26 maja 2016

Dwieście dziewięć

Jocelyne
Nie protestowała, kiedy Dallas zdecydował się doprowadzić ją aż do pokoju. Nawet słowem nie odezwała się również wtedy, kiedy chłopak wykorzystał chwilę jej nieuwagi, żeby wejść do środka, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu zostawić jej samej, nawet jeśli właśnie tego miała prawo od niego oczekiwać. Teoretycznie taka reakcja była do przewidzenia, a Joce podświadomie czuła, że trafiła na kogoś zdecydowanie zbyt upartego, by tak po prostu odpuścił możliwość rozmowy, ale i tak poczuła się jeszcze bardziej poirytowana.
– Nie za dobrze ci? – rzuciła z niedowierzaniem, kiedy chłopak jak gdyby nigdy nic ułożył się na jej łóżku, najwyraźniej nie zamierzając nigdzie się ruszyć.
– Hm… Nie najgorzej – przyznał, a Jocelyne prychnęła.
Żartował sobie z niej? Nie miała pojęcia, zresztą nie zamierzała zastanawiać się nad tym, co i dlaczego planował zrobić. Coś w jego obecności sprawiało, że miała mętlik w głowie, choć to równie dobrze mogło mieć związek z tym, że dopiero co… Och, to zresztą nie było ważne! Najistotniejsze pozostawało to, że teraz wylądowała sam na sam z upartym chłopakiem, na dodatek w jednej sypialni, co nie poprawiało jej nastroju. Może gdyby nie mieli za sobą pocałunku, pomimo tego, że właściwie się nie znali, nie byłoby aż tak źle, ale w obecnej sytuacji i tak miała wrażenie, że za moment trafi ją szlag. Z drugiej strony, kiedy pomyślała o tym, że jednak mogłaby kazać mu wyjść, wcale nie poczuła się lepiej; w zasadzie nie zamierzała tego robić, w duchu wręcz wdzięczna za to, że nie była sama. Nie chciała tego, zwłaszcza po tym, czego dopiero co doświadczyła i co sprawiało, że do tej pory na samo tylko wspomnienie szumu przechodziły ją dreszcze.
Poczuła na sobie przenikliwe spojrzenie zielonych oczu, ale zmusiła się do tego, żeby je zignorować. Dallas usiadł, najwyraźniej zaczynając utwierdzać się w przekonaniu, że przynajmniej tymczasowo nie zamierzała go wygonić. Sama z braku lepszych pomysłów usiadła przy biurku, trzymając się we względnie bezpiecznej odległości i obserwując go z równą uwagą, pomimo tego, że starała się udawać obojętność. Czuła, że jej to nie wychodzi, poza tym jakoś nie miała złudzeń co do tego, że Dallas zdawał sobie z tego sprawę, ale pomimo tego…
W porządku, była dokładnie tam, gdzie powinna. Co więcej, skoro w końcu przełamała się na tyle, by chcieć z nim porozmawiać, zamierzała wykorzystać sytuację tak dobrze, jak tylko mogło okazać się to możliwe. To, że wpadła na niego akurat przy gabinecie Rona, gdzie przecież sama chciała się dostać, wciąż nie dawało jej spokoju, a jeśli teraz mogła poznać prawdę… Nie była pewna czy to dobrze, czy źle, ale właściwie jaki miała wybór?
– Od dawna tutaj jesteś? – zapytała jakby od niechcenia, decydując się przynajmniej spróbować podtrzymać rozmowę. Miała wrażenie, że chłopak tylko na to czekał, byleby tylko nabrać pewności, że przełamała się wystarczająco, by chcieć ciągnąć temat.
– Dwa miesiące? Jakoś – przyznał, po czym wywrócił oczami. – To miejsce jest dziwne.
Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się od zauważenia, że to żadne odkrycie. Poczuła się dziwnie, zwłaszcza kiedy wspomniał o pobycie dwukrotnie dłuższym od tego, który sama planowała. Mogła spróbować zapytać o to, czy Projekt Beta choć po części zgadzał się z jego oczekiwaniami, ale wcale nie była pewna, czy chce to wiedzieć, nie miała zresztą pewności, czy chłopak w rzeczywistości jest z nią szczery.
– Zauważyłam – przyznała, nerwowo nawijając na palec kosmyk włosów. To był bardziej przystępny odruch od przygryzania wargi albo obgryzania paznokci, ale i tak próbowała nad sobą zapanować. – To, co stało się Vicki…
– Dobre pytanie, nie? Julie nie pozwoliła mi się z nią zobaczyć, chociaż przynajmniej kilka razy ją o to prosiłem. Skoro to jakiś wirus czy coś, to chyba nie powinni robić z tego tajemnicy – zauważył przytomnie. – Rany, jak ty kluczysz. Przecież oboje wiemy, że chcesz zadać inne pytanie, zresztą tak jak i ja.
Zaskoczył ją bezpośredniością, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co sugerował. Nawet nie zorientowała się, kiedy nachylił się w jej stronę i to tak bardzo, że chyba jedynie cudem nie zsunął się z łóżka. Sama zesztywniała, mimowolnie krzywiąc się, kiedy poczuła słodki zapach jego krwi, o wiele bardziej intensywny niż na korytarzu, a jednak mimo to dziwnie przytłumiony. To ją zaskoczyło, dlatego dyskretnie spróbowała pociągnąć nosem, mimo wszystko czując się jak idiotka, kiedy tak po postu zaczęła węszyć. Miała tylko nadzieję, że Dallas nie widział w jej zachowaniu niczego szczególnego albo że uznał, że dostała kataru, bo zdecydowanie nie zamierzała mu się tłumaczyć z tego, że mogłaby cieszyć się wyjątkowo wyostrzonymi zmysłami. Tak czy inaczej, najważniejsze w tamtej chwili wydało jej się to, że była w stanie powstrzymać pragnienie, bynajmniej nie czując potrzeby, by przy pierwszej okazji przegryźć chłopakowi tętnicę szyjną – przynajmniej tymczasowo.
– Dobra, niech ci będzie – dała za wygraną. – Co ty robiłeś w tym…? – zaczęła, ale stanowczo uciszył ją samym tylko spojrzeniem.
– Tylko nie za głośno, okej? Nie żebym coś sugerował, ale… – Urwał, po czym wymownie rozejrzał się dookoła. Jego zachowanie momentalnie skojarzyło jej się z tym, co robił Jeremi, raz po raz podkreślając to, że ktoś może ich podsłuchiwać. – Chodź tutaj – zaproponował nagle, machnięciem ręki dając jej do zrozumienia, że ma podejść bliżej.
Początkowo miała ochotę popukać się w czoło, dochodząc do wniosku, że chyba całkiem oszalał, zachowując się w ten sposób po tym, jak nadal miała prawo do tego, żeby być na niego złą za ten pocałunek. Wciąż czuła się dziwnie, choć to równie dobrze mogło mieć związek z przenikliwością jego spojrzenia oraz tym, że nadal czuła się zaniepokojona tym, co usłyszała w sali gimnastycznej. Potrzebowała towarzystwa, a z dwojga złego nawet Dallas doskonale nadawał się do tej roli, nawet jeśli nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się po nim spodziewać.
Z pewnym opóźnieniem podniosła się, niechętnie ruszając w stronę łóżka. Przez moment miała irracjonalne wrażenie, że chłopak przygarnie ją do siebie albo zrobić kolejną głupią rzecz, kiedy tylko zajmie miejsce u jego boku, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Poczuła się idiotyczne przez samą myśl o tym, że mogłaby podejrzewać go o to, że tylko szukał okazji do tego, żeby móc ją dotknąć, tym bardziej, że sama możliwość wydawała się czymś nieprawdopodobnym i nielogicznym. Kto niby marzył o bliskości z kompletnie obcą osobą, nawet jeśli już na wstępie… Cóż, najdelikatniej rzecz ujmując, naprzemiennie wpadała mu w ramiona, to znowu pozwalała się całować.
Cholera, to nawet nie brzmiało dobrze.
– Jest aż tak źle, jak mówił Jeremi? – wymamrotała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Dallas zmarszczył brwi.
– Już cię nastraszył? – Nawet nie wydawał się zaskoczony tym, że mogłoby tak być. Nieznacznie pokręcił głową, jakby opędzając się od jakiejś myśli, po czym jakby od niechcenia wzruszył ramionami. – Nieważne. Przezorny zawsze ubezpieczony, tym bardziej, że… No, sama wiesz. Mówimy o czymś, czego zdecydowanie nie powinniśmy byli robić – zauważył przytomnie. – I co mogłoby mi wyjść, gdybyś akurat się napatoczyła.
– A jakbym nie przyszła, to co? Pocałowałbyś Julie, żeby nie zdawała pytań? – syknęła, nie mogąc się powstrzymać.
Momentalnie zapragnęła się od niego odsunąć, sama niepewna tego, jakie emocje w niej wzbudzał. Jeśli miała być ze sobą szczera, chwilami doprowadzał ją do szału, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Teoretycznie miał rację, tym bardziej, że nie popisała się koordynacją, a on przynajmniej nie zostawił jej samej sobie w tamtym korytarzu, ale…
– Serio musimy o tym rozmawiać? Mógłbym zapytać, co tam robiłaś, ale podejrzewam, że to, co i ja… Chyba – zreflektował się, obrzucając ją pełnym powątpiewania spojrzeniem.
– To znaczy? – zniecierpliwiła się.
Wywrócił oczami.
– Szukałem jakichś informacji o Vicki, to chyba oczywiste – powiedział takim tonem, że niemalże uwierzyła mu w to, że sama powinna była na to wpaść. – Nic mi nie mówią, to muszę sam sobie poradzić.
– To jest twoja dziewczyna? – wypaliła, próbując jakkolwiek sensownie uporządkować to, co wiedziała; ich relacje wydały jej się istotne, choć sama nie była pewna dlaczego.
– Że Victoria? – zapytał i musiał przycisnąć dłoń do ust, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Skądże! To znaczy… znamy się całkiem długo, ale to nawet nie jest moja przyjaciółka. Co nie zmienia faktu, że zanim tutaj przyjechała, była inna, nawet jeśli… nadal pozostawała dziwna – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. – To też mnie martwi. Wiesz, czasami mam wrażenie, że w ośrodku dzieją się dziwne rzeczy…
Na przykład przypadkowe urządzenia elektryczne zaczynają zwracać się do ciebie po imieniu?, pomyślała z powątpiewaniem, ale nie była na tyle zdesperowana, żeby zapytać go o to wprost. Co z tego, że najpewniej wszyscy mieli pewne „problemy”, skoro to nie znaczyło, że od razu musiała się nimi dzielić?
– Zauważyłam – powiedziała w zamian, prawie natychmiast zaczynając tego żałować, bo chłopak spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Nie wątpię – stwierdził, ale nie zabrzmiało to szczególnie zachęcająco. – To dlatego tak nas unikasz? Podejrzewam, że przez Collina… No i mnie, chociaż wcześniej nic ci nie zrobiłem.
Jocelyne zmrużyła oczy, próbując ocenić, co tak naprawdę chodziło jej rozmówcy po głowie. Mogła go o to zapytać, chociażby żądając wyjaśnień w kwestii tego, czy wszyscy w tym miejscu byli równie nieprzewidywalni, ale zdecydowała się tego nie robić. Również telepatia nie wchodziła w grę, tym bardziej, że wolała nie ryzykować, iż Dallas przypadkiem powie coś, co wytrąci ją z równowagi do tego stopnia, by troszeczkę przesadziła z używaniem mocy.
– Więc Collin ma to do siebie, że na wstępie… pokazuje pewne rzeczy? – zaryzykowała, a chłopak spojrzał na nią tak, jakby faktycznie miał przed sobą wariatkę.
– Chyba o to chodzi w Projekcie Beta, prawda? – Lekko zmarszczył brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając. – Collin trafił tutaj właśnie przez takie zdolności… W zasadzie jak my wszyscy, a przynajmniej tak mi się wydaje, chociaż oficjalnie w karcie ma wpisane to, że po prostu jest agresywny – wyznał, a Jocelyne zamarła.
– Chwila… O co właściwie chodzi z tą nieoficjalną i oficjalną wersją? – zapytała, chociaż podświadomie wyczuła, że wypytując się o takie rzeczy, jedynie dodatkowo się pogrąża.
– Nie wiesz, co wpisali ci w kartę?
Energicznie pokręciła głową.
– Widziałam ją raptem kilka sekund, ale… – Urwała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, by nie zauważył wstępujących na jej policzki rumieńców. – Nieważne.
– No co? – zniecierpliwił się. – Joce, serio… Przecież oboje wiemy, że to nie ma żadnego związku z prawdą, nie? – mruknął, a kiedy nie zareagowała, wydał z siebie przeciągłe, poirytowane westchnienie. – Okej, jak chcesz – mogę być pierwszy. Tak więc siedzisz tuż obok piromana, chociaż to w moim przypadku śmieszne, bo nawet nie lubię ognia.
Chociaż sobie żartował, momentalnie poczuła, że włoski na ramionach i karku stają jej dęba. Nie, problem wcale nie leżał w tym, że mogłaby obawiać się Dallasa. Najbardziej niepokoiło ją to, że nie miała pojęcia, co w rzeczywistości sprawiło, że ostatecznie znalazło się w tym miejscu.
– Dallas…
– U mnie to bzdura, tak, jak ci mówię. Spróbuj to przebić, a wtedy pogadamy – zaproponował, najwyraźniej wciąż próbując udawać, że jest w doskonałym humorze. – Cokolwiek to jest, na pewno nie brzmi źle.
– Brzmi – zaoponowała machinalnie. – A o ile się nie pomyliłam, w moim przypadku może być bardziej adekwatne – dodała niechętnie, tym samym sprawiając, że skupił na nią całą swoją uwagę. – Schizofrenia.
Powiedziała to cicho, a przynajmniej tak jej się wydawało. Chyba po raz pierwszy użyła tego słowa w sposób inny niż dotychczas w myślach, niejako wprost przyznając się przed kimś obcym do tego, że cokolwiek mogłoby być z nią nie tak. Nie chciała tym myśleć, niemalże gorączkowo próbując znaleźć jakieś inne, mniej drastyczne wytłumaczenie, chociaż nic nie wskazywało na to, żeby takie istniało. W efekcie nawet słowa Dallasa i wcześniejsze uwagi Jeremiego o dwóch wersjach – oficjalnej i nie – brzmiały zdecydowanie lepiej, aniżeli przyznanie się do tego, że faktycznie mogłaby być niepoczytalna.
Milczał dłuższą chwilę, aż naprawdę zaczęła się niepokoić. Kiedy zdecydowała się na niego spojrzeć, spodziewała się naprawdę wszystkiego, począwszy od szoku, niechęci albo czystego obrzydzenia, jednak nic podobnego nie miało miejsca. Przez myśl przeszło jej, że mógł jednak nie zrozumieć tego, co próbowała mu powiedzieć, jednak nie miała odwagi wprost się o to zapytać. W efekcie mogła co najwyżej czekać, w duchu modląc się o… właściwie cokolwiek, bo chyba nie istniało nic gorszego od czekania w ciszy i niepewności.
– A to jest dopiero ciekawe – usłyszała w końcu i aż zamrugała, po części niedowierzając temu, że mógłby być aż taki spokojny. – To samo ma Vicki, a teraz… Ale ona nie była szalona, to mogę ci powiedzieć z pełnym przekonaniem – oznajmił z naciskiem.
Być może powinna była uspokoić się dzięki tej informacji, jednak nic podobnego nie miało miejsca. W zamian spięła się jeszcze bardziej, niespokojnie wodząc wzrokiem po pokoju, jakby w ten sposób mogła choć trochę zapanować nad niechcianymi, targającymi ją przez cały ten czas emocjami. Potrzebowała jakiegokolwiek sposobu na to, żeby się rozluźnić, nic jednak nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało jej się to udać.
Aż wzdrygnęła się, kiedy ciepłe palce musnęły jej ramię. Trudno było stwierdzić, co tak naprawdę myślał sobie Dallas, tym bardziej, że jego twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Wydawał się spokojny, czego stopniowo zaczynała mu zazdrościć, sama bliska tego, żeby po raz kolejny zamknąć się w pokoju i spędzić cały dzień na próbie niemyślenia. Nie potrafiła stwierdzić, dlaczego czuła się przy tym chłopaku jakkolwiek bezpiecznie, ale coś w nim było, co sprawiało, że zaczynała mu ufać. Ostatnie dni ciągłej ucieczki nagle zaczęły jej się jawić jako cos naprawdę głupiego – bezsensowną stratę czasu, który mogła sprecyzować w o wiele bardziej użyteczny sposób. Co prawda nie wiedziała, czy Dallas myślał podobnie i czy przypadkiem nie siedział z nią tylko dlatego, że był ciekaw tego, dlaczego przeszkodziła mu w dostaniu się do gabinetu Rona, ale jakie to właściwie miało znaczenie? Potrzebowała jakiegokolwiek sojusznika, a jeśli oboje wpadli niejako na ten sam pomysł, a teraz wydawali się być na dobrej drodze do porozumienia, to chyba było w porządku, prawda?
– Skąd ty wiesz te wszystkie rzeczy? Mnie nawet nie pokazano moich dokumentów… Nie wiem niczego, co mogłoby się wiązać z przyjazdem tutaj – oznajmiła spiętym tonem. – Przyjaciel mamy obiecał, że może mi pomóc, bo w ostatnim czasie… miałam trudniejszy okres. Myślałam, że tutaj zrozumiem pewne rzeczy, ale jest jeszcze gorzej niż kiedy męczyłam się w domu – przyznała, dochodząc do wniosku, że właściwie jest jej wszystko jedno, co sobie o niej pomyśli.
– Myślisz, że każde z nas regularnie dostaje dokumenty do przejrzenia, Joce? – prychnął Dallas. Uderzyło ją to, z jaką swobodą używał skrótu jej imienia, nie wspominając o tym, że zwracał się do niej trochę tak, jak do niesfornej, młodszej siostry, którą należało dla bezpieczeństwa przypilnować. – Wiem, jak dostać się do gabinetu Rona. Robiłem to nie raz, przynajmniej do czasu, kiedy ty… Ale to teraz nieważne – zreflektował się pośpiesznie, dostrzegając wyraz jej twarzy. – Twoje dokumenty też muszą tam być. Jakbyś chciała, moglibyśmy ich poszukać – dodał, a jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, po części ze strachu, a po części przez narastający niepokój.
– Chcesz, żebym się tam z tobą zakradła? – zapytała z niedowierzaniem.
Uśmiechnął się w niemalże beztroski sposób.
– O ile tylko tym razem utrzymasz się w pionie – rzucił zaczepnym tonem. Chociaż zdecydowanie nie miała ochoty na jakiekolwiek żarty, powstrzymała się od grymasu, bardziej skoncentrowana na możliwości, którą jej oferował. – Zmówimy się o drugiej przy schodach i tyle. Będziesz miała może z pięć minut na znalezienie i przejrzenie tego na miejscu, ale to zawsze coś, nie? Kartoteki trzymają w jednym miejscu, na dodatek uporządkowane alfabetycznie, więc obejdzie się bez zbędnego reserchu – zapewnił, najwyraźniej święcie przekonany o tym, że to musiało się udać. – Hm… A tak swoją drogą, to co miałaś na myśli, kiedy mówiłaś o tym, że schizofrenia brzmi adekwatnie? – zapytał bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, zaskakując ją do tego stopnia, że zupełnie machinalnie zdecydowała się mu odpowiedzieć:
– Chodzi o to, że… chyba nie wszystko to, co widzę jest takim, jakim być powinno – przyznała, po czym energicznie pokręciła głową. – To skomplikowane, zresztą chyba najmniej istotne, prawda? Dzisiejsza noc… Obiecuję, że będę trzymała się w pionie – zmieniła temat, chcąc jak najszybciej uciec od konieczności mówienia o czymś, co nawet ją samą wprawiało w konsternację.
– Okej… – Dallas zawahał się na moment, być może chcąc o coś zapytać, ale ostatecznie się na to nie zdecydował. – Więc nie wiesz, co tak naprawdę ci jest… W sumie czemu nie? Do tej pory wszyscy zastanawialiśmy się nad sensem tych wszystkich przypadłości, ale w twoim wypadku możemy poszukać tej… nieoficjalnej wersji. – Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, próbując ocenić, czy dobrze zrozumiała, co takiego miał na myśli. – Żadne z nas nie znalazłoby się tutaj, gdyby nie byli nami zainteresowani. Skoro coś w tobie dostrzegli, na pewno mają zapisane jakieś podejrzenia – oznajmił, a serce Jocelyne zabiło szybciej.
Więc jednak? Nie wyobrażała sobie, że to mogłoby być takie proste, ale właściwie jaki miała wybór? To i tak było lepsze od starania w miejscu i ciągłej niepewności, zresztą sama już wpadła na to, żeby przeszukać gabinet Rona. Być może popełniała błąd, już na wstępie decydując się zaufać Dallasowi, ale wszystko wskazywało na to, że mógł okazać się jej jedyną nadzieją. Jeśli faktycznie było tak, jak mówił i wiedział, gdzie powinni szukać poszczególnych dokumentów, to zdecydowanie ułatwiłoby jej zadanie, zwłaszcza przy tej nieszczęsnej koordynacji. Ze swoim talentem najpewniej wywróciłaby połowę pokoju do góry nogami, a ostatecznie i tak została złapana, tym samym wpakowując się w naprawdę poważne kłopoty. To nie brzmiało szczególnie zachęcająco, zresztą tak jak i cała koncepcja tego miejsca, choć nadal nie wiedziała nawet połowy tego, co przez cały ten czas nie dawało jej spokoju.
Dallas najwyraźniej uznał, że wszystko mają ustalone, bo jak gdyby nigdy nic podniósł się z łóżka, najwyraźniej zbierając się do wyjścia. Objęła się ramionami, ogarnięta niejasnym, nieprzyjemnym chłodem, kiedy została pozbawiona bliskości jego ciała, co zdecydowanie nie było normalne. Z dwojga złego wolała założyć, że po raz kolejny brało ją przeziębienie, aniżeli że mogłoby mieć to jakikolwiek związek z siedzącym przy niej śmiertelniku.
– Dallas? – wyrzuciła z siebie na wydechu, w ostatniej chwili decydując się go zatrzymać. – Spojrzał na nią zachęcająco, wyraźnie dając dziewczynie do zrozumienia, żeby wprost powiedziała to, co przyszło jej do głowy. – Skoro to miejsce nie jest takie, jak oficjalnie wszyscy myślą, to dlaczego ty i reszta wciąż tutaj siedzicie? – zapytała i coś aż ścisnęło ją w gardle, kiedy pomyślała o tym, jaką mogłaby otrzymać odpowiedź.
Chłopak uśmiechnął się w pozbawiony wesołości, wyraźnie wymuszony sposób.
– Ależ właśnie dlatego. Nasze rodziny, otoczenie… Wszyscy są przekonani, że coś jest z nami nie tak, a tutaj nam pomagają – rzucił niemalże pogodnym tonem. – Po co ktokolwiek miałby chcieć nas stąd zabierać, skoro teoretycznie wszystko jest w porządku? Chorych się nie słucha – dodał, a potem zostawił ją samą.
Dopiero kiedy otrząsnęła się na tyle, żeby uprzytomnić sobie, że wyszedł, dotarło do niej, że nie zadała mu najbardziej kluczowego pytania: tego, które wyjaśniałoby, co potrafił on sam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa