
Alessia
Mówienie
przychodziło jej łatwiej niż mogłaby się spodziewać. Ostrożnie starała się
ubrać wszystko w słowa, pomijając jedynie to, co uważała za zbyt osobiste
albo… Cóż, intymne. Hayley, Zoe i Quinn nie przerywali jej, chociaż kilka
razy po ich spojrzeniach zorientowała się, że mają na to ochotę. Wiedziała, że
to nie jest dla nich takie łatwe, zwłaszcza kiedy zaczęła wspominać
o niepokojących wydarzeniach, takich jak artykuł w gazecie,
zachowanie Iana i dzieciaków z miasta albo – przede wszystkim –
spotkanie z Riddley’em i Yvesem przy kamiennym stole, ale jakimś
cudem udało jej się dokończyć bez większych problemów.
Kiedy zamilkła, zapadła chwila długiego, niepokojącego
milczenia. Czas jakby stanął w miejscu i przez kolejnych kilkanaście
sekund cała czwórka siedziała w bezruchu, spoglądając na siebie nawzajem.
Alessia poczuła, że za moment oszaleje, zwłaszcza jeśli przyjaciele nadal będą
się na nią ta bezmyślnie gapić, w żaden sposób nie okazując tego, jakie
wrażenie wywarły na nich jej słowa. Wiedziała, że być może wymaga zbyt wiele
oczekując, że tak po prostu uznają jej związek z wilkołakiem, zwłaszcza
w obliczu tego wszystkiego, co działo się wokół nich, ale mimo wszystko…
Cóż, na pewno oczekiwała czegoś, jakieś reakcji
– czegokolwiek, co byłoby lepsze od niepewności i tego nieznośnego
milczenia.
Quinn wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Gwizdnął
cicho, po czym nachylił się do przodu. Już nie obejmował Zoe, chociaż ocierali
się ramionami, a na to chłopak zdecydowanie by sobie nie pozwolił jeszcze
kilka tygodni temu.
– No…? – Rzucił jej przeciągłe, wręcz błagalne spojrzenie,
które mogło znaczyć w zasadzie cokolwiek.
– Co? – westchnęła. – Cały czas czekam, żeby dowiedzieć się
co myślicie. Do cholery, gdybyście przestali się tak na mnie patrzeć…
– Wybacz. – Quinn wyprostował się, wznosząc obie ręce ku
górze w poddańczym geście. – Po prostu czekam aż się roześmiejesz
i powiesz, że robisz sobie z nasz jaja, ale… Cholera, Ali, ty na
poważnie? Od początku wiedziałem, że ten chłopak nie kręci się przy tobie bez
powodu – westchnął i nagle stracił całą pewność siebie.
– Ten chłopak ma imię, Quinn – przerwała mu chłodno. Jego ton był
wyraźnym ostrzeżeniem, że sprawy jednak miały się skomplikować. Niedobrze.
– O tak, wiem. Ariel – poprawił się, ale wcale nie
poczuła się z tego powodu lepiej. – I, jakbyś zapomniała, jest synem
Yves’a. Tego samego, który na dobry początek próbował rozerwać ci gardło. Coś
przeoczyłem? Bo jak dla mnie to niezbyt dobry początek znajomości z ojcem
lubego.
Zacisnęła usta, ledwo powstrzymując się przed komentarzem.
Cholera, mogła spodziewać się takiej reakcji, ale mimo wszystko liczyła na to,
że Quinn okaże się nieco delikatniejszy. Co prawda i tak nie było tak źle,
skoro jeszcze nie próbował nią potrząsać i krzyczeć, ale takie zachowanie,
stosowne dla raczej dla starszego brata, również nie było szczytem jej marzeń.
Wyprostowała się, próbując sprawiać wrażenie pewniejsze
i spokojnej niż była rzeczywistości. Nie chciała tego okazywać, ale
w rzeczywistości aż gotowała się w środku, zwłaszcza słuchając
o ojcu Ariela. Nie powinna była o tym wspominać, ale chciała
postępować wobec nich uczciwie, bardziej… szczerze. Nie była pewna, czego tak
naprawdę oczekiwała, ale teraz cieszyła się, że nie powiedziała im
o tamtym dniu wszystkiego.
Arielowi też nie, chociaż o tym akurat starała się nie
myśleć
– Quinn… – powiedziała cicho Hayley, rzucając bratu
przeciągłe spojrzenie. Wzruszył ramionami, ale przynajmniej nieco się
rozluźnił; z westchnieniem usiadł tak, żeby wesprzeć plecy na oparciu
kanapy i wymownie popatrzył w sufit.
– Dzięki – mruknęła Alessia bezgłośnie. Dziewczyna skinęła głową,
chociaż w jej oczach i zachowaniu Ali dostrzegła dystans i swego
rodzaju niepewność. – Słuchajcie, to zupełnie inna sprawa. Ariel nienawidzi
Yves’a, a to, że są spokrewnieni, nie ma żadnego znaczenia.
– Jeśli spojrzeć na to w ten sposób, pewnie nie –
zgodził się Quinn. Nadal na nią nie patrzył, ale ton jego głosu wydawał się
bardziej jednoznaczny niż wyraz twarzy. – Ale Ali, to nie zmienia faktu, że
z powodu Ariela wpadłaś się w niezłe bagno.
Cóż, w tej kwestii akurat nie miała niczego do
powiedzenia, zwłaszcza, że protesty nie miały racji bytu. Wszystko i wszyscy
od samego początku dawali jej i Arielowi do zrozumienia, że taki związek
może być niebezpieczny. To zdecydowanie było wbrew naturze, ale co mogli na to
poradzić? Każde z nich dążyło do tego, co uważali za słuszne, a skoro
sprowadzało się to do bycia razem… No cóż, tym lepiej.
Miłość boli – słyszała o tym nie raz, chociaż dopiero
teraz tak naprawdę zaczynała to pojmować. Nie potrafiła jednoznacznie określić
tego, co czuła do Ariela, ale na pewno było w tym coś wyjątkowego.
Zauroczenie? Być może, jednak nie miała pewności. Bała się myśleć i mówić
o miłości, skoro nigdy wcześniej jej nie zaznała i nie wiedziała, czy
w ogóle jest w stanie ją rozpoznać. Chciała, żeby tak było
i żeby to Ariel był tym jedynym, ale…
Na pewno jej na tym zależało. Ta jednak kwestia nie
podlegała dyskusji, niezależnie do tego, co miało się wydarzyć. Z nikim
wcześniej nie czuła takiej więzi, nawet nie z Damienem, uczucie to zaś
zdawało się coraz silniejsze, w miarę jak ona i Ariel ze sobą
przebywali. Kiedy była obecna przy jego przemianie, mogąc obserwować jego ból
i starając się jakoś go przez to przeprowadzić, coś ostatecznie się
w ich relacjach zmieniło i oboje byli tego świadomi. To było coś, co
tak po prostu nie mogło zniknąć i co miało dopiero przynieść ze sobą
konsekwencje, nawet jeśli jak na razie były zbyt subtelne, żeby je dostrzec.
– Nie powiedziałam wam tego po to, żebyście dawali mi dobre
rady – powiedziała, stanowczo starając się uciąć dyskusję. – Ufam wam. Poza tym
nie potrafię dłużej mierzyć się z tym w pojedynkę. Czy to coś złego?
– Jasne, że nie – zapewniła natychmiast Zoe. Podniosła się
z gracją i w mgnieniu oka znalazła przy Alessi, kucając
naprzeciwko fotela w którym siedziała dziewczyna. – Ariel… Wiesz, wydawał
się miły, kiedy razem tańczyliście – zapewniła.
Alessia poczuła nagły przypływ sympatii do Zoe. Zawsze
bardzo ją lubiła, ale tym razem to było coś więcej, bardziej złożonego.
W błękitnych oczach przyjaciółki widziała wątpliwości, ale Zoe zawsze
starała się znaleźć w każdym coś pozytywnego i Ali była jej za to wdzięczna.
Jakby nie patrzeć, liczyły się intencje.
Uśmiechnęła się blado i skinęła głową.
– Dzięki, Zoe. Wiesz, Ariel pewnie by cię polubił.
Zoe zawahała się i czar jej zrozumienia prysł, ale
Alessia nie miała do niej o to pretensji. Mogła przewidzieć, że próba
przekonania innych do dobrych intencji jakiegokolwiek z dzieci księżyca
będzie z góry skazana na niepowodzenie.
– Ariel wie, że tutaj jesteś? – zapytał Quinn. Nadal
wpatrywał się w sufit, udając obojętność, ale Alessia zdawała sobie sprawę
z tego, że to jedynie pozory.
– No cóż… Nie bardzo – przyznała, po czym wzruszyła
ramionami. – Jestem pewna, że nie miałby nic przeciwko. Wie, że nie zrobiłabym
niczego głupiego.
– Zdefiniuj „głupiego”, proszę. Bo coś czuję, że nie masz
w tym momencie ma myśli zadawania się z naturalnym wrogiem? Och, nie
odpowiadaj. Tak tylko sobie marudzę – zapewnił. W końcu zdecydował się na
nią spojrzeć, ale jego mina i pociemniałe ze zmartwienia oczy niewiele jej
pomagały. Nie była pewna, jaką miała minę, ale Quinn musiał wyczuć jej
rozczarowanie, bo cicho westchnął. – Przepraszam, Ali, ale co twoim zdaniem
powinienem ci teraz powiedzieć? To nie jest rozsądne. Taki jest fakt, a ja
nic na to nie poradzę.
– A uprzedzenia niby są rozsądne? – żachnęła się. Nie
chciała zachowywać się tak, jakby odebrała jego słowa jako atak, ale tak
właśnie się czuła. Gniew pojawił się nagle i już po prostu nie miała nad
nim kontroli. – Powiedz to, Quinn. Wiem, że masz ochotę.
Lekko uniósł brwi ku górze.
– Ochotę? Na co?
– Powiedz, że jestem idiotką. Nie krępuj się. – Gwałtownie
zerwała się z miejsca, samą siebie zaskakując taką reakcją. – Wy wszyscy
tak sądzicie. Widzę wasze miny, to jak patrzyliście się na mnie, kiedy mówiłam…
Zwłaszcza kiedy wspominałam o nas. Was to obrzydza, zgadza się?
Cała trójka popatrzyła na nią w otępieniu, wyraźnie
zaskoczona. Ali poczuła wyrzuty sumienia i przez ułamek sekundy pragnęła
swoje słowa cofnąć i przeprosić, ale nie zrobiła tego. Pragnęła wierzyć,
że to po prostu troska i że ich zaskoczyła, ale z jakiegoś powodu nie
potrafiła, a mimo wszystko rozsądne uwagi Quinna doprowadzały ją do
szaleństwa.
Nawet Zoe miała wątpliwości, chociaż starała się tego nie
okazywać. Hayley uparcie milczała, obserwując i słuchając, ale jak na
razie się nie udzielając. Cóż, nie musiała mówić. Alessia widziała po jej
oczach, że mimo wszystko zgadza się z Quinnem, nawet jeśli nie przyznawała
tego jakoś otwarcie. Oni wszyscy nie tylko mieli do niej pretensje o te
wszystkie tygodnie, podczas których nawet nie fatygowała się, żeby nawiązać
z nimi kontakt. Teraz pewnie obwiniali o wszystko Ariela, uznając to
za kolejny powód, żeby pałać do wilkołaka niechęcią. Wszystko to układało się
w logiczną całość, przynajmniej w tym momencie, kiedy tak intensywnie
o tym myślała. Nie powinna była tutaj przychodzić, bynajmniej nie po to,
żeby o wszystkim im opowiedzieć. To był błąd i teraz doskonale to
wiedziała, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że nie jest
w stanie niczego zmienić.
Wyprostowała się i zmierzyła wzrokiem ścieśnioną na
kanapie trójkę, świadoma tego, że przyjaciele przez cały czas się jej przypatrują. Zoe wyglądała na
poruszoną, Hayley uparcie milczała, a Quinn wpatrywał się w stojącą
Alessię tak, jakby wahał się nad przeprosinami a jakąś krytyczną uwagą, na
przykład szczerym ocenieniem jej zachowania. Z jakiegoś powodu to
milczenie i ich zachowanie jedynie wzmogło ten nie mający racjonalnego
podłoża gniew, podsycając go i sprawiając, że nieświadomie zacisnęła obie
ręce w pięści, niezdolna do tego, żeby nad sobą zapanować. W jednej
chwili poczuła się osaczona w tym małym pokoiku, pod obstrzałem spojrzeń.
Wrażenie miało w sobie coś klaustrofobicznego i spowodowało, że
zapragnęła natychmiast wyjść; uciec z salonu jak najdalej, gdzieś, gdzie
poczuje się pewniej; bardziej… stabilnie.
Poczuła ból w ramieniu, w miejscu, gdzie
wcześniej chwycił ją Yves. Ledwo powstrzymała instynktowną chęć, żeby dotknąć
rany i spróbować ją rozmasować. To był rodzaj pulsującego bólu, który raz
po raz przybierał i tracił na intensywności. Doświadczenie było
nieprzyjemne i jedynie jeszcze bardziej zaczęło ją irytować, jakby już
teraz nie czuła się wystarczająco wytrącona z równowagi. Serce waliło jej
jak oszalałe, pobudzając krążącą w jej żyłach krew do szybszego biegu.
Wciąż czuła ból, chociaż ten wydawał się przytłumiony przez gniew
i adrenalinę – oba równie irracjonalne, a jednak obecne. Miała
wrażenie, że pulsowanie rozchodzi się po całym jej ciele, powoli obejmując
wszystkie mięśnie, obejmując ciało… Gniew wzrastał i w pewnym
momencie nie miała już pewności, dlaczego i na kogo jest zła. Wiedziała
jedynie, że jeśli natychmiast czegoś z tym nie zrobi, oszalej, a to
zdecydowanie nie było jej na rękę.
Raz jeszcze omiotła wzrokiem twarze Zoe, Hayley
i Quinna. Tym razem dostrzegła w nich jakąś zmianę i to nie
tylko dlatego, że rysy ich twarzy nagle się wyostrzyły. Miała wrażenie, że
kontury ich postaci otacza czerwona poświata, dodatkowo podsycająca to, co
działo się w jej wnętrzu. Tym czymś był niepokój, może strach, chociaż nie
rozumiała, co takiego mogłoby spowodować, żeby ni stąd, ni z owąd zaczęli
jej się bać.
Tak, podszepnął jakiś
cichy głosik w jej głowie; jakiś pierwotni instynkt, którego istnienia
wcześniej nie była świadoma, a którego zignorowanie nagle wydało się
fizycznie niemożliwe, wręcz bolesne. Tak…
Nie.
Twardy, zdecydowany sprzeciw, który należał do niej. Nie
rozumiała, co takiego chciała i zarazem nie chciała zrobić, a może
raczej nie była dość odważna, żeby nazwać to po imieniu. Pewność siebie
i gniew zniknęły równie nagle, co się pojawiły, pozostawiając na siebie
oszołomienie oraz całkowitą dezorientację. Uświadomiła sobie, że zastygła
w całkowitym bezruchu, zesztywniała i wpatrzona w przestrzeń.
Dyszała tak ciężko, jakby właśnie przebiegła maraton, niezdolna do złapania
oddechu. Miała wrażenie, że w powietrzu zbyt mało jest niezbędnego jej
tlenu; dusiła się, przekonana, że coś napiera na nią ze wszystkich stron,
a to dziwne ciśnienie za chwile zmiażdży ją albo jakimś cudem rozerwie od
środka.
Musiała uciec, wyjść stąd jak najszybciej. Musiała… zrobić
cokolwiek – wszystko, byleby jakoś się uwolnić, przestać to odczuwać. To stało
się priorytetem, który pozwolił jej znaleźć w sobie dość siły, żeby bez
chwili zastanowienia odwrócić się na pięcie i wypaść z mieszkania,
zostawiając zaskoczonych Hayley, Zoe i Quinna samych sobie.
– Ali? Ali! – usłyszała za sobą, ale nie miała pewności,
które z nich właściwie ją wołało i czy próbowali ją gonić.
Wypadła na ulice i bez głębszego zastanowienia rzuciła
się w głąb alejki, nawet nie zastanawiając się w którym kierunku
biegnie i czy ma to jakikolwiek sens. Słońce świeciło wysoko na niebie,
a jego promienie atakowały jej bladą skórę, sprawiając, że w krótkim
czasie koszulka ciasno przyległa do jej zgrzanego ciała. Nie zwróciła na to
uwagi, skoncentrowana wyłącznie na tym, żeby biec – jak najszybciej,
z daleka od przyjaciół i kogokolwiek, kto mógłby mieć jakiekolwiek
obiekcje względem tego, co wraz z Arielem robili.
Co ja robię?,
pomyślała na wpół przytomna. Łapczywie chwytała ciężkie, gorące powietrze, mimo
wszystko nie czując się ani odrobinę lepiej. Możliwość ruchu była kojąca, ale
Alessia szybko przekonała się, że to nie zamknięcie w czterech ścianach
wywoływało uczucie uwiązania, która w mieszkaniu Hayley i Quinna
wytrąciło ją z równowagi. Wyrzuty sumienia pojawiły się nagle, kiedy
zaczęło do niej docierać, jak się zachowała; teraz już nie widziała w tym
sensu, ale jednocześnie nie potrafiła przyznać się do tego, że to z nią
cokolwiek było nie tak. Nie rozumiała już niczego, łącznie ze swoim zachowanie
i to w tym wszystkim wydawało się najgorsze.
Co zrobiła? Dlaczego zdecydowała się zachować tak a nie inaczej? Może
i mieli wątpliwości, ale przecież żadne z nich nie zachowało się tak,
jakby było jej wrogiem. Quinn jak zwykle okazał się nieznośnie rozsądny, jak
zawsze kiedy chodziło o bezpieczeństwo jego bliźniaczki albo któreś
z przyjaciółek Hayley. To, że wyraził się w tak dobitny sposób,
jeszcze o niczym nie świadczyło i była tego świadoma. Może nie
rozumieli jej i potrzebowali czasu, żeby sobie wszystko poukładać, ale to
jeszcze nie znaczyło, że zamierzali zrobić cokolwiek przeciwko niej.
Nie byli jej wrogami… Wiedziała o tym, a jednak
nie była w stanie w to uwierzyć – nie w tamtym pokoju, kiedy
patrzyła się na nich, tak bardzo zła, tak bardzo… nieswoja. Nigdy nie czuła
czegoś podobnego i teraz była tym bardziej przerażona, że gniew nie był
jedynym uczuciem, które w tamtej chwili jej towarzyszyło. To było coś
zdecydowanie bardziej złożonego, co nie powinno mieć miejsca i czego za
żadne skarby nie potrafiła wyjaśnić.
Ten gniew. Była tak bardzo zła, tak bardzo głodna… Nie
chciała nawet tego wspominać, ale przez ułamek sekundy pragnęła zapomnieć
o wszystkim – również o tym, kim oni są i ile dla niej znacząc.
Nie rozumieli jej, a więc mogli być zagrożeniem, a wrogów należało
eliminować. Na samo wspomnienie tego, co naprawdę chciała zrobić, przebiegł ją
nieprzyjemny dreszcz.
Chciała ich zaatakować. Rzucić się przed siebie, żeby dać
upust narastającej złości, wręcz nienawiści, chociaż nie sądziła, że
w ogóle jest do tak złożonego uczucia zdolna. Nienawiść wydawała się czymś
irracjonalny, co nie należało do niej. Może i była w połowie
wampirzycą, przez co odbierała pewne emocje zdecydowanie intensywniej, ale
jednocześnie wciąż pozostawała człowiekiem. Nie potrafiła znienawidzić Marco,
nawet kiedy była przekonana, że ten skrzywdził ją w najgorszy
z możliwych sposobów, a jedna teraz odczuwała tak intensywny rodzaj
gniewu względem przyjaciół – i to właściwie bez powodu.
Bo tutaj nie chodziło o Ariela.
Nie wiedziała skąd ta pewność, ale po prostu czuła, że jej
zachowanie nie miało żadnego związku z tym, że mogliby mieć jakiekolwiek
obiekcje względem jej związku z chłopakiem i tym, czy w ogóle
można mu ufać. Na to od początku była przygotowana, podświadomie wiedząc, że
taka reakcja jak najbardziej jest prawdopodobna, przynajmniej w pierwszym
odruchu.
W tamtej sekundzie, kiedy emocje przejęły nad nią kontrolę,
wrażenie było takie, jakby stała się kimś innym – jakby to ktoś inny znajdował
się wewnątrz niej i teraz próbował wydostać się na zewnątrz. Kiedy teraz
o tym myślała, czuła się jednocześnie przerażona i oszołomiona,
zwłaszcza, że aż nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że tak było
w istocie. Cokolwiek w tamtym momencie robiła i myślała, nie
miała na to wpływu, jakby to jej ciało podejmowało decyzję za nią.
Mięśnie wciąż ją bolały od napięcia, a teraz również
biegu, zaś pulsowanie w ramieniu powoli zaczynało stawać się nie do
zniesienia. Ból trochę ją otrzeźwił, chociaż jednocześnie zmusił do tego, żeby
chcąc nie chcąc zatrzymała się i z westchnieniem oparła plecami
o ścianę najbliższego, podniszczonego budynku. To była trochę już
zaniedbana kamieniczka, utrzymana w zdecydowanie lepszym stanie niż ta,
gdzie znajdował się mały pokoik Ariela. Myśl o chłopaku trochę ją uspokoiła,
chociaż nawet Ariel nie był w stanie sprawić, żeby przestała drżeć
i wyrzuciła z pamięci wszystko to, co wydarzyło się chwilę wcześniej.
Nie o Ariela… Wcale nie chodziło o Ariela, ale
o to, kim Hayley, Zoe i Quinn byli. Nie potrafiła tego wytłumaczyć,
ale była pewna, że jej pragnienie, żeby ich zaatakować i jakkolwiek
skrzywdzić wiązało się właśnie z tym. Wiązało się z…
– Dość… – wyszeptała drżącym głosem. Tylko jedno słowo,
niewyraźne i dziwnie kruche, kiedy już wyrzuciła je z siebie. –
Wystarcz. Po prostu dość – powtórzyła i tym razem zabrzmiało to trochę
lepiej.
Wciąż się trzęsła, poza tym nagle zrobiło jej się
niedobrze, ale nie zamierzała zwymiotować. Szybkim, ale wciąż ludzkim krokiem,
ruszyła przed siebie, niezdolna do tego, żeby ustać w miejscu. Mimochodem
zauważyła, że znajduje się blisko placu i mimo wszystko poczuła ulgę, bo
przynajmniej miała już jakiś cel. Nie chciała wracać do domu, nie tylko
dlatego, że musiała prezentować się okropnie i musiała się uspokoić.
Myślenie o Arielu sprawiło, że w jednej chwili całą sobą zatęskniła
za jego ramionami i możliwością tego, żeby znaleźć się bezpiecznie
u jego boku. On by ją zrozumiał, a już na pewno potrafiłby ją
pocieszyć w taki sposób, żeby uwierzyła w to, że wszystko jest
z nią w najlepszym w porządku.
Przyśpieszyła, w kilka zaledwie minut docierając do
głównego placu. Stamtąd droga do ludzkiej dzielnicy, gdzie swoją kryjówkę miał
Ariel, była tak prosta, że była wstanie przemierzyć ją z zamkniętymi
oczami. Co prawda zawsze istniała możliwość tego, że chłopaka nie będzie
w mieszkaniu, ale w takim wypadku nie zamierzała go szukać. Nigdy nie
zamykał drzwi – nie, pomijając ten jeden jedyny raz, kiedy próbował ją od
siebie odsunąć i jakoś powstrzymać od dotrzymania mu towarzystwa – dlatego
zamierzała poczekać na jego wąskim łóżku i po prostu odpocząć; Ariel
prędzej czy później miał się pojawić, jak zawsze zresztą.
Chociaż z drugiej strony…
Zawahała się, niepewnie spoglądając w stronę jednej
z wąskich uliczek, bezpośrednio prowadzących na plac. Instynktownie
w nią weszła, kryjąc się w jakże błogosławionym tego lata cieniu.
Nogi same powiodły ją do miejsca, gdzie znajdowała się kawiarnia Michaela,
chociaż sama nie była pewna, dlaczego zdecydowała się tam znaleźć. Nie była
pewna, ale wydawało jej się, że tym razem ma szanse, żeby zastać tam mamę
i zamierzała z tego skorzystać. Co prawda po nieudanym spotkaniu
z przyjaciółmi rozmowa z kimkolwiek innym nie była szczytem jej
marzeń, ale – na litość bogini – to była jej mama, a ona potrzebowała
poczuć się bezpiecznie. Renesmee nie musiała o niczym wiedzieć, żeby jej
pomóc.
W kawiarni nie było tłoku, a przynajmniej nie takiego,
jakiego można było się spodziewać po zachodzie słońca. O tej porze na
klientów składali się przede wszystkim ludzie i kilku nielicznych
zmiennokształtnych oraz hybryd. Wilkołaki były rzadkością, co przyjęła
z ulgą, bo nie była pewna, jak mogłoby się skończyć jej spotkanie
z którymkolwiek z dzieci księżyca. Riddley, a tym bardziej Yves…
Cóż, ta dwójka zdecydowanie jej wystarczyła i jakoś nie paliła się do
tego, żeby nawiązywać jakiekolwiek nowe znajomości.
Rozejrzała się dookoła, bez trudu dostrzegając kilka
wolnych stolików. W najbardziej zacienionej, pogrążonej w przyjemnym
półmroku części dostrzegła kilak wampirów, skutecznie wyróżniających się za
sprawą krwistych tęczówek oraz nienaturalnej bladości skóry. Nie poświęciła im
większej uwagi, całą uwagę kierując na kontuar i natychmiast ruszając
w jego stronę. Fakt, że nie musiała zbytnio wysilać się, żeby dojść do
lady jedynie dowodził, że ruch był wyjątkowo niewielki; taki luz stanowił
swoistą rzadkość, bo lokal zwykle pękał w szwach. Kto jak kto, ale Michael
miał żyłkę do interesów – mniej i bardziej moralnych albo wręcz legalnych.
Widok Renesmee sprawił, że Ali mimo wszystko poczuła się
lepiej. W pierwszym odruchu zamarła, oczekując, że i tym razem pojawi
się ten niezrozumiały gniew, ale nic podobnego się nie stało, dlatego
ostatecznie podeszła bliżej, wsuwając się na jedno z tych śmiesznych,
wysokich krzesełek, które stałby bezpośrednio przy barze. Udało jej się nawet
wysilić na blady, ale szczery uśmiech, chociaż nie sądziła, że będzie do tego
zdolny.
– Cześć, mamo – powiedziała cicho, jak gdyby nigdy nic. Bo
może w istocie tak było, a przynajmniej chciała w to wierzyć. –
Luz? – dodała, unosząc brwi i znacząco rozglądając się dookoła.
– Jak nigdy. Michael nie będzie zadowolony, chociaż… –
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. W różowej, falbaniastej
sukience, którą (oficjalnie ze względów praktycznych, ale wszyscy już dawno
doszli do wniosku, że to czysta złośliwość) wybrał Michael, wyglądała wyjątkowo
słodko, zwłaszcza kiedy oparła się o kontuar, nachylając do przodu.
Miedziane włosy miała zebrane w wysoki kok, osłaniający kark, co ze
względu na pogodę wydawało się zbawienne. – Nie powiem, żeby mi to nie odpowiadało.
– Michael z mało czego jest zadowolony – stwierdził
Alessia. Chciała, żeby zabrzmiało to pogodnie, ale chyba niekoniecznie jej to
wyszło.
– Och, jasne. Do wieczora na pewno się zapewni, ale to już
nie mój problem. Nawet gdyby chciał, nie zamierzam być tutaj dłużej niż muszę.
– Machinalnie położyła dłoń na brzuchu. Alessia z zaciekawieniem
popatrzyła na jej dłoń, a konkretnie na ukryte pod ubraniem zaokrąglenie;
po Nessie wciąż nie było widać ciąży, a gdyby Ali nie wiedziała, pewnie nie
zauważyłaby w wyglądzie mamy żadnej zmiany. – No co? – zapytała
z uśmiechem.
Alessia wyprostowała się i lekko przekrzywiła głowę.
– Nic. Jak bratosiostra? –
Wiedziała, że od dziecka bawiła wszystkich swoim słowotwórstwem, dlatego nawet
teraz starała się to praktykować. Jakikolwiek w pełni przyziemny temat
wydawał się dobry, jeśli tylko miał pomóc jej zapomnieć o tym, co
wydarzyło się w domu Hayley i Quinna.
– Bratosiostra?
Poważnie? – Renesmee parsknęła śmiechem.
– Przecież musimy je jakoś nazywać, a to brzmi lepiej
niż „dziecko”, prawda? – zauważyła i tym razem udało jej się szczerze
uśmiechnąć. – Chyba, że już wiesz o czymś, czego my nie jesteśmy świadomi?
– dodała i zerknęła na mamę podejrzliwie.
– Skąd. Chciałabym wiedzieć, ale to raczej nie będzie takie
proste jak w przypadku twoim i Damiena – westchnęła. – Przy was po
prostu wiedziałam. Tym razem chyba możemy liczyć na niespodziankę.
– Świetnie. W takim razie, chcę siostrę. Małą, słodką
kruszynkę do noszenia na rękach – oznajmiła, nieświadomie układając ręce
w kołyskę.
Mówiła szczerze i to nie tylko dlatego, że jej relacje
z Damienem w ostatnim czasie pozostawiały wiele do życzenia. Miała
brata i kochała go nade wszystko, ale perspektywa posiadania siostry
napawała ją entuzjazmem.
No cóż, poza tym istniały też względy praktyczne. Mają
brata i dwóch kuzynków, czuła się przytłoczona męskim pierwiastkiem,
dlatego wypadało wyrównać szanse.
– Zobaczę, co da się zrobić – obiecała usłużnie Renesmee.
Szybko rozejrzała się dookoła, żeby upewnić się, czy nikt jej nie potrzebuje,
po czym jak gdyby nigdy nic odwróciła się na pięcie i zaczęła krążyć. –
Hej, chcesz coś smacznego? Nie wierzę, że to mówię, ale Michael naprawdę
sprowadza całkiem dobrą kawę.
Mówiła prawdę, zwłaszcza, że sama nigdy specjalnie nie
przepadała za ludzkim jedzeniem, zdecydowanie bardziej preferując krew. Alessia
również traktowała zwykłe produkty jako przyjemne urozmaicenie, ale tym razem
nie miała niczego przeciwko. Przywykła już do dziwnych zachcianek mamy,
zwłaszcza, że od momentu zajścia w ciążę, Renesmee niemal całkiem
przestawiła się na ludzkie jedzenie. Sama się tym dziwiła, bo w swoim
stanie powinna raczej łaknąć krwi, ale najwyraźniej szalejące hormony robiły
swoje; poza tym – jakby nie patrzeć – ciąża rozwijała się nienaturalnie powoli,
znacznie odbiegając od tej pierwszej, przynajmniej jeśli wierzyć temu, co
Alessia od bliskich słyszała.
Kawa faktycznie wyglądała dobrze, zwłaszcza, że dzięki
wprawie w kawiarni, Renesmee wiedziała jak zadbać o jej wygląd. Może
i nie istniało nic lepszego od krwi, ale chyba nikt nie byłby
w stanie oprzeć się dużej ilości bitej śmietany i czekoladowej
posypce. No cóż, Michael bez wątpienia wiedział, co robi, poza tym to
wyjaśniało dużą popularność zarówno wśród śmiertelnych, co i pozbawionych
pulsu gości.
– No dobrze – podjęła mama, energicznie stawiając na blacie
gotowy napój. W zasadzie wyglądał jak deser, ale tak było nawet lepiej, bo
Alessia potrzebowała czegoś na poprawę humoru. – A teraz powiedz mi, co
takiego się stało?
– Stało? – Zamrugała nieco nieprzytomnie, zaskoczona. –
Dlaczego miałoby się coś stać? – skłamała machinalnie, zlizując bitą śmietanę
z łyżeczki.
– Bo jesteś smutna? Ali, kochanie, ja ciebie znam –
przypomniała, nachylając się do przodu. – Jesteś taka jak Gabriel. Zdecydowanie
zbyt samodzielna i pewna siebie, ale… – Zawahała się i wzruszyła
ramionami. – Nie musisz mi nic mówić, ale przynajmniej pamiętaj, że możesz. Ja
i tata mamy oczy. To, że nic nie mówimy, nie znaczy, że nie widzimy.
Cóż, to była prawda i Alessia była aż nadto świadoma,
jak prezentuje się sytuacja. Renesmee i Gabriel od zawsze dawali im dużo
swobody, co bynajmniej nie miało związku z brakiem zainteresowania. Po
prostu im ufali. W przypadku nieśmiertelnych to było ważne, podobnie jak
i nauczenie się samodzielności w takim miejscu jak to.
Iść za dzieckiem, gotowemu złapać je zanim upadnie. To było
sensowne i zdecydowanie rozsądniejsze niż ciągłe chowanie pod kloszem
i prowadzenie za rękę. Alessia wiedziała, że Gabriel to rozpoczął,
przywykły do tego, że z siostrami musieli wychowywać się sami, ale to
w tym momencie było najmniej istotne.
– Ja… – zaczęła i urwała, niepewna, co takiego chciała
mamie powiedzieć. Coś w niej rwało się do tego, żeby wyrzucić
z siebie wszystko, ale stanowczo zdusiła w sobie to pragnienie. Już
raz mu się poddała i to nie skończyło się dobrze. – Zapamiętam – obiecała,
jednocześnie przechylając się nad kontuarem, żeby pocałować mamę
w policzek.
Tajemnice. Była na dobrej drodze, żeby w nich utonąć,
ale nic nie mogła poradzić na to, że chciała sobie poradzić w pojedynkę.
Najpierw sama musiała to uporządkować, żeby zadecydować, co robić dalej.
Renesmee odpuściła, chociaż niechętnie. Dziękuję, pomyślała
Alessia, ale nie powiedziała tego na głos, nie ufając swojemu głowowi
wystarczająco, żeby spróbować się odezwać. Mimo wszystko zakładała, że Nessie
zrozumie, tak jak nie raz zdarzało jej się pojmować więcej niż Ali mogłaby się
spodziewać.
W milczeniu zaczęła popijać swoją kawę, starając się
zbytnio nie ubrudzić bitą śmietaną. Tym razem cisza miała w sobie coś
lekkiego, podobnego do tego, co zdarzało jej się czuć w obecności Ariela,
chociaż nie tak wyniosłego. Powoli sączyła napój, próbując znaleźć jakiś dobry
powód, żeby móc już wyjść i jednak spróbować zobaczyć się z Arielem.
Kątem oka obserwowała przemykających gości, chociaż nie było ich wielu – upał
skutecznie wszystkich wystraszył, zmuszając do pozostania w domach.
Drzwi na zaplecze uchyliły się i do głównej sali
wsunął się Michael. Alessia od zawsze miała względem niego mieszane uczucia,
nie potrafiąc z czystym sumieniem stwierdzić czy go lubi, czy może
niekoniecznie. Zwykle bywał jej obojętny, ot kolejny wampir, który czasami miał
styczność z jej bliskimi. Co prawda wiedziała, jak wiele namieszał
w życiu jej rodziny, zwłaszcza mamy, ale kiedy nie myślała o jego
zdolnościach, wydawał jej się zwykłym facetem po trzydziestce. Jedynie blada
skóra, mocno kontrastująca z ciemnymi, kręconymi włosami oraz błyszczące,
rubinowe oczy sprawiały, że wyróżniał się z tłumu. Poza tym – oczywiście –
stanowiło jednego z najważniejszych wampirów w całym Mieście Nocy,
a wszyscy mówili o tym, że był bardzo stary i doświadczony, ale
to akurat stanowiło sprawę drugorzędną.
Tym razem jednak Michael wyglądał inaczej, chociaż Alessia
nie od razu była w stanie stwierdzić dlaczego. Jak zwykle miał na sobie
ciemne ubranie – zwykłe jeansy i marynarkę, co stanowiło ciekawe
połączenie normalności z elegancją – a jednak…
A potem zrozumiała, że to wyraz jego twarzy przykuł jej
uwagę – ostre rysy, zamglone spojrzenie… To, jak nieufnie rozglądał się dookoła,
szukając czegoś, czego chyba sam nie potrafił określić. Mięśnie miał napięte,
jego oczy zaś błyszczały w niepokojący sposób, dziwnie rozszerzone
i jakby zaniepokojone, co w przypadku Michaela nie zdarzało się
często.
Wyglądał na zagubionego.
W pośpiechu omiótł wzrokiem salę, a niepokój
w jego oczach pogłębił się. Również Renesmee zwróciła na niego uwagę
i lekko zmarszczyła brwi, co dało Alessi zrozumienia, że zachowanie
wampira faktycznie odbiega od normy.
– Annie? – zapytał tak cicho, że człowiek nie byłby
w stanie go usłyszeć. Ale wampir owszem. – Annie, jesteś tutaj?
– Anna wyszła. Dzisiaj nie była jej kolej na pilnowanie
baru – powiedziała spokojnie Renesmee, ale w jej oczach pojawiła się
podejrzliwość. Odłożyła ściereczkę, którą przecierała kontuar, po czym zrobiła
kilka kroków w stronę wampira. Nawet na nią nie spojrzał. – Michael?
Słyszałeś, co powiedziałam?
Spojrzał na nią krótko, ale nic nie wskazywało na to, żeby
ją rozpoznał albo żeby jakkolwiek interesowało go to, co miała mu do
powiedzenia. Jego wzrok znienacka spoczął na Alessi, a mięśnie nieco się
rozluźniły, kiedy poczuł ulgę.
– Ach, Annie – westchnął i w ułamku sekundy
znalazł się u jej boku. Zwykle szorstki i nieprzyjemny
w obejściu, wyglądał łagodniej niż kiedykolwiek wcześniej. – Siostrzyczko,
nie powinnaś mi tego robić. Wiesz, że zawsze martwię się, kiedy nie wiem, gdzie
jesteś – stwierdził z autentycznym niepokojem.
Alessia wytrzeszczyła na niego oczy, oszołomiona. Czekała
aż wampir doda coś jeszcze, tym samym dając jej do zrozumienia, że świetnie
bawi się jej kosztem, ale wyraz jego twarzy wydawał się szczery. To jakże
ludzkie zachowanie zupełnie do Michaela nie pasowało, poza tym nawet on nie był
aż tak dobrym aktorem.
– Przepraszam, że cię rozczaruję, ale ja nie… – zaczęła
i pisnęła, kiedy położył jej obie dłonie na ramionach. Bez zastanowienia
zerwała się na równe nogi, odskakując do tyłu i patrząc na niego tak,
jakby sądziła, że całkiem postradał zmysły. – Hej! Łapy przy sobie!
– Annie? – Michael zmarszczył brwi. W zamyśleniu
spojrzał na siebie, a później na swoje ręce, a Alessia
z niedowierzaniem zdała sobie sprawę z tego, że chyba właśnie go
zraniła. Do diabła, to zdecydowanie nie było normalne. – Ty nie jesteś Annie –
powiedział cicho i ciężko było jej stwierdzić czy jest tym odkryciem
bardziej rozczarowany, czy może zły.
– Oczywiście, że nie jestem. – Spojrzała w panice na
mamę, ale ta wydawała się równie oszołomiona. Okrążyła już kontuar, czając się
za wampirem, gotowa spróbować powstrzymać go, gdyby zdecydował się posunąć do
czegoś zbyt ryzykownego. – Wszystko w porządku?
Nie odpowiedział, tylko cofnął się o krok. Teraz jego
oczy wyglądały jeszcze bardziej niesamowicie, dziwnie zamglone
i rozszerzone do tego stopnia, że tęczówki zajmowały niemal całą
powierzchnię. Nie minęła sekunda, jak cicho jęknął i ukrył twarz
w dłoniach, zataczając się do tyłu i opierając plecami
o kontuar. Renesmee zrobiła taki ruch, jakby chciała go podtrzymać, bo
naprawdę wyglądał tak, jakby w każdej chwili mógł upaść, ale zrezygnowała,
bo wampir machnął ręką, dając jej do zrozumienia, żeby nie podchodziła.
Obie zorientowały się, kiedy zaczął do siebie dochodzić.
Zamrugał pośpiesznie, pocierając przy tym skronie, jakby bolała go głowa,
chociaż w przypadku wampira było to fizycznie niemożliwe. Kiedy znów spojrzał
przed siebie, jego tęczówki wróciły już do normalnych rozmiarów, chociaż nadal
wyglądał na oszołomionego i roztrzęsionego.
– Michael? – zaryzykowała Renesmee.
Pokręcił głową.
– Nie rozumiem. Czy ja śniłem? Mógłbym przysiąc, że… Ale to
niemożliwe. Niemożliwe… – Mamrotał coś jeszcze, raczej do siebie niż do
kogokolwiek innego.
– Michael, dobrze się czujesz? – zapytała raz jeszcze mama.
Takie pytanie w odniesieniu do wampira brzmiało dziwnie, ale tym razem
wydawało się jedynym sensownym.
Zamrugał raz jeszcze i w końcu nad sobą
zapanował. Kiedy spojrzał na Renesmee, wyglądał tak jak zwykle, zupełnie jakby
ostatnie minuty nie miały miejsca.
– Oczywiście, że dobrze się czuję – rzucił oschle. Obrzucił
krótkim, groźnym spojrzeniem całą salę, skutecznie przymuszając kilku
zaciekawionych gości do spuszenia wzroku i skupienia się na własnych
sprawach. Gdyby Alessia chwilę wcześniej nie widziała go zmartwionego
i tak kruchego, pewnie uwierzyłaby, że wszystko w istocie jest
w porządku. – Wracaj do pracy – dodał ostrzej niż by wypadało.
Nie minęła sekunda, jak przemknął przez kawiarnię, bez
chwili wahania wychodząc na światło słoneczne. Zniknął im z oczu, nawet
się za siebie nie oglądając, zachowując się tak, jakby jego zachowanie nie
wymagało nawet słowa wyjaśnienia.
Zupełnie jakby… Jakby nie pamiętał.
Bo może tak było.
– Czy on właśnie pomylił mnie ze swoją siostrą? –
wykrztusiła, wypowiadając pierwsze słowa, które przyszyły jej do głowy.
– Na to wygląda. – Nessie podeszła bliżej, raz po raz
zerkając w stronę wyjścia, gdzie zniknął Michael. Wyglądała na
zaniepokojoną. – Nie wiedziałam, że ma siostrę.
Alessia też nie, ale to w tym momencie było najmniej
istotne. Ważniejsze wydawało się to, że zachowanie Michaela zdecydowanie nie
było normalne, nawet odrobinę. Co prawda w Mieście Nocy każdego dnia
działo się wiele dziwnych rzeczy, ale to…
Jeśli to nie było niepokojące, Alessia wolała nie wiedzieć,
kiedy w takim razie powinna zacząć się martwić.
No tak, takiej reakcji można było się spodziewać :(
OdpowiedzUsuńAle ja nie jestem za tym co zrobili jej przyjaciele, nawet nie znają Ariela i już mówią że to nieodpowiedzialne. Może i jest nieodpowiedzialne ale nie wzięli pod uwagę uczuć Alessi.
Już sobie wyobrażam Nessie w tej sukience, swoją drogą to Michael nie postąpił fair każąc pracownikom zakładać takie sukienki. Trochę taki obciach :)
Dziwne te zachowanie Michaela. Zastanawia mnie dlaczego myślał że Renesmee jest jego siostrą. Znowu jest do kogoś podobna? :)
Albo to może przez to że tyle razy mieszał w czasie i teraz mu się w głowie po przewracało?
W każdym razie, rozdział bardzo ekscytujący nie mogę się doczekać dalszych rozdziałów. :***
Życzę weny i pozdrawiam
Lila
Dziękuję, kochana, ale on Alessie pomylił ze swoją siostrą. To taki drobiazg ^^
UsuńPozdrawiam,
Nessa.
Ojejku, faktycznie pomyliły mi się imiona :)
UsuńLila
Awrr, -.- zaraz się wkurzę za te znikające komentarze. Miałam taaaki długi napisany, a blogger postanowił zrobić sobie ze mnie żarty -.-
OdpowiedzUsuńOkej, to po pierwsze; nowy wygląd bloga jest cudowny *.* i jak dla mnie ładniejszy od poprzedniego^^
A po drugie.. Spodziewałam się latających krzeseł, talerzy, kubeczków, albo chociaż no ja nie wiem.. Latających ludzi, a tu nic XD szkoda mi tylko tego, że wszyscy tak na niego naskakują, a tak naprawdę nie mają pojęcia jaki Ariel jest. Może, gdy go poznają to zmienią zdanie, ale wątpię, bo to przecież naturalni wrogowie ;-; ale, żeby się go brzydzili? No bez przesady... Ech, 'przyjaciele'.
Dobra, teraz przejdźmy do momentu, który mnie rozbawił "Bratosiostra" XD tak, Ali umie rozśmieszyć :D haha, nawet ja tak nie mówiłam na brata. Po prostu Lena :D Ale mniejsza z tym xd
Co Michaelowi odbiło, że nazywa Ali swoją siostrą? Możliwe, że coś mu się miesza (nie tylko jemu) i po prostu.. No smaży mu się mózg xD wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to było możliwe ;-;
Rozdział był genialny i szybko mi się go czytało^^
Czekam na następny ;**
Pozdrawiam,
Gabrysia :)