Wybiegła na ulicę, zatrzymując
się gwałtownie tylko i wyłącznie przez ostry dźwięk klaksonu oraz
konieczność natychmiastowego odskoczenia w tył. Rozpędzony samochód
przemknął tuż przed nią, mijając oszołomioną Jocelyne zaledwie o kilka
centymetrów. Znowu usłyszała klakson, kiedy kierowca „pozdrowił” ją w wyczuwalnie
zagniewany sposób. Z wrażenia byłaby upadła, gdyby nie para silnych
ramion, które pochwyciły ją w pasie i zdecydowanie podciągnęły w tył.
–
Oszalałaś?! – jęknął wyraźnie przerażony Dallas. Powiedzieć, że po prostu się wystraszył,
byłoby kłamstwem. – Joce, co ty…?
Nie dała mu
dokończyć, nagle wybuchając niepohamowanym, rozdzierającym płaczem. Zaraz po
tym odwróciła się i po prostu wpadła mu w ramiona, tym samym
zmuszając go do tego, by w najzupełniej machinalny sposób przygarnąć ją do
siebie. Wyczuła, że zesztywniał, na dłuższą chwilę zamierzając w bezruchu i po
prostu tuląc ją do siebie, kiedy zaczęła szlochać.
Nie miała
pewności jak długo to trwało, a tym bardziej ile czasu minęło, zanim
zapanowała nad sobą na tyle, by spróbować się od niego odsunąć i unieść
głowę. Stali na chodniku, wtuleni w siebie nawzajem, trochę jak para
kochanków w tych wszystkich filmach romantycznych, chociaż ona
zdecydowanie nie czuła się jak bohaterka jakiejkolwiek miłosnej historii. Wręcz
przeciwnie – miała się raczej za idiotkę, która była na dobrej drodze do tego,
żeby wszystko definitywnie popsuć.
Chociaż
próbowała, nie mogła znaleźć w sobie dość odwagi, by spróbować unieść
głowę i spojrzeć Dallasowi w oczy. To on sam musiał ją do tego
zmusić, bez słowa ostrzeżenia ujmując Joce pod brodę. Poddała mu się, chociaż
miała ochotę uciec wzrokiem gdzieś w bok – cokolwiek, byleby uciec z zasięgu
tych lśniących, intensywnie zielonych oczu.
– Co się
tam stało? – zapytał wprost, a ona jęknęła, przez dłuższą chwilę niezdolna
do wykrztuszenia z siebie chociaż słowa.
– Widziałam…
– zaczęła drżącym głosem. Zaraz po tym urwała i energicznie potrząsnęła
głową, próbując doprowadzić się do porządku. Zaraz po tym coś w niej pękło
i już nie była w stanie powstrzymać się przed mówieniem: – Widziałam
kogoś… A ona po prostu do mnie podeszła i… i wcale nie zachowywała
się dziwnie… – Więcej łez popłynęło po jej policzkach, zwłaszcza kiedy
przypomniała sobie reakcję dzieciaków w barze. – Nie wiedziałam… I nie
wiem, dlaczego mi to zrobiło. Pozwoliła, żeby się śmiali…
Dallas
drgnął, po czym mocniej przygarnął ją do siebie.
– Ktoś się z ciebie
śmiał? – zapytał gniewnie, napinając mięśnie. Przywarła do niego mocniej, nie
chcąc ryzykować, że pod wpływem impulsu spróbuje zawrócić do baru i zrobić
coś wybitnie głupiego. – Joce…
– W ich
oczach byłam wariatką – stwierdziła zgodnie z prawdą. Dopiero w chwili
wypowiadania tych słów uprzytomniła sobie, że były prawdziwe. – Każdy by tak
zareagował i… Będą się ze mnie śmiali. Będą, bo to, co robię, nie jest
normalne.
Nie chciała
pozwolić sobie na to, żeby znowu się przy nim rozpłakać, ale to okazało się o wiele
silniejsze od niej. Łzy z uporem płynęły, utrudniając jej zarówno
zobaczenie czegokolwiek, jak i właściwe zapanowanie nad własnym ciałem.
Bez słowa wtuliła się w Dallasa, dosłanie tak jak na początku, zachowując
się przy tym tak, jakby jego obecność i bliskość stanowiły
najnormalniejszą rzecz na świecie. Trzymał ją i to wydawało się dobre,
nawet pomimo tego, jak traktował ją przez ostatnie godziny.
Próbowała
zebrać myśli i podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję, ale to okazało się
trudne. Pomyślała, że chyba powinna go przeprosić albo… powiedzieć cokolwiek, co pozwoliłoby jej jakkolwiek
się wytłumaczyć, ale to okazało się równie trudne, co i próba zapanowania
nad płaczem. Była zbytnio oszołomiona, by jakkolwiek protestować w momencie,
w którym Dallas nagle się poruszył, żeby jak gdyby nigdy nic przenieść
obie dłonie na jej policzki. Zaraz po tym bardzo ostrożnie uniósł jej głowę w taki
sposób, by musiała spojrzeć mu w oczy, a potem…
Tym razem
pocałunek okazał się o wiele mniej gwałtowny niż ostatnim razem, kiedy
zrobił to po to, żeby odwrócić uwagę Julie. Sam gest ją oszołomił, ale nie w sposób,
który byłby jakkolwiek negatywny – wręcz przeciwnie. Zastygła w bezruchu, w oszołomieniu
wpatrując się w chłopaka i bezskutecznie próbując zrozumieć to, co
właśnie działo się pomiędzy nimi. Byli blisko, nie po raz pierwszy zresztą, ale
tym razem to nie wzbudzało w niej żadnych wątpliwości. Czuła bijące od
jego ciała ciepło, mieszające się z jej własnym, co okazało się aż nadto
przyjemne. Wciąż odczuwała smutek, ale ten zszedł gdzieś na dalszy plan,
wyparty przez całą mieszankę uczuć, których nie rozumiała i które
dotychczas były jej obce.
Gdyby
wszystko odbyło się tak, jak być powinno, właśnie tak wyglądałby ich pierwszy
pocałunek. Chciała, żeby tak się stało, chociaż nawet nie miała pewności, jak
powinna się zachować. W efekcie stała przez kilka sekund, tkwiąc bezruchu
jak ten słup soli, aż do momentu, w którym Dallas nie spróbował się odsunąć,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że zbytnio się pośpieszył albo zrobić coś
nie tak. To ją zmotywowało, sprawiając, że bez chwili dalszego wahania
zarzuciła mu obie ręce na szyję i przywarłszy do niego całym ciałem,
spróbowała odwzajemnić pieszczotę. Zaskoczyła go, ale nie na długo, bo prawie
natychmiast otoczył ją ramionami, pozwalając na to, by znalazła się jeszcze
bliżej. Czuła, że starał się zachowywać w jak najbardziej delikatny
sposób, czekając aż znajdzie odpowiedni rytm i zrozumie, co takiego działo
się pomiędzy nimi, choć to akurat okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli
mogłaby przypuszczać.
– Ja… –
wyrwało jej się, kiedy chcąc nie chcąc zmusiła się do tego, żeby się odsunąć i na
powrót na niego spojrzeć.
To było
dziwne, zresztą jak i cała ta sytuacja. Stali naprzeciwko siebie – wysoki
chłopak i drobna dziewczyna – tak po prostu tkwiąc na chodniku i dopiero
co jak gdyby nigdy nic się całując. Sytuacja sama w sobie wydała jej się
czymś niemalże szalonym, co skutecznie przyprawiło ją o zawroty głowy, tym
bardziej, że sama nie miała pewności, co takiego powinna o całym tym
szaleństwie myśleć. Jakby tego było mało, przez moment naprawdę poczuła się
dobrze – nie jak ktoś, kto mógłby widzieć duchy i słyszeć głosy w głowie,
ale jak normalna dziewczyna, która dobrze wiedziała, czego tak naprawdę chcę.
– Rozumiem
– zapewnił ją z bladym uśmiechem Dallas, zachowując się tak, jakby cały
wcześniejszy chłód i to, w jakich nastrojach pokonywali drogę z ośrodka
nie miało znaczenia.
Mimowolnie
pomyślała o tym, że wcale nie musiał rozumieć, skoro nawet ona sama w pełni
nie pojmowała tego, co robiła i co działo się wokół niej, ale doszła do wniosku,
że to najmniej istotna kwestia. Nie chciała dyskutować, kłócić się albo nad
czymkolwiek zastanawiać. Zależało jej na tym, żeby czuć się dobrze, chociaż
przez chwile, dokładnie tak jak w tamtym momencie – nic innego nie miało
znaczenia.
Dallas
odsunął się, ku jej niezadowoleniu decydując się na to, żeby wypuścić ją z objęć.
Poczuła się co najmniej niezręcznie, kiedy poprawił jej kurtkę, chociaż gest
sam w sobie wydał jej się wyjątkowo… miły. Uświadomiła sobie, że już od
dłuższego czasu niekontrolowanie drżała, mając problem z zapanowaniem nad
odruchami i własnym ciałem, chociaż od jakiegoś czasu przychodziło jej to o wiele
łatwiej. Co więcej, coś w bliskości Dallasa sprawiało, że zaczynało być
jej cieplej, chociaż temperatura na zewnątrz zdecydowanie temu nie sprzyjała.
– Wróćmy
już do ośrodka, okej? – zaproponował cicho chłopak. – O ile nie mam się
tam zawrócić i…
– Obejdzie
się – zapewniła pośpiesznie.
Cholera, co
takiego faceci mieli z tym wyrywaniem się do bójki? Wystarczyło, że
potrafiła sobie wyobrazić, jak jej ojciec albo brat zachowaliby się w podobnej
sytuacji. Nie zamierzała czekać na to, aż to Dallas popędzi do grupki obcych
dzieciaków, by przyłożyć im za to, że mogliby naśmiewać się z dziewczyny,
która „rozmawiała ze sobą”.
W tamtej
chwili przypomniała sobie o Carol, ale nie skomentowała tego nawet słowem,
póki wraz z Dallasem nie znaleźli się poza zabudowanymi częściami miasta.
Nie miała pewności, która jest godzina, ale czuła się wyczerpana – i to
zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Senność narastała, ale
nie aż do tego stopnia, by zaczęła mieć problemy z wykorzystywaniem
wyostrzonych zmysłów albo swobodnym przemieszczaniem się naprzód. Tym razem
przychodziło jej to dużo łatwiej, tym bardziej, że Dallas trzymał ją za ręce,
chociaż może lepszym określeniem byłoby to, że to ona ściskała jego dłoń, by
powstrzymać go przed robieniem głupstw i…
Tak, jasne. Wierzysz w to?
Niemalże
jęknęła, po czym stanowczo kazała jej się swojej podświadomości zamknąć. Nie
potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego czuła, ale bez wątpienia była o wiele
bezpieczniejsza niż do tej pory. Obecność chłopaka wpływała na nią kojąco, zaś
atmosfera pomiędzy nimi wydała jej się o wiele bardziej znośna niż
wcześniej. To był inny rodzaj milczenia, który z miejsca przypadł jej do
gustu, choć zarazem dręczyła mu ta część wydarzeń, której jeszcze nie zdążyła
mu powiedzieć.
– Musimy
porozmawiać z Jeremim – oznajmiła tak cicho, że ledwo była w stanie
siebie zrozumieć, ale najwyraźniej Dallas zdołał zorientować się, co takiego
miała na myśli.
– Z Jeremim?
– powtórzył.
Ich głosy
zabrzmiały dziwnie w panującej ciszy, zwłaszcza po dłuższym czasie trwania
w milczeniu. Chyba powinno było ją to niepokoić, ale to był inny rodzaj
nieodzywania się do siebie, aniżeli ten, którego doświadczało się tuż po
kłótni. Ten nowy wydawał jej się po
prostu właściwy, a to chyba o czymś świadczyło, nawet jeśli wciąż nie
potrafiła należycie odnieść się do rozmowy, tej bliskości i pocałunku.
Dobra
bogini, zdecydowanie potrzebowała kobiecej porady. Może nie Eleny, ale na pewno
mamy, siostry albo… kogokolwiek, kto byłby w stanie ją zrozumieć.
– W tym
barze… – Urwała, po czym skrzywiła się mimowolnie. Wspomnienia były zbyt
świeże, by mogła tak po prostu wyrzucić je z pamięci i udawać, że
wszystko było w całkowitym porządku. – Widziałam kogoś.
– To już
wiem – przypomniał jej zniecierpliwionym tonem. Zaraz po tym uświadomił sobie,
że musiało to zabrzmieć źle, bo prawie natychmiast spuścił z tonu: –
Wspominałaś, że to przez ducha te problemy.
– Tak…
Przez dziewczynę – potwierdziła. – Przyszła do mnie, bo chciała rozmawiać o Jeremim…
Jego siostra, Carol.
Dallas
zawahał się, po czym wymownie uniósł brwi ku górze.
– Jeremi ma
siostrę?
– Chyba
raczej miał – poprawiła machinalnie.
Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, na samo wspomnienie ramki z czarną
wstążeczką. Z jakiegoś powodu to wstrząsało nią w o wiele
bardziej znaczący sposób, aniżeli sam fakt tego, że mogłaby spotkać martwą
Carol, co chyba dowodziło temu, że coś było z nią zdecydowanie nie tak. –
Wiem, że jego siostra umarła, chociaż nie chciał mi o tym za dużo mówić…
Nic dziwnego. Ale skoro teraz przychodzi do mnie i już drugi raz szepce o bracie…
– Ej, ej…
Jaki drugi raz? – przerwał jej Dallas. – Coś mnie ominęło?
Jocelyne
westchnęła cicho, uświadamiając sobie, że w istocie zbytnio się zapędziła.
Wzruszyła ramionami, po czym zdecydowała się przejść do wyjaśnień, po cicho
licząc na to, że jednak nie uzna jej za wariatkę.
– Wydaje mi
się, że to Carol próbowała się ze mną porozumieć rano, kiedy Shannon farbowała
mi włosy – przyznała, ostrożnie dobierając słowa. – Prosi mnie, żebym miała oko
na Jeremiego. Sama jest martwa, a Vickie…
– W skrócie:
co tutaj się do cholery dzieje? – podsunął jej usłużnie Dallas i chcąc nie
chcąc przyznała, że tym jednym pytaniem ujmował całą sprawę w niepokojąco
trafny sposób.
Jedynie potrząsnęła
głową, nagle znowu zaczynając się niepokoić. Czuła irytujące pulsowanie w skroniach,
co najpewniej miało związek z tym, że dopiero co wypłakiwała sobie oczy.
Prawda była taka, że zaczynała odczuwać coraz większe zniechęcenie, nie
wspominając o tym, że cały miniony dzień jawił jej się jako jedno wielkie
wariactwo. Jak inaczej miała ująć to, że po przefarbowaniu włosów, sytuacji z radiem,
ucieczce (chwilowej, ale jednak) z ośrodka oraz kłótni z Dallasem,
ostatecznie po raz kolejny zobaczyła ducha, całowała się w tak poważny
sposób, a ostatecznie rozważała to, co takiego nie grało jej w tym
cholernym Projekcie Beta?
Dallas nie
skomentował tego nawet słowem, przez dłuższą chwilę trwając w milczeniu,
co po chwili wahania uznała na najlepsze z możliwych. Wkrótce po tym
konieczność rozmowy zeszła na dalszy plan, kiedy tuż przed nimi wyrosła znajoma
brama. Joce wzdrygnęła się, spoglądając na teren ośrodka w nieco
nieprzytomny sposób, tym bardziej, że wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego,
że znajdowali się tak blisko. Jakby tego było mało, nagle poczuła się dziwnie, a włoski
na ramionach i karku momentalnie stanęły jej dęba, co jednoznacznie
uprzytomniło jej, że Dallas jeszcze nie zdążył poradzić sobie z napięciem.
Co tutaj się dzieje?, pomyślała po raz
wtóry. Cały ten system bezpieczeństwa, zdolny najpewniej zabić każdego, kto
bezmyślnie spróbowałby przyjść, wydał jej się co najmniej niedorzeczny.
– Dobre
pytanie – mruknął Dallas i uprzytomniła sobie, że bezwiednie musiała
wypowiedzieć swoje myśli również na głos.
Nie dodał
niczego więcej, w zamian zdecydowanym krokiem podchodząc bliżej. Dziwne
uczucie, mające związek z obecnością wysokiego napięcia elektrycznego,
momentalnie zniknęło, co chłopak skwitował bladym, nieco cynicznym uśmieszkiem.
Tym razem Jocelyne nie potrzebowała zachęty do tego, żeby skorzystać z jego
pomocy przy wspinaniu się na ogrodzenie. Tak jak wcześniej wyciągnęła do niego
rękę, by móc umożliwić mu względnie swobodny sposób dostać się wyżej, po czym
przeskoczyła na drugą stronę.
Mniej
więcej wtedy popełniła błąd, zbyt pewnie próbując wylądować na ziemi, co
zwłaszcza w przypadku kogoś, kto miał problemy z koordynacją ruchową,
nie miało prawa skończyć się dobrze.
Właściwie
nie była pewna, dlaczego upadła, nagle jak długa lądując na ziemi. Wiedziała
jedynie, że w pewnym momencie nogi po prostu odmówiły jej posłuszeństwa;
dopiero później do jej świadomości dotarł pulsujący, tępy ból w kostce –
aż nazbyt znajomy, bo już nie potrafiła zliczyć, jak wiele razy w przeszłości
zdarzało jej się źle stanąć, potknąć się albo w jakikolwiek inny sposób uszkodzić.
Syknęła, po czym pospiesznie usiadła, w pierwszym odruchu zamierzając się
podnieść, ale w ostatniej chwili się przed tym powstrzymała, tym bardziej,
kiedy doszła ją cała wiązanka przekleństw ze strony Dallasa.
– Nic ci
nie jest? – zapytał natychmiast, dopadając do niej tak szybko, że aż się wzdrygnęła,
chociaż ze swoimi wyostrzonymi zmysłami nie powinna była mieć najmniejszego
nawet problemy z wyczuciem czyjejkolwiek obecności.
Nieznacznie
potrząsnęła głową, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Dallas spojrzał na
nią z powątpiewaniem, najwyraźniej również mając wątpliwości, po czym
spróbował wsunąć jej rękę pod plecy. Teoretycznie mogła staną sama, ale nie
próbowała się z nim kłócić, dla ułatwienia mu zadania zarzucając mu
ramiona na szyję. Podniósł ją z zaskakującą lekkością, zupełnie jakby nic
nie ważyła, ustawiając do pionu. Wciąż go obejmując, spróbowała przenieść
ciężar ciała na lewą nogę, po czym skrzywiła się, kiedy tępe pulsowanie
przybrało na sile.
– Cholera…
– wyrwało jej się.
Dallas
westchnął, tym bardziej, że to, że właśnie ona mogłaby przeklinać, brzmiało w co
najmniej niewłaściwy sposób.
– Świetnie
– mruknął z przekąsem. – Dasz radę iść? Dalej nie rozumiem, jak ktoś taki
jak ty…
– Ja też
nie, ale akurat na geny nie miałam wpływu – zniecierpliwiła się. – Poradzę sobie.
Do rana mi przejdzie – stwierdziła, a przynajmniej miała taką nadzieję;
zamierzała spróbować wykorzystać moc, wyjątkowo nie mając pod ręką chętnego do
pomocy Damiena, który w kilka sekund zaoszczędziłby jej wszelakich niedogodności.
Prawda była
taka, że najprostszym i najskuteczniejszym sposobem byłoby to, żeby napiła
się ludzkiej krwi, tego jednak nie zamierzała Dallasowi mówić. Na samą myśl o osoce
– i to tej konkretnej, należącej do niego – czuła pieczenie w gardle,
a to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze. Zdecydowanie nie
zamierzała sprawdzać, jak daleko był w stanie posunąć się ten chłopak,
byleby móc ją zadowolić. Już i tak niepotrzebnie pozwoliła mu na to, żeby
nakarmił ją po raz pierwszy, chociaż tamta noc…
Tok jej
rozmyślań został przerwany w najmniej oczekiwany, gwałtowny sposób. Cisza
nocy nagle została przerwana przez powracające, coraz głośniejsze szczekanie –
nieprzerwane ujadanie, które sprawiło, że wraz z Dallasem zamarli w bezruchu,
nerwowo rozglądając się dookoła. Serce omal nie wyrwało jej się z piersi,
kiedy zauważyła dwa, ciemne kształty, które nagle wypadły zza budynku ośrodka,
błyskawicznie zmierzając w ich stronę. W mroku trudno było określić
to, z jakimi psami mieli do czynienia, ale jedno było oczywiste – żaden z nich
nie był pozytywnie nastawiony do intruzów, z kolei ich gabaryty…
To nie były
zwykłe, sympatyczne pieski, które niektórzy hodowali w domu, czasami
wypuszczając do ogródka, by mogły się wybiegać. Tym razem chodziło o dwie
agresywne bestie, które najwyraźniej zamierzały rozszarpać na kawałeczki
pierwszą osobę, która znalazłaby się na jej drodze.
Nie
potrzebowała naglącego szarpnięcia Dallasa, by zrozumieć, że powinni ruszyć się
z miejsca. Chłopak zrobił taki ruch, jakby chciał wziąć ją na ręce, ale
stanowczo go przed tym powstrzymała, w zamian samodzielnie pędząc przed
siebie. Ból zszedł gdzieś na dalszy plan, wyparty przez buzującą w jej
żyłach adrenalinę, dzięki czemu zdołała rozwinąć całkiem pokaźne, choć wciąż ludzkie
tempo. Wciąż czuła ból w kostce, zwłaszcza gdy raz po raz przenosiła
ciężar na lewą nogę, ten jednak wydawał się przytłumiony, a tym samym
znośny w stopniu, który była w stanie zaakceptować. Najważniejsze
było dla niej to, że mogła uciekać, tym samym nie ciążąc Dallasowi, który już i tak
miał problem z tym, żeby utrzymać odpowiednie, równe tempo.
Nie miała
pewności, jakim cudem udało im się w porę dopaść do głównych drzwi. Już nawet
nie zastanawiając się nad tym, co robi, otworzyła je za sprawą mocy, po czym
prawie natychmiast zatrzasnęła, kiedy wraz ze swoim towarzyszem wpadli do
środka. Wciąż słyszała ujadanie psów, jednak nie aż tak wyraźnie jak wcześniej,
tym bardziej, że obie bestie pozostały na zewnątrz. Powinna była poczuć ulgę, a jednak
czuła się do tego stopnia przerażona, że bez cienia protestu popędziła za
Dallasem w stronę schodów, nie zatrzymując się aż do momentu, w którym
oboje znaleźli się tuż pod drzwiami jej sypialni.
– Psy… –
wykrztusił chłopak. – Spuścili psy.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, walcząc o możliwość odezwania się. Kiedy w końcu
jej się to udało, głos drżał jej tak bardzo, że ledwo była w stanie samą
siebie zrozumieć.
– Nie robią
tego każdej nocy?
Dallas
energicznie potrząsnął głową.
– Do tej
pory nawet nie wiedziałem, że w ogóle je mają. Inaczej bym nie ciągał cię
po dworze – stwierdził, a przez jego twarz przemknął cień. – W porządku?
Mam z tobą zostać czy…?
Propozycja
była kusząca, zresztą tak jak i jego krew. Właśnie z tego powodu
zmusiła się do tego, żeby odmówić:
– Dam sobie
radę – zapewniła cicho. – Dallas…
Nie dał jej
skończyć, jak gdyby nigdy nic nachylając się w jej stronę. Zamarła, kiedy
musnął wargami jej usta – po raz drugi tego wieczora, chociaż w o wiele
krótszy, mniej spektakularny sposób.
– Mam tylko
nadzieję, że pod tym względem nic się nie zmieniło – mruknął i jakimś
cudem udało mu się uśmiechnąć. – Hm… Dobranoc, Joce.
Nie dodał
niczego więcej, ale to wydało jej się zbędne. Jego zachowanie zresztą wydawało
się komunikować jedno: to, co trzeba, omówimy przy innej okazji.
Nie miała
pewności czy to dobrze, czy źle, ale wszystko wskazywało na to, że do tego
wszystkiego byli razem – i to dosłownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz