28 września 2016

Trzysta osiemnaście

Renesmee
Gabriel nie był zachwycony tym, że mogłabym się spotkać z Castielem. Nie byłam tym szczególnie zaskoczona, niemalże szykując się na dłuższa pogadankę na temat tego, co i dlaczego mu w mężczyźnie nie odpowiadało, ale ostatecznie zdecydował się mi tego zaoszczędzić. Przyjęłam to z ulgą, tym bardziej, że jakakolwiek forma kłótni nie była mi na rękę, zresztą głupotą byłoby sprzeczać się o coś, co już się wydarzyło. Być może taka forma załatwiania spraw – to, że zdecydowałam się postawić go przed faktem dokonanym – nie była najbardziej uczciwym rozwiązaniem, ale co innego mogłabym zrobić? Gdy w grę wchodził Castiel, mój mąż robił się przewrażliwiony, co chcąc nie chcąc zmuszało mnie do szukania… nieco bardziej skomplikowanych rozwiązań.
Chociaż czułam się względnie pewna tego, co i dlaczego myślałam o mężczyźnie, słowa Rufusa wciąż nie dawały mi spokoju. Nie pojmowałam w jakiej kwestii Castiel mógłby kłamać, zresztą trudno było mi zawierzyć ocenie kogoś, kogo w większości przypadków po prostu nie rozumiałam. W przypadku mojego szwagra kwestia porozumienia pozostawała dość problematyczna, jeśli zaś dodać do tego wszystkiego fakt, że wampir praktycznie mało kogo lubił, o zaufaniu nie wspominając…
No cóż, tak czy inaczej, zamierzałam być ostrożna. W końcu robiłam to cały czas, bynajmniej nie planując kolejnych spotkań z Castielem, tak? Byłam mu wdzięczna za to, że ułatwił nam znalezienie domu i – wbrew wszystkiemu – również za to, że starał się jakkolwiek pomóc mi z Jocelyne. To, że ostatecznie sprawy przybrały taki, a nie inny obrót, wcale jeszcze nie znaczyło o złych intencjach, a przynajmniej takie miałam wrażenie.
Jeśli chodziło o samą Joce, wydawała się dochodzić do siebie, co przyjęłam z ulgą. Co prawda nie mogłam mieć absolutnej pewności co do tego, jak się czuła, bazując wyłącznie na jej zachowaniu i tym, co w ogóle chciała nam powiedzieć, ale podświadomie zaczynałam być pewna tego, że byliśmy na dobrej drodze do tego, żeby uporządkować pewne sprawy. Najwyraźniejsze było dla mnie to, że dość szybko oswoiła się z domem, już przynajmniej nie spędzając całych godzin w pokoju i nie zrywając się z krzykiem z powodów, których nie chciałaby nam wytłumaczyć. Wciąż nie docierało do mnie to, że dziewczyna widziała umarłych – istoty, których żadne z nas nie było w stanie zobaczyć – ale to nie był z mojej strony stanowczy sposób zaprzeczenia faktom. Po prostu czułam się dziwnie, choć w obliczu tego, czego udało nam się doświadczyć przez lata, nekromancja jawiła mi się jako coś wyjątkowo łagodnego i równie prawdopodobnego, co i istnienie demonów czy powrót matki wampirów.
Jakkolwiek znosiła całą sytuację Jocelyne, najwyraźniej wszystko było w porządku, bo już nie wydawała się aż tak przerażona. Wszystko stało się dla mnie jasne, kiedy dowiedziałam się, jaki tak naprawdę był jej dar, a i ona sama podczas jednej z dłuższych rozmów tylko pomiędzy nami dwiema, powiedziała mi o wydarzeniach ze szkoły. Sama nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, jak zachowałabym się, gdybym zobaczyła to, co ona. Co najbardziej szalone w tym wszystkim, przez ułamek sekundy miałam wielką ochotę zabić tego, który zagonił ją na dach, omal nie doprowadzając do wypadku, który dla kogoś tak kruchego, jak moja córka, mógłby zakończyć się w co najmniej niefortunny sposób. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, co i dlaczego jeszcze kryło się w mroku, mogąc z jakiegoś powodu chcieć dostać się o Joce, to zresztą z powodzeniem mogłam odsunąć na dalszy plan, dochodząc do wniosku, że przejmować się mogłam równie dobrze dopiero w chwili, w której faktycznie znalazłyby się po temu powody. Teraz najważniejszym problemem był bal, przynajmniej dla mnie, bo dobrze zdawałam sobie sprawę z tego, jak sprawy miały się z perspektywy Gabriela.
Zrobiło się zimniej, a ja nie byłam zaskoczona tym, że za którymś razem za oknem dostrzegłam pierwsze ślady bieli. Opady śniegu nie były dla mnie niczym nowym, ale i tak poczułam się dziwnie, nie po raz pierwszy zresztą, tym bardziej, że w pamięci wciąż miałam okres, kiedy wraz z nadejściem grudnia świętowałam urodziny. Teraz wszystko wróciło do normy, o ile to w ogóle było możliwe po tych wszystkich zawirowaniach z czasem, ale wspomnienia pozostały, zresztą jak i wątpliwości co do tego, jak długo spokojem mogliśmy cieszyć się tym razem. Cieszyłam się, że przynajmniej Joce bezpiecznie znajdowała się przy mnie, tym bardziej, że dziewczyna za żadne skarby nie chciała wrócić do liceum. Nie naciskaliśmy na nią, zresztą nie trudno było domyślić się, jak czułaby się po przekroczeniu progu starej szkoły – i to pomimo całych tygodni nieobecności. Szukanie czegoś nowego również przynajmniej tymczasowo nie wchodziło w grę, tym bardziej, że dziewczyna nie wyglądała na gotową, żeby w środku semestru próbować odnaleźć się w jakimkolwiek liceum.
Jeśli miałam być ze sobą szczera, wszyscy tak naprawdę potrzebowaliśmy spokoju – przynajmniej trochę, o ile w ogóle to miało być możliwe. Zwłaszcza Joce było to potrzebne, ale mimo wszystko…
Cóż, jakby z jej zdolnościami w ogóle miało być to możliwe.
Chyba nawet nie byłam zaskoczona tym, że do jej pokoju ściągnął mnie gwałtowny atak kaszlu. Gdyby w grę wchodził ktokolwiek inny, pewnie poczułabym się co najmniej zaniepokojona, ale Joce zdarzało się chorować tak często, że chyba zdążyłam się do tego przyzwyczaić. Tak czy inaczej zmartwiła mnie, co zresztą nie wydało mi się dziwne; jasne, że miałam wątpliwości za każdym razem, kiedy coś z jakiegokolwiek powodu jej dolegało. To, że w pokoju dziewczyny zastałam Gabriela, też nie wydało mi się szczególnym zaskoczeniem; w gruncie rzeczy zawsze miałam wrażenie, że w takich sytuacjach martwił się o wiele bardziej ode mnie, zwłaszcza po doświadczeniach z grypą, która omal nie wykończyła mnie i Alessię. Po takich doświadczeniach nawet świadomość tego, że w przypadku Jocelyne i jej ludzkiej cząstki takie rzeczy jak najbardziej miały rację bytu, wydawała się mało kojącym wytłumaczeniem.
– Co się dzieje? – zapytałam cicho, na ułamek sekundy przystając w progu, żeby móc obrzucić pomieszczenie wymownym spojrzeniem.
Joce wtuliła się w ojca, żeby łatwiej móc utrzymać się w pionie i złapać oddech. Nawet z odległości widziałam, że była zgrzana, chociaż nawet pomimo gorączki wydawała się drżeć z zimna. Byłam w stanie sobie to wyobrazić, tym bardziej, że sama kilkukrotnie doświadczałam takiego stanu. Natychmiast podeszłam bliżej, chcąc znaleźć się obok dziewczyny i mimo wszystko upewnić się, czy wszystko pozostawało we względnym porządku.
– Źle się poczuła – wyjaśnił mi lakonicznie Gabriel. – Joce, kochanie, przyniosę ci wody – zaproponował, ledwo tylko upewnił się, że będę w stanie zając jego miejsce.
Nie zaprotestowała, poza tym przestała kaszleć, więc doszłam do wniosku, że mogę pomóc jej się położyć. Skuliła się pod kołdrą, zwijając w kłębek i pozwalając na to, żeby jasne włosy częściowo przysłoniły twarz.
– Joce… – Nachyliłam się, by móc odgarnąć loczki na bok i uważniej jej się przyjrzeć. – Wszystko w porządku?
– Nie – mruknęła w odpowiedzi, głosem częściowo zdławionym przez poduszkę.
Westchnęłam, po czym ucałowałam ją w czoło. Była rozpalona, ale nie aż tak, jak ja czy Ali potrafiłyśmy, co mimo wszystko przyjęłam z ulgą. Czterdzieści pięć stopni, niezależnie od wszystkiego, po prostu brzmiało przerażająco.
Nie odezwałam się więcej nawet słowem, w zamian układając się przy niej, żeby móc otoczyć dziewczynę ramionami. Nie byłam aż tak ciepła, jak Layla, ale chciałam przynajmniej spróbować pomóc jej zapanować nad dreszczami. Jasne, wiedziałam, że ważniejsze było to, żeby spróbować zbić temperaturę, ale to mogło poczekać.
Gabriel wrócił wystarczając szybko, by Joce nie zdążyła do tego czasu zasnąć. Nie wydawała się zadowolona z tego, że znowu zmusił ją do tego, żeby usiadła, ale nie próbowała się kłócić. Wyglądała źle, co również nie wydało mi się dziwne, ale i tak odniosłam wrażenie, że coś wyraźnie ją martwiło. Miałam ochotę o to zapytać, ale powstrzymałam się, spokojnie obserwując męża i córkę, i próbując stwierdzić na co mogłabym się przydać.
– Damien i Liz wyszli – poinformował mnie w końcu mąż, raz po raz przeczesując włosy Joce palcami. – Miałem jechać do miasta po kilka rzeczy, ale jeśli mała źle się czuje…
– Nic mi nie będzie, tato – mruknęła sennie sama zainteresowana. Wygodniej ułożyła się w jego ramionach, wyraźnie bliska tego, żeby zasnąć. – Jestem tylko zmęczona – dodała, a Gabriel przeniósł dłoń na jej policzek.
– Widzę – zapewnił kojącym głosem, zachęcającym ruchem podsuwając jej szklankę z wodą.
Zawahał się, wyraźnie niechętny do tego, żeby gdziekolwiek wychodzić. On też wydał mi się blady, a do mnie dopiero w tamtej chwili dotarło, że wyjście miało drugie, bardziej istotne znaczenie, najpewniej wiążąc się z tym, czego Gabriel regularnie potrzebował – głodem, który nie miał żadnego związku z pragnieniem krwi, ale czymś… o wiele bardziej wrażliwym. Co więcej, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że tak długo, jak Jocelyne była chora, mój mąż za żadne skarby nie zgodziłby się na to, żeby napić się ze mnie, nie chcąc doprowadzić do sytuacji, w której jakimś cudem zdołałabym się od dziewczyny zarazić.
– Poradzimy sobie – powiedziałam w końcu, rzucając mu znaczące spojrzenie. – Beau i Allegra na pewno powiedzą mi, co jej podać… A w razie czego, mamy apteczkę w łazience. Najwyżej zapytam Rufusa – dodałam i niemalże wywróciłam oczami na widok miny Gabriela. Naprawdę sądził, że wampir pozwoli otruć mi córkę? – Damien prędzej czy później wróci, a ja i tak zadzwonię do dziadka, skoro to cię martwi, więc…
– Zrozumiałem – dał za wygraną, ale wciąż nie wydawał mi się zadowolony perspektywą wyjścia. – W porządku… Wrócę szybko – zapewnił mnie pośpiesznie. Mocniej przytulił do siebie Joce, chociaż ta już właściwie spała mu w ramionach. – Mi amore…
– Wiem, że nie pozwolisz na to, żebym ci pomogła – westchnęłam, a on na podkreślenie moich podejrzeń skinął głową.– Tym razem nigdzie się nie wybieram, więc…
– Mam nadzieję – mruknął i uśmiechnął się blado. – Daj mi znać, gdyby coś się działo. Jasne, dasz sobie radę, ale… – Urwał i wzruszył ramionami.
Po prostu się martwisz, dokończyłam za niego, tym razem odzywając się bezpośrednio w jego umyśle. Tak jak ja balem. Rozumiem aż za dobrze, dodałam, nie mogąc się powstrzymać.
Wywrócił oczami, decydując się moich słów nie komentować. Wyczułam, że mimo wszystko nie był zachwycony perspektywą zostawienia mnie i Jocelyne, ale ostatecznie zdecydował się wyjść, wcześniej obdarowując nas obie krótkimi, mniej lub bardziej zdecydowanymi pocałunkami
 Zostałam sama z Joce, siedząc na skraju łóżka i uważnie przypatrując się jej twarzy. Miałam wrażenie, że zasnęła, więc tym bardziej zaskoczył mnie moment, w którym uprzytomniłam sobie, że dziewczyna uważnie mi się przypatruje – dziwnie zmartwiona i jakby wystraszona, choć sądziłam, że ten etap mieliśmy już za sobą.
– Mamo…?
Przesunęłam się bliżej, tak, żeby mogła zajrzeć mi w oczy. Wyciągnęłam rękę, żeby móc pogładzić ją po policzku, w nadziei na to, że w ten sposób uda mi się zadziałać na nią kojąco, ale wciąż wydawała się spięta.
– Co się dzieje? – zapytałam, nie kryjąc niepokoju. Obrzuciłam ją uważnym spojrzeniem, w nadziei na to, że dzięki temu uda mi się wyciągnąć jakieś konkretne wnioski, ale to okazało się niewystarczające. – Coś cię boli czy…? – zaczęłam, ale nie pozwoliła mi dokończyć.
– Nie, ale… – Zawahała się, nagle zmieszana i jakby zawstydzona. Nie miałam pewności, co powinnam sądzić o jej reakcji, ale zdecydowałam się jej nie poganiać, czekając aż zbierze myśli. Mimowolnie skrzywiłam się, kiedy w trakcie znowu zaczęła kaszleć, co jedynie przeciągnęło moment odpowiedzi, ale nie skomentowałam tego nawet słowem. – Damien trochę mi pomoże mocą, prawda? Nie mogę po prostu wypić czegoś na gorączkę i zaczekać na niego?
Uniosłam brwi, nie do końca pewna tego, jak powinnam rozumieć jej pytanie.
– Zaraz pójdę poszukać leków – zapewniłam ją, ostrożnie dobierając słowa – ale tak naprawdę powinnam zapytać Carlisle’a o to, co powinnaś dostać. Nie podoba mi się ten kaszel – dodałam, bo miałam wrażenie, że dziewczyna ma coraz większy problem z tym, żeby złapać oddech. – Jak znam dziadka, to i tak będzie chciał cię obejrzeć, więc…
Urwałam, bez trudu doszukując się paniki w jej oczach. Zaskoczyło mnie to tym bardziej, że do tej pory podchodziła do perspektywy spotkania z doktorem spokojnie, w przeciwieństwie do mnie bez zbędnych obaw i bez konieczności przekonywania przyjmując to, że ten mógłby chcieć ją zbadać. Nie miałam pojęcia, co i dlaczego miałoby się w tej kwestii zmienić, ale ostatecznie zdecydowałam się zrzucić to na gorączkę – w końcu w takich chwilach sama miałam problem z tym, żeby w pełni zrozumieć to, co działo się wokół mnie.
Uspokajającym gestem chwyciłam Joce za rękę, próbując zachęcić do tego, żeby skupiła na mnie wzrok. Musiałam poczekać dłuższa chwilę, zanim w końcu nabrałam pewności, że będzie w stanie skoncentrować się na tym, co miałam jej do powiedzenia i to nie tylko dlatego, że w między czasie znowu zaczęła kaszleć.
– Jocelyne – zaczęłam, ostrożnie dobierając słowa. – Coś jest nie tak? Nie mów mi, że nie, bo już to przerabiałyśmy… Boisz się czegoś? – zapytałam, choć to wydawało mi się niedorzeczne. W ostatnim czasie wszystko wydawało się być w porządku, a jednak…
– Po prostu nie widzę powodu do tego, żeby się martwić – wyjaśniła, ale i tak nie byłam w stanie ot tak jej uwierzyć. – Mówiłaś, że zawsze możesz zapytać wujka, więc… – Spojrzała na mnie wyczekująco, a przy tym niemalże błagalnie, co skutecznie mnie zdezorientowało.
Okej, więc miałam rozumieć, że prędzej była skłonna rozmawiać z Rufusem niż Carlisle’m? To wydało mi się co najmniej dziwne i to pomimo świadomości tego, że spędzając czas z Laylą, w naturalny sposób przyzwyczaiła się również do wampira.
– Nie rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą. Uważnie przyjrzałam się córce, nie chcąc, żeby cokolwiek mi umknęło. – Nie chcesz rozmawiać z dziadkiem? Jeśli czegoś się obawiasz, to ja przecież…
– Ile Aldero, Cammy albo wy powiedzieliście pozostałym? – przerwała mi głosem tak cichym, że miałam problem z usłyszeniem jej.
Dopiero w chwili, w której dotarł do mnie pełen sens jej słów, w pełni zrozumiałam, co ją dręczyło… A przynajmniej takie miałam wrażenie. Uniosłam brwi, co najmniej zaskoczona, tym bardziej, że nie tego się spodziewałam. Bez słowa przygarnęłam ją do siebie, chcąc przynajmniej spróbować sprawić, żeby poczuła się pewniej, tym bardziej, że znowu zaczęła dygotać. Nie miałam pewności czy to tylko gorączka, czy może do tego wszystkiego była zdenerwowana, ale doszłam do wniosku, że to najmniej istotne.
– O ile mi wiadomo, niewiele – powiedziałam w końcu. – To cię martwi? Że będziesz musiała się komukolwiek tłumaczyć? – upewniłam się, chociaż odpowiedź wydała mi się oczywista.
– Ty czy tata wiecie – stwierdziła i zawahała się na moment. – Już raz o tym mówiłam i nie zamierzam… A przecież powinnam, bo wszyscy już słyszeli o tym, że wróciłam i stało się coś niedobrego, więc…
– Joce – przerwałam jej.
Zamilkła, ostatecznie koncentrując wzrok na mnie. Trudno było mi jednoznacznie określić, czy podejrzany sposób, w jaki lśniły jej oczy, był wywołany tylko i wyłącznie temperaturą, ale zdecydowałam się to zignorować. Już i tak była zmęczona, więc dodatkowe denerwowanie jej wydało mi się całkowicie zbędne.
Westchnęłam cicho. Wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, czy powinniśmy powiedzieć innym wszystko to, co zdradziła nam Jocelyne, decydując się dać dziewczynie pełną swobodę w tej kwestii. Być może nie było to aż takim dobrym pomysłem, jak mi się wydawało, ale skąd tak naprawdę mogliśmy wiedzieć.
– Ja to załatwię, w porządku? – zaproponowałam pośpiesznie, woląc nie ryzykować, że Jocelyne spróbuje mi przerwać. – Jeśli chcesz, wytłumaczę reszcie wszystko tak, żebyś ty nie musiała… Albo przynajmniej dziadkowi. Tak czy inaczej, mogę ci obiecać, że nie będzie cię o nic pytał – zapewniłam, aż nazbyt pewna tego, że Carlisle nie męczyłby niepotrzebnie żadnej ze swoich wnuczek, zwłaszcza kiedy ta była w takim stanie. O to jedno mogłam być spokojna. – Jesteś chora. Nie sądzę, żeby cokolwiek innego go interesowało, kiedy tutaj przyjedzie – dodałam z przekonaniem.
Joce nie wyglądała na aż tak pewną tego, co mówiłam, ale też nie próbowała ze mną walczyć, co przyjęłam z ulgą. Podejrzewałam, że zmęczenie robiło swoje, choć pewnie gdybym była na jej miejscu, wcale nie czułabym się pewniej. Już i tak dużo nerwów kosztowało ją to, żeby opowiedzieć nam wszystko to, co się wydarzyło. Jasne, że nie chciała do tego wracać.
Poczułam się trochę spokojniejsza, kiedy udało mi się zachęcić ją do tego, żeby dopiła wodę, którą przyniósł jej Gabriel, i położyła się do łóżka. Nie byłam zaskoczona tym, że zasnęła szybko, a po dłuższej chwili wahania zdecydowałam się wycofać, zostawiając ją w pokoju samą. Tak czy inaczej musiałam załatwić kilka rzeczy, nie sądziłam zresztą, żeby Joce potrzebowała tego, żeby którekolwiek z nas siedziało przy niej przez cały ten czas. Wystarczyło, że nie była sama w domu i któreś z nas w każdej chwili mogło zareagować, gdyby coś było nie tak.
Właściwie nie zastanawiałam się nad tym, co w pierwszej kolejności zrobić. Z komórką w ręce poszłam do łazienki, żeby móc przetrząsnąć zawartość szafek, choć nigdy nie ufałam sobie, kiedy w grę wchodziło wybieranie jakichkolwiek leków. Próbowałam dodzwonić się do Carlisle’a, ale odpowiedziała mi poczta głowa, co jednoznacznie uświadomiło mi, że dziadek najpewniej był w pracy. Ostatecznie zostawiłam wiadomość, dochodząc do wniosku, że równie dobrze mogłam wytłumaczyć mu wszystko na miejscu, zanim dopuściłabym go do córki. Nie chciałam jej wystraszyć, nie tylko rozumiejąc skąd brały się obawy, które miała, ale przede wszystkim mając w pamięci to, jak zareagowała, kiedy ostatnim razem spróbowaliśmy zrobić coś na przekór niej, tym samym wpędzając dziewczynę w panikę. Lubiłam ten dom, a nadprogramowa eksplozja mocy, która dysponowała Joce, była ostatnim, czego któregokolwiek z nas potrzebowało.
– Hm… Serio znowu zamierzacie stawiać na chemię? – usłyszałam i mimowolnie wzdrygnęłam się, chyba jedynie cudem nie uderzając Isabeau drzwiami od łazienki.
– Naprawdę musicie zachodzić mnie w ten sposób? – jęknęłam zamiast odpowiedzieć. Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego ona i Rufus musieli robić mi to niemalże na każdym kroku.
Beau wywróciła oczami.
– Jestem wampirem – przypomniała mi zniecierpliwionym tonem. – Jeśli chcesz, mogę zacząć nucić, kiedy będę chodzić po korytarzach, ale zaręczam, że prędzej czy później wszyscy będziecie mieć tego dosyć. – Jeszcze kiedy mówiła, wymownie zerknęła na pudełeczko, które po dłuższej chwili wahania zdecydowałam się zabrać z łazienki. – Gabriel wyszedł. Mogę coś zasugerować? – zapytała, uśmiechając się słodko.
– Jakieś kwiatki? – Nie miałam wątpliwości co do tego, jak zareagowałby mój mąż, gdyby Beau zdecydowała się na udzielanie rad przy nim. Co prawda wciąż pamiętałam to, jak bardzo ufał Amelie, kiedy jeszcze trwał u boku Isobel, ale mimo wszystko… – Bratki…? Dobrze pamiętam?
Obrzuciła mnie wymownym, nieco tylko rozdrażnionym spojrzeniem, bynajmniej nie sprawiając wrażenia rozbawionej.
– Teraz nie wiem czy sobie ze mnie żartujesz, czy… – Urwała, po czym niedbale wzruszyła ramionami. – Jeśli chcesz pomocy, to chodź. Obawiam się, że jeśli spróbujesz opierać się wyłącznie na swojej pamięci… Och, po prostu to mnie daj dobierać zioła – zasugerowała w końcu, w ostatniej chwili rezygnując z jakichkolwiek złośliwości.
Chcąc nie chcąc skinęłam głowa, czując ulgę zarówno na myśl, że Beau już nie próbowała nas pozabijać, jak i dzięki świadomości tego, że nie musiałam przejmować się doborem jakichkolwiek środków. Isabeau się na tym znała, wiedziałam zresztą, że cokolwiek dałaby mi dla Jocelyne, bardziej by jej pomogło niż zaszkodziło.
Na dobry początek musiało wystarczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa