenia oderwał wzrok od Isobel, przenosząc wzrok na krążące wokół
niego rodzeństwo. Był podenerwowany, a gdyby sytuacja była inna, pewnie
pokusiłby się o spektakularny wybuch gniewu, by jasno zaznaczyć znaczenie
swoich słów i wyjaśnić konsekwencje złamania rozkazu, jednak w tamtej
chwili ograniczył się jedynie do zdawkowego skinięcia głową.
– Tak jest
– oznajmił z naciskiem. – Dziewczyna ma być żywa. Ojciec każe chronić
dziewczynę.
Przemawiał
prawie jak do dzieci, prostymi zdaniami, jakby w tylko ten sposób mógł
nabrać pewności, że w ogóle uda mu się do nich dotrzeć. Wciąż wokół niego
krążyły, burząc się i przypominając zachowujący się w nietypowy
sposób dym – pulsujący, trudny do opanowania i nierzeczywisty. Kiedy Elena
przyjrzała się dokładniej, wydało jej się, że widzi ludzie postaci – bardzo
sporadycznie, bowiem sylwetki niemalże natychmiast traciły swój kształt, po
chwili bardziej przypominając pozbawioną wzorca masę, aniżeli cokolwiek innego.
Wszystkie trzymały się blisko Rafy i Renesmee, przynajmniej tymczasowo
ignorując tę drugą, co jednak nie sprawiało, że dziewczyna czuła się jakkolwiek
pewniej. W zasadzie wydawała się tkwić w miejscu tylko i wyłącznie
przez świadomość, że ucieczką mogłaby co najwyżej sprowokować demony do ataku,
co zmusiło ją do walki z jakimikolwiek gwałtownymi odruchami.
Chronić
dziewczynę…
Czy to w ogóle
było możliwe? To, że tak naprawdę rozwiązanie pozostawało banalnie proste,
sprowadzając się do wytłumaczenia pozostającym pod kontrolą Isobel demonom
tego, czego życzył sobie ich ojciec – jedyna istota, którą tak naprawdę
szanowały? Na to wyglądało, a przynajmniej próbowała w to wierzyć,
słuchając ich szeptów i czując podekscytowanie z jakim przyjmowały
jakiekolwiek wzmianki o Ciemności.
Być może
popełnili z Rafaelem błąd, tak długo kryjąc się przed światem. Nie
chodziło o uczucia, które rozwinęły się pomiędzy nimi, ale rozkazy –
polecenia, które już na wstępie demon powinien był przekazać dalej, zamiast
działać na własną rękę. Wiedziała, że Rafa podchodził do tych istot z rezerwą,
wydając się traktować swoich pobratymców jak pozbawione uczuć (oraz zdolności
logicznego myślenia), impulsywnie działające byty, ale…
Chyba, że
to było przeznaczenie – pokrętny plan losu, który uparł się wypełnić bez
względu na to, co którekolwiek z nich mogłoby mieć do powiedzenia. Być
może tak naprawdę nigdy nie mieli szans sprawić, żeby cokolwiek potoczyło się
inaczej, a teraz… Teraz wciąż wydawała się istnieć możliwość na to, by
wszyscy wyszli z tego bez szwanku.
Bezwiednie
zrobiła krok naprzód, poruszając się trochę jak w transie. Tak zresztą się
czuła, skupiona na Rafaelu, jego słowach i szeptach demonów, które
stopniowo zaczynały sobie przyswajać myśl o tym, że Ciemność życzyła sobie
czegoś odmiennego od ich tymczasowej pani. Z ich perspektywy priorytety
były proste, tym bardziej, że od zawsze kierowali się hierarchią, a w tej
to właśnie królowa stała niżej. W takim wypadku odwrócenie się od niej
miało przyjść im równie naturalne, co wcześniej dostosowywanie się do jej
oczekiwań.
– Dlaczego
ich okłamujesz, co Rafaelu?
Spokojny,
wyprany z jakichkolwiek emocji głos Isobel ją zaskoczył, tym bardziej, że
przejęta reakcją demonów, niemalże zdążyła o niej zapomnieć. W tamtej
chwili – podobnie zresztą jak i wszyscy obecni – przeniosła wzrok na
wampirzycę, co najmniej oszołomiona jej pytaniem. Sam Rafael pobladł
nieznacznie i spojrzał na królową tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
Wampirzyca
wyprostowała się, po czym ponownie zwróciła się do ogółu:
– Mówi wam o rozkazach
teraz, kiedy dziewczyna znalazła się w moich rękach… A musi wiedzieć o nich
od dawna, o ile są prawdziwe – dodała z cierpkim uśmiechem. – Dlaczego?
Chociaż
pytanie było niewinne i na swój sposób uzasadnione, Elena wyczuła, że
Isobel chodziło o coś więcej. Miała przed sobą niebezpieczną istotę –
manipulatorkę, która być może przez całe tysiąclecia doskonaliła się w tym,
żeby wpływać na innych i osiągać raz zaplanowany sobie cel. Tak było i tym
razem, a dziewczyna całą sobą czuła, że pierwotna nie zamierzała tak po
prostu przyjąć do wiadomości odmowy, wycofać się i pozwolić im odejść
wolno.
Cisza miała
w sobie coś przenikliwego. W efekcie głos Isobel zabrzmiał niemalże
nienaturalnie, kiedy ta podjęła wcześniej przerwaną wypowiedź:
– Dlaczego
nie powiesz swojemu rodzeństwo o tym, co znaczy dla ciebie ta dziewczyna,
hm? – zapytała cicho, a Elena nawet z odległości zauważyła, że Rafael
zesztywniał. – O tym, jak cię omotała… Że zrobiłbyś dla niej wszystko –
dodała i tym razem zabrzmiała niemalże kpiarsko. Ktoś taki na pewno nie
rozumiał znaczenia tego, co mogłoby dziać się pomiędzy nimi przez te wszystkie
tygodnie. – Opowiedz swojemu rodzeństwo o tym, jak dzięki niej poznałeś ludzkie
uczucia, a dopiero potem zrzuć swoje zachowanie na rozkazy.
Kolejny raz
wyczuła zamieszanie, tym razem wywołane przez te dwa, pozornie proste słowa –
„ludzkie uczucia”. Niepokój, który odczuwała już od dłuższego czasu, przybrał
na sile, bo choć demony tak po prostu nie uległy i nie rzuciły się o ataku,
Elena wiedziała, że słowa królowej mogą wystarczyć, by nastawić je przeciwko
Rafaelowi. Od samego początku wiedziała, że właśnie tego się obawiał – utraty
pozycji, związanej z tym, jak jego pobratymcy traktowali tych, którzy
odkryli w sobie człowieczeństwo. Sam przez długi okres czasu traktował je
jak przejaw największej, nieakceptowalnej wręcz słabości. Coś, co jeszcze jakiś
czas temu było dla niego nie do pomyślenia i z czym próbował walczyć,
ale teraz…
Nad
życie, pomyślała. Prawda
jest taka, że oboje kochamy się nad życie…
– Jesteśmy
tutaj, bo postanowiłam ukarać tych, którzy kiedykolwiek mnie zdradzili.
Odwrócili się całe lata temu, jeśli nie jeszcze wcześniej – powiedziała cicho
Isobel. – Wtedy nie przypuszczałam, że być może największego wroga mam u mojego
boku. Kogoś, kto przez tyle czasu był mi wierny, chociaż…
– Kłamliwa
sucz! – wyrwało jej się, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co właśnie
robiła.
Wiedziała,
dokąd to wszystko zmierza, przez co tym bardziej nie zamierzała na to pozwolić.
Nie chciała czekać aż ona go oskarży, podważając wszystko, co budował przez
całe wieki, jeśli nie tysiąclecia. Gdyby wiek miał znaczenie, Rafa aż tak
bardzo nie obawiałby się o swoją pozycję i to, co mogła oznaczać
miłość, którą ją obdarzył. Miała okazję przekonać się, jak proste pod względem
emocji były demony, a to, co mówiła Isobel…
Mogła
spróbować dostać się do Rafaela, ale nie zrobiła tego. Sama nie była pewna
tego, co tak naprawdę podkusiło ją do tego, żeby dosłownie rzucić się na
królową – błyskawicznie pokonać dzielącą ich odległość, bez względu na wciąż
obecne płomienie, demony i ewentualne konsekwencje. Nad życie – ta jedna myśl tłukła jej się w głowie, przysłaniając
wszystko inne i sprawiając, że nie była w stanie biernie czekać na
dalszy rozwój wypadków.
Nad życie…
Sądziła, że
królowa natychmiast się odsunie, być może gotowa wyśmiać nieudolność jej ataku,
ale nic podobnego nie miało miejsca. W pewnym momencie zamarła, bezmyślnie
wpatrując się w twarz wampirzycy – piękną i oszałamiająco zimną
zarazem – tym bardziej, że ta znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jej
własnej. Coś w spojrzeniu rubinowych tęczówek ją poraziło, podsycając konsternację.
Nie rozumiała, co tak naprawdę się stało, dlaczego królowa się uśmiecha i dlaczego
poczuła się tak dziwnie, jakby…
Ból pojawił
się chwilę później, początkowo przypominając falę gorąca, która dopiero po
kilku sekundach przeszła w spazm cierpienia – najpierw przytłumiony, a z czasem
aż tak intensywny, że aż pociemniało jej przed oczami. Ktoś krzyknął – kobieta, mama, chociaż to uprzytomniła
sobie dopiero później – ale prawie nie była tego świadoma, zbyt oszołomiona, by
w pełni zrozumieć, co takiego działo się wokół niej. Zaraz po tym,
właściwie pod wpływem impulsu, przeniosła wzrok niżej, wprost na swoją klatkę
piersiową – a potem już tylko patrzyła, nie rozumiejąc tego, co działo się
na jej oczach.
Widziała
rękę Isobel, a właściwie sam nadgarstek, bowiem dłoń znajdowała się… w jej
wnętrzu. Tak po prostu przebiła skórę, warstwę mięśni i – znalazłszy wolną
przestrzeń pomiędzy żebrami – dodarła aż do miejsca, gdzie znajdowało się
serce. Wciąż czuła ból, ale ten zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty przez
mieszankę przerażenia i niedowierzania, zwłaszcza kiedy naszła ją
niedorzeczna myśl o tym, że lodowate palce wampirzycy właśnie zaciskały
się wokół trzepocącego się rozpaczliwie mięśnia.
Czuła
słodycz krwi, ale i tak wydała jej się obca. Zachwiała się, utrzymując się
w pionie tylko i wyłącznie za sprawą uścisku królowej. Posmak osoki poczuła
aż w ustach, mając wrażenie, że krztusi się i niewiele brakuje, by
zwymiotowała czerwienią wprost na usatysfakcjonowana swoim postępowaniem
królową. Zauważyła, że ciemne plamy zdobiły dotychczas nieskazitelnie czarny
materiał sukni, a kilka stróżek spłynęło po bladej skórze wampirzycy,
sięgając niemalże do łokcia.
Uniosła
głowę, by spojrzeć Isobel w twarz. Porażona czerwienią jej tęczówek, nie
tyle usłyszała, co właściwie wyczytała z ruchu jej warg kilka ostatnich
słów:
– Światło
musi zgasnąć…
Gdzieś
jakby z oddali doszedł ją dziwny dźwięk – coś, co z powodzeniem
mogłaby uznać za przerażający charkot zagniewanej, spragnionej śmierci istoty –
ale i na tym nie była w stanie się zastanowić.
A potem
wszystko w końcu zniknęło i nie było już nic.

Wow. ;_; Ja wiem, byłam przygotowana na to, że Elena umrze na koniec tej księgi, ale i tak jestem w szoku.
OdpowiedzUsuńWrócę z porządnym komentarzem na dniach. Teraz czuje, że mogę mi się przegrzał i nie pracuje jak powinien.
Czekam wręcz z utęsknieniem na poniedziałek.❤
Gabi.
Mózg.* echh, ten słonik.
UsuńNo i co ja mogę powiedzieć? Kolejny raz dotarłam do epilogu i kolejny raz mam wrażenie, że odwaliłaś kawał dobrej roboty. To już chyba w twoim pisaniu normalne, że czegokolwiek nie zrobisz, mi i tak będzie się podobać. Już od dłuższego czasu mam tak, że gdy czytam coś innego - czy to bloga, czy na wattpadzie - wciąż nie opuszcza mnie wrażenie, że coś jest nie tak... bo tak przyzwyczaiłam się do twojego charakterystycznego stylu, że szukam go wszędzie. Już sam sposób, w jaki piszesz, jest fascynujący, a czyta się szybko i bardzo przyjemnie.
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że przez jakiś czas miałam wrażenie, że w tym tomie kompletnie nic się nie dzieje. Owszem, było parę bardziej znaczących wydarzeń, ale pomiędzy nimi pozostawała właściwie pustka. Dłużyło mi się, sama widziałaś, że musiałam sobie zrobić przerwę, ale nie żałuję, że tutaj dotrwałam. Mniej więcej od momentu, w którym zaczęła się cała akcja z Joce i Projektem Beta, wciągnęło mnie bez reszty i na amen. Nadal brakowało mi jakiegoś motywu przewodniego, wspólnego, bardziej rozbudowanej fabuły, która łączyłaby wszystkie wątki, jakie się przewinęły, ale i bez tego każda z tych mniejszych akcji była świetna.
Zdecydowanie najbardziej przypadła mi do gustu sprawa Joce i tego nieszczęsnego "psychiatryka". Wciągało mnie to bardzo, rzadko aż tak angażuję się w blogi. Było tam mnóstwo tajemnicy, ciekawych postaci (ludzi z mocami to już w ogóle się nie spodziewałam) i ogólnie wszystko to, co lubię najbardziej. Szkoda mi trochę Dallasa, ale z drugiej strony tak sobie myślę, że byłoby za cukierkowo, gdyby żyli długo i szczęśliwie.
Jestem rozdarta pomiędzy dwoma bohaterkami - nie wiem, czy bardziej utożsamiam się z Leą, czy jednak z Eleną. Bo Elena ma jednak naprawdę dużo cech wspólnych ze mną i cały czas rzucały mi się w oczy. Bardzo polubiłam tą postać i mam nadzieję, że coś za tym pozornym marnym końcem się szykuje.
Wątek Liz wydaje mi się nieco za mocno ściągnięty z Pamiętników Wampirów. To znaczy ja wiem, że każdy mógł na taki pomysł wpaść, ale ciągle czytając miałam tę książkę przed oczami... Sama postać jednak świetna i ciekawa jestem, czy pociągniesz tematykę Łowców dalej.
Przeraża mnie nieco ta nadopiekuńczość ze strony wszystkich bohaterów. To, że nie chcą własnym dorosłym dzieciom nic mówić, wolą tworzyć tajemnice, zamiast pociechę narazić na myślenie... Trochę to nienaturalne. Wiem, że w ludzkich rodzinach jak najbardziej często się tak zdarza, ale wampiry chyba powinny sobie zdawać sprawę z tego, że taką niewiedzą nieraz mogą jeszcze bardziej zaskoczyć. A zwłaszcza nadwyrężyć zaufanie, bo ja sama myślę, że bym się wściekła, gdyby rodzice kazali mi iść spać, gdy dzieje się coś ważnego.
No cóż. Przeczytałam, nacieszyłam się... i miałam zrobić sobie przerwę przed zaczęciem następnego tomu, ale coś tak czuję, że długo nie wytrzymam. Kwestia tylko, czy wytrzymam do środy, czy pęknę jeszcze dzisiaj :) Pozdrawiam i życzę dużo weny, choć tego chyba akurat nigdy ci nie brakuje