
Ariel
O
bogini, co ja wyprawiam?
Ariel nie był pewien, jak wiele razy zadawał sobie już to pytanie.
Niezależnie od statystyk oraz mijającego czasu, wciąż brzmiało równie irytująco
– a już na pewno drażniące było to, że wciąż nie potrafił udzielić sobie
odpowiedzi. Może łatwo byłoby zwalić wszystko na desperację, niemniej wcale nie
czuł się z tego powodu lepiej. Może nawet wręcz przeciwnie, bo skoro był w stanie
przynajmniej udawać, że ufa wampirowi, byleby nie wyjść na kompletnego
nieudacznika, coś zdecydowanie było nie tak.
Michael go irytował, a rozmowy z nim stawały się
coraz trudniejsze i bardziej męczące niż motywujące, a jednak nie
potrafił zmusić się do odejścia i demonstracyjnego trzaśnięcia drzwiami.
Wciąż trząsł się z nieopanowanego gniewu, kiedy zdarzało mu się pomyśleć o tym,
jak przebiegała ich wymiana zdań w tamtym motelu, a jednak w jakiś
pokrętny sposób został, a teraz…
No właśnie, teraz co? To też było całkiem dobre pytanie, na
które – chociaż znał odpowiedź – wcale nie potrafił sobie jednoznacznie
udzielić wyjaśnień.
Jedno można było Michaelowi przyznać: miał charakterek i to
pod każdym względem. Czegokolwiek by nie zapragnął, nigdy nie mówił tego
wprost, a jednak za każdym razem osiągnął cel. Może to jakaś kolejna
wampirza, cholernie irytująca cecha, ale nie zależnie od wszystkiego
nieśmiertelny był skuteczny, a Ariel chcąc nie chcąc pozwalał mu się
wykorzystywać – a przynajmniej on tak to odbierał, bo z perspektywy
Michaela to musiała być bezcenna pomoc, której udzielał z sobie tylko
znanych powodów. No cóż, w jakimś stopniu tak chyba istotnie było.
Ariel spodziewał się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego,
że rady Michaela mogą sprowadzać się do czegoś bardziej praktycznego niż tylko
filozoficznych bredni i niejednoznacznych sugestii, które jedynie
doprowadzały go do szaleństwa. Nie potrafił ukryć irytacji, co chyba jedynie
wampira bawiło, zachęcając go do dalszego dręczenia kogoś, kogo najwyraźniej
uważał za co najmniej głupiego, niemniej przynajmniej przeszedł na bardziej
zrozumiały język, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie wyciągnie od Ariela
tego, czego mógłby oczekiwać. Jeśli istniała bardziej irytująca istota, chłopak
szczerze modlił się o to, żeby nie stanęła na jego drodze albo żeby
przynajmniej nie próbowała go dręczyć, bo wtedy mógłby zrobić coś głupiego w afekcie.
Michael miał w sobie coś, co zapewniało mu szacunek i względne
bezpieczeństwo, ale nawet w jego przypadku musiał istnieć kogoś, kto miał
kiedyś ostatecznie stracić do niego cierpliwość.
Tak czy inaczej, Michael zamierzał mu pomóc, a to już
samo w sobie wydawało się najlepszym, co mogło się wydarzyć. Na pewno
obecność wampira przez resztę podróży była lepszą perspektywą niż błądzenie i plucie
sobie brodę z powodu tego, że nie potrafiło się znaleźć żadnego sensownego
rozwiązania. Nie chciał tego wprost przyznawać, ale gdyby wtedy opuścił motel
niezależnie od tego, co mówił Michael, najprawdopodobniej teraz dalej błąkałby
się po gęstwinie, wyklinając na czym świat swoi i czekając aż jakaś
cudowna siła przypadkiem przeniesie go w odpowiednie miejsce. Jako że cuda
się nie zdarzały, pewnie ostatecznie z podkulonym ogonem wróciłby do
Miasta Nocy, a to…
Cóż, to na pewno nie skończyłoby się dobrze.
Plan był prosty, co jednak nie zmieniało faktu, że
niespecjalnie się Arielowi podobał. Dobrze, potrafił się skradać, dostawać w trudno dostępne
miejsca, a już na pewno był całkiem dobry w drobnych kradzieżach, co
jednak nie znaczyło, że był złodziejem. Miasto Nocy było okrutnym miejscem,
zwłaszcza dla zagubionego dzieciaka, który nie mógł liczyć na nikogo więcej
ponad siebie samego. Był dzieckiem ulicy, od zawsze zdanym na siebie i chociaż
istnienie Yves’a i wilcze geny bez wątpienia ułatwiły mu pierwsze lata,
kiedy jeszcze był człowiekiem, nie przeżyłby do osiemnastych urodzin, gdyby nie
nauczył się sobie radzić. Umiejętnie rozbrajał zamki już jako dziesięciolatek,
nie wspominając o szybkim przemieszczaniu się i łatwości w znajdowaniu
praktycznych kryjówek, które niejednokrotnie musiały wystarczyć, żeby przetrwać
noc.
No tak, ale tym razem nie chodziło o coś tak błahego
jak pieniądze, jedzenie czy ubrania. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz
zmuszony był do tego, by posunąć się tak daleko, bo już na krótko przed
przemianą potrafił sobie poradzić na tyle dobrze, by można było określić jego
egzystencję mianem normalnego życia. Teraz już prawie zapomniał to niepokojące
uczucie podniecenia, niepokoju, ale i zażenowania, kiedy wkradał się do
miejsc, których nie powinien odwiedzać i robił rzeczy, które… nie były
właściwe.
Och, ale tutaj chodziło o Alessię. Wiedział, że nie
byłaby zachwycona, ale cel uświęcał środki, co Michael najwyraźniej dawał mu do
zrozumienia.
Niemniej… samochód? Abstrahując od tego, że był gotów
pozwolić uciąć sobie głowę, że w Mieście Nocy nigdy nie widział żadnego,
nie czuł się przekonany do wykorzystania takiego środka transportu. Były
popularne, a Michael wspomniał coś o tym, że w przyszłości będą
tak niezbędne ludziom, że miejscami na trasach nie będzie można wcisnąć nawet
szpilki, ale i tak… Już nawet nie chodziło o to, że to było złe – bo
bez wątpienia było. Bardziej martwiło go to, że wampir i tym razem nie
zamierzał angażować się bardziej niż mógłby, a więc nie zamierzał nawet
kiwnąć palcem, żeby pomóc pojazd zdobyć. Ba! Znając Michaela Rotha byłby bez
trudu w stanie auto kupić, a jednak oczekiwał od Ariela czegoś mniej
subtelnego, jakby wystarczająco nie oszołomiła go świadomość tego, że
najprawdopodobniej sam będzie musiał nauczyć się prowadzić.
Teraz, mocno zaciskając dłonie na kierownicy i wciąż
mając wrażenie, że za moment straci kontrole nad tym cholerstwem, sam już nie
był pewien czy powinien się z tego śmiać, czy może zacząć płakać.
Owszem, w tamtej zabitej dechami wiosce w istocie
był warsztat samochodowy. Co więcej, w garażu znajdował się nawet
samochód, co musiało być swoistym cudem, spoglądając chociażby na dochody
motelu Sharon. Pojazd nie wyglądał w najmniejszym stopniu zachęcająco,
mocno już wysłużony i rozklekotany. Kiedy udało mu się dostać do środka
(to nie było trudne – w nocy wioska była pusta; nikt nawet nie dbał o porządne
zabezpieczenie warsztatu, najwyraźniej nie podejrzewając, że ktokolwiek mógłby
zdecydować się na kradzież w tym miejscu), poczuł się jak w potrzasku,
przez dłuższą chwilę zresztą tępo wpatrywał się w kierownicę oraz całe to
ustrojstwo, które miał przed sobą. No i dach nad jego głową… Dobra bogini,
dlaczego ten materiał wyglądał na tak cienki, jakby został wykonany z papieru?
Michael nie udzielił mu zbyt wielu rad, jedynie niedbale
wspominając coś o tym, jak uruchomić silnik. Siedząc w samochodzie,
Ariel dopiero po kwadransie uporządkował sobie słowa wampira i dopasował
je do tego, co miał przed sobą. Kiedy silnik zaskoczył, omal nie dostał zawału,
tak bardzo pojazd wydawał się niestabilny. Auto rzęziło jak staruszka, jedynie
cudem nie ściągając na niego kłopotów, kiedy zaś spróbował wymanewrować pojazd z warsztatu,
omal nie przebił się przez tylną ścianę, w roztargnieniu ruszając nie w tym
kierunku, co trzeba było. Tak czy inaczej, ostatecznie w jakiś sposób
znalazł się na zewnątrz, zaś droga poza granice wioski upłynęła przede
wszystkim na próbach nauczenia się kontrolowania prędkości oraz skręcania w lewo
i prawo.
Przeklęty Michael. Nawet kiedy już spotkali się w umówionym
miejscu, najwyżej kilometr za motelem Sharon, ograniczył się do kilku wymownych
uwag na temat zdolności Ariela. Przez jakiś czas mu towarzyszył, wyciągnięty na
siedzeniu pasażera (konieczność tak bliskiego przebywania przy wampirze, który
na dodatek był dla niego widoczny jedynie częściowo, bo skupiony na drodze
jedynie od czasu do czasu zerkał na niego z ukosa, doprowadzała jego
wilczą połowę do szaleństwa), udzielając czegoś, co od biedy można było uznać
za dobre rady, zniknął przed nadejściem świtu, wcześniej dość wnikliwie
wyjaśniając, jak dotrzeć do najbliższego miasta. Ariel nie wiedział w co
takiego wampir sobie pogrywał, ale to przypominało podchody albo inną
idiotyczną grę – zostawiał wskazówki, pozwalające dotrzeć do kolejnych punktów
orientacyjnych, a potem znikał, najwyraźniej nie zainteresowany, czy
chłopak dobrze go zrozumiał i przypadkiem nie zbłądzi po drodze.
Taki system doprowadzał go do szaleństwa, ale mimo wszystko
okazał się skuteczny. Pierwszy dzień ponownej wędrówki był najgorszy, bo Ariel
wciąż nie czuł się pewnie w samochodzie, na dodatek tak bardzo kapryśnym,
poza tym był prawie pewien, że Michael jednak zabawił się jego kosztem i nawet
jeśli uda mu się dotrzeć w ustalone miejsce, nie zastanie tam wampira. Tym
większe było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że jednak się pomylił, a nieśmiertelny
okazał się bardziej słowny niż mógł się po nim spodziewać.
Cholera, facet po prostu był dziwny. Może nie szalony albo
irytujący, ale na pewno dziwny.
Kolejne miasta oddalone były od siebie mniej więcej po pięć
godzin jazdy, czasem mniej, bo Michael – mimo całkowitego braku zrozumienia i delikatności
papieru ściernego – wydawał się pamiętać, że wilkołaki są bardziej podobne do
ludzi, chociażby pod względem do tego, że potrzebowały snu albo jedzenia. Z czasem
Ariel zauważył, że wampir umyślnie wybiera mniejsze miasteczka, zwykle bardzo
blisko metropolii, ale nigdy bezpośrednio w ich zasięgu. Może był w tym
jakiś sens, bo miejsca w których się na życzenie nieśmiertelnego
zatrzymywał, wydawały się neutralne – na tyle małe, by się nie zgubić, a przy
tym dość duże, żeby niepotrzebnie nie wrzucać się w oczy. Cóż, mężczyzna
bez wątpienia wiedział, co robi, a przynajmniej Ariel miał taką nadzieję.
Mimo wszystko, starał się ograniczać odpoczynek do minimum,
aż nadto świadom uciekającego czasu. Podejrzewał, że Michael nie angażowałby się,
gdyby nie istniała szansa na dotarcie do Lille i powrót przed nadejściem
pełni księżyca, ale po wampira nigdy nie należało spodziewać się wyłącznie
dobrego – skąd mógł mieć pewność, że to nie jakaś chora gra, a widok
porażki nie sprawi Roth’owi przyjemności? Michael wydawał się mieć dość
nietypowe poczucie humoru, najdelikatniej mówiąc, a Ariel bynajmniej nie
czuł się dzięki temu jakkolwiek pewniej.
Najgorsze były noce, a zwłaszcza widok srebrzącego się
księżyca, coraz bliższego osiągnięcia idealnej pełni. Łagodne światło satelity
go drażniło, dodając energii uwięzionego w jego wnętrzu zwierzęciu. Niemal
czuł wilka w sobie, mruczącego z zadowolenia i stopniowo
rosnącego w siłę. Zwierzę ekscytowało się możliwością kolejnej nocy
wolności, wręcz kusząc go, żeby pozwolił mu na wcześniejsze przejęcie kontroli.
Ariel niemal potrafił sobie wyobrazić wilka jako osobną istotę, która skomle i zachowuje
się jak udomowiony pies, próbujący przekonać swojego właściciela do
nieplanowanego spaceru. Od dawna nie czuł się tak bardzo zmęczony i wyczerpany
jeszcze przed nadejściem pełni, co jedynie wszystko pogarszało. Już zapomniał
jak to jest, kiedy to nadchodzi, a on…
A on jest sam. Dobra bogini, naprawdę tylko jeden raz
Alessia była przy nim podczas przemiany? Nie potrafił sobie tego wyobrazić,
podobnie jak i tego, jak wielkie znaczenie miała dla niego obecność
dziewczyny. Był pół-wampirzycą, a jednak w jakiś pokrętny sposób w którymś
momencie przestała drażnić jego wilczą połowę, wręcz zaczynając sprawiać jej
przyjemność. Nie wiedział, jak wytłumaczyć to samemu sobie, ale zwierzę w nich
chyba faktycznie uspokajało się w jej obecności, a może to on stawał
się bardziej pewny swojego ciała, dzięki czemu perspektywa przemiany wdawała
się łatwiejsza – a przynajmniej tak byłoby, gdyby nadchodząca pełnia miała
mieć wpływ wyłącznie na niego.
Dni. Zostały zaledwie dni.
Trzeciego dnia od momentu wyruszenia z Miasta Nocy,
czuł się co najmniej fatalnie. Nie chodziło nawet o to, jak bardzo był
zmęczony i że niepokoił go stan będącego na wyczerpaniu zbiornika paliwa.
Niepokój, wręcz czyste przerażenie brało się ze świadomości, że do nadejścia
pełni zostały zaledwie ponad dwie doby. Fakt faktem, że latem dni były
zdecydowanie dłuższe i późno robiło się ciemno, ale to było marnym
pocieszeniem, skoro nawet nie dotarł na miejsce. A przecież musiał mieć
jeszcze czas na to, żeby wrócić!
Jakby tego było mało, ostatnie spotkanie z Michaelem
było co najmniej rozczarowujące. Do tej pory wampir miał konkretne wskazówki,
sprowadzające się do dość dokładnego opisu drogi (Ariel zgubił się tylko raz,
na samym początku, kiedy jeszcze nie był dostatecznie wprawiony w prowadzenie
auta i słuchanie uwag niechcianego przewodnika), tym razem jednak jego
wypowiedź sprowadzała się do jednego idiotycznego zdania:
– Jedź przed siebie.
A potem jak gdyby nigdy nic zniknął, znów zostawiając
Ariela samego sobie.
Świetnie. Do przewidzenia było, że wampir ostatecznie
wywinie mu jakiś numer. Być może znudziło mu się udawanie zaangażowanego w jakąkolwiek
sprawę, a może doszedł do wniosku, że dalsze złudzenia pozbawione są sensu
– tak czy inaczej, skutek był taki sam.
Ariel sam nie wiedział, dlaczego zdecydował się mimo
wszystko usłuchać. Nie, nie chodziło o jakiekolwiek resztki nadziei, bo
nigdy w pełni nie zaufał Michaelowi, przez co tym bardziej irytowało go
odczuwane z powodu zachowania wampira rozczarowanie. Po prostu był zły, a skoro
nie miał żadnych szans na szybki powrót do Miasta Nocy, równie dobrze mógł na
oślep błądzić, czekając aż samochód ostatecznie odmówi posłuszeństwa. Co prawda
zawsze mógł kogoś zapytać o drogę do Lille, ale jaki to miało właściwie
sens, skoro już niemal czuł posmak klęski, a zapasy paliwa były na
wyczerpaniu?
To wydarzyło się przed południem, jakieś dwie godziny po
bezsensownym spotkaniu z Michaelem. Samochód już wcześniej miał problemy z odpaleniem,
ale przy trzeciej próbie silnik zaskoczył i Ariel nie ryzykował
zatrzymywania się po drodze. Już dawno opuścił miasto i przemknął przez
kolejne, ostatecznie lądując na jakiejś niezabudowanej, w znamienitej
większości otoczonej lasami drodze. Sam już nie był pewien, gdzie się znajduje,
droga zresztą wyglądała jak wiele innych, którymi przemieszczał się wcześniej,
dlatego równie dobrze mogło się okazać, że jednak się zgubił – już i tak
było mu wszystko jedno. W zasadzie wątpił, żeby wydarzyło się cokolwiek
gorszego, co bardziej popsuje mu humor… Przynajmniej tego dnia.
I właśnie wtedy auto ostatecznie się poddało. Coś strzeliło,
silnik jęknął, a chwilę później odmówił posłuszeństwa. Pojazd przejechał
jeszcze kilka metrów po nieprzystosowanej, wyboistej drodze, zatrzymując się
blisko dość ostrego zakrętu, lekko stukając przodem o korę najbliższego
drzewa.
Rozległo się ciche kaszlnięcie, a potem zapanowała
nieprzenikniona, ogłuszająca wręcz cisza.
Chociaż spodziewał się tego od dłuższego czasu, kiedy nagle
znalazł się w samym środku obcego, cichego lasu, poczuł się co najmniej
oszołomiony. Zastygł w bezruchu, tępo wpatrując się w przednią szybę i próbując
jakoś zapanować nad mętlikiem, który miał w głowie. Mięśnie mu drżało,
kiedy tak kurczowo zaciskał je na kierownicy, nawet nie tracąc czasu na próbę
odpalenia silnika, aż nadto świadom tego, że jego zabiegi i tak nie przyniosą
pożądanego efektu.
Koniec. Czy Michael to wiedział i dlatego zdecydował
się zrobić z niego głupka? Jakie to zresztą miało znaczenie, skoro wampir
miał dość jasno określone poglądy na temat tego, czy powinno się ingerować w przyszłość?
Gniew i gorycz pojawiły się nagle, ale wciąż otępiały,
prawie nie był ich świadom. Ze świstem wypuścił powietrze, po czym pośpiesznie
rozluźnił uścisk wokół kierownicy, uświadamiając sobie, że niewiele brakuje, by
przypadkiem ją uszkodził. Miał ochotę w coś uderzyć – nie zwierzę w nim,
ale właśnie on – a jednak czuł wewnętrzny opór, jakby jego ciało
podświadomie wiedziało, że nawet to pozbawione jest sensu. Dobrze, rozwali coś.
Co miało mu to dać, skoro nadal tkwił w tym lesie, nawet nie próbując
zrobić czegoś, co mogłoby mieć chociaż trochę sensu?
W roztargnieniu potarł poznaczone bliznami nadgarstki,
wzdrygając się na samo wspomnienie wypukłości na skórze. Jego umysł nie
dopuszczał przykrych wspomnień – żadnych obrazów, zero zapachu krwi i tego,
jak czuł się, kiedy wręcz czuł jak ucieka z niego życie – a jednak
coś przewróciło mu się w żołądku, przyprawiając go o mdłości. Z jakiegoś
powodu nawet tamten moment, będącym najgorszym w jego marnym życiu,
wydawał się lepszy niż to, czego doświadczał teraz, aż nadto świadom tego, co
miało się wydarzyć.
Ach, jego ojciec miał rację. Szkoda tylko, że tych kilka
lat temu nie dało mu się dopiąć swego – i że Ariel jednak okazał się dość
silny, żeby móc stać się wilkołakiem i jeszcze przed zmianą zdołać uleczyć
obrażenia. Może gdyby wtedy umarł, wszystko potoczyłoby się inaczej.
A teraz na dodatek myślał o śmieci. Cudownie. Nawet
nie potrafił porządnie umrzeć. Co więcej, śmierć była ucieczką, a więc na
dodatek mógł uznać siebie za całkowitego tchórza.
Szlag, co takiego było z nim nie tak?!
Wysiądź z tego przeklętego auta!, warknął na siebie w myślach. Wysiądź i idź, zamiast użalać się nad sobą. Wcześniej w końcu
planowałem dostać się do Lille na piechotę, dlatego…
– Hm, poszło lepiej niż przypuszczałem.
Aż podskoczył na siedzeniu, omal nie uderzając głową w dach,
kiedy usłyszał tuż przy sobie znajomy głos. Michael pojawił się znikąd, jak
gdyby nigdy nic materializując się na miejscu obok i w zamyśleniu
wpatrując się w przednią szybę. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa
kreska, co w zasadzie było jedyną oznaką tego, że cokolwiek go
skonsternowało.
Ariel gapił się na niego w milczeniu, zażenowany i wściekły.
Jeszcze mocniej zacisnął dłonie w pięści, ogarnięty nagłym pragnieniem,
żeby zaryzykować połamane kości i z całej siły uderzyć wampira w twarz.
– Ty! – jęknął, nagle odzyskując głos. – Zostawiłeś mnie! Myślałem…
– Taa, za myślenie to ty się lepiej nie bierz. Przynajmniej
nie w tej chwili – przerwał mu szorstko Michael. – Zamierzasz posiedzieć
tutaj do pełni, czy może w końcu ruszysz swoje szanowne cztery litery?
Ariel rzucił mu wrogie spojrzenie, ale mimo wszystko
zacisnął dłoń na klamce, aż rwąc się do tego, by móc wydostać się na zewnątrz.
Perspektywa przebywania z Michaelem w tak ciasnym, ograniczającym
poczucie prywatności miejscu, już na samym początku była trudna, a teraz
tym bardziej, skoro był na wampira zły.
– Po co? – zapytał bez ogródek, nie odrywając wzroku od
twarzy wampira.
– Po co? – Michael zmarszczył brwi. – Nie wiem. Wydaje mi
się, że miałeś jakieś dobre powody, żeby chcieć się tutaj znaleźć. O ile
mnie pamięć nie myli, to sprowadzało się do „miłości”…
– Przestań. Wiesz, że nie to mam na myśli – zirytował się.
– Pytam o to, dlaczego miałbym się dalej wysilać? Na litość bogini, przez
ciebie wylądowałem na jakimś zadupiu! Przyznaj się, że od początku wiedziałeś,
że marnuję czas, a jednak zamiast mi powiedzieć, pozwoliłeś żebym zrobił
siebie z idiotę! Za cholerę nie wrócę na czas, a wtedy Alessia…
wtedy… – Pokręcił głową i pośpiesznie wysiadł, niezdolny dokończyć zdania.
Kiedy znalazł się na zewnątrz, Michael już stał pod
najbliższym drzewem, nonszalancko o nie oparty i najwyraźniej
znudzony. Nie uśmiechał się, ale Ariel nie spodziewał się niczego innego.
Nieśmiertelny lekko zmarszczył brwi i skoncentrował
się na twarzy stojącego przed nim chłopaka.
– Skończyłeś już? – zapytał tonem, który wydawał się niemal
uprzejmy. Ariel powstrzymał się od warknięcia. – Bo jeśli tak, przestań
zachowywać się jak dziecko i w końcu racz posłuchać, co do ciebie
mówię. Zrobisz co chcesz, ale przynajmniej wiedz, że gdybyś był rozsądny,
zdecydowałbyś się na krótki spacerek, który mam ci do zaoferowania. – Nawet nie
oglądając się, niedbale machnął ręką w lewo, wskazując na dalszy ciąg
drogi, którą mógłby pokonać samochód, gdyby tylko zadziałał. – Lille jest tam.
W milczeniu popatrzył na Michaela.
O bogini, co ja wyprawiam?, pomyślał raz jeszcze, kolejny raz decydując się spróbować
mu uwierzyć.
O rany! :)
OdpowiedzUsuńAriel za kołem samochodu! Hahahah!
Ale się uśmiałam, jakoś nie umiem Go sobie w takiej sytuacji wyobrazić.
Słuchać Michaela to szalone, ale mam nadzieję że wyjdzie to Arielowi na dobrze :)
Co tam słychać u Ali??? Dawno nie było rozdziału z nią, szczerze to nie umiem się go doczekać :)
Przywiązałam się do Alessi!
Rozdział cudowny, czekam z zniecierpliwieniem na następny.
Pozdrowienia
Lila