Elena
– Elena, do cholery!
Wyprostowała się niczym
struna, po czym z irytacją spojrzała na siedzącego u jej boku
Lawrence’a. Jakby miała zliczyć, ile razy słyszała to jedno zdanie w ciągu
minionej godziny, pewnie już dawno straciłaby rachubę. Fakt, że wampir raz po
raz okazywał frustrację, upominając ją tak, jakby była nieporadnym dzieckiem,
również nie poprawiał jej nastroju. W gruncie rzeczy miała ochotę
wyskoczyć z samochodu, bezceremonialnie zatrzasnąć drzwiczki (i to
najlepiej w taki sposób, by się wygięły, chociaż podejrzewała, że za to
akurat by ją zabił; kiedy w grę wchodziły samochody, mężczyźni bywali
gorsi niż małolaty), a potem wrócić do domu – ot tak dla przykładu,
chociaż nie sądziła, żeby jakiekolwiek zachowanie zrobiło na wampirze
szczególne wrażenie.
Nerwowo zacisnęła dłonie na
kierownicy, próbując zapanować nad sobą na tyle, by przypadkiem jej nie wyrwać.
Usiłowała zebrać myśli i przypomnieć sobie wszystko, czego zdążyła
dowiedzieć się podczas kilku lekcji z Edwardem oraz tego, co przed
wyjazdem powiedział jej Lawrence, ale to nie było takie proste, kiedy ktoś
ciągle patrzył jej na ręce. Sama nie miała pewności jakim cudem udało jej się
przekonać wampira do tego, żeby w ogóle wpuścił ją do lexusa, a co
dopiero pozwolił poprowadzić, ale to nie miało najmniejszego znaczenia.
Potrzebowała odskoczni, a perspektywa nauki jazdy mogła okazać się idealną
okazją, ale… zdecydowanie nie w sytuacji, kiedy miało się obok
przewrażliwionego na punkcie samochodu faceta.
Świetnie się zapowiada, pomyślała, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
Podejrzewała, że zaskoczenie, które odczuwał L. od chwili, w której
zdecydowała się zadzwonić i poprosić o spotkanie, miało wkrótce
ustąpić miejsca irytacji na tyle dłużej, by pokusił się o wysłanie jej do
diabła. Jasne, była trudna – nie musiał jej tego mówić – ale prawda była taka,
że oboje tacy byli i chyba właśnie na tym polegał problem. Ona i jej
dziadek byli osobami, które przy odrobinie szczęścia mogły znaleźć się na
dobrej drodze do tego, żeby się pozabijać, co zresztą zaczęło jawić jej się
jako coraz bardziej prawdopodobne.
– Przecież uważam –
wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Gdyby wzrok mógł zabijać, Lawrence
najpewniej w tamtej chwili odkryłby w sobie kolejny dar. Ona z kolei
już dawno padłaby trupem.
Cudownie.
– Gdybyś była ostrożna, nie
miałbym żadnych uwag – zniecierpliwił się, a Elena prychnęła. Żartował
sobie z niej?
– Miałeś uwagi na chwilę
przed tym, jak w ogóle wsiadłam do samochodu – odparowała, nie kryjąc
zniecierpliwienia.
– Oczywiście, że tak –
rzucił takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Lepiej
dmuchać na zimne… Zwłaszcza, gdy za kierownicę wpuszcza się małolatę bez prawa
jazdy.
W tamtej chwili zapragnęła roześmiać
się w co najmniej histeryczny sposób. W całej tej sytuacji, to
właśnie to było jego największym problemem? Mogła się założyć, że nawet gdyby
miała odpowiednie dokumenty i cały zestaw certyfikatów, poświadczając, że
jeździ lepiej niż niejeden zawodowiec, Lawrence i tak miałby jakieś
wątpliwości.
Nie kłóć się z nim, tylko skup się na drodze… Nie chcesz
wracać do domu, prawda?
Cóż, tak było w istocie,
chociaż przez większość czasu starała się o tym nie myśleć. Co prawda
atmosfera w jej rodzinnej rezydencji nie była aż taka zła, jednak nawet
tam trudno jej było nie zastanawiać się nad tym, co spotkało się Liz. Nie była
pewna, ile czasu tak naprawdę siedziała przy przyjaciółce, zanim doszła do
wniosku, że tak naprawdę wcale nie jej potrzebowała Elizabeth. W gruncie
rzeczy to Damien robił o wiele więcej, aniżeli Elena by mogła, chociaż
trudno było jej stwierdzić czy to dobrze, czy może wręcz przeciwnie. Wiedziała
jedynie, że najrozsądniej będzie dać Uzdrowicielowi działać – i ewentualnie
zabić go, gdyby jednak coś spieprzył.
Mimo wszystko sądziła, że
jak na siebie, zachowywała się względem Damiena w wyjątkowo litościwy
sposób.
Inną kwestię stanowiła
nieobecność Rafaela i możliwości, które w związku z tym miała.
Mogła siedzieć w domu, co bynajmniej nie poprawiało jej nastroju. Problem polegał
na tym, że gdyby przynajmniej spróbowała się gdzieś ruszyć, to najpewniej
wiązałoby się z obecnością Miriam, a na to psychicznie nie czuła się
gotowa. Nie chodziło już nawet o to, że demonica mogłaby być wyjątkowo
irytująca – to akurat było do zniesienia, tym bardziej, że sama Cullenówna nie
zachowywała się w lepszy sposób. Chodziło tylko i wyłącznie o to,
że Mira przypominała o braku informacji na temat jej brata, a to
stanowiło co najmniej wrażliwy, bolesny temat, którego Elena wolała unikać tak
długo, jak tylko będzie to możliwe.
W tym miejscu wracała do
opcji numer trzy, a więc propozycji Lawrence’a. Skoro już musiała
wybierać, wolała znosić jego uwagi, złośliwości i wszystko to, co wiązało
się z perspektywą wspólnego spędzania czasu, przy okazji stanowiąc idealną
odskocznię – a więc coś, czego naprawdę potrzebowała. Fakt, że L. nie
zadawał zbędnych pytań, przynajmniej na razie, również wiele ułatwiał, nawet
jeśli ceną było regularne podnoszenie jej ciśnienia.
– Na litość bogini, nie
szarp tą kierownicą. Prowadzisz samochód, nie ciągnik! – usłyszała, ledwo tylko
skręciła w kolejną uliczkę i aż się w niej zagotowało.
– A skąd ty wiesz, jak
prowadzi się ciągnik, do jasnej cholery?!
Ręce jej zadrżały, co
uznała za zły znak, zwłaszcza, że do tej pory miała wrażenie, że radziła sobie
całkiem nieźle. Mimo wszystko L. był mniej nerwowy i przewrażliwiony od
Edwarda, który stresował ją do tego stopnia, że niczym dziwnym wydawało jej się
to, że ostatecznie pomyliła wsteczny z biegiem. Co prawda wampirowi nie
dało się tego wytłumaczyć, bo uszkodzone auto wciąż pozostawało uszkodzonym
autem, ale mimo wszystko…
– Zważaj trochę na słowa, jasne,
moja panno? – Lawrence wywrócił oczami. – I patrz na drogę. Skręć w lewo,
jeśli łaska – dodał takim tonem, że przez moment miała ochotę go udusić.
Unikając spoglądała w jego
stronę, z premedytacją uniknęła dostosowania się do tego, co mówił. W zamian
przyśpieszyła, chociaż prędkość, którą dotychczas pozwoliła sobie rozwinąć,
zdecydowanie nawet w połowie nie wykorzystywała możliwości, które dawał
samochód. Nie chodziło już nawet o to, że wampir mógłby jej nie ufać, ale o to,
że sama nie była pewna na ile bezpiecznie może sobie pozwolić, niemniej w sytuacji,
w której L. próbował traktować ją w ten sposób…
Cóż, w najgorszym
wypadku jednak miał ją zabić.
– W lewo – przypomniał
jej.
Prychnęła, po czym
najbardziej dramatycznym tonem, na jaki było ją stać, zadała jedno, proste
pytanie:
– W które?!
Zobaczyć wyraz jego twarzy
był wart wszystkiego, łącznie ze zrobieniem z siebie kompletnej idiotki.
Widziała konsternację, która odmalowała się w rubinowych tęczówkach
wampira – całą mieszankę emocji, począwszy od niedowierzania, przez irytację i rozdrażnienie.
Otworzył usta, najpewniej po to, żeby raz jeszcze na nią warknąć, ale nie dała
mu po temu okazji, w zamian stanowczo zawracając samochód. Skręciła
gwałtownie, tak, że ten aż zatrząsnął się niebezpiecznie, kiedy nagle znaleźli
się na nierównym terenie. Podejrzewała, że Lawrence w tamtej chwili musiał
zacząć żałować również tego, że zdecydował się jeździć z nią po obrzeżach,
by zmniejszyć ryzyko wpadnięcia na kogokolwiek przy dużym ruchu.
Raz jeszcze szarpnęła kierownicą,
by w końcu bezceremonialnie wcisnąć hamulec – może trochę zbyt gwałtownie,
o czym przekonała się, kiedy bezceremonialnie poleciała do przodu, a pas
bezpieczeństwa w nieprzyjemny sposób wpił jej się w pierś. Skrzywiła
się, nagle pozbawiona tchu, jednak nie dała niczego o po sobie poznać, w zamian
jak gdyby nigdy nic prostując się na swoim miejscu. Żebra łagodnie pulsowały
bólem, jednak i to była w stanie zignorować, w zamian zachowując
się tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca.
Poczuła na sobie
przenikliwe, gniewne spojrzenie towarzyszącego jej wampira. Zaraz po tym
Lawrence się przesunął, tylko i wyłącznie po to, by niemalże agresywnym
ruchem wyszarpnąć kluczyki ze stacyjki.
– Wysiadaj – warknął i coś
w jego tonie sprawiło, że jednak nie wytrzymała napięcia.
Zaczęła się śmiać, jeszcze
zanim nieco drżącymi dłońmi udało jej się uporać z drzwiczkami po swojej
stronie i wydostać na zewnątrz. Nie była na tyle zdesperowana, by
ostatecznie wytrącić L. z równowagi, dlatego zamknęła je ostrożnie,
zamiast po prostu je zatrzasnąć, ale podejrzewała, że jej towarzyszowi w tamtej
chwili nie czyniło to żadnej różnicy. Był zły, co poniekąd stanowiło jej cel
już od pierwszej chwili, w której zaczął drażnić ją swoimi ciągłymi
uwagami.
– Och, daj spokój –
westchnęła i znowu parsknęła śmiechem. – O bogini, udało mi się
ciebie przestraszyć, prawda? – dodała i znowu zaczęła niekontrolowanie
chichotać.
Lawrence podejrzliwie
zmrużył oczy.
– Zrobiłaś to specjalnie,
tak? – zapytał i chociaż teoretycznie powinien był odczuwać z tego
powodu ulgę, wszystko wydawało się raczej sugerować, że miał ochotę kogoś
zabić.
– Ależ skąd! – prychnęła Elena.
– Mam problemy z rozróżnianiem stron… Wiesz co, dziękuję pięknie za taką
wiarę we mnie!
– Szczerze powiedziawszy, w twoim
przypadku nic by mnie nie zdziwiło – stwierdził z powagą, przelotnie
spoglądając na jej jasne włosy.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści.
– Dziękuję bardzo!
Przypomnę tylko, po kim mam geny! – obruszyła się, jednak jej frustracja jedynie
poprawiła nastrój Lawrence’a, bo ten uśmiechnął się złośliwie.
– O ile dobrze mi
wiadomo, ty jedyna masz problem z prowadzeniem auta – stwierdził niemalże
pogodnym tonem.
Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, w głowie niemalże w paniczny sposób
szukając jakiejś wyjątkowo złośliwej odpowiedzi. Nie miała po temu okazji, bo
nagle panującą ciszę przerwał trzepot skrzydeł, a potem charakterystyczny
dźwięk, który z jakiegoś powodu w tamtej chwili skojarzył jej się z szyderczym
śmiechem.
– Kraaa…
Poderwała głowę, by móc
spojrzeć na siedzącego na gałęzi jednego z najbliższych drzew kruka. Ptak
łypał na nią jednym okiem, wesoło machając skrzydłami i sprawiając
wrażenie wielce zadowolonego z życia.
Gratulacje, właśnie zostałaś ptasim psychologiem. Wiesz już, kiedy
jest zadowolony,
pomyślała z przekąsem.
– Osz ty, cholero! –
rzuciła na głos. – A ja próbowałam cię bronić i liczyłam na
przynajmniej odrobinę solidarności, no! Tak się nie robi, Raven!
– Raven…?
Spojrzała na L. w sposób
sugerujący, że za moment zabije kogoś w afekcie.
– Tak, nazwałam kruka krukiem!
Nie wolno?! – Wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Wszyscy
faceci są beznadziejni!
Mruczała gniewnie coś
jeszcze, nie dbając o to, że najpewniej jedynie się pogrąża. Lawrence nie
odezwał się więcej nawet słowem, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że to nie
ma najmniejszego sensu. Chcąc nie chcąc musiała przyznać mu rację, tym
bardziej, że sama nie była pewna, co drażniło ją bardziej – jego słowa czy może
perspektywa wyśmiania przez kruka, który…
Och, tak. Naturalnie musiał
przypomnieć jej o Rafaelu.
Wypuściła powietrze ze
świstem, żeby nad sobą zapanować. Nie wiedziała, czy podczas nieobecności
demona kruk pamiętał o tym, że powinien jej pilnować, ale jego obecność
wydała jej się dość jednoznaczna. Uznała, że to dobry znak, tym bardziej, że –
chociaż nie potrafiła sobie tego wyobrazić – podejrzewała, iż w przypadku,
gdyby Rafaelowi coś się stało, Raven najpewniej byłby w stanie to wyczuć… I ona
sama również.
W milczeniu powiodła
wzrokiem dookoła, ostatecznie koncentrując spojrzenie na L. Wampir obserwował
ją z uwagą, wydając się nad czymś intensywnie myśleć, ale ostatecznie nie
odezwał się nawet słowem. Nawet jeśli miał jakieś uwagi, najwyraźniej
postanowił zachować je dla siebie.
– Mogę dzisiaj zostać na
noc? – zapytała cicho, nawet nie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego
mówi.
– Dzisiaj? – powtórzył z powątpiewaniem
Lawrence.
Elena zacisnęła usta.
– Powiedziałeś, że lepiej
bym spędzała czas z tobą niż z Miriam – przypomniała o wiele
chłodniej niż chciała.
– Brzmi jak ja – przyznał,
po czym wydał z siebie przeciągłe westchnienie. – Po prostu mogłaś mnie
uprzedzić wcześniej. Miałem w planach wyjść zapolować, ale…
– Nie mam pięciu lat –
przypomniała mu zniecierpliwionym tonem. – Potrzebuję… odrobiny spokoju –
dodał, a L. wymownie uniósł brwi ku górze, najwyraźniej w to
powątpiewając.
Miała wrażenie, że minęła
cała wieczność, zanim wampir zdecydował się z wolna skinąć głową. Wciąż przypatrywał
jej się w bliżej nieokreślony, na swój sposób zatroskany sposób, chociaż
naturalnie tego nie skomentował. Uznała to za coś w zupełności
naturalnego, zresztą jak i to, że sama zdecydowała się darować sobie
jakiekolwiek podziękowania.
Westchnęła, po czym bez
słowa ruszyła w stronę samochodu. Wymownie zerknęła na drzwi od strony
kierowcy, zanim na powrót przeniosła wzrok na Lawrence’a.
– Już nie dasz mi
poprowadzić, prawda? – zapytała jakby od niechcenia, a wampir parsknął
pozbawionym wesołości śmiechem.
– Nie ma mowy.
Jedynie wywróciła oczami.
– Świetnie. Mogłam się tego
spodziewać. – Chcąc nie chcąc okrążyła auto, by znaleźć się po stronie
pasażera. – Teraz to ja będę ci patrzeć na ręce.
W jakiś pokrętny sposób to,
że Lawrence ostatecznie zdecydował się ją wyśmiać, wydało jej się najpewniej
naturalne.
Poczuła się dziwnie, kiedy
sama została w apartamentowcu. Nocą wszystko wydawało się inne i chociaż
była już w tym olbrzymim mieszkaniu po zachodzie słońca, czym innym było
siedzieć tam w stresie i towarzystwie kuzynostwa, a czym innym
zostać samą, dodatkowo zamkniętą na klucz. Nie miała pojęcia, co takiego myślał
sobie Lawrence, kiedy potraktował ją niemalże tak, jakby była dzieckiem, które
dla bezpieczeństwa trzeba było chronić przed nim samym, ale wolała się nad tym
nie zastanawiać. Nie dziwiło jej zresztą to, że wampir mógłby postępować w ten
sposób, zwłaszcza po tym, co powiedziała mu na temat Isobel i wyroku,
który ta na nią wydała. Co prawda zamknięte drzwi i zamek nie miały
niczego zmienić, ale… taka troska wydała jej się całkiem urocza.
Nie miała co ze sobą
zrobić, początkowo bez większego celu krążąc po pogrążonych w ciszy i ciemnościach
pokojach. Nie widziała powodu, dla którego miałaby zapalać światło, w mroku
czując się równie dobrze, a może nawet lepiej, aniżeli w jasności.
Nie miała pewności, kiedy to tak naprawdę się zaczęło, ale podejrzewała, że to
kolejna anomalia w związku z piciem wyjątkowej krwi Rafaela. Przez
dłuższy czas nawet stała przed lustrem w łazience, przypatrując się
swojemu odbiciu i nie po raz pierwszy próbując ocenić swój wygląd.
Widziała zmiany w kolorze swoich włosów – tę nietypową, srebrzystą
poświatę, chociaż ta nie była aż tak intensywna jak jeszcze dzień czy dwa
wcześniej. W gruncie rzeczy odkąd nie było Rady, wydawała się wracać do
normy, ale… co tak naprawdę było teraz dla niej normalne?
Coś ścisnęło ją w gardle,
więc pośpiesznie zmieniła tok rozumowania na inny. Właściwie sama nie była
pewna, dlaczego poprosiła Lawrence’a o to, żeby pozwolił jej u siebie
zostać, ale to wydało jej się najmniej istotne. Potrzebowała samotności, a przynajmniej
tak jej się wydawało, kiedy byli w lesie. W domu zdecydowanie nie
miała jej doznać, aż nazbyt świadoma tego, że tuż obok, nawet w oddzielnych
pokojach, znajdowało się przynajmniej kilka innych wampirów. Czasami marzyła o tym,
żeby tak po prostu móc porozmawiać z mamą albo Rosalie, którą nie tak
dawno temu traktowała jak powiernicę i wsparcie. W przypadku tej
drugiej zmieniło się wszystko, a kłamstwa jedynie dodatkowo odsuwały Elenę
od rodziny, co wydało jej się raniące nawet pomimo tego, że wiedziała, iż
postępuje słusznie.
Po raz kolejny musiała
kręcić, tym razem na temat tego, że zamierza spędzić noc w domu Gabriela i Renesmee,
siedząc przy Elizabeth. Chyba naprawdę powinna była to zrobić, ale nie
wyobrażała sobie tego, czując się prawie jak piąte koło u wozu. Liz miała
Damiena, a zwłaszcza teraz Elena zdawała sobie sprawę z tego, jak
wielkim wsparciem potrafił być kochany mężczyzna – i to pomimo tego, że
sama jak na ironię nie miała przy sobie nikogo.
Chyba nigdy dotąd nie czuła
się aż do tego stopnia samotna, nie będąc w stanie marzyć już o niczym
innym, prócz tego, żeby puścić w niepamięć wszelakie przykre słowa i znowu
znaleźć się w silnych, ciepłych ramionach. Mogła sobie nawet darować
zabicie Rafaela za to, że tak po prostu poleciał do Volterry, by spotkać się z istotą,
która z równym powodzeniem mogła go zabić w przypływie frustracji,
tylko dlatego, że odpowiednio nie wykonał powierzonego mu zadania. Gdyby do
tego wszystkiego wydało się to, że królową zdradził, pozwalając Elenie żyć i tym
samym przeciwstawiając się swojej pani…
Nie, zdecydowanie nie
chciała o tym myśleć.
Wróciła do sypialni,
starannie zamykając za sobą drzwi, chociaż to i tak nie miało sensu.
Ciężko opadła na łóżko, korzystając z tego, że jak zwykle sprawiało wrażenie
praktycznie nieużywanego, co zresztą wcale jej nie dziwiło. Wampiry nie
sypiały, ale ona – jako ktoś, kto po części pozostawał człowiekiem – swobodnie
mogła wykorzystać pełen potencjał dużego, wygodnego materaca. Problem polegał
na to, że nawet pomimo późnej pory, odczuwanego zmęczenia i wręcz
idealnych warunków do tego, żeby spróbować odpocząć, nie wyobrażała sobie tego,
że mogłaby tak po prostu zdołać zasnąć.
Zacisnęła powieki, naiwnie
licząc na jakiś cud i to, że jednak uda jej się zapaść w sen. Być
może nawet była tego bliska, popadając w stan, który swobodnie można było
określić mianem swego rodzaju pogranicza – sytuacji, w której wciąż była
świadoma tego, co działo się wokół niej, ale zarazem nie widziała powodu, dla
którego miałaby się poruszyć albo otworzyć oczy. Tak było jej dobrze, a Elena
czuła się trochę tak, jakby uniosła się w powietrzu – swobodnie dryfowała w ciemnościach,
jakby oderwana od rzeczywistości i pozbawiona jakiejkolwiek kontroli nad
tym, co przez cały ten czas działo się wokół niej. To było przyjemne, ale z drugiej
strony…
Właśnie wtedy panującą
dookoła ciszę przerwał przenikliwy dźwięk komórki, świadczący o otrzymaniu
nowego SMS-a.
Początkowo nie zareagowała,
gotowa prędzej cisnąć telefonem przez pokój, aniżeli zmusić się do otwarcia
oczu i zrobienia czegokolwiek innego. Nie chciała wstawać, zbyt rozleniwiona,
by choć próbować przeczytać wiadomość. Właściwie sama nie była pewna, co
takiego tknęło ją do tego, żeby w ostatniej chwili zmienić zdanie i –
mając ochotę przy tym wyklinać na czym świat stoi – sięgnąć po położony na
stoliku nocnym telefon. Nie miała pewności, kto i dlaczego mógłby od niej chcieć
akurat o tej porze, ale jeśli to było coś ważnego…
Zmrużyła oczy, kiedy
ekranik zabłysł jasnym światłem, na dłuższą chwilę ją oślepiając. Pośpiesznie
odsunęła komórkę na długość wyciągniętej ręki, chcąc chociaż trochę ograniczyć
niedogodności i czekając aż jej oczy przywykną do nowej sytuacji.
Zamrugała energicznie, coraz bardziej sfrustrowana, tym bardziej, że prawe
udało jej się zasnąć. Przez myśl przeszło jej, że jeśli nagle okaże się, że to
głupi żart Aldero albo cokolwiek mało istotnego, wtedy naprawdę będzie musiała
kogoś zabić. Z kolei jeśli to L. sprawdzał, czy wciąż była żywa albo
przynajmniej nie rozniosła mu połowy apartamentowca, tym bardziej zamierzała
urządzić mu małe piekło.
Minęła dłuższa chwila,
zanim uprzytomniła sobie, że żadna z tych sytuacji nie wchodziła w grę
– przynajmniej nie tym razem.
Wręcz przeciwnie – to było
istotne, a przynajmniej ona czuła się gotowa zrobić wszystko dla osoby, która
tak nagle postanowiła się odezwać. Wszędzie rozpoznałaby numer na wyświetlaczu,
nie wspominając już o tym, że kiedy odebrała wiadomość i zobaczyła
dwa, proste słowa na które składała się wiadomość, serce omal nie wyskoczyło
jej z piersi. Czuła się tak, jakby ktoś porządnie uderzył ją w głowę,
wytrącając przy tym z równowagi w sposób, którego zdecydowanie się
nie spodziewała.
Tego, że na wstępie mógłby zapytać o coś pozornie tak mało
istotnego, tym bardziej.
Gdzie jesteś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz