Claire
Zrozumienie pojawiło się na
ułamek sekundy przed tym, jak zdecydowała się przyjąć do wiadomości to, co
widziała. W domu pełnym wampirów trudno było wyczuć jakikolwiek innych
zapach, choć w niewielkim stopniu różniący się od słodyczy
nieśmiertelnych, jednak tę jedna woń rozpoznała natychmiast, ta zresztą w zupełności
wystarczyła do tego, żeby wytrącić ją z równowagi. Serce jak na zawołanie
zabiło jej szybciej, zaś Claire z wrażenia omal nie potknęła się o własne
nogi, kiedy wyprostowała się niczym struna i w popłochu spróbowała cofnąć
chociaż o krok w tył.
Obserwująca
ją postać drgnęła, by w ułamek sekundy później wyjść spomiędzy drzew.
Sylwetka okazała się smukła, ale mimo wszystko dobrze umięśniona, co samo w sobie
wydało się Claire dość charakterystyczne. Chłopak milczał, nie odrywając od
niej pary lśniących oczu, ale trudno było jej stwierdzić, co tak naprawdę myślał
albo jak ona sama powinna się czuć. W ułamku sekundy poczuła narastające z każdą
kolejną sekundą pragnienie ucieczki, jednak pomimo tego nie była w stanie
zmusić się choć do najbardziej subtelnego ruchu. Strach ścisnął ją za gardło,
uniemożliwiając choć jakąkolwiek reakcję – i to pomimo tego, że
podświadomie zdawała sobie sprawę z tego, że przybysz nie zamierzał jej
skrzywdzić.
– Poczekaj
chwilę… Claire.
Głos tego
chłopaka – Setha, jak nagle do niej dotarło – skuteczne sprowadził ją na
ziemię. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, próbując zapanować nad oddechem i odezwać
się chociaż słowem, ale nie była w stanie zdobyć się nic innego, aniżeli
zdławiony jęk, który wyrwał się z jej ściśniętego gardła. Zmiennokształtny
skrzywił się, po czym uniósł obie ręce ku górze w poddańczym geście,
wyraźniej usiłując znaleźć sposób na to, żeby się uspokoiła, ale to okazało się
o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby przypuszczać. Nigdy nie potrafiła
zapanować nad emocjami, kiedy w grę wchodziło cokolwiek, co w choć
minimalnym stopniu nawiązywało do wydarzeń z tamtego hotelu, kiedy zaś
pomyślała o tym, że chłopak ot tak potrafił przemienić się w wilka…
Dobra bogini, dlaczego?, pomyślała i omal
nie roześmiała się histerycznie, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu,
że kiedy w grę wchodziły te konkretne stworzenia, nigdy nie było z nią
dobrze. Wiedziała o wpojeniu, zresztą zdążyła przemyśleć tę jedną kwestię
wielokrotnie, to jednak w najmniejszym nawet stopniu nie zmieniało tego,
jak reagowała na dzieci księżyca. Być może Seth do nich nie należał, ale
najwyraźniej jej umysłowi to nie przeszkadzało, przed oczami zaś jak na
zawołanie stanęły jej kolejne niepokojące sceny, chociaż za wszelką cenę
usiłowała o nich zapomnieć. Oni też wyglądali jak ludzie, przynajmniej do
chwili pojawienia się Layli, kiedy ta pojawiła się w odpowiedzi na jej
histeryczny krzyk. Claire była w stanie wyczuć tę wilczą, niebezpieczną
cząstkę swojego tego chłopaka, co w zupełności wystarczyło, żeby wprawić
ją w stan całkowitego osłupienia.
To nie
miało znaczenia, co takiego nakazywało Sethowi wpojenie – ani nawet to, czy w istocie
miała powody do tego, by się obawiać. Wiedziała, że lęk zawsze miał swoje
źródło w umyśle i że kontrolowanie go zależało tylko i wyłącznie
od niej, ale… nie potrafiła.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że on najpewniej nie miał być w stanie tego zrozumieć.
Jak mógłby, skoro sama nie była do tego zdolna, zbyt oszołomiona i niespokojna,
by zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Jeśli dobrze zrozumiała słowa cioci
Nessie, wilcza magia wszystko komplikowała, nie pozwalając mu pozostać
obojętnym wobec niej. Nie miało znaczenia to, co czuła i czego chciała,
przynajmniej w teorii, bo łatwo przyszło jej o tym zapomnieć, kiedy
zmiennokształtny tak po prostu zniknął w dni, w którym zobaczył ją po
raz pierwszy. W efekcie zdążyła przywyknąć do myśli, że być może problem
rozwiąże się sam, a ona nie będzie musiała się ze zmiennokształtnym
konfrontować, teraz jednak widziała, że dość mocno się przeliczyła.
Zesztywniała,
kiedy chłopak zrobił ostrożny krok w jej stronę. Zanim zdążyła zastanowić
się nad tym, co robi, z gardła jak na zawołanie wyrwał jej się
ostrzegawczy charkot, który zaskoczył nawet ją. Mięśnie napięły się do granic możliwości,
nagle zaczynając drżeć, chociaż za wszelką cenę usiłowała nad sobą zapanować. W głowie
miała pustkę, zresztą nawet gdyby była w stanie myśleć, nie sądziła, żeby
istniały odpowiednie słowa na wyrażenie tego, co chciała przekazać swojemu
niechcianemu adoratorowi.
– Nie
zbliżaj się – zażądała, a przynajmniej miała w planach wycedzić to na
tyle gniewnie, by zmusić go do reakcji, ale jej głos zabrzmiał zdecydowanie
zbyt cicho i piskliwie, by miała szansę na kimkolwiek zrobić wrażenie.
– Ja nic
nie… – Chłopak zamilkł i przynajmniej zdecydował się zatrzymać, utrzymując
dystans, który była w stanie zaakceptować… Przynajmniej teoretycznie. –
Okej, w porządku… Boisz się mnie? Jacob mi mówił, że tak może być.
Zmrużyła
oczy, sama niepewna tego, jak powinna zareagować na jego wyznanie i ton
głosu. Brzmiał na zdezorientowanego i niemalże zatroskanego, najwyraźniej
źle czując się z tym, że mógłby ją wystraszyć. Spoglądał na nią z wahaniem,
być może spodziewając się tego, że mogłaby uciec z wrzaskiem albo że ktoś (Rufus?)
przy pierwszej możliwej okazji spróbuje rzucić mu się do gardła.
Wzięła
kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Chciała się rozluźnić, raz po
raz powtarzając sobie w duchu, że z logicznego punktu widzenia nie istniał
żaden powód, dla którego chłopak miałby ją skrzywdzić. Co z tego, że był
wilk… Och, zmiennokształtnym.
Jakkolwiek by nie było, ona pozostawała… jego wpojeniem, a to znaczyło, że
powinien być chcieć jej chronić, nawet jeśli ona tego nie chciała. Próbowała
przypomnieć sobie to wszystko – zasady na których opierała się ta zależność –
jednak nawet to nie było w stanie jej uspokoić. Coś w bliskości
chłopaka sprawiało, że nie była w stanie znieść tego, co działo się wokół
niej. Nie chciała tutaj być, zwłaszcza teraz, kiedy on…
– Proszę… –
wyrwało jej się.
Zauważyła,
że ciemne oczy Setha rozszerzyły się nieznacznie, zupełnie jakby dopiero w tamtej
chwili dotarło do niego, że sprawa była o wiele bardziej złożona, aniżeli
mógłby przypuszczać po wyjaśnieniach Jacoba. Nie była po prostu wystraszona,
ale wręcz przerażona, a przynajmniej zakładała, że właśnie to wyrażało jej
spojrzenie i mowa ciała. Drżała niekontrolowanie, coraz bardziej i bardziej,
chociaż przynajmniej próbowała nad sobą zapanować. Wszystko jest w porządku, a on nie ma złych zamiarów.
Wszystko jest w porządku, a ty…, powtarzała w duchu niczym
mantrę, jednak to nie wystarczało, a Claire czuła, że jeśli natychmiast
się nie wycofa, wtedy naprawę nie będzie dobrze.
Nerwowo przygryzła
dolną wargę, coraz bardziej podenerwowana. Jakaś jej cząstka chciała mu to wytłumaczyć,
przeprosić i przekonać go do tego, żeby przestał tracić czas na przejmowanie
się nią, skoro tego nie potrzebowała. Nie znała go, ale pragnęła wierzyć, że w niczym
nie przypominał żadnego z potworów, które chciały ją skrzywdzić, kiedy
Dean… Ale chociaż rozsądek mówił jedno, jej ciało i umysły wydawały się
wiedzieć swoje, stopniowo doprowadzając ją do szaleństwa myślą o czymś, co
już dawno chciała zapomnieć i co przy rodzinie prawie jej się udało.
Czuła, że ani ona, ani Seth nie zasłużyli na podobne komplikacje, a sama
myśl o tym, że łącząca ich więź najpewniej była nie do rozerwania, jedynie
wszystko utrudniała.
Nie chciała
tego…
Tak bardzo
tego nie chciała, ale…
– Seth?!
Chłopak
poderwał głowę, wyraźnie zaskoczony tym, że ktokolwiek mógłby zdecydować się do
niego odezwać. Claire bez trudu rozpoznała głos Renesmee i chociaż w naturalny
sposób zapragnęła obejrzeć się w stronę domu, nie potrafiła zmusić się do
tego, by choć na moment spuścić z oczu kogoś, kogo traktowała jako
potencjalne zagrożenie. Zanim zdążyła się zastanowić, co takiego powinna
powiedzieć albo zrobić, wyczuła ruch tuż za plecami, a chwilę później para
ciepłych ramion otoczyła ją w pasie. Wyrwał jej się zaskoczony okrzyk,
zaraz też spróbowała się wyrwać, jednak obejmująca ją osoba najwyraźniej była na
to przygotowana.
– Cii,
Claire… To tylko ja – zapewnił ją uspokajającym tonem Gabriel, bardziej
stanowczo przygarniając ją do siebie. Dopiero wtedy zrozumiała, pozwalając żeby
wujek przygarnął ją do siebie, pozwalając na to, by poczuła się choć odrobine
bezpieczniej. – Jest w porządku – dodał i coś w jego tonie dało
jej do myślenia, tym bardziej, że brzmiał tak, jakby podejrzewał, że mogła nie
zdawać sobie sprawy z tego, co działo się wokół niej.
Nie
odpowiedziała, w zamian koncentrując spojrzenie na Setcie oraz Renesmee,
która pojawiła się w zasięgu jej wzroku. Ciocia była spokojna, poza tym
nawet nie zawahała się przed podejściem do zmiennokształtnego i zmaterializowaniem
się zdecydowanie zbyt blisko, by Claire mogła sobie to wyobrazić.
– Co tutaj
robisz? – zapytała Nessie, chociaż ta jedna kwestia wydawała się aż nazbyt
oczywista.
– Cześć,
Nessie – mruknął Seth, nawet na dziewczynę nie patrząc. W zamian spróbował
wychylić się w taki sposób, by ponownie móc spojrzeć na Claire. – Ja
tylko…
– Tylko
prosisz się o kłopoty – wtrącił Gabriel. – Ciesz się, że to my. Nie wiem
czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale Rufus nie żartował, kiedy groził ci śmiercią
– oznajmił grobowym tonem.
Mimowolnie
skrzywiła się, nie po raz pierwszy doznając wewnętrznego rozdarcia pomiędzy
tym, co właściwe, a tym, co podpowiadał jej instynkt. Tata chciał ją
chronić i była w stanie wyobrazić sobie, jaka byłaby jego reakcja,
gdyby znajdował się gdzieś w okolicy. Czasami bywał przewrażliwiony, ale
to nie zmieniało faktu, że czuła się przy nim bezpieczna, nawet kiedy kwestia
ewentualnego zagrożenia pozostawała dość dyskusyjna. Tak czy inaczej, w rzeczywistości
nie chciała tego, żeby cokolwiek złego spotkało Setha, gdyby jednak ten nie
chciał trzymać się od niej z daleka…
Na ułamek
sekundy spojrzenia jej i Quileuta się spotkały, co sprawiło, że Claire z jękiem
odwróciła wzrok. Gabriel nie zaprotestował, kiedy wtuliła twarz w jego
tors, naiwnie wierząc w to, że będzie zdolna odciąć się od tego, co działo
się wokół niej. Nie zamierzała prowadzić tej rozmowy, a przynajmniej nie
teraz, kiedy sama nie potrafiła określić, co tak naprawdę czuła albo powinna
czuć. W głowie miała mętlik, a podejście właściwej decyzji wydawało się graniczyć z cudem, pozostając czymś,
czego nie była w stanie sobie wyobrazić i zrobić, nawet logika
podpowiadała jej, że pewne kwestie wypadało załatwiać na bieżąco. Jakaś jej
cząstka przeczuwała, że nadejdzie taki moment, kiedy będzie musiała z Sethem
porozmawiać, ale… to jeszcze nie była ta chwila.
Nie,
zdecydowanie nie.
– Właśnie
dlatego przyszedłem teraz – odezwał się Seth, a Claire zesztywniała,
dziwnie zaniepokojona jego słowami. – Jake wspominał, że inaczej mogłoby być…
trochę trudno – dodał po chwili zastanowienia, ale nie to wydało się
dziewczynie najistotniejszą.
– Śledzisz
mnie?! – wyrzuciła z siebie na wydechu, prostując się niczym struna.
Jedynak
pokusiła się o to, żeby spojrzeć na chłopaka, coraz bardziej roztrzęsiona i poirytowana
zarazem. Sama nie była pewna, co wytrąciło ją z równowagi bardziej: jego
obecność czy myśl o tym, że już wcześniej mógłby ją obserwować. To jeszcze
o niczym nie musiało świadczyć, ale sam Seth wydawał się sugerować to, że
zdecydował się przyjść tylko dlatego, że miał pewność, iż ani Rufusa, ani Layli
nie było w pobliżu. Skąd mógłby wiedzieć, że została sama i że…?
– Co…? Nie!
– zreflektował się pospiesznie, energicznie potrząsając głową, jakby w ten
sposób mógł skutecznie zaprzeczyć temu, co mu sugerowała. Uświadomiła sobie, że
znowu zaczęła drżeć i że tylko i wyłącznie zdecydowany uścisk
Gabriela pozwalał jej utrzymać się w pionie, podczas gdy czuła się tak,
jakby mięśnie w każdej chwili mogły odmówić jej posłuszeństwa. – Ja tylko
chciałem cię poznać – oznajmił i choć brzmiał to niewinnie, tym razem to
Claire potrząsnęła głową.
– Dlaczego?
– rzuciła, bo choć wiedziała o wpojeniu, ta jedna kwestia nie dawała jej
spokoju. – Ja nie… nie mogę. Po prostu nie mogę…
Chciała
dodać coś jeszcze, ale to okazało się niemożliwe. Seth otworzył usta,
najwyraźniej mając zamiar o coś zapytać, ale zanim zdołał wykrztusić z siebie
chociaż słowo, powstrzymała go wyraźnie podenerwowana Renesmee:
– Idź, Seth
– zasugerowała mu rozgorączkowanym tonem. Krótko obejrzała się w stronę
jej i Gabriela, samym tylko spojrzeniem wydając się komunikować coś w stylu:
„Nie martwcie się, ja to załatwię”. Martwiła się i to również wydało się
oczywiste, tym bardziej, że podczas rozmowy o wpojeniu Rufus postawił
sprawę dość jasno, niejako dając dziewczynie ultimatum. – Albo przejdźmy się razem.
Pogadamy.
Nie
wyglądał na chętnego na to, żeby się zgodzić, ale coś w tonie Nessie
musiało go przekonać. Z drugiej strony, wciąż istniała możliwość, że
wszystko sprowadzało się właśnie do niej samej, ale o tym Claire usiłowała
nie myśleć, bardziej skupiona na tym, żeby jak najszybciej wrócić do domu – gdziekolwiek, byleby poza zasięgiem pary
lśniących, ciemnych tęczówek. Gabriel musiał to rozumieć, bo bez słowa chwycił
ją za rękę, ciągnąć za sobą i pomagając jej uchwycić równowagę. Rzuciła mu
wymowne spojrzenie, a on jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, w charakterystyczny
nań sposób, który w jakiś pokrętny sposób sprawił, że poczuła się o wiele
bezpieczniej.
Nigdy nie pozwoliłbym skrzywdzić córki mojej
siostry, usłyszała w głowie jego mentalny głos. Brzmiał kojąco, a może
to ona była na tyle wytrącona z równowagi, by chcieć doszukiwać się
ukojenia w każdym z możliwych źródeł. Jakkolwiek by nie było, miała
wrażenie, że aksamitny szept Gabriela owija się wokół niej, niemalże materialny
i przyjemny w obejściu, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to
w przypadku głos powinno być niemożliwe. Nikomu nic się nie stanie. On już sobie idzie, dodał i to
wystarczyło, żeby poczuła się choć trochę spokojniejsza.
Początkowo
nie chciała się odwracać, skupiona na stawianiu kolejnych kroków i tym, że
w końcu mogła się ruszyć, pokusa jednak okazała się silniejsza. Sama nie była
pewna, czego tak naprawdę spodziewała się, kiedy jednak obejrzała się przez
ramię, ale to nie miało znaczenia.
Najwyraźniejsze
pozostawało to, że gdy spojrzała w miejsce, gdzie dopiero co stał Seth,
ani jego, ani Renesmee już nie było.
– Hej, Ziemia do Claire!
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, natychmiast podrywając głowę, kiedy usłyszała swoje imię.
Issie siedziała tuż naprzeciwko niej, uśmiechając się słodko i tak
entuzjastycznie, że nawet gdyby nie chciała, nie byłaby w stanie nie
odwzajemnić gestu.
Siedziała w stołówce,
chociaż zdecydowanie nie miała apetytu i chęci na to, żeby sprawiać
wrażenie kto wie dlaczego znalazł się w szkolnej kafeterii. Myślami wciąż była
daleko, chcąc nie chcąc wracając pamięcią do tego, co wydarzyło się rano i nie
mogąc pozbyć się wrażenia, że postąpiła bardzo głupio. Łatwiej było jej
analizować tę kwestię, kiedy już nie drżała na całym ciele, w dość osobliwy
sposób reagując na bliskość zmiennokształtnego, nie zmieniało to jednak faktu,
że nadal nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego powinna zrobić.
Czuła, że nie może w tym trwać, prędzej czy później musząc doprowadzić
pewne sprawy do końca, to jednak jawiło się jako coś o wiele
trudniejszego, aniżeli mogłaby sobie tego życzyć.
No cóż,
zadręczała się tym od rana, odkąd tylko przekonała bliskich, że nie zamierza
zmienić planów, po raz kolejny planując towarzyszyć kuzynom w liceum. Nikt
nie protestował, to jednak wydawało się dość marnym pocieszeniem, przynajmniej z jej
perspektywy. Chociaż sądziła, że dzięki zajęciom w szkole i zamieszaniu
związanym z bliskością ludzi, będzie w stanie przynajmniej na moment
zapomnieć o Setcie oraz dręczących ją myślach, to okazało się o wiele
bardziej skomplikowane i trudne, aniżeli mogłaby zakładać. Same lekcje nie
pomagały, zbyt monotonne i oczywiste, by musiała poświęcać im szczególnie
dużo uwagi, a jakby tego było mało…
– Jak ma na
imię? – wypaliła Issie, tak bezpośrednim i beztroskim tonem, że w pierwszym
odruchu Claire jedynie spojrzała na nią tępo, co najmniej zaskoczona.
– Kto? –
zapytała, chociaż przez wychowanie Rufusa zwykle unikała odpowiadania pytaniem
na pytanie.
Marissa
wywróciła oczami, bynajmniej nieprzejęta sposobem reakcji. Lekko nachyliła się
do przodu, a jej jasne loki opadły na twarz, częściowo ją przysłaniając.
Oczy dziewczyny wydawały się iskrzyć, zdradzając tak wielkie podekscytowanie,
że z wrażenia Claire aż zakręciło się w głowie.
– Kto, kto…
– mruknęła Issie. – Próbowałam zwrócić twoją uwagę odkąd tylko zauważyłam cię
na korytarzu, ale nawet na mnie nie spojrzałaś. Jesteś zamyślona, a to
chyba dość jednoznaczne, prawda?
– Nie mam
pojęcia, o czym ty mówisz – obruszyła się, natychmiast prostując na swoim
miejscu i spoglądając na dziewczynę tak, jakby widziała ją po raz
pierwszy.
Brwi Issie
powędrowały ku górze, a ona sama z zaciekawieniem przekrzywiła głowę.
Coś w jej spojrzeniu sprawiło, że Claire jak na zawołanie poczuła się
nieswojo, przez kilka następnych sekund sama niepewna tego, gdzie powinna oczy
podziać. Sama obecność Marissy była dla niej czymś nowym, tym bardziej, że
zdecydowanie nie przywykła do tego, żeby interesował się nią ktokolwiek prócz
rodziny. Wciąż nie znała Issie, jednak w dziewczynie było coś takiego,
czego nawet nie potrafiła określić, a co sprawiało, że przebywanie z blondynką
wydawało się czymś naturalnym i prostym. Była otwarta, ciepła i entuzjastyczna,
a przynajmniej tyle zdołała zaobserwować Claire, oczywiście pomijając moment,
w którym zobaczyła swoją towarzyszkę po raz pierwszy, wyraźnie
zaniepokojoną perspektywą odpowiedzi na zajęciach ze znienawidzonej przez
siebie historii.
Najbardziej
zaskakujące było to, że Issie zdecydowała się raz jeszcze do niej odezwać – i że
naprawdę wydawała się przejęta, a nie tylko skoncentrowana na tym, żeby
znaleźć kogoś, kto pomógłby jej podczas lekcji. Sama perspektywa posiadania
koleżanki – i to na dodatek ludzkiej! – wydała się Claire czymś nowym i fascynującym
zarazem.
– Okej, nie
chcesz się zwierzać. – Issie uśmiechnęła się słodko, w najmniejszym
stopniu nieurażona takim stanem rzeczy. – Może coś pomyliłam, ale jeśli nie…
Hej, wspominałam już o tym, że na Halloween będzie impreza? Przebiorę się za
wróżkę! – wypaliła, a potem po prostu zaczęła trajkotać, wyrzucając z siebie
słowa tak szybko i z takim entuzjazmem, że nawet gdyby ze chciała,
Claire nie wyobrażała sobie tego, by mogła jej przerwać.
Z niedowierzaniem
pokręciła głową, na tyle delikatnie, by Marissa nie była w stanie tego
zauważyć. Nawet nie próbowała skupiać się na wyrzucanych przez dziewczynę
słowach, mimowolnie dochodząc do wniosku, że być może taki właśnie był główny
zamysł jej nieoczekiwanej towarzyszki – to, żeby nie pozwolić jej myśleć,
przynajmniej z założenia, bo Claire i tak nie była w stanie
zapomnieć o pierwotnym temacie swoich rozważań. W jakiś pokrętny sposób
paplanina Issie pomagała, ale z drugiej strony…
No cóż,
nadal nie miała pojęcia, co w kwestii chłopaka zrobić, ale czuła, że musi
działać szybko. Nie chciała zastanawiać się nad ewentualną reakcją chętnego ją
bronić taty, ale wiedziała, że Rufus zdecydowanie nie zamierzał czekać, żeby
Renesmee albo ktokolwiek inny przemówił zmiennokształtnemu do rozsądku. On sam
bez wątpienia nie myślał jasno, instynktownie lgnąc do niej i nie będąc w stanie
trzymać się z daleka od kogoś, kogo w jakiś nadnaturalny sposób musiał kochać. Nie chciała tego, ale
prawda była taka, że to nie było wina Setha – i że to od niej zależało to,
jak bardzo chłopak miał cierpieć.
Wypuściła
powietrze ze świstem, coraz bardziej zaniepokojona wnioskami, które w naturalny
sposób nasunęły się jej na myśli, jedynie wszystko pogarszając.
Nie miała
pojęcia kiedy i jak, ale wszystko wskazywało na to, że musiała porozmawiać
z Sethem Clearwaterem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz