6 maja 2014

Sto trzynaście

Alessia
Powiedzieć, że się martwiła, byłoby niedopowiedzeniem. Alessia czuła niepokój, którego nie potrafiła określić, a który paraliżował jej, nie potrafiąc zebrać myśli. Siedziała na parapecie w swoim pokoju, opierając czoło i przyjemnie chłodną szybę, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się w atramentowe niebo. Tak jak zapowiedział Ariel, tego dnia przypadał nów, co teoretycznie powinno przynosić jej ulgę, ale jej nie odczuwała. Nerwowo bawiła się srebrnym grzebykiem, który dał jej Ariel, raz po raz naciskając ukrytą na boku zapadkę i przeistaczając ozdobę w broń; a potem znów w grzebyk i tak w kółko, aż zaczęły boleć ją od tego palce, chociaż nawet na to nie zwróciła specjalnej uwagi.
Ciemność za oknem miała w sobie coś przygnębiającego i ostatecznego. Wampirze zmysły pozwalały jej dobrze widzieć w mroku, ale i tak czuła się dziwnie, kiedy kolory i kształty były przytłumione z powodu braku światła. Co gorsza, chociaż wiedziała, że Ariela na pewno nie ma w pobliżu jej domu, machinalnie i tak starała się wypatrzeć coś, co mogłoby świadczyć o jego obecności. Coś… Cokolwiek, chociażby błysk jego ciemnych, wiecznie smutnych oczu, które tak bardzo uwielbiała, może nawet kochała. Niestety, za każdym razem czekało ją rozczarowanie, które odczuwała równie intensywnie, co narastający z każdą kolejną sekunda strach i poczucie niepokoju. Czuła się samotna, chociaż w domu byli rodzice i teoretycznie w każdej chwili mogła zejść do salonu, żeby dotrzymać im towarzystwa.
Słyszała ciche głosy Gabriela i Renesmee, ale nie koncentrowała się na słowach, zadowalając się szmerem. W jakimś stopniu przynosiło jej to ukojenie, będąc niczym jakaś stara kołysanka, której słów już dawno zapomniała, a której wiedziała, że jest dla niej ważna. Zakładała, że mama opowie tacie o dziwnym zachowaniu Michaela i w jakimś stopniu była ciekawa, czy w tej rozmowie potwierdzą słowa Ariela na temat dziwnych zachowań ludzi i istot nadnaturalnych w mieście, ale zanim zdecydowała się, czy chce to sprawdzić, odgłosy rozmowy przeszły w milczenie, a później dźwięki potrącanych przez zwinne palce Gabriela strun gitary. To musiała być jakaś nowa melodia, bo Alessia nie przypominała sobie, żeby słyszała ją kiedykolwiek wcześniej, a przecież doskonale znała wszystkie utwory z repertuaru ojca.
Słuchanie kojących dźwięków gitary również miało w sobie cos kojącego, co w końcu pozwoliło jej się rozluźnić. Gabriel był dobry w tym, co robił i Ali czasami zastanawiała się, dlaczego jeszcze w pełni nie skoncentrował się na muzyce. Z drugiej strony, mama również trwała w kawiarni, nad głową mając ten cudny ukryty pokój, gdzie znajdowała się jej pracownia, więc może to nie było takie łatwe, przynajmniej z ich punktu widzenia. A może po prostu pasja przestawała być tak niezwykła, kiedy przeistaczała się w pracę…?
Westchnęła i złożywszy broń z powrotem tak, żeby przypominała zwykłą błyskotkę, wsunęła grzebyk we włosy. Nie chciała myśleć o tym, gdzie teraz jest Ariel, ale to nie było takie łatwe, zwłaszcza, że nie podobało jej się to, że chłopak po raz kolejny miał znaleźć się w pobliżu swojego ojca i innych watahy. Nie rozumiała, jakim cudem w ogóle mogła zapomnieć o tym kiedy i w jakich okolicznościach się z Arielem poznali. Jakby nie patrzeć, to również było podczas nowiu i wtedy na własne oczy mogła przekonać się w jaki sposób wyglądały obrzędy, którym oddawały się dzieci księżyca. River Song mówiła, że wilkołaki czciły nów, więc chyba faktycznie podejrzanym byłoby, gdyby Ariel się nie pojawił, a ostatnim, czego oboje potrzebowali, było zwracanie na siebie zbędnej uwagi.
Arielu, tylko nie zrób niczego głupiego, pomyślała, wzdychając w duchu. Nie sądziła, żeby spotkanie chłopaka z ojcem było najlepszym pomysłem, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się ostatnio. Z drugiej strony, kiedy ostatnim razem obserwowała obrzędy wilkołaków, nie widziała Yves’a, więc może i tym razem miał się nie pojawić? Ceremonia wyglądała raczej jak zabawa dla młodziaków, a ktoś taki jak Yves nie wydawał się zbytnio zainteresowanym bzdurami i podtrzymywaniem tradycji. Gdyby się nie pojawił, tak byłoby lepiej, nawet jeśli wciąż miał być tam Riddley. Nie była pewna czy to dobrze, czy źle, ale nie mogła zapomnieć o tym, że mimo wszystko to nie ten z dzieci księżyca ją zaatakował, więc może coś w tym było; może Riddley faktycznie chciał tylko porozmawiać i jak na razie im nie zagrażał, a przynajmniej Arielowi. Nie potrafiła określić o jakich relacjach w ogóle należało mówić w przypadku wilkołaków, jednak podczas rozmowy Riddley dał jej do zrozumienia, że jakieś zasady jednak obowiązują… Albo przynajmniej tyle, że dzieci księżyca niechętnie krzywdzą swoich, może przez wzgląd na przetrwanie gatunku i tego, że w porównaniu do wampirów było stosunkowo niewiele. Tak czy inaczej, chciała, żeby tak było, chociaż takie myślenie mimo wszystko wydawało się naiwne.
Dostrzegła jakiś ruch w ogrodzie, niedaleko domu, więc machinalnie spojrzała w tamtym kierunku. Na jednej z wysypanych żwirem ścieżek dostrzegła dwie osoby i bez trudu zorientowała się, że to Damien i Grace. Szli razem, co prawda nie trzymając się za ręce, ale w mroku nocy i będąc tak blisko siebie, wyglądali niczym para kochanków. Sam ten widok wystarczył, żeby coś przewróciło się Alessi w żołądku, a krew zawrzała jej w żyłach. Dziewczyna wyprostowała się, wciąż nie odrywając wzroku od szyby i pary pół-wampirów, która teraz rozmawiała o czym. Grace zachichotała i chociaż z tej odległości Ali nie była w stanie usłyszeć jej głosu, potrafiła wyobrazić sobie ten fałszywy śmiech, przeznaczony wyłącznie do tego, żeby czarować niczego nieświadomych facetów. Nie rozumiała, dlaczego Damien tak nagle zdecydował się pozwolić Grace owinąć się sobie wokół palca; przecież znał ją i podobnie jak Ali wiedział, że to fałszywa, kłamliwa dziwka, która przed ukończeniem siedmiu lat miała więcej partnerów niż któremukolwiek z nich miało się zdarzyć przez całą wieczność. Co prawda Alessia podejrzewała, że jej brat robił to z czystej złośliwości, żeby odegrać się na niej, ale jeżeli to była prawda, Damien był głupszy niż kiedykolwiek mogłaby przypuszczać.
A może po prostu przyznaj, że tutaj chodzi o to, że jesteś o niego zazdrosna?, podpowiedział cichy głosik w jej głowie, całkiem wytrącając ją z równowagi. Instynktownie spróbowała zaprzeczyć, ale nawet kiedy już to zrobiła – ot tak, dla własnego komfortu psychicznego – podświadomie wiedziała, że to jedno wielkie kłamstwo. Obserwując Grace i Damiena, kiedy tak spędzali ze sobą czas, czuła się trochę tak, jakby jej krew zamieniała się w kwas, który teraz krążył w jej żyłach niczym najgorsza trucizna, powoli doprowadzając ją do szaleństwa. Na litość bogini, tak, chyba faktycznie była o swojego brata zazdrosna, chociaż to nie powinno mieć miejsca. Przecież chciała, żeby kiedyś znalazł sobie kogoś, ale dlaczego tym kimś musiała być akurat Grace? Było tyle dziewcząt, zdecydowanie lepszych i bardziej na niego zasługującego, a jednak chłopak wybrał najbardziej pustą i bezmyślną dziewczynę, jaka chodziła po tej planecie. Nie, Alessia nie mogła powiedzieć, że doskonale zna Grace, ale mimo wszystko wiedziała o niej dość, żeby dostawać białej gorączki na widok tego, co wyprawiał jej bliźniak.
Czy jednak zachowałaby się lepiej, gdyby na miejscu Grace znajdowała się inna, zdecydowanie lepsza dziewczyna? Odpowiedź na to pytanie powinna być oczywista, a jednak kiedy o tym pomyślała, wcale nie czuła się taka pewna tego, co w istocie zamierzała odpowiedzieć. Oczywiście, że gdyby na niego zasługiwała, byłabym szczęśliwa… Gdyby na niego zasługiwała. Cokolwiek to znaczy, cokolwiek sama miała w tym momencie na myśli. Jaka powinna być ta „idealna” dziewczyna, żeby uznała, że jej brat jest w dobrym związku? I, do diabła, co takiego w ogóle sobie myślała, analizując wszystko tak, jakby to do niej należał ostateczny wybór? Przecież to Damien powinien być szczęśliwy, nie ona, a jednak nie potrafiła wyobrazić go sobie z nikim, nawet z Hayley czy Zoe, a przecież je obie kochała i uwielbiała… A przynajmniej tak było do ostatniego popołudnia, kiedy to właściwie bez powodu wpadła w gniew i całkiem wszystko popsuła.
Grace powiedziała coś, co wywołało na twarzy Damiena uśmiech. Alessia zesztywniała, kiedy jej brat nachylił się nad dziewczyną w taki sposób, jakby chciał ją pocałować. Przysięgam, że jeśli oni teraz zaczął się obłapać…, pomyślała gniewnie, zaciskając dłonie na krawędzi parapetu. Znów poczuła ten paraliżujący rodzaj gniewu, przypominający ucisk w żołądku albo uderzenie od wewnątrz. Skrzywiła się, machinalnie przyciskając obie dłonie do brzucha i mając wrażenie, że coś w jej wnętrzu drze pazurami o skórę, próbując w jakikolwiek sposób wydostać się na zewnątrz. Uczucie było nieprzyjemne, niemal bolesne, ale nawet nie zwróciła na nie uwagi, wciąż skoncentrowana na dwójce na dole, a zwłaszcza Grace. Zanim się obejrzała, zaczęła się zastanawiać, co by było, gdyby teraz zeskoczyła na dół, uwolniła ten gniew – osobną istotę, którą miała w sobie – i pozwoliła na to, żeby jej ciało zrobiło swoje; gdyby skręcić Grace kark albo rozorać paznokciami twarz, żeby już nigdy więcej nie odważyła się pokazać publicznie…
Damien nachylił się, ale nie sięgnął ust Grace, tylko delikatnie musnął wargami jej policzek. Alessia zamarła na parapecie, dysząc ciężko. Uświadomiła sobie, że teraz praktycznie stała, obiema dłońmi przytrzymując się ramy okiennej, gotowa otworzyć je i wyskoczyć na zewnątrz. Z wrażenia aż cofnęła się w głąb pokoju, omal nie spadając na podłogę. Serce waliło jej jak oszalałe i sama już nie była pewna, co powinna sądzić o tym, co chwilę wcześniej myślała i naprawdę chciała zrobić. Na ogrody pięknej Selene, czy to naprawdę były jej myśli? Nie miała pojęcia skąd u niej tyle zawiści, tyle gniewu… To samo czuła, kiedy rozmawiała z przyjaciółmi, a przecież oni nie byli Grace i tak naprawdę nie zrobili niczego, co powinno wywołać w niej aż tak skrajne emocje!
A teraz Grace i ten pocałunek, jakże niewinny… W taki sposób Damienowi zdarzało się całować Alessię. To było niczym przyjacielski, nic nieznaczący gest i wyłącznie z tego powodu udało jej się powstrzymać przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego. Nie potrafiła sobie wyobrazić, że w ogóle mogłaby zdecydować się posunąć aż tak daleko, ale jej wyobraźnia i ciało wyraźnie świadczyły o czymś innym. Gdyby tylko pozwoliła sobie na utratę kontroli, gdyby tylko…
Wróciła na parapet, tym razem ostrożnie, zbliżając się do szyby w taki sposób, jakby właśnie miała do czynienia z jakimś dzikim zwierzęciem albo czymś równie niebezpiecznym. Kiedy spojrzała w dół, Grace i Damien już zniknęli, pozostawiając wrażenie oszołomienia i otępienia, które już za żadne skarby nie chciało jej opuścić. Gdzieś na skraju świadomości wciąż odczuwała resztki tego gniewu, tym razem powodujące wyrzuty sumienia i strach, mający związek z tym, co chciała zrobić – i pewnie by zrobiła. Była tego pewna, chociaż tak bardzo chciała się mylić. W przypływie oszołomienia i frustracji, ukryła twarz w dłoniach, ledwo powstrzymując się od gniewnego okrzyku. Chciała zacząć wrzeszczeć, ale nie mogła tego zrobić, jeśli nie chciała doprowadzić do tego, żeby wszyscy zlecieli się do jej pokoju.
Co się z nią działo? Dlaczego wciąż to czuła? Miała wrażenie, jakby coś rozerwało jej duszę na pół, a teraz te dwie Alessie – dwa różne jestestwa – toczyły zawzięta walkę w jej wnętrzu. Chciała być sobą, znów odzyskać kontrolę, ale jak mogłaby, skoro „ta druga” i bardziej okrutna, naprawdę niebezpieczna, ot tak dochodziła do głosu.
Zupełnie jakby na coś czekała. Zupełnie jakby…
W milczeniu popatrzyła w atramentowe niebo. Nie było nawet śladu księżyca, ale łatwo mogła wyobrazić sobie to niepokojące oko, nabrzmiałą kulę. W pamięci zamajaczył jej obraz Ariela i tego, co działo się z nim podczas przemiany. Za dwa tygodnie to miało się powtórzyć i również wtedy zamierzała czuwać u jego boku, nawet jeśli byłoby to ryzykowne. Pragnęła tego, żeby przy nim być zarówno podczas przemiany z wilka, jak i później, kiedy będzie wracał do siebie.
A jednak obawiała się, że nie będzie w stanie. Nie dlatego, że cokolwiek albo ktokolwiek – zwłaszcza sam Ariel – stanie jej na przeszkodzie. Nie. Miała wrażenie, że problem będzie leżał właśnie w niej i że to ona sama doprowadzi do tego, że nie będzie mogła być przy Arielu, kiedy ten będzie jej potrzebował.
Za dwa tygodnie miało wydarzyć się coś niedobrego. Czuła to.
Musiała w którymś momencie zamknąć oczy i usnąć, bo kiedy ponownie je otworzyła, miała wrażenie, że się unosi. Leciała w powietrzu, nie tyle sama z siebie, co za sprawą ciepłych ramion, które otoczyły ją i teraz przenosiły ją z największą delikatnością, sprawiając, że czuła się bezpiecznie. Lekko zdezorientowana spróbowała unieść głowę i otworzyć oczy, żeby się rozejrzeć, ale kiedy tylko się poruszyła, czyjeś ciepłe palce delikatnie przeczesały jej włosy.
– Cii… Śpij, księżniczko – nakazał jej spokojnie Gabriel. Kiedy poczuła pod plecami miękkość materaca, uświadomiła sobie, że jednak musiała zasnąć na parapecie.
Posłusznie zamknęła oczy, ponownie zapadając się w ciemność. Pamiętała, że coś jej się śniło, a to była rzadkość, bo zwykle to ona panowała nad sennymi majakami, kształtując rzeczywistość według własnego uznania. Sen był poplątany i niewiele z niego zapamiętała, ale potrafiła przywołać dość obrazów, żeby wiedzieć, czego dotyczył.
Widziała Ariela w wilczej postaci, przycupniętego na skraju lasu. Nie potrafiła dokładnie określić w którym miejscu oboje się znajdowali, ale to nie miało znaczenia. Wilk – ten piękny wilk o srebrzystej sierści i znajomych, smutnych oczach – spoglądał wprost na nią, a jego spojrzenie wydawało się tak nienaturalnie ludzie. Księżyc świecił na niebie, rozjaśniając mrok, co wydawało się sensowne, bo Ariel stawał się zwierzęciem wyłącznie podczas pełni. Jakaś część niej wiedziała, że teraz powinna uciekać, zanim wilkołak zorientuje się, że jest córką jego naturalnego wroga i spróbuje ją zaatakować, ale za żadne skarby nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Jesteś bezpieczna, siostro, zdawało się mówić spojrzenie wilka, a Alessia nie była w stanie mu nie uwierzyć.
Coś poruszyło się za plecami Ariela, a potem w mroku dostrzegła więcej istot takich jak on. Wszyscy byli podobni, o różnych barwach sierści, chociaż żaden z nich nie mógł poszczycić się tak promiennym pięknem, jak Ariel w swojej wilczej postaci. Wszystkie dzieci księżyca wpatrywały się w nią, wyraźnie na coś czekając, a ona…
Ona pragnęła do nich dołączyć.
Obrazi zawirowały i stały się mniej zrozumiałe, ale kiedy sen znów się ustabilizował, już nie stała na skraju lasu, ale znajdowała się wewnątrz. Biegła, ale nie po to, żeby uciekać, ale z czystej przyjemności, czując się lekko i pewne jak nigdy dotąd. Żadnych ograniczeń, żadnych sprzecznych ze sobą emocji czy zmartwień – wszystko wydawało się klarowne i oczywiste, pozbawione komplikacji wywołanych ludzkim ciałem czy umysłem. Biegła, a tuż obok niej biegł Ariel i inne wilki. Było w tym widoku coś pięknego, a nie przerażającego, jak mogłaby się tego spodziewać. Już nie tylko tego pragnęła, ale wręcz była jedną z nich – była wilczycą, dokładnie tak jak Ariel. Była taka jak on i dzięki temu mogli być razem.
I, cholera, to naprawdę wydawało się właściwe.
Ocknęła się gwałtownie, wymęczona, chociaż dopiero co obudziła się ze snu. Bolała ją głowa, poza tym naprawdę było jej niedobrze i przez kilka sekund była pewna tego, że zwymiotuje. Oszołomiona i wciąż po części skoncentrowana na resztkach snu, zamrugała pośpiesznie, po czym wbiła wzrok w sufit, czekając aż jej żołądek zdecyduje się ustabilizować i będzie w stanie ruszyć się z miejsca, nie ryzykując przy tym, że coś pójdzie nie tak.
Z westchnieniem odgarnęła wilgotne włosy z czoła. Udało jej się usiąść i wcale przy tym nie poczuła się tak, jakby za moment miała umrzeć, co wydawało się sporym postępem. Wciąż było jej trochę niedobrze, ale poza tym…
– Alessia! – doszedł ją gdzieś z dołu głos mamy i to uprzytomniło jej, dlaczego w ogóle otworzyła oczy. Renesmee raz jeszcze powtórzyła jej imię, wyraźnie zaniepokojona, chociaż starała się to ukryć.
Zachowanie oraz ton głosu mamy podziałały na nią niczym kubeł lodowatej wody. Natychmiast ześlizgnęła się z łóżka, a odczuwany przez całą noc niepokój wzmógł się jak na zawołanie. Coś się stało, uświadomiła sobie i zadrżała, chociaż stała w ciepłych promieniach słońca, wlewających się przez niezasłonięte okno. Kiedy dla pewności wyjrzała na zewnątrz, stwierdziła, że musi być jeszcze wcześnie rano, bo nad ziemią unosiła się mgła, a dzień dopiero zapowiadał się jako kolejny z kolei gorący i upalny.
Nie zdążyła się przebrać, ale teraz nie było na to czasu. Pośpiesznie przeczesała włosy palcami, mimochodem zauważając, że ktoś – najpewniej Gabriel – wyjął jej srebrzysty grzebyk. Panika chwyciła ją za gardło, ale wtedy zauważyła błyskotkę na stoliku nocnym. Pochwyciła ją w pośpiechu, po czym szybko wsunęła we włosy, mając nadzieję, że zrobiła to tak, żeby drobiazg zbytnio nie wrzucał się w oczy. Nie miała pewności, czy tata zorientował się, że coś jest z grzebykiem nie tak i że nie miała go wcześniej, ale wolała nie martwić się na zapas; jeśli nie będzie pytać, ona również nie zamierzała poruszać tematu.
Zbiegła ze schodów, przeskakując po kilka stopni na raz. Instynktownie natychmiast skierowała się w stronę salonu, bo to stamtąd wołała ją mama. Widok Renesmee i Gabriela niespecjalnie ją zaskoczył, ale dopiero po chwili zorientowała się, że nie są sami. To przypominało jedno wielkie wrażenie déja vu, chociaż tym razem brakowało Damiena i wtulonej w niego Grace. Alessia nie miała pojęcia, gdzie jest jej brat, ale z doświadczenia wiedziała, że jeśli spał, to nawet wybuch wojny nuklearnej nie byłby w stanie go obudzić. Zresztą to nie było istotne, skoro obecny był Carlisle, a jego widok i wyraz twarzy sprawiły, że momentalnie przypomniała sobie chwilę, kiedy doktor powiedział im wszystkim o tym, co spotkało Laylę.
Co znowu?, pomyślała i dla pewności spojrzała na mamę, ale ta wyglądała dobrze, a na pewno nie byłoby tak, gdyby i z jej ciążą było coś nie tak. Niemniej była blada, poza tym jej wzrok – podobnie jak i spojrzenia dziadka oraz Gabriela – w pełni skoncentrowały się na niej. Przez ułamek sekundy naszła ją nawet głupia myśl, że jakimś cudem dowiedzieli się o Arielu, ale to nie miałoby sensu i mimo wszystko zdawała sobie z tego sprawę.
– Dziadku, co się stało? – zapytała wprost, wiedząc, że wszystko i tak sprowadza się do wizyty Carlisle’a. Nie wołaliby jej, gdyby było inaczej albo sprawy nie miały żadnego związku z nią.
Dzisiaj stanie się coś niedobrego…, naszła ją kolejna myśl, zupełnie jakby jakiś cichy, złośliwy głosik w jej głowie, wciął sobie za punkt honoru, żeby wyprowadzić ją z równowagi.
– Ali… – Carlisle zawahał się. Czasami nienawidziła tego jego spokoju, tego z jaką łatwością był w stanie ukryć emocje, zwłaszcza kiedy działo się coś naprawdę niepokojącego. Gdyby był w tym gorszy, wtedy mogłaby się dowiedzieć albo przynajmniej domyśleć, albo… – Chciałbym, żebyś teraz ze mną poszła, dobrze? Wszystko wytłumaczę ci po drodze, ale teraz… Po prostu sądzę, że powinnaś coś zobaczyć – powiedział w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
Alessia poczuła, że zaczyna brakować jej tchu.
– Dokąd? – zapytała natychmiast, chociaż rozsądniejszym wydawało się, żeby nie zadawać zbędnych pytań. Miała wrażenie, że niepotrzebnie traci czas.
– Do szpitala – odparł po prostu doktor i to wydawało się sensowne, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. – Nie musisz, jeśli nie jesteś w stanie, ale pomyślałem, że powinnaś. Powinnaś, bo… – Westchnął, po czym dał za wygraną, widząc jej minę. – Quinn i Zoe – wyjaśnił łagodnie.
Dzisiaj stanie się coś niedobrego…
Alessia zmartwiała.

2 komentarze:

  1. Oj, Ali, Ali, Ali...

    No tak, ma prawo być zazdrosna o brata w końcu od urodzenia byli nierozłączni, tym bardziej że on zaczął się widywać z Grace.

    Myślę że Damien chce po prostu zrobić na złość siostrze za to że nie mówi mu gdzie wychodzi, ale mógł wybrać sobie jakąś lepszą dziewczynę :)

    Ta końcówka dzisiejsza mnie powaliła. Co się stało Quin'owi i Zoe? Mam nadzieję że nie ma to nic wspólnego z wilkołakami a przynajmniej z Arielem...

    Rozdział cudowny, z zniecierpliwieniem czekam na następny.
    Pozdrawiam i życzę weny

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  2. W jednym zdaniu masz napisabe Gabriel, a powinno tam chyba być Ariel. "Nie chciała myśleć o tym, gdzie teraz jest Gabriel..." w końcu Gabriel brzdąka na gitarze w salonie :D jakoś nie specjalnie przepadam za postacią Damiena, ale nic do chłopaka nie mam ^^ wkurza mnie to, że ciągle paraduje z Grace. Jeszcze chwila i zaciągnie go do łóżka -,-' chociaż mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Zwłaszcza, że wtedy żadna szyba nie powstrzyma Ali przed zrobieniem jej krzywdy ;)
    Końcówka powala, a przynajmniej mnie... Boże co im się stało? :( pewnie wilkołaki chciały się zemścić i po prostu Zoe i Quinn byli pod ręką =( niech Carlisle im pomoże! I Theo również!
    Zdecydowanie czekam na nowy rozdział *,*

    Pozdrawiam i miłego dnia :*

    Gabrysia ^.^

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa