26 września 2016

Trzysta szesnaście

Claudia
Stała w miejscu, mając ochotę przetrącić komuś kark. Jej palce zacisnęły się na gardle chłopaka, mięśnie napięły, a Claudia nie po raz pierwszy poczuła znajomą już świadomość tego, jak niewiele trzeba było, żeby odebrać komukolwiek życie. To zawsze przychodziło wampirzycy z łatwością – wystarczył jeden, wprawny ruch, który pozwoliłby przetrącić komuś kark, oderwać głowę albo… zrobić cokolwiek innego, zależnie od tego z kim miałaby styczność. Przez minione stulecia robiła to tak wiele razy, że możliwość niesienia śmierci już dawno przestała być dla niej atrakcyjna, kobieta zaś nie czuła już ani strachu, ani satysfakcji, które początkowo towarzyszyły jej w takich momentach.
Zabawne, bo jeszcze za ludzkiego życia nie po pomyślenia byłoby dla niej to, że mogłaby zabić. Tak przynajmniej sądziła, bo większość wspomnień wydawała się być do tego stopnia odległa, że czuła się tak, jakby spoglądała na nie przez mgłę albo grubą, nieprzeniknioną szybę. Nie chodziło tylko o to, że przemiana czyniła ludzkie doświadczenia czymś do tego stopnia nic niewartym, że nawet nie potrafiła ich przywołać. Problem polegał na tym, że sama tego chciała – tak jak i pragnęła ucieczki, przez całe stulecia próbując się odciąć się od tego, co z jakiegokolwiek powodu stało się dla niej niewygodne.
Gniewnie zmrużyła oczy, obojętnie spoglądając na twarz trwającego w jej uścisku chłopaka. Gdyby tylko zechciała, mogłaby zacisnąć palce jeszcze mocniej, czekając aż odezwie się jego ludzka natura i Oliver po prostu się udusi. Równie dobrze mogła okazać przynajmniej cień miłosierdzia, najlepiej od razu przetrącając mu kark, ale mimo wszystko…
Najbardziej niepojęte było dla niej to, że nawet nie próbował się przed nią bronić.
Spodziewała się wielu reakcji, te zresztą nie miały dla niej większego znaczenia, skoro zdawała sobie sprawę z przewagi, którą miała nad tym chłopakiem. Stała przed nim, trzymała go i wiedziała, że ma kolejne życie do swojej dyspozycji i że tak naprawdę tylko i wyłącznie od niej zależało to, jak długo je zachowa i jaką podejmie decyzję. Ten nieśmiertelny od samego początku wzbudzał w niej całą mieszankę uczuć, których nie potrafiła sprecyzować i które w najmniejszym nawet stopniu się Claudii nie podobały. Czasami na nią patrzył i była gotowa przysiąc, że on wie – zarówno to, że nie była Isabeau, jak i wiele innych rzeczy, które tak bardzo chciała zachować dla siebie. Miała wrażenie, że znał ją o wiele lepiej, aniżeli była skłonna sobie życzyć, a to nie stanowiło czegoś, co mogłaby zaakceptować. Zbyt wiele miała do stracenia, a skoro do tego wszystkiego poczuła się zagrożona…
Ale jeśli tak było, dlaczego do tej pory jej nie zdradził? To, że nie mówił, nie oznaczało, że nie potrafił porozumiewać się ze światem, tym bardziej, że do tej pory musiał jakoś radzić sobie z otaczającym go światem. Co więcej, kiedy doprowadziła do rozłamu między Dimitrem a Isabeau, wyraźnie stał po stronie wampirzycy, wręcz robiąc wszystko, byleby kobietę dało się prościej zabrać z Niebiańskiej Rezydencji. W takim wypadku tym bardziej miała dość powodów, żeby podejrzewać go nawet o najgorsze, a jednaj… Teraz był tutaj. I zamiast z nią walczyć, po prostu zamarł w bezruchu, wydając się pozwalać dosłownie na wszystko, czego Claudia mogłaby sobie zażyczyć. Początkowo mogłaby uznać, że go zaskoczyła, ale nie wydawało się, żeby tak było. Wręcz przeciwnie – czuła, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co mogłoby się wydarzyć, gdy zaszedł ją od tyłu, jednak decydując się ujawnić.
Nie rozumiała tego. Miała mętlik w głowie, z kolei to, jak na domiar złego na nią spoglądał – w ten niemalże łagodny, troskliwy sposób, który wydawał się zaprzeczać wszelakim wnioskom, które do tej pory wysnuła. A przy tym tak, jakby jednak wiedział i…
Nie.
Cofnęła się o krok, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, co i dlaczego zrobiła. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, dla pewności chowając je za plecami, kiedy ostatecznie doszła do wniosku, że nie jest w stanie chociażby spróbować zaufać własnemu ciału. Czuła się dziwnie roztrzęsiona, choć to zdecydowanie nie powinno mieć racji bytu, tym bardziej, że zawsze doskonale panowała nad emocjami. Przez to, że ktokolwiek okazał się zdolny do tego, żeby ten stan rzeczy zmienić, poczuła się niemalże osaczona, nade wszystko pragnąć się wycofać albo w inny sposób usunąć potencjalne zagrożenie. Potrzebowała poczucia bezpieczeństwa, to jednak bezpowrotnie zniknęło, kiedy Amelie sprowadziła ją do tego miejsca, pierwszy raz od wieków zakazując Claudii biec. Już nie mogła uciekać, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu i podejmować decyzje, które miały przyczynić się dobru kogoś innemu, jej samej nie dając nic. Co prawda jej stwórczyni twierdziła, że jest inaczej i że podporządkowując się zapewniała sobie spokój, ale wampirzyca szczerze wątpiła w to, żeby tak było. Wampirza królowa mogłaby kłamać, byleby tylko osiągnąć swoje cele. Choć sprzeciwienie się Isobel bez wątpienia oznaczałoby śmierć, przyjęcie propozycji współpracy również nie gwarantowało całkowitego bezpieczeństwa.
A teraz jeszcze obserwował ją ten dziwny chłopak, z perspektywy przyzwyczajonej do ostrożnego działania Claudii, będąc niczym jedno, wielkie ostrzeżenie. Czuła, że coś było z nim nie tak, ale mimo wszystko nie była w stanie zmusić się do tego, żeby go zabić – nie tak po prostu, chociaż takie rozwiązanie jawiło się kobiecie jako najgłupsze z możliwych.
Wszystko było nie tak.
– Kim jesteś? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. Spojrzała na niego z góry, tym bardziej, że gdy go puściła, osunął się na kolana, walcząc o oddech. – Dlaczego mnie śledzisz?
Nie otrzymała odpowiedzi, ale to było do przewidzenia i to nie tylko dlatego, że na dłuższą chwilę pozbawiła go tlenu. Nie mówił, co samo w sobie wydawało się niezwykłe, chociaż Claudia przez lata widziała różne dziwne przypadki. Była świadoma wielu rzeczy, również tego, jak bardzo skomplikowany i niebezpieczny był świat. Musiałaby być zdecydowanie zbyt delikatna i naiwna, żeby uwierzyć w to, że było inaczej, jednak z niewinności obdarto ją wystarczająco dawno temu, by spoglądała na otaczająca ją rzeczywistość w o wiele bardziej świadomy sposób.
Czekała, chociaż nie miała pewności na co i dlaczego. Było coś takiego w spojrzeniu Olivera, co przyprawiało ją o dreszcze, tym bardziej, że nie zachowywał się tak, jakby miał względem niej złe zamiary. Nie wydawał się nawet urażony tym, że już na wstępie spróbowała go zabić, tak po prostu skacząc mu do gardła i dusząc, choć dzięki takiemu „powitaniu” musiał zdawać sobie sprawę z tego, że wcale nie żywiła względem niego pozytywnych emocji. Cokolwiek chodziło mu po głowie, stanowiło całkowite przeciwieństwo przewidywań Claudii i to wystarczyło, żeby kobieta poczuła się jeszcze bardziej osaczona.
Spojrzała mu w oczy, chociaż zdecydowanie nie miała na to ochoty. To sprawiło, że poczuła się jeszcze dziwniej, przez ułamek sekundy niezdolna do tego, żeby powstrzymać się przed wzdrygnięciem. Wampiry nie odczuwały chłodu, przynajmniej nie w sensie fizycznym, a jednak wszystkim, co towarzyszyło jej w towarzystwie Olivera, okazał się tylko i wyłącznie przejmujący chłód – to oraz wrażenie, że niezmiennie zmierzała ku czemuś, czego nie potrafiła opisać słowami, a co czekało na nią może już od chwili, w której jej dusza po raz pierwszy rozpadła się na kawałeczki. Przeznaczenie? Fatum? Może kiedyś by w nie uwierzyła, ale wydarzyło się dość, żeby i w tej materii zaczęły towarzyszyć jej wątpliwości.
Cisza przeciągała się, stopniowo doprowadzając Claudię do szaleństwa. Nie miała pojęcia, co tak naprawdę podkusiło ją do tego, żeby podejść bliżej, a ostatecznie uklęknąć naprzeciwko Olivera, tak, żeby lepiej widzieć jego twarz. Gniewnie zmrużyła oczy, mając nadzieję, że zimne, ostrzegawcze spojrzenie wystarczy, żeby zrozumiał, że lepiej jest z nią nie zadzierać, jednak po twarzy nieśmiertelnego trudno było stwierdzić, co tak naprawdę czuł albo myślał. Wszystko wskazywało na to, że pod tym jednym względem byli do siebie podobni – dobrzy aktorzy, potrafiący kryć się przed ciekawskim wzrokiem innych. Wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej, ale z dwojga złego wolała przyznać, że coś w jego zachowaniu zaczynało ją fascynować. Ta dziwna, ale szczera – tak przynajmniej czuła, początkowo nawet nieświadoma wniosków, które w naturalny sposób przyszło jej wysnuć – troska, również dała Claudii do myślenia, wzbudzając wampirzycy coraz to nowe uczucia, w większości takie, których nie zaznała od bardzo dawna. W końcu jak inaczej miałaby wytłumaczyć sobie to, że się zawahała i…?
– Dlaczego? – zapytała niemalże równie łagodnie, jak on na nią patrzył.
Właściwie nie miała pewności, czego tak naprawdę chciała się dowiedzieć. Tego, co tutaj robił i jaki to miało związek z jej osoba? Ile wiedział i co zamierzał w związku z tym zrobić? Z pewnością, choć to wciąż nie stanowiło wszystkiego, czego mogłaby oczekiwać. Potrzebowała czegoś więcej, a to pytanie w jakiś pokrętny sposób wydawało się to wyrażać, ale mimo wszystko…
Gdyby rozumiała, byłoby dużo prościej.
Kolejny raz doczekała się tylko i wyłącznie milczenia, to jednak nie przyniosło ze sobą spodziewanej frustracji. Zaskakująco spokojnie spoglądała na Olivera, wbrew wszystkiemu nie wyobrażając sobie tego, że miałaby ponownie podnieść na niego rękę. To wydało jej się wręcz nieakceptowalne – jak kopanie leżącego, bo wbrew wszystkiemu sądziła, że istniała dość znacząca różnica pomiędzy brakiem litości a całkowitą utratą honoru.
Ledwo o tym pomyślała, chłopak zrobił ostatnią rzecz, którą spodziewała się zobaczyć: ostrożnie skinął jej głową w geście, który była skłonna uznać za oznakę szacunku. Tak przynajmniej pomyślałaby jeszcze kilka wieków temu, w zupełnie innych czasach, kiedy takie reakcje miały znaczenie, a świat rządził się innymi, prostszymi do zrozumienia zasadami. W tamtej chwili nie miała pojęcia czy powinna się śmiać, czy może wręcz przeciwnie, nie wspominając o tym, że wciąż nie miała całkowitej pewności co do tego, czy przypadkiem nie popełniała błędu.
Ciche, zmierzające ku przedsionkowi kroki wyrwały ją z zamyślenia. Kolejny raz napięła mięśnie, po czym błyskawicznie poderwała się na równe nogi, przybierając pozycję obronną, póki nie uprzytomniła sobie, kto zmierzał w ich stronę. Pośpiesznie wyprostowała się, odrzucając ciemne włosy na plecy i w ułamku sekundy przybierając jedną z licznych masek, które towarzyszyły jej niemalże na każdym kroku. Krótko spojrzała na Olivera, ostatecznie niecierpliwym ruchem ręki dając mu do zrozumienia, żeby się podniósł, co ten zresztą ostatecznie uczynił. Więc do tego wszystkiego zamierzasz udawać, że jesteś mi posłuszny? Jednak nie zdajesz sobie sprawy z tego, że nie jestem Isabeau, czy też…?, pomyślała, jednak i na te pytania nie przyszło jej poznać odpowiedzi.
– Nemezis?
Mimowolnie uśmiechnęła, słysząc melodyjny głos Dimitra. Nie patrząc więcej na Olivera, pośpiesznie odwróciła się w stronę wampira, bez trudu podchwytując nieco zdezorientowane spojrzenie króla.
– Jestem tutaj – zapewniła, chociaż to jedno musiał zdążyć już zauważyć. Jakby dobrze się zastanowić, naprawdę mogłabym być twoim zniszczeniem, dodała w myślach. Ruszyła ku mężczyźnie, wyprostowana i na powrót pewna siebie, dokładnie tak, jak mógłby oczekiwać od swojej ukochanej kapłanki. – I tak miałam wracać do pokoju – stwierdziła, a Dimitr z wolna skinął głową.
– Coś się stało? – zapytał, nagle materializując się przy niej. Nie była szczególnie zaskoczona tym, że jak gdyby nigdy nic zarzucił jej na ramiona marynarkę, obojętny na to, że ktoś taki jak ona (a tym bardziej Isabeau) był całkowicie podatny na ludzkie słabości.
– Oliver dotrzymał mi towarzystwa. Musiałam pomyśleć – wyjaśniła, przelotnie spoglądając na wciąż milczącego chłopaka. – Idziemy?
W gruncie rzeczy nie musiała pytać, tym bardziej, że Dimitr właściwie nie odstępował jej na krok, odkąd pod nieswoją postacią przekroczyła próg Niebiańskiej Rezydencji. Teoretycznie w ten sposób powinna być łatwiej nim manipulować, ale Claudii wciąż towarzyszyło niejasne wrażenie, że niewiele brakuje, żeby po raz kolejny wszystko było nie tak. Była gotowa przysiąc, że król po prostu czuł, że coś jest nie tak – że wyczuwał różnice w jej zachowaniu, być może zrzucając wszystko a dystans, który w ostatnim czasie mógłby pojawić się pomiędzy nim, a tak bardzo rozżaloną z powodów, których nie rozumiał, żoną.
Musiała być ostrożna…
Tak naprawdę chciała uciekać.
– Co się dzieje? – usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy Dimitr nagle zmaterializował się przy niej, jak gdyby nigdy nic ujmując Claudię pod ramię. – Mam wrażenie, że coś cię dręczy – stwierdził, a ona uśmiechnęła się blado, nie po raz pierwszy zmuszona do tego, żeby udawać.
– Absolutnie nic. – Przesunęła się w taki sposób, by móc musnąć wargami jego usta. Odwzajemnił pieszczotę, ale z wyraźną rezerwą, po raz kolejny sprawiając, że wampirzyca poczuła się jeszcze bardziej osaczona. W pośpiechu chwyciła króla za rękę, stanowczo ciągnąć go w stronę wspólnie zajmowanej sypialni. – Chodź, jestem zmęczona. Za długo już krążę bez celu – stwierdziła i mimowolnie pomyślała o tym, że właśnie taka była prawda.
Uciekała tak długo, że już właściwie zapomniała czym jest prawdziwy spokój. W ostatnim czasie niejako to mała, więc zamierzała z tego korzystać, ale…
Chociaż nie miała całkowitej pewności, Claudia czuła, że wkrótce przyjdzie jej uciekać na nowo.
Jocelyne
– Joce… Jocelyne?
Znajomy głos skutecznie wyrwał ją zamyślenia. Wzdrygnęła się, pierwszy raz od dłuższego czasu decydując się na to, by rozejrzeć się dookoła. Nie miała pewności, jak długo tkwiła w bezruchu na zrobionej z gumowej opony huśtawce, którą znalazła za domem. Na zewnątrz było chłodno, a ona niemalże wypatrywała padającego śniegu, jednak do tej pory jej to nie przeszkadzało, tym bardziej, że po wydarzeniach w ośrodku nade wszystko doceniała swobodę i świeże powietrze.
Mimowolnie zadrżała, po czym odepchnęła się nogami od ziemi, żeby w końcu wprawić huśtawkę w ruch. Podmów powietrza rozwiał jej włosy, ciskając niesfornymi kosmykami wprost na twarz, więc odgarnęła je niedbałym ruchem. Spojrzała w stronę domu, chcąc upewnić się, że to nie któreś z rodziców próbowało ją zawołać, jednak podświadomie czuła, że w ogrodzie jest sama.
Co więcej znała ten głos – i to aż nazbyt dobrze, bo w ostatnim czasie martwiła się o tę osobę wystarczająco długo, wciąż zastanawiając się nad tym, co tak naprawdę wydarzyło się w tamtym budynku.
– Rosa? – wyszeptała tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć, ale właścicielce imienia to wystarczyło.
Zmaterializowała się przed nią, wystarczająco blisko, żeby Joce zaczęła obawiać się o to, czy przypadkiem nie uderzy w dziewczynę huśtawką, póki nie przypomniała sobie o tym, że w przypadku ducha to raczej niemożliwe. Przestała się ruszać, chcąc trochę wytracić prędkość i już tylko bujając się łagodnie, naprzemiennie to przybliżając się, to znów oddalając do stojącej tak blisko niej Rosy.
– Dobrze wiedzieć, że nic ci nie jest – stwierdziła tamta, a Jocelyne prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– Mnie? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Nie ja ostatnim razem krzyczałam z bólu – stwierdziła z nutką goryczy, mimowolnie krzywiąc się na samo wspomnienie.
Mocniej zacisnęła palce na lodowatych łańcuchach, nie ufając swojemu ciału na tyle, żeby móc się rozluźnić. Zwłaszcza w emocjach była skłonna uwierzyć, że przy pierwszej okazji zsunie się z huśtawki albo zrobi coś równie głupiego, chociażby impulsywnie decydując się na Rosę skoczyć i mocno ją uściskać. Dopiero zaczynało do niej docierać to, że przyjaciółka w końcu zdecydowała się odezwać – długie dni po tym, co miało miejsce w związku z Projektem Beta, a co skutecznie wytrąciło Jocelyne z równowagi. Miała wręcz ochotę zacząć krzyczeć, co najmniej niedowierzając temu, że dziewczyna mogła aż tyle czasu zwlekać z przybyciem, pozwalając jej zamartwiać się o to, co i dlaczego była w stanie zrobić Within.
– Nie mogę umrzeć po raz drugi, Joce – przypomniała łagodnie Rosa. – Nie w tym świecie.
– Ale ja się martwiłam! – obruszyła się, tym razem nie mogąc powstrzymać się przed podniesieniem głosu.
Dziewczyna wydała z siebie przeciągłe westchnienie, wyraźnie skruszona, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Jocelyne. Zdecydowanie nie czuła się tak, jakby miała przed sobą ducha – jej przyjaciółka była na to zbyt urocza, za bardzo krucha i urocza. Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku nieśmiertelnych i istot nadnaturalnych, to były tylko i wyłącznie pozory, ale mimo wszystko…
– Przepraszam – usłyszała. Spojrzała na Rosę z powątpiewaniem, sama niepewna tego, jak powinna się zachować – ciągnąć udawanie obrażonej, czy może od razu wspaniałomyślnie wybaczyć. – Chciałam przyjść wcześniej, ale nie byłam pewna, czy to dobry pomysł. Musiałam mieć pewność, że z tobą wszystko w porządku i… czy tym razem pokusisz się o wtajemniczenie reszt – dodała, a Joce jęknęła.
– Trudno, żebym po tym wszystkim dalej siedziała w pokoju pod kołdrą i powtarzała, że nic się nie dzieje – zauważyła przytomnie.
Rosa skinęła głową, wciąż dziwnie spięta. Raz po raz nerwowo rozglądała się dookoła, wydając się kogoś albo czegoś szukać, a może raczej obawiać. Wciąż nie czuła się wystarczająco pewnie, by z całym przekonaniem móc rozpoznać emocje, które targały tą istotą, ale czuła, że coś zdecydowanie jest na rzeczy.
– W porządku. – Dziewczyna skinęła głową. Rude włosy opadły jej na twarz, a cieniutki materiał sukienki, którą miała na sobie, lekko zafalował za sprawą ruchu. Obserwując odsłonięte ramiona Rosy, Joce z miejsca poczuła, że robi jej się jeszcze bardziej zimno. – Tak będzie ci łatwiej… To na pewno.
– A tobie będzie łatwiej do mnie przychodzić, bo nikt nie pomyśli, że całkiem mi odbiło i mówię do siebie – dodała, a jej rozmówczyni uśmiechnęła się słodko.
– To cudownie, że wciąż chcesz, żebym do ciebie przychodziła – stwierdziła z przekonaniem. – Zawsze lubiłam mieć towarzystwo, więc tym bardziej ucieszyłam się, kiedy okazało się, że mnie widzisz i nie zamierzasz uciec. Jeśli jeszcze nie masz dość tego, że dużo mówię, to… – Rosa urwała, po czym zaśmiała się melodyjnie. – Uważaj, bo jeszcze zaklepię sobie jakiś kącik w twoim pokoju – dodała z figlarnym błyskiem w oczach.
– Co z tego? Duchy nie śpią, nie potrzebują jedzenia ani rzeczy – powiedziała, ostrożnie dobierając słowa. – Współlokatorka idealna – stwierdziła i tym samym po raz kolejny doczekała się przyjemnego dla ucha śmiechu.
– Skoro tak sądzisz… Kiedy będę mogła, wtedy zawsze przyjdę – zapewniła pośpiesznie. – Przynajmniej tak długo, jak sama nie każesz mi odejść. Dobrze się przy tobie czuję, Joce.
Jakimś cudem udał jej się uśmiechnąć, chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolna. Nie w sytuacji, w której myślami była przy kimś innym, tym bardziej, że obecność Rosy sprawiła, że na usta zaczęło cisnąć jej się inne, bardziej konkretne pytanie. Bo skoro ona wciąż mogła do niej przychodzić, czy w takim razie było to równoważne z tym, że każdy, kto umarł i kogo chociaż przez ułamek sekundy była w stanie zobaczyć…?
Dallas.
Rosa mogła przynajmniej spróbować pomóc w rozwianiu kilku wątpliwości, które w naturalny sposób dręczyły Jocelyne przez tyle czasu i które przez te wszystkie dni narastały, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szaleństwa. A skoro tak…
– Ehm… Mogę cię o coś zapytać? – zaryzykowała, a spojrzenie jej rozmówczyni jak na zawołanie skoncentrowało się na niej. – Ja chciałam…
– Jocelyne? – usłyszała w tym samym momencie i w tamtej chwili niewiele brakowało, żeby jednak spadła z huśtawki, gdyby nie para dłoni, które w porę pochwyciły ją za ramiona. Wiedziała, że wujek Rufus miał w zwyczaju poruszać się w cichy, praktycznie niezauważalny sposób i że już chyba z przyzwyczajenia uniemożliwiał zauważenie jego obecności, ale to nie miało znaczenia. – Z kim ty…? – zaczął, a potem musiał przypomnieć sobie o tym, co potrafiła, bo już tylko spoglądał na nią w roztargnieniu. – No tak.
Kątem oka zauważyła, że Rosa zamarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa