Alessia
Nie potrafiła opisać tego, jak
czuła się w ostatnim czasie. Chociaż poczucie winy wydawał o się
czymś co najmniej śmiesznym i nie do przyjęcia, właśnie to uczucie
towarzyszyło jej niemalże przez cały czas, kiedy wspominała o tym, co
powiedział jej Ariel. Myślała o tamtej dziewczynie, słodkim zapachu krwi
oraz poczuciu tego, że musi coś
zrobić, nawet jeśli to nie było jej obowiązkiem. Po tym, jak omal nie
zaatakowała biedaczki, gotowa rzucić się nieznajomej do gardła, instynkt
podpowiadał jej, że powinna trzymać się z daleka, tym bardziej, że
obecność wampira (w połowie, ale jednak) jedynie pogarszała sytuację. Co prawda
Ariel nie powiedział jej tego wprost, ale Ali sama najlepiej pamiętała, co
takiego działo się w jej wnętrzu i jak początkowo martwiła się o to,
że sama rozbudzała w nim najgorsze instynkty. Wampiry i wilkołaki
były naturalnymi wrogami, a zwłaszcza młodym istotom kontakt z krwiopijcami w niepokojący wręcz
sposób mieszał w głowie.
Jakkolwiek
by nie było, dziewczyna cierpiała, a Alessia wiedziała, że w każdej
chwili mogła umrzeć. Bardzo długo wahała się nad tym, co powinna zrobić,
chociaż podejrzewała, że żaden z mieszkańców twierdzy nie zrozumiałby
tego, że mogłaby chcieć uratować kogoś, kogo nawet nie znała. Z perspektywy
kogoś takiego jak Victor czy Isabella, sprawa była bardzo prosta. Dziewczyna
była słaba, jej ciało sobie nie radziło, więc nie istniał najmniejszy powód do
tego, żeby się przejmować. Oczywiście, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy
wilkołaki narzekały na swoją liczebność, strata któregokolwiek ze szczeniąt bez wątpienia była przykra,
ale przecież tak właśnie wyglądało życie, prawda? Dobór naturalny robił swoje,
więc naturalnym było to, że słabsze osobniki umierały, by te silniejsze mogły
żyć. Zwłaszcza znając pochodzenie blizn na nadgarstkach Ariela, Alessia
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak bezlitosne potrafiły być
wilkołaki i jaką cenę mogło przyjść zapłacić komuś, kto w jakikolwiek
sposób od nich odstawał – chociażby tym, że sprawiał wrażenie słabszego od
pozostałych.
Chociaż
przeżyła i widziała dość, żeby oswoić się ze śmiercią, ta jedna kwestia
nie dawała jej spokoju. Poczucie bezsilności było okropne, a Ali miała
wrażenie, że porywa się z motyką na słońce, gotowa walczyć o życie
kogoś, kto już został spisany na straty. Mimo wątpliwości już pierwszego dnia
zdecydowała się z dziewczyną zobaczyć, choć Ariel nie był z tego
zadowolony. Początkowo miał wątpliwości, w dość jednoznaczny sposób dając
partnerce do zrozumienia, że w ten sposób i tak niczego nie osiągnie,
i że powinna sobie odpuścić, by później nie cierpieć, ale Alessia była
głucha na wszelakie argumenty. Słynny, niezdrowy upór Licavolich oraz włoski
temperament sprawiały, że była gotowa sprzeciwić się wszystkiemu i wszystkim,
którzy spróbowaliby odwieść ją od raz podjętej decyzji, co ostatecznie
zapewniło jej względną swobodę działania.
Nie miała
Arielowi za złe tego, że mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości, tym bardziej, że
doskonale rozumiała jego punkt widzenia. Sama zdawała sobie sprawę z tego,
że najpewniej zabrnęła za daleko, przynajmniej pod względem emocjonalnym,
nieświadomie robiąc sobie nadzieję na coś, co wydawało się nie mieć racji bytu.
Jakkolwiek by nie było, nie potrafiła zmusić się do wycofania i porzucenia
kogoś, kto tego potrzebował, tym bardziej, że jako młoda dziewczyna sama
przeszła przez podobne piekło – z tym, że wtedy miała przy sobie kogoś,
kto chciał o nią zawalczyć. Być może to poczucie obowiązku, rola kapłanki
albo wewnętrzny system wartości, który wyrobiła sobie przez te lata, ale była
gotowa zrobić wszystko, co będzie konieczne… A może nawet więcej. Ariel to
rozumiał, przynajmniej teoretycznie, poza tym najzwyczajniej w świcie się
martwił; była w stanie to zaakceptować, a jego wsparcie stanowiło
dość istotne, wciąż niewyczerpane źródło siły, której potrzebowała, żeby
normalnie funkcjonować i przynajmniej podjąć najistotniejsze decyzje.
Długo
wahała się, zanim ostatecznie pojawiła się w pokoju, który wilkołaki
zapewniły swojej niedoszłej towarzyszce. Wcześniej wmusiła w siebie
przynajmniej trzy woreczki krwi, chociaż gardło miała ściśnięte, a perspektywa
przełknięcia czegokolwiek stanowiła dość problematyczne, zaskakująco wręcz
trudne zadanie. Pragnienie nie było czymś, co zmniejszało się z biegiem
lat i nabytym doświadczeniem, a wręcz przeciwnie – Alessia wiedziała,
że w przyszłości dopiero mogła poznać, czym jest prawdziwy głód. To, że od
dziecka uczyła się go rozpoznawać i zaspokajać, w swoim przypadku
musząc mierzyć się również z wyjątkowym, dodatkowym rodzajem łaknienia,
które odziedziczyła po ojcu, wcale nie znaczyło, że jej organizm zmienił sposób
funkcjonowania. Zawsze miała pragnąć krwi i energii; to, że przyzwyczaiła
się do tego uczucia, stopniowo zaczynając je kontrolować, wcale jeszcze nie
równały się temu, że jej mroczna, drapieżna cząstka zniknęła, a ona stała
się mniej niebezpieczna.
Miała
okazję przekonać się o tym w chwili, w której znalazła się w korytarzu,
który wskazała jej Isabella. Wcześniej sądziła, że to Ariel przesadzał z ostrożnością,
kiedy zdecydował się na sypialnię w odległym, względnie bezpiecznym
zakątku, co miało zapewnić jej ochronę w przypadku nadejścia pełni, jednak
idąc pogrążonym w półmroku tunelem uświadomiła sobie, że zawsze mogło być
gorzej. Ta część twierdzy okazała się nieprzystępna, zimna i praktycznie nieoświetlona,
chociaż brak światła stanowił najmniej istotny problem dla jej wyostrzonych
zmysłów. W pośpiechu szła przed siebie, intensywnie zastanawiając się nad
tym, co robi i jak tak naprawdę powinna się zachować, kiedy w końcu
będzie mogła porozmawiać z dziewczyną – oczywiście pod warunkiem, że ta
miała być wystarczająco przytomna i świadoma, by jakakolwiek wymiana zdań
była możliwa. Nie chodziło już nawet o sam ból albo to, że zdenerwowanie
mogłoby oszołomić ją do tego stopnia, by nie była w stanie wykrztusić z siebie
słowa, ale samą świadomość tego, że zamierzała zobaczyć się z kimś, kogo
omal nie zabiła.
Wcześniej
nie zdawała sobie sprawy z tego, jak rozległe i skomplikowane pod
względem układu są korytarze twierdzy. W rzeczywistości przez cały okres
pobytu w Lille, nauczyła się tylko i wyłącznie rozróżniać drogę do
sypialni, łazienki, biblioteki i głównej sali, w której nie raz
spotykali się towarzysko. Do tej pory to wystarczyło, Ariel zresztą wspominał
coś na temat tego, że to jedyny obszar, który udało mu się dostosować, by
sprawiał wrażenie mniej niebezpiecznego i wyjętego żywcem ze
średniowiecza. Inaczej sprawy się miały, kiedy w grę wchodziły dalsze
korytarze i chociaż Ali sądziła, że po podziemiach Miasta Nocy nic nie
będzie w stanie ją pod tym względem zaskoczyć, twierdza okazała się godnym
konkurentem dla tuneli. Korytarze były długie, zimne i niepokojące,
zwłaszcza kiedy należało się poruszać po omacku – i to nawet pomimo
wyostrzonych zmysłów oraz instynktowi, które sprawiały, że czuła się przynajmniej
względnie swobodnie.
Zapach krwi
doszedł ją na kilka minut przed tym, jak dotarła do pokoju. W zasadzie
miejsca, w którym się znalazła, nie dało określić się mianem jakiejkolwiek
sypialni, chociaż bez wątpienia znajdowało się tam coś, co od biedy można
byłoby określić mianem łóżka. Alessia czuła w powietrzu wilgoć i silny
zapach stęchlizny, trochę jak w przypadku dawno nieotwieranej piwnicy.
Nieprzyjemna woń była tak intensywna, że dziewczyna wyczuła ją pomimo słodyczy
krwi, choć i tak nie pozwoliła jej pozostać całkowicie obojętną. Gardło
zapiekło ją w nieprzyjemny sposób, na dłuższą chwilę wytrącając dziewczynę
z równowagi, chociaż tym razem przynajmniej zdołała nad sobą zapanować.
Zastygła w bezruchu, bezwiednie zaciskając palce na klamce i w milczeniu
wpatrując się w przestrzeń. Czuła się trochę tak, jakby ktoś z całej
siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie, chociaż nie potrafiła jednoznacznie
stwierdzić, co takiego aż do tego stopnia wytrąciło ją z równowagi –
powracające raz po raz pragnienie, bezsilność, czy może… to, co ostatecznie
zobaczyła.
Powiedzieć,
że dziewczyna wyglądała marnie, byłoby niedopowiedzeniem. Alessia zamarła w progu,
w oszołomieniu wpatrując się w bladą, wycieńczoną istotę, której
jedynie dzięki interwencji Ariela nie zabiła. Widziała jej niemalże szarą skórę,
tak cienką i mocno naciągniętą, że wyglądała tak, jakby w każdej
chwili mogła zostać rozerwana. Poplątane włosy były mocno przetłuszczone i posklejane
czymś, co musiało być śladami zaschniętej krwi, chociaż o tym Ali starała
się akurat nie myśleć. Podkrążone oczy błyszczały niezdrowo, zdradzając
prawdziwą udrękę – wręcz agonię, jakby jedynie cud powstrzymywał nieznajomą
przed popadnięciem w szaleństwo. Wyglądała na kruchą i ledwo żywą,
jakby przez ostatnie dni przechodziła przez piekło, co zresztą na swój sposób
miało odzwierciedlenie w rzeczywistości. Tak mógł prezentować się ktoś,
kto stracił wszystko, łącznie z nadzieja, chociaż dziewczynie zawsze
wydawało się, że tak umiera jako ostatnia. W tamtej chwili sama nie była
pewna czy powinna coś zrobić, czy może w popłochu się wycofać, zwłaszcza kiedy
dotychczas milcząca nieznajoma poderwała głowę, by móc obdarować ją jednym z najbardziej
pustych, oszałamiających spojrzeń, jakie kiedykolwiek Alessia miała okazję
doświadczyć.
Przez dłuższą
chwilę panowało milczenie, choć to było zaledwie odrobinę bardziej znośne od
ciągłych, pełnych agonii krzyków. Ali wciąż pamiętała, jak przeszywający był to
dźwięk, więc ten nagły spokój wydał się jej co najmniej nietypowy. Miała
wrażenie, że ukąszonej śmiertelniczce najzwyczajniej w świecie zabrakło
siły na jakąkolwiek reakcję, o walce nie wspominając, co w nieprzyjemny
sposób skojarzyło się dziewczynie z tym, co słyszała na temat przemiany w wampira.
Podobno każda kolejna godzina agonii pogarszała sprawę, odbierając wszystko to,
co składało się na nadzieję i czego zwykle w najgorszych momentach
trzymali się ludzie. To wydawało się okropne i wyjątkowo okrutne, a Alessia
z miejsca zapragnęła się wycofać, przytłoczona nadmiarem emocji,
milczeniem oraz tym, jak bardzo bezbronna i krucha wydawała się tak
dziewczyna. Jakby tego było mało, rozglądając się po jej tymczasowej sypialni, dostrzegła wyłącznie wysłużony
materac i jakieś materiały, które mogłyby posłużyć jej za okrycie, gdyby
akurat była w stanie usiedzieć w jednym miejscu. Jakby tego było
mało, kiedy zauważyła krępujący kostkę dziewczynę solidny, najpewniej
posrebrzany łańcuch, przez moment była pewna, że wpadnie w szał i pokusi
się o zrobienie czegoś wyjątkowo nieprzemyślanego i głupiego za
razem.
Słodka
bogini, jak ktokolwiek mógł w ten sposób traktować żywą istotę, na dodatek
cierpiącą katuszę?! Alessia mogła się domyślić, że dziewczyna zachowywała się
nieprzewidywalnie, zwłaszcza w tym stanie, ale takie „rozwiązanie” i tak
wprawiło ją w osłupienie. Uświadomiła sobie, że zaczyna się trzęść i musiała
zamrugać kilkukrotnie, bezskutecznie walcząc o zachowanie pełnego pola
widzenia, kiedy łzy wściekłości i żalu napłynęły jej do oczu.
Podejrzewała, że Ariel nie miał pojęcia, co takiego działo się z tą
dziewczyną, chociaż z drugiej strony… Co takiego miałoby w tej
sytuacji zrobić? Jakby tego było mało, wilkołaki bez wątpienia lepiej widziały,
jak należało obchodzić się ze swoimi pobratymcami, chociaż większość ich
praktyk wciąż wytrącała ją z równowagi. To nie było uczciwe, a już na
pewno właściwe, ale jak niby miałaby się z nimi kłócić, sprzeciwiać i przeciwstawiać?
Była tutaj gościem, na dodatek należącym do „wrogiego” gatunku; w porównaniu
z nimi niedoświadczonym dzieciakiem, nawet jeśli w społeczeństwie
wampirów zajmowała pozycję, której niejeden byłby w stanie jej
pozazdrościć. Miała wrażenie, że to zobowiązywało, ale jednocześnie nie
potrafiła zrobić niczego, by ot tak znaleźć rozwiązanie, które zdaniem Ariela i pozostałych
najzwyczajniej w świecie nie istniało. Czuła, że porywa się z motyką
na słońce, ale gdyby przynajmniej była w stanie spróbować…
– Zabijesz
mnie? – Cichy, zachrypnięty głos wyrwał ją z zamyślenia, skutecznie sprowadzając
na ziemie. Zamrugała kilkukrotnie, po czym przeniosła wzrok na wpatrzoną w nią,
brudną dziewczynę, oszołomiona brzmieniem jej słów oraz tym, jakie ta
wyciągnęła wnioski. – Zrób to… Po prostu to zrób.
– Dlaczego?
Nie
potrafiła pojąc tego, jak ktokolwiek mógłby pragnąć śmierci – nie tak naprawdę,
chociaż w obliczu cierpienia, takie rozwiązanie wydawało się najszybszym i najbardziej
atrakcyjnym ze wszystkich. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, raniąc sobie
skórę paznokciami, ale i to nie zrobiło na niej większego wrażenia. Wciąż czuła
pieczenie pod powiekami i narastający z każdą kolejną sekundą gniew,
chociaż starała się je za wszelką cenę kontrolować. Próbowała zachować spokój
na który stać było tatę albo ciocię Isabeau, by sprawiać wrażenie zdecydowanej,
ale również to przychodziło jej z trudem. Panowanie nad emocjami nigdy tak
naprawdę nie było jej mocną stroną, a w obecnej sytuacji ta jedna
kwestia jawiła się jako coś nie do pojęcia.
Nie miała
pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, więc nagły wybuch
pozbawionego jakichkolwiek oznak wesołości całkowicie wytrącił ją z równowagi.
Alessia zamarła, coraz bardziej podenerwowana, skoncentrowana przede wszystkim
na tym, żeby zachować resztki opanowania. Podejrzewała, że szło jej to co
najmniej marnie i że zdecydowanie nie sprawiała wrażenia kogoś, kto ma w sobie
dość siły i charyzmy, żeby odpowiadać za innych, ale i na to starała
się nie zwracać uwagi.
– I tak
umrę! Wiem, że tak będzie! – wyrzuciła z siebie na wydechu dziewczyna. Jej
głos zabrzmiał zaskakująco wręcz piskliwie, wręcz raniąc uszy, zwłaszcza powielony
przez panujące w ciasnym pokoiku echo. – Po co to ciągnąć? Po co, skoro…?
– Chcę ci
pomóc – przerwała, nie będąc w stanie ze spokojem słuchać, jak ta próbuje
upominać się o śmierć.
Jej własny
głos zabrzmiał obco, jakby odlegle, dziwnie stłumiony przez narastające w jej
wnętrzu emocje. Chciało jej się płakać z bezsilności, zresztą
podejrzewała, że nawet gdyby sobie na to pozwoliła, dziewczyna nawet nie
zwróciłaby na to uwagi. Była na tyle roztrzęsiona i obolała, że najpewniej
nie docierało do niej nic z tego, co działo się wokół niej. Wpatrywała się
Alessię, a jej rozszerzone, załzawione oczy wydawały się niczego nie
widzieć. Jedyne, co odczuwała wręcz z całkowitą pewnością, stanowił ból – i to
nie tylko fizyczny, choć i ten musiał być czymś okropnym i absolutnie
nie do przyjęcia.
Najgorsze w tym
wszystkim było to, że Ali z łatwością była w stanie doszukać się w nieznajomej
siebie – przynajmniej do pewnego stopnia. Chociaż od nieszczęsnego wyścigu z czasem,
który prowadziła wraz z Arielem po tym, jak jego ojciec ją ugryzł, minął
blisko wiek, wciąż dobrze pamiętała to, czego doświadczyła. Przemiana bolała, zwłaszcza
kiedy dwie sprzeczne natury w jej ciele toczyły zażarty ból o należne
im miejsce. Miała wrażenie, że traci zmysły, mierząc się z czymś, co było
ponad jej siły i co z równym powodzeniem mogło doprowadzić ją do
śmierci. Wtedy również wszyscy wokół mówili, że nie ma co liczyć na
rozwiązanie, choć żadne z nich nie ujęło tego w tak bezpośredni
sposób. Osoby, które kochała – i to ze wzajemnością – chciały wierzyć w istnienie
rozwiązania, chociaż to wydawało się bez sensu, a ona z każdym
kolejnym dniem była coraz bliższa tego, żeby jej organizm ostatecznie się
poddał, niezdolny znieść walki dwóch stojących w kontrze do siebie
instynktów.
Jakkolwiek
by nie było, teraz stała tutaj – żywa, doświadczona i dość silna, by
próbować ulżyć komuś, kto tak bardzo cierpiał. Wierzyła, że w przypadku
tej dziewczyny da się coś zrobić, tym bardziej, że nie miała do czynienia z kimś,
kto był do niej podobny. Miała przed sobą śmiertelniczkę, co prawda kruchą i bliską
załamania, ale to stanowiło najmniej istotny problem. Być może gdyby dziewczyna
spróbowała zawalczyć albo znalazła w sobie motywację, można byłoby jakoś
utrzymać ją przy życiu. Potrzebowała… Och, Ali nie potrafiła tego opisać, ale
pragnęła uwierzyć w to, że jest w stanie ją wspomóc. Zwłaszcza będąc
prawnuczką kogoś, kto zajmował się medycyną, zdawała sobie sprawę z tego,
że kiedy ciało przestawało dawać sobie radę, zawsze można było wzmocnić je
jakoś z zewnątrz. Może właśnie o to chodziło – o swego rodzaju „respirator”,
który utrzymałby dziewczynę aż do nadejścia pełni, a potem pozwolił przejść
przez piekło przemiany.
Nikt nie powiedział
jej tego wprost, ale wierzyła, że brzmi to sensownie. Nie miała pojęcia, czy
przemiana w zwierzę podczas pierwszej pełni wystarczy, żeby dać szczeniakowi gwarancję przeżycia, ale
naprawdę pragnęła założyć, że to jedyna przeszkoda – rodzaj celu, który teraz
tylko wystarczyło osiągnąć, nieważne jakim kosztem. Nie wiedziała, dlaczego to
dla niej aż takie ważne, ale…
– Gdyby
którekolwiek z was mogło mnie uratować… – Dziewczyna nagle urwała, po czym
gwałtownie pobladła, chociaż Ali nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Przez
jej twarz przemknął grymas, zaraz też chwyciła się za brzuch, zginając wpół,
zupełnie jakby ktoś albo coś próbowało wydostać się z jej wnętrza na
zewnątrz. – Za co…?
– Co ci
jest? Hej, powiedziałam już, że chce pomóc – odezwała się rozgorączkowanym
tonem Alessia. Przykucnęła, by jej twarz znalazła się na wysokości spojrzenia
nieznajomej, próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie jej uwagę. Żałowała, że
nie może pozwolić sobie na coś, co czasami praktykował Gabriel, kiedy
przejmował ból innych, próbując choć trochę im ulżyć, ale w jej przypadku
cierpienie mogło okazać się zbytnio rozpraszające, co w zestawieniu z pragnieniem
mogło doprowadzić do tragedii. – Jak masz na imię? – zapytała pod wpływem
impulsu.
Dziewczyna
(miała już dość traktowania jej jak anonimową, pozbawioną znaczenia duszyczkę,
która równie dobrze mogła przestać istnieć) spojrzała na nią tymi nienaturalnie
rozszerzonymi, pozbawionymi wyrazu oczami. Ali miała wątpliwości co do tego,
czy była w stanie zrozumieć zadane jej pytanie, ale usiłowała się tym nie
zrażać, cierpliwie czekając na odpowiedź. Po
prostu patrz na mnie. Patrz na mnie i spróbuj się skoncentrować,
powtarzała w myślach niczym mantrę, usiłując choć częściowo skupić na
sobie uwagę cierpiącej. Wpływ nie był jej mocną stroną, tym bardziej, że nie
była nowym wampirem, ale telepatia
mogła okazać się kluczowa, zwłaszcza jeśli chciała znaleźć sposób na udzielenie
pomocy komuś, kto już chyba zwątpił w to, że w ogóle mógłby ją
otrzymać.
Miała
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim nieznajoma zdążyła zapanować nad sobą
w stopniu wystarczającym, by w bardziej świadomy sposób skoncentrować
wzrok na twarzy Alessi. Oddech miała nienaturalnie przyśpieszony, zresztą tak
jak i obserwująca ją pół-wampirzyca. Pomijając mieszające się ze sobą
tętna obu dziewcząt, to właśnie dźwięk spazmatycznie chwytanego powietrza był
jedynym, który wypełniał malutkie pomieszczenie – celę, bo właściwie tym mianem
w najbardziej skuteczny sposób należało określić miejsce, które wilkołaki
wyznaczyły swojej powoli umierającej towarzyszce.
– Ja…
Nattie – wykrztusiła z siebie w końcu. Jej głos był cichy i bardzo
słaby, ale dzięki wyostrzonym zmysłom Alessia zrozumiała ją bez większego
wysiłku. – Jakie to ma zresztą znaczenie? – zapytała po chwili, a w jej
tonie na powrót dało się wyczuć zwątpienie oraz narastającą z każdą
kolejną sekundą rezygnację.
Ali
zignorowała ten ton, aż nazbyt świadoma tego, jak wiele wysiłku musiało
kosztować jej rozmówczynię to, żeby nie zacząć krzyczeć. Każde słowo
przychodziło jej z wyraźnym trudem, jeśli zaś chodziło o to, że
mogłaby wątpić w jej dobre intencje…
Cóż,
dziewczyna bez wątpienia miała do takiej reakcji prawo.
– Bardzo
dużo – zapewniła i zawahała się na moment. – Zrobię wszystko, co się da. Nie
wiem jeszcze jak, ale zamierzam ci pomóc, Nattie – wyznała, starannie akcentując
każde kolejne słowo.
Słowa
wypowiedzianej obietnicy dźwięczały jej w uszach, brzmiąc niemalże równie
ostatecznie i pewnie, co i dziesiątki przyrzeczeń, które przez długie
lata w niepamięci składała Arielowi. Czuła, że być może popełnia błąd, składając
przysięgę, której nie będzie w stanie spełnić, ale w obecnej sytuacji
nie potrafiła postąpić w jakikolwiek inny sposób – i to niezależnie
od tego czy to było słuszne, czy też nie.
Ulga i cień
nadziei, które dostrzegła w lśniących oczach dziewczyny, były czymś nie do
opisania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz