Jocelyne
Wyprostowała się na swoim
miejscu, ostatecznie decydując poderwać na równe nogi. Łatwiej było stać, tym
bardziej, że jakoś wątpiła w to, żeby Rufus miał cierpliwość do tego, by
za każdym razem ustawiać ją do pionu, gdyby znowu straciła równowagę. Z powątpiewaniem
spojrzała na wampira, w pierwszym odruchu mając ochotę na niego warknąć,
chociaż to zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Nie zmieniało to jednak
faktu, że Joce nie była zachwycona tym, że pojawił się akurat teraz, kiedy
próbowała porozmawiać z Rosą o kimś tak dla niej ważnym – o Dallasie,
choć zarazem nie miała pewności, czy oby na pewno chciała poznać odpowiedzi na
dręczące ją pytania.
Wciąż milczała,
gdy w końcu zdecydowała się spojrzeć na swoją towarzyszkę – na tyle
wymownie, by wujek nabrał pewności, że faktycznie nie była sama. Wciąż czuła
się dziwnie i to pomimo świadomości tego, że tym razem nakrył ją ktoś, kto
doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakim darem dysponowała. Chyba nawet
nie była specjalnie zaskoczona tym, że Rufusowi akurat teraz zebrało się na to,
żeby w ogóle się nią zainteresować. Podejrzewała, że czym innym było wiedzieć,
że istniały osoby, które potrafiły coś nie do końca normalnego, a co
innego móc to zaobserwować.
Och… Zostanę króliczkiem doświadczalnym?,
pomyślała, ale nawet jej to zaniepokoiło. W porównaniu z tym, jak
prawie że potraktował ją Ron, teraz czuła się absolutnie bezpieczna.
Otworzyła
usta, chcąc się jakoś wytłumaczyć, ale powstrzymał ją ruch, kiedy Rosa – nagle
zwrócona do niej plecami i całkowicie obojętna – zaczęła ostrożnie się
wycofywać. Jocelyne uniosła brwi, tym bardziej, że kilka minut wcześniej
dziewczyna w ogóle nie przejawiała przesłanek świadczących o tym, że
wkrótce będzie musiała zniknąć.
– A ty
dokąd? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Rosa
drgnęła i chcąc nie chcąc zastygła w miejscu.
– Mam coś…
do załatwienia – powiedziała w końcu, ale to zabrzmiało na tak nieudolne
kłamstwo, że musiałaby być głupia, by tak po prostu w nie uwierzyć. – Naprawdę
– dodała, a Joce prychnęła.
– Hm…
Spłoszyłem ci towarzystwo? – rzucił z powątpiewaniem Rufus, najwyraźniej
nieswojo czując się z tym, że mogłaby rozmawiać z powietrzem. Nie
okazywał tego, ale Jocelyne czuła, że spoglądał na nią inaczej niż do tej pory.
– Jaka szkoda…
– Raczej
wyjątkowo dziwne, bo ta gaduła uwielbia przebywać z innymi – stwierdziła
mimochodem, zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. Przesunęła
się bliżej Rosy, żałując tego, że nie była chwycić dziewczyny za rękę i jakkolwiek
zmusić jej do tego, żeby spojrzała w jej stronę. – Hej, co jest? Widzę, że
coś się stało, więc… – zaczęła, po czym urwała, wyczekująco przypatrując się
unoszącej naprzeciwko niej postaci.
Dziewczyna
cicho westchnęła.
– Szczerze
powiedziawszy, powinnam już iść – oznajmiła z powagą. – Nie wspomniałam ci
o tym, ale… tak jakby mam podopiecznego – dodała, a serce Jocelyne
zabiło szybciej.
–
Podopiecznego… – zaczęła. Musiała zacisnąć dłonie w pięści na tyle mocno,
żeby poczuć ból, by móc łatwiej nad sobą zapanować. – Przyjdziecie do mnie…
oboje? – dodała po chwili, nie kryjąc podekscytowania. Z drugiej strony,
jeśli akurat w tej kwestii się pomyliła…
Rosa jednak
zdecydowała odwrócić się w jej stronę, by móc rzucić Joce zaskakująco
wręcz łagodne spojrzenie. Uśmiechnęła się, ale jej oczy i tak wydały się
dziewczynie zaskakująco duże – rozszerzone, podejrzanie błyszczące i jakby
wystraszone, przez co przypominała trochę spłoszonego króliczka.
– Jasne –
zapewniła pośpiesznie. – On mnie o to męczy już od dłuższego czasu, ale ja
najpierw chciałam upewnić się, że z tobą wszystko w porządku. Może
nie byłaś gotowa, ale…
– Jest w porządku
– przerwała zniecierpliwionym tonem. – Chyba, że się boi, że jakimś cudem
spróbuję go zabić – dodała, nie mogąc się powstrzymać.
– Średnio
zabawne – mruknęła Rosa.
Jocelyne
jedynie wywróciła oczami.
– A mnie
się wydawało, że lubisz takie wisielcze poczucie humoru – zauważyła przytomnie,
coraz bardziej zdezorientowana.
Co tak
naprawdę się zmieniło? Mogłaby zrozumieć dezorientację Rosy, wynikającą z obecności
kogokolwiek – i to nawet świadomego jej daru – ale to było coś więcej, a przynajmniej
takie odniosła wrażenie. Co prawda zdążyła przywyknąć do tego, że Rufus
wzbudzał w nowopoznanych dość osobliwe emocje, ale skoro do tej pory
właściwie nie zdążył zrobić niczego, co wydałoby się dziwne albo niepokojące…
– Odezwę
się potem – usłyszała i aż potrząsnęła z niedowierzaniem głową. –
Tylko, szczerze mówiąc, nie ręczę za Dallasa. On jest taki narwany…
– To wiem –
zauważyła przytomnie. – My… Sama wiesz. – Spojrzała na dziewczynę wymownie. –
Tak jakby… chodziliśmy ze sobą, więc…
– Chodziliście – powtórzyła z naciskiem.
– Obawiam się, że właśnie ten czas przeszły może być problematyczny… Ale to
omówimy potem.
Chcąc nie chcąc
skinęła głową, dochodząc do wniosku, że omawianie tego tematu akurat teraz nie
jest najlepszym pomysłem. Już i tak czuła się nieswojo z tym, że
mogłaby rozmawiać z kimś, kogo nikt inny nie widział, z kolei kwestia
jej zmarłego chłopaka… To było coś, co zdecydowanie bardziej wolała zachować
dla siebie, dotychczas unikając tematu tak długo, jak tylko było to możliwe, co
zresztą wcale nie wydało jej się dziwne. Wciąż pamiętała to, jak czuła się
podczas rozmowy w salonie, poruszając tak trudne dla niej tematy i już
tylko marząc o tym, żeby uciec. Łatwiej było trzymać pewne uczucia i wspomnienia
na dystans, nawet pomimo świadomości, że takie rozwiązanie na dłuższa metę
prowadziło donikąd.
– Skoro tak
uważasz… – Lekko przekrzywiła głowę. – Wiesz, że chcę, żebyś do mnie
przychodziła… Prawda, Rosa?
Spodziewała
się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w odpowiedzi na dźwięk swojego
imienia, dziewczyna skrzywi się i gwałtownie zapowietrzy, o ile w przypadku
ducha podobne rozwiązanie w ogóle wchodziło w grę. Nie spodziewała
się również tego, że nagle na jej ramionach wylądują dwie silne dłonie, a tym
bardziej że Rufus zmusi ją do tego, żeby odwróciła się w jego stronę.
Zachwiała się, ale wampir naturalnie nie pozwolił jej upaść, stanowczym ruchem stawiając
zaskoczoną dziewczynę do pionu. Przez lata zdążyła przekonać się, że czasami
bywał impulsywny, ale w tamtej chwili chyba po raz pierwszy od dawna zaczęła
się bać, zwłaszcza kiedy spojrzał na nią w gniewny, nieco zdezorientowany
sposób.
– Co
takiego powiedziałaś? – zapytał i chociaż jego głos zabrzmiał względnie
spokojnie, spróbowała się cofnąć. – Powtórz – dodał naglącym tonem, nie
pozwalając jej się wycofać.
– Ja
przecież nie… – Skrzywiła się, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła
głową. Zawsze wiedziała, że wampir potrafił być niebezpieczny, poza tym zdawała
sobie sprawę z tego, że w przeszłości miewał gorsze momenty, ale mimo
wszystko… Cóż, zawsze mu ufała. Może dlatego, że spędzając dużo czasu z Laylą,
widywała go równie często, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. –
Boję się, kiedy spoglądasz na mnie w ten sposób, wujku – wypaliła,
wyrzucając z siebie pierwszą myśl, która przyszła jej do głowy.
Nie miała
pewności, czy wypowiedziane przez nią słowa zrobią na nim jakiekolwiek
wrażenie, więc tym bardziej zaskoczył ją tym, że momentalnie się uspokoił –
tylko trochę, ale to wystarczyło. Wypuściła powietrze ze świstem, korzystając z okazji
do tego, żeby się odsunąć, ledwo tylko poluzował uścisk na jej ramionach. Serce
trzepotało się w piersi dziewczyny tak szybko, że aż zaczęła martwić się o to,
czy nieznośny narząd nagle nie spróbuje dokonać jakiegoś cudu i wyrwać się
na zewnątrz. Zawsze była strachliwa, jednak w ostatnim czasie ten stan
rzeczy w znaczącym stopniu uległ zmianie, Joce zresztą trwała w naiwnym
być może przekonaniu, że własnej rodzinie mogła zaufać.
Jakby tata to widział, pewnie by się
zdenerwował, pomyślała mimochodem, zakładając ramiona na piersiach, żeby
łatwiej zapanować nad dreszczami. Wciąż z uwagą obserwowała Rufusa,
szukając jakichkolwiek oznak tego, że coś jest nie tak – czerwieni w oczach
albo czegokolwiek innego, o czym wiedziała, że w przypadku wampirów
mogło oznaczać niebezpieczeństwo – jednak nic nie wskazywało na to, żeby
naukowiec zamierzał ją zaatakować. W efekcie zaczęła dochodzić do wniosku,
że tu wcale nie chodziło o to, że nieśmiertelny mógłby chcieć zrobić jej
krzywdę, ale…
– Wybacz –
zreflektował się pośpiesznie. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, wciąż nie
rozumiejąc. – Po prostu… powtórz to, co przed chwilą powiedziałaś – dodał
wypranym z jakichkolwiek emocji głosem. To wydało jej się nawet gorsze od
możliwości tego, że mógłby na nią z jakiegokolwiek powodu nakrzyczeć. –
Kto tutaj jest, Jocelyne?
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, zbyt podenerwowana, żeby wykrztusić z siebie chociaż słowo.
Nerwowo obejrzała się w stronę domu, nagle zaczynając rozważać możliwość
tego, żeby zacząć krzyczeć albo rzucić się do ucieczki, ale ostatecznie doszła
do wniosku, że żadna z tych możliwości nie wchodziła w grę. To był
Rufus, tak? Jemu zdarzały się dziwne, mniej ludzie momenty, człowieczeństwo
zresztą wydawało się w jego przypadku dość luźną kwestią. Co więcej, nigdy
tak naprawdę nie zrobił jej krzywdy, zresztą zdawała sobie sprawę z tego,
że ucieczka przed rozdrażnionym wampirem była jak prośba o nieszczęście.
Cokolwiek się działo…
– Powiedz
mu, Joce. – Szpet Rosy ją zaskoczył, tak jak i to, że głos dziewczyny
wydawał się łamać, tak pełen emocji, że nawet słuchanie go okazało się trudne.
– I dodaj, że jak spróbuje cię tknąć, znajdę jakiś sposób, żeby mu
przyłożyć – dodała, w tamtej chwili brzmiąc na tak zdeterminowaną, że
Jocelyne przestała mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy jej
przyjaciółka mówiła prawdę.
– Ja… Tutaj
jest dziewczyna – powiedziała w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Moja
przyjaciółka – wyjaśniła, nie mogąc powstrzymać się przed dodaniem tego
krótkiego stwierdzenia.
–
Dziewczyna – powtórzył Rufus. – Rosa.
Chociaż to
nie zabrzmiało jak pytanie, krótko skinęła głową.
– Jest miła
– wyrzuciła z siebie na wydechu, ale szczerze wątpiła w to, żeby to
charakter ducha miał dla niego największe znaczenie. Chodziło o coś
innego, jednak nadal nie miała pojęcia o co. – Zazwyczaj, bo teraz akurat
ci grozi.
Puścił jej
ostatnią uwagę mimo uszu, najwyraźniej skoncentrowany na czymś zgoła innym. Z drugiej
strony, może był przygotowany na to, że nawet teoretycznie obca dusza, mogłaby
być negatywnie nastawiona do jego osoby.
– Jak
wygląda? – zapytał i przez moment jego głos znowu zabrzmiał tak, jakby
zamierzał tak, jakby zamierzał na nią naskoczyć, więc przezornie cofnęła się o kolejny
krok. To również nie uszło uwadze Rufusa, bo rzucił jej udręczone spojrzenie,
ostatecznie decydując się spuścić z tonu: – Nie bój się mnie, Jocelyne, bo
nie masz powodu – zapewnił i tym razem w jego tonie pobrzmiewała kojąca,
wręcz hipnotyzująca nuta. Chcąc nie chcąc rozluźniła się, nawet pomimo
wrażenia, że wampir właśnie próbował użyć na niej wpływu. Nie powinna była mu
na to pozwolić, ale mimo wszystko… – Po prostu odpowiedz.
Odpowiedz… Tak… Czemu nie?
– Jest…
ładna. I słodka – powiedziała, bo to było pierwsze, co przyszło jej do
głowy. – Jak laleczka.
– Proszę,
darujmy sobie te poetyckie porównania – zniecierpliwił się wampir, ale w jego
oczach doszukała się zrozumienia i… czegoś na kształt paniki? W przypadku
wujka wydawało się to co najmniej nieprawdopodobne, ale równie nierealne wydawało
jej się to, że mógłby na nią naskoczyć. – Konkrety. Jak…?
– To ja –
powiedziała w tym samym momencie Rosa. Wydawała się zrezygnowana, jakby właśnie
zmuszała się do zrobienia czegoś, czego bardzo nie chciała. – Powiedz mu to i niech
da ci spokój. Powiedz, że dobrze myśli.
Jocelyne
zawahała się, na ułamek sekundy nerwowo przygryzając dolną wargę.
– Rosa… –
zaczęła, a Rufus drgnął, wyraźnie zaintrygowany. – Każe mi powiedzieć, że
masz rację co do tego, kim jest.
Zamarła w oczekiwaniu,
sama niepewna tego, jakiej reakcji powinna się spodziewać. Oczekiwała…
dosłownie wszystkiego, łącznie z kolejnym wybuchem, co w przypadku
tego konkretnego wampira zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze. Spojrzała na
Rosę, ale i ta trwała w bezruchu, dopiero po chwili decydując się przesunąć
w taki sposób, że znalazła się pomiędzy nią a Rufusem, choć dość
wątpliwym wydawało się, by w razie ewentualnych komplikacji zdołała
kogokolwiek ochronić. Jocelyne wiedziała jedynie, że sytuacja nie jest normalna
i że nade wszystko pragnęła się ewakuować, zdecydowanie nie mając ochoty
na to, żeby dalej ciągnąć tę rozmowę.
No cóż, nie
była w stanie.
Rufus
milczał, wciąż uważnie ją obserwując i najpewniej nie zdając sobie sprawy z tego,
że jednoczenie wpatrywał się w miejsce, gdzie znajdowała się Rosa – tuż
obok, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wydawał się podenerwowany, choć taka
możliwość wciąż wydawała się Joce bez sensu, wzbudzając w dziewczynie
coraz więcej wątpliwości. Co tak naprawdę powinna myśleć o tym, że ta
dwójka…
– Ach, tak
– usłyszała w końcu. Spojrzała na Rufusa z wahaniem, co najmniej
zaskoczona tym, że ten jednak zdecydował się odezwać i że brzmiał
względnie spokojne. – Tak… Mam przez to rozumieć, że jest tutaj przeze mnie?
Podążała za mną? – dodał, a Rosa prychnęła, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
– Powiedz
mu, że absolutnie nie. Swoją droga, wciąż ma cholernie wielkie mniemanie o sobie
– dodała z rozdrażnieniem. – A przecież świat nie kręci się wokół
niego i jego przerośniętego ego.
Joce ledwo
powstrzymała się przed sfrustrowanym jękiem. Pomijając to, że niczego już nie
rozumiała, musiałaby chyba zgłupieć, żeby powtórzyć słowo w słowo to, co
dziewczyna powiedziała na temat Rufusa – i to zwłaszcza teraz, kiedy ten
wydawał się być w tak morderczym nastroju.
A tak swoją drogą, to kim ja jestem?
Posłańcem…?
– Rosa
zaprzecza – wykrztusiła z siebie w końcu. – Nie podoba jej się to, co
powiedziałeś – dodała, ostrożnie dobierając słowa.
– Nie
podoba? – Dziewczyna w zamyśleniu pokręciła głową. – A ja myślałam,
że do tej pory to on był mistrzem eufemizmów… Najwyraźniej ma konkurencje.
– Tego też
nie powtórzę – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Rosa westchnęła,
ale nie skomentowała podejścia nekromantki nawet słowem. Coś w jej
spojrzeniu złagodniało, zwłaszcza kiedy zauważyła dezorientację Jocelyne,
jednak to w najmniejszym nawet stopniu nie przyniosło najmłodszej z Licavolich
ukojenia. Wręcz przeciwnie – czuła się coraz bardziej oszołomiona, tym
bardziej, że nawet nie potrafiła określić tego, czego tak naprawdę potrzebowała
albo co powinna myśleć o zaistniałej sytuacji. Jeśli dobrze zrozumiała,
Rosa i Rufus znali się jeszcze za życia tej pierwszej, ale mimo wszystko…
– Jocelyne?
– ponaglił ją wampir, więc mimo wątpliwości przeniosła na niego wzrok. – Ile
tak naprawdę wiesz? – zapytał, kolejny raz wprawiając Joce w konsternację.
– Nic –
powiedziała zgodnie z prawdą. – Przynajmniej w tej chwili nie rozumiem
niczego.
Obrzucił ją
bliżej nieokreślonym, badawczym spojrzeniem, być może próbując przyłapać ją na
kłamstwie, ale nie miała pewności. Jakiekolwiek wnioski wyciągnął ostatecznie,
najwyraźniej wystarczyły, żeby trochę go uspokoić, choć nadal wyglądał na
spiętego.
– Rozumiem
– powiedział w końcu. To świetnie,
bo ja nie, pomyślała w odpowiedzi, ale nie odważyła się o nic
zapytać. – Więc… widzisz Rosę – podjął, ostrożnie dobierając słowa – a ona
twierdzi, że jest tutaj dla ciebie – dokończył, próbując wszystko uporządkować.
– Nie
twierdzę, tylko tak jest – wtrąciła sama zainteresowana. – Wybacz, Joce, ale na
razie nie mam do tego siły. Jak wspomniałam, muszę wracać, więc o ile on
nie zamierza zrobić czegoś głupiego…
– Nie
sądzę, żeby ktokolwiek zamierzał mnie skrzywdzić – powiedziała zgodnie z prawdą,
zwracając się bezpośrednio do Rosy.
Rufus
prychnął, co najmniej urażony.
– Czy ona
właśnie ci sugeruję, że mógłbym chcieć zrobić ci krzywdę? – zapytał z niedowierzaniem.
Przez jego bladą twarz przemknął cień. – Na litość bogini, rozmowa w takiej
formie zaczyna być frustrująca – dodał, ale zdecydowała się zignorować drugą część
jego wypowiedzi.
– Szarpałeś
mną, wujku – przypomniała mu usłużnie, chociaż nie miała pewności, czy to dobry
pomysł.
Zacisnął
usta.
– Tak i przeprosiłem
cię za to – przypomniał, chociaż nie miała poczucia, żeby lakoniczne „wybacz” można
było uznać za pełnowartościowe przeprosiny. Cóż, mogła się tego po nim spodziewać.
– Cokolwiek powiedziała ci Rosa…
– Rosy już
tutaj nie ma – ucięła, mimowolnie wzdrygając się na widok tego, jak dziewczyna
najzwyczajniej w świecie znika.
Przez
ułamek sekundy miała jedna ochotę ją zawołać i poprosić o wyjaśnienia
– przynajmniej w kwestii Dallasa, o którym najwyraźniej wiedziała
dość sporo – ale ostatecznie udało jej się powstrzymać. Chyba nie chciała
dłużej rozmawiać z przyjaciółką w sytuacji, w której
jednocześnie musiała robić za pośredniczkę dla podenerwowanego sytuacją Rufusa.
Już i tak miała w głowie pustkę, a rozdarcie pomiędzy tym, co
powinna albo chciała zrobić względem tej dwójki, jednocześnie komplikowało
sytuację.
– Więc? –
Wampir obrzucił ją wymownym, naglącym spojrzeniem. Uniosła brwi, nie do końca
rozumiejąc, czego tym razem od niej chciał. – Skoro nic nie wiesz, jak sama
twierdzisz, to czekam na pytania… Najpewniej takie, które będzie musiał w mniej
lub bardziej delikatny sposób zbyć – dodał z powagą.
– Po co mam
jakiekolwiek zadawać, skoro wiem, że to będzie tak wyglądać? – zapytała, choć
zdawała sobie sprawę z tego, że nie lubił takich odpowiedzi.
O dziwo,
nie skomentował jej zachowania nawet słowem, w zamian krótko kiwając
głową.
– Mądra
dziewczyna – mruknął. Nie była pewna, czy powinna być z tego komplementu
zadowolona. – Ale skoro tak, to ja zapytam o coś ciebie… Jak długo już
widzisz Rosę?
Zawahała
się, sam niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Spowiadanie się komuś, kto
nie zamierzał odwdzięczyć się tym samym, jawiło się Jocelyne jako co najmniej
nieuczciwe, choć w przypadku Rufusa mogła się tego spodziewać. Co więcej,
miała wrażenie, że gdyby spróbowała milczeć, nie dałby za wygraną, a kłótnia
było ostatnim, czego tak naprawdę potrzebowała. Z dwojga złego wolała
zresztą rozmawiać z kimś, kto nie spoglądał na nią tak, jakby urwała się z innej
planety, w zamian po prostu wierząc w to, co potrafiła zrobić.
– Rosa była
pierwsza – oznajmiła zgodnie z prawdą. – Tak mi się wydaje… Sama zaczęła
za mną chodzić, jeszcze zanim przyjechaliście z Laylą. Zauważyłam ją w szkole
i nawet myślałam, że to jakaś nowa uczennica, ale… – Urwała, ostatecznie
decydując się wzruszyć ramionami. – A potem zobaczyłam ją w tym domu,
jak już zaczęłam podejrzewać, że coś ze mną nie tak. W szkole uciekałam…
przed kimś – przyznała lakonicznie – ale Rosy się nie bałam, tym bardziej, że
od początku była dla mnie miła.
– Taak…
Rosa miała to do siebie, że zawsze była bardzo miła – przyznał i nie
zabrzmiało to złośliwie. – Ona też nazywa cię swoją przyjaciółką? – dodał z powątpiewaniem.
– Ona to
zaczęła – zapewniła i prawie udało jej się uśmiechnąć. – I mnie
chroniła, właściwie cały czas, więc… Coś jest nie tak z Rosą? – zapytała
po chwili wahania, nagle zmartwiona.
Nie
zastanawiała się nad tym wcześniej, nawet nie biorąc pod uwagę tego, żeby
podejrzewać dziewczynę o cokolwiek złego, ale po reakcji Rufusa zaczynała
mieć wątpliwości. To, że wampir nie był chętny, by cokolwiek jej wytłumaczyć,
jedynie wszystko dodatkowo komplikowało, stopniowo zaczynając doprowadzać
dziewczynę do szału.
Doczekała
się wyłącznie wymownego spojrzenia i lakonicznej odpowiedzi, która nie do
końca ją uspokoiła.
– Nie
wydaje mi się. Rosa nie jest osobą, która mogłaby kogokolwiek skrzywdzić, ale…
Po prostu zaskoczyło mnie to, że mogłaby znaleźć się właśnie tutaj i to na
dodatek przy tobie – rzucił wymijająco. Zaskoczyło?
I dlatego wyglądałeś na chętnego mi przyłożyć?, pomyślała z niedowierzaniem,
ale zdecydowała się tego nie komentować. – Swoją drogą, cała drżysz. Chodź do
domu, zanim ze swoim talentem zdążysz się przeziębić.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, sama niepewna tego, co dziwiło ją bardziej –
to, że jeszcze chwilę temu był na dobrej drodze, żeby ją przerazić, czy może
całkowita zmiana i niemalże troska, kiedy tak po prostu odesłał ją do
mieszkania. Ostatecznie nie skomentowała tego nawet słowem, nie zamierzając się
z nim kłócić, ale czuła, że coś jest nie tak.
Cóż, jeśli
Rosa pojawiłaby się w najbliższym czasie, zdecydowanie nie zamierzała
Rufusowi o tym wspominać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz