Rufus
Powiedzieć, że był po prostu
poirytowany, byłoby niedopowiedzeniem. Jeszcze zanim wyszli z domu,
wiedział, że coś pójdzie nie tak, teraz z kolei nie miał już najmniejszych
wątpliwości. W efekcie sam nie był pewien czy powinien trzymać się na
dystans, czy może od razu zainterweniować i najzwyczajniej w świcie
kogoś zabić.
Atak
Isabeau na Laylę całkiem wytrącił go z równowagi, zwłaszcza w momencie,
w którym po raz kolejny doświadczył łączącej ich więzi. Już kiedyś poczuł
coś podobnego, gdy podczas walki z Isobel, królowa pokusiła się o to,
żeby przebić jego żonę grubym, drewnianym konarem. Z wrażenia aż zatoczył
się do tyłu, póki ból nie zniknął, a wampirzyca osunęła się w ramionach
siostry. Mniej więcej wtedy oszołomienie zostało wyparte przez narastający z każdą
kolejną sekundą gniew, który przysłonił wszystko inne, skutecznie doprowadzając
go do ostateczności. Impulsywność nie była dobra, zwłaszcza kiedy w grę
wchodziły aż takie skrajne emocje, co zresztą zdążył udowodnić Gabriel, jednak
Rufus nawet nie próbował się przed tym bronić. Napiął mięśnie, machinalnie
przybierając pozycję obronną i szykując się do tego, żeby przy pierwszej
okazji rzucić się na szwagierkę, kiedy…
– Mamo…!
Spodziewał
się naprawdę wielu scenariuszy, ale pojawienie się bliźniaków zaskoczyło go w nie mniejszym
stopniu, co i samą Isabeau. Wampirzyca zamarła w bezruchu, po czym
poderwała głowę, wciąż lśniącymi czerwienią oczami spoglądając w kierunku z którego
doszły ją głosy. Sam również się obejrzał, a chwila zwłoki pozwoliła mu
odzyskać panowanie nad sobą, ale i tak przez moment miał ochotę kimś
potrząsnąć, kiedy Aldero i Cameron bez chociażby cienia wahania podeszli
bliżej.
– Co wy
tutaj…? – zaczął zniecierpliwionym tonem, ale wampiry nie wydawały się
zainteresowane tym, żeby słuchać jakichkolwiek wymówek.
– Mogliście
sami nam powiedzieć – rzucił jedynie zniecierpliwionym tonem Al. – Po pięć lat,
to mieliśmy jakiś wiek temu, wujku – dodał i zabrzmiał na co najmniej
urażonego. Sam fakt tego, że ten chłopak mógł wziąć cokolwiek na poważnie,
wydało się Rufusowi dość zastanawiające.
Cammy się
nie odezwał, bardziej skoncentrowany na matce, chociaż naukowiec szczerze
wątpił w to, by po tym, jak wampirzyca potraktowała swoje rodzeństwo,
widok synów zrobił na niej jakieś szczególne wrażenie. Z drugiej strony,
kapłanka nawet nie drgnęła, wciąż tkwiąc w tym samym miejscu i niespokojnie
wodząc wzrokiem to w stronę jednego z bliźniaków, to znów drugiego.
Ostatecznie wbiła wzrok w Camerona, bo to ten znajdował się bliżej, a jej
mięśnie napięły się, ostatecznie jednak nie zdecydowała się na atak. W zamian
z wolna cofnęła się o krok, odsuwając od Layli i wydając wahać
się pomiędzy ucieczką, a tym, żeby jednak zostać.
– Nie
powinniście… – powiedziała cicho, jednak prawie natychmiast urwała,
najwyraźniej nie zamierzając skończyć myśli.
Aldero
uniósł brwi, po czym w ułamku sekundy zmaterializował się u boku
brata.
– Czego? –
zapytał, a jego głos zabrzmiał wyjątkowo łagodnie. – Mamo, bez żartów. Ty
nie…
– Widzieć
mnie taką – przerwała mu, być może nawet nieświadoma tego, że cokolwiek do niej
mówił. – A przynajmniej chyba nie powinnam tego chcieć – dodała, a przez
jej twarz przemknął ledwie zauważalny cień.
Bliźniacy
popatrzyli po sobie, co najmniej skonsternowani; Rufus nie miał pewności, ale w przypadku
tych dwóch aż nazbyt oczywiste byłoby to, że potrafili komunikować się ze sobą w ten
szczególny, niewerbalny sposób. Obaj milczeli, przynajmniej początkowo, być
może gorączkowo szukając jakiegoś sposobu na to, żeby porozmawiać i jakoś
przemówić wampirzycy do rozsądku. Prawda była taka, że jeszcze w domu
najzwyczajniej w świecie by ich wyśmiał, aż nazbyt świadom tego, co
najpewniej działo się z Isabeau od chwili załamania, ale obserwując ją w tamtej
chwili, zaczynał zmieniać zdanie. Zakładali, że kapłanka ostatecznie odrzuciła
tę ludzką cząstkę siebie, ale… być może to nie było tak. Zarzekała się, że nie
ma niczego, co mogłaby dać jej powód do tego, żeby trzymać się jakiejś cząstki
człowieczeństwa, ale to było kłamstwo; miała dzieci, więc nagle bardziej
prawdopodobne wydało się to, że po prostu odsunęła od siebie emocje – zepchnęła
je gdzieś głęboko, ale… wciąż musiały gdzieś tam być.
Hm, gdyby
akurat królowa nie była na dobrej drodze do tego, żeby spróbować ich wszystkim
pozabijać, to mogłoby być całkiem interesujące.
Spojrzał na
bliźniaków, w tamtej chwili wyjątkowo żałując, że żaden z nich nie
siedział mu w głowie. Nie wierzył, że to właśnie on miałby ich upominać w kwestii
delikatności, ale być może gdyby odpowiednio się do tego zabrali… Nie miał
ochoty czekać na to, żeby ostatecznie musieć ratować wszystkich, Beau zresztą
mógł porządnie przyłożyć dużo później, kiedy w pełni już do niej dotrze,
dlaczego atakowanie jego żony był tak
złym pomysłem.
Z tym, że
gdyby ta dwójka przemieniła się nagle w mistrzów taktu, skoro on sam
wielokrotnie tego nie potrafił, to byłoby zbyt proste. Jeszcze po Cammy’m był
skłonny zacząć się tego spodziewać, jednak jego brat zbyt wiele razy działał w bezmyślny,
zwykle prowadzący do katastrofy sposób, by Rufus tak po prostu uwierzył w cuda.
Tak było i tym razem, a zachęcony przez brak reakcji ze strony matki
chłopak, zdecydował się na to, żeby wyminąć brata i podejść jeszcze bliżej
– i to zaskakująco pewnym krokiem. Coś w wyrazie twarzy wampirzycy
się zmieniło, a ona sama warknęła cicho, co pewnie miało być formą
ostrzeżenia, to jednak nie zrobiło na jej synu najmniejszego nawet wrażenia.
– To jego
wina, prawda? – Aldero wywrócił oczami. – Dlaczego mielibyśmy cię teraz nie
oglądać, mamo? Jakbym mógł, tobym go zabił, ale tego byś nie chciała… I nie,
cholera, nie rozumiem, ale to teraz nie ma znaczenia. Przecież to nie oznacza,
że nagle stałaś się słaba – zauważył, a Isabeau prychnęła.
– A co
twoim zdaniem oznacza? – rzuciła z goryczą, jednak jej spojrzenie
złagodniało; wpatrywała się w synów i choć jej oczy lśniły znajomą
czerwienią, dało się dostrzec przebłyski naturalnego dla niej błękitu.
– On ma
rację – wtrącił Cammy, przesuwając bliżej brata i matki. – Nas zawsze
uczyłaś czegoś innego… I to bardzo długo, kiedy byliśmy sami, a jego – dodał z naciskiem – przy nas
nie było. Nie potrzebowałaś pomocy, żeby bronić siebie i nas.
Przez twarz
Isabeau przemknął cień.
– Dalej nie
potrzebuję! – warknęła, a czerwień jej oczu przybrała na intensywności.
Cameron
pośpiesznie się wycofał, nie chcąc jej prowokować.
– To mamy
na myśli – sprostował pośpiesznie Aldero, decydując się zastąpić brata. – To z tobą
cały czas byliśmy… I nie było silniejszej, bardziej niezależnej osoby. Dlaczego
przez zdradzieckiego dupka i przypadkową sukę cokolwiek miałoby ulec zmianie?
Ten z synów
Isabeau czasami bywał bezpośredni i – w przeciwieństwie do brata –
często nie zastanawiał się nad odpowiednim doborem słów, ale coś w sposobie,
w jaki wypowiadał się o Dimitrze, wydało się Rufusowi co najmniej
nietypowe. To było czyste rozżalenie, jakby chłopak już od dłuższego czasu
tylko czekał na okazję po temu, żeby móc wyrzucić z siebie wszystko, co o całej
sprawie myślał. Był zdenerwowany, być może w niemniejszym stopniu, co jego
matka, choć w przypadku Isabeau lepszym określeniem wydawało się to, że
była raczej zagubiona – w całej tej sytuacji, zasłyszanych słowach, ale i emocjach,
które tak nagle stały się dla niej obce.
No cóż,
jakkolwiek by nie było, Aldero i Cameron wydawali się być na dobrej
drodze, by przy odrobinie szczęścia przynajmniej dać matce do myślenia. Rufus
nie miał pojęcia, czy to wystarczyło, żeby jakkolwiek na wampirzycę wpłynąć,
ale na pewno było lepsze od prowokowania jej do tego, żeby rzuciła się do
ataku. Sam wciąż miał ochotę albo się na nią rzucić, albo spróbować dostać się
do nieprzytomnej, tymczasowo unieruchomionej Layli, ale zmusił się do
pozostania w bezruchu. Spokój Isabeau był kruchy, więc z łatwością
mogli wrócić do sytuacji, w której wampirzyca przejawiała mordercze
skłonności, więc teoretycznie…
Problem
polegał na tym, że Gabriel nie zamierzał się powstrzymywać – i to nie po
raz pierwszy.
Rufus
właściwie zdążył o nim zapomnieć, więc nawet nie miał pewności, czy swoim
atakiem siostra jedynie go oszołomiła, czy może na dłuższą chwilę pozbawiła
przytomności. Nie zmieniało to jednak faktu, że w którymś momencie udało
mu się podnieść i – wcześniej zmaterializowawszy się tuż za plecami
wampirzycy – bez chwili wahania spróbował zaatakować ją od tyłu. Oboje
wylądowali na ziemi – on na niej – pomimo protestów, powarkiwań i całej
wiązanki przekleństw przynajmniej próbując zapanować nad rozszalałą, bliską
kolejnego wybuchu siostrą. W którymś momencie zdołała nawet oswobodzić
rękę i bezceremonialnie przyłożyć mu zwiniętą w pięścią dłonią, i to
na tyle mocno, by rozległo satysfakcjonujące chrupnięcie złamanego nosa i znowu
pojawiła się krew. (Nie, obserwowanie jak kapłanka znęca się nad bratem wcale
nie było dla niego satysfakcjonujące. Ani odrobinkę… Albo jednak tak).
Ledwo
powstrzymał się od przekleństwa, tym bardziej, że rozmowa z bliźniakami
wydawała się mieć większy potencjał niż bezsensowna walka. Przez ułamek sekundy
wahał się nad tym, czy jednak nie powinien zainterweniować, ale w ostatniej
chwili zdecydował się skoncentrować na Layli. Skorzystał z okazji, by
dopaść do dziewczyny i spróbować odsunąć ją na tyle daleko, by bez
przeszkód móc skoncentrować się na niej i jej stanie. Wciąż gotowało się w nim
na samą myśl o tym, że ktokolwiek mógłby wampirzycę skrzywdzić, gotowy
zemścić się nawet na jej siostrze, ale zmusił się do tego, żeby odrzucić od
siebie niechciane myśli, tym bardziej, że nie było na to czasu. W zamian w pełni
skupił się na Lay, ostrożnie układając ją w swoich ramionach w taki
sposób, by mieć odpowiednie pole manewru przy wyciąganiu kołka. W duchu
dziękować opatrzności za to, że kapłance nie przyszło do głowy, by zaopatrzyć
się takie z posrebrzanymi końcówkami, bo wtedy nikt ani nic nie
uratowałoby jej przed jego gniewem.
Zawahał
się, po czym zerknął w stronę walczących, choć to nie oni byli jego celem.
Ostatecznie udało mu się podchwycić spojrzenie Camerona, więc niecierpliwie
machnął ręką, dając chłopakowi do zrozumienia, żeby podszedł bliżej.
– Pomożesz
mi – rzucił jedynie, nawet nie biorąc pod uwagę tego, że chłopak mógłby
protestować.
Cammy
podszedł bliżej, bynajmniej nie sprawiając wrażenie szczególnie pewnego albo
usatysfakcjonowanego sytuacją. Rufus i tak wolał do pomocy jego, niż próbę
porozumienia się z Aldero, tym bardziej, że już i tak nie miał
cierpliwości do tego, żeby użerać się z kimkolwiek. Chciał działać jak
najszybciej, chociaż w przypadku Layli, kiedy dodatkowo oboje byli
połączeni więzią, sprawy wcale nie musiało być takie proste.
– Co jest?
– zapytał z powątpiewaniem Cameron.
Rufus w ostatniej
chwili powstrzymał się od zauważenia, że przecież miał oczy i chyba
doskonale widział, w czym leżał problem.
– Bądź taki
dobry i ją dla mnie przytrzymaj. Nie byłoby dobrze, jakby w panice
spróbowała nas wszystkich spalić – rzucił z przesadnym wręcz,
nieodczuwanym w rzeczywistości spokojem.
Wampir
otworzył i prawie natychmiast zamknął usta, ostatecznie powstrzymując się
przed jakimkolwiek komentarzem. Nawet jeśli miał jakieś obiekcje albo obawy,
zostawił je dla siebie, chcąc nie chcąc kucając przy ciotce. Nie wydawał się
zachwycony, poza tym raz po raz obracał się nerwowo przez ramię, by spojrzeć w stronę
matki, bliźniaka i Gabriela. Naukowiec zdecydował się ich zignorować, po
cichu licząc na to, że jeśli planowali się pozabijać, to przypadkiem nie
uwzględniali jego osoby w swoich zamierzeniach. Dla niego liczyła się
wyłącznie Layla, choć naturalnie zdawał sobie sprawę z tego, że skoro w grę
nie wchodziło srebro, kawałek drewna nie miał być w stanie jej zabić.
Nie odezwał
się więcej nawet słowem, tym bardziej, że Cammy najwyraźniej nie potrzebował
żadnych wskazówek, jeśli chodziło o zajęcie się nieprzytomną wampirzycą.
Przez jego skupienie Rufus zaczął się zastanawiać nad tym, czy chłopak
przypadkiem nie używał mocy, by w razie potrzeby móc się bronić, ale to
wydało mu się najmniej istotne. Nie zastanawiając się dłużej, zacisnął palce
wokół wystającego z pleców dziewczyny kołka i – obojętny na to, że w naturalny
sposób oboje poczuli równe intensywny ból – zdecydowanym ruchem wyszarpnął go,
korzystając z tego, że Isabeau wzbiła go na tyle głęboko, by sięgnąć serca
i przy tym nie przeszyć siostry na wylot. Zdecydowanie chciała ją tylko
unieruchomić, chociaż to w najmniejszym nawet stopniu nie sprawiało, że
czuł się z tego powodu jakkolwiek mniej poirytowany.
Reakcja
była natychmiastowa – Layla jęknęła, po czym w pośpiechu spróbowała się
podnieść, być może obawiając się tego, że wciąż jest zagrożona. Cammy odsunął
się w popłochu, dosłownie jak poparzony, co zresztą nie wydało się
Rufusowi niczym dziwnym, skoro z miejsca wyczuł wysoką temperaturę
dziewczyny. Mimo obaw chwycił żonę za ramiona, obojętny na obecność
rozświetlających jej skórę płomieni, po czym zdecydowanym ruchem przyciągnął ją
do siebie.
– W porządku…
Layla! – rzucił zniecierpliwionym tonem, a ona wzdrygnęła się i spojrzała
w jego stronę, momentalnie odzyskując panowanie nad sobą.
– O bogini…
– wyrwało jej się. Głos lekko jej zadrżał, zdradzając odczuwane w tamtej
chwili lęk oraz słabość. – O bogini, o… Co ja…?
Mamrotała
coś jeszcze bez ładu i składu, aż w końcu zdecydował się jej
przerwać. Chciał coś powiedzieć albo od razu zmusić ją do tego, by się z niego
napiła, ale nie miał po temu okazji, bo dziewczyna nagle poderwała się na równe
nogi, wcześniej bezceremonialnie wyrywając się z jego objęć. Natychmiast
ruszył za nią, przy okazji orientując się, że Gabriel i Isabeau zdążyli zapędzić
się w walce, już przynajmniej nie ograniczając się do biernego turlania po
ziemi. Chłopak był wściekły, poza tym wciąż krwawił – i to zarówno z rozerwanego
gardła, jak i złamanego nosa – to jednak nie powstrzymało go przed
wykorzystaniem mocy. W chwili, w której zauważył bliźniaczkę, coś
najwyraźniej doprowadziło go do ostateczności, bo zdecydował się doprowadzić
sprawy do końca. Layla musiała to wyczuć, bo jakimś cudem zdołała przyśpieszyć,
a Rufusowi przez myśl przeszło, że ta desperatka byłaby zdolna do tego,
żeby wskoczyć w sam środek walki, gdyby tylko jej na to pozwolić.
No cóż, Gabriel
nie pozwolił.
Zaatakował
nagle, niemniej gwałtownie, co i za pierwszym razem Isabeau. Gwałtowne
uderzenie mocy omal nie ścięło ich wszystkich z nóg, chociaż pełnia ataku
została wymierzona w kapłankę, statecznie sięgając celu. Sposób w jaki
dziewczyna została odrzucona do tyłu, by po chwili z impetem uderzyć
plecami w ścianę najbliższego budynku, mógłby być zabójczy, gdyby w grę
chodził zwykły człowiek. Powietrze jak na zawołanie wypełniło się pyłem i odłamkami
tynku, a kiedy emocje i kurz opadły, wszyscy mogli się przekonać, że
oszołomiona Isabeau ostatecznie znieruchomiała, bezwładnie lądując na ziemi. Na
powrót zapadła cisza, przerywana przez odgłosy ulicy i miasta, a także
wyjątkowo szybki oddech wciąż wzburzonego Gabriela.
Chłopak
wypuścił powietrze ze świstem, po czym wyprostował się, chociaż przyszło mu to z wyraźnym
trudem. Zawsze był blady, ale w tamtej chwili wyglądał w ten
szczególny, niepokojący sposób, który upodabniał go do upiora, a który
Rufus już miał okazję kilka razy zaobserwować. Wiedział, że ten z Licavoli
miał jakiś dziwny problem z wykorzystywaniem mocy, tracąc jej o wiele
więcej niż powinien, co w przypadku telepatów mogło być niebezpieczne. W tamtej
chwili po raz kolejny musiał znaleźć się gdzieś na granicy, pomimo spokoju
chwiejąc się lekko na nogach i mając wyraźny problem z utrzymaniem
równowagi.
– Gabrielu!
Layla
popędziła w stronę brata, bynajmniej nie zachowując się jak ktoś, kto
chwilę wcześniej został przebity kołkiem. Doskoczyła do chłopaka, natychmiast
przywierając do jego boku – pozornie po to, żeby się przytulić, ale prawda była
taka, że próbowała go podtrzymać.
– Wszystko
gra, sis – mruknął, obrzuciwszy twarz
dziewczyny przenikliwym spojrzeniem. Chwycił ją za dłoń, po czym jak gdyby
nigdy nic uniósł ją, by móc musnąć wargami jej wierzch. – A czy ty…?
– Czy mnie
nic nie jest? – Layla potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Bez żartów! A ty?
Za dużo – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt.
Gabriel uśmiechnął
się w pozbawiony wesołości sposób.
– Nie
bardziej niż zwykle – powiedział ze spokojem, po czym zdecydowanym ruchem
odsunął od siebie siostrę. Nerwowo przeczesał palcami ciemne włosy, po czym
niecierpliwym ruchem otarł twarz; pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa
zmarszczka, kiedy zauważył odcinające się na tle jego bladej skóry krwiste
smugi. – Zawsze mówiła, że raz na jakiś czas musi mi złamać nos… Tak dla
zasady.
– Przestań!
– jęknęła Layla, bynajmniej nie podzielając entuzjazmu bliźniaka. – Co wyście
narobili? I co z Isabeau, na litość bogini?
Chłopak
wyprostował się, po czym spojrzał w stronę młodszej z sióstr. Nie
poruszyła się, chociaż minęło dość czasu, że gdyby to miała być próba zyskania
na czasie, zdążyłaby ze spokojem poderwać się na nogi i uciec. To chyba
znaczyło mniej więcej tyle, że przez jakiś czas mieli z nią spokój, ale
wciąż nie wyjaśniało najważniejszego…
– Wszystko
pięknie, ale… – wtrącił jakby od niechcenia, tym samym skutecznie zwracając na
siebie uwagę całej grupy. – Skoro już jesteśmy przy temacie, to co teraz?
– Pytasz,
chociaż mam wrażenie, że jak nigdy myślimy dokładnie o tym samym –
stwierdził niechętnie Gabriel, a Rufus prychnął.
– Dużą
macie tę piwnicę?
Layla
jęknęła, po czym zrobiła taki ruch, jakby zamierzała któremukolwiek z nich
przyłożyć. Wyraz jej twarzy zmienił się diametralnie, w miarę jak zaczęła
rozumieć, co takiego właśnie przy niej rozważali. Gdyby wzrok zabijał, mogliby
mieć problem, choć dziewczyna nadal miała dość możliwości, by w razie
potrzeby mocno uprzykrzyć im życie – od możliwych do wezwania płomieni
zaczynając.
– O czym
wy właściwie…? – zaczęła, jednak brat nie pozwolił jej dokończyć:
– Przecież
nie puszczę jej tak po prostu do miasta! – obruszył się, po czym wydał z siebie
przeciągłe westchnienie. – Nie wiem jeszcze, jak to zrobimy, ale sama
widziałaś, że Isabeau zrobiła się niebezpieczna.
– I dlatego
zamierzamy trzymać ją pod kluczem, tak? – obruszyła się Layla.
Jeszcze
kiedy mówiła, założyła ramiona na piersiach, chyba sama niepewna tego, co i dlaczego
zrobić z rękami. Była niespokojna – najdelikatniej rzecz ujmując – ale
mimo wszystko nie próbowała protestować. Rufus miał przynajmniej nadzieję, że to
nie skończy się tak, że przy pierwszej okazji pokłócą się o coś na co
żadne z nich nie miało wpływu.
– Jak masz
lepsze propozycje, daj znać – zaproponował ze spokojem, aż nazbyt świadom tego,
że najpewniej nie doczeka się odpowiedzi. – A tak swój drogą… to
dostrzegam w tej sytuacji kilka plusów – dodał po chwili.
Tym razem
to Gabriel spojrzał na niego z powątpiewaniem.
– Och, na
pewno – zadrwił, ale Rufus puścił jego uwagę mimo uszu, ze spokojem decydując
się mówić dalej.
– Nie wiem,
czy to zauważyłeś, skoro przy pierwszej okazji skoncentrowałeś się na
możliwości ustawienia kapłanki do pionu – odezwał się ze spokojem – ale Isabeau
się zawahała… Nie przy tobie czy Layli, ale jednak się zawahała – powtórzył z naciskiem, wymownie spoglądając to na
jedno, to znów na drugie.
Wyczuł ruch
za plecami, kiedy Aldero zdecydował się do nich dołączyć. Cammy zniknął, a kiedy
wampir niecierpliwie obejrzał się przez ramię, zauważył, że chłopak zdecydował
się podejść do matki.
– Przy nas,
tak? – odezwał się Al. Kiedy nie zachowywał się jak błazen, brzmiał zaskakująco
wręcz… poważnie. – Nie zaatakowała żadnego z nas.
– Tak. –
Rufus wzruszył ramionami. – Tak sobie tylko gdybam, ale nie w ten sposób
zachowują się wampiry, które całkiem odrzuciły człowieczeństwo.
– Chcesz
powiedzieć… – Layla spojrzała na niego z błyskiem w jasnych oczach,
pierwszy raz w ciągu ostatnich dni pozwalając sobie na odrobinę nadziei.
Nie
potwierdził tego wprost, ale jedna kwestia wydała mu się aż nazbyt oczywista.
– Nie mam
pojęcia, ale… skoro się zawahała, coś musi w tym być. Może po prostu
chwilowo wyrzekła się tego, co w niej dobre, ale skoro tak, to właściwie pytanie
brzmi: jak teraz zmusić ją, by to odzyskała?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz