Jocelyne
Nie protestowała, kiedy Dallas
zdecydował się doprowadzić ją aż do pokoju. Nawet słowem nie odezwała się
również wtedy, kiedy chłopak wykorzystał chwilę jej nieuwagi, żeby wejść do
środka, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu zostawić jej samej, nawet
jeśli właśnie tego miała prawo od niego oczekiwać. Teoretycznie taka reakcja
była do przewidzenia, a Joce podświadomie czuła, że trafiła na kogoś
zdecydowanie zbyt upartego, by tak po prostu odpuścił możliwość rozmowy, ale i tak
poczuła się jeszcze bardziej poirytowana.
– Nie za
dobrze ci? – rzuciła z niedowierzaniem, kiedy chłopak jak gdyby nigdy nic
ułożył się na jej łóżku, najwyraźniej nie zamierzając nigdzie się ruszyć.
– Hm…
Nie najgorzej – przyznał, a Jocelyne prychnęła.
Żartował
sobie z niej? Nie miała pojęcia, zresztą nie zamierzała zastanawiać się
nad tym, co i dlaczego planował zrobić. Coś w jego obecności
sprawiało, że miała mętlik w głowie, choć to równie dobrze mogło mieć
związek z tym, że dopiero co… Och, to zresztą nie było ważne!
Najistotniejsze pozostawało to, że teraz wylądowała sam na sam z upartym
chłopakiem, na dodatek w jednej sypialni, co nie poprawiało jej nastroju.
Może gdyby nie mieli za sobą pocałunku, pomimo tego, że właściwie się nie
znali, nie byłoby aż tak źle, ale w obecnej sytuacji i tak miała
wrażenie, że za moment trafi ją szlag. Z drugiej strony, kiedy pomyślała o tym,
że jednak mogłaby kazać mu wyjść, wcale nie poczuła się lepiej; w zasadzie
nie zamierzała tego robić, w duchu wręcz wdzięczna za to, że nie była
sama. Nie chciała tego, zwłaszcza po tym, czego dopiero co doświadczyła i co
sprawiało, że do tej pory na samo tylko wspomnienie szumu przechodziły ją
dreszcze.
Poczuła na
sobie przenikliwe spojrzenie zielonych oczu, ale zmusiła się do tego, żeby je
zignorować. Dallas usiadł, najwyraźniej zaczynając utwierdzać się w przekonaniu,
że przynajmniej tymczasowo nie zamierzała go wygonić. Sama z braku
lepszych pomysłów usiadła przy biurku, trzymając się we względnie bezpiecznej
odległości i obserwując go z równą uwagą, pomimo tego, że starała się
udawać obojętność. Czuła, że jej to nie wychodzi, poza tym jakoś nie miała
złudzeń co do tego, że Dallas zdawał sobie z tego sprawę, ale pomimo tego…
W porządku,
była dokładnie tam, gdzie powinna. Co więcej, skoro w końcu przełamała się
na tyle, by chcieć z nim porozmawiać, zamierzała wykorzystać sytuację tak
dobrze, jak tylko mogło okazać się to możliwe. To, że wpadła na niego akurat
przy gabinecie Rona, gdzie przecież sama chciała się dostać, wciąż nie dawało
jej spokoju, a jeśli teraz mogła poznać prawdę… Nie była pewna czy to
dobrze, czy źle, ale właściwie jaki miała wybór?
– Od dawna
tutaj jesteś? – zapytała jakby od niechcenia, decydując się przynajmniej spróbować
podtrzymać rozmowę. Miała wrażenie, że chłopak tylko na to czekał, byleby tylko
nabrać pewności, że przełamała się wystarczająco, by chcieć ciągnąć temat.
– Dwa
miesiące? Jakoś – przyznał, po czym wywrócił oczami. – To miejsce jest dziwne.
Zacisnęła
usta, ledwo powstrzymując się od zauważenia, że to żadne odkrycie. Poczuła się
dziwnie, zwłaszcza kiedy wspomniał o pobycie dwukrotnie dłuższym od tego,
który sama planowała. Mogła spróbować zapytać o to, czy Projekt Beta choć po części zgadzał się z jego
oczekiwaniami, ale wcale nie była pewna, czy chce to wiedzieć, nie miała
zresztą pewności, czy chłopak w rzeczywistości jest z nią szczery.
–
Zauważyłam – przyznała, nerwowo nawijając na palec kosmyk włosów. To był
bardziej przystępny odruch od przygryzania wargi albo obgryzania paznokci, ale i tak
próbowała nad sobą zapanować. – To, co stało się Vicki…
– Dobre
pytanie, nie? Julie nie pozwoliła mi się z nią zobaczyć, chociaż
przynajmniej kilka razy ją o to prosiłem. Skoro to jakiś wirus czy coś, to
chyba nie powinni robić z tego tajemnicy – zauważył przytomnie. – Rany,
jak ty kluczysz. Przecież oboje wiemy, że chcesz zadać inne pytanie, zresztą
tak jak i ja.
Zaskoczył
ją bezpośredniością, tym bardziej, że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego,
co sugerował. Nawet nie zorientowała się, kiedy nachylił się w jej stronę i to
tak bardzo, że chyba jedynie cudem nie zsunął się z łóżka. Sama
zesztywniała, mimowolnie krzywiąc się, kiedy poczuła słodki zapach jego krwi, o wiele
bardziej intensywny niż na korytarzu, a jednak mimo to dziwnie
przytłumiony. To ją zaskoczyło, dlatego dyskretnie spróbowała pociągnąć nosem,
mimo wszystko czując się jak idiotka, kiedy tak po postu zaczęła węszyć. Miała
tylko nadzieję, że Dallas nie widział w jej zachowaniu niczego
szczególnego albo że uznał, że dostała kataru, bo zdecydowanie nie zamierzała
mu się tłumaczyć z tego, że mogłaby cieszyć się wyjątkowo wyostrzonymi
zmysłami. Tak czy inaczej, najważniejsze w tamtej chwili wydało jej się
to, że była w stanie powstrzymać pragnienie, bynajmniej nie czując
potrzeby, by przy pierwszej okazji przegryźć chłopakowi tętnicę szyjną –
przynajmniej tymczasowo.
– Dobra,
niech ci będzie – dała za wygraną. – Co ty robiłeś w tym…? – zaczęła, ale
stanowczo uciszył ją samym tylko spojrzeniem.
– Tylko nie
za głośno, okej? Nie żebym coś sugerował, ale… – Urwał, po czym wymownie
rozejrzał się dookoła. Jego zachowanie momentalnie skojarzyło jej się z tym,
co robił Jeremi, raz po raz podkreślając to, że ktoś może ich podsłuchiwać. –
Chodź tutaj – zaproponował nagle, machnięciem ręki dając jej do zrozumienia, że
ma podejść bliżej.
Początkowo
miała ochotę popukać się w czoło, dochodząc do wniosku, że chyba całkiem
oszalał, zachowując się w ten sposób po tym, jak nadal miała prawo do
tego, żeby być na niego złą za ten pocałunek. Wciąż czuła się dziwnie, choć to
równie dobrze mogło mieć związek z przenikliwością jego spojrzenia oraz
tym, że nadal czuła się zaniepokojona tym, co usłyszała w sali gimnastycznej.
Potrzebowała towarzystwa, a z dwojga złego nawet Dallas doskonale
nadawał się do tej roli, nawet jeśli nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna
się po nim spodziewać.
Z pewnym
opóźnieniem podniosła się, niechętnie ruszając w stronę łóżka. Przez
moment miała irracjonalne wrażenie, że chłopak przygarnie ją do siebie albo
zrobić kolejną głupią rzecz, kiedy tylko zajmie miejsce u jego boku,
jednak nic podobnego nie miało miejsca. Poczuła się idiotyczne przez samą myśl o tym,
że mogłaby podejrzewać go o to, że tylko szukał okazji do tego, żeby móc
ją dotknąć, tym bardziej, że sama możliwość wydawała się czymś
nieprawdopodobnym i nielogicznym. Kto niby marzył o bliskości z kompletnie
obcą osobą, nawet jeśli już na wstępie… Cóż, najdelikatniej rzecz ujmując,
naprzemiennie wpadała mu w ramiona, to znowu pozwalała się całować.
Cholera, to
nawet nie brzmiało dobrze.
– Jest aż
tak źle, jak mówił Jeremi? – wymamrotała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Dallas
zmarszczył brwi.
– Już cię
nastraszył? – Nawet nie wydawał się zaskoczony tym, że mogłoby tak być.
Nieznacznie pokręcił głową, jakby opędzając się od jakiejś myśli, po czym jakby
od niechcenia wzruszył ramionami. – Nieważne. Przezorny zawsze ubezpieczony,
tym bardziej, że… No, sama wiesz. Mówimy o czymś, czego zdecydowanie nie
powinniśmy byli robić – zauważył przytomnie. – I co mogłoby mi wyjść,
gdybyś akurat się napatoczyła.
– A jakbym
nie przyszła, to co? Pocałowałbyś Julie, żeby nie zdawała pytań? – syknęła, nie
mogąc się powstrzymać.
Momentalnie
zapragnęła się od niego odsunąć, sama niepewna tego, jakie emocje w niej
wzbudzał. Jeśli miała być ze sobą szczera, chwilami doprowadzał ją do szału,
chociaż sama nie była pewna dlaczego. Teoretycznie miał rację, tym bardziej, że
nie popisała się koordynacją, a on przynajmniej nie zostawił jej samej
sobie w tamtym korytarzu, ale…
– Serio
musimy o tym rozmawiać? Mógłbym zapytać, co tam robiłaś, ale podejrzewam,
że to, co i ja… Chyba – zreflektował się, obrzucając ją pełnym
powątpiewania spojrzeniem.
– To
znaczy? – zniecierpliwiła się.
Wywrócił
oczami.
– Szukałem
jakichś informacji o Vicki, to chyba oczywiste – powiedział takim tonem,
że niemalże uwierzyła mu w to, że sama powinna była na to wpaść. – Nic mi
nie mówią, to muszę sam sobie poradzić.
– To jest
twoja dziewczyna? – wypaliła, próbując jakkolwiek sensownie uporządkować to, co
wiedziała; ich relacje wydały jej się istotne, choć sama nie była pewna
dlaczego.
– Że
Victoria? – zapytał i musiał przycisnąć dłoń do ust, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Skądże! To znaczy… znamy się całkiem długo, ale to nawet nie jest moja
przyjaciółka. Co nie zmienia faktu, że zanim tutaj przyjechała, była inna,
nawet jeśli… nadal pozostawała dziwna – przyznał, ostrożnie dobierając słowa. –
To też mnie martwi. Wiesz, czasami mam wrażenie, że w ośrodku dzieją się
dziwne rzeczy…
Na przykład przypadkowe urządzenia
elektryczne zaczynają zwracać się do ciebie po imieniu?, pomyślała z powątpiewaniem,
ale nie była na tyle zdesperowana, żeby zapytać go o to wprost. Co z tego,
że najpewniej wszyscy mieli pewne „problemy”, skoro to nie znaczyło, że od razu
musiała się nimi dzielić?
– Zauważyłam
– powiedziała w zamian, prawie natychmiast zaczynając tego żałować, bo
chłopak spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Nie wątpię – stwierdził, ale nie zabrzmiało
to szczególnie zachęcająco. – To dlatego tak nas unikasz? Podejrzewam, że przez
Collina… No i mnie, chociaż wcześniej nic ci nie zrobiłem.
Jocelyne
zmrużyła oczy, próbując ocenić, co tak naprawdę chodziło jej rozmówcy po
głowie. Mogła go o to zapytać, chociażby żądając wyjaśnień w kwestii
tego, czy wszyscy w tym miejscu byli równie nieprzewidywalni, ale
zdecydowała się tego nie robić. Również telepatia nie wchodziła w grę, tym
bardziej, że wolała nie ryzykować, iż Dallas przypadkiem powie coś, co wytrąci
ją z równowagi do tego stopnia, by troszeczkę
przesadziła z używaniem mocy.
– Więc
Collin ma to do siebie, że na wstępie… pokazuje pewne rzeczy? – zaryzykowała, a chłopak
spojrzał na nią tak, jakby faktycznie miał przed sobą wariatkę.
– Chyba o to
chodzi w Projekcie Beta, prawda?
– Lekko zmarszczył brwi, intensywnie się nad czymś zastanawiając. – Collin
trafił tutaj właśnie przez takie zdolności… W zasadzie jak my wszyscy, a przynajmniej
tak mi się wydaje, chociaż oficjalnie w karcie ma wpisane to, że po prostu
jest agresywny – wyznał, a Jocelyne zamarła.
– Chwila… O co
właściwie chodzi z tą nieoficjalną i oficjalną wersją? – zapytała,
chociaż podświadomie wyczuła, że wypytując się o takie rzeczy, jedynie
dodatkowo się pogrąża.
– Nie
wiesz, co wpisali ci w kartę?
Energicznie
pokręciła głową.
– Widziałam
ją raptem kilka sekund, ale… – Urwała, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok,
by nie zauważył wstępujących na jej policzki rumieńców. – Nieważne.
– No co? –
zniecierpliwił się. – Joce, serio… Przecież oboje wiemy, że to nie ma żadnego
związku z prawdą, nie? – mruknął, a kiedy nie zareagowała, wydał z siebie
przeciągłe, poirytowane westchnienie. – Okej, jak chcesz – mogę być pierwszy.
Tak więc siedzisz tuż obok piromana, chociaż to w moim przypadku śmieszne,
bo nawet nie lubię ognia.
Chociaż
sobie żartował, momentalnie poczuła, że włoski na ramionach i karku stają
jej dęba. Nie, problem wcale nie leżał w tym, że mogłaby obawiać się
Dallasa. Najbardziej niepokoiło ją to, że nie miała pojęcia, co w rzeczywistości
sprawiło, że ostatecznie znalazło się w tym miejscu.
– Dallas…
– U mnie
to bzdura, tak, jak ci mówię. Spróbuj to przebić, a wtedy pogadamy –
zaproponował, najwyraźniej wciąż próbując udawać, że jest w doskonałym
humorze. – Cokolwiek to jest, na pewno nie brzmi źle.
– Brzmi –
zaoponowała machinalnie. – A o ile się nie pomyliłam, w moim
przypadku może być bardziej adekwatne – dodała niechętnie, tym samym
sprawiając, że skupił na nią całą swoją uwagę. – Schizofrenia.
Powiedziała
to cicho, a przynajmniej tak jej się wydawało. Chyba po raz pierwszy użyła
tego słowa w sposób inny niż dotychczas w myślach, niejako wprost
przyznając się przed kimś obcym do tego, że cokolwiek mogłoby być z nią
nie tak. Nie chciała tym myśleć, niemalże
gorączkowo próbując znaleźć jakieś inne, mniej drastyczne wytłumaczenie,
chociaż nic nie wskazywało na to, żeby takie istniało. W efekcie nawet
słowa Dallasa i wcześniejsze uwagi Jeremiego o dwóch wersjach –
oficjalnej i nie – brzmiały zdecydowanie lepiej, aniżeli przyznanie się do
tego, że faktycznie mogłaby być niepoczytalna.
Milczał
dłuższą chwilę, aż naprawdę zaczęła się niepokoić. Kiedy zdecydowała się na
niego spojrzeć, spodziewała się naprawdę wszystkiego, począwszy od szoku,
niechęci albo czystego obrzydzenia, jednak nic podobnego nie miało miejsca.
Przez myśl przeszło jej, że mógł jednak nie zrozumieć tego, co próbowała mu
powiedzieć, jednak nie miała odwagi wprost się o to zapytać. W efekcie
mogła co najwyżej czekać, w duchu modląc się o… właściwie cokolwiek, bo
chyba nie istniało nic gorszego od czekania w ciszy i niepewności.
– A to
jest dopiero ciekawe – usłyszała w końcu i aż zamrugała, po części
niedowierzając temu, że mógłby być aż taki spokojny. – To samo ma Vicki, a teraz…
Ale ona nie była szalona, to mogę ci powiedzieć z pełnym przekonaniem –
oznajmił z naciskiem.
Być może
powinna była uspokoić się dzięki tej informacji, jednak nic podobnego nie miało
miejsca. W zamian spięła się jeszcze bardziej, niespokojnie wodząc
wzrokiem po pokoju, jakby w ten sposób mogła choć trochę zapanować nad
niechcianymi, targającymi ją przez cały ten czas emocjami. Potrzebowała
jakiegokolwiek sposobu na to, żeby się rozluźnić, nic jednak nie wskazywało na
to, żeby w najbliższym czasie miało jej się to udać.
Aż
wzdrygnęła się, kiedy ciepłe palce musnęły jej ramię. Trudno było stwierdzić,
co tak naprawdę myślał sobie Dallas, tym bardziej, że jego twarz nie wyrażała
żadnych konkretnych emocji. Wydawał się spokojny, czego stopniowo zaczynała mu zazdrościć,
sama bliska tego, żeby po raz kolejny zamknąć się w pokoju i spędzić
cały dzień na próbie niemyślenia. Nie
potrafiła stwierdzić, dlaczego czuła się przy tym chłopaku jakkolwiek
bezpiecznie, ale coś w nim było, co sprawiało, że zaczynała mu ufać.
Ostatnie dni ciągłej ucieczki nagle zaczęły jej się jawić jako cos naprawdę
głupiego – bezsensowną stratę czasu, który mogła sprecyzować w o wiele
bardziej użyteczny sposób. Co prawda nie wiedziała, czy Dallas myślał podobnie i czy
przypadkiem nie siedział z nią tylko dlatego, że był ciekaw tego, dlaczego
przeszkodziła mu w dostaniu się do gabinetu Rona, ale jakie to właściwie miało
znaczenie? Potrzebowała jakiegokolwiek sojusznika, a jeśli oboje wpadli
niejako na ten sam pomysł, a teraz wydawali się być na dobrej drodze do
porozumienia, to chyba było w porządku, prawda?
– Skąd ty
wiesz te wszystkie rzeczy? Mnie nawet nie pokazano moich dokumentów… Nie wiem
niczego, co mogłoby się wiązać z przyjazdem tutaj – oznajmiła spiętym
tonem. – Przyjaciel mamy obiecał, że może mi pomóc, bo w ostatnim czasie…
miałam trudniejszy okres. Myślałam, że tutaj zrozumiem pewne rzeczy, ale jest
jeszcze gorzej niż kiedy męczyłam się w domu – przyznała, dochodząc do
wniosku, że właściwie jest jej wszystko jedno, co sobie o niej pomyśli.
– Myślisz,
że każde z nas regularnie dostaje dokumenty do przejrzenia, Joce? –
prychnął Dallas. Uderzyło ją to, z jaką swobodą używał skrótu jej imienia,
nie wspominając o tym, że zwracał się do niej trochę tak, jak do
niesfornej, młodszej siostry, którą należało dla bezpieczeństwa przypilnować. –
Wiem, jak dostać się do gabinetu Rona. Robiłem to nie raz, przynajmniej do
czasu, kiedy ty… Ale to teraz nieważne – zreflektował się pośpiesznie,
dostrzegając wyraz jej twarzy. – Twoje dokumenty też muszą tam być. Jakbyś
chciała, moglibyśmy ich poszukać – dodał, a jej oczy rozszerzyły się
nieznacznie, po części ze strachu, a po części przez narastający niepokój.
– Chcesz,
żebym się tam z tobą zakradła? – zapytała z niedowierzaniem.
Uśmiechnął
się w niemalże beztroski sposób.
– O ile
tylko tym razem utrzymasz się w pionie – rzucił zaczepnym tonem. Chociaż
zdecydowanie nie miała ochoty na jakiekolwiek żarty, powstrzymała się od
grymasu, bardziej skoncentrowana na możliwości, którą jej oferował. – Zmówimy
się o drugiej przy schodach i tyle. Będziesz miała może z pięć
minut na znalezienie i przejrzenie tego na miejscu, ale to zawsze coś,
nie? Kartoteki trzymają w jednym miejscu, na dodatek uporządkowane
alfabetycznie, więc obejdzie się bez zbędnego reserchu – zapewnił, najwyraźniej święcie przekonany o tym, że
to musiało się udać. – Hm… A tak swoją drogą, to co miałaś na myśli, kiedy
mówiłaś o tym, że schizofrenia brzmi adekwatnie? – zapytał bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia, zaskakując ją do tego stopnia, że zupełnie machinalnie zdecydowała
się mu odpowiedzieć:
– Chodzi o to,
że… chyba nie wszystko to, co widzę jest takim, jakim być powinno – przyznała,
po czym energicznie pokręciła głową. – To skomplikowane, zresztą chyba najmniej
istotne, prawda? Dzisiejsza noc… Obiecuję, że będę trzymała się w pionie –
zmieniła temat, chcąc jak najszybciej uciec od konieczności mówienia o czymś,
co nawet ją samą wprawiało w konsternację.
– Okej… –
Dallas zawahał się na moment, być może chcąc o coś zapytać, ale
ostatecznie się na to nie zdecydował. – Więc nie wiesz, co tak naprawdę ci
jest… W sumie czemu nie? Do tej pory wszyscy zastanawialiśmy się nad
sensem tych wszystkich przypadłości, ale w twoim wypadku możemy poszukać
tej… nieoficjalnej wersji. – Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie, próbując
ocenić, czy dobrze zrozumiała, co takiego miał na myśli. – Żadne z nas nie
znalazłoby się tutaj, gdyby nie byli nami zainteresowani. Skoro coś w tobie
dostrzegli, na pewno mają zapisane jakieś podejrzenia – oznajmił, a serce
Jocelyne zabiło szybciej.
Więc
jednak? Nie wyobrażała sobie, że to mogłoby być takie proste, ale właściwie
jaki miała wybór? To i tak było lepsze od starania w miejscu i ciągłej
niepewności, zresztą sama już wpadła na to, żeby przeszukać gabinet Rona. Być
może popełniała błąd, już na wstępie decydując się zaufać Dallasowi, ale
wszystko wskazywało na to, że mógł okazać się jej jedyną nadzieją. Jeśli
faktycznie było tak, jak mówił i wiedział, gdzie powinni szukać
poszczególnych dokumentów, to zdecydowanie ułatwiłoby jej zadanie, zwłaszcza
przy tej nieszczęsnej koordynacji. Ze swoim talentem najpewniej wywróciłaby
połowę pokoju do góry nogami, a ostatecznie i tak została złapana,
tym samym wpakowując się w naprawdę poważne kłopoty. To nie brzmiało
szczególnie zachęcająco, zresztą tak jak i cała koncepcja tego miejsca,
choć nadal nie wiedziała nawet połowy tego, co przez cały ten czas nie dawało
jej spokoju.
Dallas
najwyraźniej uznał, że wszystko mają ustalone, bo jak gdyby nigdy nic podniósł
się z łóżka, najwyraźniej zbierając się do wyjścia. Objęła się ramionami,
ogarnięta niejasnym, nieprzyjemnym chłodem, kiedy została pozbawiona bliskości
jego ciała, co zdecydowanie nie było normalne. Z dwojga złego wolała
założyć, że po raz kolejny brało ją przeziębienie, aniżeli że mogłoby mieć to
jakikolwiek związek z siedzącym przy niej śmiertelniku.
– Dallas? –
wyrzuciła z siebie na wydechu, w ostatniej chwili decydując się go
zatrzymać. – Spojrzał na nią zachęcająco, wyraźnie dając dziewczynie do
zrozumienia, żeby wprost powiedziała to, co przyszło jej do głowy. – Skoro to
miejsce nie jest takie, jak oficjalnie wszyscy myślą, to dlaczego ty i reszta
wciąż tutaj siedzicie? – zapytała i coś aż ścisnęło ją w gardle,
kiedy pomyślała o tym, jaką mogłaby otrzymać odpowiedź.
Chłopak
uśmiechnął się w pozbawiony wesołości, wyraźnie wymuszony sposób.
– Ależ
właśnie dlatego. Nasze rodziny, otoczenie… Wszyscy są przekonani, że coś jest z nami
nie tak, a tutaj nam pomagają – rzucił niemalże pogodnym tonem. – Po co
ktokolwiek miałby chcieć nas stąd zabierać, skoro teoretycznie wszystko jest w porządku?
Chorych się nie słucha – dodał, a potem zostawił ją samą.
Dopiero
kiedy otrząsnęła się na tyle, żeby uprzytomnić sobie, że wyszedł, dotarło do
niej, że nie zadała mu najbardziej kluczowego pytania: tego, które
wyjaśniałoby, co potrafił on sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz