Jocelyne
Miała wrażenie, że robi z siebie
idiotę, chociaż zdecydowanie tego nie planowała. Próbowała starannie
dobierać słowa i formułować kolejne zdania w taki sposób, by
zabrzmiały jak najbardziej sensownie, ale wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia,
że Ron jej nie wierzy albo przynajmniej podejrzewa, że nie jest z nim
szczera. Kiedy w głowie układała całkiem prawdopodobną historyjkę o tym,
że dręczą ją koszmary, których nigdy nie pamięta, a które zwykle
sprawiały, że czuła się źle również za dnia, brzmiało to całkiem dobrze, jednej
gdy wypowiedziała tę wersję na głos…
Na dłuższą
chwilę zapadła nieprzenikniona cisza, przerywana wyłącznie oddechami i biciem
serc – jej nienaturalnie przyspieszonymi, chociaż miała nadzieję, że pozbawiony
wyostrzonych zmysłów mężczyzna nie był w stanie tego zauważyć. Z drugiej
strony, była gotowa przysiąc, że prezentowała się co najmniej marnie, drżąca i wciśnięta
w ten nieszczęsny fotel.
– Nie
możesz spać? – zapytał w końcu Ron, ostrożnie i z rozwagą, jakby
chcąc uporządkować to, co od niej usłyszał. Skinęła głową, nie ufając swojemu
głosowi na tyle, by próbować się odezwać. – Co czujesz po przebudzeniu i w
tych snach. Strach? – zasugerował jej łagodnym tonem, a Joce ledwo
powstrzymała historyczny śmiech.
A niby co mam czuć? Kiedy ostatnim razem
gonił pana martwy facet z dziurą w głowie?!
– Nie pamiętam
ich – powtórzyła z naciskiem. Dlaczego musiał być taki uciążliwy? – Ale
wiem, że nie są dobre. Więc tak, boję się – przyznała, bo to akurat nie było
żadną tajemnicą.
– W porządku
– rzucił pojednawczym tonem, bez trudu wyczuwając wzburzenie w jej głosie.
Znowu przyjrzał jej się badawczo, jednak tym razem zmusiła się do wytrzymania
jego spojrzenia bez odwracania wzroku. – Te twoje sny… Posłuchaj, Jocelyne,
zrobimy tak – oznajmił po chwili zastanowienia, podrywając się z miejsca i podchodząc
do jednej z szafek. Nie miała pojęcia, czego powinna się po nim
spodziewać, więc tym większym zaskoczeniem było dla niej to, że wrócił do niej z zeszytem.
Wzięła go, kiedy wyciągnął rękę w jej stronę, w nieco otępiały sposób
przypatrując się kolorowej okładce w fantazyjne wzory. – Chciałbym żebyś
spisywała dla mnie wszystko to, co przyjdzie ci do głowy po przebudzeniu. Twoje
emocje, fragmenty snów, jeśli jakieś uda ci się zapamiętać… Wszystko to, co
wyda ci się istotne, tak?
– I tylko
tyle? – powtórzyła skonsternowana. Przez cały pobyt miała bawić się w pisanie
pamiętnika?
– Na
początek – zapewnił i sama nie była pewna czy powinna się cieszyć, czy
może bać. – Za jakiś czas porozmawiamy sobie jeszcze na ten temat. Gdybyś miała
jakiekolwiek problemy ze snem… Cóż, nie zawsze tutaj jestem, ale Julie i owszem,
więc gdyby coś było nie tak, mów o tym jej. Na razie darujemy sobie leki,
jednak gdybyś tego potrzebowała…
– Nie –
przerwała mu o wiele gwałtowniej, aniżeli pierwotnie zamierzała.
Zmarszczył
brwi, ale nie skomentował tego nawet słowem.
– Pamiętaj o tym,
że ze wszystkimi problemami możesz przychodzić do Julie – powtórzył, więc
sztywno skinęła głową. Wolała nie wspominać o tym, że przynajmniej na tę
chwilę nie miała takiego zamiaru.
– To
wszystko?
Chciała już
iść i nie zamierzała tego ukrywać. W duchu modliła się o to,
żeby jej na to pozwolił i żeby nie musieli prowadzić takich rozmów zbyt
często. Wiedziała, że to najpewniej cześć projektu, terapii czy jakkolwiek
powinna to nazwać, ale to jeszcze nie znaczyło, że ta musiała przypaść jej do
gustu. Coś w tym człowieku ją przerażała i to wcale nie w odniesieniu
do tego, co powiedział jej Jeremi.
– Jeszcze
jedna rzecz – zapowiedział Ron, a ona instynktownie napięła mięśnie, nagła
jeszcze bardziej zaniepokojona. – Chciałbym cię zapytać o pewien incydent,
który jakiś czas temu miał miejsce w twojej szkole.
– Mojej
szkole…
O bogini,
pytał o tę jej nieszczęsną ucieczkę na dach! Mógł tylko zgadywać, co
takiego musiał myśleć sobie w tamtej chwili i w jaki sposób w ogóle
się dowiedział, ale podejrzewał, że to wcale nie było takie trudne; w końcu
każdy w liceum wiedział, co zrobiła.
–
Sprawdziliśmy kilka rzeczy, zanim do nas przyjechałaś. – Ron rzucił jej
spojrzenie, które chyba z założenia miało wydać jej się uspokajające. – To
zupełnie normalne, poza tym niektóre kwestie mogą w dość istotny sposób
zmienić postać rzeczy… Tak jak ta – dodał, a w niej dosłownie się
zagotowało.
– Nie wiem,
co konkretnie mówią o mnie w szkole, ale to nie było tym, czym
mogłoby się wydawać – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– To znaczy
czym? – zachęcił ją, chociaż zdecydowanie nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Czy
naprawdę musiała to powiedzieć? Już i tak wystarczająco długo zadręczała
się tym, jak mogłoby zareagować rodzice i reszta, raz po raz gorączkowo
zapewniając ich, że nie chciała się zabić. Nie chciała przechodzić przez to raz
jeszcze, tym bardziej, że na przekonaniu Rona nie zależało jej nawet w połowie
tak bardzo, jak na tym, żeby rodzina się od niej nie odwróciła. Ci zresztą ją
znali, jednak w jego przypadku mogła się założyć, że widział zbyt wiele
rozbitych dzieciaków, które nieudolnie wmawiały mu, że wszystko jest z nimi
w najzupełniejszym porządku.
Milczała,
choć to niekoniecznie musiało być najlepszym wyjściem z sytuacji. Z drugiej
strony, cisza jawiła jej się jako najbardziej bezpieczna, bo wtedy przynajmniej
nie musiała obawiać się tego, że przypadkiem powie coś, czego później mogłaby
żałować.
– Dobrze,
rozumiem – usłyszała i mimo wszystko kamień spadł jej z serca. Co
prawda szczerze wątpiła w to, żeby było tak, jak mówił, ale przynajmniej
mogła uniknąć niechcianego tematu. – Może wrócimy do tego przy innej okazji.
Jeśli nie masz do mnie żadnych pytań, możemy chyba założyć, że to wszystko.
Podniosła
się z miejsca, trochę zbyt gwałtownie, bo zahaczyła stopą o nogę
krzesła i bezwiednie poleciała do przodu. W ostatniej chwili wsparła
się o biurko, chcąc jak najszybciej odzyskać równowagę i wyjść z gabinetu,
zanim Ron uznałby, że zawsze mogą podyskutować sobie jeszcze o jej dziwnej
skłonności do wpadania na najróżniejsze przedmioty. Zamierzała odsunąć się i ruszyć
w stronę drzwi, jednak niemalże w ostatniej chwili coś istotnego
przykuło jej uwagę.
Początkowo
nie zastanawiała się nad plikami dokumentów, które Ron rozrzucił na blacie.
Była zbyt spięta i zestresowana, by skupić się na czymkolwiek, zwłaszcza
tak niepozornym – aż do chwili, w której uwagę Jocelyne przyciągnęło jej
własne imię. Miała zaledwie ułamek sekundy na to, żeby bez zbędnego zwracania
uwagi odrzucić wzrokiem częściowo przysłonięty przez inne papiery, ale to
wystarczyło.
– Do
widzenia – wyrzuciła z siebie na wydechu i bez czekania na
jakąkolwiek reakcję, popędziła w stronę drzwi.
Korytarz
był cichy i opustoszały, kiedy znalazła się na zewnątrz, ale nie zwróciła
na to większej uwagi. I tak nie mogła skorzystać z wampirzych
zdolności, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby jak
najszybciej znaleźć się w bezpiecznej sypialni.
Dlaczego
przez dokumentację, która najpewniej należała do niej, przewinęło się słowo
„schizofrenia”? Co prawda zanim tutaj przyjechała, brała pod uwagę każdą
możliwość, również taką, ale nawet ona była pewna, że takiej choroby nie
diagnozowało się w taki sposób – nie na podstawie kilku rozmów z nauczycielami
w szkole i bez zamienienia chociażby słowa z nią. Czy do tego
nie trzeba było dłuższej obserwacji, tomografii i jakichś innych badań,
które mogły wykluczyć inne możliwości? Mogła przed wyjazdem z ciekawości
zapytać o to wujka Rufusa albo Castiela, ale nie chciała zawracać sobie
głowy czymś, w co tak naprawdę sama nie wierzyła… Przynajmniej do tej
pory.
Przystanęła
tuż przy schodach, dziwnie oszołomiona i roztrzęsiona. Dla pewności
przytrzymała się poręczy, zaciskając palce na metalowych prętach, by łatwiej
zebrać myśli i przynajmniej spróbować nad sobą zapanować.
„…jaka jest
oficjalna wersja?” – przypomniała sobie pytanie Jeremiego i coś ścisnęło
ją w gardle. Co takiego wpisali jej w kartę? Nie miała pojęcia, czy
dobrze rozumowała, ale podświadomie czuła, że coś jest zdecydowanie nie tak.
Jeśli to
była oficjalna wersja, to jak w takim razie brzmiała ta prawdziwa?
Claire
Wiedziała,
że coś się szykuje, już od chwili w której Elena na długie godziny
zamknęła się w łazience. Nie potrzebowała pytać, a tym bardziej
próbować nawiązać z dziewczyną jakiegokolwiek bliższego kontaktu, by
zorientować się, że tak jest. Kiedy blondynka zaczynała biegać po domu, bez
wątpienia podekscytowana, wyczyniać cuda z włosami i skupiać się
przede wszystkim na swoim wyglądzie, wniosek wydał się aż nazbyt oczywisty,
zrozumienie zresztą pojawiło się z chwilą, w której przypomniała
sobie o Halloween. W Mieście Nocy święto wyglądało zupełnie inaczej, a Claire
do tej pory nie zawracała sobie głowy tak nowoczesną tradycją, jaką były
przebieranki, polowania na słodycze albo – co bez wątpienia musiało mieć związek
z zachowaniem Eleny – jakąś huczną imprezą, o której wiedziała, że ma
się odbyć w domu jednej z bardziej popularnych dziewczyn ze szkoły.
Nie zwracała najmniejszej uwagi na przygotowania, woląc
siedzieć w pokoju, czytać i sporadycznie wymieniać kolejne SMS-y z Sethem.
Sama nie była pewna, kiedy tak naprawdę przywykła do tego, że mogliby ze sobą
pisać, wręcz wypatrując kolejne wiadomości, to jednak nie miało dla niej
większego znaczenia. Nie mogła zaprzeczyć, że korzystanie z komórki było o wiele
prostsze i mniej stresujące niż osobiste spotkania, choć nie miała
wątpliwości, że po ostatnim wyjściu na pizzę narobiła chłopakowi dość nadziei
na to, żeby mógł oczekiwać kolejnej… No cóż, w zasadzie to chyba randki.
Wciąż nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego między nimi było i co
takiego strzeliło jej do głowy, kiedy zdecydowała się ot tak opowiedzieć
Clearwaterowi o wszystkim, co ją spotkało. Z drugiej strony, wciąż
odczuwała ulgę na myśl o tym, że Seth był świadomy tego, skąd brały się
jej lęki i w pełni to akceptował, nawet jeśli wciąż nie wspomniała mu
o pewnych niedoskonałościach, które zawdzięczała tamtym wydarzeniom. Na to akurat nie
była gotowa, nie wyobrażała sobie zresztą tego, że kiedykolwiek miałaby obnażyć
się przed jakimkolwiek mężczyzną, nawet jeśli wiedziała, że… kiedyś w istocie mogłoby do tego
dojść.
Jakkolwiek by nie było, pisanie z Sethem sprawiało jej
przyjemność. Zdążyła przywyknąć do złożonych, czasem wręcz wymagających
dyskusji, które pozwalały jej popisać się wiedzą albo czegoś nauczyć, przy
chłopaku jednak wszystko było inne. Był zabawny, lubił żartować i niezmiennie
zaskakiwał ją lekkością z jaką podchodził do życia. To było coś
wyjątkowego, czego wciąż nie była pewna, choć zarazem wzbudzało jej
ciekawość. Nie sądziła, że przed długie godziny można rozmawiać w zasadzie
o niczym, ale przy Secie okazało się to możliwe, treść SMS-ów zresztą
kojarzyła jej się z tym, jak czasami rozmawiała z Lucasem. Sama myśl o tym
sprawiała, że czuła się bardziej swobodnie, choć kwestia wpojenia wciąż
pozostawała dla niej czymś nie do końca zrozumiałym. To, że praktycznie
bezwiednie zaczynała darzyć zmiennokształtnego coraz silniejszym zaufaniem,
także nie dawało jej spokoju, tym bardziej, że jednocześnie wciąż odczuwała
silny niepokój w związku z jego zwierzęcą naturą.
Kiedy w wolnej chwili spróbowała zapytać o to
Renesmee, ciocia przyznała, że w związku z wpojeniem istniało wiele
legend – i że nawet sami Quileuci nie mieli pewności co do tego, które z nich
mogły być prawdziwe. Na pewno występowało, poza tym istniał sposób na zerwanie
więzi, czemu zresztą dowodziła sama Nessie, jednak prawdziwe przyczyny
występowania więzi nie były jasne. Bez wątpienia chodziło o szczęście; to
jedno wydawało się oczywiste, choć inna wersja sugerowała o wiele bardziej biologiczne spojrzenie
na wpojenie, w związku z którym to miało być sposobem na przedłużenie
gatunku. Cóż, zdecydowanie nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby wejść w jakikolwiek
związek ze zmiennokształtnym, tylko po to, żeby wydać na świat kilka silnych
szczeniaków, nie wspominając już o tym, że ta wersja zdecydowanie nie
poprawiłaby nastroju jej ojcu – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Rozmawiała również z mamą, chociaż być może właściwym
określeniem byłoby to, że to Layla wyciągnęła ją na wspólny spacer do miasta.
Claire nie miała pewności, czy to jej rodzicielka jak zwykle była zdecydowanie
zbyt spostrzegawcza, zwłaszcza pod względem emocji, czy może to Gabriel i Nessie
wspomnieli o tym, że mogłaby być na dobrej drodze do tego, żeby przełamać
się w kwestii spotkań z Sethem, powód jednak wydawał jej się najmniej
istotny.Wiedziała jedynie, że mamie może zaufać i że dawno nie widziała
dziewczyny tak rozentuzjazmowanej. Zadawała pytania, zachęcała ją do rozmowy i bez
wątpienia była zachwycona tym, że jej córka w końcu mogłaby zacząć się z kimś
spotykać – i to nawet pomimo tego, że wciąż nie mogła nazwać Setha swoim chłopakiem. To
było co najmniej miłe, kiedy przekonała się o tym, że przynajmniej jej
mama jest po jej stronie, wręcz rwąc się do tego, żeby osobiście poznać
zmiennokształtnego, choć przynajmniej w najbliższym czasie taka możliwość
nie chodziła w grę. Claire chciała w pierwszej kolejności samej sobie
wytłumaczyć to, co czuła i czego chce; pozostawała jeszcze kwestia
uświadomienia Rufusa, o tym jednak przynajmniej tymczasowo usiłowała nie
myśleć.
Kolejne dni sprawiały, że czuła się o wiele pewniej,
stopniowo przygotowując się do myśli o tym, że mogliby zobaczyć się raz
jeszcze. SMS-y albo rozmowy przez telefon były zaledwie namiastką prawdziwego
spotkania, ale wciąż nie czuła się w pełni gotowa na nic więcej. Nie była
zachwycona tym, jak czuła się za każdym razem, kiedy chłopak był obok,
sztywniejąc ledwo tylko przypominała sobie o jego zwierzęcej naturze. Nie
sądziła, że ktokolwiek mógłby być w stanie odczuwać tak wiele skrajnych
emocji jednocześnie, ale prawda była taka, że przez cały ten czas pozostawała
jedną, wielką sprzecznością. Miała wrażenie, że Dean coś w niej zniszczył,
a teraz Seth próbował wszystko naprawić, choć jeszcze niedawno wydawało
jej się, że to trochę tak, jakby porywał się z motyką na słońce.
– Elena! – usłyszała poirytowany głos Aldero; wymownie
wywróciła oczami, stopniowo zaczynając przyzwyczajać się do tego, że ta dwójka
potrafiła posprzeczać się ot tak.
Bez pośpiechu wyszła z pokoju, kierując się w stronę
schodów. Przy ich krzykach i tak nie byłaby w stanie skupić się ani
na książce, ani na czymkolwiek innym, nie sądziła zresztą, żeby siedzenie w pokoju
przez resztę wieczora było najlepszym pomysłem. Od samego początku dobrze czuła
się w domu Cullenów, być może dlatego, że duże skupisko życzliwych jej
osób pod jednym dachem kojarzyło jej się z tymi wszystkimi latami, które
spędziła w podziemiach. Pod tym jednym względem nie zgadzała się z Rufusem,
który tolerował przebywanie w większym gronie tylko i wyłącznie przez
wzgląd na Laylę, chyba tylko czekając na to, żeby Gabriel i Renesmee
zdecydowali przenieść się do swojego nowego domu albo pojawiła się okazja na
powrót do Miasta Nocy. Na to drugie przynajmniej tymczasowo się nie zanosiło,
dlatego wszystko wskazywało na to, ze wampir z dwojga złego musiał
zadowolić się towarzystwem swojego ulubionego szwagra
i jego żony.
Większość była w salonie, co nieszczególnie ją
zdziwiło, zwłaszcza późną porą. Wujkowie Renesmee kolejny raz ślęczeli przy
szachach, zadowalając się tą dziwną, rozgrywającą się na kilku planszach
jednocześnie rozgrywką. Sama gra mogłaby być całkiem interesująca, zwłaszcza
dla niej, gdyby nie całkowita pewność, że Jasper i Emmett mieli w zwyczaju
oszukiwać, a do tego zdecydowanie nie miała cierpliwość. Jej uwagę
ostatecznie przykuł sporych rozmiarów, plazmowy telewizor, przed którym jakby
od niechcenia rozsiedli się Cammy i Damien. Ten pierwszy dorwał się do
pilota, zmieniając kanały taks szybko i bez większego zainteresowania, że
nawet mimo wampirzych zdolności ledwo nadążała za kolejnymi obrazami.
– Możesz przestać? – obruszył się Uzdrowiciel, a Cameron
wydał z siebie przeciągłe westchnienie, po czym wzruszył ramionami.
– I tak nic nie ma – stwierdził, chociaż trudno było
to ocenić, skoro nawet nie przyglądał się programom. – Zanim Aldero i Elena
skończą się kłócić, dostanę szału.
– Jak na razie Elena siedzi w łazience – wtrąciła, a obaj
jak na zawołanie obejrzeli się w jej stronę.
– Nic nowego. – Cammy uśmiechnął się blado, po czym rzucił
jej zaciekawione spojrzenie. – Na pewno nie chcesz z nami iść? Shannon
będzie śpiewać – oznajmił, a Claire energicznie pokręciła głową.
– Niekoniecznie.
Wciąż była zła na Aldero za to, że nakłaniał ją do
śpiewania, nawet jeśli wychodziło jej to całkiem nieźle. Jego znajoma nalegała,
żeby spróbowały stworzyć duet, najpewniej planując dyskretnie wycofać się z pozycji
głównej wokalistki i ostatecznie oddać tę pozycję Claire, ta jednak
zdecydowanie nie zamierzała na to pozwolić. Ledwo zmusiła się do tego, żeby
wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, kiedy byli tylko we trójkę, a na
występach przecież zawsze pojawiało się o wiele więcej osób. Być może jej
ciotki i matka były aż stworzone do tego, by przebywać w centrum
zainteresowania, ona jednak zdecydowanie nie przejęła takich zapędów,
zdecydowanie bardziej preferując spokój i samotność.
– Wiedziałem, że przynajmniej Claire będzie rozsądna –
stwierdził Damien, po czym rzucił jej wymowne spojrzenie. – Aldero zamierza
przebrać się za Draculę. Nie jestem pewien czy się śmiać, czy może płakać –
dodał i jakimś cudem zdołała się uśmiechnąć.
– Kły już ma – zauważyła przytomnie.
Oczy mu zabłysły.
– Faktycznie. Chociaż do przewidzenia było to, że Elena i Al
zdominują imprezę – przyznał, po czym zawahał się na moment. – Sam nie wierzę w to,
że tam idę – dodał, skutecznie ją zaskakując.
– Ty też? – zapytała zaskoczona.
Być może to było wyłącznie jej wrażeniem, ale była gotowa
przysiąc, że Damien wyraźnie się zmieszał. Tak czy inaczej, nie odpowiedział od
razu i to wystarczyło, żeby dać jej do myślenia.
– Ktoś musi ich przypilnować – powiedział w końcu, a Cammy
roześmiał się melodyjnie, wyraźnie rozbawiony. – Ehm… Bawi cię coś? – zapytał
uprzejmym tonem chłopak, jednak do jego głosu wkradła się irytacja.
– Ależ skąd! – Chłopak uśmiechnął się w sposób, który
można było określić wyłącznie mianem „uroczego”. – Jasne, przyda nam się ktoś
rozsądny. To wcale nie ma związku z tym, że u Jessiki może pojawić
się Liz… Absolutnie nie.
Nie dodał niczego więcej, to zresztą nie było zbędne, bo
reakcja Damiena była dość jednoznaczna. Już wcześniej słyszała, że chłopak
uratował jakąś dziewczynę i że wyraźnie miał coś do przyjaciółki Eleny,
teraz jednak mogła się o tym przekonać.
– Czasami naprawdę nie rozumiem, jakim cudem wytrzymuję z tobą
i z Al'em.
Miał dodać coś jeszcze, ale przeszkodziło mu ciche,
aczkolwiek doskonale dla wszystkich słyszalne pukanie do drzwi. Sądząc po
wyrazie twarzy oraz tym, że dotychczas żaden z mieszkańców nie miał
problem z tym, żeby wchodzić i wychodzić bez uznania, szybko dało się
zorientować, że to zdecydowanie ani Cullenowie, ani żaden z ich gości.
Damien natychmiast poderwał się na równe nogi, zamierzając skorzystać z okazji,
by przerwać rozmowę, po czym w pośpiechu popędził do przedpokoju,
zostawiając wciąż rozbawionego Cammy’ego.
– Hm… Spodziewasz się kogoś? – zapytał nieoczekiwanie
kuzyn, zadzierając głowę, by lepiej widzieć Claire. – Bo chyba czuję Issie –
dodał i dopiero w tamtej chwili do dziewczyny dotarło to, że miał
rację.
Zaintrygowana, ruszyła w ślad za Damienem, sama
niepewna tego, co powinna o pojawieniu się dziewczyny myśleć. Pojawiła się
przy drzwiach na ułamek sekundy przed tym, jak jej kuzyn zdecydował się
nacisnąć klamkę, wpuszczając do środka drobną, oszałamiającą wręcz bladą i…
wyglądającą jak zjawa albo równie eteryczna, nieludzka istota Marissa.
Dziewczyna na moment zastygła w bezruchu, a potem
bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skierowała duże, lśniące oczy na Claire,
– Dlaczego ty nadal nie jesteś gotowa?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz