Jocelyne
Uczucie déjà vu pojawiła się z chwilą, w której na krótko przed
godziną drugą wyszła na korytarz. Nie miała pojęcia, czy robi dobrze, ale tym
razem nie zamierzała dawać sobie czasu na wątpliwości. I tak nie mogła
spać, przez większość czasu rozpamiętując to, co powiedział jej Dallas i jednocześnie
w naturalny sposób zastanawiając się nad tym, czy spotkanie się z chłopakiem
faktycznie jest takim dobrym pomysłem. Miała mnóstwo pytań, a kiedy
znalazła się poza sypialnią, po raz kolejny zaczęła martwić się kamerami,
ostrożnie posuwając się naprzód i w duchu modląc o to, żeby
jednak czegoś nie pomyliła, próbując odtworzyć podobno bezpieczną drogę,
uwzględniającą wszystkie ślepe punkty. Pomimo obaw, tym razem dotarcie na
miejsce zajęło jej dużo mniej czasu, być może dlatego, że całą sobą wierzyła,
iż jej towarzysz nie zdecyduje się zostawić jej samej po tym, jak obiecał
pomoc.
Dallasowi
udało się ją wystraszyć, nie po raz pierwszy zresztą, co jedynie dowodziło
temu, że przejmowała się o wiele bardziej, aniżeli starała się okazywać.
Omal nie wyszła z siebie, kiedy nagle znalazł się u jej boku, tym
samym uprzytomniając Jocelyne to, jak bardzo nieostrożna była. Gdyby
skoncentrowała się na czymkolwiek innym, prócz ostrożnym stawianiem kolejnych
kroków, wtedy nie miałaby najmniejszych problemów we wczesnym wychwyceniu
dźwięku jego kroków, oddechu czy miarowego bicia serca. Spojrzała na niego
gniewnie, po części zażenowana, ale przede wszystkim zawstydzona, choć i tego
usiłowała nie dać po sobie poznać. Dallas na szczęście również milczał, czujnie
rozglądając się dookoła i nawet słowem nie komentując tego, że mogłaby być
aż do tego stopnia strachliwa.
Świetnie. Będę pierwszym pół-wampirem, który
zejdzie na atak serca¸ pomyślała z niedowierzaniem, wahając się nad
tym, jak powinna się zachować, skoro już byli razem. Od schodów do gabinetu
Rona droga była dość prosta, jednak nie po ciemku i w sytuacji, w której
nie mogli pozwolić sobie na to, żeby ktokolwiek ich zauważył. Miała ochotę
zapytać Dallasa, co tak naprawdę planował, skoro przez tyle czasu podobne akcje
uchodziły mu płazem. Zakładała, że musiał mieć jakiś system albo… cokolwiek
innego, chociaż wcale nie była tego taka pewna. Co więcej, pozostawał jeszcze
problem kamer, ale…
– Idziemy –
usłyszała jego szept, a chwilę później jak gdyby nigdy nic ruszył
zdecydowanym krokiem przed siebie.
Otworzyła i zamknęła
usta, ledwo powstrzymując się przed naskoczeniem na niego. Spodziewała się
wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że – obojętny na jakiekolwiek środki
ostrożności – pójdzie wzdłuż korytarza, zachowując się tak, jakby żadnych kamer
nie było. Tak niby postępował ktoś, kto regularnie gdzieś się zakradał?
Szczerze w to wątpiła, niemalże spodziewając się tego, że za moment pojawi
się Julie, Ron… albo ktokolwiek inny, kto zorientował się, że właśnie zachowywali
się jak dwójka największych kretynów, jacy kiedykolwiek chodzili po ziemi.
Ze znacznym
opóźnieniem ruszyła za nim, w pośpiechu omal nie wywracając się o własne
nogi. Dogoniła go w chwili, w której miał wejść w kolejny
korytarz, po czym zdecydowanie chwyciła za ramię, zmuszając do tego, żeby się
zatrzymał. Dallas zmarszczył brwi, ale nie zaprotestował, kiedy stanowczo
pociągnęła go w cień, choć aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego,
że już i tak mieli problem.
– Co? –
zapytał zdziwiony, a ona ledwo powstrzymała się przed tym, by porządnie
zdzielić go w głowę. Do tego wszystkiego jeszcze się pytał!?
– Co? –
powtórzyła z niedowierzaniem. – Co ty robisz?! – syknęła, raz po raz
musząc przypominać sobie o tym, że krzyk nie byłby najlepszym pomysłem. –
Kamery…
– O, fakt –
rzucił takim tonem, jakby nie istniał żaden powód do niepokoju. – Zapomniałem
ci powiedzieć: trzymaj się blisko mnie i nie przejmuj się kamerami, okej? A teraz
chodźmy.
Zaskoczył
ją do tego stopnia, że już zupełnie machinalnie spełniła polecenie, chcąc nie
chcąc ruszając za nim. Odzyskała głos dopiero w połowie kolejnego
korytarza, ale nawet wtedy nie zdecydowała się o nic zapytać, choć aż
gotowało się w niej na samą myśl o tym, że Dallas mógłby okazać się aż
do tego stopnia bezmyślny. Kamery? Niby w czym problem, prawda?
Wystarczyło z uśmiechem iść samym środkiem korytarza, a po drodze
pewnie jeszcze pomachać, bo i jakie konsekwencje ktokolwiek mógł wyciągnąć
z tego, że w środku nocy pałętali się na zewnątrz? Cóż, mogła co
najwyżej mu zaufać, choć i to przestawało jawić jej się jako odpowiednia
opcja. Jeśli miała być ze sobą szczera, była coraz bliższa paniki, nie po raz
pierwszy zastanawiając się nad tym, co ten chłopak właściwie sobie myślał albo
planował… Bo chyba nie to, że w razie potrzeby po raz kolejny pozwoliłaby
się pocałować? Wątpiła zresztą w to, żeby Julie po raz drugi uwierzyła w to,
że para rzekomo zakochanych nastolatków wybrała się na nocny spacer, podziwiać
klatkę schodową i ciemne korytarze. Swoją drogą, sam Dallas pogrążał się w ten
sposób, bo jeśli spojrzeć na jego wymówki pod tym kątem, mogło się okazać, że
miał dość wypaczone pojęcie romantyzmu…
Słodka bogini, o czym ja właściwie
myślę?
W głowie
miała mętlik, ale to w ostatnim czasie nie było niczym nowym. Z dwojga
złego wolała nawet zająć czymś umysł, w pełni zdana na silny uścisk
prowadzącego ją chłopaka. Rozproszenie najpewniej nie było najrozsądniejszym,
co mogłaby zrobić w obecnej sytuacji, ale z drugiej strony, chyba
zaczynało być jej wszystko jedno. Czym zresztą miałaby się przejmować, skoro
sam Dallas wydawał się nie widzieć po temu powodów?
Zatrzymał
się nagle, przy okazji zmuszając ją do tego samego. Z pewnym opóźnieniem
zwróciła uwagę na to, że przystanął przy zamkniętych drzwiach – najpewniej
prowadzących do gabinetu Rona, choć wyłączyła się do tego stopnia, by przestać
zwracać uwagę na kolejne przejścia, które znajdowały się na korytarzu.
Zmarszczyła brwi, niespokojnie obserwując swojego towarzysza, kiedy przykucnął
przy zamku, niczym jakiś zawodowy złodziej przechodząc do gmerania w nim
czymś, co chyba było jakimś cudacznie wygiętym kawałkiem drucika. Sama
pokusiłaby się o użycie telepatii, ale przy Dallasie oczywiście nie mogła
sobie na to pozwolić, przez co nie miała innego wyboru, prócz czekania na
jakiekolwiek oznaki sukcesu tego, co próbował zrobić chłopak. W duchu
odliczała kolejne sekundy, nasłuchując kroków albo jakichkolwiek oznak tego, że
mogliby mieć poważne kłopoty, nic jednak nie wskazywało na to, by w najbliższym
czasie ktoś miał się pojawić.
Dallas
wydał z siebie zdławiony, pełen zadowolenia okrzyk, po czym wyprostował
się, odsuwając na bok, by mogła przyjrzeć się drzwiom. Wyraźnie z siebie
dumny, rzucił jej znaczące spojrzenie, po czym zdecydowanym ruchem nacisnął klamkę,
by móc wpuścić ją do pokoju. Wywróciła oczami, co najmniej niedowierzając temu,
że mógłby mieć jeszcze humor na tyle dobry, by pokusić się o żarty i jakiekolwiek
teatralne zachowania. Coraz trudniej przychodziło jej zrozumienie go, zwłaszcza
kiedy zachowywał się w ten sposób i to na dodatek w sytuacji, w której
w każdej chwili mogli wpakować się w poważne kłopoty.
O, tak… Romantyk, pomyślała z niedowierzaniem,
nie mogąc się powstrzymać.
Pośpiesznie
weszła do środka, nerwowo rozglądając się po pogrążonym w ciemnościach
wnętrzu. Jej oczy zdążyły przyzwyczaić się do ciemności, dzięki czemu była w stanie
całkiem wyraźnie dostrzec zarys poszczególnych mebli. W gabinecie była
zaledwie raz i na pewno nie przypuszczała, że wróci do niego w takich
okolicznościach, ale zapamiętała dość, by czuć się dość swobodnie. Próbowała
ocenić, czy cokolwiek zmieniło się od jej ostatniej wizyty, jednak zarówno
biurko, jak i wypełnione książkami regały, wyglądały dokładnie tak, jak je
zapamiętała.
Dallas
wślizgnął się do pokoju tuż za nią, starannie zamykając za sobą drzwi. Przez myśl
przeszło jej, że mogłaby kazać mu zamknąć je na zamek, ale prawie natychmiast
odrzuciła od siebie tę niepokojącą myśl. Już i tak była podenerwowana, a gdyby
do tego wszystkiego miała świadomość tego, że są zamknięci, wtedy naprawdę
mogliby mieć problem.
– Akta są
po prawej stronie biurka, w szufladzie – usłyszała za plecami naglący głos
Dallasa. Nerwowo obejrzała się w jego stronę, by przekonać się, że wciąż tkwił
przy drzwiach, najpewniej pilnując, czy ktoś nie nadchodzi. W porządku, na
pewno miał okazać się w tym o wiele lepszy od niej. – Tylko szybko.
Masz jakąś komórkę albo…? – Urwał, po czym wzruszył ramionami.
– Jakoś
sobie poradzę – zapewniła pośpiesznie.
Brak
światła mógł okazać się problematyczny, a przynajmniej tak mogłoby być,
gdyby pozostawała człowiekiem. Oczywiście nie zamierzała dzielić się z Dallasem
informacją o tym, że mogłaby być w stanie czytać w takich
warunkach, dochodząc do wniosku, że zawsze mogła pokusić się o stwierdzenie,
że to światło księżyca, które sączyło się zza ulokowanego za biurkiem okna,
dawało wystarczająco dużo jasności.
Wciąż była
spięta, kiedy na drżącym nogach obeszła mebel, ostrożnie przykucając przy
wskazanej przez Dallasa stronie. Szuflady były trzy, ale jej uwagę momentalnie
przykuła najwyższa z nich, być może dlatego, że swobodnie mogła pomieścić
nawet całe pliki papierów. Ręce drżały jej, kiedy ostrożnie spróbowała ją
wysunąć, starając się robić jak najmniej hałasu, ale i tak skrzywiła się, kiedy
prowadnice wydały z siebie ciche skrzypnięcie. Uniosła głowę, by ponad
blatem biurka spojrzeć na tkwiącego przy drzwiach chłopaka, ten jednak wyglądał
na spokojnego, kiedy zaś podchwycił jej spojrzenie, ruchem głowy dał Jocelyne
do zrozumienia, żeby robiła swoje.
Na dnie
znalazła zaledwie kilka teczek, ale to jej wystarczyło. Ostrożnie wyjęła
papiery, po czym usiadła, by móc bezpiecznie ułożyć je na kolanach. Każdy ruch
kosztował ją mnóstwo wysiłku, co miało związek z wciąż odczuwanym
zdenerwowaniem. Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby cokolwiek zniszczyć albo
podrzeć, bo wtedy mogliby mieć jeszcze większe problemy, nawet gdyby swobodnie
udało im się wrócić do pokoi. Co więcej, nie chciała niczego pomieszać, bo choć
szczerze wątpiła w to, żeby Ron pamiętał kolejność, w jakiej zgarniał
dokumenty do biurka, wolała nie ryzykować, że jednak mógłby zauważyć coś
niewłaściwego.
Lekko
zmrużyła oczy, by lepiej widzieć ułożone tuż przed nią teczki – proste, białe i opatrzone
ręcznie zapisanymi nazwiskami. Uniosła brwi na widok imienia Jeremiego, ale
pominęła go, bardziej przejęta znalezieniem swojego nazwiska. Zamierzała
dowiedzieć się wszystkiego, co tylko będzie możliwe, licząc na to, że dzięki
temu uda jej się łatwiej ustalić na czym tak naprawdę stała i czy miała
jakiekolwiek powody do niepokoju. Chciała wierzyć w to, że wszystko będzie
w porządku, ale jednocześnie szczerze w to wątpiła; perspektywa
wyboru pomiędzy niewiedzą, czymś dziwnym albo szaleństwem, w najmniejszym
nawet stopniu nie poprawiała jej nastroju.
Pierwszym,
co zwróciło jej uwagę, było umiejscowione na samym wierzchu zdjęcie, choć nie
przypominała sobie, by jakiekolwiek dołączała. Fotografia wyglądała na wyjętą
ze szkolnego rocznika, co bynajmniej jej nie uspokoiło, wręcz utwierdzając w przekonaniu,
że musieli ją sprawdzać jeszcze przed tym, jak zdecydowała się przyjechać do
ośrodka. Nie spodobało jej się to, bo choć nie miała pojęcia, jak działały
takie miejsca, była gotowa założyć się o to, że niekoniecznie sięgały
swoimi kompetencjami aż tak daleko. Zaczynała czuć się naprawdę dziwnie, aż
nazbyt świadoma tego, że ludzie, którzy odpowiadali za Projekt Beta, mogliby wiedzieć o wiele więcej, aniżeli sobie
tego życzyła.
Okej… Czy to najwyższa pora, żeby stąd
uciekać?, pomyślała w panice, stanowczo odrzucając od siebie
wspomnienie słów Dallasa, który wprost dał jej do zrozumienia, że wyjście z tego
miejsca mogło okazać się o wiele trudniejsze od decyzji o przyjeździe.
W jej przypadku wszystko sprowadzało się do jednego telefonu, bo nie
wyobrażała sobie tego, żeby rodzice zostawili ją samą, gdyby tego nie chciała.
Jak na razie wszystko zależało od niej, co na swój sposób było kojące, bo nie
wyobrażała sobie, jaki rodzic albo bliska osoba były w stanie tak po
prostu zaufać obcym ludziom, zamiast wierzyć tym, których doskonale znali. W tamtej
chwili uświadomiła sobie, że miała olbrzymie szczęście, przynależąc do rodziny,
która prędzej dałaby się zabić, byleby tylko nie pozwolić na to, żeby stała jej
się jakakolwiek krzywda.
Przestała o tym
myśleć, w zamian wbijając wzrok w teczkę z dwoma prostymi
słowami:
Licavoli, Jocelyne
Wypuściła
powietrze ze świstem, przez dłuższą chwilę będąc w stanie co najwyżej
wpatrywać się w napis i czekać na coś, czego nawet nie potrafiła
sprecyzować. Bała się, poza tym czuła, że w ułamku sekundy po raz kolejny
mogło zmienić się wszystko, ale…
Weź się w garść!
Mieli mało
czasu, a ona dodatkowo marnowała go na to, żeby bezmyślnie wpatrywać się w teczkę.
Myśl o tym, że mogłaby nie zdążyć sprawdzić wszystkiego, skutecznie ją
otrzeźwiła, zmuszając do tego, by przesunąć zdjęcie na bok i przyjrzeć się
pierwszej stronie akt. Nie była zaskoczona niemalże standardowymi już
rubryczkami, zawierającymi informacje o imieniu, nazwisku, dacie urodzenia
(zakłamanej o blisko dekadę, bo przecież nikt nie uwierzyłby w jej
faktyczny wiek), miejscu zamieszkania, rodzicach (również niezgodne)…
A potem w końcu zauważyła to, co najbardziej ją
interesowało, a co przez ułamek sekundy widziała już w papierach na
biurku Rona – „wersja oficjalna”, jak przynajmniej miała nadzieję.
Rozpoznanie: Podejrzenie schizofrenii niezróżnicowanej.
Przesłanki do stwierdzenia zaburzeń w kontaktach interpersonalnych,
wycofanie ze społeczeństwa. Możliwe omamy wzrokowe i słuchowe oraz
zaburzenia snu. Jedna próba samobójcza.
Niemalże
prychnęła, zastanawiając się nad tym, kto i jak długo siedział nad
pisaniem tych bredni. Po co w takim razie rozmawiała z Ronem, skoro najwyraźniej
incydent ze szkoły i tak interpretował po swojemu? Cóż, siedzeniem w pokoju
również sobie nie pomagała, chociaż z drugiej strony… Jakie to właściwie miało
znaczenie, skoro ta część dokumentów miała być tylko i wyłącznie na pokaz?
Z drugiej strony, wcale nie dziwiła się temu, że niektórzy ludzie mogliby
uwierzyć w to, że coś jest z nią nie tak, tym bardziej, że sama przez
jakiś czas szczerze wątpiła w to, czy wszystko jest z nią w porządku.
Ominęła
zaledwie jednozdaniowy wpis o leczeniu, jak na razie sprowadzający się
wyłącznie do uwagi o obserwacji. Mimochodem pomyślała o tym, że nie
miałaby nic przeciwko temu, gdyby okazało się, że Ron ma już konkretny plan, by
mogła odpowiednio wcześnie przygotować sobie własny, ale na tę chwilę musiała
zadowolić się tymczasowym spokojem. Cóż, musiała być ostrożna, ale to akurat
nie stanowiło żadnej nowości.
Przerzuciła
stronę, niemalże z fascynacją spoglądając na kolejny dokument. Pierwsza
część wyglądała dokładnie tak samo, jak wcześniejsza karta, tym razem jednak
dodatkowe wpisy brzmiały zupełnie inaczej.
Rozpoznanie: Obiekt kłamie albo nie jest świadom
ewentualnych zdolności. Z pozyskanych informacji trudno jednoznacznie
stwierdzić, jakiego rodzaju umiejętności może przejawiać w przyszłości.
Pod obserwacją.
Zaraz po
tym, na samym dole, już ręcznym pismem, dodano:
Nekromancja (???)
Wypuściła
powietrze ze świstem, niemalże jak urzeczona wpatrując się w tę krótką,
niekonkretną notatkę. Nie tego się spodziewała, ale choć w pierwszym
odruchu poczuła się rozczarowana, prawie natychmiast skoncentrowała pełnie
uwagi na zrozumienie tego jednego, niezrozumiałego słowa. Nekromancja? To brzmiało co najmniej śmiesznie, a przynajmniej
tak jej się wydawało, bowiem nigdy wcześniej nie spotkała się z tym
słowem. W tamtej chwili zapragnęła natychmiast znaleźć się w swoim
pokoju i zadzwonić do domu albo od razu dorwać się do jakiegoś połączonego
z siecią komputera – cokolwiek, byleby mogła rozwiać narastające z każdą
kolejną sekundą wątpliwości. Cokolwiek nie sugerowałyby dokumenty, Ron
najwyraźniej miał jakieś spostrzeżenia, a ona… Cóż, potrzebowała
odpowiedzi – w końcu „obiekt” wcale nie kłamał, a przynajmniej nie w kwestii
tego, że mogłaby nie wiedzieć, co takiego działo się wokół niej.
Cholera, to
też nie brzmiało dobrze – sposób w jaki ją określali. Podejrzewała, że
podobne słownictwo znalazłaby w każdej z teczek, co sprawiało, że
momentalnie zrobiło jej się zimno. Coś tutaj był zdecydowanie nie tak, choć nic
nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miała poznać odpowiedzi na
jakiekolwiek z dręczących ją wątpliwości. Potrzebowała odpowiedzi i choć
teoretycznie jakąś otrzymała, ta pociągnęła za sobą całą lawinę kolejnych,
jeszcze bardziej skomplikowanych pytań.
Niechętnie
schowała dokumenty z powrotem do teczki, dbając o to, żeby ułożyć je w dokładnie
taki sam sposób, jak były wcześniej. Zamierzała zająć się powolnym składaniem
wszystkiego do szuflady, kiedy jej uwagę przykuło coś zupełnie innego.
Foyer, Dallas
Serce
zabiło jej szybciej, zaraz też dyskretnie spojrzała w stronę drzwi, chcąc
upewnić się, co robi jej towarzysz. Chłopak nie patrzył w jej stronę,
skupiony na drzwiach i tymczasowo spokojny. To zachęciło ją do tego, żeby
jednak zaryzykować i zabrać się za jego teczkę, choć nie była pewna, czy
to uczciwe, chociaż z drugiej strony…
Tym razem
zignorowała zarówno zdjęcie, jaki i oficjalne informacji, dochodząc do
wniosku, że to najmniej istotna kwestia. Równie dobrze mogła uwierzyć w wersję
o piromanii, czy czymkolwiek równie niedorzecznym; sama była schizofreniczką,
więc równie dobrze mogła spodziewać się wszystkiego innego. W tym miejscu
nic nie było normalne, więc… właściwie czemu nie?
Inną
kwestię stanowiła możliwość dowiedzenia się tego, kim był Dallas, a to… Cóż,
na pewno było kuszące i o wiele prostsze od zadania mu jakiegokolwiek
konkretnego pytania.
– Joce… –
usłyszała i dokumenty omal nie wypadły jej z rąk. Poderwała głowę,
czując się jak złodziej złapany na gorącym uczynku i to nawet w momencie,
w którym przekonała się, że Dallas wcale nie wpatrywał się w nią, ale
we wciąż zamknięte drzwi. – Znalazłaś to, czego szukałaś? – zapytał jakby od
niechcenia, ale wyczuła w jego głosie coraz bardziej wyraźne napięcie.
– Ehm… Tak
jakby – zapewniła, w duchu modląc się o to, żeby już na wstępie nie
próbował wypytywać ją o szczegóły.
Najwyraźniej
nie miał takiego zamiaru, bo nagle wyprostował się niczym struna i – coraz
bardziej podenerwowany – w pośpiechu cofnął o krok w tył.
– To
świecie. Nie chcę nic mówić ani nic z tych rzeczy, ale musimy się
pośpieszyć – oznajmił, a jej serce zabiło szybciej. – Jeszcze Vicki –
dodał, a ona zaklęła cicho, w pośpiechu zgarniając razem nie tylko
jego teczkę, ale wszystkie inne.
Zadanie
było proste, tym bardziej, że w ośrodku była jej garstka, jednak kiedy w pośpiechu
przerzuciła kolejne teczki, nigdzie nie dostrzegła interesującego Dallasa
imienia. Sprawdziła raz jeszcze, jednak i tym razem nie doszukała się
niczego, co mogłoby okazać się choć odrobinę przydatne.
– Nie ma
ich – powiedziała w końcu, a chłopak spojrzał na nią w taki
sposób, jakby próbowała komunikować się z nim w jakimś obcym języku.
– Co
takiego?
Zacisnęła
usta, poirytowana tym, że mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości.
– Nie mam
tu teczki Vicki. Może jej potrzebowali, kiedy się rozchorowała – wyrzuciła z siebie
na wydechu. Jeszcze kiedy mówiła, w pośpiechu wrzuciła wszystkie teczki do
szuflady, układając je w zgrabny stosik, zanim zdecydowała się zamknąć
biurko. – Moglibyśmy szukać dalej, bo może Ron po prostu gdzieś je zostawił,
ale…
– Nie ma
czasu – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem Dallas. – Spadamy stąd i to w tej
chwili. Nie chcę cię martwić czy coś, ale wydaje mi się, że coś słyszałem i… –
zaczął, po czym zamarł, nerwowo oglądając się za siebie i wbijając wzrok w drzwi.
Usłyszała
to w tym samym momencie, co i on. Natychmiast poderwała się na równe
nogi, dla pewności przytrzymując biurka, by z wrażenia przypadkiem z powrotem
nie wylądować na podłodze – tym razem o wiele głośniej, co z decydowanie
nie polepszyłoby ich sytuacji.
Nie, skoro z korytarza
dochodziły coraz wyraźniejsze kroki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz