1 czerwca 2016

Dwieście piętnaście

Elena
– Elena!
Wywróciła oczami, słysząc naglący głos mamy. Nigdy nie przepadała za gośćmi, a już zwłaszcza tymi konkretnymi wampirami, choć od zawsze słyszała, że dla jej najbliższych, Denalczycy byli niczym rodzina. Sama miała zupełnie inny pogląd na sytuację, choć naturalnie nie zamierzała się swoimi spostrzeżeniami dzielić, po cichu licząc na to, że uda jej się wykręcić od jakichkolwiek spotkań, rozmówek i konieczności bycia miłą dla nowo przybyłych.
Nie chodziło już nawet o to, że przyjazd wampirów psuł jej dotychczasowe plany, sprowadzające się między innymi do tego, żeby jak zwykle spotkać się z Rafaelem. Czuła, że znowu zaczyna być nieostrożna, gardząc wszystkimi dotychczasowymi środkami ostrożności, które opracowywali, ale niby co innego mogła zrobić? Sprawy w znacznym stopniu uległy zmianie, zresztą bała się tego, co mogłoby się stać, gdyby tak po postu odpuściła sobie spotkania z demonem. Była gotowa zrobić wszystko, byleby tylko mieć pewność, że uda jej się utrzymać jego ludzką cząstkę – uczucia, które w nim obudziła i o które teraz oboje musieli dbać. Rafael był chwiejny, a Elena zdawała sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mógł pokusić się o to, żeby spróbować odciąć się od tego, co wzbudzało w nim tak wiele skrajnych emocji. Nie mogła tego na to pozwolić, gotowa walczyć o to, co pomiędzy nimi było, niezależnie od tego, jak bardzo szalone i nieprawdopodobne to by się nie wydawało.
Inną kwestią byli sami Denalczycy, choć i w ich przypadku nie mogła wprost stwierdzić czy ich lubi, czy może wręcz przeciwnie. Na pewno nie miała nic do Kate, poniekąd dlatego, że wampirzyca nigdy nie zachowywała się względem niej w jakiś szczególnie irytujący sposób. Była miła i miewała dość interesujące poczucie humoru, jej dar zresztą sprawiał, że dla bezpieczeństwa zawsze lepiej było postarać się o zachowanie poprawnych relacji, jeśli przy pierwszej okazji nie chciało się na własnej skórze sprawdzić, jak to jest zostać porażonym prądem. Również Garrett był znośny, przywodząc Elenie na myśl typ wiecznego dzieciaka, który zawsze i wszędzie szukał dodatkowych wrażeń. Co prawda nigdy nie miała z nich jakichś szczególnie dobrych kontaktów, ale to nie przeszkadzało jej w tym, żeby nie mieć nic przeciwko jego obecności.
Najgorsze było to, że szczerze nie znosiła Tanyi – zresztą ze wzajemnością. Nie miała pojęcia, co przyjaciółka jej ojca (Nigdy nie zamierzała zacząć nazywać jej „ciotką”…) miała do jej osoby, ale to nie wydawało się Elenie najistotniejsze. Wiedziała jedynie, że Denalkę irytował jej charakter – to, że lubiła dobrze wyglądać, że miała bogate życie uczuciowe… Dosłownie wszystko. W zasadzie Cullenówna była w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że Tanya miała ją za pustą, chociaż sama przecież nie była święta. Cholera, to był rodzaj zazdrości, bo sama nigdy nie miała powodzenia w miłości? Elena wiedziała, że wampirzyca kiedyś była zakochana w Edwardzie, bynajmniej bez wzajemności. Co prawda ostatecznie oboje się dogadali, a Denalka przeszła z tym do porządku dziennego… Cóż, przynajmniej to utrzymywała, choć jej zachowanie momentami pozostawiało wiele wątpliwości. Co prawda mogła tylko spekulować, czy Tanyę w istocie drażniło to, jak zachowywała się na co dzień, ale jedno było pewne: zdecydowanie nie zamierzała być dla kobiety z tego powodu miła.
Byli jeszcze Carmen i Eleazar, ale tej dwójki nigdy nie potrafiła rozgryźć. Ona była miła, a on po prostu spokojny, choć Elena miała wrażenie, że również nieszczególnie za nią przepadali. Jasne, wielokrotnie słyszała, że ma trudny charakter, jednak i tym nie potrafiła należycie się przejąć. Była sobą, a przynajmniej tak sądziła do chwili, w której Rafael nie zaczął robić jej wymówek w kwestiach, które dotychczas nie były dla niej aż tak oczywiste. Czuła, że wiele się zmieniło, zresztą była bardziej świadoma tego, że jej sposób traktowania innych w wielu przypadkach pozostawiał wiele do życzenia, ale…
Cóż, w końcu zawsze było jakieś „ale”, prawda?
Nie śpieszyła się z zejściem na dół, odwlekając tę konieczność tak długo, jak tylko było to możliwe. Z salonu słyszała głosy, śmiechy i ogólnie cała tę cudowną otoczkę, która sprzyjała rodzinnym spotkaniom, a która niezmiennie sprawiała, że miała ochotę uciec z wrzaskiem. Może i nie nadawała się do tego, żeby spędzać czas z najbliższymi, ale co mogła na to poradzić? Zawsze miała swój sposób spoglądania na rzeczywistość, a jeśli do tego wszystkiego działała tym innym na nerwy, tym lepiej. Tak przynajmniej było do tej pory, kiedy do szczęścia wystarczyły jej nienagannie ułożone włosy, ładne paznokcie i świadomość tego, że płeć przeciwna byłaby skłonna rzucić się za nią w ogień, byleby tylko zwrócić na siebie jej uwagę. Rodzina była oczywistością i gwarancją tego, że zawsze dostawała to, czego chciała – ich mała gwiazdeczka, która zasłużyła sobie na to, co najlepsze. To powtarzała jej Rosalie i w to wierzyła sama Elena, jednak w ostatnim czasie również to uległo zmianie.
Prawda była taka, że już nie wpatrywała się w Rose jak w obrazek, nagle zaczynając wątpić w to, czy kiedykolwiek w tak bezgraniczny sposób ciotce wierzyła. Na pewno zapamiętywała i wykorzystywała to, co dzięki siostrze wydawało jej się wygodne. Aż do momentu, w którym wampirzyca w tak bezduszny sposób okazała się gotowa skazać Elizabeth na śmierć, taki układ naprawdę miał rację bytu, jednak teraz…
Ale nie zamierzała się tym przejmować, a tym bardziej rozmawiać, nawet jeśli Rosalie tego chciała. Elena wiedziała, że przynajmniej kilka razy próbowała przynajmniej zacząć jakiś neutralny temat, jednak z premedytacją nie zwracała na te starania uwagi. Być może to było okrutne, ale sama Rose nauczyła ją takiego postępowania, pokazując, że niektórych można, a nawet trzeba traktować tak, jakby byli co najwyżej powietrze. Nie sądziła, że kiedykolwiek będzie zmuszona zastosować podobną taktykę wobec któregokolwiek z członków rodziny, a tym bardziej kogoś, kto momentami zachowywał się jak jej druga matka, jednak kiedy przyszło co do czego, takie zachowanie przyszło jej w niepokojąco wręcz łatwy sposób. Być może miało to związek z ogólnym zamieszaniem oraz tym, że cała jej uwaga koncentrowała się na Rafaelu, a także niepisanym konflikcie z Liz, nie zmieniało to jednak faktu, że jej relacje z Rosalie diametralnie się zmieniły.
W gruncie rzeczy zmieniło się wszystko, choć dopiero zaczynała w pełni przyjmować to do wiadomości.
Nie miała pewności, co takiego powinna myśleć o wszystkim tym, co dział się wokół niej, jednak z każdym kolejnym wnioskiem czuła się coraz bardziej rozbita. Jakby tego było mało, czuła się coraz bardziej świadoma tego, że może być w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wiedziała o tym właściwie od samego początku, odkąd Rafa wyjawił się, czyje rozkazy przywiodły go aż do Seattle, sprawiając, że ich drogi skrzyżowały się ze sobą, jednak czym innym było słyszeć coś tak irracjonalnego, jak to, że sama królowa wampirów mogłaby wydać na nią wyrok, a czym z goła innym cudem uniknąć śmierci. Nawet incydent z Hunterem nie wytrącił jej z równowagi aż do tego stopnia, co sytuacja z Jessicą, tym bardziej, że stopniowo coraz bardziej wierzyła w teorię Rafaela i Miry – a więc również w to, że miała cholerne szczęście, że nie trafiła na Jasona. Wciąż nie docierało do niej to, że ktokolwiek mógłby zginąć z jej powodu, ale jeśli faktycznie tak było, zdecydowanie musiała zacząć na siebie uważać.
Śmierci dziewczyny nie wyjaśniono, więc sprawa ostatecznie została zamknięta i uznana za „nieszczęśliwy wypadek”. Krótko po imprezie wciąż bała się tego, że ktoś spróbuje się zainteresować nią i pozostałymi, łącząc ich z tym nieszczęsnym Halloween, jednak wszystko wskazywało na to, że Lawrence spisał się doskonale. Według oficjalnej wersji i owszem, byli na imprezie – w końcu trudno było nie zapamiętać Sharon i Claire – ale wyszli na długo przed tym, jak Jessica „wypadła” z balkonu. Tak czy inaczej, jej śmierć odbiła się echem w szkole, a Elena nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem wszyscy aż do tego stopnia się jednoczyli, wzajemnie pocieszali albo z wdzięcznością przyjmowali obecność szkolnych psychologów, których szanowna dyrekcja wysłała, by ci, którzy będą tego potrzebować, mogli łatwiej poradzić z ewentualna traumą. Momentami miała dość pytań i pogadanek, tym bardziej, że nigdy nie była z Jessicą aż tak blisko. W zasadzie ich relacje były skomplikowane i dość chłodne, opierając się na tym nieszczęsnym założeniu, że popularni powinni trzymać się razem – a ona zdecydowanie zaliczała się do tego grona. To oraz świadomość tego, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, najpewniej sama znalazłaby się na miejscu dziewczyny, ostatecznie skłoniło ją do pojawienia się na pogrzebie, choć okazało się to wyjątkowo przygnębiającym, oszałamiającym wręcz doświadczeniem.
Wcale nie miała takiego doświadczenia ze śmiercią, jak mogłoby się wydawać. Mieszkała w Mieście Nocy, które przez pierwsze lata życia stanowiło jej dom, jednak to wcale nie oznaczało, że zdążyła oswoić się z zabijaniem. Wiedziała, co oznaczają czerwone oczy u wampira, że większość jej rodziny również miała na sumieniu po kilka istnień i że niektórzy nieśmiertelni nie wahali się przed tym, żeby zabić, jednak czym innym było słyszeć o czymś, co w gruncie rzeczy stanowiło część natury jej pobratymców, a czym innym po raz pierwszy w życiu niemalże tego doświadczyć. Tym razem chodziło o kogoś, kogo znała i za kim nie przepadała, co było chyba nawet gorsze, niż gdyby dotknęło bliskiej jej osoby. W jakiś pokrętny sposób podejrzenia co do okoliczności śmierci Jessiki, czyniły ją jeszcze bardziej przerażającą i groteskową.
Jakkolwiek by nie było, poszła na pogrzeb, zresztą jak i znamienita większość uczniów. Chyba nigdy nie widziała czegoś równie przygnębiającego, przez blisko dwie godziny musząc znosić obecność śmierci, wszechogarniającego smutku i czerni – zwłaszcza tej ostatniej, bo nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem widziała tak wiele osób ubranych w podobnym stylu. Wiedziała jedynie, że przez całą uroczystość nie była w stanie się skoncentrować, bezmyślnie wodząc wzrokiem na prawo i lewo, a w duchu modląc się o możliwość powrotu do domu. Nie była w stanie cierpliwie słuchać, jak koleżanki Jessiki zawodzą i bredzą coś na temat tego, jak cudowna i wyjątkowa była, choć Elena potrafiła wskazać liczne okazje, kiedy wzajemnie się obmawiały. Pewnie sama zainteresowana wyśmiałaby większość obecnych, gdyby tylko miała okazję usłyszeć wszystko to, co mówiono na jej temat, przedstawiając ją niemalże jako świętą, choć zdecydowanie nie była bliska takiego stanu. Nie pojmowała, gdzie leżał sens większości ludzkich zachowań, zwłaszcza w takich sytuacjach, ale z drugiej strony… w jakich innych okolicznościach można było usłyszeć większą liczbę komplementów, jeśli nie na pogrzebie?
– Elena, chodź już! – usłyszała po raz kolejny i to skutecznie sprowadziło ją na ziemię, na powrót wzbudzając irytację.
– Przecież idę! – odkrzyknęła, mając ochotę wywrócić oczami.
Nie, zdecydowanie nie miała ochoty na jakąkolwiek szopkę, ale skoro tak bardzo zależało im na tym, żeby do nich dołączyła… To i tak było o wiele lepsze od wspólnej kolacji z rodzinką Elliotta, bo powtórki takiego szaleństwa zdecydowanie by nie zniosła. Kochała rodziców i była gotowa zrobić dla nich naprawdę wiele, ale istniały granice, których już więcej nie zamierzała przekraczać. Na cale szczęście Carlisle i Esme już raczej nie zamierzali jej do niczego zmuszać, zwłaszcza po tym, jak omal nie rozniosła domu Johna. Wszystkiego komentarze pod adresem Joce i późniejsze komplikacje w związku z atakiem Huntera, również nie pozostały bez echa, dając jej przynajmniej tę pewność, że już nigdy więcej nie miała przekroczyć progu tamtego budynku… A przynajmniej miała taką nadzieję.
Wszyscy byli na dole, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Kiedy na dodatek wyczuła obecność bliźniaków, doszła do wniosku, że chyba faktycznie czekali tylko i wyłącznie na nią, chociaż nie było jej z tego powodu przykro. Z drugiej strony, skoro nawet Aldero i Cameron zdecydowali się zostać, chyba faktycznie wyszłaby na bezdusznego potwora, decydując się na zbyt wczesną ewakuację. Zamierzała odczekać przynajmniej godzinę, a przynajmniej odniosła wrażenie, że taki okres czasu będzie wystarczająco bezpieczny, by bez wzbudzania podejrzeń i wątpliwości mogła wyjść z domu. Już dawno przestała się z Rafą umawiać i wcześniej zapowiadać, bo jej pojawianie się w okolicach kapliczki stało się czymś najzupełniej naturalnym.
Poczuła się dziwnie, kiedy znalazła się w salonie, nie po raz pierwszy doświadczając czegoś niemalże klaustrofobicznego, jednak była do tego przyzwyczajona. Co prawda od czasu przeprowadzić Licavolich zrobiło się trochę luźniej, niemniej w domu zawsze ktoś był, przez co trudno było o chociażby względne pojęcie prywatności. Mimo wszystko – ku własnemu zaskoczeniu – w towarzystwie rodziny poczuła się po prostu dobrze, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Jakaś jej cząstka wydawała się tęsknić za normalnością i rutyną, raz po raz przypominając jej o tym, że wszystko uległo zmianie. Co więcej, miała przed bliskimi coraz więcej tajemnic, zwłaszcza teraz, stojąc przed wyborem powiedzenia prawdy na temat Isobel a ochroną Rafaela i Miriam, choć w tym jednym wypadku już akurat podjęła decyzję.
– O… Jednak nie będę musiał niszczyć drzwi do łazienki – rzucił w ramach przywitania Emmett, a ona prychnęła, rzucając mu wymowne, ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie byłam w łazience – uświadomiła go z irytacją w głosie. – No i jestem. Przeżylibyście beze mnie jeszcze kilka minut – stwierdziła, nie mogąc się powstrzymać.
– Bądź miła, Eleno – upomniał ją natychmiast ojciec, chociaż coś w uśmiechu, który jej posłał, nie pozwalało odebrać jego słów jako przytyk.
Powstrzymała się przed wywróceniem oczami, w zamian siląc się na coś, co od biedy można było uznać za uśmiech. Bez trudu zauważyła Denalki, jak gdyby nigdy nic rozmawiające z jej przybranymi siostrami. Oczy Kate zabłysły, więc pomachała do niej w ramach powitania, nie widząc powodu, by urządzać jakiekolwiek czułe scenki z przytulaniem albo zapewnianiem, jak to cudownie jest widzieć wszystkich wokół. Nie była pewna, czy to lata, które spędziła w Mieście Nocy, a które sprawiły, że nie miała okazji wcześnie poznać większości znajomych rodziców, czy może problem leżał w niej, ale nigdy nie czuła szczególnej więzi z mieszkańcami Alaski. To nie była rodzina, a przynajmniej nie dla niej, choć zdawała sobie sprawę z tego, że kiedyś oba klany były ze sobą blisko.
– Wciąż piękniejsza – usłyszała. Wymownie uniosła brwi ku górze, spoglądając z zaciekawieniem na Garretta. Partner Kate przypatrywał się jej z uwagą, uśmiechając się w niemalże łobuzerski sposób. Wydawał się zaskoczony, choć Elena nie sądziła, by jakoś szczególnie zmieniła się przez tych kilkanaście miesięcy, odkąd wampie widział ją po raz ostatni. – Nie mam pojęcia, jak twoja córka to robi, Carlisle, ale mam wrażenie, że za każdym razem jest coraz bardziej czarująca.
– Dzięki, Garrett – rzuciła z satysfakcją, choć i tak poczuła się dziwnie z tym, że mógłby komplementować ją w tak otwarty sposób.
Chciała dodać coś jeszcze, jednak nie miała po temu okazji, bo nieśmiertelny po raz kolejny wytrącił ją z równowagi. Było coś w jego urodzie – rysach twarzy oraz kontrastujących ze sobą czarnych włosach i białej cerze – co sprawiało, że nie była w stanie zaakceptować złocistego koloru jego tęczówek. Wiedziała, że nie tak dawno temu żywił się w bardziej tradycyjny sposób, na wegetarianizm decydując się tylko i wyłącznie przez wzgląd na Kate. Trzymał się w postanowieniu i to całkiem wprawnie, jednak Elenie o wiele łatwiej było wyobrazić go sobie jako dzikie zwierzę – kogoś niebezpiecznego, kto z łatwością mógł zabić, nawet jeśli poczucie humoru i to, jak zachowywał się przez większość czasu, sprawiały, że łatwo było o tym zapomnieć.
Tak czy inaczej, czasami czuła się przy nim nieswojo, to jednak wydawało się niczym w porównaniu z emocjami, które wzbudził w niej w tamtej chwili. Zmarszczyła brwi, aż nazbyt świadoma jego spojrzenia – przenikliwego i… na swój sposób zachłannego, choć to wydawało się w zupełności pozbawione sensu. Przypatrywał jej się w sposób, którego nie rozumiała i który z miejsca wzbudził w niej silny niepokój, tym bardziej, że jego wzrok wydawał się co najmniej niewłaściwy. Nie miała pojęcia, co powinna o tym myśleć, jednak gdyby miała zgadywać, nabyte przez lata doświadczenie z mężczyznami sprawiłoby, że mogłaby uznać, iż… Garrett był nią zainteresowany.
Ba! Nawet bardzo…
W ten szczególny, niepokojący sposób i…
– Garrett? – rzucił Jasper, a Elena uświadomiła sobie, że musiał wyczuć coś równie nietypowego, skoro zdecydował się zareagować.
Wampir jakby od niechcenia przeniósł wzrok na empatę, wyraźnie poirytowany tym, że cokolwiek mogłoby odciągnąć go od patrzenia na nią. Była tego absolutnie pewna, choć taki stan rzeczy nadal wydawał jej się czymś niedorzecznym. Przecież Garrett ją znał i nigdy dotąd nie postępował w tak niedorzeczny sposób. Nie wyobrażała sobie takiego zainteresowania z jego strony, tym bardziej, że był z Kate i…
Och, nie. Zdecydowanie coś pomyliła…
Ta zachłanność w jego oczach zdecydowanie nie miała racji bytu, tym bardziej, że on po prostu nie miał prawa jej pożądać.
Rafaelowi by się to nie spodobało…
– Tak… Elena jest ładna, to już wiemy – odezwała się w końcu Tanya, jako pierwsza decydując się przerwać dziwną, nienaturalną ciszę, która nagle zapadła w pokoju. – Co prawda makijaż to żadne rozwiązanie, ale…
– Ale jak się nie ma warunków, to trzeba sobie radzić, nie? – odgryzła się, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów. – Całe szczęście, że ja tego nie potrzebuję – dodała, lekko przechylając głowę i jakby od niechcenia spoglądając na wampirzycę.
Przez twarz Tanyi przemknął cień, jednak nie odezwała się nawet słowem. Elena nie musiała pytać, by wiedzieć, że kobieta najpewniej zrozumiała aluzję, nic jednak nie wskazywało na to, żeby zamierzała jakkolwiek reagować. Po co zaczynasz, skoro wiesz, że nigdy nie należałam do osób miłych?, pomyślała z niedowierzaniem. Jasne, nie lubiły się, ale mimo wszystko…
Cichy pomruk wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że na powrót skupiła się na Garretcie – zresztą nie jako jedyna. Elena poczuła, że zaczyna się rumienić, coraz bardziej wytrącona z równowagi zachowaniem nieśmiertelnego, tym bardziej, że coraz trudniej było jej je ignorować. Nie była pewna dlaczego i kiedy wampir się przesunął, ale jakimś cudem znalazł się zdecydowanie zbyt blisko, żeby mogła czuć się swobodnie. Kiedy spojrzała mu w oczu, odniosła wrażenie, że wpatrywał się w nią z przesadną wręcz uwagą, prawie jak w transie, wydając się nie widzieć niczego innego, co mogłoby dziać się wokół niego.
Coś było nie tak i teraz aż nazbyt dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Kiedy na dodatek bez jakiegokolwiek ostrzeżenia tuż przed nią zmaterializował się Aldero, bez chwili wahania decydując się osłonić ją przed Garrettem, w pełni dotarło do niej, że coś zdecydowanie jest na rzeczy.
– Ej, co jest? – zapytał wyraźnie zaniepokojony Al. – Nie chcę nic mówić, ale on patrzy się na nią w taki sposób… Jak szukasz obiadu, to tam są drzwi – oznajmił, a Denalczyk zmierzył chłopaka wzrokiem, przez moment wyglądając tak, jakby debatował nad wyborem odpowiedniej tętnicy.
– Bez przesady. Przecież nic nie zamierzam jej zrobić, zresztą… – Nagle urwał i ponad ramieniem Aldero spojrzał wprost w oczy Eleny. – Ty też tego chcesz, prawda ślicznotko? – wypalił, a ona zesztywniała.
– Że co do…? – zaczęła, jednak nie miała okazji dokończyć, bo nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie.
– Garrett, przestań! – usłyszała jeszcze.
W następnej sekundzie wampir przemieścił się i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skoczył w stronę Aldero.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa