Claudia
Stała w miejscu, mając
ochotę przetrącić komuś kark. Jej palce zacisnęły się na gardle chłopaka,
mięśnie napięły, a Claudia nie po raz pierwszy poczuła znajomą już
świadomość tego, jak niewiele trzeba było, żeby odebrać komukolwiek życie. To
zawsze przychodziło wampirzycy z łatwością – wystarczył jeden, wprawny
ruch, który pozwoliłby przetrącić komuś kark, oderwać głowę albo… zrobić
cokolwiek innego, zależnie od tego z kim miałaby styczność. Przez minione
stulecia robiła to tak wiele razy, że możliwość niesienia śmierci już dawno
przestała być dla niej atrakcyjna, kobieta zaś nie czuła już ani strachu, ani
satysfakcji, które początkowo towarzyszyły jej w takich momentach.
Zabawne, bo
jeszcze za ludzkiego życia nie po pomyślenia byłoby dla niej to, że mogłaby
zabić. Tak przynajmniej sądziła, bo większość wspomnień wydawała się być do
tego stopnia odległa, że czuła się tak, jakby spoglądała na nie przez mgłę albo
grubą, nieprzeniknioną szybę. Nie chodziło tylko o to, że przemiana
czyniła ludzkie doświadczenia czymś do tego stopnia nic niewartym, że nawet nie
potrafiła ich przywołać. Problem polegał na tym, że sama tego chciała – tak jak
i pragnęła ucieczki, przez całe stulecia próbując się odciąć się od tego,
co z jakiegokolwiek powodu stało się dla niej niewygodne.
Gniewnie
zmrużyła oczy, obojętnie spoglądając na twarz trwającego w jej uścisku
chłopaka. Gdyby tylko zechciała, mogłaby zacisnąć palce jeszcze mocniej,
czekając aż odezwie się jego ludzka natura i Oliver po prostu się udusi.
Równie dobrze mogła okazać przynajmniej cień miłosierdzia, najlepiej od razu
przetrącając mu kark, ale mimo wszystko…
Najbardziej
niepojęte było dla niej to, że nawet nie próbował się przed nią bronić.
Spodziewała
się wielu reakcji, te zresztą nie miały dla niej większego znaczenia, skoro
zdawała sobie sprawę z przewagi, którą miała nad tym chłopakiem. Stała
przed nim, trzymała go i wiedziała, że ma kolejne życie do swojej
dyspozycji i że tak naprawdę tylko i wyłącznie od niej zależało to,
jak długo je zachowa i jaką podejmie decyzję. Ten nieśmiertelny od samego
początku wzbudzał w niej całą mieszankę uczuć, których nie potrafiła
sprecyzować i które w najmniejszym nawet stopniu się Claudii nie
podobały. Czasami na nią patrzył i była gotowa przysiąc, że on wie –
zarówno to, że nie była Isabeau, jak i wiele innych rzeczy, które tak
bardzo chciała zachować dla siebie. Miała wrażenie, że znał ją o wiele
lepiej, aniżeli była skłonna sobie życzyć, a to nie stanowiło czegoś, co
mogłaby zaakceptować. Zbyt wiele miała do stracenia, a skoro do tego
wszystkiego poczuła się zagrożona…
Ale jeśli
tak było, dlaczego do tej pory jej nie zdradził? To, że nie mówił, nie
oznaczało, że nie potrafił porozumiewać się ze światem, tym bardziej, że do tej
pory musiał jakoś radzić sobie z otaczającym go światem. Co więcej, kiedy
doprowadziła do rozłamu między Dimitrem a Isabeau, wyraźnie stał po
stronie wampirzycy, wręcz robiąc wszystko, byleby kobietę dało się prościej
zabrać z Niebiańskiej Rezydencji. W takim wypadku tym bardziej miała
dość powodów, żeby podejrzewać go nawet o najgorsze, a jednaj… Teraz
był tutaj. I zamiast z nią walczyć, po prostu zamarł w bezruchu,
wydając się pozwalać dosłownie na wszystko, czego Claudia mogłaby sobie
zażyczyć. Początkowo mogłaby uznać, że go zaskoczyła, ale nie wydawało się,
żeby tak było. Wręcz przeciwnie – czuła, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
co mogłoby się wydarzyć, gdy zaszedł ją od tyłu, jednak decydując się ujawnić.
Nie
rozumiała tego. Miała mętlik w głowie, z kolei to, jak na domiar
złego na nią spoglądał – w ten niemalże łagodny, troskliwy sposób, który
wydawał się zaprzeczać wszelakim wnioskom, które do tej pory wysnuła. A przy
tym tak, jakby jednak wiedział i…
Nie.
Cofnęła się
o krok, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, co i dlaczego
zrobiła. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, dla pewności chowając je za
plecami, kiedy ostatecznie doszła do wniosku, że nie jest w stanie
chociażby spróbować zaufać własnemu ciału. Czuła się dziwnie roztrzęsiona, choć
to zdecydowanie nie powinno mieć racji bytu, tym bardziej, że zawsze doskonale
panowała nad emocjami. Przez to, że ktokolwiek okazał się zdolny do tego, żeby
ten stan rzeczy zmienić, poczuła się niemalże osaczona, nade wszystko pragnąć
się wycofać albo w inny sposób usunąć potencjalne zagrożenie. Potrzebowała
poczucia bezpieczeństwa, to jednak bezpowrotnie zniknęło, kiedy Amelie
sprowadziła ją do tego miejsca, pierwszy raz od wieków zakazując Claudii biec.
Już nie mogła uciekać, zdolna co najwyżej tkwić w miejscu i podejmować
decyzje, które miały przyczynić się dobru kogoś innemu, jej samej nie dając
nic. Co prawda jej stwórczyni twierdziła, że jest inaczej i że
podporządkowując się zapewniała sobie spokój, ale wampirzyca szczerze wątpiła w to,
żeby tak było. Wampirza królowa mogłaby kłamać, byleby tylko osiągnąć swoje
cele. Choć sprzeciwienie się Isobel bez wątpienia oznaczałoby śmierć, przyjęcie
propozycji współpracy również nie gwarantowało całkowitego bezpieczeństwa.
A teraz
jeszcze obserwował ją ten dziwny chłopak, z perspektywy przyzwyczajonej do
ostrożnego działania Claudii, będąc niczym jedno, wielkie ostrzeżenie. Czuła,
że coś było z nim nie tak, ale mimo wszystko nie była w stanie zmusić
się do tego, żeby go zabić – nie tak po prostu, chociaż takie rozwiązanie
jawiło się kobiecie jako najgłupsze z możliwych.
Wszystko
było nie tak.
– Kim
jesteś? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. Spojrzała na niego z góry, tym
bardziej, że gdy go puściła, osunął się na kolana, walcząc o oddech. –
Dlaczego mnie śledzisz?
Nie
otrzymała odpowiedzi, ale to było do przewidzenia i to nie tylko dlatego,
że na dłuższą chwilę pozbawiła go tlenu. Nie mówił, co samo w sobie
wydawało się niezwykłe, chociaż Claudia przez lata widziała różne dziwne
przypadki. Była świadoma wielu rzeczy, również tego, jak bardzo skomplikowany i niebezpieczny
był świat. Musiałaby być zdecydowanie zbyt delikatna i naiwna, żeby
uwierzyć w to, że było inaczej, jednak z niewinności obdarto ją
wystarczająco dawno temu, by spoglądała na otaczająca ją rzeczywistość w o wiele
bardziej świadomy sposób.
Czekała,
chociaż nie miała pewności na co i dlaczego. Było coś takiego w spojrzeniu
Olivera, co przyprawiało ją o dreszcze, tym bardziej, że nie zachowywał
się tak, jakby miał względem niej złe zamiary. Nie wydawał się nawet urażony
tym, że już na wstępie spróbowała go zabić, tak po prostu skacząc mu do gardła i dusząc,
choć dzięki takiemu „powitaniu” musiał zdawać sobie sprawę z tego, że
wcale nie żywiła względem niego pozytywnych emocji. Cokolwiek chodziło mu po
głowie, stanowiło całkowite przeciwieństwo przewidywań Claudii i to
wystarczyło, żeby kobieta poczuła się jeszcze bardziej osaczona.
Spojrzała
mu w oczy, chociaż zdecydowanie nie miała na to ochoty. To sprawiło, że
poczuła się jeszcze dziwniej, przez ułamek sekundy niezdolna do tego, żeby
powstrzymać się przed wzdrygnięciem. Wampiry nie odczuwały chłodu, przynajmniej
nie w sensie fizycznym, a jednak wszystkim, co towarzyszyło jej w towarzystwie
Olivera, okazał się tylko i wyłącznie przejmujący chłód – to oraz
wrażenie, że niezmiennie zmierzała ku czemuś, czego nie potrafiła opisać
słowami, a co czekało na nią może już od chwili, w której jej dusza
po raz pierwszy rozpadła się na kawałeczki. Przeznaczenie? Fatum? Może kiedyś
by w nie uwierzyła, ale wydarzyło się dość, żeby i w tej materii
zaczęły towarzyszyć jej wątpliwości.
Cisza
przeciągała się, stopniowo doprowadzając Claudię do szaleństwa. Nie miała
pojęcia, co tak naprawdę podkusiło ją do tego, żeby podejść bliżej, a ostatecznie
uklęknąć naprzeciwko Olivera, tak, żeby lepiej widzieć jego twarz. Gniewnie
zmrużyła oczy, mając nadzieję, że zimne, ostrzegawcze spojrzenie wystarczy,
żeby zrozumiał, że lepiej jest z nią nie zadzierać, jednak po twarzy
nieśmiertelnego trudno było stwierdzić, co tak naprawdę czuł albo myślał.
Wszystko wskazywało na to, że pod tym jednym względem byli do siebie podobni –
dobrzy aktorzy, potrafiący kryć się przed ciekawskim wzrokiem innych. Wcale nie
poczuła się dzięki temu lepiej, ale z dwojga złego wolała przyznać, że coś
w jego zachowaniu zaczynało ją fascynować. Ta dziwna, ale szczera – tak
przynajmniej czuła, początkowo nawet nieświadoma wniosków, które w naturalny
sposób przyszło jej wysnuć – troska, również dała Claudii do myślenia,
wzbudzając wampirzycy coraz to nowe uczucia, w większości takie, których
nie zaznała od bardzo dawna. W końcu jak inaczej miałaby wytłumaczyć sobie
to, że się zawahała i…?
– Dlaczego?
– zapytała niemalże równie łagodnie, jak on na nią patrzył.
Właściwie
nie miała pewności, czego tak naprawdę chciała się dowiedzieć. Tego, co tutaj
robił i jaki to miało związek z jej osoba? Ile wiedział i co
zamierzał w związku z tym zrobić? Z pewnością, choć to wciąż nie
stanowiło wszystkiego, czego mogłaby oczekiwać. Potrzebowała czegoś więcej, a to
pytanie w jakiś pokrętny sposób wydawało się to wyrażać, ale mimo
wszystko…
Gdyby
rozumiała, byłoby dużo prościej.
Kolejny raz
doczekała się tylko i wyłącznie milczenia, to jednak nie przyniosło ze
sobą spodziewanej frustracji. Zaskakująco spokojnie spoglądała na Olivera,
wbrew wszystkiemu nie wyobrażając sobie tego, że miałaby ponownie podnieść na
niego rękę. To wydało jej się wręcz nieakceptowalne – jak kopanie leżącego, bo
wbrew wszystkiemu sądziła, że istniała dość znacząca różnica pomiędzy brakiem
litości a całkowitą utratą honoru.
Ledwo o tym
pomyślała, chłopak zrobił ostatnią rzecz, którą spodziewała się zobaczyć: ostrożnie
skinął jej głową w geście, który była skłonna uznać za oznakę szacunku.
Tak przynajmniej pomyślałaby jeszcze kilka wieków temu, w zupełnie innych
czasach, kiedy takie reakcje miały znaczenie, a świat rządził się innymi,
prostszymi do zrozumienia zasadami. W tamtej chwili nie miała pojęcia czy
powinna się śmiać, czy może wręcz przeciwnie, nie wspominając o tym, że
wciąż nie miała całkowitej pewności co do tego, czy przypadkiem nie popełniała
błędu.
Ciche,
zmierzające ku przedsionkowi kroki wyrwały ją z zamyślenia. Kolejny raz
napięła mięśnie, po czym błyskawicznie poderwała się na równe nogi,
przybierając pozycję obronną, póki nie uprzytomniła sobie, kto zmierzał w ich
stronę. Pośpiesznie wyprostowała się, odrzucając ciemne włosy na plecy i w ułamku
sekundy przybierając jedną z licznych masek, które towarzyszyły jej
niemalże na każdym kroku. Krótko spojrzała na Olivera, ostatecznie niecierpliwym
ruchem ręki dając mu do zrozumienia, żeby się podniósł, co ten zresztą
ostatecznie uczynił. Więc do tego
wszystkiego zamierzasz udawać, że jesteś mi posłuszny? Jednak nie zdajesz sobie
sprawy z tego, że nie jestem Isabeau, czy też…?, pomyślała, jednak i na
te pytania nie przyszło jej poznać odpowiedzi.
– Nemezis?
Mimowolnie uśmiechnęła,
słysząc melodyjny głos Dimitra. Nie patrząc więcej na Olivera, pośpiesznie odwróciła
się w stronę wampira, bez trudu podchwytując nieco zdezorientowane
spojrzenie króla.
– Jestem
tutaj – zapewniła, chociaż to jedno musiał zdążyć już zauważyć. Jakby dobrze się zastanowić, naprawdę
mogłabym być twoim zniszczeniem, dodała w myślach. Ruszyła ku
mężczyźnie, wyprostowana i na powrót pewna siebie, dokładnie tak, jak
mógłby oczekiwać od swojej ukochanej kapłanki. – I tak miałam wracać do
pokoju – stwierdziła, a Dimitr z wolna skinął głową.
– Coś się
stało? – zapytał, nagle materializując się przy niej. Nie była szczególnie zaskoczona
tym, że jak gdyby nigdy nic zarzucił jej na ramiona marynarkę, obojętny na to,
że ktoś taki jak ona (a tym bardziej Isabeau) był całkowicie podatny na ludzkie
słabości.
– Oliver
dotrzymał mi towarzystwa. Musiałam pomyśleć – wyjaśniła, przelotnie spoglądając
na wciąż milczącego chłopaka. – Idziemy?
W gruncie
rzeczy nie musiała pytać, tym bardziej, że Dimitr właściwie nie odstępował jej
na krok, odkąd pod nieswoją postacią przekroczyła próg Niebiańskiej Rezydencji.
Teoretycznie w ten sposób powinna być łatwiej nim manipulować, ale Claudii
wciąż towarzyszyło niejasne wrażenie, że niewiele brakuje, żeby po raz kolejny
wszystko było nie tak. Była gotowa przysiąc, że król po prostu czuł, że coś
jest nie tak – że wyczuwał różnice w jej zachowaniu, być może zrzucając
wszystko a dystans, który w ostatnim czasie mógłby pojawić się pomiędzy nim, a tak bardzo rozżaloną z powodów,
których nie rozumiał, żoną.
Musiała być
ostrożna…
Tak
naprawdę chciała uciekać.
– Co się
dzieje? – usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy Dimitr nagle
zmaterializował się przy niej, jak gdyby nigdy nic ujmując Claudię pod ramię. –
Mam wrażenie, że coś cię dręczy – stwierdził, a ona uśmiechnęła się blado,
nie po raz pierwszy zmuszona do tego, żeby udawać.
–
Absolutnie nic. – Przesunęła się w taki sposób, by móc musnąć wargami jego
usta. Odwzajemnił pieszczotę, ale z wyraźną rezerwą, po raz kolejny
sprawiając, że wampirzyca poczuła się jeszcze bardziej osaczona. W pośpiechu
chwyciła króla za rękę, stanowczo ciągnąć go w stronę wspólnie zajmowanej
sypialni. – Chodź, jestem zmęczona. Za długo już krążę bez celu – stwierdziła i mimowolnie
pomyślała o tym, że właśnie taka była prawda.
Uciekała
tak długo, że już właściwie zapomniała czym jest prawdziwy spokój. W ostatnim
czasie niejako to mała, więc zamierzała z tego korzystać, ale…
Chociaż nie
miała całkowitej pewności, Claudia czuła, że wkrótce przyjdzie jej uciekać na
nowo.
Jocelyne
– Joce… Jocelyne?
Znajomy
głos skutecznie wyrwał ją zamyślenia. Wzdrygnęła się, pierwszy raz od dłuższego
czasu decydując się na to, by rozejrzeć się dookoła. Nie miała pewności, jak
długo tkwiła w bezruchu na zrobionej z gumowej opony huśtawce, którą
znalazła za domem. Na zewnątrz było chłodno, a ona niemalże wypatrywała
padającego śniegu, jednak do tej pory jej to nie przeszkadzało, tym bardziej,
że po wydarzeniach w ośrodku nade wszystko doceniała swobodę i świeże
powietrze.
Mimowolnie
zadrżała, po czym odepchnęła się nogami od ziemi, żeby w końcu wprawić
huśtawkę w ruch. Podmów powietrza rozwiał jej włosy, ciskając niesfornymi
kosmykami wprost na twarz, więc odgarnęła je niedbałym ruchem. Spojrzała w stronę
domu, chcąc upewnić się, że to nie któreś z rodziców próbowało ją zawołać,
jednak podświadomie czuła, że w ogrodzie jest sama.
Co więcej
znała ten głos – i to aż nazbyt dobrze, bo w ostatnim czasie martwiła
się o tę osobę wystarczająco długo, wciąż zastanawiając się nad tym, co
tak naprawdę wydarzyło się w tamtym
budynku.
– Rosa? –
wyszeptała tak cicho, że ledwo była w stanie samą siebie zrozumieć, ale
właścicielce imienia to wystarczyło.
Zmaterializowała
się przed nią, wystarczająco blisko, żeby Joce zaczęła obawiać się o to,
czy przypadkiem nie uderzy w dziewczynę huśtawką, póki nie przypomniała
sobie o tym, że w przypadku ducha to raczej niemożliwe. Przestała się
ruszać, chcąc trochę wytracić prędkość i już tylko bujając się łagodnie,
naprzemiennie to przybliżając się, to znów oddalając do stojącej tak blisko
niej Rosy.
– Dobrze
wiedzieć, że nic ci nie jest – stwierdziła tamta, a Jocelyne prychnęła,
nie mogąc się powstrzymać.
– Mnie? –
powtórzyła z niedowierzaniem. – Nie ja ostatnim razem krzyczałam z bólu
– stwierdziła z nutką goryczy, mimowolnie krzywiąc się na samo
wspomnienie.
Mocniej zacisnęła
palce na lodowatych łańcuchach, nie ufając swojemu ciału na tyle, żeby móc się
rozluźnić. Zwłaszcza w emocjach była skłonna uwierzyć, że przy pierwszej
okazji zsunie się z huśtawki albo zrobi coś równie głupiego, chociażby
impulsywnie decydując się na Rosę skoczyć i mocno ją uściskać. Dopiero
zaczynało do niej docierać to, że przyjaciółka w końcu zdecydowała się
odezwać – długie dni po tym, co miało miejsce w związku z Projektem Beta, a co skutecznie
wytrąciło Jocelyne z równowagi. Miała wręcz ochotę zacząć krzyczeć, co
najmniej niedowierzając temu, że dziewczyna mogła aż tyle czasu zwlekać z przybyciem,
pozwalając jej zamartwiać się o to, co i dlaczego była w stanie
zrobić Within.
– Nie mogę
umrzeć po raz drugi, Joce – przypomniała łagodnie Rosa. – Nie w tym
świecie.
– Ale ja
się martwiłam! – obruszyła się, tym razem nie mogąc powstrzymać się przed
podniesieniem głosu.
Dziewczyna
wydała z siebie przeciągłe westchnienie, wyraźnie skruszona, a przynajmniej
takie wrażenie odniosła Jocelyne. Zdecydowanie nie czuła się tak, jakby miała
przed sobą ducha – jej przyjaciółka była na to zbyt urocza, za bardzo krucha i urocza.
Co prawda zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku nieśmiertelnych
i istot nadnaturalnych, to były tylko i wyłącznie pozory, ale mimo
wszystko…
–
Przepraszam – usłyszała. Spojrzała na Rosę z powątpiewaniem, sama niepewna
tego, jak powinna się zachować – ciągnąć udawanie obrażonej, czy może od razu
wspaniałomyślnie wybaczyć. – Chciałam przyjść wcześniej, ale nie byłam pewna,
czy to dobry pomysł. Musiałam mieć pewność, że z tobą wszystko w porządku
i… czy tym razem pokusisz się o wtajemniczenie reszt – dodała, a Joce
jęknęła.
– Trudno,
żebym po tym wszystkim dalej siedziała w pokoju pod kołdrą i powtarzała,
że nic się nie dzieje – zauważyła przytomnie.
Rosa skinęła
głową, wciąż dziwnie spięta. Raz po raz nerwowo rozglądała się dookoła, wydając
się kogoś albo czegoś szukać, a może raczej obawiać. Wciąż nie czuła się
wystarczająco pewnie, by z całym przekonaniem móc rozpoznać emocje, które
targały tą istotą, ale czuła, że coś zdecydowanie jest na rzeczy.
– W porządku.
– Dziewczyna skinęła głową. Rude włosy opadły jej na twarz, a cieniutki
materiał sukienki, którą miała na sobie, lekko zafalował za sprawą ruchu.
Obserwując odsłonięte ramiona Rosy, Joce z miejsca poczuła, że robi jej
się jeszcze bardziej zimno. – Tak będzie ci łatwiej… To na pewno.
– A tobie
będzie łatwiej do mnie przychodzić, bo nikt nie pomyśli, że całkiem mi odbiło i mówię
do siebie – dodała, a jej rozmówczyni uśmiechnęła się słodko.
– To
cudownie, że wciąż chcesz, żebym do ciebie przychodziła – stwierdziła z przekonaniem.
– Zawsze lubiłam mieć towarzystwo, więc tym bardziej ucieszyłam się, kiedy
okazało się, że mnie widzisz i nie zamierzasz uciec. Jeśli jeszcze nie
masz dość tego, że dużo mówię, to… – Rosa urwała, po czym zaśmiała się melodyjnie.
– Uważaj, bo jeszcze zaklepię sobie jakiś kącik w twoim pokoju – dodała z figlarnym
błyskiem w oczach.
– Co z tego?
Duchy nie śpią, nie potrzebują jedzenia ani rzeczy – powiedziała, ostrożnie
dobierając słowa. – Współlokatorka idealna – stwierdziła i tym samym po
raz kolejny doczekała się przyjemnego dla ucha śmiechu.
– Skoro tak
sądzisz… Kiedy będę mogła, wtedy zawsze przyjdę – zapewniła pośpiesznie. –
Przynajmniej tak długo, jak sama nie każesz mi odejść. Dobrze się przy tobie
czuję, Joce.
Jakimś
cudem udał jej się uśmiechnąć, chociaż nie sądziła, że będzie do tego zdolna.
Nie w sytuacji, w której myślami była przy kimś innym, tym bardziej,
że obecność Rosy sprawiła, że na usta zaczęło cisnąć jej się inne, bardziej
konkretne pytanie. Bo skoro ona wciąż mogła do niej przychodzić, czy w takim
razie było to równoważne z tym, że każdy, kto umarł i kogo chociaż
przez ułamek sekundy była w stanie zobaczyć…?
Dallas.
Rosa mogła
przynajmniej spróbować pomóc w rozwianiu kilku wątpliwości, które w naturalny
sposób dręczyły Jocelyne przez tyle czasu i które przez te wszystkie dni
narastały, stopniowo doprowadzając dziewczynę do szaleństwa. A skoro tak…
– Ehm… Mogę
cię o coś zapytać? – zaryzykowała, a spojrzenie jej rozmówczyni jak
na zawołanie skoncentrowało się na niej. – Ja chciałam…
– Jocelyne?
– usłyszała w tym samym momencie i w tamtej chwili niewiele
brakowało, żeby jednak spadła z huśtawki, gdyby nie para dłoni, które w porę
pochwyciły ją za ramiona. Wiedziała, że wujek Rufus miał w zwyczaju
poruszać się w cichy, praktycznie niezauważalny sposób i że już chyba
z przyzwyczajenia uniemożliwiał zauważenie jego obecności, ale to nie
miało znaczenia. – Z kim ty…? – zaczął, a potem musiał przypomnieć
sobie o tym, co potrafiła, bo już tylko spoglądał na nią w roztargnieniu.
– No tak.
Kątem oka
zauważyła, że Rosa zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz