Renesmee
Gabriel nie był zachwycony
tym, że mogłabym się spotkać z Castielem. Nie byłam tym szczególnie
zaskoczona, niemalże szykując się na dłuższa pogadankę na temat tego, co i dlaczego
mu w mężczyźnie nie odpowiadało, ale ostatecznie zdecydował się mi tego zaoszczędzić.
Przyjęłam to z ulgą, tym bardziej, że jakakolwiek forma kłótni nie była mi
na rękę, zresztą głupotą byłoby sprzeczać się o coś, co już się wydarzyło.
Być może taka forma załatwiania spraw – to, że zdecydowałam się postawić go
przed faktem dokonanym – nie była najbardziej uczciwym rozwiązaniem, ale co
innego mogłabym zrobić? Gdy w grę wchodził Castiel, mój mąż robił się
przewrażliwiony, co chcąc nie chcąc zmuszało mnie do szukania… nieco bardziej
skomplikowanych rozwiązań.
Chociaż
czułam się względnie pewna tego, co i dlaczego myślałam o mężczyźnie,
słowa Rufusa wciąż nie dawały mi spokoju. Nie pojmowałam w jakiej kwestii
Castiel mógłby kłamać, zresztą trudno było mi zawierzyć ocenie kogoś, kogo w większości
przypadków po prostu nie rozumiałam. W przypadku mojego szwagra kwestia
porozumienia pozostawała dość problematyczna, jeśli zaś dodać do tego
wszystkiego fakt, że wampir praktycznie mało kogo lubił, o zaufaniu nie
wspominając…
No cóż, tak
czy inaczej, zamierzałam być ostrożna. W końcu robiłam to cały czas,
bynajmniej nie planując kolejnych spotkań z Castielem, tak? Byłam mu
wdzięczna za to, że ułatwił nam znalezienie domu i – wbrew wszystkiemu –
również za to, że starał się jakkolwiek pomóc mi z Jocelyne. To, że
ostatecznie sprawy przybrały taki, a nie inny obrót, wcale jeszcze nie
znaczyło o złych intencjach, a przynajmniej takie miałam wrażenie.
Jeśli
chodziło o samą Joce, wydawała się dochodzić do siebie, co przyjęłam z ulgą.
Co prawda nie mogłam mieć absolutnej pewności co do tego, jak się czuła,
bazując wyłącznie na jej zachowaniu i tym, co w ogóle chciała nam
powiedzieć, ale podświadomie zaczynałam być pewna tego, że byliśmy na dobrej
drodze do tego, żeby uporządkować pewne sprawy. Najwyraźniejsze było dla mnie
to, że dość szybko oswoiła się z domem, już przynajmniej nie spędzając
całych godzin w pokoju i nie zrywając się z krzykiem z powodów,
których nie chciałaby nam wytłumaczyć. Wciąż nie docierało do mnie to, że
dziewczyna widziała umarłych – istoty, których żadne z nas nie było w stanie
zobaczyć – ale to nie był z mojej strony stanowczy sposób zaprzeczenia
faktom. Po prostu czułam się dziwnie, choć w obliczu tego, czego udało nam
się doświadczyć przez lata, nekromancja jawiła mi się jako coś wyjątkowo
łagodnego i równie prawdopodobnego, co i istnienie demonów czy powrót
matki wampirów.
Jakkolwiek
znosiła całą sytuację Jocelyne, najwyraźniej wszystko było w porządku, bo
już nie wydawała się aż tak przerażona. Wszystko stało się dla mnie jasne,
kiedy dowiedziałam się, jaki tak naprawdę był jej dar, a i ona sama
podczas jednej z dłuższych rozmów tylko pomiędzy nami dwiema, powiedziała
mi o wydarzeniach ze szkoły. Sama nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, jak
zachowałabym się, gdybym zobaczyła to, co ona. Co najbardziej szalone w tym
wszystkim, przez ułamek sekundy miałam wielką ochotę zabić tego, który zagonił
ją na dach, omal nie doprowadzając do wypadku, który dla kogoś tak kruchego,
jak moja córka, mógłby zakończyć się w co najmniej niefortunny sposób. Nie
chciałam zastanawiać się nad tym, co i dlaczego jeszcze kryło się w mroku,
mogąc z jakiegoś powodu chcieć dostać się o Joce, to zresztą z powodzeniem
mogłam odsunąć na dalszy plan, dochodząc do wniosku, że przejmować się mogłam
równie dobrze dopiero w chwili, w której faktycznie znalazłyby się po
temu powody. Teraz najważniejszym problemem był bal, przynajmniej dla mnie, bo
dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak sprawy miały się z perspektywy
Gabriela.
Zrobiło się
zimniej, a ja nie byłam zaskoczona tym, że za którymś razem za oknem
dostrzegłam pierwsze ślady bieli. Opady śniegu nie były dla mnie niczym nowym,
ale i tak poczułam się dziwnie, nie po raz pierwszy zresztą, tym bardziej,
że w pamięci wciąż miałam okres, kiedy wraz z nadejściem grudnia
świętowałam urodziny. Teraz wszystko wróciło do normy, o ile to w ogóle
było możliwe po tych wszystkich zawirowaniach z czasem, ale wspomnienia
pozostały, zresztą jak i wątpliwości co do tego, jak długo spokojem
mogliśmy cieszyć się tym razem. Cieszyłam się, że przynajmniej Joce bezpiecznie
znajdowała się przy mnie, tym bardziej, że dziewczyna za żadne skarby nie
chciała wrócić do liceum. Nie naciskaliśmy na nią, zresztą nie trudno było
domyślić się, jak czułaby się po przekroczeniu progu starej szkoły – i to
pomimo całych tygodni nieobecności. Szukanie czegoś nowego również przynajmniej
tymczasowo nie wchodziło w grę, tym bardziej, że dziewczyna nie wyglądała
na gotową, żeby w środku semestru próbować odnaleźć się w jakimkolwiek
liceum.
Jeśli
miałam być ze sobą szczera, wszyscy tak naprawdę potrzebowaliśmy spokoju –
przynajmniej trochę, o ile w ogóle to miało być możliwe. Zwłaszcza
Joce było to potrzebne, ale mimo wszystko…
Cóż, jakby z jej
zdolnościami w ogóle miało być to możliwe.
Chyba nawet
nie byłam zaskoczona tym, że do jej pokoju ściągnął mnie gwałtowny atak kaszlu.
Gdyby w grę wchodził ktokolwiek inny, pewnie poczułabym się co najmniej
zaniepokojona, ale Joce zdarzało się chorować tak często, że chyba zdążyłam się
do tego przyzwyczaić. Tak czy inaczej zmartwiła mnie, co zresztą nie wydało mi
się dziwne; jasne, że miałam wątpliwości za każdym razem, kiedy coś z jakiegokolwiek
powodu jej dolegało. To, że w pokoju dziewczyny zastałam Gabriela, też nie
wydało mi się szczególnym zaskoczeniem; w gruncie rzeczy zawsze miałam
wrażenie, że w takich sytuacjach martwił się o wiele bardziej ode
mnie, zwłaszcza po doświadczeniach z grypą, która omal nie wykończyła mnie
i Alessię. Po takich doświadczeniach nawet świadomość tego, że w przypadku
Jocelyne i jej ludzkiej cząstki takie rzeczy jak najbardziej miały rację
bytu, wydawała się mało kojącym wytłumaczeniem.
– Co się
dzieje? – zapytałam cicho, na ułamek sekundy przystając w progu, żeby móc
obrzucić pomieszczenie wymownym spojrzeniem.
Joce
wtuliła się w ojca, żeby łatwiej móc utrzymać się w pionie i złapać
oddech. Nawet z odległości widziałam, że była zgrzana, chociaż nawet
pomimo gorączki wydawała się drżeć z zimna. Byłam w stanie sobie to
wyobrazić, tym bardziej, że sama kilkukrotnie doświadczałam takiego stanu.
Natychmiast podeszłam bliżej, chcąc znaleźć się obok dziewczyny i mimo
wszystko upewnić się, czy wszystko pozostawało we względnym porządku.
– Źle się
poczuła – wyjaśnił mi lakonicznie Gabriel. – Joce, kochanie, przyniosę ci wody
– zaproponował, ledwo tylko upewnił się, że będę w stanie zając jego
miejsce.
Nie
zaprotestowała, poza tym przestała kaszleć, więc doszłam do wniosku, że mogę
pomóc jej się położyć. Skuliła się pod kołdrą, zwijając w kłębek i pozwalając
na to, żeby jasne włosy częściowo przysłoniły twarz.
– Joce… –
Nachyliłam się, by móc odgarnąć loczki na bok i uważniej jej się
przyjrzeć. – Wszystko w porządku?
– Nie –
mruknęła w odpowiedzi, głosem częściowo zdławionym przez poduszkę.
Westchnęłam,
po czym ucałowałam ją w czoło. Była rozpalona, ale nie aż tak, jak ja czy
Ali potrafiłyśmy, co mimo wszystko przyjęłam z ulgą. Czterdzieści pięć
stopni, niezależnie od wszystkiego, po prostu brzmiało przerażająco.
Nie
odezwałam się więcej nawet słowem, w zamian układając się przy niej, żeby
móc otoczyć dziewczynę ramionami. Nie byłam aż tak ciepła, jak Layla, ale
chciałam przynajmniej spróbować pomóc jej zapanować nad dreszczami. Jasne,
wiedziałam, że ważniejsze było to, żeby spróbować zbić temperaturę, ale to
mogło poczekać.
Gabriel
wrócił wystarczając szybko, by Joce nie zdążyła do tego czasu zasnąć. Nie
wydawała się zadowolona z tego, że znowu zmusił ją do tego, żeby usiadła,
ale nie próbowała się kłócić. Wyglądała źle, co również nie wydało mi się
dziwne, ale i tak odniosłam wrażenie, że coś wyraźnie ją martwiło. Miałam
ochotę o to zapytać, ale powstrzymałam się, spokojnie obserwując męża i córkę,
i próbując stwierdzić na co mogłabym się przydać.
– Damien i Liz
wyszli – poinformował mnie w końcu mąż, raz po raz przeczesując włosy Joce
palcami. – Miałem jechać do miasta po kilka rzeczy, ale jeśli mała źle się
czuje…
– Nic mi
nie będzie, tato – mruknęła sennie sama zainteresowana. Wygodniej ułożyła się w jego
ramionach, wyraźnie bliska tego, żeby zasnąć. – Jestem tylko zmęczona – dodała,
a Gabriel przeniósł dłoń na jej policzek.
– Widzę –
zapewnił kojącym głosem, zachęcającym ruchem podsuwając jej szklankę z wodą.
Zawahał
się, wyraźnie niechętny do tego, żeby gdziekolwiek wychodzić. On też wydał mi
się blady, a do mnie dopiero w tamtej chwili dotarło, że wyjście miało drugie, bardziej istotne znaczenie,
najpewniej wiążąc się z tym, czego Gabriel regularnie potrzebował –
głodem, który nie miał żadnego związku z pragnieniem krwi, ale czymś… o wiele
bardziej wrażliwym. Co więcej, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że
tak długo, jak Jocelyne była chora, mój mąż za żadne skarby nie zgodziłby się na
to, żeby napić się ze mnie, nie chcąc doprowadzić do sytuacji, w której
jakimś cudem zdołałabym się od dziewczyny zarazić.
– Poradzimy
sobie – powiedziałam w końcu, rzucając mu znaczące spojrzenie. – Beau i Allegra
na pewno powiedzą mi, co jej podać… A w razie czego, mamy apteczkę w łazience.
Najwyżej zapytam Rufusa – dodałam i niemalże wywróciłam oczami na widok
miny Gabriela. Naprawdę sądził, że wampir pozwoli otruć mi córkę? – Damien
prędzej czy później wróci, a ja i tak zadzwonię do dziadka, skoro to
cię martwi, więc…
–
Zrozumiałem – dał za wygraną, ale wciąż nie wydawał mi się zadowolony
perspektywą wyjścia. – W porządku… Wrócę szybko – zapewnił mnie
pośpiesznie. Mocniej przytulił do siebie Joce, chociaż ta już właściwie spała
mu w ramionach. – Mi amore…
– Wiem, że
nie pozwolisz na to, żebym ci pomogła – westchnęłam, a on na podkreślenie
moich podejrzeń skinął głową.– Tym razem nigdzie się nie wybieram, więc…
– Mam
nadzieję – mruknął i uśmiechnął się blado. – Daj mi znać, gdyby coś się
działo. Jasne, dasz sobie radę, ale… – Urwał i wzruszył ramionami.
Po prostu się martwisz, dokończyłam za
niego, tym razem odzywając się bezpośrednio w jego umyśle. Tak jak ja balem. Rozumiem aż za dobrze,
dodałam, nie mogąc się powstrzymać.
Wywrócił
oczami, decydując się moich słów nie komentować. Wyczułam, że mimo wszystko nie
był zachwycony perspektywą zostawienia mnie i Jocelyne, ale ostatecznie
zdecydował się wyjść, wcześniej obdarowując nas obie krótkimi, mniej lub
bardziej zdecydowanymi pocałunkami
Zostałam sama z Joce, siedząc na skraju
łóżka i uważnie przypatrując się jej twarzy. Miałam wrażenie, że zasnęła,
więc tym bardziej zaskoczył mnie moment, w którym uprzytomniłam sobie, że
dziewczyna uważnie mi się przypatruje – dziwnie zmartwiona i jakby
wystraszona, choć sądziłam, że ten etap mieliśmy już za sobą.
– Mamo…?
Przesunęłam
się bliżej, tak, żeby mogła zajrzeć mi w oczy. Wyciągnęłam rękę, żeby móc
pogładzić ją po policzku, w nadziei na to, że w ten sposób uda mi się
zadziałać na nią kojąco, ale wciąż wydawała się spięta.
– Co się
dzieje? – zapytałam, nie kryjąc niepokoju. Obrzuciłam ją uważnym spojrzeniem, w nadziei
na to, że dzięki temu uda mi się wyciągnąć jakieś konkretne wnioski, ale to
okazało się niewystarczające. – Coś cię boli czy…? – zaczęłam, ale nie
pozwoliła mi dokończyć.
– Nie, ale…
– Zawahała się, nagle zmieszana i jakby zawstydzona. Nie miałam pewności,
co powinnam sądzić o jej reakcji, ale zdecydowałam się jej nie poganiać,
czekając aż zbierze myśli. Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy w trakcie
znowu zaczęła kaszleć, co jedynie przeciągnęło moment odpowiedzi, ale nie
skomentowałam tego nawet słowem. – Damien trochę mi pomoże mocą, prawda? Nie
mogę po prostu wypić czegoś na gorączkę i zaczekać na niego?
Uniosłam
brwi, nie do końca pewna tego, jak powinnam rozumieć jej pytanie.
– Zaraz
pójdę poszukać leków – zapewniłam ją, ostrożnie dobierając słowa – ale tak
naprawdę powinnam zapytać Carlisle’a o to, co powinnaś dostać. Nie podoba
mi się ten kaszel – dodałam, bo miałam wrażenie, że dziewczyna ma coraz większy
problem z tym, żeby złapać oddech. – Jak znam dziadka, to i tak
będzie chciał cię obejrzeć, więc…
Urwałam,
bez trudu doszukując się paniki w jej oczach. Zaskoczyło mnie to tym
bardziej, że do tej pory podchodziła do perspektywy spotkania z doktorem
spokojnie, w przeciwieństwie do mnie bez zbędnych obaw i bez
konieczności przekonywania przyjmując to, że ten mógłby chcieć ją zbadać. Nie
miałam pojęcia, co i dlaczego miałoby się w tej kwestii zmienić, ale
ostatecznie zdecydowałam się zrzucić to na gorączkę – w końcu w takich
chwilach sama miałam problem z tym, żeby w pełni zrozumieć to, co
działo się wokół mnie.
Uspokajającym
gestem chwyciłam Joce za rękę, próbując zachęcić do tego, żeby skupiła na mnie
wzrok. Musiałam poczekać dłuższa chwilę, zanim w końcu nabrałam pewności,
że będzie w stanie skoncentrować się na tym, co miałam jej do powiedzenia i to
nie tylko dlatego, że w między czasie znowu zaczęła kaszleć.
– Jocelyne
– zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa. – Coś jest nie tak? Nie mów mi, że nie,
bo już to przerabiałyśmy… Boisz się czegoś? – zapytałam, choć to wydawało mi
się niedorzeczne. W ostatnim czasie wszystko wydawało się być w porządku,
a jednak…
– Po prostu
nie widzę powodu do tego, żeby się martwić – wyjaśniła, ale i tak nie
byłam w stanie ot tak jej uwierzyć. – Mówiłaś, że zawsze możesz zapytać
wujka, więc… – Spojrzała na mnie wyczekująco, a przy tym niemalże
błagalnie, co skutecznie mnie zdezorientowało.
Okej, więc
miałam rozumieć, że prędzej była skłonna rozmawiać z Rufusem niż Carlisle’m?
To wydało mi się co najmniej dziwne i to pomimo świadomości tego, że
spędzając czas z Laylą, w naturalny sposób przyzwyczaiła się również
do wampira.
– Nie
rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą. Uważnie przyjrzałam się córce, nie
chcąc, żeby cokolwiek mi umknęło. – Nie chcesz rozmawiać z dziadkiem?
Jeśli czegoś się obawiasz, to ja przecież…
– Ile
Aldero, Cammy albo wy powiedzieliście pozostałym? – przerwała mi głosem tak
cichym, że miałam problem z usłyszeniem jej.
Dopiero w chwili,
w której dotarł do mnie pełen sens jej słów, w pełni zrozumiałam, co
ją dręczyło… A przynajmniej takie miałam wrażenie. Uniosłam brwi, co najmniej
zaskoczona, tym bardziej, że nie tego się spodziewałam. Bez słowa przygarnęłam
ją do siebie, chcąc przynajmniej spróbować sprawić, żeby poczuła się pewniej,
tym bardziej, że znowu zaczęła dygotać. Nie miałam pewności czy to tylko
gorączka, czy może do tego wszystkiego była zdenerwowana, ale doszłam do
wniosku, że to najmniej istotne.
– O ile
mi wiadomo, niewiele – powiedziałam w końcu. – To cię martwi? Że będziesz
musiała się komukolwiek tłumaczyć? – upewniłam się, chociaż odpowiedź wydała mi
się oczywista.
– Ty czy
tata wiecie – stwierdziła i zawahała się na moment. – Już raz o tym
mówiłam i nie zamierzam… A przecież powinnam, bo wszyscy już słyszeli
o tym, że wróciłam i stało się coś niedobrego, więc…
– Joce –
przerwałam jej.
Zamilkła,
ostatecznie koncentrując wzrok na mnie. Trudno było mi jednoznacznie określić,
czy podejrzany sposób, w jaki lśniły jej oczy, był wywołany tylko i wyłącznie
temperaturą, ale zdecydowałam się to zignorować. Już i tak była zmęczona,
więc dodatkowe denerwowanie jej wydało mi się całkowicie zbędne.
Westchnęłam
cicho. Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, czy powinniśmy powiedzieć innym
wszystko to, co zdradziła nam Jocelyne, decydując się dać dziewczynie pełną
swobodę w tej kwestii. Być może nie było to aż takim dobrym pomysłem, jak
mi się wydawało, ale skąd tak naprawdę mogliśmy wiedzieć.
– Ja to
załatwię, w porządku? – zaproponowałam pośpiesznie, woląc nie ryzykować,
że Jocelyne spróbuje mi przerwać. – Jeśli chcesz, wytłumaczę reszcie wszystko
tak, żebyś ty nie musiała… Albo przynajmniej dziadkowi. Tak czy inaczej, mogę
ci obiecać, że nie będzie cię o nic pytał – zapewniłam, aż nazbyt pewna
tego, że Carlisle nie męczyłby niepotrzebnie żadnej ze swoich wnuczek,
zwłaszcza kiedy ta była w takim stanie. O to jedno mogłam być
spokojna. – Jesteś chora. Nie sądzę, żeby cokolwiek innego go interesowało,
kiedy tutaj przyjedzie – dodałam z przekonaniem.
Joce nie
wyglądała na aż tak pewną tego, co mówiłam, ale też nie próbowała ze mną
walczyć, co przyjęłam z ulgą. Podejrzewałam, że zmęczenie robiło swoje,
choć pewnie gdybym była na jej miejscu, wcale nie czułabym się pewniej. Już i tak
dużo nerwów kosztowało ją to, żeby opowiedzieć nam wszystko to, co się
wydarzyło. Jasne, że nie chciała do tego wracać.
Poczułam
się trochę spokojniejsza, kiedy udało mi się zachęcić ją do tego, żeby dopiła
wodę, którą przyniósł jej Gabriel, i położyła się do łóżka. Nie byłam
zaskoczona tym, że zasnęła szybko, a po dłuższej chwili wahania
zdecydowałam się wycofać, zostawiając ją w pokoju samą. Tak czy inaczej
musiałam załatwić kilka rzeczy, nie sądziłam zresztą, żeby Joce potrzebowała
tego, żeby którekolwiek z nas siedziało przy niej przez cały ten czas.
Wystarczyło, że nie była sama w domu i któreś z nas w każdej
chwili mogło zareagować, gdyby coś było nie tak.
Właściwie
nie zastanawiałam się nad tym, co w pierwszej kolejności zrobić. Z komórką
w ręce poszłam do łazienki, żeby móc przetrząsnąć zawartość szafek, choć
nigdy nie ufałam sobie, kiedy w grę wchodziło wybieranie jakichkolwiek
leków. Próbowałam dodzwonić się do Carlisle’a, ale odpowiedziała mi poczta
głowa, co jednoznacznie uświadomiło mi, że dziadek najpewniej był w pracy.
Ostatecznie zostawiłam wiadomość, dochodząc do wniosku, że równie dobrze mogłam
wytłumaczyć mu wszystko na miejscu, zanim dopuściłabym go do córki. Nie
chciałam jej wystraszyć, nie tylko rozumiejąc skąd brały się obawy, które
miała, ale przede wszystkim mając w pamięci to, jak zareagowała, kiedy
ostatnim razem spróbowaliśmy zrobić coś na przekór niej, tym samym wpędzając
dziewczynę w panikę. Lubiłam ten dom, a nadprogramowa eksplozja mocy,
która dysponowała Joce, była ostatnim, czego któregokolwiek z nas
potrzebowało.
– Hm… Serio
znowu zamierzacie stawiać na chemię? – usłyszałam i mimowolnie wzdrygnęłam
się, chyba jedynie cudem nie uderzając Isabeau drzwiami od łazienki.
– Naprawdę
musicie zachodzić mnie w ten sposób? – jęknęłam zamiast odpowiedzieć.
Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego ona i Rufus musieli robić mi to niemalże
na każdym kroku.
Beau
wywróciła oczami.
– Jestem
wampirem – przypomniała mi zniecierpliwionym tonem. – Jeśli chcesz, mogę zacząć
nucić, kiedy będę chodzić po korytarzach, ale zaręczam, że prędzej czy później
wszyscy będziecie mieć tego dosyć. – Jeszcze kiedy mówiła, wymownie zerknęła na
pudełeczko, które po dłuższej chwili wahania zdecydowałam się zabrać z łazienki.
– Gabriel wyszedł. Mogę coś zasugerować? – zapytała, uśmiechając się słodko.
– Jakieś
kwiatki? – Nie miałam wątpliwości co do tego, jak zareagowałby mój mąż, gdyby
Beau zdecydowała się na udzielanie rad przy nim. Co prawda wciąż pamiętałam to,
jak bardzo ufał Amelie, kiedy jeszcze trwał u boku Isobel, ale mimo wszystko…
– Bratki…? Dobrze pamiętam?
Obrzuciła
mnie wymownym, nieco tylko rozdrażnionym spojrzeniem, bynajmniej nie sprawiając
wrażenia rozbawionej.
– Teraz nie
wiem czy sobie ze mnie żartujesz, czy… – Urwała, po czym niedbale wzruszyła
ramionami. – Jeśli chcesz pomocy, to chodź. Obawiam się, że jeśli spróbujesz
opierać się wyłącznie na swojej pamięci… Och, po prostu to mnie daj dobierać
zioła – zasugerowała w końcu, w ostatniej chwili rezygnując z jakichkolwiek
złośliwości.
Chcąc nie
chcąc skinęłam głowa, czując ulgę zarówno na myśl, że Beau już nie próbowała
nas pozabijać, jak i dzięki świadomości tego, że nie musiałam przejmować
się doborem jakichkolwiek środków. Isabeau się na tym znała, wiedziałam
zresztą, że cokolwiek dałaby mi dla Jocelyne, bardziej by jej pomogło niż
zaszkodziło.
Na dobry
początek musiało wystarczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz