28 kwietnia 2016

Sto osiemdziesiąt jeden

Jocelyne
Miała wrażenie, że robi z siebie idiotę, chociaż zdecydowanie tego nie planowała. Próbowała starannie dobierać słowa i formułować kolejne zdania w taki sposób, by zabrzmiały jak najbardziej sensownie, ale wciąż nie mogła pozbyć się wrażenia, że Ron jej nie wierzy albo przynajmniej podejrzewa, że nie jest z nim szczera. Kiedy w głowie układała całkiem prawdopodobną historyjkę o tym, że dręczą ją koszmary, których nigdy nie pamięta, a które zwykle sprawiały, że czuła się źle również za dnia, brzmiało to całkiem dobrze, jednej gdy wypowiedziała tę wersję na głos…
Na dłuższą chwilę zapadła nieprzenikniona cisza, przerywana wyłącznie oddechami i biciem serc – jej nienaturalnie przyspieszonymi, chociaż miała nadzieję, że pozbawiony wyostrzonych zmysłów mężczyzna nie był w stanie tego zauważyć. Z drugiej strony, była gotowa przysiąc, że prezentowała się co najmniej marnie, drżąca i wciśnięta w ten nieszczęsny fotel.
– Nie możesz spać? – zapytał w końcu Ron, ostrożnie i z rozwagą, jakby chcąc uporządkować to, co od niej usłyszał. Skinęła głową, nie ufając swojemu głosowi na tyle, by próbować się odezwać. – Co czujesz po przebudzeniu i w tych snach. Strach? – zasugerował jej łagodnym tonem, a Joce ledwo powstrzymała historyczny śmiech.
A niby co mam czuć? Kiedy ostatnim razem gonił pana martwy facet z dziurą w głowie?!
– Nie pamiętam ich – powtórzyła z naciskiem. Dlaczego musiał być taki uciążliwy? – Ale wiem, że nie są dobre. Więc tak, boję się – przyznała, bo to akurat nie było żadną tajemnicą.
– W porządku – rzucił pojednawczym tonem, bez trudu wyczuwając wzburzenie w jej głosie. Znowu przyjrzał jej się badawczo, jednak tym razem zmusiła się do wytrzymania jego spojrzenia bez odwracania wzroku. – Te twoje sny… Posłuchaj, Jocelyne, zrobimy tak – oznajmił po chwili zastanowienia, podrywając się z miejsca i podchodząc do jednej z szafek. Nie miała pojęcia, czego powinna się po nim spodziewać, więc tym większym zaskoczeniem było dla niej to, że wrócił do niej z zeszytem. Wzięła go, kiedy wyciągnął rękę w jej stronę, w nieco otępiały sposób przypatrując się kolorowej okładce w fantazyjne wzory. – Chciałbym żebyś spisywała dla mnie wszystko to, co przyjdzie ci do głowy po przebudzeniu. Twoje emocje, fragmenty snów, jeśli jakieś uda ci się zapamiętać… Wszystko to, co wyda ci się istotne, tak?
– I tylko tyle? – powtórzyła skonsternowana. Przez cały pobyt miała bawić się w pisanie pamiętnika?
– Na początek – zapewnił i sama nie była pewna czy powinna się cieszyć, czy może bać. – Za jakiś czas porozmawiamy sobie jeszcze na ten temat. Gdybyś miała jakiekolwiek problemy ze snem… Cóż, nie zawsze tutaj jestem, ale Julie i owszem, więc gdyby coś było nie tak, mów o tym jej. Na razie darujemy sobie leki, jednak gdybyś tego potrzebowała…
– Nie – przerwała mu o wiele gwałtowniej, aniżeli pierwotnie zamierzała.
Zmarszczył brwi, ale nie skomentował tego nawet słowem.
– Pamiętaj o tym, że ze wszystkimi problemami możesz przychodzić do Julie – powtórzył, więc sztywno skinęła głową. Wolała nie wspominać o tym, że przynajmniej na tę chwilę nie miała takiego zamiaru.
– To wszystko?
Chciała już iść i nie zamierzała tego ukrywać. W duchu modliła się o to, żeby jej na to pozwolił i żeby nie musieli prowadzić takich rozmów zbyt często. Wiedziała, że to najpewniej cześć projektu, terapii czy jakkolwiek powinna to nazwać, ale to jeszcze nie znaczyło, że ta musiała przypaść jej do gustu. Coś w tym człowieku ją przerażała i to wcale nie w odniesieniu do tego, co powiedział jej Jeremi.
– Jeszcze jedna rzecz – zapowiedział Ron, a ona instynktownie napięła mięśnie, nagła jeszcze bardziej zaniepokojona. – Chciałbym cię zapytać o pewien incydent, który jakiś czas temu miał miejsce w twojej szkole.
– Mojej szkole…
O bogini, pytał o tę jej nieszczęsną ucieczkę na dach! Mógł tylko zgadywać, co takiego musiał myśleć sobie w tamtej chwili i w jaki sposób w ogóle się dowiedział, ale podejrzewał, że to wcale nie było takie trudne; w końcu każdy w liceum wiedział, co zrobiła.
– Sprawdziliśmy kilka rzeczy, zanim do nas przyjechałaś. – Ron rzucił jej spojrzenie, które chyba z założenia miało wydać jej się uspokajające. – To zupełnie normalne, poza tym niektóre kwestie mogą w dość istotny sposób zmienić postać rzeczy… Tak jak ta – dodał, a w niej dosłownie się zagotowało.
– Nie wiem, co konkretnie mówią o mnie w szkole, ale to nie było tym, czym mogłoby się wydawać – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– To znaczy czym? – zachęcił ją, chociaż zdecydowanie nie poczuła się dzięki temu lepiej.
Czy naprawdę musiała to powiedzieć? Już i tak wystarczająco długo zadręczała się tym, jak mogłoby zareagować rodzice i reszta, raz po raz gorączkowo zapewniając ich, że nie chciała się zabić. Nie chciała przechodzić przez to raz jeszcze, tym bardziej, że na przekonaniu Rona nie zależało jej nawet w połowie tak bardzo, jak na tym, żeby rodzina się od niej nie odwróciła. Ci zresztą ją znali, jednak w jego przypadku mogła się założyć, że widział zbyt wiele rozbitych dzieciaków, które nieudolnie wmawiały mu, że wszystko jest z nimi w najzupełniejszym porządku.
Milczała, choć to niekoniecznie musiało być najlepszym wyjściem z sytuacji. Z drugiej strony, cisza jawiła jej się jako najbardziej bezpieczna, bo wtedy przynajmniej nie musiała obawiać się tego, że przypadkiem powie coś, czego później mogłaby żałować.
– Dobrze, rozumiem – usłyszała i mimo wszystko kamień spadł jej z serca. Co prawda szczerze wątpiła w to, żeby było tak, jak mówił, ale przynajmniej mogła uniknąć niechcianego tematu. – Może wrócimy do tego przy innej okazji. Jeśli nie masz do mnie żadnych pytań, możemy chyba założyć, że to wszystko.
Podniosła się z miejsca, trochę zbyt gwałtownie, bo zahaczyła stopą o nogę krzesła i bezwiednie poleciała do przodu. W ostatniej chwili wsparła się o biurko, chcąc jak najszybciej odzyskać równowagę i wyjść z gabinetu, zanim Ron uznałby, że zawsze mogą podyskutować sobie jeszcze o jej dziwnej skłonności do wpadania na najróżniejsze przedmioty. Zamierzała odsunąć się i ruszyć w stronę drzwi, jednak niemalże w ostatniej chwili coś istotnego przykuło jej uwagę.
Początkowo nie zastanawiała się nad plikami dokumentów, które Ron rozrzucił na blacie. Była zbyt spięta i zestresowana, by skupić się na czymkolwiek, zwłaszcza tak niepozornym – aż do chwili, w której uwagę Jocelyne przyciągnęło jej własne imię. Miała zaledwie ułamek sekundy na to, żeby bez zbędnego zwracania uwagi odrzucić wzrokiem częściowo przysłonięty przez inne papiery, ale to wystarczyło.
– Do widzenia – wyrzuciła z siebie na wydechu i bez czekania na jakąkolwiek reakcję, popędziła w stronę drzwi.
Korytarz był cichy i opustoszały, kiedy znalazła się na zewnątrz, ale nie zwróciła na to większej uwagi. I tak nie mogła skorzystać z wampirzych zdolności, chociaż wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej sypialni.
Dlaczego przez dokumentację, która najpewniej należała do niej, przewinęło się słowo „schizofrenia”? Co prawda zanim tutaj przyjechała, brała pod uwagę każdą możliwość, również taką, ale nawet ona była pewna, że takiej choroby nie diagnozowało się w taki sposób – nie na podstawie kilku rozmów z nauczycielami w szkole i bez zamienienia chociażby słowa z nią. Czy do tego nie trzeba było dłuższej obserwacji, tomografii i jakichś innych badań, które mogły wykluczyć inne możliwości? Mogła przed wyjazdem z ciekawości zapytać o to wujka Rufusa albo Castiela, ale nie chciała zawracać sobie głowy czymś, w co tak naprawdę sama nie wierzyła… Przynajmniej do tej pory.
Przystanęła tuż przy schodach, dziwnie oszołomiona i roztrzęsiona. Dla pewności przytrzymała się poręczy, zaciskając palce na metalowych prętach, by łatwiej zebrać myśli i przynajmniej spróbować nad sobą zapanować.
„…jaka jest oficjalna wersja?” – przypomniała sobie pytanie Jeremiego i coś ścisnęło ją w gardle. Co takiego wpisali jej w kartę? Nie miała pojęcia, czy dobrze rozumowała, ale podświadomie czuła, że coś jest zdecydowanie nie tak.
Jeśli to była oficjalna wersja, to jak w takim razie brzmiała ta prawdziwa?
Claire
Wiedziała, że coś się szykuje, już od chwili w której Elena na długie godziny zamknęła się w łazience. Nie potrzebowała pytać, a tym bardziej próbować nawiązać z dziewczyną jakiegokolwiek bliższego kontaktu, by zorientować się, że tak jest. Kiedy blondynka zaczynała biegać po domu, bez wątpienia podekscytowana, wyczyniać cuda z włosami i skupiać się przede wszystkim na swoim wyglądzie, wniosek wydał się aż nazbyt oczywisty, zrozumienie zresztą pojawiło się z chwilą, w której przypomniała sobie o Halloween. W Mieście Nocy święto wyglądało zupełnie inaczej, a Claire do tej pory nie zawracała sobie głowy tak nowoczesną tradycją, jaką były przebieranki, polowania na słodycze albo – co bez wątpienia musiało mieć związek z zachowaniem Eleny – jakąś huczną imprezą, o której wiedziała, że ma się odbyć w domu jednej z bardziej popularnych dziewczyn ze szkoły.
Nie zwracała najmniejszej uwagi na przygotowania, woląc siedzieć w pokoju, czytać i sporadycznie wymieniać kolejne SMS-y z Sethem. Sama nie była pewna, kiedy tak naprawdę przywykła do tego, że mogliby ze sobą pisać, wręcz wypatrując kolejne wiadomości, to jednak nie miało dla niej większego znaczenia. Nie mogła zaprzeczyć, że korzystanie z komórki było o wiele prostsze i mniej stresujące niż osobiste spotkania, choć nie miała wątpliwości, że po ostatnim wyjściu na pizzę narobiła chłopakowi dość nadziei na to, żeby mógł oczekiwać kolejnej… No cóż, w zasadzie to chyba randki. Wciąż nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego między nimi było i co takiego strzeliło jej do głowy, kiedy zdecydowała się ot tak opowiedzieć Clearwaterowi o wszystkim, co ją spotkało. Z drugiej strony, wciąż odczuwała ulgę na myśl o tym, że Seth był świadomy tego, skąd brały się jej lęki i w pełni to akceptował, nawet jeśli wciąż nie wspomniała mu o pewnych niedoskonałościach, które zawdzięczała tamtym wydarzeniom. Na to akurat nie była gotowa, nie wyobrażała sobie zresztą tego, że kiedykolwiek miałaby obnażyć się przed jakimkolwiek mężczyzną, nawet jeśli wiedziała, że… kiedyś w istocie mogłoby do tego dojść.
Jakkolwiek by nie było, pisanie z Sethem sprawiało jej przyjemność. Zdążyła przywyknąć do złożonych, czasem wręcz wymagających dyskusji, które pozwalały jej popisać się wiedzą albo czegoś nauczyć, przy chłopaku jednak wszystko było inne. Był zabawny, lubił żartować i niezmiennie zaskakiwał ją lekkością z jaką podchodził do życia. To było coś wyjątkowego, czego wciąż  nie była pewna, choć zarazem wzbudzało jej ciekawość. Nie sądziła, że przed długie godziny można rozmawiać w zasadzie o niczym, ale przy Secie okazało się to możliwe, treść SMS-ów zresztą kojarzyła jej się z tym, jak czasami rozmawiała z Lucasem. Sama myśl o tym sprawiała, że czuła się bardziej swobodnie, choć kwestia wpojenia wciąż pozostawała dla niej czymś nie do końca zrozumiałym. To, że praktycznie bezwiednie zaczynała darzyć zmiennokształtnego coraz silniejszym zaufaniem, także nie dawało jej spokoju, tym bardziej, że jednocześnie wciąż odczuwała silny niepokój w związku z jego zwierzęcą naturą.
Kiedy w wolnej chwili spróbowała zapytać o to Renesmee, ciocia przyznała, że w związku z wpojeniem istniało wiele legend – i że nawet sami Quileuci nie mieli pewności co do tego, które z nich mogły być prawdziwe. Na pewno występowało, poza tym istniał sposób na zerwanie więzi, czemu zresztą dowodziła sama Nessie, jednak prawdziwe przyczyny występowania więzi nie były jasne. Bez wątpienia chodziło o szczęście; to jedno wydawało się oczywiste, choć inna wersja sugerowała o wiele bardziej biologiczne spojrzenie na wpojenie, w związku z którym to miało być sposobem na przedłużenie gatunku. Cóż, zdecydowanie nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby wejść w jakikolwiek związek ze zmiennokształtnym, tylko po to, żeby wydać na świat kilka silnych szczeniaków, nie wspominając już o tym, że ta wersja zdecydowanie nie poprawiłaby nastroju jej ojcu – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Rozmawiała również z mamą, chociaż być może właściwym określeniem byłoby to, że to Layla wyciągnęła ją na wspólny spacer do miasta. Claire nie miała pewności, czy to jej rodzicielka jak zwykle była zdecydowanie zbyt spostrzegawcza, zwłaszcza pod względem emocji, czy może to Gabriel i Nessie wspomnieli o tym, że mogłaby być na dobrej drodze do tego, żeby przełamać się w kwestii spotkań z Sethem, powód jednak wydawał jej się najmniej istotny.Wiedziała jedynie, że mamie może zaufać i że dawno nie widziała dziewczyny tak rozentuzjazmowanej. Zadawała pytania, zachęcała ją do rozmowy i bez wątpienia była zachwycona tym, że jej córka w końcu mogłaby zacząć się z kimś spotykać – i to nawet pomimo tego, że wciąż nie mogła nazwać Setha swoim chłopakiem. To było co najmniej miłe, kiedy przekonała się o tym, że przynajmniej jej mama jest po jej stronie, wręcz rwąc się do tego, żeby osobiście poznać zmiennokształtnego, choć przynajmniej w najbliższym czasie taka możliwość nie chodziła w grę. Claire chciała w pierwszej kolejności samej sobie wytłumaczyć to, co czuła i czego chce; pozostawała jeszcze kwestia uświadomienia Rufusa, o tym jednak przynajmniej tymczasowo usiłowała nie myśleć.
Kolejne dni sprawiały, że czuła się o wiele pewniej, stopniowo przygotowując się do myśli o tym, że mogliby zobaczyć się raz jeszcze. SMS-y albo rozmowy przez telefon były zaledwie namiastką prawdziwego spotkania, ale wciąż nie czuła się w pełni gotowa na nic więcej. Nie była zachwycona tym, jak czuła się za każdym razem, kiedy chłopak był obok, sztywniejąc ledwo tylko przypominała sobie o jego zwierzęcej naturze. Nie sądziła, że ktokolwiek mógłby być w stanie odczuwać tak wiele skrajnych emocji jednocześnie, ale prawda była taka, że przez cały ten czas pozostawała jedną, wielką sprzecznością. Miała wrażenie, że Dean coś w niej zniszczył, a teraz Seth próbował wszystko naprawić, choć jeszcze niedawno wydawało jej się, że to trochę tak, jakby porywał się z motyką na słońce.
– Elena! – usłyszała poirytowany głos Aldero; wymownie wywróciła oczami, stopniowo zaczynając przyzwyczajać się do tego, że ta dwójka potrafiła posprzeczać się ot tak.
Bez pośpiechu wyszła z pokoju, kierując się w stronę schodów. Przy ich krzykach i tak nie byłaby w stanie skupić się ani na książce, ani na czymkolwiek innym, nie sądziła zresztą, żeby siedzenie w pokoju przez resztę wieczora było najlepszym pomysłem. Od samego początku dobrze czuła się w domu Cullenów, być może dlatego, że duże skupisko życzliwych jej osób pod jednym dachem kojarzyło jej się z tymi wszystkimi latami, które spędziła w podziemiach. Pod tym jednym względem nie zgadzała się z Rufusem, który tolerował przebywanie w większym gronie tylko i wyłącznie przez wzgląd na Laylę, chyba tylko czekając na to, żeby Gabriel i Renesmee zdecydowali przenieść się do swojego nowego domu albo pojawiła się okazja na powrót do Miasta Nocy. Na to drugie przynajmniej tymczasowo się nie zanosiło, dlatego wszystko wskazywało na to, ze wampir z dwojga złego musiał zadowolić się towarzystwem swojego ulubionego szwagra i jego żony.
Większość była w salonie, co nieszczególnie ją zdziwiło, zwłaszcza późną porą. Wujkowie Renesmee kolejny raz ślęczeli przy szachach, zadowalając się tą dziwną, rozgrywającą się na kilku planszach jednocześnie rozgrywką. Sama gra mogłaby być całkiem interesująca, zwłaszcza dla niej, gdyby nie całkowita pewność, że Jasper i Emmett mieli w zwyczaju oszukiwać, a do tego zdecydowanie nie miała cierpliwość. Jej uwagę ostatecznie przykuł sporych rozmiarów, plazmowy telewizor, przed którym jakby od niechcenia rozsiedli się Cammy i Damien. Ten pierwszy dorwał się do pilota, zmieniając kanały taks szybko i bez większego zainteresowania, że nawet mimo wampirzych zdolności ledwo nadążała za kolejnymi obrazami.
– Możesz przestać? – obruszył się Uzdrowiciel, a Cameron wydał z siebie przeciągłe westchnienie, po czym wzruszył ramionami.
– I tak nic nie ma – stwierdził, chociaż trudno było to ocenić, skoro nawet nie przyglądał się programom. – Zanim Aldero i Elena skończą się kłócić, dostanę szału.
– Jak na razie Elena siedzi w łazience – wtrąciła, a obaj jak na zawołanie obejrzeli się w jej stronę.
– Nic nowego. – Cammy uśmiechnął się blado, po czym rzucił jej zaciekawione spojrzenie. – Na pewno nie chcesz z nami iść? Shannon będzie śpiewać – oznajmił, a Claire energicznie pokręciła głową.
– Niekoniecznie.
Wciąż była zła na Aldero za to, że nakłaniał ją do śpiewania, nawet jeśli wychodziło jej to całkiem nieźle. Jego znajoma nalegała, żeby spróbowały stworzyć duet, najpewniej planując dyskretnie wycofać się z pozycji głównej wokalistki i ostatecznie oddać tę pozycję Claire, ta jednak zdecydowanie nie zamierzała na to pozwolić. Ledwo zmusiła się do tego, żeby wydać z siebie jakikolwiek dźwięk, kiedy byli tylko we trójkę, a na występach przecież zawsze pojawiało się o wiele więcej osób. Być może jej ciotki i matka były aż stworzone do tego, by przebywać w centrum zainteresowania, ona jednak zdecydowanie nie przejęła takich zapędów, zdecydowanie bardziej preferując spokój i samotność.
– Wiedziałem, że przynajmniej Claire będzie rozsądna – stwierdził Damien, po czym rzucił jej wymowne spojrzenie. – Aldero zamierza przebrać się za Draculę. Nie jestem pewien czy się śmiać, czy może płakać – dodał i jakimś cudem zdołała się uśmiechnąć.
– Kły już ma – zauważyła przytomnie.
Oczy mu zabłysły.
– Faktycznie. Chociaż do przewidzenia było to, że Elena i Al zdominują imprezę – przyznał, po czym zawahał się na moment. – Sam nie wierzę w to, że tam idę – dodał, skutecznie ją zaskakując.
– Ty też? – zapytała zaskoczona.
Być może to było wyłącznie jej wrażeniem, ale była gotowa przysiąc, że Damien wyraźnie się zmieszał. Tak czy inaczej, nie odpowiedział od razu i to wystarczyło, żeby dać jej do myślenia.
– Ktoś musi ich przypilnować – powiedział w końcu, a Cammy roześmiał się melodyjnie, wyraźnie rozbawiony. – Ehm… Bawi cię coś? – zapytał uprzejmym tonem chłopak, jednak do jego głosu wkradła się irytacja.
– Ależ skąd! – Chłopak uśmiechnął się w sposób, który można było określić wyłącznie mianem „uroczego”. – Jasne, przyda nam się ktoś rozsądny. To wcale nie ma związku z tym, że u Jessiki może pojawić się Liz… Absolutnie nie.
Nie dodał niczego więcej, to zresztą nie było zbędne, bo reakcja Damiena była dość jednoznaczna. Już wcześniej słyszała, że chłopak uratował jakąś dziewczynę i że wyraźnie miał coś do przyjaciółki Eleny, teraz jednak mogła się o tym przekonać.
– Czasami naprawdę nie rozumiem, jakim cudem wytrzymuję z tobą i z Al'em.
Miał dodać coś jeszcze, ale przeszkodziło mu ciche, aczkolwiek doskonale dla wszystkich słyszalne pukanie do drzwi. Sądząc po wyrazie twarzy oraz tym, że dotychczas żaden z mieszkańców nie miał problem z tym, żeby wchodzić i wychodzić bez uznania, szybko dało się zorientować, że to zdecydowanie ani Cullenowie, ani żaden z ich gości. Damien natychmiast poderwał się na równe nogi, zamierzając skorzystać z okazji, by przerwać rozmowę, po czym w pośpiechu popędził do przedpokoju, zostawiając wciąż rozbawionego Cammy’ego.
– Hm… Spodziewasz się kogoś? – zapytał nieoczekiwanie kuzyn, zadzierając głowę, by lepiej widzieć Claire. – Bo chyba czuję Issie – dodał i dopiero w tamtej chwili do dziewczyny dotarło to, że miał rację.
Zaintrygowana, ruszyła w ślad za Damienem, sama niepewna tego, co powinna o pojawieniu się dziewczyny myśleć. Pojawiła się przy drzwiach na ułamek sekundy przed tym, jak jej kuzyn zdecydował się nacisnąć klamkę, wpuszczając do środka drobną, oszałamiającą wręcz bladą i… wyglądającą jak zjawa albo równie eteryczna, nieludzka istota Marissa.
Dziewczyna na moment zastygła w bezruchu, a potem bez jakiegokolwiek ostrzeżenia skierowała duże, lśniące oczy na Claire,
– Dlaczego ty nadal nie jesteś gotowa?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa