7 marca 2016

Sto trzydzieści sześć

Claire
Zrozumienie pojawiło się na ułamek sekundy przed tym, jak zdecydowała się przyjąć do wiadomości to, co widziała. W domu pełnym wampirów trudno było wyczuć jakikolwiek innych zapach, choć w niewielkim stopniu różniący się od słodyczy nieśmiertelnych, jednak tę jedna woń rozpoznała natychmiast, ta zresztą w zupełności wystarczyła do tego, żeby wytrącić ją z równowagi. Serce jak na zawołanie zabiło jej szybciej, zaś Claire z wrażenia omal nie potknęła się o własne nogi, kiedy wyprostowała się niczym struna i w popłochu spróbowała cofnąć chociaż o krok w tył.
Obserwująca ją postać drgnęła, by w ułamek sekundy później wyjść spomiędzy drzew. Sylwetka okazała się smukła, ale mimo wszystko dobrze umięśniona, co samo w sobie wydało się Claire dość charakterystyczne. Chłopak milczał, nie odrywając od niej pary lśniących oczu, ale trudno było jej stwierdzić, co tak naprawdę myślał albo jak ona sama powinna się czuć. W ułamku sekundy poczuła narastające z każdą kolejną sekundą pragnienie ucieczki, jednak pomimo tego nie była w stanie zmusić się choć do najbardziej subtelnego ruchu. Strach ścisnął ją za gardło, uniemożliwiając choć jakąkolwiek reakcję – i to pomimo tego, że podświadomie zdawała sobie sprawę z tego, że przybysz nie zamierzał jej skrzywdzić.
– Poczekaj chwilę… Claire.
Głos tego chłopaka – Setha, jak nagle do niej dotarło – skuteczne sprowadził ją na ziemię. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, próbując zapanować nad oddechem i odezwać się chociaż słowem, ale nie była w stanie zdobyć się nic innego, aniżeli zdławiony jęk, który wyrwał się z jej ściśniętego gardła. Zmiennokształtny skrzywił się, po czym uniósł obie ręce ku górze w poddańczym geście, wyraźniej usiłując znaleźć sposób na to, żeby się uspokoiła, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. Nigdy nie potrafiła zapanować nad emocjami, kiedy w grę wchodziło cokolwiek, co w choć minimalnym stopniu nawiązywało do wydarzeń z tamtego hotelu, kiedy zaś pomyślała o tym, że chłopak ot tak potrafił przemienić się w wilka…
Dobra bogini, dlaczego?, pomyślała i omal nie roześmiała się histerycznie, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu, że kiedy w grę wchodziły te konkretne stworzenia, nigdy nie było z nią dobrze. Wiedziała o wpojeniu, zresztą zdążyła przemyśleć tę jedną kwestię wielokrotnie, to jednak w najmniejszym nawet stopniu nie zmieniało tego, jak reagowała na dzieci księżyca. Być może Seth do nich nie należał, ale najwyraźniej jej umysłowi to nie przeszkadzało, przed oczami zaś jak na zawołanie stanęły jej kolejne niepokojące sceny, chociaż za wszelką cenę usiłowała o nich zapomnieć. Oni też wyglądali jak ludzie, przynajmniej do chwili pojawienia się Layli, kiedy ta pojawiła się w odpowiedzi na jej histeryczny krzyk. Claire była w stanie wyczuć tę wilczą, niebezpieczną cząstkę swojego tego chłopaka, co w zupełności wystarczyło, żeby wprawić ją w stan całkowitego osłupienia.
To nie miało znaczenia, co takiego nakazywało Sethowi wpojenie – ani nawet to, czy w istocie miała powody do tego, by się obawiać. Wiedziała, że lęk zawsze miał swoje źródło w umyśle i że kontrolowanie go zależało tylko i wyłącznie od niej, ale… nie potrafiła.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że on najpewniej nie miał być w stanie tego zrozumieć. Jak mógłby, skoro sama nie była do tego zdolna, zbyt oszołomiona i niespokojna, by zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Jeśli dobrze zrozumiała słowa cioci Nessie, wilcza magia wszystko komplikowała, nie pozwalając mu pozostać obojętnym wobec niej. Nie miało znaczenia to, co czuła i czego chciała, przynajmniej w teorii, bo łatwo przyszło jej o tym zapomnieć, kiedy zmiennokształtny tak po prostu zniknął w dni, w którym zobaczył ją po raz pierwszy. W efekcie zdążyła przywyknąć do myśli, że być może problem rozwiąże się sam, a ona nie będzie musiała się ze zmiennokształtnym konfrontować, teraz jednak widziała, że dość mocno się przeliczyła.
Zesztywniała, kiedy chłopak zrobił ostrożny krok w jej stronę. Zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co robi, z gardła jak na zawołanie wyrwał jej się ostrzegawczy charkot, który zaskoczył nawet ją. Mięśnie napięły się do granic możliwości, nagle zaczynając drżeć, chociaż za wszelką cenę usiłowała nad sobą zapanować. W głowie miała pustkę, zresztą nawet gdyby była w stanie myśleć, nie sądziła, żeby istniały odpowiednie słowa na wyrażenie tego, co chciała przekazać swojemu niechcianemu adoratorowi.
– Nie zbliżaj się – zażądała, a przynajmniej miała w planach wycedzić to na tyle gniewnie, by zmusić go do reakcji, ale jej głos zabrzmiał zdecydowanie zbyt cicho i piskliwie, by miała szansę na kimkolwiek zrobić wrażenie.
– Ja nic nie… – Chłopak zamilkł i przynajmniej zdecydował się zatrzymać, utrzymując dystans, który była w stanie zaakceptować… Przynajmniej teoretycznie. – Okej, w porządku… Boisz się mnie? Jacob mi mówił, że tak może być.
Zmrużyła oczy, sama niepewna tego, jak powinna zareagować na jego wyznanie i ton głosu. Brzmiał na zdezorientowanego i niemalże zatroskanego, najwyraźniej źle czując się z tym, że mógłby ją wystraszyć. Spoglądał na nią z wahaniem, być może spodziewając się tego, że mogłaby uciec z wrzaskiem albo że ktoś (Rufus?) przy pierwszej możliwej okazji spróbuje rzucić mu się do gardła.
Wzięła kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Chciała się rozluźnić, raz po raz powtarzając sobie w duchu, że z logicznego punktu widzenia nie istniał żaden powód, dla którego chłopak miałby ją skrzywdzić. Co z tego, że był wilk… Och, zmiennokształtnym. Jakkolwiek by nie było, ona pozostawała… jego wpojeniem, a to znaczyło, że powinien być chcieć jej chronić, nawet jeśli ona tego nie chciała. Próbowała przypomnieć sobie to wszystko – zasady na których opierała się ta zależność – jednak nawet to nie było w stanie jej uspokoić. Coś w bliskości chłopaka sprawiało, że nie była w stanie znieść tego, co działo się wokół niej. Nie chciała tutaj być, zwłaszcza teraz, kiedy on…
– Proszę… – wyrwało jej się.
Zauważyła, że ciemne oczy Setha rozszerzyły się nieznacznie, zupełnie jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niego, że sprawa była o wiele bardziej złożona, aniżeli mógłby przypuszczać po wyjaśnieniach Jacoba. Nie była po prostu wystraszona, ale wręcz przerażona, a przynajmniej zakładała, że właśnie to wyrażało jej spojrzenie i mowa ciała. Drżała niekontrolowanie, coraz bardziej i bardziej, chociaż przynajmniej próbowała nad sobą zapanować. Wszystko jest w porządku, a on nie ma złych zamiarów. Wszystko jest w porządku, a ty…, powtarzała w duchu niczym mantrę, jednak to nie wystarczało, a Claire czuła, że jeśli natychmiast się nie wycofa, wtedy naprawę nie będzie dobrze.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, coraz bardziej podenerwowana. Jakaś jej cząstka chciała mu to wytłumaczyć, przeprosić i przekonać go do tego, żeby przestał tracić czas na przejmowanie się nią, skoro tego nie potrzebowała. Nie znała go, ale pragnęła wierzyć, że w niczym nie przypominał żadnego z potworów, które chciały ją skrzywdzić, kiedy Dean… Ale chociaż rozsądek mówił jedno, jej ciało i umysły wydawały się wiedzieć swoje, stopniowo doprowadzając ją do szaleństwa myślą o czymś, co już dawno chciała zapomnieć i co przy rodzinie prawie jej się udało. Czuła, że ani ona, ani Seth nie zasłużyli na podobne komplikacje, a sama myśl o tym, że łącząca ich więź najpewniej była nie do rozerwania, jedynie wszystko utrudniała.
Nie chciała tego…
Tak bardzo tego nie chciała, ale…
– Seth?!
Chłopak poderwał głowę, wyraźnie zaskoczony tym, że ktokolwiek mógłby zdecydować się do niego odezwać. Claire bez trudu rozpoznała głos Renesmee i chociaż w naturalny sposób zapragnęła obejrzeć się w stronę domu, nie potrafiła zmusić się do tego, by choć na moment spuścić z oczu kogoś, kogo traktowała jako potencjalne zagrożenie. Zanim zdążyła się zastanowić, co takiego powinna powiedzieć albo zrobić, wyczuła ruch tuż za plecami, a chwilę później para ciepłych ramion otoczyła ją w pasie. Wyrwał jej się zaskoczony okrzyk, zaraz też spróbowała się wyrwać, jednak obejmująca ją osoba najwyraźniej była na to przygotowana.
– Cii, Claire… To tylko ja – zapewnił ją uspokajającym tonem Gabriel, bardziej stanowczo przygarniając ją do siebie. Dopiero wtedy zrozumiała, pozwalając żeby wujek przygarnął ją do siebie, pozwalając na to, by poczuła się choć odrobine bezpieczniej. – Jest w porządku – dodał i coś w jego tonie dało jej do myślenia, tym bardziej, że brzmiał tak, jakby podejrzewał, że mogła nie zdawać sobie sprawy z tego, co działo się wokół niej.
Nie odpowiedziała, w zamian koncentrując spojrzenie na Setcie oraz Renesmee, która pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Ciocia była spokojna, poza tym nawet nie zawahała się przed podejściem do zmiennokształtnego i zmaterializowaniem się zdecydowanie zbyt blisko, by Claire mogła sobie to wyobrazić.
– Co tutaj robisz? – zapytała Nessie, chociaż ta jedna kwestia wydawała się aż nazbyt oczywista.
– Cześć, Nessie – mruknął Seth, nawet na dziewczynę nie patrząc. W zamian spróbował wychylić się w taki sposób, by ponownie móc spojrzeć na Claire. – Ja tylko…
– Tylko prosisz się o kłopoty – wtrącił Gabriel. – Ciesz się, że to my. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale Rufus nie żartował, kiedy groził ci śmiercią – oznajmił grobowym tonem.
Mimowolnie skrzywiła się, nie po raz pierwszy doznając wewnętrznego rozdarcia pomiędzy tym, co właściwe, a tym, co podpowiadał jej instynkt. Tata chciał ją chronić i była w stanie wyobrazić sobie, jaka byłaby jego reakcja, gdyby znajdował się gdzieś w okolicy. Czasami bywał przewrażliwiony, ale to nie zmieniało faktu, że czuła się przy nim bezpieczna, nawet kiedy kwestia ewentualnego zagrożenia pozostawała dość dyskusyjna. Tak czy inaczej, w rzeczywistości nie chciała tego, żeby cokolwiek złego spotkało Setha, gdyby jednak ten nie chciał trzymać się od niej z daleka…
Na ułamek sekundy spojrzenia jej i Quileuta się spotkały, co sprawiło, że Claire z jękiem odwróciła wzrok. Gabriel nie zaprotestował, kiedy wtuliła twarz w jego tors, naiwnie wierząc w to, że będzie zdolna odciąć się od tego, co działo się wokół niej. Nie zamierzała prowadzić tej rozmowy, a przynajmniej nie teraz, kiedy sama nie potrafiła określić, co tak naprawdę czuła albo powinna czuć. W głowie miała mętlik, a podejście właściwej decyzji wydawało się graniczyć z cudem, pozostając czymś, czego nie była w stanie sobie wyobrazić i zrobić, nawet logika podpowiadała jej, że pewne kwestie wypadało załatwiać na bieżąco. Jakaś jej cząstka przeczuwała, że nadejdzie taki moment, kiedy będzie musiała z Sethem porozmawiać, ale… to jeszcze nie była ta chwila.
Nie, zdecydowanie nie.
– Właśnie dlatego przyszedłem teraz – odezwał się Seth, a Claire zesztywniała, dziwnie zaniepokojona jego słowami. – Jake wspominał, że inaczej mogłoby być… trochę trudno – dodał po chwili zastanowienia, ale nie to wydało się dziewczynie najistotniejszą.
– Śledzisz mnie?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, prostując się niczym struna.
Jedynak pokusiła się o to, żeby spojrzeć na chłopaka, coraz bardziej roztrzęsiona i poirytowana zarazem. Sama nie była pewna, co wytrąciło ją z równowagi bardziej: jego obecność czy myśl o tym, że już wcześniej mógłby ją obserwować. To jeszcze o niczym nie musiało świadczyć, ale sam Seth wydawał się sugerować to, że zdecydował się przyjść tylko dlatego, że miał pewność, iż ani Rufusa, ani Layli nie było w pobliżu. Skąd mógłby wiedzieć, że została sama i że…?
– Co…? Nie! – zreflektował się pospiesznie, energicznie potrząsając głową, jakby w ten sposób mógł skutecznie zaprzeczyć temu, co mu sugerowała. Uświadomiła sobie, że znowu zaczęła drżeć i że tylko i wyłącznie zdecydowany uścisk Gabriela pozwalał jej utrzymać się w pionie, podczas gdy czuła się tak, jakby mięśnie w każdej chwili mogły odmówić jej posłuszeństwa. – Ja tylko chciałem cię poznać – oznajmił i choć brzmiał to niewinnie, tym razem to Claire potrząsnęła głową.
– Dlaczego? – rzuciła, bo choć wiedziała o wpojeniu, ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju. – Ja nie… nie mogę. Po prostu nie mogę…
Chciała dodać coś jeszcze, ale to okazało się niemożliwe. Seth otworzył usta, najwyraźniej mając zamiar o coś zapytać, ale zanim zdołał wykrztusić z siebie chociaż słowo, powstrzymała go wyraźnie podenerwowana Renesmee:
– Idź, Seth – zasugerowała mu rozgorączkowanym tonem. Krótko obejrzała się w stronę jej i Gabriela, samym tylko spojrzeniem wydając się komunikować coś w stylu: „Nie martwcie się, ja to załatwię”. Martwiła się i to również wydało się oczywiste, tym bardziej, że podczas rozmowy o wpojeniu Rufus postawił sprawę dość jasno, niejako dając dziewczynie ultimatum. – Albo przejdźmy się razem. Pogadamy.
Nie wyglądał na chętnego na to, żeby się zgodzić, ale coś w tonie Nessie musiało go przekonać. Z drugiej strony, wciąż istniała możliwość, że wszystko sprowadzało się właśnie do niej samej, ale o tym Claire usiłowała nie myśleć, bardziej skupiona na tym, żeby jak najszybciej wrócić do domu – gdziekolwiek, byleby poza zasięgiem pary lśniących, ciemnych tęczówek. Gabriel musiał to rozumieć, bo bez słowa chwycił ją za rękę, ciągnąć za sobą i pomagając jej uchwycić równowagę. Rzuciła mu wymowne spojrzenie, a on jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, w charakterystyczny nań sposób, który w jakiś pokrętny sposób sprawił, że poczuła się o wiele bezpieczniej.
Nigdy nie pozwoliłbym skrzywdzić córki mojej siostry, usłyszała w głowie jego mentalny głos. Brzmiał kojąco, a może to ona była na tyle wytrącona z równowagi, by chcieć doszukiwać się ukojenia w każdym z możliwych źródeł. Jakkolwiek by nie było, miała wrażenie, że aksamitny szept Gabriela owija się wokół niej, niemalże materialny i przyjemny w obejściu, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to w przypadku głos powinno być niemożliwe. Nikomu nic się nie stanie. On już sobie idzie, dodał i to wystarczyło, żeby poczuła się choć trochę spokojniejsza.
Początkowo nie chciała się odwracać, skupiona na stawianiu kolejnych kroków i tym, że w końcu mogła się ruszyć, pokusa jednak okazała się silniejsza. Sama nie była pewna, czego tak naprawdę spodziewała się, kiedy jednak obejrzała się przez ramię, ale to nie miało znaczenia.
Najwyraźniejsze pozostawało to, że gdy spojrzała w miejsce, gdzie dopiero co stał Seth, ani jego, ani Renesmee już nie było.

– Hej, Ziemia do Claire!
Zamrugała nieco nieprzytomnie, natychmiast podrywając głowę, kiedy usłyszała swoje imię. Issie siedziała tuż naprzeciwko niej, uśmiechając się słodko i tak entuzjastycznie, że nawet gdyby nie chciała, nie byłaby w stanie nie odwzajemnić gestu.
Siedziała w stołówce, chociaż zdecydowanie nie miała apetytu i chęci na to, żeby sprawiać wrażenie kto wie dlaczego znalazł się w szkolnej kafeterii. Myślami wciąż była daleko, chcąc nie chcąc wracając pamięcią do tego, co wydarzyło się rano i nie mogąc pozbyć się wrażenia, że postąpiła bardzo głupio. Łatwiej było jej analizować tę kwestię, kiedy już nie drżała na całym ciele, w dość osobliwy sposób reagując na bliskość zmiennokształtnego, nie zmieniało to jednak faktu, że nadal nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego powinna zrobić. Czuła, że nie może w tym trwać, prędzej czy później musząc doprowadzić pewne sprawy do końca, to jednak jawiło się jako coś o wiele trudniejszego, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
No cóż, zadręczała się tym od rana, odkąd tylko przekonała bliskich, że nie zamierza zmienić planów, po raz kolejny planując towarzyszyć kuzynom w liceum. Nikt nie protestował, to jednak wydawało się dość marnym pocieszeniem, przynajmniej z jej perspektywy. Chociaż sądziła, że dzięki zajęciom w szkole i zamieszaniu związanym z bliskością ludzi, będzie w stanie przynajmniej na moment zapomnieć o Setcie oraz dręczących ją myślach, to okazało się o wiele bardziej skomplikowane i trudne, aniżeli mogłaby zakładać. Same lekcje nie pomagały, zbyt monotonne i oczywiste, by musiała poświęcać im szczególnie dużo uwagi, a jakby tego było mało…
– Jak ma na imię? – wypaliła Issie, tak bezpośrednim i beztroskim tonem, że w pierwszym odruchu Claire jedynie spojrzała na nią tępo, co najmniej zaskoczona.
– Kto? – zapytała, chociaż przez wychowanie Rufusa zwykle unikała odpowiadania pytaniem na pytanie.
Marissa wywróciła oczami, bynajmniej nieprzejęta sposobem reakcji. Lekko nachyliła się do przodu, a jej jasne loki opadły na twarz, częściowo ją przysłaniając. Oczy dziewczyny wydawały się iskrzyć, zdradzając tak wielkie podekscytowanie, że z wrażenia Claire aż zakręciło się w głowie.
– Kto, kto… – mruknęła Issie. – Próbowałam zwrócić twoją uwagę odkąd tylko zauważyłam cię na korytarzu, ale nawet na mnie nie spojrzałaś. Jesteś zamyślona, a to chyba dość jednoznaczne, prawda?
– Nie mam pojęcia, o czym ty mówisz – obruszyła się, natychmiast prostując na swoim miejscu i spoglądając na dziewczynę tak, jakby widziała ją po raz pierwszy.
Brwi Issie powędrowały ku górze, a ona sama z zaciekawieniem przekrzywiła głowę. Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że Claire jak na zawołanie poczuła się nieswojo, przez kilka następnych sekund sama niepewna tego, gdzie powinna oczy podziać. Sama obecność Marissy była dla niej czymś nowym, tym bardziej, że zdecydowanie nie przywykła do tego, żeby interesował się nią ktokolwiek prócz rodziny. Wciąż nie znała Issie, jednak w dziewczynie było coś takiego, czego nawet nie potrafiła określić, a co sprawiało, że przebywanie z blondynką wydawało się czymś naturalnym i prostym. Była otwarta, ciepła i entuzjastyczna, a przynajmniej tyle zdołała zaobserwować Claire, oczywiście pomijając moment, w którym zobaczyła swoją towarzyszkę po raz pierwszy, wyraźnie zaniepokojoną perspektywą odpowiedzi na zajęciach ze znienawidzonej przez siebie historii.
Najbardziej zaskakujące było to, że Issie zdecydowała się raz jeszcze do niej odezwać – i że naprawdę wydawała się przejęta, a nie tylko skoncentrowana na tym, żeby znaleźć kogoś, kto pomógłby jej podczas lekcji. Sama perspektywa posiadania koleżanki – i to na dodatek ludzkiej! – wydała się Claire czymś nowym i fascynującym zarazem.
– Okej, nie chcesz się zwierzać. – Issie uśmiechnęła się słodko, w najmniejszym stopniu nieurażona takim stanem rzeczy. – Może coś pomyliłam, ale jeśli nie… Hej, wspominałam już o tym, że na Halloween będzie impreza? Przebiorę się za wróżkę! – wypaliła, a potem po prostu zaczęła trajkotać, wyrzucając z siebie słowa tak szybko i z takim entuzjazmem, że nawet gdyby ze chciała, Claire nie wyobrażała sobie tego, by mogła jej przerwać.
Z niedowierzaniem pokręciła głową, na tyle delikatnie, by Marissa nie była w stanie tego zauważyć. Nawet nie próbowała skupiać się na wyrzucanych przez dziewczynę słowach, mimowolnie dochodząc do wniosku, że być może taki właśnie był główny zamysł jej nieoczekiwanej towarzyszki – to, żeby nie pozwolić jej myśleć, przynajmniej z założenia, bo Claire i tak nie była w stanie zapomnieć o pierwotnym temacie swoich rozważań. W jakiś pokrętny sposób paplanina Issie pomagała, ale z drugiej strony…
No cóż, nadal nie miała pojęcia, co w kwestii chłopaka zrobić, ale czuła, że musi działać szybko. Nie chciała zastanawiać się nad ewentualną reakcją chętnego ją bronić taty, ale wiedziała, że Rufus zdecydowanie nie zamierzał czekać, żeby Renesmee albo ktokolwiek inny przemówił zmiennokształtnemu do rozsądku. On sam bez wątpienia nie myślał jasno, instynktownie lgnąc do niej i nie będąc w stanie trzymać się z daleka od kogoś, kogo w jakiś nadnaturalny sposób musiał kochać. Nie chciała tego, ale prawda była taka, że to nie było wina Setha – i że to od niej zależało to, jak bardzo chłopak miał cierpieć.
Wypuściła powietrze ze świstem, coraz bardziej zaniepokojona wnioskami, które w naturalny sposób nasunęły się jej na myśli, jedynie wszystko pogarszając.
Nie miała pojęcia kiedy i jak, ale wszystko wskazywało na to, że musiała porozmawiać z Sethem Clearwaterem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa