Jocelyne
Uwolnienie
się od Collina zajęło jej dłuższą chwilę. Poczuła nieopisaną wręcz ulgę, kiedy
w końcu znalazła się na prowadzących na piętro schodach, jednak prawie
natychmiast wyczuła, że samotność tak szybko nie będzie jej dana. Wyraźnie
wychwyciła zapach słodkiej krwi i kroki, kiedy zaś w pośpiechu
obejrzała się przed ramię, dostrzegła podążającego za nią Jeremiego.
Chłopak przystanął w miejscu, ledwo tylko
skoncentrowała na nim wzrok. Wydał jej się speszony, wręcz zażenowany, jakby
nie podejrzewał, że mogłaby go zauważyć aż tak szybko.
– Masz oczy wokół głowy czy jak? – obruszył się, po czym
najwyraźniej doszedł do wniosku, że jest mu wszystko jedno i bez pośpiechu
podszedł bliżej. – Możemy pogadać?
– Cały czas mogliśmy, kiedy chodziłam z wami po
ośrodku – zauważyła przytomnie, wymownie unosząc brwi ku górze. – Chciałabym
wrócić do pokoju. Jestem już zmęczona, więc gdybyś był taki dobry… – zaczęła,
jednak coś w wyrazie twarzy chłopaka jasno dało jej do zrozumienia, że nie
zamierzał tak po prostu odpuścić.
– Miałem na myśli to, żeby porozmawiać z tobą –
oznajmił z naciskiem.
Innymi słowy, bez Collina i jakiegokolwiek
towarzystwa. Z jakiegoś powodu momentalnie poczuła się osaczona,
w głowie zaczynając szukać jakiejś bardziej konkretnej wymówki. Nie była
pewna, co takiego było w Jeremim, że instynktownie wolała się trzymać od
niego z daleka, ale to w tamtej chwili wydało jej się najmniej
istotne. Kto wie, może zaczynała być paranoiczką. To byłoby bardzo sensowne,
gdyby wziąć pod uwagę to, że nadal mogła być po prostu szalona.
– Hm, Julie mówiła, że mam mieć jeszcze spotkanie z… Ronem
– zaczęła, po czym zawahała się na moment, zastanawiając się, czy przypadkiem
nie pomyliła imienia – więcej…
– Tym bardziej – powiedział, a ona ledwo powstrzymała
jęk. Istniało cokolwiek, co mogłaby powiedzieć, a czego on nie uznałby za
okoliczność sprzyjającą? – Okej, przepraszam za tę „nową” w stołówce. Nie
miałem na myśli niczego złego – zreflektował się, a Jocelyne westchnęła,
potrząsając z niedowierzaniem głową.
– Nieważne – zapewniła pospiesznie. – Taa, dobra. Możemy
pogadać.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech i to sprawiło, że
z miejsca wydał jej się o wiele bardziej sympatyczny, choć to wciąż
nie musiało o niczym świadczyć. Nie zaprotestowała, kiedy skinieniem głowy
dał jej do zrozumienia, by ruszył za nią, chcąc nie chcąc decydując się
podporządkować. Choć wciąż słabo znała budynek, zorientowała się, że skręcił
w korytarz przeciwny do tego, którym prowadziła ją Julie, planując pokazać
jej pokój. To uprzytomniło jej, że musieli przejść do tej części, która
należała do chłopców, kiedy zaś chwilę później Jeremi otworzył przed nią jedne
z ciągnących się wzdłuż ściany drzwi, zorientowała się, że najwyraźniej
prowadził ją do siebie.
Tata byłby zachwycony…,
pomyślała z przekąsem. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, jakby
zareagował Gabriel, gdyby usłyszał, że jego mała córeczka naiwnie pozwalała
prowadzić się do sypialni jakiegokolwiek obcego faceta – i to nawet jeśli
ten okazałby się człowiekiem.
– Nie przeszkadza ci…? – Jeremi rzucił jej wymowne
spojrzenie. – Na korytarzu są kamery.
Na moment zamarła, co najmniej zaskoczona tą informacją.
Przynajmniej teoretycznie mogła się tego spodziewać, ale i tak poczuła się
dziwnie, coraz bardziej zaniepokojona drobiazgami, które sprawiały, że wcale
już nie czuła się w ośrodku aż tak swobodnie. Jasne, kamery –
w szkole też były, tak jak i w każdym z większych miejsc
publicznych, które miała okazję widzieć, ale… coś niezmiennie sprawiało, że
czuła się coraz pewniejsza tego, że powinna się martwić.
Przestała o tym myśleć, dla zabicia czasu i choć
chwilowego zajęcia czymś uwagi rozglądając się dookoła. Pokój okazał się…
pusty, wręcz surowy, co już od pierwszej chwili dało jej się we znaki,
sprawiając, że poczuła się wyjątkowo nieswojo. Nie miała pojęcia, jak długo
Jeremi był w tym miejscu, ale sypialnia wyglądała tak, jakby dopiero co ją
zajął – czysta, porządna i bez jakichkolwiek rzeczy osobistych
w zasięgu wzroku.
Och, albo i niekoniecznie.
Jej spojrzenie przykuła niewielka, pozłacana ramka ze
zdjęciem, którą starannie ustawiono na stoliku nocnym. Dzięki wyostrzonym
zmysłom bez trudu mogła przyjrzeć się szczupłej postaci, która
z olśniewającym uśmiechem spoglądała w obiektyw innego, kto robił jej
zdjęcie. Miała całą burzę rudych, kręconych włosów i okrągłą, piegowatą
twarzyczkę. W pierwszym odruchu kolor loków sprawił, że pomyślała o Rosie,
jednak na pierwszy rzut oka widać było, że dziewczyna w niczym nie
przypominała zjawy, którą w domu Castiela widziała Jocelyne. Nie miała
pojęcia, dlaczego na widok zdjęcia coś ścisnęło ją w gardle, sprawiając,
że poczuła się w co najmniej nieswojo, ale ostatecznie zmusiła się do
zignorowania dziwnego przeczucia i skoncentrowania się na Jeremim.
– To moja siostra, Carol – rzucił wymijającym tonem
chłopak, tym samym uświadamiając jej, że przez cały ten czas ją obserwował. –
Nieważne. Co sądzisz o tym miejscu?
Rzuciła mu skonsternowane spojrzenie, próbując stwierdzić,
czego tak naprawdę powinna była rozumieć jego słowa. Zaproponował jej rozmowę
tylko po to, żeby zadawać pytania podobne do tych, które przez ostatnią godzinę
słyszała od Collina, skoro przez cały ten czas im towarzyszył? To nie miało dla
niej sensu, jednak nie skomentowała tego nawet słowem, w zamian obojętnie
wzruszając ramionami.
– Wciąż nie jestem pewna – przyznała w końcu. – Jestem
tutaj raptem kilka godzin, ale… Na tę chwilę nie jest źle – dodała po chwili
zastanowienia, dochodząc do wniosku, że to w gruncie rzeczy jest prawdą.
– Ale masz wątpliwości. – To nawet nie było pytanie, a przynajmniej
ton chłopaka wydawał się sugerować, że ten doskonale wiedział, jak prezentowała
się sytuacja. – To miejsce jest dziwne i taka jest prawda.
– Trochę na pewno – zgodziła się niechętnie.
Zaplotła ramiona na piersiach, chcąc sprawiać wrażenie
przynajmniej odrobinę zniecierpliwionej, by zrozumiał, że nie miała ochoty
spędzić całego dnia w jego pokoju. Chciała żeby przeszedł do rzeczy albo –
co bardziej jej odpowiadało – pozwolił odejść, o ile nie miał czegoś
sensownego do powiedzenia. Obserwowała go i chociaż czasami spoglądał na
nią w sposób, który od biedy można byłoby uznać za fascynację, nie
sądziła, żeby szukał okazji do zostania sam na sam dlatego, że mogłaby
jakkolwiek mu się podobać. Nie wiedziała nawet jak naprawdę działali faceci,
którzy byli zainteresowani dziewczyną, ale podejrzewała, że w razie czego
byłaby w stanie cokolwiek wyczuć,
od Jeremiego jednak biła całkowita obojętność.
– Jesteś tutaj nowa i dlatego chciałem, żebyśmy
pogadali. Chodzi o to, że… To nie jest dobre miejsce, Jocelyne – oznajmił i coś
w tym wyznaniu sprawiło, że momentalnie zrobiło jej się zimno.
– Skąd taki pomysł?
Chciała zabrzmieć beztrosko, ewentualnie w odrobinę
zaskoczony sposób, ale nie była w stanie zapanować nad sobą aż do tego
stopnia. W zamian do jej głosu wkradła się nutka niepokoju, który
towarzyszył jej od samego początku, odkąd tylko pierwszy raz usłyszała o Projekcie Beta. Wciąż
nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać i dlaczego
Rosa nalegała, żeby zainteresowała się tym miejscem, ale w tamtej chwili
starała się o tym nie myśleć. W zamian w pełni koncentrowała się
na swoim rozmówcy, niecierpliwie czekając i zarazem obawiając się tego, co
mogłaby usłyszeć.
– Jestem tutaj dwa tygodnie – powiedział z naciskiem
Jeremi. – A wcześniej była tutaj Carol, więc wiem dość.
– Jesteś tutaj przez wzgląd na siostrę? – zaryzykowała.
Z wolna skinął głową.
– Poniekąd, chociaż to teraz najmniej istotne. Miałem
powód, żeby tutaj przyjechać, ale ty… Nie byłaś chętna do rozmowy z Collinem,
ale wspomniałaś, że to nie przez rodziców – zaczął, ostrożnie dobierając słowa.
– Przyjechałaś na własne życzenie.
– Najwyraźniej tak. Sam zrobiłeś to samo, więc chyba
powinieneś rozumieć.
Zamilkła, po czym rzuciła mu niemalże wyzywające
spojrzenie. Jeśli on nie zamierzał udzielić jej żadnych, sensownych odpowiedzi,
ona tym bardziej nie miała tego w planach. Nie chodziło już tylko i wyłącznie
o to, że tak czy inaczej musiałaby w wielu kwestiach kłamać; z jej
perspektywy sprawa była o wiele bardziej skomplikowana, aniżeli w przypadku
śmiertelnego chłopaka, który może i mówił niepokojące rzeczy, ale nic
ponad to.
– Owszem. Ale ja wiem, dlaczego tutaj jestem – oznajmił, a w
Jocelyne dosłownie się zagotowało.
– Masz mi do powiedzenia coś jeszcze, prócz tego, że tutaj
jest dziwnie? – warknęła, nie kryjąc narastającej z każdą kolejną sekundą
frustracji.
– Próbuję być tylko pomocny. Wybacz, jeśli cię denerwuję –
powiedział i zabrzmiało to w co najmniej oschły sposób.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści.
– To szczere przeprosiny, czy jednak masz mnie za idiotkę,
która nie ma pojęcia, co takiego dzieje się wokół niej? – zarzuciła mu, zanim
zdążyła ugryźć się w język.
Tym razem wyrwał mu się przeciągły jęk, który jednoznacznie
uprzytomnił jej, że go poirytowała. Nerwowo przeczesał rude włosy palcami,
robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan. Nagle zaczął krążyć, przez
moment przypominając jej raczej podenerwowane zwierzę, które ktoś zamknął w klatce,
aniżeli nieco nieporadnego chłopaka, jak pomyślała, kiedy po raz pierwszy
zauważyła go w stołówce.
– Myśl sobie, co tylko zechcesz. Jak nie chcesz mnie
słuchać, twój problem – powiedział w końcu, koncentrując na niej
spojrzenie. – Mogę przynajmniej zapytać, jaka jest oficjalna wersja? No wiesz,
co wpisali ci w kartę – dodał, a Joce nieznacznie pokręciła głową.
– Jeszcze z nikim nie rozmawiałam. No, pomijając Julie
– poprawiła się – ale ona nie wspominała mi o projekcie. Nie wiedziałam
nawet, że mam jakąkolwiek kartę.
– Ach, tak… – Rzucił jej bliżej nieokreślone spojrzenie,
jakby rozczarowany. Nie miała nawet pewności, czy w ogóle jej uwierzył,
ale i to nie miało dla niej większego znaczenia. – Okej, rozumiem.
– Coś jeszcze? – rzuciła z irytacją.
Pokręcił głową, więc odwróciła się na pięcie, w duchu
modląc się o to, żeby przypadkiem nie potknąć się o własne nogi. Co
prawda prócz Jeremiego nie było w pobliżu nikogo, kto mógłby być świadkiem
jej nieporadności, ale zrobienie z siebie przed nim idiotki również nie
napawało dziewczyny entuzjazmem.
Była już prawie na korytarzu, kiedy chłopak jednak
zdecydował się odezwać:
– Lepiej nie bierz niczego, co ci dadzą… I uważaj, co
im mówisz, tak dla własne dobra. – Zawahał się na moment. – Zrób z tym, co
tylko zechcesz.
Taki mam zamiar,
pomyślała z przekąsem, ale nie odezwała się nawet słowem, nie wspominając o zaszczyceniu
go chociażby spojrzeniem. W zamian nacisnęła klamkę i wypadła na
korytarz, nieco zbyt gwałtownie zatrzaskując za sobą drzwi.
Dopiero po wyjściu z pokoju uprzytomniła sobie, że w zdjęciu
Carol było coś, co wcześniej nie zwróciło jej uwagi, chociaż powinno było
przykuć jej uwagę już na samym początku.
Niewielka, zdobiąca róg fotografii wstążeczka – symbol
żałoby.
Gabinet
nie był duży, poza tym sprawiał wrażenie przytulnego, ale i tak poczuła
się spięta. W milczeniu wodziła wzrokiem na prawo i lewo,
przypatrując się starannie dobranym meblom z ciemnego drewna. Widziała
oprawione w antyramy kolorowe zdjęcia, przedstawiające (jak sądziła)
zielone tereny wokół ośrodka, a także kilka wyglądających na wyjątkowo
prestiżowe i godne uznania dyplomy. Na wszystkich widniało to samo
nazwisko, wszystkie zresztą musiały tyczyć się podobnej treści, o czym
mogła przekonać się, gdyby spróbowała koncentrować wzrok na poszczególnych
linijkach, ale czuła się zbyt spięta, by skupiać się na czytaniu.
Wzięła kilka głębszych wdechów, usiłując się rozluźnić.
W teorii wszystko było w porządku, a ona czuła się względnie
bezpiecznie. Co prawda pokój nie wydawał jej się tak miły, jak wypełniony
książkami i starymi zdjęciami gabinet dziadka, ale też nie wyglądał jak
sala zabiegowa albo cokolwiek innego, co mogłoby kojarzyć jej się ze szpitalem.
Cały ośrodek był utrzymany w takim stylu, co przyjęła z ulgą, chociaż
taki stan rzeczy o jeszcze o niczym nie musiał świadczyć. W głowie
wciąż miała słowa Jeremiego, a te naprzemienne wzbudzały w niej
irytację i niepokój, doprowadzając do stanu, w którym sama już nie
była pewna czy się boi, czy może wręcz przeciwnie.
Cholera, miała coraz większe wątpliwości, a poddawanie
w wątpliwość tego, czy mogła komukolwiek tutaj zaufać, jedynie pogarszało
sytuację. Rosa, gdzie ty
jesteś?, myślała raz po raz, choć zdawała
sobie sprawę z tego, że w ten sposób zdecydowanie nie miała być
w stanie rozwiązać problemu i tak po prostu przyciągnąć dziewczynę do
siebie. To wydawało się co najmniej ironiczne, że po tym, jak reagowała
histerią na wszystkie te… nietypowe spotkania,
mogła sama upominać się o pojawienie się kolejnej nie do końca realnej
osoby, ale w obecnej sytuacji chyba nic już nie było tak proste i oczywiste,
jak mogłoby się początkowo wydawać.
– Jesteś zdenerwowana? – usłyszała i mimowolnie
wzdrygnęła się, choć ton zwracającej się do niej osoby bez wątpienia był
życzliwy.
Z pewnym opóźnieniem uniosła głowę, by móc w końcu
spojrzeć na mężczyznę z którym zostawiła ją Julie. Wiedziała, że miał na
imię Ron i że tego powinna się trzymać w rozmowie, nie musząc
zachowywać się jak na jakimś oficjalnym spotkaniu, ale wcale nie czuła się
dzięki temu pewniej. Wręcz przeciwnie, skoro nadal zdawała sobie sprawę z tego,
że przyszła do tego mężczyzny w dość istotnym celu, a ten przez cały
czas lustrował ją wzrokiem, oceniał i wyciągał sobie tylko znane wnioski.
Mniej skrępowana czuła się nawet przy Castielu, być może dlatego, że ten od
początku stawiał sprawę jasno – był psychiatrą i chciał jej pomóc,
wcześniej musząc zamienić z nią przynajmniej kilka słów, żeby upewnić się,
czy w ogóle miała szansę zakwalifikować się do Projektu Beta.
W tamtej chwili pomyślała, że powoli zaczyna rozumieć, na
czym tak naprawdę polegał problem z tym miejscem. Myślała o tym, co
dotychczas zdążyła zaobserwować i usłyszeć – i to w zaledwie
kilka godzin! – a jednak już czuła się tak, jakby oglądała być może dobrze
zgrane, ale jednak nieprawdziwe przedstawienie. Pozory wydawały się otaczać ją
ze wszystkich stron, mieszając w głowie i sprawiając, że czuła się
trochę tak, jakby stąpała po kruchym lodzie, który w każdej chwili mógł
załamać się pod jej ciężarem. Wiedziała, że coś jest nie tak, ale nie potrafiła
jednoznacznie tego sprecyzować, co jedynie doprowadzało ją do szaleństwa.
Potrzebowała jakiejkolwiek wskazówki albo punktu zaczepienia, ale nagle
zwątpiła w to, żeby Ron albo ktokolwiek inny w tym miejscu mógł
udzielić jej jakichkolwiek odpowiedzi – przynajmniej nie tak od razu.
Milczała, choć w głowie wiąż tłukło jej się to, że
powinna odpowiedzieć. Nie rozumiała, co sprawiało, że znacznie łatwiej
przychodziło jej bezmyślne wpatrywanie się w przestrzeń albo dębowe biurko
przed którym siedziała, ale rozwodzenie się nad tym wydawało się całkowicie
pozbawione sensu. Czekała, pomimo świadomości tego, że w ten sposób
niczego nie ułatwia, wręcz utrudniając sobie samej poznanie właściwych
odpowiedzi. To był chyba dobry moment do tego, żeby pokusić się o zadawanie
pytań, jednak kiedy przyszło co do czego, przekonała się, że w głowie ma
kompletną pustkę. W co ja się wpakowałam?,
pomyślała i kolejny raz zapragnęła wrócić do pokoju, wyjąć komórkę i poprosić
rodziców o to, żeby zabrali ją do domu, nawet gdyby ostatecznie miało się
okazać, że jest histeryczką.
– W porządku, na spokojnie. – Mężczyzna nie wydawał
się być szczególnie poirytowany tym, że nie była szczególnie skora do rozmowy.
Coś w jego tonie sprawiło, że jednak pokusiła się o to, żeby unieść
głowę i jednak spojrzeć przed siebie. – Julie mi powiedziała, że wołają na
ciebie Joce.
– Jocelyne – poprawiła machinalnie.
Ulżyło jej, kiedy przekonała się, że jej głos zabrzmiał
w całkiem znośny sposób, sprawiając wrażenie, że była o wiele
pewniejsza niż w rzeczywistości się czuła. Mimo wszystko panowanie nad
emocjami przychodziło jej łatwiej niż człowiekowi, zresztą tak jak i ukrywanie
tego, kim naprawdę była. Musiała być ostrożna i zdawała sobie z tego
sprawę jeszcze przed ostrzeżeniami Jeremiego, choć i jego słowa powracały
do niej równie często, co i jej własne obawy.
Ron zmarszczył brwi, początkowo sprawiając wrażenie
skonsternowanego jej odpowiedzią, ostatecznie jednak z wolna skinął głową.
Był starszy od Julie, przynajmniej na pierwszy rzut oka sprawiając wrażenie
kogoś, kto musiał podbiegać już pod pięćdziesiątkę, chociaż nie miała pewności.
Mimo wszystko prezentował się dobrze, ciemnowłosy i wysoki, o bystrym
spojrzeniu stalowoszarych oczu, które już od pierwszej chwili zaczęły dosłownie
przenikać ją na wskroś. Korciło ją, by posunąć się do skorzystania z telepatii
i przeniknięcia jego umysłu, chcąc dla pewności sprawić, co takiego
chodziło mu po głowie, ale nie ufała sobie na tyle, żeby pokusić się o używanie
mocy. Już i tak wystarczyło, że omal nie pozabijała wszystkich wokół,
kiedy wpadła w szał, a energia wymknęła jej się spod kontroli,
jedynie cudem nie wywracając do góry nogami pokoju i całkiem skutecznie
niepokojąc jej rodziców.
– Jak sobie życzysz – zapewnił w pośpiechu jej
rozmówca. Zaraz po tym posłał jej uspokajający, ciepły uśmiech, który wydał jej
się szczery, chociaż… O tak, zdecydowanie zaczynała popadać w paranoję.
– Więc, Jocelyne, jak się czujesz? Wiem, że już poznałaś innych, chociaż… Cóż,
Dallas raczej nie spodziewał się takiego przywitania – rzucił mimochodem,
a ona jęknęła.
– To był przypadek – wymamrotała, nie kryjąc zażenowania.
Zaśmiał się cicho, chociaż zdecydowanie nie podzielała jego
entuzjazmu. Nie spodobało jej się również to, że najwyraźniej w tym
miejscu wszyscy wiedzieli o wszystkich, choć być może nie powinna była się
temu dziwić, zwłaszcza biorąc pod uwagę kamer. Nie czuła się dobrze z tym,
że ktokolwiek mógłby obserwować każdy jej ruch, zupełnie jakby była więźniem
albo wariatką, która w każdej chwili mogła pokusić się o zrobienie
czegoś wyjątkowo nieprzewidywalnego.
– Nic się nie stało. Dallas też na pewno nie będzie miał do
ciebie pretensji, chociaż gdyby zachowywał się w jakikolwiek niemiły
sposób… – zaczął Ron, ale jedynie pokręciła głową.
– Dlaczego miałby? – obruszyła się.
Tym razem mężczyzna spoważniał, po czym wydał z siebie
przeciągłe westchnienie.
– To teraz najmniej istotne. Cóż, wiesz dobrze, że
jesteście tutaj z różnych… mniej lub bardziej osobliwych powodów –
oznajmił wymijająco, a ona ledwo powstrzymała prychnięcie. A myślała,
że to wujek Rufus miał skłonność do porażających wręcz eufemizmów. – Lepiej
pomówmy o tobie – dodał po chwili jej rozmówca i to wystarczyło, żeby
spięła się jeszcze bardziej.
Wyprostowała się niczym struna, nie kryjąc niepokoju. Przez
dłuższą chwilę milczała, skupiona przede wszystkim na tym, żeby poprawić się
w fotelu, udając, że szuka jak najdogodniejszej pozycji. Okej, tak –
jasne, że prędzej czy później musiało dojść do takiej rozmowy. Teraz już tylko
powinna była zachować spokój i starannie ważyć każde kolejne słowo, by przypadkiem
nie pokusić się o zdradzenie czegoś, co mogłoby okazać się problematyczne
nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla jej najbliższych. Nie miała
pojęcia, co takiego byłoby gorsze – to, gdyby jednak uznali ją za wariatkę, czy
może gdyby ktoś zorientował się, że była bardziej niezwykła niż raczyła
przyznać – jednak starała się o tym nie myśleć. Z dwojga złego
bezpieczeństwo rodziny było najważniejsze, skoro z tego miejsca mogła
w każdej chwili wyjechać…
Przynajmniej w teorii.
– Nie ma o czym – mruknęła z pewnym opóźnieniem,
które bez wątpienia nie uszło uwadze Rona. – Przyjechałam tutaj, bo chciałam
i martwi mnie kilka spraw. Znajomy mojej siostry powiedział, że być może
znajdę tutaj pomoc – wyjaśniła pokrótce, dla pewności woląc trzymać się oficjalnej
wersji – ot tak, na wypadek, gdyby ktokolwiek próbował sprawdzać Castiela.
– Ma rację, mam nadzieję – usłyszała w odpowiedzi. –
Zrobimy, co będzie trzeba, ale najpierw musisz powiedzieć mi kilka rzeczy,
a ty musisz być ze mną szczera. – Rzucił jej znaczące, przenikliwe
spojrzenie, które sprawiło, że mimowolnie się wzdrygnęła. – Tak więc, Jocelyne,
dlaczego tutaj jesteś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz