2 maja 2016

Sto osiemdziesiąt pięć

Claire

Trudno było jej jednoznacznie stwierdzić, co takiego czuła. Słuchała trajkotania Issie, pozwalając żeby ta ciągnęła ją w sobie tylko znanym kierunku, raz po raz podrygując, nucąc pod nosem fragmenty piosenek i okazując taki entuzjazm, że aż wydawało się to nieprawdopodobne. Sama Claire nie miała pojęcia na czym skoncentrować wzrok, oszołomiona ściskiem, liczebnością w jakiej przybyli goście oraz atmosferą o wiele inną od tej, której doświadczała podczas uroczystości w Mieście Nocy. Widziała dziesiątki twarzy, ale w gruncie rzeczy koncentrowała się przede wszystkim na trzymaniu się blisko Marissy, tylko i wyłącznie dzięki bliskości dziewczyny nie będąc w stanie zmusić się do najzupełniej naturalnej reakcji, jaką wydało jej się odwrócenie się na pięcie i wycofanie do wyjścia.
W co ja się wplątałam?, pomyślała nie po raz pierwszy, ale naturalnie nie zamierzała mówić o tym Issie, woląc jej nie rozczarowywać. W porządku, mogła pokręcić się z nią z godzinę czy dwie, a potem przy byle okazji spróbować znaleźć jakąś wymówkę i wrócić do domu. Oczywiście nie liczyła na Elenę i Aldero, którzy najpewniej doskonale bawili się w takich warunkach, ale gdyby spróbowała zapytać Camerona albo Damiena… Miała nadzieję, że ci prędzej dadzą się przekonać do powrotu, tym bardziej, że – przynajmniej z tego, co zrozumiała – Uzdrowiciel był w tym miejscu tylko i wyłącznie w nadziei na to, że uda mu się porozmawiać z Liz. Sama widziała dziewczynę raptem kilka razy, przede wszystkim ten jeden raz, kiedy ta podeszła zapytać się o samopoczucie Joce, od tamtego momentu niemalże z uporem unikając wszystkiego, co mogłoby wiązać się z przebywaniem z Licavolimi, Cullenami czy jakimikolwiek członkami jej rodziny.
– Potańczymy? – nie tyle powiedziała, co wręcz wykrzyczała Issie. Claire przeszło przez myśl, że przecież robiła to cały czas, jeśli do tańca można było zaliczyć sposób, w jaki dziewczyna raz po raz podskakiwała w rytm muzyki. – Lubię tańczyć – dodała, a na jej ustach pojawił się promienny uśmiech.
– Och, nie wątpię…
Sama też chyba zaczynała się do tego przekonywać, przynajmniej kiedy w grę wchodziły te przyjemne dla ucha melodie, które słyszała podczas większości ceremonii. Wtedy całkiem dobrze czuła się, kiedy po prostu kołysała się z Cammy’m, który najwyraźniej upodobał ją sobie jako ewentualną partnerkę, odkąd po raz pierwszy udało mu się nakłonić ją do wspólnej zabawy w trakcie podwójnego wesela sprzed siedmiu lat. Tutaj nie miała na co liczyć, tym bardziej, że dudniące dźwięki zdecydowanie nie sprzyjała temu, żeby pokusić się o coś więcej ponad bezsensowne skaranie. Czasami nie rozumiała tego, dokąd zmierzał ówczesny świat, wciąż nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tutaj nie pasowała. Nie chodziło o to, jak wiele odebrały jej tunele, bo o tym była w stanie już nie myśleć; problem leżał w charakterze, który w najmniejszym stopniu nie pokrywał się z tym, czego potrzeba było, żeby dostosować się do tego, co oferowały te bardziej nowoczesne czasy. W Mieście Nocy były inaczej, zresztą dla kogoś, kto kochał się w książkach i poezji, zazwyczaj stronią od towarzystwa, przebywanie w takim miejscu jawiło się jako prawdziwa udręka.
Nerwowym gestem wygładziła materiał czarnej sukienki, którą dała jej Elena. W domu, w którym się znajdowali, było gorąco, dzięki czemu nie przeszkadzały jej odsłonięte plecy, ale i tak czuła się dziwnie. I tak była wdzięczna kuzynce za to, że uratowała ją od konieczności wymyślania wymówki, którą Issie uznałaby za odpowiednie wyjaśnienie tego, że ubranie odważnej sukienki z odsłoniętym dekoltem nie wchodziło w grę. Co prawda teraz też nie czuła się szczególnie swobodnie, tym bardziej, że kreacja, którą wybrała dla niej Elena, uniemożliwiała ubranie stanika, ale to i tak jawiło jej się jako lepsza perspektywa. Sama nie zawsze była w stanie spokojnie patrzeć na szpecącą jej piersi bliznę, a na obnoszenie się z nią zdecydowanie nie była gotowa. Brakowało jej dystansu i pewności siebie Isabeau, zresztą impreza pełna rozchichotanych nastolatków zdecydowanie nie była miejscem, gdzie jakiekolwiek niedoskonałości zostałyby przyjęte ze zrozumieniem.
– Hej, Claire!
Uniosła głowę, bez trudu zauważając machającą do niej Shannon. Musiała zmusić Marissę do zatrzymania się, ta bowiem nie była w stanie wychwycić głosu dziewczyny w panującym zamieszaniu. Dopiero zauważywszy na co patrzyła Claire zrozumiała i energicznie pokiwała głową, ostatecznie zaczynając przepychać się w tamtą stronę. Aldero wspominał, że mieli coś zagrać, a Shanny najwyraźniej miała śpiewać, jednak w wypełnionym po brzegi salonie trudno było zauważyć kąt, który najwyraźniej miał posłużyć za prowizoryczną scenę.
Shannon wyróżniała się i to nawet pomimo tego, że wciąż pozostawała śmiertelniczką. Jej czerwone włosy mocno kontrastowały z czarnym strojem, co samo w sobie dawało niezwykły efekt. Nic nie wskazywało na to, żeby dziewczyna próbowała się za kogokolwiek przebierać, na sobie mając ciemne spodnie i koronkowy, prześwitujący top, który podkreślał jej smukłą sylwetkę. Włosy luźno opadały na ramiona i plecy, łagodnie falując przy każdym kolejnym ruchu.
– Jednak przyszłaś – odezwała się Shannon, zanim Claire albo Marissa zdążyłyby się odezwać. – Aldero mówił, że nie może cię przekonać.
– Za to ja ją przekonałam – wtrąciła Issie. – Śliczna bluzeczka – dodała, a dziewczyna uśmiechnęła się blado, w ramach podziękowania nieznacznie kiwając głową.
– Tak czy inaczej, mnie to odpowiada. Wyjdziemy na scenę razem – zadecydowała i w tamtym momencie Claire pożałowała tego, że już dawno nie pokusiła się o ewakuację.
– Shannon…
Dziewczyna rzuciła jej zdecydowane spojrzenie, które wystarczyło, żeby zmusić ją do milczenia.
– Tak, ja wiem. Jesteś nieśmiała – powiedziała, po czym westchnęła przeciągle. – Ale przynajmniej obserwuj. Słyszałam, jak śpiewasz i moim zdaniem masz kawał głosu, którego nie chcesz właściwie użyć – oznajmiła z przekonaniem. – Gdybyś wcześniej zapytała Aldero, powiedziałby ci, co takiego zamierzamy zagrać. Nie wszystko z tego, co wybrałam, przypadło mu do gustu, ale to ja śpiewam – oznajmiła z naciskiem – a on musi się dostosować.
Nie trzeba było pytać, żeby zorientować się, że najpewniej dobierała utwory w taki sposób, żeby ograniczyć wysokie dźwięki. Claire wciąż nie miała pewności, jak najlepiej podejść do kwestii zdolności Shannon, tym bardziej, że ta pozostawała człowiekiem, ale jedno było oczywiste: zapytanie o to wprost albo nakłanianie ją do mniej lub bardziej świadomego zaprezentowania daru, zdecydowanie nie było dobrym pomyłem. Przynajmniej ona nie zamierzała na to pozwolić, a kiedy o tym pomyślała, doszła do wniosku, że ma ochotę znaleźć kuzyna i dla pewności spróbować ustawić go do pionu, żeby przypadkiem nie przyszło mu do głowy prowokować dziewczyny w publicznym miejscu.
Wciąż o tym myślała, w milczeniu wodząc wzrokiem po zatłoczonym salonie i starając się nie zwracać uwagi na Issie, która wciągnęła Shanny w jakąś niezobowiązującą rozmowę. Zwłaszcza Marissa wyrzucała z siebie kolejne słowa w pośpiechu, rozwodząc się nad cudownością głosu swojej rozmówczyni i… Och, no tak – oczywiście narzekając na nią i na to, że mogłaby nie zająknąć się nawet słowem, że zgodziła się cokolwiek zaśpiewać za sprawą nacisków Aldero. Nie była zachwycona tym, że teraz przyjaciółka (To wciąż brzmiało niesamowicie.) najpewniej miała dręczyć ją z powodu tego, że cokolwiek przemilczała, choć na dłuższą metę świadomość tego, że ktokolwiek interesował się jej życiem, była pocieszająca.
Aldero pojawił się nagle, wyraźnie podenerwowany. W ostatnim czasie jego nastroje były dziwne, a przynajmniej takie miała wrażenie, być może dlatego, że minęło trochę czasu, odkąd on i Cammy wynieśli się z Miasta Nocy. Co więcej, była gotowa przysiąc, że jego zachowanie miało związek z Eleną, choć i tego nie mogła być pewna. Nigdy nie była dobra w rozróżnianiu uczuć, a tym bardziej relacji pomiędzy poszczególnymi osobami, ale pewnych kwestii nie dało się nie zauważyć. Tak było w przypadku tej dwójki, która dotychczas większość czasu spędzała ze sobą, a jednak teraz… Cóż, poza tym Al znowu wydawał się podminowany, a to zdecydowanie nie było w jego przypadku czymś normalnym.
– Wszystko w porządku? – zapytała pod wpływem impulsu, choć nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle ją to interesowało. Czasami łatwiej było się nie wtrącać.
– Co…? A, jasne – zapewnił, po czym wywrócił oczami. – Rozmawiasz z Shannon i jeszcze nie jesteś na mnie zła za to, że mogłabyś śpiewać? – dodał z powątpiewaniem, a Claire westchnęła.
– O ile mi wiadomo, na razie to nie ja mam śpiewać – powiedziała w końcu.
Nie żeby zamierzała cokolwiek pod tym względem zmieniać. Ledwo była w stanie zmusić się do wydania z siebie dźwięku, kiedy była z Aldero, a później również z jego koleżanką. Dwie osoby, którym teoretycznie ufała, nie równały się sali pełnej obcych jej nastolatków, nie wspominając o tym, że nigdy nie obiecywała, że pokusi się o występ publiczny. Wciąż nie znała tekstów żadnej z piosenek, które śpiewała Shannon, zresztą była zbyt niepewna swojego głosu, żeby pozwolić sobie na cokolwiek związanego, nawet jeśli kuzyn mógłby tego oczekiwać. Skoro już tutaj była, równie dobrze mogła ograniczyć się do obserwowania, bo to nie wymagało szczególnego wysiłku, nie wspominając o umiejętnościach. To Shanny wyczyniała swoim głosem cuda, a przynajmniej tak twierdził Aldero, więc próba zastąpienia jej nie wchodziła w grę.
Zauważyła, że chłopak znacznie rozluźnił się, kiedy przystąpili do przygotowań. Nie raz słyszała, jak grał na gitarze i musiała przyznać, że był w tym dobry – prawie jak Gabriel. Co więcej, nie zawsze ograniczał się do akustycznej wersji instrumentu, o czym przekonała się, kiedy zauważyła kilka wijących się na podłodze kabli, które w pośpiechu rozłożyli z Shannon. Obserwując dziewczynę zorientowała się, że ta była bledsza niż zazwyczaj, bez wątpienia się denerwując. Trema w przypadku kogoś takiego jak Shanny nie wchodziła w grę, a przynajmniej Claire nie potrafiła sobie tego wyobrazić, dlatego ostatecznie doszła do wniosku, że to strach przed tym, co ewentualnie mogłoby się wydarzyć. Nie było wątpliwości co do tego, że dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż z jej głosem cokolwiek mogłoby być nie tak, chociaż najpewniej nie potrafiła samej sobie wytłumaczyć tego, w czym tak naprawdę leżał problem.
Wycofała się, zajmując miejsce u boku Marissy, kiedy doszła do wniosku, że wypadałoby zapewnić tej dwójce odrobinę przestrzeni. Shannon kołysała się delikatnie w rytm wciąż grającej muzyki, raz po raz zarzucając włosami i całkiem wprawnie grając rolę kogoś, kto w najmniejszym nawet stopniu nie przejmował się tym, co działo się dookoła. Takie ruchy przychodziły jej z zaskakującą wręcz naturalnością, dzięki czemu z tym większą skutecznością przyciągała wzrok. W efekcie kilka stojących najbliżej osób przestało interesować się rozmowami, tańcami i… mniej właściwymi zachowaniami (Claire wolała nie wiedzieć, co takiego działo się w zacienionych kątach, tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, iż już pojawił się alkohol.), w zamian tworząc niewielkie półkole i z zaciekawieniem przypatrując się przygotowaniom.
Shannon uśmiechnęła się słodko, bynajmniej nieprzejęta sytuacją. Zdążyła dorwać się do mikrofonu i najwyraźniej go podłączyć, bo chwyciła go pewniej i spróbowała się odezwać:
– Raz, raz… Czy ktoś mnie słyszysz?
Jej głos – dodatkowo wzmocniony przez dwa duże głośniki, które wyglądały jak element kina domowego, którym mogła pochwalić się koleżanka Eleny – okazał się doskonale słyszalny nawet pomimo irytującego dudnienia. Dziewczynę najwyraźniej to satysfakcjonowało, bo z zadowoleniem skinęła głową, coraz pewniejsza zarówno pod względem ruchów, jak i sposobie w jaki się zachowywała. Być może była dobrą aktorką, a może po prostu doświadczała zbyt wielu emocji na raz, by przejmować się ewentualnymi konsekwencjami – w tamtej chwili to wydawało się najmniej istotne.
Jesteś pewna, że się nie dołączysz?, usłyszała w głowie głos Aldero. Jakimś cudem udało jej się nie skrzywić, choć i tak nie była zachwycona tym, że mógłby tak po prostu wnikać w jej myśli, nawet jeśli podobne zachowanie wydawało się czymś w pełni do niego pasującym.
Jedynie pokręciła głową, aż nazbyt świadoma tego, że ją obserwował. Kątem oka zauważyła, że wywrócił oczami, a w następnej sekundzie trącił palcami pozornie losowo wybrane struny. Dźwięk okazał się mocny, niemalże agresywny, choć to równie dobrze mogło mieć związek z tym, że Issie zaciągnęła ją pod same głośniki, podekscytowana jak dziecko. Efekt, jaki chciał osiągnąć Aldero, również okazał się aż nazbyt oczywisty, tym bardziej, że wokół jak na zawołanie zapanował spokój. Co prawda wciąż dało się usłyszeć głosy i zamieszanie, te jednak skutecznie zagłuszała muzyka, choć i ta ostatecznie została wyłączona.
Ktoś zgasił światło, chociaż ze swojego miejsca nie była w stanie stwierdzić, kto zdecydował się wyświadczyć Shannon taką przysługę. Teraz jedynym źródłem jasności okazały się dwie rozstawione w dwóch odległych krańcach pomieszczenia lampki. Jeśli warunki dotychczas były nietypowe, kiedy zapanowała ciemność, efekt okazał się jeszcze bardziej zachwycający. Tak samo było z Shannon, którą Claire nagle zaczęła być skłonna uznać za zjawę albo jakieś inne nadnaturalne stworzenie, wyróżniające się pośród tłumu. Czerwone włosy lśniły subtelnie w nikłym świetle lamp, to zaś wydobywało z długich kosmyków jasne refleksy, przez co tym trudniej było oderwać wzrok od wciąż podrygującej dziewczyny. Shanny uśmiechała się promiennie, dla odmiany w pełni rozluźniona i sprawiająca wrażenie kogoś, kto znajdował się w swoim żywiole. Dla kogoś takiego bycie pod obstrzałem zaciekawionych spojrzeń nie stanowiło najmniejszej przeszkody, wręcz dodając pewności siebie.
Shannon przygryzła dolną wargę i zawahała się na moment, być może szukając odpowiednich słów do tego, żeby rozpocząć. Ostatecznie darowała sobie jakiekolwiek dłuższe przemówienia, ograniczając się do dwóch zaledwie słów:
– Graj, Al.
Niczego więcej nie musiała dodawać. Claire wyprostowała się, dla pewności ściskając mocniej rękę Issie. Podświadomie wyczekiwała czegoś bardzo energicznego, trochę jak dźwięki, które słyszała wcześniej i które mogłyby oszałamiać przy zbyt wysokim natężeniu, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Melodia okazała się niezwykle spokojna, na swój sposób melancholijna i… po prostu piękna.
Coś takiego gra się nastolatkom na imprezie?, pomyślała mimochodem, co najmniej skonsternowana. W porównaniu z tym, co słyszała dotychczas, różnica była wręcz diametralna, jednak nic nie wskazywało na to, by ktokolwiek miał o tę zmianę pretensję. Odniosła wręcz wrażenie, że tłum entuzjastycznie reagował na samą tylko muzykę, jeszcze na chwilę przed tym, jak Shannon w ogóle zdecydowała się włączyć ze swoim wokalem. Kiedy na dodatek Issie i jeszcze kilka osób zaczęło wyśpiewywać kolejne linijki tekstu, uprzytomniła sobie, że musieli doskonale zdawać sobie sprawę z tego z jakim utworem mają do czynienia.
O bogini… Będę musiał cię szybko uświadomić w pewnych kwestiach, póki czach!, usłyszała w głowie glos Aldero, jednak nawet nie trudziła się, żeby mu odpowiadać. W zamian skoncentrowała się na piosence, oczarowana muzyką i kolejnymi słowami, które – przede wszystkim – padały z ust Shannon.
Tak blisko, bez względu na odległość
Nie można dać więcej od siebie
Zawsze ufajmy w to, kim jesteśmy
I nic innego się nie liczy
Dziewczyna wciąż się kołysała, coraz pewniej i z większą gracją, najwyraźniej nie będąc w stanie ustać w miejscu. Melodia w istocie miała w sobie coś, co sprawiało, że bezruch wydawał się czymś nienaturalnym, co nie powinno mieć racji bytu. Zachowanie Marissy również utrudniało Claire koncentrację, tym bardziej, że Issie wyraźnie próbowała skłonić ją miarowego bujania się w lewo i w prawo, razem z całym zgromadzonym w salonie towarzystwie. Wciąż trzymająca w rękach mikrofon Shannon posunęła się o krok dalej, nagle po prostu zaczynając tańczyć, bez najmniejszego problemu wychwytując rytm piosenki. Gitara zawsze miała w sobie coś hipnotyzującego, a przynajmniej tak uważała Claire, kiedy zdarzało jej się słuchać ballad, które czasami wygrywał wujek Gabriel, jednak to…
Szukam zaufania i odnajduję je w Tobie
Każdy dzień to dla nas coś nowego
Otwieram umysł na nowe perspektywy
I nic innego się nie liczy
Mimowolnie pomyślała o Setcie i tym, co w ostatnim czasie działo się między nią a chłopakiem. Było w tym coś szczerego, sama piosenka zresztą nagle wydała jej się idealnie oddawać to, co sama czuła. Dramatyczny sopran Shannon sprawiał, że zarówno atmosfera, jak i kolejne słowa jawiły jej się jako coś magicznego, przyprawiającego o dreszcze i szybsze bicie serca. W tamtej chwili pożałowała, że nie zna tekstu, z tym większą fascynacją chłonąc kolejne linijki oraz wyczuwalne w nich emocje. Była pod wrażeniem tego, jak niewiele trzeba było, żeby zapanować nad dotychczas rozszalałym tłumem, w zamian skupiając uwagę zebranych na czymś znacznie bardziej przystępnym.
Shanny wydawała się jaśnieć, czarując głosem i ruchami, i z każdą kolejną sekundą coraz bardziej zatracając się we własnym śpiewie. Jej twarz wyrażała całą mieszankę emocji, których nie dało się tak po prostu zinterpretować, a Claire z zaskoczeniem przekonała się, że dziewczyna wręcz żyła tą muzyką – i to może w stopniu większym niż którekolwiek z nich by mogło. W zasadzie sama wyglądała jak uosobienie harmonijnych dźwięków i słów, wczuwając się tak bardzo, że nagle niemożliwym wydało się, żeby ktokolwiek był w stanie wyrwać ją z tego nietypowego transu. Wręcz zbrodnią wydawało się to, że ktoś mógłby spróbować to zrobić, zresztą…
Poczuła, że Issie dosłownie uczepia się jej ramienia, podrygując się śpiewając i wciąż okazując zadziwiający wręcz entuzjazm. Claire przeniosła na nią wzrok, by przekonać się, że niebieskie oczy dziewczyny błyszczały intensywnie, zdradzając całą mieszankę skrajnych emocji. Widok łez nieszczególnie ją zaskoczył, tym bardziej, że Marissa od chwili pierwszego spotkania jawiła jej się jako ktoś, kto z równie wielką łatwością mógł zacząć niekontrolowanie chichotać, co i popłakać się dosłownie na życzenie. To było urocze i tak szczere, że sama zdołała się uśmiechnąć, chyba po raz pierwszy nie czując się dziwnie z tym, że ktokolwiek mógłby ją w tak spontaniczny, zdecydowany sposób obejmować.
Nigdy nie dbałam o to, co Oni robią
Nigdy nie dbałam o to, co Oni wiedzą
Ale ja wiem…*
Głos Shannon stał się jeszcze bardziej emocjonalny, zaś dziewczyna już nawet nie próbowała go kontrolować. Początkowo Claire nawet nie zwróciła uwagi na to, że cokolwiek się zmieniło, zbyt przejęta niezwykłością występu, który miała okazję oglądać. Przed sobą miała prawdziwą gwiazdę, wręcz stworzoną do śpiewu i występowania przed innymi, przez co tym bardziej nie była w stanie zrozumieć, jak Shanny mogłaby oczekiwać tego, że ktokolwiek ją zastąpi. Do tej pory nie miała okazji słyszeć jej śpiewu, bazując się przede wszystkim na tym, co powiedział jej Aldero, jednak efekt okazał się o wiele bardziej oszałamiający. Czegoś takiego nie potrafiłaby sobie wyobrazić, nie sądziła zresztą, że w drobnej dziewczynie mogłoby być aż tyle energii. Kiedy na dodatek Shannon zdecydowała się dać popis swoich wokalnych zdolności, najzupełniej machinalnie wtrącając długą, prezentującą pełnię skali jej głosu wokalizę, dookoła zapanowała nieprzenikniona cisza – i to tylko po to, by po chwili rozległy się okrzyki i oklaski, które bynajmniej nie wytrąciły śpiewającej z melodii.
Światło lamp zamigotało, a do Claire doszedł dziwny dźwięk, który dopiero po chwili rozpoznała jako… grzechocące szyby? To było niczym kubeł lodowatej wody; aż wyprostowała się, momentalnie wyrwana z transu i coraz bardziej zaniepokojona. Zachwycona wokalem, nawet przez moment nie pomyślała o tym, że Shanny najwyraźniej zapomniała o granicach, które próbowała wytyczać sobie przez tyle czasu. Zacisnęła dłonie w pięści, po czym bezwiednie pochyliła się do przodu, gotowa w każdej chwili Shannon ostrzec, jednak nie miała okazji, by wydobyć z siebie chociaż najcichszy dźwięk.
Z chwilą, w której głos Shannon wszedł na te najbardziej niebezpieczne, wrażliwe rejestry, wszystko poszło nie tak.
*Tłumaczenie jednej z najbardziej znanych, popularnych ballad Metallici – „Nothing else matters”; fragmenty polskiego tekstu pochodzą stąd: [KLIK], bowiem sama nie byłabym w stanie przetłumaczyć tego lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa