6 marca 2016

Sto trzydzieści pięć

Elena
Wyczuła jego dezorientację, zupełnie jakby ta była jej własną. Rafael milczał i chociaż przynajmniej tymczasowo nic nie wskazywało na to, żeby miał się zdenerwować, coś w jego zachowaniu dało jej do myślenia. Nie była pewna, jak powinna to opisać, ale podświadomie czuła, że wcale nie był aż taki pewny siebie i rozluźniony, jak próbował ją do tego przekonać. Była gotowa przysiąc, że to jedynie pozory i że demon wciąż nie do końca radził sobie z tym, co działo się pomiędzy nimi, o ile to w ogóle było możliwe.
– Wydaje mi się, że już ci to tłumaczyłem – zauważył przytomnie, a na jej policzki jak na zawołanie wstąpił rumieniec, kiedy uprzytomniła sobie, że pytanie w istocie nie zabrzmiało szczególnie dobrze.
– Powiedziałeś jedynie, że nie chodziło rozkazy – zgodziła się. – I że tego nie rozumiesz, ale… Och, spróbuj mi wyjaśnić!
Zmrużył oczy, wyraźnie nieusatysfakcjonowany tym, czego próbowała się dowiedzieć. Już nie sprawiał wrażenia rozbawionego, a tym bardziej obojętnego, co uprzytomniło jej, że musiała zacząć dość wrażliwy temat – i to zwłaszcza dla kogoś, kto nie rozumiał emocji. Być może to nie było uczciwe, a już na pewno nie pomagało Rafie w oswojeniu się ze wszystkim tym, czego doświadczał w ostatnim czasie, ale nie dbała o to. Wszyscy zawsze i tak powtarzali, że była egoistką, więc z równym powodzeniem mogła pokusić się o myślenie o sobie, tym bardziej, że to była jedna z tych skomplikowanych sytuacji, kiedy myślenie o sobie wydawało się w pełni uzasadnione i naturalne. Nie chciała się nad tym zastanawiać, w zamian w pełni skoncentrowana tylko i wyłącznie na pytaniu, które mu zadała i tym, by w końcu ustalić wszystko to, co wydawało jej się istotne.
Cholera, to było ważne. Czuła, że musi przynajmniej spróbować uporządkować pewne kwestie, póki jeszcze nie postradała zmysłów. Czuła, że dostanie szału, jeśli w porę nie zrozumie, czy Rafael… czy on…
Jak daleko mogli oboje zabrnąć w tym, co czuli? Jak daleko On miał być w stanie…?
– Jakie to ma znaczenie? – usłyszała i wzdrygnęła się niekontrolowanie, kiedy doszły do niej jego słowa.
Zacisnęła usta, by powstrzymać się od przekleństwa. Natychmiast rozpoznała ten ton, bez trudu pojmując, że demon znowu robił to, co i za każdym razem, kiedy w grę wchodziły emocje – wycofywał się, próbując udawać, że nic szczególnego nie ma miejsca. Słuchała go i to wystarczyło, by podsycić jej irytację i wątpliwości, doprowadzając do tego, że zapragnęła porządnie nim potrząsnąć, byleby nie próbował traktować jej w ten sposób. Dlaczego raz po raz musieli wracać do punktu wyjścia, skoro on…?
Rafael zmrużył oczy, po czym z wolna przesunął się w jej stronę. Nie zaprotestowała, kiedy musnął palcami jej policzek, by po chwili ująć jej twarz w obie dłonie, nachylając się w jej stronę w taki sposób, jakby znowu chciał ją pocałować. Serce zabiło jej szybciej i chociaż początkowo znowu zapragnęła go odepchnąć, ostatecznie nie zrobiła tego, zbyt zafascynowana jego bliskością. Próba trzymania serafina na dystans wydawała się czymś nieprawdopodobnym, co znajdowało się gdzieś poza jej zasięgiem, równie niemożliwe, co i wieczne wstrzymywanie oddechu.
– Wciąż nie rozumiem – przyznał, delikatnie odchylając jej głowę do tyłu. Czuła, że jego spojrzenie skoncentrowało się na jej gardle, wyeksponowanym na tyle dobrze, że gdyby tylko zechciał, mógłby wgryźć się w nie z równie wielką wprawą, co i Hunter. – Nie jestem zachwycony tym, że musze ci o tym powiedzieć, ale…
– Jesteśmy tutaj tylko my – zauważyła przytomnie.
Po jego spojrzeniu poznała, że dla niego to dość marne pocieszenie, ale ostatecznie zdecydowała się tego nie komentować. Wyprostowała się, pozwalając żeby przesunął się jeszcze bliżej, chociaż podświadomie czuła, że nie powinna pozwalać mu na aż tak wiele – nie, skoro nie miała pewności, co do tego, jak w rzeczywistości ją traktował. Gdyby przynajmniej mogła określić, co takiego działo się z nim od chwili tego pocałunku…
– To prawda – przyznał w końcu, chociaż po jego tonie trudno było stwierdzić, czy podchodził do tej kwestii w jakikolwiek pozytywny sposób. Nie miała pewności co do czegokolwiek, co miało z nim związek, a jakby tego było mało, bliskość demona raz po raz komplikowała wszystko, przyprawiając ją o zawroty głowy.
– Ale…? – podsunęła mu usłużnie.
Bezceremonialnie przygarnął ją do siebie, aż wylądowała w jego ramionach. Trzymał ją w zdecydowany sposób, prawie jak zdobycz, której tak łatwo nie zamierzał wypuścić z objęć.
– Ale dla mnie to nienaturalne, co powtarzam już po raz kolejny. Eleno… Mieszasz mi w głowie – oznajmił z przekonaniem, po czym lekko przekrzywił głowę, jakby chcąc spojrzeć na nią pod innym kątem. – Nie wiem, czego tak naprawdę chcę.
To w takim razie witaj w klubie, bo ja też nie, pomyślała w oszołomieniu, drżąc, kiedy jego oddech musnął jej policzek.
– Nie wiesz, czy może obawiasz się tego, co mogłoby się stać, gdybyś spróbował otworzyć się na uczucia? – powiedziała już na głos, nawet nie próbując zastanawiać się nad doborem słów.
Zareagował błyskawicznie, a ona w ułamku sekundy boleśnie wylądowała na plecach, przyciśnięta do ziemi. Nachylił się nad nią, wcześniej unieruchamiając obie jej ręce tuż nad głową, kiedy zdecydowanym ruchem zacisnął obie dłonie na jej nadgarstkach. Wyczuła jego podenerwowanie, jednak kiedy zdecydowała się spojrzeć mu w oczy, w spojrzeniu doszukała się tylko i wyłącznie błysku zaciekawienia oraz… swego rodzaju fascynacji?
– Zarzucasz mi tchórzostwo? – wycedził przez zaciśnięte zęby, obdarzając ją tak przenikliwym, gniewnym spojrzeniem, że chyba musiałaby być szalona, żeby potwierdzić – i to nawet w żarach.
– Nie – zapewniła pośpiesznie, po czym przełknęła z trudem, kiedy coś ścisnęło ją w gardle. Jej głos zabrzmiał dziwnie, częściowo zdławiony i jakby odległy. – A strach to jeszcze nie słabość – dodała, a demon prychnął, kwitując jej słowa wymownym parsknięciem.
– Tak uważasz? – zadrwił, ale nie pozwoliła na to, żeby wytrącił ją z równowagi.
Wypuściła powietrze ze świstem, bezskutecznie próbując wyrównać oddech. Jego bliskość nie pomagała, tym bardziej, że demon praktycznie na niej leżał, a jego czarne skrzydła raz po raz – niby to przypadkowo – muskały jej policzek.
– Sądzę, że tak – oznajmiła, siląc się na spokój i próbując zabrzmieć choć odrobinę przekonywująco. – Nie rozumiesz tego, więc masz wątpliwości. Uważasz to za słabość, a jednak… Tylko głupcy się nie boją – dodała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Kiedy zachowujesz się w ten sposób, jestem przerażona, a jednak… Ale ty zawsze miałeś mnie za słabą, co Rafa?
Nie spodziewała się odpowiedzi, więc nawet w niewielkim stopniu nie zaskoczył ją tym, że zamilkł. Obserwowała go z uwagą, próbując nadążyć za zmiennymi nastrojami i stwierdzić, jak tak naprawdę odbierał jej słowa. Nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad kwestia emocji, ich braku albo tego, czym tak naprawdę był strach, jednak od chwili pojawienia się Rafaela bardzo wiele kwestii uległo zmianie. Spędzając czas ze swoim potencjalnym zabójcą musiała otworzyć się dosłownie na każdą możliwość, stopniowo poznając tę stronę siebie, której dotychczas nie była świadoma. Czuła, że zmienia się przy nim i chociaż wciąż nie miała pewności, co powinna o takim stanie rzeczy sądzić, podświadomie pragnęła wymóc na Rafaelu dokładnie to samo – to, żeby jej zaufał i otworzył się na coś, co dotychczas było dla niego obce i co przez całe wieki traktował jako słabość.
Wyczuła, że uścisk na jej nadgarstkach słabnie, ale nie próbowała tego wykorzystywać. W zamian spojrzała Rafie w oczy, chociaż nie miała pojęcia, co tak naprawdę chciała w ten sposób osiągnąć. Wiedziała, że przynajmniej powinna spróbować zrobić coś sensownego, co wyszłoby na dobre im oboje, jednak w głowie miała pustkę, a próba pojęcia czegoś, co wydawało się całkowicie pozbawione sensu, jedynie wszystko dodatkowo komplikowała.
– Och, tak, jesteś słaba – usłyszała nagle, ale głos Rafy brzmiał dziwnie, niemalże zaczepnie, a gdyby musiała zgadywać, bez wahania oznajmiłaby, że skrzydlaty właśnie próbował się z niej naigrywać. – Czuję to zwłaszcza wtedy, kiedy próbujesz dać mi w twarz.
– Ach, to nie jest śmieszne! Próbuję rozmawiać o poważnych sprawach i…
Zniecierpliwiony i najwyraźniej obojętny na jej słowa, jak gdyby nigdy nic nachylił się w jej stronę, by musnąć wargami jej usta. Zrobił to gwałtownie i w pośpiechu, nie chcąc ryzykować jakiegokolwiek protestu z jej strony, a w pierwszym odruchu Elena nawet nie próbowała z nim walczyć. Dopiero po chwili zdołała otrząsnąć się na tyle, żeby napiąć mięśnie i – wcześniej oswobodziwszy dłonie – zacisnąć obie ręce na jego ramionach, jednak nawet próba odepchnięcia go nie zrobiła na nim wrażenia.
Cholerny demon!
– Rafael! – jęknęła, a przynajmniej próbowała, z gardła jednak wyrwał jej się jedynie zdławiony, nic nieznaczący jęk.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że w istocie go pragnęła, całą sobą chcąc kontynuować i przynajmniej na moment zapomnieć o towarzyszących jej wątpliwościach. W końcu kogo tak naprawdę obchodziło to, czy Rafael rozumiał jej rozterki, czy też nie? Liczyły się pocałunki oraz to, że miała przynajmniej namiastkę tego, co mogłaby osiągnąć, gdyby nieśmiertelny w końcu otworzył się na emocje, które odczuwał. Gdyby tylko sobie na to pozwolił…
Rób tak dalej, a będziesz cierpiała. Dla niego to nic nie znaczy, a przynajmniej na razie nie jest w stanie ci tego określić, a skoro tak… Obiecujesz sobie za dużo, odezwał się cichy, irytujący głosik w jej głowie. Elena zesztywniała, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że jej podświadomość ma absolutną rację, a ona zachowuje się jak pierwsza naiwna. Po prostu to przerwij, zanim…
Rafa odsunął się nagle, zaledwie o kilka centymetrów, ale to wystarczyło, żeby mogła spróbować złapać oddech. On też ciężko dyszał, chociaż w jego przypadku wydawało się to całkowicie zbędne, skoro najpewniej nie potrzebował powietrza, żeby normalnie funkcjonować.
– Po prostu mi pokaż – zaproponował i w jakiś pokrętny sposób te słowa zmieniły wszystko. – Już i tak jest mi wszystko jedno… Pokaż mi, tak jak zrobiłaś to z pocałunkami.
– Co takiego? – zapytała w oszołomieniu.
Nachylił się w jej stronę na tyle blisko, że jego ciemne włosy musnę blady policzek Eleny. W tamtej chwili omal nie wyszła z siebie, jednak zmusiła się do tego, żeby leżeć spokojnie.
– Proponuję, żebyśmy zawarli mały układ – oznajmił niemalże pogodnym tonem, zupełnie jakby dyskutowali na temat równie neutralny, co i pogoda. Jego oczy błyszczały intensywnie, zdradzając podekscytowanie i sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo. – Będę uczyć cię walczyć, a tym w zupełności mi się poddasz – zaczął, więc natychmiast otworzyła usta, chcąc zaprotestować. Uciszył ją spojrzeniem, w pośpiechu wyrzucając z siebie kolejne słowa, by nie ryzykować, że jednak mu przerwie. – I tak w tej kwestii postawię na swoim, Eleno. Gdybyś jednak zechciała pójść mi na rękę i pewne sprawy ułatwić… Niech część naszych spotkań należy tylko i wyłącznie do mnie. Będę cię uczył, a ty zrobisz wszystko, żeby opanować to, czego od ciebie oczekuję.
– A czym to się różni od tego, co robimy teraz? – warknęła, jednak decydując się wtrącić. – Może się nie znam, ale nazwanie tego „układem” nie zmieni terroru w przyjemność – dodała, nie dbając o to, że najpewniej zaczyna dramatyzować.
Rafael parsknął śmiechem, po czym wywrócił oczami, wyraźnie rozbawiony.
– Więc to jest terror? – powtórzył z wyraźną dozą sceptycyzmu. – Eleno, obrażasz mnie. Dopiero mógłbym ci pokazać na co mnie stać… Chyba, że jesteś bardziej zainteresowana dalszą częścią tego, co mam ci do powiedzenia – dodał, a ona uniosła brwi ku górze, sama niepewna tego, czy powinna się śmiać, czy może płakać.
– Jeszcze nie skończyłeś?!
Rzucił jej wymowne, poirytowane spojrzenie, ale zdecydowała się tego nie komentować. Jej myśli pędziły do przodu, plątając się ze sobą i tworząc dość niepokojącą wizję tego, co mógł wymyślić sobie Rafael. Co jeszcze zamierzał spróbować na niej wymóc? Miała się uśmiechać, kiedy będzie ją dręczył, każąc biegać do upadłego albo raz po raz powalając na ziemię, o ile ponownie pokusiłby się o trening walki wręcz…?
– Jeśli to cię interesuje, druga część naszego układu zakłada, że decyzja o spędzeniu pozostałego czasu zależałaby od ciebie… Ale skoro wolisz terror… – dodał niewinnym tonem, nagle prostując się i próbując odsunąć.
– Co takiego? – wyrzuciła z siebie na wydechu, co najmniej oszołomiona jego słowami; jej dłoń jak na zawołanie zacisnęła się na jego ramieniu, kiedy spróbowała przymusić go do tego, żeby został. Wiedziała, że robił to specjalnie, najpewniej podejrzewając, że zamierzała zareagować w ten sposób, ale nawet nie próbowała się nad tym zastanawiać, uparcie ignorując również błysk złośliwości, której doszukała się w jego jasnych oczach. – Co ty próbujesz mi powiedzieć?
– Nic szczególnego – odpowiedział wymijająco, ale przynajmniej tym razem przynajmniej nie próbował jej zwodzić. – To proste, Eleno. Współpracuj ze mną, żebym mógł odpowiednio cię chronić, a ja… Powiedzmy, że w zamian przynajmniej spróbuję ci zaufać – powiedział, chociaż to stwierdzenie przyszło mu z wyraźnym trudem. – Chcę przynajmniej spróbować tego, o czym mówisz, ale… Skoro twoim zdaniem to takie proste, pokaż mi, czym jest człowieczeństwo – i to najlepiej w taki sposób, żebym uwierzył, że istnieje choć odrobina sensu w tym, żebym spróbował je zachować.
Kiedy zaraz po tym raz jeszcze spróbował ją pocałować, nie widziała żadnego powodu, dla którego miałaby się przed nim bronić.
Claire
Martwiła się, chociaż za wszelką cenę usiłowała przekonać samą siebie do tego, że nie istnieje żaden sensowny powód do tego, żeby się przejmowała. Mimo wszystko zdawała sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak w Mieście Nocy, a przedłużająca się nieobecność rodziców jedynie utwierdzała ją w tym przekonaniu. Fakt, że wujek Gabriel chodził tak podminowany, że chyba jedynie cudem jeszcze nikogo nie zamordował w afekcie (i to akurat teraz, kiedy Rufusa nie było w pobliżu, więc wampir nie mógł go zdenerwować) sam w sobie wydawał się wymowny, dodatkowo podsycając jej obawy względem Isabeau.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Claire podświadomie wiedziała, że coś jest nie tak – i że był to jeden z tych podszeptów intuicji, których nie powinna ignorować. Do tej pory pamiętała słowa ciotki, kiedy ta wspominała o wielkim darze oraz genach, które zawdzięczała Licavolim. W jej rodzinie kobiety zawsze były wyjątkowe i to w dość wrażliwy sposób, który była w stanie określić wyłącznie mianem przekleństwa, co bynajmniej nie poprawiało jej nastroju. W ostatnim czasie wszystko było nie tak, a atmosfera zarówno w domu Cullenów, jak i jej własne samopoczucie, jedynie wszystko dodatkowo komplikowały. W efekcie przyłapała się na tym, że właściwie już nie rozstawała się z notatnikiem, gotowa w każdej chwili zapisać kolejne niezwykle haiku. Nie chciała tego, wręcz obawiając się znajomego już impulsu, który nakazywał jej kreślić słowa, które nawet w pełni nie należały do niej, ale już dawno przekonała się, że próba obrony przed tym uczuciem najzwyczajniej w świecie nie ma sensu.
Instynktownie zacisnęła palce na zawieszce w kształcie serduszka, którą nosiła przytwierdzoną do bransoletki, którą podarował jej Lucas. Od chwili urodzin nie rozstawała się z drobiazgiem nawet na moment, wręcz zaczynając odczuwać chęć podziękowania wampirowi raz jeszcze za prezent, który nagle wydał jej się przerażająco wręcz praktyczny. Ukryty wewnątrz serduszka pisak był praktycznie nieużywany, jednak Claire obawiała się, że to wyłącznie kwestia czasu – i że prędzej czy później doceni prezent od przyjaciela bardziej, aniżeli mogłaby przypuszczać.
Coś było nie tak… I była tego pewna, chociaż wciąż nie miała możliwości tego, by potwierdzić swoje przeczucia. Co prawda od chwili pospiesznego powrotu rodziców do Miasta Nocy mała okazję porozmawiać z ojcem – zaledwie raz – ale Rufus nie sprawiał wrażenia chętnego do jakichkolwiek głębszych wyjaśnień. W zasadzie rozmowa sprowadzała się do tego, że Layla uparła się czuwać przy Isabeau, a on z kolei nie zamierzał zostawiać jej samej, bo była „odrobinę nieprzewidywalna”, cokolwiek miało znaczyć to stwierdzenie z perspektywy wampira, który regularnie bywał odrobinę szalony. Wiedziała, że zamierzali wrócić i że wydarzyło się coś nie do końca dobrego, ale i tego Rufus nie zamierzał jej tłumaczyć. Zdążyła już przywyknąć do tego, że jej ojciec bywał co najmniej trudny w obejściu, ale wyjątkowo zaczynała tracić cierpliwość do niedopowiedzeń oraz tego, że po raz kolejny włączył mu się tryb nadmiernej nadopiekuńczości. Tak było zawsze, więc teoretycznie powinna była się do tego przyzwyczaić, ale na dłuższa metę wampir potrafił być męczący – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
Jakkolwiek by nie było, rozmowa sprowadzała się przede wszystkim do tego, że miała spokojnie siedzieć w Seattle i czekać. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że chyba jedynie cudem nie dodał, że powinna meldować się co godzinę, żeby miał pewność co do tego, że wciąż pozostawała żywa. W porządku, sprawa z demonami, które kręciły się w okolicy, była dość wrażliwa, ale to jeszcze nie znaczyło, że bliscy mieli pozwolić ją krzywdzić albo że sama nie potrafiła o siebie zadbać. Z drugiej strony, to właśnie było charakterystyczne dla Rufusa – mimo całego zaufania, którym ją darzył, woląc potraktować ją jak małą dziewczynkę, byleby tylko nabrać pewności, że była bezpieczna.
Nie, nie zamierzała wychodzić w pojedynkę. Tak, trzymała się blisko Aldero i Camerona, kiedy już pojawiała się w szkole. Nie, wcale nie czuła się zagrożona, a dom Cullenów wydawał się wystarczająco bezpieczny, by mogła dotrwać do powrotu jego i mamy, kiedykolwiek miałoby to nastąpić.
I owszem, wciąż żyła, a świat wcale się nie uległ samozniszczeniu, kiedy na trochę została sama.
Teoretycznie zachowanie ojca powinno było ją irytować, a jednak w jakiś pokrętny sposób potrafiła je zrozumieć. Tak było zawsze, a Claire niejednokrotnie miała okazję się przekonać, że myślenie Rufusa było proste i sprowadzało się do tego, że zasada zaufanego zaufania sprowadzała się zawsze. Cóż, oczywiście nie było tak, że nie ufał jej, a wręcz przeciwnie – naukowiec najzwyczajniej w świecie obawiał się wszystkiego innego, najwyraźniej woląc założyć, że przy swoim szczęściu bardzo łatwo mogłaby wpaść w kłopoty. Zwłaszcza po tym, co spotkało ją ze strony Deana chyba faktycznie coś w tym myśleniu było, ale z drugiej strony…
Dziękuję, tato.
Wypuściła powietrze ze świstem, po czym przeczesała palcami ciemne włosy, próbując doprowadzić się do przynajmniej względnego porządku. Stała przed domem, gdzie nerwowo krążyła przy drzwiach okazałego garażu, podrygując i niecierpliwiąc się coraz bardziej. Czekała na Aldero i Cammyego, chociaż bardziej prawdopodobne było to, że jedynie drugi z bliźniaków tym razem pofatyguje się do liceum. Ta jedna kwestia nie uległa zmianie, a Claire wcale nie czuła potrzeby, żeby zrezygnować z chodzenia na zajęcia, chociaż wciąż nie wyrobiła sobie jednoznaczniej opinii na temat uczęszczania do szkoły. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona, ludzkie liceum (Ba – jakiegokolwiek!) stanowiło przyjemną odmianę, której potrzebowała po latach spędzonych z daleka od normalnego świata.
Założyła ramiona na piersiach, zmuszając się do tego, by w końcu zatrzymać się w miejscu. Wzdrygnęła się mimowolnie, nagle zaniepokojona, chociaż nie była pewna skąd brało się to uczucie. Jej ciałem jak na zawołanie wstrząsnął dreszcz, którego w żaden sposób nie potrafiła zignorować, a tym bardziej zrozumieć, pomimo tego, że…
A potem doświadczyła znajomego już wrażenia bycia obserwowaną i na moment zamarła, coraz bardziej podenerwowała.
Zaraz po tym – poruszając się trochę jak w transie – z wolna odwróciła się w stronę linii drzew i zamarła.

2 komentarze:

  1. Jak można kończyć rozdział w takim momencie? :(
    Czekam na kontynuację losów Isabeu i Joce :)
    Cudowne rozdziały, w większości pełne napięcia, ale niektóre były spokojne i wyjaśniające co się tam dzieje :) nareszcie coś rozumiem po tym całym zagmatwaniu :D
    ~Rufus

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wiem, wiem – jestem okropna z tymi końcówkami c: Ale chyba do wybaczenia, prawda? :D Cieszę się, że wszystko jest jasne. W razie wątpliwości, zawsze możesz pisać do mnie – ja nie gryzę, chociaż plotki słyszałam różne =P

      Nessa.

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa