Jocelyne
W milczeniu wpatrywała się w wizytówkę.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdołała zapanować nad sobą na
tyle, by spojrzeć na mamę. Renesmee wciąż skupiona była na drodze, przez co
początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego, że cokolwiek mogłoby się
zmienić. Sama Joce wciąż nie miała pewności, co takiego czuje i myśli,
jednak podświadomie przeczuwała, że właśnie natrafiła na dość istotny ślad – i że
koniecznie musi dowiedzieć się więcej.
– Mamo…
Natychmiast
poczuła na sobie zatroskane spojrzenie pary czekoladowych tęczówek. Nessie
chciała coś powiedzieć, ale córka nie dała jej po temu okazji, w zamian
bez zbędnych wyjaśnień wyciągając wizytówkę w jej stronę. Oczy dziewczyny
rozszerzyły się nieznacznie, a Jocelyne doszukała się w jej
spojrzeniu zrozumienia. Mama westchnęła cicho, nieznacznie potrząsając głową i wydając
się w pośpiechu szukać jakiegoś sensownego wyjaśnienia, zupełnie jakby
miała na sumieniu coś, czego nie powinna.
– Dostałam
ją od Castiela – powiedziała w końcu i zrobiła taki ruch, jakby
chciała zabrać wizytówkę, Joce jednak nie zamierzała jej na to pozwolić. –
Wiedział, że się o ciebie martwię, więc chciał pomóc. Nie mogłam
powiedzieć mu, że to po prostu telepatia – dodała z bladym uśmiechem, ale
dziewczyna wcale nie poczuła się dzięki temu lepiej.
– To nie
jest dojrzewanie, mamo – westchnęła, w końcu decydując się nazwać rzeczy
po imieniu. – Coś jest ze mną nie tak.
Czekoladowe
oczy Renesmee pociemniały, a ona sama w niemalże kurczowy sposób
ścisnęła kierownicę. Uśmiech zniknął, wyparty przez wyraźne zmartwienie, to
jednak nie zrobiło na Joce większego wrażenia. Wiedziała, że mama się
przejmowała, zresztą nie jako jedyna – i to zwłaszcza po tym, co
zdecydowała się wyznać jej i Gabrielowi podczas ostatniej rozmowy. Tak
było lepiej, a dziewczyna wbrew wszystkiemu czuła ulgę, mając świadomość tego,
że rodzice starają się pomóc jej w zrozumieniu i zapewnić
bezpieczeństwo. Chciała ot tak zaakceptować to, że wszystko sprowadzało się
wyłącznie do hormonów oraz tego, że nie była jak swoi rówieśnicy, ale… nie
potrafiła.
Zawahała się
na moment, w duchu żałując, że nie mogła tak po prostu powiedzieć Renesmee
o Rosie. To mogłoby wiele ułatwić – zwierzenie się z czegoś, co aż do
tego stopnia ją dręczyło. Pragnęła wyrzucić z siebie wszelakie
wątpliwości, chcąc przynajmniej wierzyć w to, że mama będzie w stanie
wytłumaczyć jej wszystko to, co działo się wokół niej. Potrzebowała tego,
jednak próba oszukiwania samej siebie nie prowadziła do niczego dobrego, a Joce
coraz lepiej to rozumiała. Prawda wydawała się lepsza nawet od
najprzyjemniejszego kłamstwa, a jeśli wyjaśnienie miałoby sprowadzać się
do tego, że jednak była szalona…
– To nie
tak, kochanie – obruszyła się Renesmee. Jej głos zabrzmiał stanowczo, tak, że
Jocelyne nie miała najmniejszych wątpliwości co do tego, że pół-wampirzyca
naprawdę chciała wierzyć w swoje słowa. – Nie wiem, co się dzieje, ale na
pewno jest jakieś wyjaśnienie. Jesteś wyjątkowa… To jedno mogę powiedzieć ci z całą
pewnością.
– Być może
– przyznała niechętnie. – Ale jestem też człowiekiem, mamo. I boję się, bo
już niczego nie rozumiem.
Jeszcze
kiedy mówiła, poczuła delikatne szarpnięcie, kiedy samochód zjechał na bok,
ostatecznie zatrzymując się na pierwszym bezpiecznym, wolnym miejscu, jakie
znalazła Renesmee. Joce zawahała się, nagle zaczynając wątpić w to, czy
przypadkiem nie powiedziała o słowo za dużo i jakiejś swojej
rodzicielki nie uraziła. Wciąż czuła się okropnie na samą myśl o tym, że
rodzice mogliby się od niej odwrócić, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę
z tego, że to co najmniej niedorzeczne. Kiedy na dodatek mama jak gdyby
nigdy nic otoczyła ją ramionami, ledwo tylko mogła sobie na to pozwolić, Jocelyne
z miejsca wyzbyła się wszelakich wątpliwości, przez dłuższą chwilę
skupiona wyłącznie na obejmujących ją ramionach. Bliskość znajomych, ciepłych
ramion sprawiała jej przyjemność, pozwalając się rozluźnić i poczuć choć
odrobinę bezpieczniej.
– Wszystko
jest w porządku – usłyszała przy uchu. Zadrżała, kiedy ciepły oddech
musnął jej odsłonięty policzek. – Coś wymyślimy, ale musisz nam zaufać. Joce,
kochanie, cokolwiek się dzieje…
– Wiem o tym
– przerwała pośpiesznie. – Ale chciałabym zrozumieć, pewnie bardziej od was. Co
takiego powiedział ci Castiel? – zapytała wprost, chcąc jak najszybciej przejść
do rzeczy.
Wiedziała,
że Renesmee nie ma ochoty na tę rozmowę, nie wspominając o zrzucaniu na
nią jakichkolwiek dodatkowych zmartwień. W oczach rodziców wciąż była małą
dziewczynką, która potrzebowała opieki i tego, by zapewnić jej
bezpieczeństwo. Nie dziwiło ją to, tym bardziej, że często w ten właśnie
sposób się czuła – mała i nieporadna, otoczona istota o wiele
silniejszymi i bardziej doskonałymi niż ona sama kiedykolwiek mogłaby być.
W przeszłości tak wiele razy przewracała się, raniła i straszyła
bliskich tym, że mogłaby zrobić sobie krzywdę – ze swoim szczęściem najpewniej
przypadkiem, podczas robienia czegoś z założenia bezpiecznego – że rodzice
już chyba nauczyli się ją chronić, nawet jeśli jednocześnie usiłowali zrobić
wszystko, by potrafiła radzić w pojedynkę.
Cóż, teraz
musiała się na to zdobyć, niezależnie od tego, jak trudnym zadaniem by się to
nie wydawało. Czuła, że musi wziąć sprawy w swoje ręce i chociaż wiedziała,
że słuchanie się Rosy jest niczym pogoń za snem, nie mogła powstrzymać się przed
tym, by przynajmniej spróbować sprawdzić to, czego się dowiedziała. W takim
wypadku była gotowa zrobić wszystko, byleby wyciągnąć informację od mamy, nawet
jeśli ta nieszczególnie paliła się do konkretnych wyjaśnień.
– Castiel…
Cóż, nie powiedziałam mu dużo, więc nie zna sprawy. Wspominał coś o lękach
nocnych, ale… – Mama urwała, po czym zdecydowanie potrząsnęła głową. – To tylko
jego sugestie.
– A to?
– naciskała, unosząc wizytówkę. – To ma jakiś związek z tym, co ci
powiedział?
Renesmee westchnęła.
– Podobno
to projekt, który zajmuje się przypadkami problemów ze snem i umysłem, ale
to jeszcze o niczym nie świadczy – przyznała niechętnie, po czym
westchnęła cicho. – Joce, kochanie, mam nadzieję, że nie zrozumiałaś tego jakoś
źle. Żadne z nas nie uważa, że jesteś szalona, a już na pewno nie
zamierza oddać cię do jakiegokolwiek ośrodka! – zapewniła, na moment tracąc
kontrolę nad sobą i brzmieniem głosu.
Jocelyne
nie odpowiedziała od razu, w pierwszej kolejności raz jeszcze przypatrując
się wizytówce. Czuła się dziwnie oszołomiona i przesadnie wręcz spokojna,
ogarnięta całą mieszanką trudnych do zinterpretowania uczuć. Milczała, całą
uwagę poświęcając wytłuszczonemu napisowi i mając wrażenie, że przypatruje
mu się tak długo, że ten zdążył wypalić się w jej umyśle.
„Projekt
Beta”.
Wciąż nie
miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale to już nie miało
znaczenia. Jeszcze kilka godzin wcześniej najpewniej byłaby przerażona, gdyby
na myśl przyszło jej to, że miałaby zostać zamknięta w jakimkolwiek
miejscu, a już zwłaszcza takim, które mogłoby mieć związek z osobami
nie do końca zdrowymi na umyśle, jednak w tamtej chwili było zupełnie
inaczej. Myślała o tym, a także o słowach Rosy, nie mogąc pozbyć
się wrażenia, że sprawa jest o wiele bardziej złożona. Czuła, że powinna
zgodzić się na wszystko, jakby coś ciągnęło ją do miejsca, które zasugerował
Castiel, chociaż nie była pewna dlaczego.
Jeśli
faktycznie oszalała, potrzebowała pomocy. Z drugiej strony, czy
szaleństwem było to, że usłyszała o „Projekcie Beta” jeszcze przed
znalezieniem wizytówki? Jak zwykły wytwór jej wyobraźni mógłby jej zasugerować
coś, o czym sama nie miała pojęcia? Rosa była prawdziwa, oczywiście w takim
stopniu, w jakim mogłaby być realna dziewczyna, której nikt inny nie
widział. W tamtej chwili Jocelyne coraz bardziej żałowała tego, że
narobiła zamieszania i że nie poprowadziła rozmowy z Rosą inaczej,
tak, by móc poznać odpowiedzi na jak najwięcej z dręczących ją pytań, ale
teraz to nie miało znaczenia. Jeśli faktycznie z jakiegoś powodu powinna
była zgłosić się do tajemniczego projektu, być może w istocie musiała się
na to zdobyć, by – przy odrobinie szczęścia, o ile to w ogóle miało
być jej dane – zrozumieć przynajmniej część z tego, co działo się wokół
niej.
– Wiem,
mamo – usłyszała własny głos. Chociaż w jej wnętrzu panowała istna burza, a niespójne
myśli i obawy mieszały się ze sobą, tworząc niebezpieczne, wybuchowe
połączenie, jej słowa okazały się brzmieć zaskakująco wręcz spokojnie. – Wiem,
że byście mi tego nie zrobili, ale… – Urwała, mając wrażenie, że coś ściska ją w gardle.
– Ale co? –
zaniepokoiła się Nessie. – Joce, kochanie, co się dzieje? Musisz mi powiedzieć,
jeśli mam być w stanie ci pomóc – przypomniała, ale dziewczyna jedynie
pokręciła głową.
Owszem,
rodzice mogli jej pomóc, ale raczej nie w sposób, którego którekolwiek z nich
mogłoby oczekiwać. Wszystko sprowadzało się do tej jednej wizytówki i Castiela,
chociaż sądząc po reakcji mamy, Joce szczerze wątpiła w to, by ta
entuzjastycznie zareagowała na jej prośbę.
– Chcę po
prostu zrozumieć siebie – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa.
– Gubię się w tym wszystkim, a to, co wam powiedziała… Wszyscy wiemy,
że to nie jest normalne.
– Dla
innych pół-wampirów pewnie tak, ale w twoim przypadku może być inaczej,
Joce – zapewniła pośpiesznie Renesmee. – Posłuchaj… Myślałam o to, żeby
zapytać o ciebie Rufusa. Twój wujek na pewno coś słyszał – stwierdziła, a Jocelyne
parsknęła śmiechem.
– Nawet
jeśli nie słyszał, to znajdzie sposób na to, żeby się wytłumaczyć. Zresztą
gdyby wiedział, to pewnie już dawno by się pochwalił, zwłaszcza, że
niejednokrotnie męczyłam go pytaniami o to, czym tak naprawdę się różnię.
– Zamilkła i uśmiechnęła się blado na wspomnienie pewnego odległego
incydentu z przeszłości, kiedy jako mała dziewczynka, o umyśle co najwyżej
pięciolatki, bez ogródek zapytała naukowca o to, skąd się wzięła. Jego
reakcję pamiętała do tej pory, zresztą tak jak i to, że przy pierwszej
okazji znalazł sposób na to, żeby pozbyć się jej z laboratorium. – Z kolei
Castiel…
– Castiel –
powtórzyła z powątpiewaniem mama. – Co ty próbujesz mi powiedzieć,
Jocelyne?
Chociaż
pytała, Joce była pewna, że zaczynała podejrzewać dokąd tak naprawdę zmierzała
ta rozmowa. Fakt, że Nessie nie sprawiała wrażenia zaskoczonej, kiedy raz
jeszcze podsunęła jej wizytówkę, również wydał się dziewczynie dość wymowny. W głowie
miała pustkę i wciąż nie potrafiła stwierdzić, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać, ale pomimo tych niedogodności nawet przez moment nie zawahała się
przed dalszym działaniem.
Zauważyła,
że mama pobladła nieznacznie, wyraźnie zaniepokojona. Dłonie znowu zacisnęła na
kierownicy zaparkowanego auta, po czym wbiła wzrok w przednią szybę, przez
dłuższą chwilę po prostu wpatrując się w przemykające ulicą auta. Wydawała
się spięta i niespokojna, co bynajmniej nie poprawiło nastroju Joce, tym
bardziej, że nigdy nie chciała martwić któregokolwiek ze swoich bliskich. Mogła
tylko zgadywać, jak czuli się rodzice, co prawda w przeciwieństwie do niej
nie musząc męczyć się z całym tym szaleństwem, ale bez wątpienia ciepiąc z powodu
narastającego poczucia bezradności. Gdyby tylko mogli, na pewno natychmiast by
jej pomogli, ale w obecnej sytuacji…
– Nie będę
miała do nikogo pretensji, zwłaszcza do was. To nie jest tak, że mnie gdzieś
oddajecie, zresztą… – podjęła i zawahała się na moment. – Ile tak naprawdę
powiedział ci Castiel, mamo?
– Właściwie
nic, bo nie pytałam – przyznała Renesmee, wzdychając cicho. – Nawet o tym
nie myślałam. Nie sądzę, żeby to ci było potrzebne, skarbie.
Uśmiechnęła
się w pozbawiony wesołości sposób, ledwo powstrzymując się przed
wywróceniem oczami. Sama chciała, żeby sprawy okazały się proste i łatwe
do rozwiązania, ale na razie nic na to na to nie wskazywało, a gdyby jednak
musiała szukać pomocy z zewnątrz…
– Ale
możesz się dowiedzieć, prawda? – naciskała, nie kryjąc podekscytowania, ale i obaw.
– Tylko tyle. Jestem… ciekawa.
– Ciekawa…
– Mama wciąż nie wyglądała na przekonaną, milcząca i spięta w stopniu,
którego Joce nawet nie podejrzewała. Już nie próbowała udawać, być może
rozumiejąc to, że próba kłamstwa nie ma sensu, a już na pewno nie przynosi
jej córce ukojenia. – Joce…
– Jestem
pewna – powiedziała z naciskiem, podejrzewając jakie będzie pytanie.
Jeszcze
kiedy mówiła, zmusiła się do tego, żeby spojrzeć matce w oczy. Co ja robię?, odezwał się cichy głosik w jej
głowie, ale nawet nie próbowała odpowiadać na to pytanie. Działała prawie jak
automat, skoncentrowana wyłącznie na podejmowaniu kolejnych decyzji oraz na tym,
by właściwie wywiązać się z tego, co powiedziała Rosa. Choć przez moment
nic innego nie miało znaczenia, a Jocelyne czuła, że robi słusznie –
przynamniej teoretycznie.
Miała
wrażenie, że czekała na odpowiedź całą wieczność. Wątpliwości majaczyły gdzieś
na granicy jej świadomości, ale z uporem nie chciała przyjąć ich do
siebie, walcząc przede wszystkim o to, by wytrwać przy swojej decyzji.
Podejrzewała, że mama doskonale zdawała sobie z tego sprawę, nie
wspominając o tym, że w końcu miała przed sobą własną córkę. Bardziej
ludzka czy też nie, Jocelyne pozostawała Licavoli, ci zaś byli zdani ze swojego
przesadnego wręcz uporu.
– Joce… –
zaczęła z wolna mama, po chwili jednak westchnęła i z niedowierzaniem
pokręciła głową. – Daj mi chwilę – westchnęła, a Jocelyne odetchnęła, uprzytomniając
sobie, że jednak zdołała postawić na swoim.
Skinęła
głową, w milczeniu obserwuję kobietę, kiedy sięgnęła po telefon. Nie
zaprotestowała, kiedy Renesmee zachęcająco wyciągnęła rękę w jej stronę,
by móc otoczyć ją ramieniem. W zamian bez słowa się w nią wtuliła,
układając policzek na jej ramieniu i zmuszając się do tego, żeby
cierpliwie czekać na wyjaśnienia.
Spodziewała
się tego, że mama zabierze od niej wizytówkę, ale nie zdecydowała się na to. W zamian
Jocelyne z zaskoczeniem zauważyła na wyświetlaczu numer taty, zanim Nessie
zdecydowała się przyłożyć telefon do ucha.
– Coś nie tak,
mi amore? – zapytał już na wstępie
Gabriel. – Dojechałyście już z Joce, czy…?
– Jest z tobą
jeszcze Castiel? – przerwała mu bez chwili wahania mama.
Natychmiast
zapanowała cisza, co zresztą było do przewidzenia. Jocelyne mogła co najwyżej
wyobrazić sobie twarz taty, co zwłaszcza po tym, jak ten zachowywał się w towarzystwie
znajomego Renesmee, wcale nie było takie trudne. Wiedziała, że tata Gabriel się
spiął, bez wątpienia zdezorientowany i zmartwiony, nim jednak zdążyła
zastanowić się nad tym, co to tak naprawdę oznaczało, pół-wampir jednak
zdecydował się odezwać:
– Dopiero dojeżdżamy – przyznał zdecydowanie
mniej entuzjastycznym tonem. – Coś się stało? Masz dziwny głos, aniele –
przyznał, a Joce była gotowa się założyć, że wyłącznie przez obecność intruza wprost nie zapytał, czy problem
miał związek z nią.
– Za chwilę
ci wytłumaczę, ale na tę chwilę chciałabym zamienić słówko z Castielem –
wyjaśniła cierpliwym tonem Renesmee. – Kochanie, wierz mi, ja sama nie wszystko
rozumiem… Po prostu mi zaufaj.
Ostatnie
zdanie zwykle działało cuda i tym razem nie było inaczej. Jocelyne
usłyszała przeciągłe westchnienie ojca, Gabriel jednak nie skomentował więcej
sytuacji nawet słowem, w zamian niechętnie uświadamiając Castiela, że
telefon w pewnym sensie jest do niego. Joce wyraźnie widziała, że mama
jest spięta i coraz bardziej niespokojna, ostatecznie jednak nie wycofała
się, bardziej stanowczo zaciskając palce na komórce.
– Tak,
Nessie? – odezwał się pogodnym tonem Castiel, być może wyczuwając, że jego rozmówczyni
jest spięta.
– Nie chcę
znowu zawracać ci głowy, zwłaszcza dzisiaj, ale… pamiętasz może o czym
rozmawialiśmy w kawiarni? – zapytała wprost Renesmee. Jocelyne pomyślała,
że pod tym jednym względem są do siebie z mamą podobne, woląc załatwiać
ważne sprawy od razu, zanim zwątpienie okazałoby się na tyle silne, by się
wycofały. – Dałeś mi wizytówkę.
– Ach… Ach,
tak. – Castiel spoważniał, a do jego głosu wkradła się fascynacja, ale i swego
rodzaju zwątpienie. – Rozmawiałaś o tym z siostrą? Podejrzewam, że
początkowo może być zaniepokojona, ale przecież żadne z nas nie chce zrobić
jej krzywdy. Pomyślałem sobie po prostu, że…
– Nie, nie
chodzi o to, że Joce się boi – zapewniła go pośpiesznie Renesmee. – Wręcz
przeciwnie. Sama poprosiła mnie o to, żebym do ciebie zadzwoniła.
Po drugiej
strony zapanowała dłuższa chwila ciszy.
– Naprawdę?
– Castiel nie krył zaskoczenia. – W takim razie… Mój Boże, tak, w porządku.
Mówiłem ci przecież, że chcę pomóc – przypominał i zamyślił się na moment.
– Masz tę wizytówkę, ale jeśli chcesz, to mogę sam spróbować zadzwonić gdzie
trzeba. Chciałbym też porozmawiać z Jocelyne, jeśli tylko będzie chciała…
Później wytłumaczę wam wszystko, co udało mi się ustalić – obiecał.
– Bardzo ci
dziękuję. – Mama zawahała się na moment, po czym rzuciła Joce wyczekujące
spojrzenie. Dziewczyna doszukała się w jej spojrzeniu niewypowiedzianego
pytania, więc krótko skinęła głową, nie ufając swojemu głosowi na tyle, by się
odezwać. – Jeszcze porozmawiamy między sobą, a później damy ci znać. Wiem,
że Joce chce przynajmniej poznać szczegóły, ale… gdyby cokolwiek było nie tak…
– Wiesz, że
zawsze może zmienić zdanie – zapewnił pośpiesznie Castiel. – To, co mówiłem w kawiarni,
to tylko i wyłącznie moje gdybania. Jeśli twoja siostra zamierza ze mną
współpracować, to chętnie pomogę. Możesz jej to przekazać, gdyby miała
jakiekolwiek wątpliwości – dodał.
– Nie
trzeba – wtrąciła Jocelyne. Z niejaką ulgą przekonała się, że głos nawet
po części nie zdradzał tego, jak bardzo podenerwowana się czuła. – Dobrze pana
słyszę.
– Mów mi
Castiel. Już i tak zaczyna czuć się staro – obruszył się, ale chociaż jego
głos zabrzmiał sympatycznie, Joce znowu ogarnęły wątpliwości. – Odezwę się
jeszcze i wszystko ci wytłumaczę. Gdybyś miał jakiekolwiek pytania, to mów
Renesmee albo najlepiej od razu przychodźcie z tym do mnie. W tej
chwili nie jestem w stanie powiedzieć ci szczególnie dużo, bo musiałbym
wcześniej zadzwonić w kilka miejsc, ale…
Mówił coś
jeszcze, ale już właściwie nie skupiała się na kolejnych słowach, myślami na
powrót uciekając do rozmowy z Rosą oraz własnych emocji. Czuła się dziwnie
rozbita i oszołomiona, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, czy
robi dobrze. Jakaś jej cząstka w istocie tego chciała – zrozumienia i odpowiedzi
– jednak im dłuższe słuchała kojących zapewnień Castiela, tym bardziej spięta
się czuła.
Skoro się
zdecydowała, to tak, jakby przyznawała się do szaleństwa – a tym samym
czyniła je czymś prawdziwszym. Zawsze wiedziała, że jest inna od swoich
rówieśników, ale tym razem to było coś zupełnie innego, niezwiązanego tylko i wyłącznie
z tym, jak rozłożyły się geny. Mierzyła się z czymś, czego nie
rozumiała, zresztą tak jak i wszyscy otaczający ją bliscy, co samo w sobie
wydawało się dość wymowne. Musiała podjąć decyzję i spróbować zawalczyć o siebie,
jeśli nie chciała ostatecznie doświadczyć szaleństwa, chociaż utrata zmysłów
wydawała się być jej pisana. Swoją drogą, nie wyobrażała sobie rozmowy z kimkolwiek
o tych dziwnych doświadczeniach – o Rosie, o mężczyźnie ze
szkoły oraz tym, jak i dlaczego znalazła się na dachu szkoły. Nie chciała
raz jeszcze przez to przechodzić, chociaż zrozumienie wydawał się właśnie tego
wymagać. Chwila walki z samą sobą wydawała się dość niską ceną za to, co
mogła osiągnąć w zamian, Jocelyne nagle zwątpiła w to, czy będzie do
tego zdolna.
To wszystko
posunęło się za daleko, a ona czuła się coraz bardziej zagubiona. Chciała
wierzyć w to, że od jednej decyzji zależy… No cóż, w zasadzie
wszystko. Jakkolwiek by jednak nie było, sprawa wcale nie wydawała się aż taka
prosta, a Joce była coraz pewniejsza tego, że sobie nie poradzi – i to
pomimo całego wsparcia, które otrzymywała ze strony bliskich.
Po prostu zaufaj sobie, pomyślała, po
raz kolejny odwołując się do słów Rosy, jednak i to nie przyniosło takiego
skutku, jak mogłaby tego oczekiwać.
Coś było z nią
nie tak i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, nawet pomimo tego,
co mówili rodzice.
Co więcej, czuła
się coraz bardziej przerażona, a to był zaledwie początek.
Hej:)
OdpowiedzUsuńUważam, że Joyce powinna jak najszybciej powiedzieć rodzicom prawdę na temat tego co się z nią dzieje, a ten cały projekt o którym wciąż mówi Castiel nie podoba mi się ani trochę. Wyczuwam duże kłopoty, ale jak to ja zawsze się mogę mylić. Chociaż, co już mówiłam pewnie nie raz, ty niczego bez potrzeby nie wprowadzasz, więc coś się wydarzy w związku z tym Projektem Beta. I raczej nic dobrego;)
Ha! Fakt, Rufus zawsze jakoś y usprawiedliwił brak swojej wiedzy, to jedno akurat jest pewne. :D Nie ma to jak kochany wujek, prawda? :3
Ciekawi mnie jak wyglądała podróż Gabriela i Castiela, to musiało uczelni ciekawe. Zwłaszcza jak jeden z nich jest chorobliwie zazdrosny. :D
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział^
Pozdrawiam,
Gabi.