Elena
Wyczuła jego dezorientację,
zupełnie jakby ta była jej własną. Rafael milczał i chociaż przynajmniej tymczasowo
nic nie wskazywało na to, żeby miał się zdenerwować, coś w jego zachowaniu
dało jej do myślenia. Nie była pewna, jak powinna to opisać, ale podświadomie
czuła, że wcale nie był aż taki pewny siebie i rozluźniony, jak próbował
ją do tego przekonać. Była gotowa przysiąc, że to jedynie pozory i że
demon wciąż nie do końca radził sobie z tym, co działo się pomiędzy nimi, o ile
to w ogóle było możliwe.
– Wydaje mi
się, że już ci to tłumaczyłem – zauważył przytomnie, a na jej policzki jak
na zawołanie wstąpił rumieniec, kiedy uprzytomniła sobie, że pytanie w istocie
nie zabrzmiało szczególnie dobrze.
–
Powiedziałeś jedynie, że nie chodziło rozkazy – zgodziła się. – I że tego
nie rozumiesz, ale… Och, spróbuj mi wyjaśnić!
Zmrużył
oczy, wyraźnie nieusatysfakcjonowany tym, czego próbowała się dowiedzieć. Już
nie sprawiał wrażenia rozbawionego, a tym bardziej obojętnego, co uprzytomniło
jej, że musiała zacząć dość wrażliwy temat – i to zwłaszcza dla kogoś, kto
nie rozumiał emocji. Być może to nie było uczciwe, a już na pewno nie
pomagało Rafie w oswojeniu się ze wszystkim tym, czego doświadczał w ostatnim
czasie, ale nie dbała o to. Wszyscy zawsze i tak powtarzali, że była
egoistką, więc z równym powodzeniem mogła pokusić się o myślenie o sobie,
tym bardziej, że to była jedna z tych skomplikowanych sytuacji, kiedy
myślenie o sobie wydawało się w pełni uzasadnione i naturalne. Nie
chciała się nad tym zastanawiać, w zamian w pełni skoncentrowana
tylko i wyłącznie na pytaniu, które mu zadała i tym, by w końcu ustalić
wszystko to, co wydawało jej się istotne.
Cholera, to
było ważne. Czuła, że musi przynajmniej spróbować uporządkować pewne kwestie,
póki jeszcze nie postradała zmysłów. Czuła, że dostanie szału, jeśli w porę
nie zrozumie, czy Rafael… czy on…
Jak daleko
mogli oboje zabrnąć w tym, co czuli? Jak daleko On miał być w stanie…?
– Jakie to
ma znaczenie? – usłyszała i wzdrygnęła się niekontrolowanie, kiedy doszły
do niej jego słowa.
Zacisnęła
usta, by powstrzymać się od przekleństwa. Natychmiast rozpoznała ten ton, bez
trudu pojmując, że demon znowu robił to, co i za każdym razem, kiedy w grę
wchodziły emocje – wycofywał się, próbując udawać, że nic szczególnego nie ma
miejsca. Słuchała go i to wystarczyło, by podsycić jej irytację i wątpliwości,
doprowadzając do tego, że zapragnęła porządnie nim potrząsnąć, byleby nie
próbował traktować jej w ten
sposób. Dlaczego raz po raz musieli wracać do punktu wyjścia, skoro on…?
Rafael
zmrużył oczy, po czym z wolna przesunął się w jej stronę. Nie
zaprotestowała, kiedy musnął palcami jej policzek, by po chwili ująć jej twarz w obie
dłonie, nachylając się w jej stronę w taki sposób, jakby znowu chciał
ją pocałować. Serce zabiło jej szybciej i chociaż początkowo znowu
zapragnęła go odepchnąć, ostatecznie nie zrobiła tego, zbyt zafascynowana jego
bliskością. Próba trzymania serafina na dystans wydawała się czymś
nieprawdopodobnym, co znajdowało się gdzieś poza jej zasięgiem, równie
niemożliwe, co i wieczne wstrzymywanie oddechu.
– Wciąż nie
rozumiem – przyznał, delikatnie odchylając jej głowę do tyłu. Czuła, że jego
spojrzenie skoncentrowało się na jej gardle, wyeksponowanym na tyle dobrze, że
gdyby tylko zechciał, mógłby wgryźć się w nie z równie wielką wprawą,
co i Hunter. – Nie jestem zachwycony tym, że musze ci o tym
powiedzieć, ale…
– Jesteśmy
tutaj tylko my – zauważyła przytomnie.
Po jego
spojrzeniu poznała, że dla niego to dość marne pocieszenie, ale ostatecznie
zdecydowała się tego nie komentować. Wyprostowała się, pozwalając żeby
przesunął się jeszcze bliżej, chociaż podświadomie czuła, że nie powinna pozwalać
mu na aż tak wiele – nie, skoro nie miała pewności, co do tego, jak w rzeczywistości
ją traktował. Gdyby przynajmniej mogła określić, co takiego działo się z nim
od chwili tego pocałunku…
– To prawda
– przyznał w końcu, chociaż po jego tonie trudno było stwierdzić, czy
podchodził do tej kwestii w jakikolwiek pozytywny sposób. Nie miała
pewności co do czegokolwiek, co miało z nim związek, a jakby tego
było mało, bliskość demona raz po raz komplikowała wszystko, przyprawiając ją o zawroty
głowy.
– Ale…? –
podsunęła mu usłużnie.
Bezceremonialnie
przygarnął ją do siebie, aż wylądowała w jego ramionach. Trzymał ją w zdecydowany
sposób, prawie jak zdobycz, której tak łatwo nie zamierzał wypuścić z objęć.
– Ale dla
mnie to nienaturalne, co powtarzam już po raz kolejny. Eleno… Mieszasz mi w głowie
– oznajmił z przekonaniem, po czym lekko przekrzywił głowę, jakby chcąc
spojrzeć na nią pod innym kątem. – Nie wiem, czego tak naprawdę chcę.
To w takim razie witaj w klubie,
bo ja też nie, pomyślała w oszołomieniu, drżąc, kiedy jego oddech
musnął jej policzek.
– Nie
wiesz, czy może obawiasz się tego, co mogłoby się stać, gdybyś spróbował
otworzyć się na uczucia? – powiedziała już na głos, nawet nie próbując
zastanawiać się nad doborem słów.
Zareagował
błyskawicznie, a ona w ułamku sekundy boleśnie wylądowała na plecach,
przyciśnięta do ziemi. Nachylił się nad nią, wcześniej unieruchamiając obie jej
ręce tuż nad głową, kiedy zdecydowanym ruchem zacisnął obie dłonie na jej
nadgarstkach. Wyczuła jego podenerwowanie, jednak kiedy zdecydowała się
spojrzeć mu w oczy, w spojrzeniu doszukała się tylko i wyłącznie
błysku zaciekawienia oraz… swego rodzaju fascynacji?
– Zarzucasz
mi tchórzostwo? – wycedził przez zaciśnięte zęby, obdarzając ją tak
przenikliwym, gniewnym spojrzeniem, że chyba musiałaby być szalona, żeby
potwierdzić – i to nawet w żarach.
– Nie – zapewniła
pośpiesznie, po czym przełknęła z trudem, kiedy coś ścisnęło ją w gardle.
Jej głos zabrzmiał dziwnie, częściowo zdławiony i jakby odległy. – A strach
to jeszcze nie słabość – dodała, a demon prychnął, kwitując jej słowa
wymownym parsknięciem.
– Tak
uważasz? – zadrwił, ale nie pozwoliła na to, żeby wytrącił ją z równowagi.
Wypuściła
powietrze ze świstem, bezskutecznie próbując wyrównać oddech. Jego bliskość nie
pomagała, tym bardziej, że demon praktycznie na niej leżał, a jego czarne
skrzydła raz po raz – niby to przypadkowo – muskały jej policzek.
– Sądzę, że
tak – oznajmiła, siląc się na spokój i próbując zabrzmieć choć odrobinę
przekonywująco. – Nie rozumiesz tego, więc masz wątpliwości. Uważasz to za
słabość, a jednak… Tylko głupcy się nie boją – dodała, po czym nieznacznie
potrząsnęła głową. – Kiedy zachowujesz się w ten sposób, jestem
przerażona, a jednak… Ale ty zawsze miałeś mnie za słabą, co Rafa?
Nie
spodziewała się odpowiedzi, więc nawet w niewielkim stopniu nie zaskoczył
ją tym, że zamilkł. Obserwowała go z uwagą, próbując nadążyć za zmiennymi
nastrojami i stwierdzić, jak tak naprawdę odbierał jej słowa. Nigdy
wcześniej nie zastanawiała się nad kwestia emocji, ich braku albo tego, czym
tak naprawdę był strach, jednak od chwili pojawienia się Rafaela bardzo wiele
kwestii uległo zmianie. Spędzając czas ze swoim potencjalnym zabójcą musiała
otworzyć się dosłownie na każdą możliwość, stopniowo poznając tę stronę siebie,
której dotychczas nie była świadoma. Czuła, że zmienia się przy nim i chociaż
wciąż nie miała pewności, co powinna o takim stanie rzeczy sądzić,
podświadomie pragnęła wymóc na Rafaelu dokładnie to samo – to, żeby jej zaufał i otworzył
się na coś, co dotychczas było dla niego obce i co przez całe wieki
traktował jako słabość.
Wyczuła, że
uścisk na jej nadgarstkach słabnie, ale nie próbowała tego wykorzystywać. W zamian
spojrzała Rafie w oczy, chociaż nie miała pojęcia, co tak naprawdę chciała
w ten sposób osiągnąć. Wiedziała, że przynajmniej powinna spróbować zrobić coś sensownego, co wyszłoby na dobre im
oboje, jednak w głowie miała pustkę, a próba pojęcia czegoś, co
wydawało się całkowicie pozbawione sensu, jedynie wszystko dodatkowo
komplikowała.
– Och, tak,
jesteś słaba – usłyszała nagle, ale głos Rafy brzmiał dziwnie, niemalże
zaczepnie, a gdyby musiała zgadywać, bez wahania oznajmiłaby, że
skrzydlaty właśnie próbował się z niej naigrywać. – Czuję to zwłaszcza
wtedy, kiedy próbujesz dać mi w twarz.
– Ach, to
nie jest śmieszne! Próbuję rozmawiać o poważnych sprawach i…
Zniecierpliwiony
i najwyraźniej obojętny na jej słowa, jak gdyby nigdy nic nachylił się w jej
stronę, by musnąć wargami jej usta. Zrobił to gwałtownie i w pośpiechu,
nie chcąc ryzykować jakiegokolwiek protestu z jej strony, a w pierwszym
odruchu Elena nawet nie próbowała z nim walczyć. Dopiero po chwili zdołała
otrząsnąć się na tyle, żeby napiąć mięśnie i – wcześniej oswobodziwszy
dłonie – zacisnąć obie ręce na jego ramionach, jednak nawet próba odepchnięcia
go nie zrobiła na nim wrażenia.
Cholerny
demon!
– Rafael! –
jęknęła, a przynajmniej próbowała, z gardła jednak wyrwał jej się
jedynie zdławiony, nic nieznaczący jęk.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że w istocie go pragnęła, całą sobą chcąc kontynuować i przynajmniej
na moment zapomnieć o towarzyszących jej wątpliwościach. W końcu kogo
tak naprawdę obchodziło to, czy Rafael rozumiał jej rozterki, czy też nie?
Liczyły się pocałunki oraz to, że miała przynajmniej namiastkę tego, co mogłaby
osiągnąć, gdyby nieśmiertelny w końcu otworzył się na emocje, które odczuwał.
Gdyby tylko sobie na to pozwolił…
Rób tak dalej, a będziesz cierpiała.
Dla niego to nic nie znaczy, a przynajmniej na razie nie jest w stanie
ci tego określić, a skoro tak… Obiecujesz sobie za dużo, odezwał się
cichy, irytujący głosik w jej głowie. Elena zesztywniała, nie mogąc pozbyć
się wrażenia, że jej podświadomość ma absolutną rację, a ona zachowuje się
jak pierwsza naiwna. Po prostu to
przerwij, zanim…
Rafa
odsunął się nagle, zaledwie o kilka centymetrów, ale to wystarczyło, żeby
mogła spróbować złapać oddech. On też ciężko dyszał, chociaż w jego
przypadku wydawało się to całkowicie zbędne, skoro najpewniej nie potrzebował
powietrza, żeby normalnie funkcjonować.
– Po prostu
mi pokaż – zaproponował i w jakiś pokrętny sposób te słowa zmieniły
wszystko. – Już i tak jest mi wszystko jedno… Pokaż mi, tak jak zrobiłaś to
z pocałunkami.
– Co takiego?
– zapytała w oszołomieniu.
Nachylił
się w jej stronę na tyle blisko, że jego ciemne włosy musnę blady policzek
Eleny. W tamtej chwili omal nie wyszła z siebie, jednak zmusiła się
do tego, żeby leżeć spokojnie.
–
Proponuję, żebyśmy zawarli mały układ – oznajmił niemalże pogodnym tonem,
zupełnie jakby dyskutowali na temat równie neutralny, co i pogoda. Jego
oczy błyszczały intensywnie, zdradzając podekscytowanie i sprawiając, że
poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. – Będę uczyć cię walczyć, a tym w zupełności
mi się poddasz – zaczął, więc natychmiast otworzyła usta, chcąc zaprotestować.
Uciszył ją spojrzeniem, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne
słowa, by nie ryzykować, że jednak mu przerwie. – I tak w tej kwestii
postawię na swoim, Eleno. Gdybyś jednak zechciała pójść mi na rękę i pewne
sprawy ułatwić… Niech część naszych spotkań należy tylko i wyłącznie do
mnie. Będę cię uczył, a ty zrobisz wszystko, żeby opanować to, czego od
ciebie oczekuję.
– A czym
to się różni od tego, co robimy teraz? – warknęła, jednak decydując się
wtrącić. – Może się nie znam, ale nazwanie tego „układem” nie zmieni terroru w przyjemność
– dodała, nie dbając o to, że najpewniej zaczyna dramatyzować.
Rafael parsknął
śmiechem, po czym wywrócił oczami, wyraźnie rozbawiony.
– Więc to
jest terror? – powtórzył z wyraźną dozą sceptycyzmu. – Eleno, obrażasz
mnie. Dopiero mógłbym ci pokazać na co mnie stać… Chyba, że jesteś bardziej
zainteresowana dalszą częścią tego, co mam ci do powiedzenia – dodał, a ona
uniosła brwi ku górze, sama niepewna tego, czy powinna się śmiać, czy może
płakać.
– Jeszcze
nie skończyłeś?!
Rzucił jej
wymowne, poirytowane spojrzenie, ale zdecydowała się tego nie komentować. Jej
myśli pędziły do przodu, plątając się ze sobą i tworząc dość niepokojącą
wizję tego, co mógł wymyślić sobie Rafael. Co jeszcze zamierzał spróbować na
niej wymóc? Miała się uśmiechać, kiedy będzie ją dręczył, każąc biegać do
upadłego albo raz po raz powalając na ziemię, o ile ponownie pokusiłby się
o trening walki wręcz…?
– Jeśli to
cię interesuje, druga część naszego układu
zakłada, że decyzja o spędzeniu pozostałego czasu zależałaby od ciebie…
Ale skoro wolisz terror… – dodał
niewinnym tonem, nagle prostując się i próbując odsunąć.
– Co
takiego? – wyrzuciła z siebie na wydechu, co najmniej oszołomiona jego
słowami; jej dłoń jak na zawołanie zacisnęła się na jego ramieniu, kiedy
spróbowała przymusić go do tego, żeby został. Wiedziała, że robił to
specjalnie, najpewniej podejrzewając, że zamierzała zareagować w ten
sposób, ale nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać, uparcie ignorując
również błysk złośliwości, której doszukała się w jego jasnych oczach. –
Co ty próbujesz mi powiedzieć?
– Nic
szczególnego – odpowiedział wymijająco, ale przynajmniej tym razem przynajmniej
nie próbował jej zwodzić. – To proste, Eleno. Współpracuj ze mną, żebym mógł
odpowiednio cię chronić, a ja… Powiedzmy, że w zamian przynajmniej
spróbuję ci zaufać – powiedział, chociaż to stwierdzenie przyszło mu z wyraźnym
trudem. – Chcę przynajmniej spróbować tego, o czym mówisz, ale… Skoro
twoim zdaniem to takie proste, pokaż mi, czym jest człowieczeństwo – i to
najlepiej w taki sposób, żebym uwierzył, że istnieje choć odrobina sensu w tym,
żebym spróbował je zachować.
Kiedy zaraz
po tym raz jeszcze spróbował ją pocałować, nie widziała żadnego powodu, dla
którego miałaby się przed nim bronić.
Claire
Martwiła się, chociaż za
wszelką cenę usiłowała przekonać samą siebie do tego, że nie istnieje żaden
sensowny powód do tego, żeby się przejmowała. Mimo wszystko zdawała sobie
sprawę z tego, że coś jest nie tak w Mieście Nocy, a przedłużająca
się nieobecność rodziców jedynie utwierdzała ją w tym przekonaniu. Fakt,
że wujek Gabriel chodził tak podminowany, że chyba jedynie cudem jeszcze nikogo
nie zamordował w afekcie (i to akurat teraz, kiedy Rufusa nie było w pobliżu,
więc wampir nie mógł go zdenerwować) sam w sobie wydawał się wymowny,
dodatkowo podsycając jej obawy względem Isabeau.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że Claire podświadomie wiedziała, że coś jest nie tak – i że
był to jeden z tych podszeptów intuicji, których nie powinna ignorować. Do
tej pory pamiętała słowa ciotki, kiedy ta wspominała o wielkim darze oraz
genach, które zawdzięczała Licavolim. W jej rodzinie kobiety zawsze były
wyjątkowe i to w dość wrażliwy sposób, który była w stanie określić
wyłącznie mianem przekleństwa, co bynajmniej nie poprawiało jej nastroju. W ostatnim
czasie wszystko było nie tak, a atmosfera zarówno w domu Cullenów,
jak i jej własne samopoczucie, jedynie wszystko dodatkowo komplikowały. W efekcie
przyłapała się na tym, że właściwie już nie rozstawała się z notatnikiem,
gotowa w każdej chwili zapisać kolejne niezwykle haiku. Nie chciała tego,
wręcz obawiając się znajomego już impulsu, który nakazywał jej kreślić słowa,
które nawet w pełni nie należały do niej, ale już dawno przekonała się, że
próba obrony przed tym uczuciem najzwyczajniej w świecie nie ma sensu.
Instynktownie
zacisnęła palce na zawieszce w kształcie serduszka, którą nosiła
przytwierdzoną do bransoletki, którą podarował jej Lucas. Od chwili urodzin nie
rozstawała się z drobiazgiem nawet na moment, wręcz zaczynając odczuwać
chęć podziękowania wampirowi raz jeszcze za prezent, który nagle wydał jej się
przerażająco wręcz praktyczny. Ukryty wewnątrz serduszka pisak był praktycznie nieużywany,
jednak Claire obawiała się, że to wyłącznie kwestia czasu – i że prędzej
czy później doceni prezent od przyjaciela bardziej, aniżeli mogłaby
przypuszczać.
Coś było
nie tak… I była tego pewna, chociaż wciąż nie miała możliwości tego, by potwierdzić
swoje przeczucia. Co prawda od chwili pospiesznego powrotu rodziców do Miasta
Nocy mała okazję porozmawiać z ojcem – zaledwie raz – ale Rufus nie
sprawiał wrażenia chętnego do jakichkolwiek głębszych wyjaśnień. W zasadzie
rozmowa sprowadzała się do tego, że Layla uparła się czuwać przy Isabeau, a on
z kolei nie zamierzał zostawiać jej samej, bo była „odrobinę
nieprzewidywalna”, cokolwiek miało znaczyć to stwierdzenie z perspektywy
wampira, który regularnie bywał odrobinę szalony. Wiedziała, że zamierzali
wrócić i że wydarzyło się coś nie do końca dobrego, ale i tego Rufus
nie zamierzał jej tłumaczyć. Zdążyła już przywyknąć do tego, że jej ojciec
bywał co najmniej trudny w obejściu, ale wyjątkowo zaczynała tracić
cierpliwość do niedopowiedzeń oraz tego, że po raz kolejny włączył mu się tryb
nadmiernej nadopiekuńczości. Tak było zawsze, więc teoretycznie powinna była
się do tego przyzwyczaić, ale na dłuższa metę wampir potrafił być męczący – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Jakkolwiek
by nie było, rozmowa sprowadzała się przede wszystkim do tego, że miała
spokojnie siedzieć w Seattle i czekać. Nie byłoby w tym nic
złego, gdyby nie to, że chyba jedynie cudem nie dodał, że powinna meldować się co
godzinę, żeby miał pewność co do tego, że wciąż pozostawała żywa. W porządku,
sprawa z demonami, które kręciły się w okolicy, była dość wrażliwa,
ale to jeszcze nie znaczyło, że bliscy mieli pozwolić ją krzywdzić albo że sama
nie potrafiła o siebie zadbać. Z drugiej strony, to właśnie było
charakterystyczne dla Rufusa – mimo całego zaufania, którym ją darzył, woląc potraktować
ją jak małą dziewczynkę, byleby tylko nabrać pewności, że była bezpieczna.
Nie, nie
zamierzała wychodzić w pojedynkę. Tak, trzymała się blisko Aldero i Camerona,
kiedy już pojawiała się w szkole. Nie, wcale nie czuła się zagrożona, a dom
Cullenów wydawał się wystarczająco bezpieczny, by mogła dotrwać do powrotu jego
i mamy, kiedykolwiek miałoby to nastąpić.
I owszem, wciąż
żyła, a świat wcale się nie uległ samozniszczeniu, kiedy na trochę została
sama.
Teoretycznie
zachowanie ojca powinno było ją irytować, a jednak w jakiś pokrętny
sposób potrafiła je zrozumieć. Tak było zawsze, a Claire niejednokrotnie
miała okazję się przekonać, że myślenie Rufusa było proste i sprowadzało
się do tego, że zasada zaufanego zaufania sprowadzała się zawsze. Cóż,
oczywiście nie było tak, że nie ufał jej, a wręcz przeciwnie – naukowiec
najzwyczajniej w świecie obawiał się wszystkiego innego, najwyraźniej
woląc założyć, że przy swoim szczęściu bardzo łatwo mogłaby wpaść w kłopoty.
Zwłaszcza po tym, co spotkało ją ze strony Deana chyba faktycznie coś w tym
myśleniu było, ale z drugiej strony…
Dziękuję, tato.
Wypuściła
powietrze ze świstem, po czym przeczesała palcami ciemne włosy, próbując
doprowadzić się do przynajmniej względnego porządku. Stała przed domem, gdzie nerwowo
krążyła przy drzwiach okazałego garażu, podrygując i niecierpliwiąc się
coraz bardziej. Czekała na Aldero i Cammyego, chociaż bardziej
prawdopodobne było to, że jedynie drugi z bliźniaków tym razem pofatyguje
się do liceum. Ta jedna kwestia nie uległa zmianie, a Claire wcale nie
czuła potrzeby, żeby zrezygnować z chodzenia na zajęcia, chociaż wciąż nie
wyrobiła sobie jednoznaczniej opinii na temat uczęszczania do szkoły. Zwłaszcza
dla kogoś takiego jak ona, ludzkie liceum (Ba – jakiegokolwiek!) stanowiło
przyjemną odmianę, której potrzebowała po latach spędzonych z daleka od
normalnego świata.
Założyła
ramiona na piersiach, zmuszając się do tego, by w końcu zatrzymać się w miejscu.
Wzdrygnęła się mimowolnie, nagle zaniepokojona, chociaż nie była pewna skąd
brało się to uczucie. Jej ciałem jak na zawołanie wstrząsnął dreszcz, którego w żaden
sposób nie potrafiła zignorować, a tym bardziej zrozumieć, pomimo tego, że…
A potem doświadczyła
znajomego już wrażenia bycia obserwowaną i na moment zamarła, coraz
bardziej podenerwowała.
Zaraz po
tym – poruszając się trochę jak w transie – z wolna odwróciła się w stronę
linii drzew i zamarła.
Jak można kończyć rozdział w takim momencie? :(
OdpowiedzUsuńCzekam na kontynuację losów Isabeu i Joce :)
Cudowne rozdziały, w większości pełne napięcia, ale niektóre były spokojne i wyjaśniające co się tam dzieje :) nareszcie coś rozumiem po tym całym zagmatwaniu :D
~Rufus
No ja wiem, wiem – jestem okropna z tymi końcówkami c: Ale chyba do wybaczenia, prawda? :D Cieszę się, że wszystko jest jasne. W razie wątpliwości, zawsze możesz pisać do mnie – ja nie gryzę, chociaż plotki słyszałam różne =P
UsuńNessa.