27 września 2016

Trzysta siedemnaście

Jocelyne
Wyprostowała się na swoim miejscu, ostatecznie decydując poderwać na równe nogi. Łatwiej było stać, tym bardziej, że jakoś wątpiła w to, żeby Rufus miał cierpliwość do tego, by za każdym razem ustawiać ją do pionu, gdyby znowu straciła równowagę. Z powątpiewaniem spojrzała na wampira, w pierwszym odruchu mając ochotę na niego warknąć, chociaż to zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Nie zmieniało to jednak faktu, że Joce nie była zachwycona tym, że pojawił się akurat teraz, kiedy próbowała porozmawiać z Rosą o kimś tak dla niej ważnym – o Dallasie, choć zarazem nie miała pewności, czy oby na pewno chciała poznać odpowiedzi na dręczące ją pytania.
Wciąż milczała, gdy w końcu zdecydowała się spojrzeć na swoją towarzyszkę – na tyle wymownie, by wujek nabrał pewności, że faktycznie nie była sama. Wciąż czuła się dziwnie i to pomimo świadomości tego, że tym razem nakrył ją ktoś, kto doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakim darem dysponowała. Chyba nawet nie była specjalnie zaskoczona tym, że Rufusowi akurat teraz zebrało się na to, żeby w ogóle się nią zainteresować. Podejrzewała, że czym innym było wiedzieć, że istniały osoby, które potrafiły coś nie do końca normalnego, a co innego móc to zaobserwować.
Och… Zostanę króliczkiem doświadczalnym?, pomyślała, ale nawet jej to zaniepokoiło. W porównaniu z tym, jak prawie że potraktował ją Ron, teraz czuła się absolutnie bezpieczna.
Otworzyła usta, chcąc się jakoś wytłumaczyć, ale powstrzymał ją ruch, kiedy Rosa – nagle zwrócona do niej plecami i całkowicie obojętna – zaczęła ostrożnie się wycofywać. Jocelyne uniosła brwi, tym bardziej, że kilka minut wcześniej dziewczyna w ogóle nie przejawiała przesłanek świadczących o tym, że wkrótce będzie musiała zniknąć.
– A ty dokąd? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Rosa drgnęła i chcąc nie chcąc zastygła w miejscu.
– Mam coś… do załatwienia – powiedziała w końcu, ale to zabrzmiało na tak nieudolne kłamstwo, że musiałaby być głupia, by tak po prostu w nie uwierzyć. – Naprawdę – dodała, a Joce prychnęła.
– Hm… Spłoszyłem ci towarzystwo? – rzucił z powątpiewaniem Rufus, najwyraźniej nieswojo czując się z tym, że mogłaby rozmawiać z powietrzem. Nie okazywał tego, ale Jocelyne czuła, że spoglądał na nią inaczej niż do tej pory. – Jaka szkoda…
– Raczej wyjątkowo dziwne, bo ta gaduła uwielbia przebywać z innymi – stwierdziła mimochodem, zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Przesunęła się bliżej Rosy, żałując tego, że nie była chwycić dziewczyny za rękę i jakkolwiek zmusić jej do tego, żeby spojrzała w jej stronę. – Hej, co jest? Widzę, że coś się stało, więc… – zaczęła, po czym urwała, wyczekująco przypatrując się unoszącej naprzeciwko niej postaci.
Dziewczyna cicho westchnęła.
– Szczerze powiedziawszy, powinnam już iść – oznajmiła z powagą. – Nie wspomniałam ci o tym, ale… tak jakby mam podopiecznego – dodała, a serce Jocelyne zabiło szybciej.
– Podopiecznego… – zaczęła. Musiała zacisnąć dłonie w pięści na tyle mocno, żeby poczuć ból, by móc łatwiej nad sobą zapanować. – Przyjdziecie do mnie… oboje? – dodała po chwili, nie kryjąc podekscytowania. Z drugiej strony, jeśli akurat w tej kwestii się pomyliła…
Rosa jednak zdecydowała odwrócić się w jej stronę, by móc rzucić Joce zaskakująco wręcz łagodne spojrzenie. Uśmiechnęła się, ale jej oczy i tak wydały się dziewczynie zaskakująco duże – rozszerzone, podejrzanie błyszczące i jakby wystraszone, przez co przypominała trochę spłoszonego króliczka.
– Jasne – zapewniła pośpiesznie. – On mnie o to męczy już od dłuższego czasu, ale ja najpierw chciałam upewnić się, że z tobą wszystko w porządku. Może nie byłaś gotowa, ale…
– Jest w porządku – przerwała zniecierpliwionym tonem. – Chyba, że się boi, że jakimś cudem spróbuję go zabić – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Średnio zabawne – mruknęła Rosa.
Jocelyne jedynie wywróciła oczami.
– A mnie się wydawało, że lubisz takie wisielcze poczucie humoru – zauważyła przytomnie, coraz bardziej zdezorientowana.
Co tak naprawdę się zmieniło? Mogłaby zrozumieć dezorientację Rosy, wynikającą z obecności kogokolwiek – i to nawet świadomego jej daru – ale to było coś więcej, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Co prawda zdążyła przywyknąć do tego, że Rufus wzbudzał w nowopoznanych dość osobliwe emocje, ale skoro do tej pory właściwie nie zdążył zrobić niczego, co wydałoby się dziwne albo niepokojące…
– Odezwę się potem – usłyszała i aż potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Tylko, szczerze mówiąc, nie ręczę za Dallasa. On jest taki narwany…
– To wiem – zauważyła przytomnie. – My… Sama wiesz. – Spojrzała na dziewczynę wymownie. – Tak jakby… chodziliśmy ze sobą, więc…
Chodziliście – powtórzyła z naciskiem. – Obawiam się, że właśnie ten czas przeszły może być problematyczny… Ale to omówimy potem.
Chcąc nie chcąc skinęła głową, dochodząc do wniosku, że omawianie tego tematu akurat teraz nie jest najlepszym pomysłem. Już i tak czuła się nieswojo z tym, że mogłaby rozmawiać z kimś, kogo nikt inny nie widział, z kolei kwestia jej zmarłego chłopaka… To było coś, co zdecydowanie bardziej wolała zachować dla siebie, dotychczas unikając tematu tak długo, jak tylko było to możliwe, co zresztą wcale nie wydało jej się dziwne. Wciąż pamiętała to, jak czuła się podczas rozmowy w salonie, poruszając tak trudne dla niej tematy i już tylko marząc o tym, żeby uciec. Łatwiej było trzymać pewne uczucia i wspomnienia na dystans, nawet pomimo świadomości, że takie rozwiązanie na dłuższa metę prowadziło donikąd.
– Skoro tak uważasz… – Lekko przekrzywiła głowę. – Wiesz, że chcę, żebyś do mnie przychodziła… Prawda, Rosa?
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w odpowiedzi na dźwięk swojego imienia, dziewczyna skrzywi się i gwałtownie zapowietrzy, o ile w przypadku ducha podobne rozwiązanie w ogóle wchodziło w grę. Nie spodziewała się również tego, że nagle na jej ramionach wylądują dwie silne dłonie, a tym bardziej że Rufus zmusi ją do tego, żeby odwróciła się w jego stronę. Zachwiała się, ale wampir naturalnie nie pozwolił jej upaść, stanowczym ruchem stawiając zaskoczoną dziewczynę do pionu. Przez lata zdążyła przekonać się, że czasami bywał impulsywny, ale w tamtej chwili chyba po raz pierwszy od dawna zaczęła się bać, zwłaszcza kiedy spojrzał na nią w gniewny, nieco zdezorientowany sposób.
– Co takiego powiedziałaś? – zapytał i chociaż jego głos zabrzmiał względnie spokojnie, spróbowała się cofnąć. – Powtórz – dodał naglącym tonem, nie pozwalając jej się wycofać.
– Ja przecież nie… – Skrzywiła się, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. Zawsze wiedziała, że wampir potrafił być niebezpieczny, poza tym zdawała sobie sprawę z tego, że w przeszłości miewał gorsze momenty, ale mimo wszystko… Cóż, zawsze mu ufała. Może dlatego, że spędzając dużo czasu z Laylą, widywała go równie często, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. – Boję się, kiedy spoglądasz na mnie w ten sposób, wujku – wypaliła, wyrzucając z siebie pierwszą myśl, która przyszła jej do głowy.
Nie miała pewności, czy wypowiedziane przez nią słowa zrobią na nim jakiekolwiek wrażenie, więc tym bardziej zaskoczył ją tym, że momentalnie się uspokoił – tylko trochę, ale to wystarczyło. Wypuściła powietrze ze świstem, korzystając z okazji do tego, żeby się odsunąć, ledwo tylko poluzował uścisk na jej ramionach. Serce trzepotało się w piersi dziewczyny tak szybko, że aż zaczęła martwić się o to, czy nieznośny narząd nagle nie spróbuje dokonać jakiegoś cudu i wyrwać się na zewnątrz. Zawsze była strachliwa, jednak w ostatnim czasie ten stan rzeczy w znaczącym stopniu uległ zmianie, Joce zresztą trwała w naiwnym być może przekonaniu, że własnej rodzinie mogła zaufać.
Jakby tata to widział, pewnie by się zdenerwował, pomyślała mimochodem, zakładając ramiona na piersiach, żeby łatwiej zapanować nad dreszczami. Wciąż z uwagą obserwowała Rufusa, szukając jakichkolwiek oznak tego, że coś jest nie tak – czerwieni w oczach albo czegokolwiek innego, o czym wiedziała, że w przypadku wampirów mogło oznaczać niebezpieczeństwo – jednak nic nie wskazywało na to, żeby naukowiec zamierzał ją zaatakować. W efekcie zaczęła dochodzić do wniosku, że tu wcale nie chodziło o to, że nieśmiertelny mógłby chcieć zrobić jej krzywdę, ale…
– Wybacz – zreflektował się pośpiesznie. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, wciąż nie rozumiejąc. – Po prostu… powtórz to, co przed chwilą powiedziałaś – dodał wypranym z jakichkolwiek emocji głosem. To wydało jej się nawet gorsze od możliwości tego, że mógłby na nią z jakiegokolwiek powodu nakrzyczeć. – Kto tutaj jest, Jocelyne?
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, zbyt podenerwowana, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo. Nerwowo obejrzała się w stronę domu, nagle zaczynając rozważać możliwość tego, żeby zacząć krzyczeć albo rzucić się do ucieczki, ale ostatecznie doszła do wniosku, że żadna z tych możliwości nie wchodziła w grę. To był Rufus, tak? Jemu zdarzały się dziwne, mniej ludzie momenty, człowieczeństwo zresztą wydawało się w jego przypadku dość luźną kwestią. Co więcej, nigdy tak naprawdę nie zrobił jej krzywdy, zresztą zdawała sobie sprawę z tego, że ucieczka przed rozdrażnionym wampirem była jak prośba o nieszczęście. Cokolwiek się działo…
– Powiedz mu, Joce. – Szpet Rosy ją zaskoczył, tak jak i to, że głos dziewczyny wydawał się łamać, tak pełen emocji, że nawet słuchanie go okazało się trudne. – I dodaj, że jak spróbuje cię tknąć, znajdę jakiś sposób, żeby mu przyłożyć – dodała, w tamtej chwili brzmiąc na tak zdeterminowaną, że Jocelyne przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy jej przyjaciółka mówiła prawdę.
– Ja… Tutaj jest dziewczyna – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Moja przyjaciółka – wyjaśniła, nie mogąc powstrzymać się przed dodaniem tego krótkiego stwierdzenia.
– Dziewczyna – powtórzył Rufus. – Rosa.
Chociaż to nie zabrzmiało jak pytanie, krótko skinęła głową.
– Jest miła – wyrzuciła z siebie na wydechu, ale szczerze wątpiła w to, żeby to charakter ducha miał dla niego największe znaczenie. Chodziło o coś innego, jednak nadal nie miała pojęcia o co. – Zazwyczaj, bo teraz akurat ci grozi.
Puścił jej ostatnią uwagę mimo uszu, najwyraźniej skoncentrowany na czymś zgoła innym. Z drugiej strony, może był przygotowany na to, że nawet teoretycznie obca dusza, mogłaby być negatywnie nastawiona do jego osoby.
– Jak wygląda? – zapytał i przez moment jego głos znowu zabrzmiał tak, jakby zamierzał tak, jakby zamierzał na nią naskoczyć, więc przezornie cofnęła się o kolejny krok. To również nie uszło uwadze Rufusa, bo rzucił jej udręczone spojrzenie, ostatecznie decydując się spuścić z tonu: – Nie bój się mnie, Jocelyne, bo nie masz powodu – zapewnił i tym razem w jego tonie pobrzmiewała kojąca, wręcz hipnotyzująca nuta. Chcąc nie chcąc rozluźniła się, nawet pomimo wrażenia, że wampir właśnie próbował użyć na niej wpływu. Nie powinna była mu na to pozwolić, ale mimo wszystko… – Po prostu odpowiedz.
Odpowiedz… Tak… Czemu nie?
– Jest… ładna. I słodka – powiedziała, bo to było pierwsze, co przyszło jej do głowy. – Jak laleczka.
– Proszę, darujmy sobie te poetyckie porównania – zniecierpliwił się wampir, ale w jego oczach doszukała się zrozumienia i… czegoś na kształt paniki? W przypadku wujka wydawało się to co najmniej nieprawdopodobne, ale równie nierealne wydawało jej się to, że mógłby na nią naskoczyć. – Konkrety. Jak…?
– To ja – powiedziała w tym samym momencie Rosa. Wydawała się zrezygnowana, jakby właśnie zmuszała się do zrobienia czegoś, czego bardzo nie chciała. – Powiedz mu to i niech da ci spokój. Powiedz, że dobrze myśli.
Jocelyne zawahała się, na ułamek sekundy nerwowo przygryzając dolną wargę.
– Rosa… – zaczęła, a Rufus drgnął, wyraźnie zaintrygowany. – Każe mi powiedzieć, że masz rację co do tego, kim jest.
Zamarła w oczekiwaniu, sama niepewna tego, jakiej reakcji powinna się spodziewać. Oczekiwała… dosłownie wszystkiego, łącznie z kolejnym wybuchem, co w przypadku tego konkretnego wampira zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Spojrzała na Rosę, ale i ta trwała w bezruchu, dopiero po chwili decydując się przesunąć w taki sposób, że znalazła się pomiędzy nią a Rufusem, choć dość wątpliwym wydawało się, by w razie ewentualnych komplikacji zdołała kogokolwiek ochronić. Jocelyne wiedziała jedynie, że sytuacja nie jest normalna i że nade wszystko pragnęła się ewakuować, zdecydowanie nie mając ochoty na to, żeby dalej ciągnąć tę rozmowę.
No cóż, nie była w stanie.
Rufus milczał, wciąż uważnie ją obserwując i najpewniej nie zdając sobie sprawy z tego, że jednoczenie wpatrywał się w miejsce, gdzie znajdowała się Rosa – tuż obok, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wydawał się podenerwowany, choć taka możliwość wciąż wydawała się Joce bez sensu, wzbudzając w dziewczynie coraz więcej wątpliwości. Co tak naprawdę powinna myśleć o tym, że ta dwójka…
– Ach, tak – usłyszała w końcu. Spojrzała na Rufusa z wahaniem, co najmniej zaskoczona tym, że ten jednak zdecydował się odezwać i że brzmiał względnie spokojne. – Tak… Mam przez to rozumieć, że jest tutaj przeze mnie? Podążała za mną? – dodał, a Rosa prychnęła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Powiedz mu, że absolutnie nie. Swoją droga, wciąż ma cholernie wielkie mniemanie o sobie – dodała z rozdrażnieniem. – A przecież świat nie kręci się wokół niego i jego przerośniętego ego.
Joce ledwo powstrzymała się przed sfrustrowanym jękiem. Pomijając to, że niczego już nie rozumiała, musiałaby chyba zgłupieć, żeby powtórzyć słowo w słowo to, co dziewczyna powiedziała na temat Rufusa – i to zwłaszcza teraz, kiedy ten wydawał się być w tak morderczym nastroju.
A tak swoją drogą, to kim ja jestem? Posłańcem…?
– Rosa zaprzecza – wykrztusiła z siebie w końcu. – Nie podoba jej się to, co powiedziałeś – dodała, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie podoba? – Dziewczyna w zamyśleniu pokręciła głową. – A ja myślałam, że do tej pory to on był mistrzem eufemizmów… Najwyraźniej ma konkurencje.
– Tego też nie powtórzę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Rosa westchnęła, ale nie skomentowała podejścia nekromantki nawet słowem. Coś w jej spojrzeniu złagodniało, zwłaszcza kiedy zauważyła dezorientację Jocelyne, jednak to w najmniejszym nawet stopniu nie przyniosło najmłodszej z Licavolich ukojenia. Wręcz przeciwnie – czuła się coraz bardziej oszołomiona, tym bardziej, że nawet nie potrafiła określić tego, czego tak naprawdę potrzebowała albo co powinna myśleć o zaistniałej sytuacji. Jeśli dobrze zrozumiała, Rosa i Rufus znali się jeszcze za życia tej pierwszej, ale mimo wszystko…
– Jocelyne? – ponaglił ją wampir, więc mimo wątpliwości przeniosła na niego wzrok. – Ile tak naprawdę wiesz? – zapytał, kolejny raz wprawiając Joce w konsternację.
– Nic – powiedziała zgodnie z prawdą. – Przynajmniej w tej chwili nie rozumiem niczego.
Obrzucił ją bliżej nieokreślonym, badawczym spojrzeniem, być może próbując przyłapać ją na kłamstwie, ale nie miała pewności. Jakiekolwiek wnioski wyciągnął ostatecznie, najwyraźniej wystarczyły, żeby trochę go uspokoić, choć nadal wyglądał na spiętego.
– Rozumiem – powiedział w końcu. To świetnie, bo ja nie, pomyślała w odpowiedzi, ale nie odważyła się o nic zapytać. – Więc… widzisz Rosę – podjął, ostrożnie dobierając słowa – a ona twierdzi, że jest tutaj dla ciebie – dokończył, próbując wszystko uporządkować.
– Nie twierdzę, tylko tak jest – wtrąciła sama zainteresowana. – Wybacz, Joce, ale na razie nie mam do tego siły. Jak wspomniałam, muszę wracać, więc o ile on nie zamierza zrobić czegoś głupiego…
– Nie sądzę, żeby ktokolwiek zamierzał mnie skrzywdzić – powiedziała zgodnie z prawdą, zwracając się bezpośrednio do Rosy.
Rufus prychnął, co najmniej urażony.
– Czy ona właśnie ci sugeruję, że mógłbym chcieć zrobić ci krzywdę? – zapytał z niedowierzaniem. Przez jego bladą twarz przemknął cień. – Na litość bogini, rozmowa w takiej formie zaczyna być frustrująca – dodał, ale zdecydowała się zignorować drugą część jego wypowiedzi.
– Szarpałeś mną, wujku – przypomniała mu usłużnie, chociaż nie miała pewności, czy to dobry pomysł.
Zacisnął usta.
– Tak i przeprosiłem cię za to – przypomniał, chociaż nie miała poczucia, żeby lakoniczne „wybacz” można było uznać za pełnowartościowe przeprosiny. Cóż, mogła się tego po nim spodziewać. – Cokolwiek powiedziała ci Rosa…
– Rosy już tutaj nie ma – ucięła, mimowolnie wzdrygając się na widok tego, jak dziewczyna najzwyczajniej w świecie znika.
Przez ułamek sekundy miała jedna ochotę ją zawołać i poprosić o wyjaśnienia – przynajmniej w kwestii Dallasa, o którym najwyraźniej wiedziała dość sporo – ale ostatecznie udało jej się powstrzymać. Chyba nie chciała dłużej rozmawiać z przyjaciółką w sytuacji, w której jednocześnie musiała robić za pośredniczkę dla podenerwowanego sytuacją Rufusa. Już i tak miała w głowie pustkę, a rozdarcie pomiędzy tym, co powinna albo chciała zrobić względem tej dwójki, jednocześnie komplikowało sytuację.
– Więc? – Wampir obrzucił ją wymownym, naglącym spojrzeniem. Uniosła brwi, nie do końca rozumiejąc, czego tym razem od niej chciał. – Skoro nic nie wiesz, jak sama twierdzisz, to czekam na pytania… Najpewniej takie, które będzie musiał w mniej lub bardziej delikatny sposób zbyć – dodał z powagą.
– Po co mam jakiekolwiek zadawać, skoro wiem, że to będzie tak wyglądać? – zapytała, choć zdawała sobie sprawę z tego, że nie lubił takich odpowiedzi.
O dziwo, nie skomentował jej zachowania nawet słowem, w zamian krótko kiwając głową.
– Mądra dziewczyna – mruknął. Nie była pewna, czy powinna być z tego komplementu zadowolona. – Ale skoro tak, to ja zapytam o coś ciebie… Jak długo już widzisz Rosę?
Zawahała się, sam niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Spowiadanie się komuś, kto nie zamierzał odwdzięczyć się tym samym, jawiło się Jocelyne jako co najmniej nieuczciwe, choć w przypadku Rufusa mogła się tego spodziewać. Co więcej, miała wrażenie, że gdyby spróbowała milczeć, nie dałby za wygraną, a kłótnia było ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała. Z dwojga złego wolała zresztą rozmawiać z kimś, kto nie spoglądał na nią tak, jakby urwała się z innej planety, w zamian po prostu wierząc w to, co potrafiła zrobić.
– Rosa była pierwsza – oznajmiła zgodnie z prawdą. – Tak mi się wydaje… Sama zaczęła za mną chodzić, jeszcze zanim przyjechaliście z Laylą. Zauważyłam ją w szkole i nawet myślałam, że to jakaś nowa uczennica, ale… – Urwała, ostatecznie decydując się wzruszyć ramionami. – A potem zobaczyłam ją w tym domu, jak już zaczęłam podejrzewać, że coś ze mną nie tak. W szkole uciekałam… przed kimś – przyznała lakonicznie – ale Rosy się nie bałam, tym bardziej, że od początku była dla mnie miła.
– Taak… Rosa miała to do siebie, że zawsze była bardzo miła – przyznał i nie zabrzmiało to złośliwie. – Ona też nazywa cię swoją przyjaciółką? – dodał z powątpiewaniem.
– Ona to zaczęła – zapewniła i prawie udało jej się uśmiechnąć. – I mnie chroniła, właściwie cały czas, więc… Coś jest nie tak z Rosą? – zapytała po chwili wahania, nagle zmartwiona.
Nie zastanawiała się nad tym wcześniej, nawet nie biorąc pod uwagę tego, żeby podejrzewać dziewczynę o cokolwiek złego, ale po reakcji Rufusa zaczynała mieć wątpliwości. To, że wampir nie był chętny, by cokolwiek jej wytłumaczyć, jedynie wszystko dodatkowo komplikowało, stopniowo zaczynając doprowadzać dziewczynę do szału.
Doczekała się wyłącznie wymownego spojrzenia i lakonicznej odpowiedzi, która nie do końca ją uspokoiła.
– Nie wydaje mi się. Rosa nie jest osobą, która mogłaby kogokolwiek skrzywdzić, ale… Po prostu zaskoczyło mnie to, że mogłaby znaleźć się właśnie tutaj i to na dodatek przy tobie – rzucił wymijająco. Zaskoczyło? I dlatego wyglądałeś na chętnego mi przyłożyć?, pomyślała z niedowierzaniem, ale zdecydowała się tego nie komentować. – Swoją drogą, cała drżysz. Chodź do domu, zanim ze swoim talentem zdążysz się przeziębić.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, sama niepewna tego, co dziwiło ją bardziej – to, że jeszcze chwilę temu był na dobrej drodze, żeby ją przerazić, czy może całkowita zmiana i niemalże troska, kiedy tak po prostu odesłał ją do mieszkania. Ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem, nie zamierzając się z nim kłócić, ale czuła, że coś jest nie tak.
Cóż, jeśli Rosa pojawiłaby się w najbliższym czasie, zdecydowanie nie zamierzała Rufusowi o tym wspominać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa