30 marca 2016

Sto pięćdziesiąt cztery

Alessia
Nie potrafiła opisać tego, jak czuła się w ostatnim czasie. Chociaż poczucie winy wydawał o się czymś co najmniej śmiesznym i nie do przyjęcia, właśnie to uczucie towarzyszyło jej niemalże przez cały czas, kiedy wspominała o tym, co powiedział jej Ariel. Myślała o tamtej dziewczynie, słodkim zapachu krwi oraz poczuciu tego, że musi coś zrobić, nawet jeśli to nie było jej obowiązkiem. Po tym, jak omal nie zaatakowała biedaczki, gotowa rzucić się nieznajomej do gardła, instynkt podpowiadał jej, że powinna trzymać się z daleka, tym bardziej, że obecność wampira (w połowie, ale jednak) jedynie pogarszała sytuację. Co prawda Ariel nie powiedział jej tego wprost, ale Ali sama najlepiej pamiętała, co takiego działo się w jej wnętrzu i jak początkowo martwiła się o to, że sama rozbudzała w nim najgorsze instynkty. Wampiry i wilkołaki były naturalnymi wrogami, a zwłaszcza młodym istotom kontakt z krwiopijcami w niepokojący wręcz sposób mieszał w głowie.
Jakkolwiek by nie było, dziewczyna cierpiała, a Alessia wiedziała, że w każdej chwili mogła umrzeć. Bardzo długo wahała się nad tym, co powinna zrobić, chociaż podejrzewała, że żaden z mieszkańców twierdzy nie zrozumiałby tego, że mogłaby chcieć uratować kogoś, kogo nawet nie znała. Z perspektywy kogoś takiego jak Victor czy Isabella, sprawa była bardzo prosta. Dziewczyna była słaba, jej ciało sobie nie radziło, więc nie istniał najmniejszy powód do tego, żeby się przejmować. Oczywiście, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy wilkołaki narzekały na swoją liczebność, strata któregokolwiek ze szczeniąt bez wątpienia była przykra, ale przecież tak właśnie wyglądało życie, prawda? Dobór naturalny robił swoje, więc naturalnym było to, że słabsze osobniki umierały, by te silniejsze mogły żyć. Zwłaszcza znając pochodzenie blizn na nadgarstkach Ariela, Alessia doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bezlitosne potrafiły być wilkołaki i jaką cenę mogło przyjść zapłacić komuś, kto w jakikolwiek sposób od nich odstawał – chociażby tym, że sprawiał wrażenie słabszego od pozostałych.
Chociaż przeżyła i widziała dość, żeby oswoić się ze śmiercią, ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju. Poczucie bezsilności było okropne, a Ali miała wrażenie, że porywa się z motyką na słońce, gotowa walczyć o życie kogoś, kto już został spisany na straty. Mimo wątpliwości już pierwszego dnia zdecydowała się z dziewczyną zobaczyć, choć Ariel nie był z tego zadowolony. Początkowo miał wątpliwości, w dość jednoznaczny sposób dając partnerce do zrozumienia, że w ten sposób i tak niczego nie osiągnie, i że powinna sobie odpuścić, by później nie cierpieć, ale Alessia była głucha na wszelakie argumenty. Słynny, niezdrowy upór Licavolich oraz włoski temperament sprawiały, że była gotowa sprzeciwić się wszystkiemu i wszystkim, którzy spróbowaliby odwieść ją od raz podjętej decyzji, co ostatecznie zapewniło jej względną swobodę działania.
Nie miała Arielowi za złe tego, że mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości, tym bardziej, że doskonale rozumiała jego punkt widzenia. Sama zdawała sobie sprawę z tego, że najpewniej zabrnęła za daleko, przynajmniej pod względem emocjonalnym, nieświadomie robiąc sobie nadzieję na coś, co wydawało się nie mieć racji bytu. Jakkolwiek by nie było, nie potrafiła zmusić się do wycofania i porzucenia kogoś, kto tego potrzebował, tym bardziej, że jako młoda dziewczyna sama przeszła przez podobne piekło – z tym, że wtedy miała przy sobie kogoś, kto chciał o nią zawalczyć. Być może to poczucie obowiązku, rola kapłanki albo wewnętrzny system wartości, który wyrobiła sobie przez te lata, ale była gotowa zrobić wszystko, co będzie konieczne… A może nawet więcej. Ariel to rozumiał, przynajmniej teoretycznie, poza tym najzwyczajniej w świcie się martwił; była w stanie to zaakceptować, a jego wsparcie stanowiło dość istotne, wciąż niewyczerpane źródło siły, której potrzebowała, żeby normalnie funkcjonować i przynajmniej podjąć najistotniejsze decyzje.
Długo wahała się, zanim ostatecznie pojawiła się w pokoju, który wilkołaki zapewniły swojej niedoszłej towarzyszce. Wcześniej wmusiła w siebie przynajmniej trzy woreczki krwi, chociaż gardło miała ściśnięte, a perspektywa przełknięcia czegokolwiek stanowiła dość problematyczne, zaskakująco wręcz trudne zadanie. Pragnienie nie było czymś, co zmniejszało się z biegiem lat i nabytym doświadczeniem, a wręcz przeciwnie – Alessia wiedziała, że w przyszłości dopiero mogła poznać, czym jest prawdziwy głód. To, że od dziecka uczyła się go rozpoznawać i zaspokajać, w swoim przypadku musząc mierzyć się również z wyjątkowym, dodatkowym rodzajem łaknienia, które odziedziczyła po ojcu, wcale nie znaczyło, że jej organizm zmienił sposób funkcjonowania. Zawsze miała pragnąć krwi i energii; to, że przyzwyczaiła się do tego uczucia, stopniowo zaczynając je kontrolować, wcale jeszcze nie równały się temu, że jej mroczna, drapieżna cząstka zniknęła, a ona stała się mniej niebezpieczna.
Miała okazję przekonać się o tym w chwili, w której znalazła się w korytarzu, który wskazała jej Isabella. Wcześniej sądziła, że to Ariel przesadzał z ostrożnością, kiedy zdecydował się na sypialnię w odległym, względnie bezpiecznym zakątku, co miało zapewnić jej ochronę w przypadku nadejścia pełni, jednak idąc pogrążonym w półmroku tunelem uświadomiła sobie, że zawsze mogło być gorzej. Ta część twierdzy okazała się nieprzystępna, zimna i praktycznie nieoświetlona, chociaż brak światła stanowił najmniej istotny problem dla jej wyostrzonych zmysłów. W pośpiechu szła przed siebie, intensywnie zastanawiając się nad tym, co robi i jak tak naprawdę powinna się zachować, kiedy w końcu będzie mogła porozmawiać z dziewczyną – oczywiście pod warunkiem, że ta miała być wystarczająco przytomna i świadoma, by jakakolwiek wymiana zdań była możliwa. Nie chodziło już nawet o sam ból albo to, że zdenerwowanie mogłoby oszołomić ją do tego stopnia, by nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa, ale samą świadomość tego, że zamierzała zobaczyć się z kimś, kogo omal nie zabiła.
Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak rozległe i skomplikowane pod względem układu są korytarze twierdzy. W rzeczywistości przez cały okres pobytu w Lille, nauczyła się tylko i wyłącznie rozróżniać drogę do sypialni, łazienki, biblioteki i głównej sali, w której nie raz spotykali się towarzysko. Do tej pory to wystarczyło, Ariel zresztą wspominał coś na temat tego, że to jedyny obszar, który udało mu się dostosować, by sprawiał wrażenie mniej niebezpiecznego i wyjętego żywcem ze średniowiecza. Inaczej sprawy się miały, kiedy w grę wchodziły dalsze korytarze i chociaż Ali sądziła, że po podziemiach Miasta Nocy nic nie będzie w stanie ją pod tym względem zaskoczyć, twierdza okazała się godnym konkurentem dla tuneli. Korytarze były długie, zimne i niepokojące, zwłaszcza kiedy należało się poruszać po omacku – i to nawet pomimo wyostrzonych zmysłów oraz instynktowi, które sprawiały, że czuła się przynajmniej względnie swobodnie.
Zapach krwi doszedł ją na kilka minut przed tym, jak dotarła do pokoju. W zasadzie miejsca, w którym się znalazła, nie dało określić się mianem jakiejkolwiek sypialni, chociaż bez wątpienia znajdowało się tam coś, co od biedy można byłoby określić mianem łóżka. Alessia czuła w powietrzu wilgoć i silny zapach stęchlizny, trochę jak w przypadku dawno nieotwieranej piwnicy. Nieprzyjemna woń była tak intensywna, że dziewczyna wyczuła ją pomimo słodyczy krwi, choć i tak nie pozwoliła jej pozostać całkowicie obojętną. Gardło zapiekło ją w nieprzyjemny sposób, na dłuższą chwilę wytrącając dziewczynę z równowagi, chociaż tym razem przynajmniej zdołała nad sobą zapanować. Zastygła w bezruchu, bezwiednie zaciskając palce na klamce i w milczeniu wpatrując się w przestrzeń. Czuła się trochę tak, jakby ktoś z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, chociaż nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co takiego aż do tego stopnia wytrąciło ją z równowagi – powracające raz po raz pragnienie, bezsilność, czy może… to, co ostatecznie zobaczyła.
Powiedzieć, że dziewczyna wyglądała marnie, byłoby niedopowiedzeniem. Alessia zamarła w progu, w oszołomieniu wpatrując się w bladą, wycieńczoną istotę, której jedynie dzięki interwencji Ariela nie zabiła. Widziała jej niemalże szarą skórę, tak cienką i mocno naciągniętą, że wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła zostać rozerwana. Poplątane włosy były mocno przetłuszczone i posklejane czymś, co musiało być śladami zaschniętej krwi, chociaż o tym Ali starała się akurat nie myśleć. Podkrążone oczy błyszczały niezdrowo, zdradzając prawdziwą udrękę – wręcz agonię, jakby jedynie cud powstrzymywał nieznajomą przed popadnięciem w szaleństwo. Wyglądała na kruchą i ledwo żywą, jakby przez ostatnie dni przechodziła przez piekło, co zresztą na swój sposób miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Tak mógł prezentować się ktoś, kto stracił wszystko, łącznie z nadzieja, chociaż dziewczynie zawsze wydawało się, że tak umiera jako ostatnia. W tamtej chwili sama nie była pewna czy powinna coś zrobić, czy może w popłochu się wycofać, zwłaszcza kiedy dotychczas milcząca nieznajoma poderwała głowę, by móc obdarować ją jednym z najbardziej pustych, oszałamiających spojrzeń, jakie kiedykolwiek Alessia miała okazję doświadczyć.
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, choć to było zaledwie odrobinę bardziej znośne od ciągłych, pełnych agonii krzyków. Ali wciąż pamiętała, jak przeszywający był to dźwięk, więc ten nagły spokój wydał się jej co najmniej nietypowy. Miała wrażenie, że ukąszonej śmiertelniczce najzwyczajniej w świecie zabrakło siły na jakąkolwiek reakcję, o walce nie wspominając, co w nieprzyjemny sposób skojarzyło się dziewczynie z tym, co słyszała na temat przemiany w wampira. Podobno każda kolejna godzina agonii pogarszała sprawę, odbierając wszystko to, co składało się na nadzieję i czego zwykle w najgorszych momentach trzymali się ludzie. To wydawało się okropne i wyjątkowo okrutne, a Alessia z miejsca zapragnęła się wycofać, przytłoczona nadmiarem emocji, milczeniem oraz tym, jak bardzo bezbronna i krucha wydawała się tak dziewczyna. Jakby tego było mało, rozglądając się po jej tymczasowej sypialni, dostrzegła wyłącznie wysłużony materac i jakieś materiały, które mogłyby posłużyć jej za okrycie, gdyby akurat była w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Jakby tego było mało, kiedy zauważyła krępujący kostkę dziewczynę solidny, najpewniej posrebrzany łańcuch, przez moment była pewna, że wpadnie w szał i pokusi się o zrobienie czegoś wyjątkowo nieprzemyślanego i głupiego za razem.
Słodka bogini, jak ktokolwiek mógł w ten sposób traktować żywą istotę, na dodatek cierpiącą katuszę?! Alessia mogła się domyślić, że dziewczyna zachowywała się nieprzewidywalnie, zwłaszcza w tym stanie, ale takie „rozwiązanie” i tak wprawiło ją w osłupienie. Uświadomiła sobie, że zaczyna się trzęść i musiała zamrugać kilkukrotnie, bezskutecznie walcząc o zachowanie pełnego pola widzenia, kiedy łzy wściekłości i żalu napłynęły jej do oczu. Podejrzewała, że Ariel nie miał pojęcia, co takiego działo się z tą dziewczyną, chociaż z drugiej strony… Co takiego miałoby w tej sytuacji zrobić? Jakby tego było mało, wilkołaki bez wątpienia lepiej widziały, jak należało obchodzić się ze swoimi pobratymcami, chociaż większość ich praktyk wciąż wytrącała ją z równowagi. To nie było uczciwe, a już na pewno właściwe, ale jak niby miałaby się z nimi kłócić, sprzeciwiać i przeciwstawiać? Była tutaj gościem, na dodatek należącym do „wrogiego” gatunku; w porównaniu z nimi niedoświadczonym dzieciakiem, nawet jeśli w społeczeństwie wampirów zajmowała pozycję, której niejeden byłby w stanie jej pozazdrościć. Miała wrażenie, że to zobowiązywało, ale jednocześnie nie potrafiła zrobić niczego, by ot tak znaleźć rozwiązanie, które zdaniem Ariela i pozostałych najzwyczajniej w świecie nie istniało. Czuła, że porywa się z motyką na słońce, ale gdyby przynajmniej była w stanie spróbować…
– Zabijesz mnie? – Cichy, zachrypnięty głos wyrwał ją z zamyślenia, skutecznie sprowadzając na ziemie. Zamrugała kilkukrotnie, po czym przeniosła wzrok na wpatrzoną w nią, brudną dziewczynę, oszołomiona brzmieniem jej słów oraz tym, jakie ta wyciągnęła wnioski. – Zrób to… Po prostu to zrób.
– Dlaczego?
Nie potrafiła pojąc tego, jak ktokolwiek mógłby pragnąć śmierci – nie tak naprawdę, chociaż w obliczu cierpienia, takie rozwiązanie wydawało się najszybszym i najbardziej atrakcyjnym ze wszystkich. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, raniąc sobie skórę paznokciami, ale i to nie zrobiło na niej większego wrażenia. Wciąż czuła pieczenie pod powiekami i narastający z każdą kolejną sekundą gniew, chociaż starała się je za wszelką cenę kontrolować. Próbowała zachować spokój na który stać było tatę albo ciocię Isabeau, by sprawiać wrażenie zdecydowanej, ale również to przychodziło jej z trudem. Panowanie nad emocjami nigdy tak naprawdę nie było jej mocną stroną, a w obecnej sytuacji ta jedna kwestia jawiła się jako coś nie do pojęcia.
Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, więc nagły wybuch pozbawionego jakichkolwiek oznak wesołości całkowicie wytrącił ją z równowagi. Alessia zamarła, coraz bardziej podenerwowana, skoncentrowana przede wszystkim na tym, żeby zachować resztki opanowania. Podejrzewała, że szło jej to co najmniej marnie i że zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto ma w sobie dość siły i charyzmy, żeby odpowiadać za innych, ale i na to starała się nie zwracać uwagi.
– I tak umrę! Wiem, że tak będzie! – wyrzuciła z siebie na wydechu dziewczyna. Jej głos zabrzmiał zaskakująco wręcz piskliwie, wręcz raniąc uszy, zwłaszcza powielony przez panujące w ciasnym pokoiku echo. – Po co to ciągnąć? Po co, skoro…?
– Chcę ci pomóc – przerwała, nie będąc w stanie ze spokojem słuchać, jak ta próbuje upominać się o śmierć.
Jej własny głos zabrzmiał obco, jakby odlegle, dziwnie stłumiony przez narastające w jej wnętrzu emocje. Chciało jej się płakać z bezsilności, zresztą podejrzewała, że nawet gdyby sobie na to pozwoliła, dziewczyna nawet nie zwróciłaby na to uwagi. Była na tyle roztrzęsiona i obolała, że najpewniej nie docierało do niej nic z tego, co działo się wokół niej. Wpatrywała się Alessię, a jej rozszerzone, załzawione oczy wydawały się niczego nie widzieć. Jedyne, co odczuwała wręcz z całkowitą pewnością, stanowił ból – i to nie tylko fizyczny, choć i ten musiał być czymś okropnym i absolutnie nie do przyjęcia.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Ali z łatwością była w stanie doszukać się w nieznajomej siebie – przynajmniej do pewnego stopnia. Chociaż od nieszczęsnego wyścigu z czasem, który prowadziła wraz z Arielem po tym, jak jego ojciec ją ugryzł, minął blisko wiek, wciąż dobrze pamiętała to, czego doświadczyła. Przemiana bolała, zwłaszcza kiedy dwie sprzeczne natury w jej ciele toczyły zażarty ból o należne im miejsce. Miała wrażenie, że traci zmysły, mierząc się z czymś, co było ponad jej siły i co z równym powodzeniem mogło doprowadzić ją do śmierci. Wtedy również wszyscy wokół mówili, że nie ma co liczyć na rozwiązanie, choć żadne z nich nie ujęło tego w tak bezpośredni sposób. Osoby, które kochała – i to ze wzajemnością – chciały wierzyć w istnienie rozwiązania, chociaż to wydawało się bez sensu, a ona z każdym kolejnym dniem była coraz bliższa tego, żeby jej organizm ostatecznie się poddał, niezdolny znieść walki dwóch stojących w kontrze do siebie instynktów.
Jakkolwiek by nie było, teraz stała tutaj – żywa, doświadczona i dość silna, by próbować ulżyć komuś, kto tak bardzo cierpiał. Wierzyła, że w przypadku tej dziewczyny da się coś zrobić, tym bardziej, że nie miała do czynienia z kimś, kto był do niej podobny. Miała przed sobą śmiertelniczkę, co prawda kruchą i bliską załamania, ale to stanowiło najmniej istotny problem. Być może gdyby dziewczyna spróbowała zawalczyć albo znalazła w sobie motywację, można byłoby jakoś utrzymać ją przy życiu. Potrzebowała… Och, Ali nie potrafiła tego opisać, ale pragnęła uwierzyć w to, że jest w stanie ją wspomóc. Zwłaszcza będąc prawnuczką kogoś, kto zajmował się medycyną, zdawała sobie sprawę z tego, że kiedy ciało przestawało dawać sobie radę, zawsze można było wzmocnić je jakoś z zewnątrz. Może właśnie o to chodziło – o swego rodzaju „respirator”, który utrzymałby dziewczynę aż do nadejścia pełni, a potem pozwolił przejść przez piekło przemiany.
Nikt nie powiedział jej tego wprost, ale wierzyła, że brzmi to sensownie. Nie miała pojęcia, czy przemiana w zwierzę podczas pierwszej pełni wystarczy, żeby dać szczeniakowi gwarancję przeżycia, ale naprawdę pragnęła założyć, że to jedyna przeszkoda – rodzaj celu, który teraz tylko wystarczyło osiągnąć, nieważne jakim kosztem. Nie wiedziała, dlaczego to dla niej aż takie ważne, ale…
– Gdyby którekolwiek z was mogło mnie uratować… – Dziewczyna nagle urwała, po czym gwałtownie pobladła, chociaż Ali nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Przez jej twarz przemknął grymas, zaraz też chwyciła się za brzuch, zginając wpół, zupełnie jakby ktoś albo coś próbowało wydostać się z jej wnętrza na zewnątrz. – Za co…?
– Co ci jest? Hej, powiedziałam już, że chce pomóc – odezwała się rozgorączkowanym tonem Alessia. Przykucnęła, by jej twarz znalazła się na wysokości spojrzenia nieznajomej, próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie jej uwagę. Żałowała, że nie może pozwolić sobie na coś, co czasami praktykował Gabriel, kiedy przejmował ból innych, próbując choć trochę im ulżyć, ale w jej przypadku cierpienie mogło okazać się zbytnio rozpraszające, co w zestawieniu z pragnieniem mogło doprowadzić do tragedii. – Jak masz na imię? – zapytała pod wpływem impulsu.
Dziewczyna (miała już dość traktowania jej jak anonimową, pozbawioną znaczenia duszyczkę, która równie dobrze mogła przestać istnieć) spojrzała na nią tymi nienaturalnie rozszerzonymi, pozbawionymi wyrazu oczami. Ali miała wątpliwości co do tego, czy była w stanie zrozumieć zadane jej pytanie, ale usiłowała się tym nie zrażać, cierpliwie czekając na odpowiedź. Po prostu patrz na mnie. Patrz na mnie i spróbuj się skoncentrować, powtarzała w myślach niczym mantrę, usiłując choć częściowo skupić na sobie uwagę cierpiącej. Wpływ nie był jej mocną stroną, tym bardziej, że nie była nowym wampirem, ale telepatia mogła okazać się kluczowa, zwłaszcza jeśli chciała znaleźć sposób na udzielenie pomocy komuś, kto już chyba zwątpił w to, że w ogóle mógłby ją otrzymać.
Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim nieznajoma zdążyła zapanować nad sobą w stopniu wystarczającym, by w bardziej świadomy sposób skoncentrować wzrok na twarzy Alessi. Oddech miała nienaturalnie przyśpieszony, zresztą tak jak i obserwująca ją pół-wampirzyca. Pomijając mieszające się ze sobą tętna obu dziewcząt, to właśnie dźwięk spazmatycznie chwytanego powietrza był jedynym, który wypełniał malutkie pomieszczenie – celę, bo właściwie tym mianem w najbardziej skuteczny sposób należało określić miejsce, które wilkołaki wyznaczyły swojej powoli umierającej towarzyszce.
– Ja… Nattie – wykrztusiła z siebie w końcu. Jej głos był cichy i bardzo słaby, ale dzięki wyostrzonym zmysłom Alessia zrozumiała ją bez większego wysiłku. – Jakie to ma zresztą znaczenie? – zapytała po chwili, a w jej tonie na powrót dało się wyczuć zwątpienie oraz narastającą z każdą kolejną sekundą rezygnację.
Ali zignorowała ten ton, aż nazbyt świadoma tego, jak wiele wysiłku musiało kosztować jej rozmówczynię to, żeby nie zacząć krzyczeć. Każde słowo przychodziło jej z wyraźnym trudem, jeśli zaś chodziło o to, że mogłaby wątpić w jej dobre intencje…
Cóż, dziewczyna bez wątpienia miała do takiej reakcji prawo.
– Bardzo dużo – zapewniła i zawahała się na moment. – Zrobię wszystko, co się da. Nie wiem jeszcze jak, ale zamierzam ci pomóc, Nattie – wyznała, starannie akcentując każde kolejne słowo.
Słowa wypowiedzianej obietnicy dźwięczały jej w uszach, brzmiąc niemalże równie ostatecznie i pewnie, co i dziesiątki przyrzeczeń, które przez długie lata w niepamięci składała Arielowi. Czuła, że być może popełnia błąd, składając przysięgę, której nie będzie w stanie spełnić, ale w obecnej sytuacji nie potrafiła postąpić w jakikolwiek inny sposób – i to niezależnie od tego czy to było słuszne, czy też nie.
Ulga i cień nadziei, które dostrzegła w lśniących oczach dziewczyny, były czymś nie do opisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa