Isabeau
♪ David Usher – „Black Black Heart” (v. 2.0)
Czuła gniew – stopniowo
narastający i na swój sposób zaskakujący, bo sama nie miała pewności, co
tak naprawdę wytrąciło ją z równowagi. Wiedziała jedynie, że w pewnym
momencie doszła do wniosku, że ma wszystkiego dość, a jeśli całe to
natrętne towarzystwo natychmiast nie zniknie jej z oczu, wtedy zrobić coś
naprawdę nieprzyjemnego. Tak też zresztą się stało, a Isabeau po prostu
skoczyła do przodu, drżąc w niekontrolowany, zdradzający irytację sposób.
To, co robiła, samo w sobie wydało jej się równie oczywiste i prawidłowe,
co i oddychanie, nie wspominając już o tym, że nie czuła
najmniejszego oporu przed walką ze swoim wyraźnie zaskoczonym bratem.
Gabriel
zaklął, po czym w pośpiechu odskoczył, bez większego wysiłku schodząc jej z drogi.
Wiedziała, że jest szybki i czujny, zresztą doskonale zdawała sobie sprawę
z tego, co potrafił, skoro to właśnie on uczył ją i Laylę obrony. Był
w tym dobry, co chyba powinno było ją zaniepokoić, a jednak nie czuła
nawet cienia strachu – wyłącznie narastający z każdą kolejną sekundą
gniew, dodatkowo spotęgowany świadomością tego, że ktokolwiek mógłby być w stanie
dorównać jej umiejętnościami. Ba! Gabriel stanowił jedną z osób, które
spokojnie mogłyby ją pokonać, a tego zdecydowanie nie chciała brać pod
uwagę.
– Isabeau,
do cholery! – warknął na nią chłopak, materializując się we względnie
bezpiecznej odległości. Spojrzała na niego w ostrzegawczy sposób, aż
nazbyt świadoma tego, że jej oczy lśnią niebezpiecznie tym przejmującym,
intensywnym blaskiem. – Sis, na
litość bogini…
– Nie
pieprz mi tutaj o bogini! – syknęła, potrząsając z niedowierzaniem
głową.
Sama myśl o Selene
sprawiła, że poczuła nieprzyjemne ukłucie w okolicach martwego już serca.
Co prawda ta kwestia była bardziej skomplikowana, bo niepokorny narząd wciąż
działał i z medycznego punktu widzenia miał się dobrze, ale to
niczego nie zmieniało. Coś zmieniło się, kiedy tamtego dnia w rezydencji
zobaczyła Claudię i Dimitra; już wtedy jakaś jej cząstka zaczęła
protestować, by kilka dni później ona cała rozpadła się na kawałeczki.
Wiedziała, że to nie powinno mieć miejsca i że na pewno istniało cokolwiek, co powinno dać jej siłę do
tego, żeby wciąż walczyć, ale teraz w żaden sposób nie potrafiła sobie
przypomnieć, czym miałoby to być. Albo kim. Czuła się pusta, ale to było dobre,
bo już nie miała obawiać się niczego – ani bólu, ani tego, że znowu zostanie
zdradzona przez kogoś, kto byłby dla niej ważny. Gabriel mógł to nazywać
egoizmem albo stwierdzić, że jednak była suką, ale Beau już o to nie
dbała; on nie rozumiał, a ona nie widziała żadnego sensownego powodu, dla
którego miałaby się przed nim tłumaczyć.
Nie tym
razem.
Jeśli
chodziło o boginię, bycie kapłanką i wszystko to, czemu poświęcała
się przez tyle czasu, to również powodowało nieopisaną wręcz gorycz. W pamięci
wciąż miała odległe, ale okrutne słowa matki na temat bycia pożądaną, ale nic
ponad to. Wiedziała, że los kapłanki bywał ciężki, ale do tej pory znosiła to
bez słowa sprzeciwu, przyjmując zarówno ten cholerny dar, jak i znosząc
kolejne próby – począwszy od śmierci brata, choć i o Aldero teraz
łatwiej było jej zapomnieć, skoro w końcu po pięciu wiekach nie czuła
bólu. Problem polegał na tym, że choć oddawała Selene wszystko to, co miała w sobie
najlepsze, wciąż spotykało ją coś, czego nie chciała – kolejne przeciwności
losu, cierpienie i strata, których miała już serdecznie dość. Już nie
chciała niczego, zniechęcona jak nigdy; podążanie ścieżką, którą podobno
wyznaczyła jej bogini, nie miało sensu, a Beau nie wyobrażała sobie tego,
że dalej miałaby pozwalać się ranić tylko po to, by nie zostać za to nagrodzoną
w żaden sposób. Co było jej po kilku chwilach szczęścia i spokoju,
skoro za każdym razem przychodziło jej za to zapłacić cenę wielokrotnie wyższą
od tej, którą była w stanie zaakceptować? Czy w ten sposób postępowała
matka, która kochała swoje dzieci – bogini, którą wszyscy uważali za uosobienie
dobroci, chociaż wszystko wskazywało na to, że już dawno porzuciła swoich
podopiecznych, zsyłając tylko to, co najgorsze?
Nigdy dotąd
nie wątpiła, ale w ostatnim czasie wszystko uległo zmianie. Przejrzała na
oczy i była z tego zadowolona, w końcu zamierzając otworzyć się
na to, co było zarazem łatwiejsze, jak i bardziej satysfakcjonujące.
Chciała odciąć się od przeszłości i od tych, którzy wiązali się z jakimikolwiek
emocjami, uczucia bowiem jawiły jej się jako równoznaczne z cierpieniem,
którego tak bardzo starała się unikać. Już nie czuła, po latach dopuszczając do
siebie to, co już lata wcześniej zapoczątkował w niej Drake; ciemność była
bezpieczna i łaskawa, nie wymagając od niej niczego, ponad to, co wampirzyca
sama zdecydowała się sobie wyznaczyć.
Isabeau…, usłyszała mentalny głos Gabriela
i przez moment poczuła się tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją w brzuchu.
Zesztywniała,
natychmiast napinając mięśnie i przez ułamek sekundy czując się gotową do
tego, żeby w kilka chwil roznieść całą ulicę albo nawet miasto, gdyby
zaszła taka potrzeba. Wyraźnie czuła obecność brata w głowie, być może już
od dłuższego czasu przysłuchującego się jej rozmyślaniom, chociaż sama nie
miała pewności, jakim cudem przez tyle czasu mogłaby tego nie zauważyć. Gniew
momentalnie przybrał na sile, a Isabeau zacisnęła dłonie w pięści,
wbijając sobie ostre, pomalowane czarnym lakierem paznokcie w wewnętrzną stronę
dłoni. Poczuła ukłucia bólu, te jednak wydawały się przytłumione i pozbawione
większego znaczenia, tym bardziej, że fizyczne cierpienie już dawno przestało
się dla niej liczyć. Doświadczyła wystarczająco dużo, by stać się bardziej
wrażliwą na ataki, które wymierzano w jej rozpadającą się duszę, aniżeli
poznaczone licznymi, wyraźnymi bliznami ciało.
Szept
Gabriela nie powinien wydawać się jej niczym szczególnym, tym bardziej, że w przeszłości
tysiące razy wykorzystywali telepatię do porozumiewania się, ale tym razem to
było coś więcej niż próba, niż próba porozumienia się. Być może zaczynała być
przewrażliwiona, ale całą sobą czuła obecność brata – tego, że przenikał jej
umysł, próbując nim manipulować i zrobić wszystko, byleby rozproszyć jej
uwagę. Była gotowa przysiąc, że właśnie planował coś przeciwko niej, obojętny
na to, czego chciała i co wyraźnie dała mu do zrozumienia. Nie zamierzał
pozwolić jej odejść, choć to czyniło go hipokrytą, skoro ważył wytknąć jej
egoizm; to on go przejawiał, dodatkowo dręcząc ją, chociaż podobno aż do tego
stopnia mu na niej zależało.
Kolejne
kłamstwo.
A Isabeau
miała ich serdecznie dość.
Właśnie
wtedy coś ostatecznie w niej pękło, a chwilę później wszystko
potoczyło się błyskawicznie. Moc już od dłuższego czasu kumulowała się w jej
organizmie, chociaż sama Beau nie była tego świadoma, bardziej przejęta
sytuacją i poczuciem zagrożenia niż tym, co działo się w jej ciele.
Kiedy w ułamek sekundy dała upust narastającej w niej frustracji, uwalniając
całą zgromadzoną energię w formie potężnej, niekontrolowanej fali
uderzeniowej, która w zaledwie kilka chwil rozeszła się dookoła. Isabeau
zachwiała się niebezpiecznie, mając wrażenie, że ziemia drży pod jej stopami.
Wyprostowała się, bardziej stanowczo zapierając nogami o podłożę, chociaż
stojąc w samym środku zamieszania, nie była aż do tego stopnia narażona na
konsekwencje własnych decyzję.
Co innego
było z jej uciążliwym, niechcianym towarzystwem, a zwłaszcza stojącym
najbliżej Gabrielem. Nie wyczuła nawet cienia protestu – czegokolwiek, co
świadczyłoby o tym, że którekolwiek z jej rodzeństwa mogłoby próbować
osłonić się przed atakiem z jej strony. W efekcie nie była zdziwiona z tym,
że odrzucony uderzeniem brat wylądował na równie zszokowanej Layli, a chwilę
później obije ciężko legli na ziemi. Był jeszcze Rufus, ale tego z przyjemnością
ignorowała, mimochodem myśląc o tym, że to dość ironiczne, że ze
wszystkich możliwych osób to właśnie brat, a nie szwagier, wytrącił ją z równowagi.
Z drugiej strony, czując na sobie przenikliwe, ostrzegawcze spojrzenie
naukowca, najpewniej średnio zachwyconego tym, jak mogłaby zostać potraktowana
jego żona, jego interwencja mogła okazać się kwestią czasu.
– Mówiłam –
mruknęła chłodno, skupiając spojrzenie na rodzeństwie. To Gabriel jako pierwszy
poderwał się na równe nogi, tym razem przybierając pozycję obronną; był zbyt
dumny, by ponownie dać się zaskoczyć, choć zarazem przesadnie honorowy, żeby
tak po prostu zaatakować własną siostrę. No cóż, tym gorzej dla niego. – Dajcie mi spokój!
– Żartujesz
sobie? Isabeau, do diabła, opanuj się! – warknął, a ona prychnęła. – Nie
chcę cię skrzywdzić – dodał; to mogłoby być całkiem rozczulające, gdyby w tamtej
chwili nie wydało jej się żałosne.
– Dlaczego
nie? – zapytała i uśmiechnęła się chłodno. Dobrze znała Gabriela, a już
na pewno wiedziała, gdzie uderzyć, by mieć szansę doprowadzić go do
ostateczności. – Daj spokój, Gabrielu. Nie udawaj, że jesteś aż taki opanowany,
jeśli chodzi o kobiety… O ile mnie pamięć nie myli, jesteś całkiem
dobry w ciskaniu tymi, które podobno kochasz, przez barierki.
To nie było
ani uczciwe, ani właściwe, ale choć zdawała sobie z tego sprawę, nie
zamierzała tak po prostu rezygnować ze swoich słów. Widziała, jak już i tak
czarne oczy brata ciemniejszą jeszcze bardziej, a jego samego ogarnia
gniew porównywalny do tego, który sama czuła. W normalnym wypadku
natychmiast pożałowałaby tego, że w tak okrutny sposób nawiązała do tego,
że pod wpływem Isobel – bezwolny i wciąż pozbawiony wspomnień – prawie
zabił własną, ciężarną żonę, ale ta nowa
Isabeau nie dbała o nic. Chciała go zranić – doprowadzić do
ostateczności – aż rwąc się do tego, żeby go do siebie zrazić, a może
nawet… dużo więcej. Czuła, że wciąż łudzili się, po cichu wierząc w to, że
są w stanie cokolwiek zmienić, choć nadzieja na to z jej perspektywy
zniknęła już dawno temu. Teraz zamierzała im to udowodnić, niezależnie od tego,
jak daleko musiałaby się przy tym posunąć.
– Gabriel,
nie!
Layla spróbowała
się ruszyć i chwycić bliźniaka za rękę, ale nie miała po temu okazji.
Isabeau również nie zareagowała wystarczająco szybko, a już na pewno nie
spodziewała się tego, że jednak uda jej się wytrącić brata z równowagi w stopniu
wystarczającym, by w niemalże brutalny sposób chwycił ją za ramiona. Zanim
się obejrzała, chłopak bezceremonialnie przycisnął ją do ściany najbliższego z budynków.
Uderzyła w nią plecami wystarczająco mocno, by z wrażenia aż zabrakło
jej tchu, choć problem ze złapaniem zbędnego jej powietrza należał do najmniej
znaczących, zwłaszcza w porównaniu z tymi, które miała w ostatnim
czasie.
– Nigdy… –
Gabriel urwał, po czym spojrzał jej prosto w oczy. Jego własne
przypominały dwie kosmiczne, niebezpieczne czarne dziury, teraz wyrażające tak
silny gniew, że mimo wszystko poczuła się zagrożona. – Jak ty możesz…?
– Jak ja
mogę? – powtórzyła i zaśmiała się w pozbawiony wesołości sposób. –
Och, braciszku…
Szarpnęła
się, po czym spróbowała zdzielić go kolanem w miejsce, które mogło
zadecydować o tym, że jednak będzie musiał zadowolić się trójką dzieci,
ale jakimś cudem udało mu się przewidzieć jej atak. Zaklęła, kiedy zdecydowanym
ruchem powalił ją na ziemię, ale nie zamierzała tak po prostu poddać się i czekać
na to, aż spróbuje ją dobić. Natychmiast przetoczyła się i poderwawszy na
równe nogi, ponowiła atak, tym razem zmuszając brata do wycofania się.
Uskoczył, więc spróbowała raz jeszcze, tym samym rozpoczynając niebezpieczny
taniec, opierający się na kolejny atakach, unikach i wzajemnej próbie
zrobienia sobie krzywdy.
–
Przestańcie! – wtrąciła Layla, brzmiąc tak, jakby sama nie była pewna czy
powinna płakać, czy może wpaść w szał i osobiście ustawić ich do
pionu.
Żadne z nich
nie zareagowało, w zamian zapędzając się jeszcze bardziej. Gabriel był
dobrym przeciwnikiem, co zresztą w nawet najmniejszym stopniu jej nie
dziwiło, bo dobrze wiedziała na co go stać – w końcu sam ją uczył, więc
znała jego styl walki niemalże na wylot…
Ale on jej
już niekoniecznie.
Przez
dłuższą chwilę wszystko wydawało się niemalże monotonne – doskakiwali do
siebie, odskakiwali i w żaden sposób nie potrafili zmusić się do
zrobienia czegokolwiek sensownego. Jej brat mimo wszystko się kontrolował,
chociaż Isabeau zdawała sobie sprawę z tego, że był na nią zdenerwowany
bardziej niż na co dzień, tym bardziej, że go zraniła. Widziała to w jego
ruchach oraz spojrzeniach, które raz por raz jej rzucał, równie rozczarowany,
co i wściekły – mieszanka, która w jego przypadku mogła okazać się
naprawdę niebezpieczna, choć Beau nie potrafiła się tym należycie przejąć.
Zaczynała mieć dość tego, że mogliby trwać w impasie, tym bardziej, że
sama możliwość prowadzenia walki sprawiała, że miała ochotę posunąć się o krok
dalej – bo nie zamierzała przegrać.
Właśnie
wtedy po raz kolejny zdecydowała się skorzystać z telepatii, aż nazbyt
świadoma tego, jak bardzo wrażliwy potrafił być Gabriel na te ataki. Udało jej
się go rozproszyć, kiedy machinalnie skupił się na próbie osłony umysłu, być
może podejrzewając, że po raz kolejny użyje fali uderzeniowej. Nie zrobiła
tego, w zamian błyskawicznie materializując się tuż za jego plecami i zarzuciwszy
mu ramiona na szyję – trochę jak kochanka, zachwycona perspektywą spędzenia czasu
z ukochaną osobą – nachyliła się w stronę jego odsłoniętego gardła.
– Kiedy w końcu
zrozumiecie, że ja nie potrzebuję waszej pomocy, co braciszku?
Nawet nie
czekała na odpowiedź, a tym bardziej a moment, w którym spróbowałby
oswobodzić się z jej uścisku. Natychmiast wysunęła kły bez chwili wahania
wgryzła mu się w szyję, zachwycona perspektywą picia wypełnionej mocą
krwi. W ostatnim czasie polowała często i obficie, nie będąc w stanie
w pełni zapanować nad głodem i chyba nawet nie chcąc tego robić.
Pragnienie było niczym usprawiedliwienie tego, jak postępowała dla czystej
przyjemności – możliwością, by jednak się posilić, pozostając przy tym obojętną
na wszystko i wszystkich, łącznie z emocjami ofiar, chociaż nie mogła
zaprzeczyć, że podobały jej się odczuwane ból i strach. W przypadku
Gabriela były jeszcze niedowierzanie i gniew, tym bardziej, że chyba do
samego końca nie spodziewał się tego, że mogłaby posunąć się aż tak daleko,
przez co przez kilka pierwszych sekund nawet nie próbował się przed nią bronić.
Było
inaczej niż ostatnim razem, kiedy sam pozwolił na to, żeby się z niego
napiła – lata temu, jeszcze przed powrotem Isobel, kiedy omal nie spaliła się
na słońcu. Wtedy targały nią wyłącznie głód oraz pragnienie tego, żeby przeżyć,
Gabriel z kolei bez protestów pozwolił na to, żeby dosłownie rozerwała mu
gardło, chcąc pozyskać niezbędną jej organizmowi krew. Tym razem wszystko było
inne, łącznie z nią i samym zainteresowanym, który zdecydowanie nie
miał w planach tego, by czymkolwiek się z nią dzielić – zwłaszcza w tak
gwałtowny, niekontrolowany i bez wątpienia upokarzający sposób. Isabeau
wiedziała, że zaspokajanie głodu bez zgody drugiej strony, dalekie było do
dzikiej przyjemności, którą dawca mógłby odczuwać, gdyby samoistnie zdecydował
się na wymianę. W tamtej chwili zadawała bratu ból i tylko ta jedna
kwestia miała dla niej znaczenie.
Przestań!
Głos Layli
ją zaskoczył, zresztą jak i pobrzmiewający w jej tonie gniew. Siostra
dosłownie wdarła się do jej umysłu, w bardziej stanowczy i uciążliwy
sposób niż wcześniej Gabriel, nawet pomimo szoku, który wzbudził w niej
widok młodszej siostry w morderczym szale. Kiedy chwilę później Isabeau
wyraźnie wyczuła falę gorąca, która przemknęła zaledwie kilka centymetrów od
niej i brata, jedynie dzięki Lay omijając jej plecy, do Beau dotarło, że
może mieć kłopoty. Posłuszna instynktowi, natychmiast odepchnęła od siebie
Gabriela i poderwawszy się na równe nogi, roziskrzonymi, błyszczącymi dziko
oczami spojrzała wprost na stojącą kilka metrów dalej, rozeźloną wampirzycę.
Layla wyglądała
jak jakiś złotowłosy anioł zniszczenia i zemsty. Moc sprawiła, że jej
jasne loki dosłownie wiły się wokół głowy, naelektryzowane i jakby żyjące
własnym życiem. Niemniejsze wrażenie robiła rozświetlająca dziewczynę aura,
którą jak nic zawdzięczała wszechobecnemu, tańczącemu na jej skórze ogniowi. Błękitne
oczy błyszczały w podejrzany sposób, a do Isabeau z opóźnieniem
dotarło to, że jej siostra płakała – być może ze strachu i żalu, a może
przede wszystkim przez narastający z każdą kolejną sekundą gniew. To, że
odważyła się wezwać ogień, żeby chronić brata, ryzykując tym samym skrzywdzenie
kogokolwiek ze swojej rodziny, jedynie dowodził temu, że była naprawdę
zdesperowana.
– Zostaw naszego brata w spokoju –
wykrztusiła z trudem, wyraźnie mając problem z wyraźnym
wyartykułowaniem poszczególnych słów.
Jeszcze
kiedy mówiła, Layla drgnęła niespokojnie, po czym rzuciła ostrzegawcze
spojrzenie Rufusowi, kiedy ten spróbował do niej podejść. Wampir trzymał się w cieniu,
a Beau przez myśl przeszło, że robił to specjalnie, chcąc mieć większe
pole do popisu, gdyby jednak musiał bronić żony albo siebie. Och, tak. Ty na pewno chętnie być mi
nakopał!, prychnęła w duchu, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem
oczami. Chyba nawet tego chciała – upokorzyć równie jego, zwłaszcza po tym, jak
jej własny brat okazał się tak mało wymagającym przeciwnikiem.
Isabeau
zawahała się, po czym z wolna wyprostowała, wciąż uważnie spoglądając to
na Laylę, to znowu na Rufusa. Gdzieś za plecami wyczuła ruch, kiedy Gabriel się
poruszył, ale kiedy krótko obejrzała się przez ramię, zorientowała się, że jej
brat był bardziej przejęty próbą zatamowania krwawienia i chwytaniem
oddechu, aniżeli próbą zaatakowania jej, gdy nie będzie patrzyła. Mimo wszystko
dla pewności zdecydowała się odsunąć, po cichu licząc na to, że gdyby
spróbowała rzucić się do ucieczki, żadne z nich by jej nie powstrzymywało,
jednak zmieniła zdanie, kiedy zauważyła zacięty wyraz twarzy siostry.
Zacisnęła
dłonie w pięści, po czym wsunęła je za plecy, muskając palcami ukryty pod
sukienką, przytwierdzony do jej biodra długi, drewniany kołek. Zaraz po tym –
starając się przybrać wyraz twarzy kogoś zagubionego i przerażonego
zarazem – spojrzała wprost w błękitne oczy Layli, próbując doszukać się w nich
chociaż cienia współczucia. To nie było trudne, tym bardziej, że doskonale
znała siostrę, dobrze wiedząc jak otwarta i dobra dla wszystkich wokół
była. Co więcej odczuwała ból jej i Gabriela – odległy i przytłumiony,
ale jednak obecny, co jednoznacznie świadczył o tym, że łącząca ich więź
wciąż gdzieś tam była. Isabeau nie miała pojęcia czy to dobrze, czy może wręcz
przeciwnie, ale…
–
Przepraszam – wyszeptała, a oczy Layli rozszerzyły się nieznacznie.
Wyraz
twarzy wampirzycy zmienił się diametralnie, a ona sama z miejsca
zaczęła się rozluźniać. Płomienie wciąż rozświetlały jej skórę, ale już nie tak
intensywnie, jak jeszcze chwilę wcześniej. Łzy w końcu spłynęły po
policzkach, a dziewczyna – roztrzęsiona i pełna naiwnej nadziei,
która kiedyś naprawdę miała ją zgubić – w pośpiechu ruszyła w stronę
siostry, gotowa w każdej chwili wziąć Isabeau w ramiona. Nawet nie
spojrzała na męża czy brata, w ułamku sekundy materializując się tuż obok
kapłanki, by chwilę później najzwyczajniej w świecie rzucić jej się na
szyję. Wampirzyca zesztywniała, próbując powstrzymać naturalny odruch, który
nakazywał jej stanowczo odepchnąć od siebie Laylę; uścisku nie odwzajemniła,
stojąc jak ten słup soli i pozwalając na to, by dziewczyna ufnie się do
niej tuliła.
– Och,
Beau… Beau, tak mi przykro – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ale będzie w porządku.
Wrócisz z nami do domu i…
– Mnie też
jest przykro, Lay – wyszeptała i chyba naprawdę w to wierzyła.
Zaraz po
tym bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyszarpnęła spod ubrania kołek i nie
czekając na jakąkolwiek reakcję, zdecydowanym ruchem wbiła go niczego
niespodziewającej się siostrze w plecy. Wampirzyca aż zakrztusiła się
powietrzem, po czym ciężko osunęła na kolana, w końcu puszczając Isabeau i pozwalając
cofnąć się o krok.
– Mamo…!
Zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz