Claire
Trudno było jej jednoznacznie
stwierdzić, co takiego czuła. Słuchała trajkotania Issie, pozwalając żeby ta ciągnęła
ją w sobie tylko znanym kierunku, raz po raz podrygując, nucąc pod nosem
fragmenty piosenek i okazując taki entuzjazm, że aż wydawało się to
nieprawdopodobne. Sama Claire nie miała pojęcia na czym skoncentrować wzrok,
oszołomiona ściskiem, liczebnością w jakiej przybyli goście oraz atmosferą
o wiele inną od tej, której doświadczała podczas uroczystości w Mieście
Nocy. Widziała dziesiątki twarzy, ale w gruncie rzeczy koncentrowała się
przede wszystkim na trzymaniu się blisko Marissy, tylko i wyłącznie dzięki
bliskości dziewczyny nie będąc w stanie zmusić się do najzupełniej
naturalnej reakcji, jaką wydało jej się odwrócenie się na pięcie i wycofanie
do wyjścia.
W co ja się wplątałam?, pomyślała nie po
raz pierwszy, ale naturalnie nie zamierzała mówić o tym Issie, woląc jej
nie rozczarowywać. W porządku, mogła pokręcić się z nią z godzinę
czy dwie, a potem przy byle okazji spróbować znaleźć jakąś wymówkę i wrócić
do domu. Oczywiście nie liczyła na Elenę i Aldero, którzy najpewniej
doskonale bawili się w takich warunkach, ale gdyby spróbowała zapytać
Camerona albo Damiena… Miała nadzieję, że ci prędzej dadzą się przekonać do
powrotu, tym bardziej, że – przynajmniej z tego, co zrozumiała –
Uzdrowiciel był w tym miejscu tylko i wyłącznie w nadziei na to,
że uda mu się porozmawiać z Liz. Sama widziała dziewczynę raptem kilka
razy, przede wszystkim ten jeden raz, kiedy ta podeszła zapytać się o samopoczucie
Joce, od tamtego momentu niemalże z uporem unikając wszystkiego, co
mogłoby wiązać się z przebywaniem z Licavolimi, Cullenami czy
jakimikolwiek członkami jej rodziny.
– Potańczymy?
– nie tyle powiedziała, co wręcz wykrzyczała Issie. Claire przeszło przez myśl,
że przecież robiła to cały czas, jeśli do tańca można było zaliczyć sposób, w jaki
dziewczyna raz po raz podskakiwała w rytm muzyki. – Lubię tańczyć –
dodała, a na jej ustach pojawił się promienny uśmiech.
– Och, nie
wątpię…
Sama też
chyba zaczynała się do tego przekonywać, przynajmniej kiedy w grę
wchodziły te przyjemne dla ucha melodie, które słyszała podczas większości
ceremonii. Wtedy całkiem dobrze czuła się, kiedy po prostu kołysała się z Cammy’m,
który najwyraźniej upodobał ją sobie jako ewentualną partnerkę, odkąd po raz
pierwszy udało mu się nakłonić ją do wspólnej zabawy w trakcie podwójnego
wesela sprzed siedmiu lat. Tutaj nie miała na co liczyć, tym bardziej, że
dudniące dźwięki zdecydowanie nie sprzyjała temu, żeby pokusić się o coś
więcej ponad bezsensowne skaranie. Czasami nie rozumiała tego, dokąd zmierzał
ówczesny świat, wciąż nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tutaj nie pasowała. Nie
chodziło o to, jak wiele odebrały jej tunele, bo o tym była w stanie
już nie myśleć; problem leżał w charakterze, który w najmniejszym
stopniu nie pokrywał się z tym, czego potrzeba było, żeby dostosować się do
tego, co oferowały te bardziej nowoczesne czasy. W Mieście Nocy były
inaczej, zresztą dla kogoś, kto kochał się w książkach i poezji,
zazwyczaj stronią od towarzystwa, przebywanie w takim miejscu jawiło się
jako prawdziwa udręka.
Nerwowym
gestem wygładziła materiał czarnej sukienki, którą dała jej Elena. W domu,
w którym się znajdowali, było gorąco, dzięki czemu nie przeszkadzały jej
odsłonięte plecy, ale i tak czuła się dziwnie. I tak była wdzięczna
kuzynce za to, że uratowała ją od konieczności wymyślania wymówki, którą Issie
uznałaby za odpowiednie wyjaśnienie tego, że ubranie odważnej sukienki z odsłoniętym
dekoltem nie wchodziło w grę. Co prawda teraz też nie czuła się
szczególnie swobodnie, tym bardziej, że kreacja, którą wybrała dla niej Elena,
uniemożliwiała ubranie stanika, ale to i tak jawiło jej się jako lepsza
perspektywa. Sama nie zawsze była w stanie spokojnie patrzeć na szpecącą
jej piersi bliznę, a na obnoszenie się z nią zdecydowanie nie była
gotowa. Brakowało jej dystansu i pewności siebie Isabeau, zresztą impreza
pełna rozchichotanych nastolatków zdecydowanie nie była miejscem, gdzie
jakiekolwiek niedoskonałości zostałyby przyjęte ze zrozumieniem.
– Hej,
Claire!
Uniosła
głowę, bez trudu zauważając machającą do niej Shannon. Musiała zmusić Marissę
do zatrzymania się, ta bowiem nie była w stanie wychwycić głosu dziewczyny
w panującym zamieszaniu. Dopiero zauważywszy na co patrzyła Claire
zrozumiała i energicznie pokiwała głową, ostatecznie zaczynając przepychać
się w tamtą stronę. Aldero wspominał, że mieli coś zagrać, a Shanny
najwyraźniej miała śpiewać, jednak w wypełnionym po brzegi salonie trudno
było zauważyć kąt, który najwyraźniej miał posłużyć za prowizoryczną scenę.
Shannon
wyróżniała się i to nawet pomimo tego, że wciąż pozostawała
śmiertelniczką. Jej czerwone włosy mocno kontrastowały z czarnym strojem,
co samo w sobie dawało niezwykły efekt. Nic nie wskazywało na to, żeby
dziewczyna próbowała się za kogokolwiek przebierać, na sobie mając ciemne
spodnie i koronkowy, prześwitujący top, który podkreślał jej smukłą
sylwetkę. Włosy luźno opadały na ramiona i plecy, łagodnie falując przy
każdym kolejnym ruchu.
– Jednak
przyszłaś – odezwała się Shannon, zanim Claire albo Marissa zdążyłyby się
odezwać. – Aldero mówił, że nie może cię przekonać.
– Za to ja
ją przekonałam – wtrąciła Issie. – Śliczna bluzeczka – dodała, a dziewczyna
uśmiechnęła się blado, w ramach podziękowania nieznacznie kiwając głową.
– Tak czy
inaczej, mnie to odpowiada. Wyjdziemy na scenę razem – zadecydowała i w tamtym
momencie Claire pożałowała tego, że już dawno nie pokusiła się o ewakuację.
– Shannon…
Dziewczyna
rzuciła jej zdecydowane spojrzenie, które wystarczyło, żeby zmusić ją do
milczenia.
– Tak, ja
wiem. Jesteś nieśmiała – powiedziała, po czym westchnęła przeciągle. – Ale
przynajmniej obserwuj. Słyszałam, jak śpiewasz i moim zdaniem masz kawał
głosu, którego nie chcesz właściwie użyć – oznajmiła z przekonaniem. –
Gdybyś wcześniej zapytała Aldero, powiedziałby ci, co takiego zamierzamy
zagrać. Nie wszystko z tego, co wybrałam, przypadło mu do gustu, ale to ja śpiewam – oznajmiła z naciskiem
– a on musi się dostosować.
Nie trzeba
było pytać, żeby zorientować się, że najpewniej dobierała utwory w taki
sposób, żeby ograniczyć wysokie dźwięki. Claire wciąż nie miała pewności, jak
najlepiej podejść do kwestii zdolności Shannon, tym bardziej, że ta pozostawała
człowiekiem, ale jedno było oczywiste: zapytanie o to wprost albo
nakłanianie ją do mniej lub bardziej świadomego zaprezentowania daru,
zdecydowanie nie było dobrym pomyłem. Przynajmniej ona nie zamierzała na to
pozwolić, a kiedy o tym pomyślała, doszła do wniosku, że ma ochotę
znaleźć kuzyna i dla pewności spróbować ustawić go do pionu, żeby
przypadkiem nie przyszło mu do głowy prowokować dziewczyny w publicznym
miejscu.
Wciąż o tym
myślała, w milczeniu wodząc wzrokiem po zatłoczonym salonie i starając
się nie zwracać uwagi na Issie, która wciągnęła Shanny w jakąś
niezobowiązującą rozmowę. Zwłaszcza Marissa wyrzucała z siebie kolejne
słowa w pośpiechu, rozwodząc się nad cudownością głosu swojej rozmówczyni
i… Och, no tak – oczywiście narzekając na nią i na to, że mogłaby nie zająknąć
się nawet słowem, że zgodziła się cokolwiek zaśpiewać za sprawą nacisków
Aldero. Nie była zachwycona tym, że teraz przyjaciółka
(To wciąż brzmiało niesamowicie.) najpewniej miała dręczyć ją z powodu
tego, że cokolwiek przemilczała, choć na dłuższą metę świadomość tego, że
ktokolwiek interesował się jej życiem, była pocieszająca.
Aldero
pojawił się nagle, wyraźnie podenerwowany. W ostatnim czasie jego nastroje
były dziwne, a przynajmniej takie miała wrażenie, być może dlatego, że
minęło trochę czasu, odkąd on i Cammy wynieśli się z Miasta Nocy. Co
więcej, była gotowa przysiąc, że jego zachowanie miało związek z Eleną,
choć i tego nie mogła być pewna. Nigdy nie była dobra w rozróżnianiu uczuć,
a tym bardziej relacji pomiędzy poszczególnymi osobami, ale pewnych
kwestii nie dało się nie zauważyć. Tak było w przypadku tej dwójki, która
dotychczas większość czasu spędzała ze sobą, a jednak teraz… Cóż, poza tym
Al znowu wydawał się podminowany, a to zdecydowanie nie było w jego
przypadku czymś normalnym.
– Wszystko w porządku?
– zapytała pod wpływem impulsu, choć nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle
ją to interesowało. Czasami łatwiej było się nie wtrącać.
– Co…? A,
jasne – zapewnił, po czym wywrócił oczami. – Rozmawiasz z Shannon i jeszcze
nie jesteś na mnie zła za to, że mogłabyś śpiewać? – dodał z powątpiewaniem,
a Claire westchnęła.
– O ile
mi wiadomo, na razie to nie ja mam śpiewać – powiedziała w końcu.
Nie żeby
zamierzała cokolwiek pod tym względem zmieniać. Ledwo była w stanie zmusić
się do wydania z siebie dźwięku, kiedy była z Aldero, a później
również z jego koleżanką. Dwie osoby, którym teoretycznie ufała, nie
równały się sali pełnej obcych jej nastolatków, nie wspominając o tym, że
nigdy nie obiecywała, że pokusi się o występ publiczny. Wciąż nie znała
tekstów żadnej z piosenek, które śpiewała Shannon, zresztą była zbyt
niepewna swojego głosu, żeby pozwolić sobie na cokolwiek związanego, nawet
jeśli kuzyn mógłby tego oczekiwać. Skoro już tutaj była, równie dobrze mogła
ograniczyć się do obserwowania, bo to nie wymagało szczególnego wysiłku, nie
wspominając o umiejętnościach. To Shanny wyczyniała swoim głosem cuda, a przynajmniej
tak twierdził Aldero, więc próba zastąpienia jej nie wchodziła w grę.
Zauważyła,
że chłopak znacznie rozluźnił się, kiedy przystąpili do przygotowań. Nie raz
słyszała, jak grał na gitarze i musiała przyznać, że był w tym dobry
– prawie jak Gabriel. Co więcej, nie zawsze ograniczał się do akustycznej
wersji instrumentu, o czym przekonała się, kiedy zauważyła kilka wijących
się na podłodze kabli, które w pośpiechu rozłożyli z Shannon.
Obserwując dziewczynę zorientowała się, że ta była bledsza niż zazwyczaj, bez
wątpienia się denerwując. Trema w przypadku kogoś takiego jak Shanny nie
wchodziła w grę, a przynajmniej Claire nie potrafiła sobie tego
wyobrazić, dlatego ostatecznie doszła do wniosku, że to strach przed tym, co
ewentualnie mogłoby się wydarzyć. Nie
było wątpliwości co do tego, że dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
iż z jej głosem cokolwiek mogłoby być nie tak, chociaż najpewniej nie
potrafiła samej sobie wytłumaczyć tego, w czym tak naprawdę leżał problem.
Wycofała
się, zajmując miejsce u boku Marissy, kiedy doszła do wniosku, że
wypadałoby zapewnić tej dwójce odrobinę przestrzeni. Shannon kołysała się
delikatnie w rytm wciąż grającej muzyki, raz po raz zarzucając włosami i całkiem
wprawnie grając rolę kogoś, kto w najmniejszym nawet stopniu nie
przejmował się tym, co działo się dookoła. Takie ruchy przychodziły jej z zaskakującą
wręcz naturalnością, dzięki czemu z tym większą skutecznością przyciągała
wzrok. W efekcie kilka stojących najbliżej osób przestało interesować się rozmowami,
tańcami i… mniej właściwymi zachowaniami (Claire wolała nie wiedzieć, co
takiego działo się w zacienionych kątach, tym bardziej, że wszystko
wskazywało na to, iż już pojawił się alkohol.), w zamian tworząc
niewielkie półkole i z zaciekawieniem przypatrując się
przygotowaniom.
Shannon uśmiechnęła
się słodko, bynajmniej nieprzejęta sytuacją. Zdążyła dorwać się do mikrofonu i najwyraźniej
go podłączyć, bo chwyciła go pewniej i spróbowała się odezwać:
– Raz, raz…
Czy ktoś mnie słyszysz?
Jej głos –
dodatkowo wzmocniony przez dwa duże głośniki, które wyglądały jak element kina
domowego, którym mogła pochwalić się koleżanka Eleny – okazał się doskonale
słyszalny nawet pomimo irytującego dudnienia. Dziewczynę najwyraźniej to
satysfakcjonowało, bo z zadowoleniem skinęła głową, coraz pewniejsza
zarówno pod względem ruchów, jak i sposobie w jaki się zachowywała.
Być może była dobrą aktorką, a może po prostu doświadczała zbyt wielu
emocji na raz, by przejmować się ewentualnymi konsekwencjami – w tamtej
chwili to wydawało się najmniej istotne.
Jesteś pewna, że się nie dołączysz?,
usłyszała w głowie głos Aldero. Jakimś cudem udało jej się nie skrzywić,
choć i tak nie była zachwycona tym, że mógłby tak po prostu wnikać w jej
myśli, nawet jeśli podobne zachowanie wydawało się czymś w pełni do niego
pasującym.
Jedynie
pokręciła głową, aż nazbyt świadoma tego, że ją obserwował. Kątem oka
zauważyła, że wywrócił oczami, a w następnej sekundzie trącił palcami
pozornie losowo wybrane struny. Dźwięk okazał się mocny, niemalże agresywny,
choć to równie dobrze mogło mieć związek z tym, że Issie zaciągnęła ją pod
same głośniki, podekscytowana jak dziecko. Efekt, jaki chciał osiągnąć Aldero,
również okazał się aż nazbyt oczywisty, tym bardziej, że wokół jak na zawołanie
zapanował spokój. Co prawda wciąż dało się usłyszeć głosy i zamieszanie,
te jednak skutecznie zagłuszała muzyka, choć i ta ostatecznie została
wyłączona.
Ktoś zgasił
światło, chociaż ze swojego miejsca nie była w stanie stwierdzić, kto
zdecydował się wyświadczyć Shannon taką przysługę. Teraz jedynym źródłem
jasności okazały się dwie rozstawione w dwóch odległych krańcach
pomieszczenia lampki. Jeśli warunki dotychczas były nietypowe, kiedy zapanowała
ciemność, efekt okazał się jeszcze bardziej zachwycający. Tak samo było z Shannon,
którą Claire nagle zaczęła być skłonna uznać za zjawę albo jakieś inne
nadnaturalne stworzenie, wyróżniające się pośród tłumu. Czerwone włosy lśniły
subtelnie w nikłym świetle lamp, to zaś wydobywało z długich kosmyków
jasne refleksy, przez co tym trudniej było oderwać wzrok od wciąż podrygującej
dziewczyny. Shanny uśmiechała się promiennie, dla odmiany w pełni
rozluźniona i sprawiająca wrażenie kogoś, kto znajdował się w swoim
żywiole. Dla kogoś takiego bycie pod obstrzałem zaciekawionych spojrzeń nie
stanowiło najmniejszej przeszkody, wręcz dodając pewności siebie.
Shannon
przygryzła dolną wargę i zawahała się na moment, być może szukając
odpowiednich słów do tego, żeby rozpocząć. Ostatecznie darowała sobie
jakiekolwiek dłuższe przemówienia, ograniczając się do dwóch zaledwie słów:
– Graj, Al.
Niczego
więcej nie musiała dodawać. Claire wyprostowała się, dla pewności ściskając
mocniej rękę Issie. Podświadomie wyczekiwała czegoś bardzo energicznego, trochę
jak dźwięki, które słyszała wcześniej i które mogłyby oszałamiać przy zbyt
wysokim natężeniu, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Melodia okazała się niezwykle
spokojna, na swój sposób melancholijna i… po prostu piękna.
Coś takiego gra się nastolatkom na imprezie?,
pomyślała mimochodem, co najmniej skonsternowana. W porównaniu z tym,
co słyszała dotychczas, różnica była wręcz diametralna, jednak nic nie
wskazywało na to, by ktokolwiek miał o tę zmianę pretensję. Odniosła wręcz
wrażenie, że tłum entuzjastycznie reagował na samą tylko muzykę, jeszcze na
chwilę przed tym, jak Shannon w ogóle zdecydowała się włączyć ze swoim
wokalem. Kiedy na dodatek Issie i jeszcze kilka osób zaczęło wyśpiewywać
kolejne linijki tekstu, uprzytomniła sobie, że musieli doskonale zdawać sobie
sprawę z tego z jakim utworem mają do czynienia.
O bogini… Będę musiał
cię szybko uświadomić w pewnych kwestiach, póki czach!, usłyszała w głowie
glos Aldero, jednak nawet nie trudziła się, żeby mu odpowiadać. W zamian
skoncentrowała się na piosence, oczarowana muzyką i kolejnymi słowami,
które – przede wszystkim – padały z ust Shannon.
Tak blisko, bez względu
na odległość
Nie można dać więcej od
siebie
Zawsze ufajmy w to,
kim jesteśmy
I nic innego się nie
liczy
Dziewczyna wciąż się kołysała, coraz pewniej i z większą
gracją, najwyraźniej nie będąc w stanie ustać w miejscu. Melodia w istocie
miała w sobie coś, co sprawiało, że bezruch wydawał się czymś
nienaturalnym, co nie powinno mieć racji bytu. Zachowanie Marissy również
utrudniało Claire koncentrację, tym bardziej, że Issie wyraźnie próbowała
skłonić ją miarowego bujania się w lewo i w prawo, razem z całym
zgromadzonym w salonie towarzystwie. Wciąż trzymająca w rękach
mikrofon Shannon posunęła się o krok dalej, nagle po prostu zaczynając
tańczyć, bez najmniejszego problemu wychwytując rytm piosenki. Gitara zawsze
miała w sobie coś hipnotyzującego, a przynajmniej tak uważała Claire,
kiedy zdarzało jej się słuchać ballad, które czasami wygrywał wujek Gabriel,
jednak to…
Szukam zaufania i odnajduję
je w Tobie
Każdy dzień to dla nas
coś nowego
Otwieram umysł na nowe
perspektywy
I nic innego się nie
liczy
Mimowolnie pomyślała
o Setcie i tym, co w ostatnim czasie działo się między nią a chłopakiem.
Było w tym coś szczerego, sama piosenka zresztą nagle wydała jej się
idealnie oddawać to, co sama czuła. Dramatyczny sopran Shannon sprawiał, że
zarówno atmosfera, jak i kolejne słowa jawiły jej się jako coś magicznego,
przyprawiającego o dreszcze i szybsze bicie serca. W tamtej
chwili pożałowała, że nie zna tekstu, z tym większą fascynacją chłonąc
kolejne linijki oraz wyczuwalne w nich emocje. Była pod wrażeniem tego,
jak niewiele trzeba było, żeby zapanować nad dotychczas rozszalałym tłumem, w zamian
skupiając uwagę zebranych na czymś znacznie bardziej przystępnym.
Shanny
wydawała się jaśnieć, czarując głosem i ruchami, i z każdą
kolejną sekundą coraz bardziej zatracając się we własnym śpiewie. Jej twarz
wyrażała całą mieszankę emocji, których nie dało się tak po prostu
zinterpretować, a Claire z zaskoczeniem przekonała się, że dziewczyna
wręcz żyła tą muzyką – i to może
w stopniu większym niż którekolwiek z nich by mogło. W zasadzie
sama wyglądała jak uosobienie harmonijnych dźwięków i słów, wczuwając się
tak bardzo, że nagle niemożliwym wydało się, żeby ktokolwiek był w stanie
wyrwać ją z tego nietypowego transu. Wręcz zbrodnią wydawało się to, że
ktoś mógłby spróbować to zrobić, zresztą…
Poczuła, że
Issie dosłownie uczepia się jej ramienia, podrygując się śpiewając i wciąż
okazując zadziwiający wręcz entuzjazm. Claire przeniosła na nią wzrok, by
przekonać się, że niebieskie oczy dziewczyny błyszczały intensywnie, zdradzając
całą mieszankę skrajnych emocji. Widok łez nieszczególnie ją zaskoczył, tym
bardziej, że Marissa od chwili pierwszego spotkania jawiła jej się jako ktoś,
kto z równie wielką łatwością mógł zacząć niekontrolowanie chichotać, co i popłakać
się dosłownie na życzenie. To było urocze i tak szczere, że sama zdołała
się uśmiechnąć, chyba po raz pierwszy nie czując się dziwnie z tym, że
ktokolwiek mógłby ją w tak spontaniczny, zdecydowany sposób obejmować.
Nigdy nie dbałam o to,
co Oni robią
Nigdy nie dbałam o to,
co Oni wiedzą
Ale ja wiem…*
Głos
Shannon stał się jeszcze bardziej emocjonalny, zaś dziewczyna już nawet nie
próbowała go kontrolować. Początkowo Claire nawet nie zwróciła uwagi na to, że
cokolwiek się zmieniło, zbyt przejęta niezwykłością występu, który miała okazję
oglądać. Przed sobą miała prawdziwą gwiazdę, wręcz stworzoną do śpiewu i występowania
przed innymi, przez co tym bardziej nie była w stanie zrozumieć, jak
Shanny mogłaby oczekiwać tego, że ktokolwiek ją zastąpi. Do tej pory nie miała
okazji słyszeć jej śpiewu, bazując się przede wszystkim na tym, co powiedział
jej Aldero, jednak efekt okazał się o wiele bardziej oszałamiający. Czegoś
takiego nie potrafiłaby sobie wyobrazić, nie sądziła zresztą, że w drobnej
dziewczynie mogłoby być aż tyle energii. Kiedy na dodatek Shannon zdecydowała
się dać popis swoich wokalnych zdolności, najzupełniej machinalnie wtrącając
długą, prezentującą pełnię skali jej głosu wokalizę, dookoła zapanowała
nieprzenikniona cisza – i to tylko po to, by po chwili rozległy się
okrzyki i oklaski, które bynajmniej nie wytrąciły śpiewającej z melodii.
Światło
lamp zamigotało, a do Claire doszedł dziwny dźwięk, który dopiero po
chwili rozpoznała jako… grzechocące szyby? To było niczym kubeł lodowatej wody;
aż wyprostowała się, momentalnie wyrwana z transu i coraz bardziej
zaniepokojona. Zachwycona wokalem, nawet przez moment nie pomyślała o tym,
że Shanny najwyraźniej zapomniała o granicach, które próbowała wytyczać
sobie przez tyle czasu. Zacisnęła dłonie w pięści, po czym bezwiednie
pochyliła się do przodu, gotowa w każdej chwili Shannon ostrzec, jednak
nie miała okazji, by wydobyć z siebie chociaż najcichszy dźwięk.
Z chwilą, w której
głos Shannon wszedł na te najbardziej niebezpieczne, wrażliwe rejestry,
wszystko poszło nie tak.
*Tłumaczenie jednej z najbardziej
znanych, popularnych ballad Metallici – „Nothing else matters”; fragmenty
polskiego tekstu pochodzą stąd: [KLIK], bowiem sama nie byłabym w stanie przetłumaczyć
tego lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz