
Alessia
Patrząc
na to wstecz, Alessia pomyślała, że kłopoty były do przewidzenia. Nie chodziło
już nawet o to, że w ostatnim czasie wszystko szło nie tak, nawet
jeśli wraz z Arielem starali się udawać, że jest w porządku.
Teoretycznie było, przynajmniej tak długo, jak nie myśleli o osobach
trzecich, które niepotrzebnie wszystko komplikowały. Kiedy koncentrowali się na
sobie wtedy naprawdę było dobrze.
A przynajmniej bywało, póki nie działo się coś, co
w brutalny sposób zakłócało kruchą równowagę, którą udało im się stworzyć.
Alessia znała kilka dobrych powodów, żeby się niepokoić, a jednym
z nich była ni mniej, ni więcej, ale Grace. Blondynka zaczęła pojawiać się
w jej otoczeniu zdecydowanie zbyt często, poza tym za każdym razem kręciła
się wokół Damiena, a to zdecydowanie było podejrzane. Próbowała o tym
rozmawiać z bratem, ale bez trudu zbył ją, chłodno przypominając, że chyba
ma prawo do podejmowania własnych decyzji – dokładnie tak samo jak ona.
Zabolało, musiała to przyznać, zwłaszcza, że zdawała sobie sprawę z tego,
iż Damien miał rację. Oboje byli dorośli i mieli wolną wolą; co więcej,
ona dodatkowo miała przed wszystkimi tajemnicę, więc tym bardziej nie mogła
wymagać, żeby wszyscy postępowali w sposób, który wydawał jej się
właściwy.
Ale to była Grace – ta sama, której nie znosili od
pierwszego momentu, kiedy zorientowali się jak bardzo płytka i irytująca
potrafi być. To była obustronna niechęć, doprawiona odrobiną zawiści, zwłaszcza
kiedy się okazało, że Damien jest jedynym facetem, którego Grace nie udało się
okręcić sobie wokół palca, chociaż tego chciała. Aldero i Cameron to była
inna sprawa, bo ich nigdy nie lubiła (nie odkąd Al mniej lub bardziej
przypadkowo naraził jej się, kiedy jeszcze na pierwszym roku w Akademii
miał to szczęście, żeby wepchnąć Grace w kałużę; jeszcze jako dzieciak
miała słabość do swojego wyglądu, a takie upokorzenie zaliczało się do
tych z gatunku absolutnie niewybaczalnych), jednak do brata Alessi
dziewczyna zawsze miała słabość, zwłaszcza odkąd stało się jasne, że wyjątkowy
pod każdym względem uzdrowiciel będzie stanowił wyzwanie. Ali tym bardziej nie
rozumiała, dlaczego chłopak nagle zdecydował się wplątać w coś takiego,
a fakt, że nawet nie miała pojęcia, czy Damien jest w Grace
w związku, wszystko dodatkowo komplikował.
Oddalali się. Czuła to, chociaż żadne z nich otwarcie
tego nie powiedziała. W pełni pojęła to dopiero kilka dni po ataku Yves’a,
kiedy uprzytomniła sobie, że właśnie minął pierwotny termin, który zawsze brali
z Damienem pod uwagę, żeby zorganizować ceremonię, która ostatecznie miała
ich powiązać, oczywiście jako rodzeństwo. Jeszcze kilka tygodni wcześniej
stworzenie więzi wydawało jej się priorytetem – czekała na to ze
zniecierpliwieniem przez kilka ostatnich lat, od dawna na pamięć znając treść
przysięgi, którą mieli sobie nawzajem złoży. Gdyby wszystko było normalne, już
od przeszło tygodnia biegałaby, organizując wszystko i doprowadzając
Damiena do szału ciągłymi pytaniami o to, czy oby na pewno wie, co mają
zrobić. Jeszcze kilka tygodni wcześniej świat wydawał się inny i bardziej
przyziemny, ale teraz…
Teraz był Ariel i wszystko inne samo z siebie
przestało mieć znaczenie. Czuła się tak, jakby od normalnego świata oddzielała
ją gruba, przeszklona bariera, która opadała jedynie wtedy, kiedy przebywała
z Arielem, jakby jedynie te chwile razem miały jakiekolwiek znaczenie.
Wspólna tajemnica pochłaniała ją coraz bardziej, zwiększając dystans między
bratem, ale również bliskimi, chociaż w przypadku rodziców czy Cullenów
dystans ten nie był aż tak wyrazisty. Wszyscy byli przygnębieni tym, co
spotkało Laylę, więc Ali tym łatwiej przychodziło wymykania się na spotkania
z Arielem – wszyscy po prostu sądzili, że na swój sposób przeżywa to, co spotkało
ciotkę. Swoją drogą, skoro teraz wszystko kręciło się wokół prób nie
doprowadzenia do tego, żeby dziewczyna całkiem się załamała, nikt tak naprawdę
nie zwracał uwagi na skłonność do przebywania w samotności, którą zaczęła
okazywać Alessia… No, może wyjątkiem był Damien, ale ten najwyraźniej nie
zamierzał tematu poruszać, w zamian woląc koncentrować się na Grace.
Czasami czuła się z tym źle, ale wszelakie wyrzuty sumienia znikały, kiedy
przebywała przy Arielu.
Wszystko było w porządku, ale ukrywanie się stawało
się na dłuższą metę męczące. Raz po raz przyłapywała się na tym, że chciałaby
komuś o wszystkim powiedzieć, ale to nie było takie proste, a na
dodatek wydawało się ryzykowne. Najbardziej chciała porozmawiać z mamą,
ale jak niby miała to zrobić, skoro istniało zbyt wielkie ryzyko tego, że dowie
się Damien, a później… No dobrze, może nie tak bardzo chodziło
o Damiena, ale raczej o tatę. Gabriel nie byłby zachwycony, że jego
ukochana mała księżniczka związała się z chłopakiem i to na dodatek
takim, który był wilkołakiem – a na domiar złego synem Yves’a. Gdyby już
zaczęła mówić, chciałaby wyrzucić z siebie wszystko, łącznie
z komplikacjami oraz atakiem ojca Ariela, a to zdecydowanie byłoby
ponad możliwości akceptacji jej bliskich. Ostatnim, czego chciała, było to,
żeby któreś z jej bliskich posunęło się do próby wyrównania rachunków –
wojna z wilkołakami była zbędna, a przynajmniej ona jej nie chciała.
W takim razie wyjście było tylko jedno, chociaż
i względem tej możliwości miała mnóstwo wątpliwości. Cholernie dużo, ale…
– Poważnie? – Hayley stanęła w progu drzwi wejściowych
mieszkania swojego i Quinna. Jej sięgające ramion, postrzępione włosy,
przypominały szalejące płomienie, co w połączeniu z jej srogą miną
wydawało się dziwnie stosowne. Ciężko było powiedzieć, co takiego sobie
myślała, ale jedno wydawało się oczywiste: Hayley była zła. – Cholera,
dziewczyno, jaja sobie ze mnie robisz?
– W zasadzie… – zaczęła i zawahała się. Nie do
końca była pewna, jak powinna słowa przyjaciółki rozumieć. – Ech, mogę wejść?
Hayley lekko przekrzywiła głowę. Lekko zmrużyła oczy, teraz
przypominając trochę rozjuszoną kotkę albo polującą panterę. Cóż, jak na nią,
takie zachowanie było zdecydowanie niepokojące.
– Czy możesz wejść? – powtórzyła i zabrzmiało to
niemal jak prychnięcie. Tak, zdecydowanie kotka. Równie koci wydawał się
sposób, w jaki gwałtownie odwróciła się na pięcie, spoglądając w głąb
domu. – Ej, gołąbeczki, przerwać mi natychmiast to, co w tej chwili
robicie! Przysięgam, że jeśli zastaniemy was na stole… – Zacisnęła usta
i wzdrygnęła się demonstracyjnie. Alessia omal się nie uśmiechnęła, ale
powstrzymała się, bo chłodne spojrzenie Hayley znowu wylądowało na niej. –
Wchodzić czy pytałaś tak dla zasady?
– Hayley…
– Wiem. Pewnie miałaś cholernie dobry powód, żeby olewać
nas przez kilka ostatnich tygodni – przerwała jej, dobrze odczytując intencje
Alessi. – Swoją drogą, masz dużo szczęścia, że nie jestem taką suką na jaką
wyglądam. No cóż, przynajmniej nie bywam mściwa. – Hayley uśmiechnęła się
w nieco rozgoryczony sposób. – Poważnie. Czy zdajesz sobie sprawę
z tego, ile razy próbowaliśmy się z tobą spotkać? Damien za każdym
razem mówił, że jesteś zajęta… Zbyt zajęta, żeby zobaczyć się ze swoimi
przyjaciółmi. Już nie wiedzieliśmy, czy powinniśmy się martwić, czy może… No
wiesz.
Nie tyle wiedziała, co przynajmniej podejrzewała, jak to
musiało wyglądać z perspektywy Hayley, Zoe i Quinna. Wcześniej nawet
nie myślała o tym, że w ogóle przestała ich widywać. Damien co prawda
kilka razy wspominał o tym, że próbowali się z nią kontaktować, ale
za każdym razem ignorowała jego słowa, obiecując sobie, że odezwie się wkrótce
i za każdym razem znajdując dobry powód, żeby odłożyć to na następny
dzień. A później na następny i jeszcze następny, tak
w nieskończoność…
Co ona, do diabła, zrobiła? Kiedy w końcu zobaczyła
Hayley – jej kochaną, rozsądną i złośliwą Hayley – poczuła tak wielką
tęsknotę, że chyba jedynie cudem nie pokusiła się o zarzucenie dziewczynie
obu rąk na szyję i mocnego jej uściskania. Równie mocno tęskniła za Zoe
i trochę nawet za Quinnem, a to już o czymś świadczyło. Nie
rozumiała, jak to się stało, że w ogóle zdecydowała się odsunąć ich od
siebie. Cóż, na pewno nie zrobiła tego specjalnie. Postąpiła tak zupełnie
nieświadomie, po prostu koncentrując się na czymś innym. Nie próbowała się
usprawiedliwiać, bo już dawno powinna się zorientować, że popełnia błąd –
chociażby wtedy, gdy Damien wyśmiał ją, zaskoczony tym, że mogłaby nie zdawać
sobie sprawy z tego, jak sprawy się mają między Zoe i Quinnem. Jako
przyjaciółka i na dodatek dziewczyna, powinna
była dowiedzieć się na samym początku – w końcu to była damska rzecz,
a Zoe nigdy nie potrafiła utrzymać tajemnicy, zwłaszcza takiej –
a jednak nawet nie zainteresowała się tym, czy wszystko było
w porządku.
Teraz sama nie była pewna, czego tak naprawdę chciała.
Przemierzając znajomy, malutki przedpokoik, poczuła się trochę tak, jakby
wróciła do domu, a ostatnie tygodnie nie miały miejsca. Mieszkanie Hayley
i Quinna stanowiło część jej codzienności odkąd tylko sięgała pamięcią. Czuła
się tutaj swobodniej, nawet bardziej lekko niż w niewielkim pokoiku
w innej części miasta, gdzie lubił zaszyć się Ariel. To miejsce było inne,
takie swojskie i teraz nie potrafiła oswoić się z myślą, że nie była
tutaj od tygodni, tak jak i od wielu dni nie widziała Hayley.
– No, no… – Quinn wystawił głowę z salonu, znacząco
unosząc brwi ku górze na widok Alessi. Nic więcej nie powiedział,
a przynajmniej Ali tego nie zarejestrowała, zbyt oszołomiona jego
obecnością. Jednak ściął włosy, najprawdopodobniej z pomocą Zoe, chociaż
po tej dwójce nigdy nie było wiadomo, czego się spodziewać. – Cześć.
– Hej. – Zamrugała, wyrwana z zamyślenia. – Co ci się
stało? – palnęła pod wpływem impulsu, nawet się nad tym nie zastanawiając.
– Co masz na myśli? – zapytał i wyszczerzył się
w uśmiechu. – Chodzi ci o to, że jestem jeszcze bardziej olśniewający
niż zapamiętałaś, czy może podobnie jak Zoe uważasz, że w końcu wyglądam
jak facet?
– Oczywiście, że mówię o twojej skromności – mruknęła,
a on się zaśmiał i to wydało się właściwe, tak bardzo na miejscu…
Jakby nic się nie zmieniło.
Bo może się nie zmieniło, a przynajmniej miała taką
nadzieję.
– Czy ja słyszę Ali? – usłyszała melodyjny, śpiewny głos
Zoe.
Nie zdążyła nawet nabrać dość powietrza, żeby móc
odpowiedzieć, kiedy blondynka przemknęła przez przedpokój, nagle wpadając jej
w ramiona. Była drobna, energiczna i równie niezwykła jak zawsze,
chociaż nigdy dotąd Alessia nie widziała jej aż tak rozentuzjazmowanej.
Błękitne oczy dosłownie przeszywały ją na wskroś, zaś promienny uśmiech miał
w sobie coś, co bezlitośnie wprawiało Alessię w jeszcze większe
poczucie winy.
Machinalnie objęła Zoe, starając się głęboko oddychać
i nie okazywać, że jest jakkolwiek poruszona tym, co właśnie się działo.
Chciała zachowywać się normalnie, nawet jeśli i to wydawało się
nieodpowiednie po tym, jak po tych wszystkich dniach tak po prostu zdecydowała
się do nich odezwać. Wystarczyło zaledwie kilka minut, żeby całą sobą
zatęskniła za przebywaniem w towarzystwie całej trójki, wciąż mając
poczucie, że mimo wszystko do nich przynależy. Naprawdę chciała, żeby tak było.
– Ali, dlaczego ty nam to zrobiłaś? – zapytała Zoe,
niechętnie odsuwając się na odległość wystarczającą, żeby dla odmiany to Quinn
mógł otoczyć ją ramieniem. Drobna i filigranowa, śmiesznie wyglądała
u boku o głowę wyższego od niej chłopaka. – Myśleliśmy… Nie, zaraz!
Lepiej powiedz, co takiego ty sobie myślałaś!
– Och, Zoe, to przecież proste – wtrąciła Hayley. – Ona nie
myślała. Czyż nie?
Cóż, raczej nie mogła mieć do nich pretensji. Swoją drogą,
stwierdzenie Hayley wcale nie było znów tak dalekie od prawdy.
– Ja… – zaczęła, po czym wzruszyła ramionami, dochodząc do
wniosku, że szukanie usprawiedliwienia albo udawanie, że wszystko jest
w porządku nie ma sensu. – Przepraszam.
– Słucham? – Hayley przyłożyła dłoń do ucha. – Głośniej
i wyraźniej. Swoją drogą, chyba kaktus powinien mi zacząć rosnąć na dłoni.
Alessia Licavoli tutaj jest i sama z siebie przeprasza!
– Och, daj spokój, Hayley. – Zoe wydęła usta. – Ali na
pewno miała bardzo dobry powód, żeby… Prawda, że miałaś, Ali?
Alessia rzuciła jej wdzięczne spojrzenie, chociaż
jednocześnie nie miała pojęcia, co takiego powinna teraz powiedzieć. Owszem,
Ariel był więcej niż tylko dobrym powodem, ale wątpiła, żeby tak było
z perspektywy jej przyjaciół. W zasadzie nadal nie miała pojęcia, co
takiego powinna im powiedzieć, a przynajmniej ile i w jaki
sposób, jednak już nie było czasu na to, żeby się wycofywać. Musieli
porozmawiać i była tego świadoma zwłaszcza teraz, kiedy w niemal
bolesny sposób przypomniała sobie, co takiego mogła stracić.
Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, wciąż milcząc
niczym zaklęta. Uśmiech Zoe nieco przygasł, kiedy spojrzała na nią w tak
błagalny sposób, że to było niemal trudne do zniesienia. Jeśli istniała
bardziej niewinna i słodka istota od Zoe, Alessia nie potrafiła jej sobie
wyobrazić i może tak było lepiej. Sama Zoe wystarczyła, żeby wprawić ją
w zakłopotanie, jakby samo przyjście tutaj nie stanowiło wystarczającego
wyzwania.
– Ali? – ponagliła blondynka, wspierając obie dłonie na
biodrach.
Alessia westchnęła.
– Chyba jestem wam winna wyjaśnienia, co nie? – dała za
wygraną. Jakimś cudem udało jej się wysilić na blady uśmiech.
– Co ty nie powiesz? – Quinn chyba nie zdawał sobie sprawy
z tego, że momentami był wręcz łudząco podobny do siostry. – Wiesz, byłem
skłonny ci wybaczyć i bez tego, ale skoro tak bardzo nalegasz…
– Dzięki, Quinn. Od razu mi lepiej. – Wywróciła oczami. –
A tak swoją drogą, nadal jesteś cholernie irytujący.
– To dobrze. Już nie mogę pastwić się nad Zoe,
a Hayley to nie to samo… Dobrze wiedzieć, że jeszcze nie wyszedłem
z wprawy – stwierdził z satysfakcją, przy okazji posyłając jej jeden
ze swoich firmowych, rozbrajających uśmiechów.
Zoe spojrzała na niego z ukosa w nieodgadniony
sposób. Lekko zmrużyła błękitne oczy, teraz dosłownie przeszywając swojego
partnera (cholera, kto by pomyślał?) na wskroś.
– Co to znaczy, że już się nade mną nie pastwisz? –
zapytała i tym samym skutecznie przygasiła entuzjazm Quinna.
– Nic takiego. – Przyciągnął ją do siebie i objął tak,
że praktycznie cała zniknęła, wtulona w jego tors i otoczona dobrze
umięśnionymi ramionami. Cicho pisnęła w proteście, kiedy zmierzył jej
włosy; nigdy tego nie lubiła, podobnie jak i poklepywania przez obcych,
kiedy pierwszy raz mieli z niej styczność. Drobna i ze złocistymi,
kręconymi loczkami, wzbudzała w innych instynkt opiekuńczy, przez co
najczęściej traktowali ją jak nieszkodliwe dziecko. – Po prostu jesteś zbyt
słodka, delikatna i milutka, żebym cię dręczył. Och, poza tym za bardzo
cię lubię, moja ty kruszynko.
– Przysięgam, że jeśli jeszcze raz odezwiesz się do mnie
w ten sposób, przetrącę ci kark – wymamrotała, ale nie zabrzmiało to
specjalnie groźnie.
Quinn parsknął śmiechem, co jeszcze bardziej rozdrażniło
Zoe. Gdyby nie to, że dziewczyna nie wyślizgnęła się z jego objęć,
a brat Hayley obejmował ją bez żadnego skrępowania, byłoby prawie jak
dawniej, kiedy w oczach telepaty Zoe była po prostu delikatną, złośliwą
przyjaciółką jego siostry.
Mimo wszystko to wydawało się niesprawiedliwe, nawet jeśli
takie myślenie miało w sobie coś egoistycznego. Oni nie musieli się kryć,
po prostu będąc razem. Dlaczego dla niektórych to było takie proste, takie…
nieskomplikowane? Alessia nie pragnęła niczego ponad bycia z Arielem, ale
najwyraźniej ktoś tam na górze nie lubił ich na tyle mocno, żeby wszystko
komplikować. Odczuwanie żalu z powodu szczęścia kogoś innego zdecydowanie
nie było w jej stylu, a już na pewno nie wydawało się uczciwe, ale co
mogła poradzić na to, że tak bardzo bolało ją to, czego wymagało od niej
i Ariela bycie razem?
W takim razie im powiedz,
podpowiedział jakiś cichy głosik w jej głowie. Niech się dowiedzą. Tylko oni… Po to tutaj jesteś, poza tym
w ten sposób wszyscy poczujecie się lepiej.
Tak, to miało sens, a przynajmniej chciała w to
wierzyć. Zrzucenie z siebie przynajmniej części tego ciężaru zdecydowanie
miało przynieść jej ulgi. Już od dawna tego pragnęła, ale za każdym razem
znajdowała powód, żeby się rozmyślić, dlatego teraz zamierzała zrobić wszystko,
byleby doprowadzić swoje zamiary do końca.
– Szlag, ja się naprawdę wyprowadzę – usłyszała
westchnienie Hayley. Na moment straciła wątek wymiany zdań pomiędzy Zoe
i Quinnem, a kiedy znów się na nich skoncentrowała, zdążyli już
połączyć się w pocałunku. – To byłoby słodkie, gdyby to nie był Quinn.
Ktokolwiek o kim nie wiem, że może być dupkiem.
Quinn nawet na nią nie spojrzał, tylko mocniej objął Zoe
jedną ręką. Oczy miał zamknięte, poza tym jego twarz ginęła w jasnych
włosach Zoe. Wciąż dziewczynę całując, wyciągnął jedną rękę w stronę
siostry, żeby zaszczycić ja jednoznacznym gestem. Hayley prychnęła urażona
i zaczęła mruczeć pod nosem coś na temat tego, gdzie jej brat mógł sobie
wsadzić środkowy palec i co sądzi na temat obściskiwania się na oczach
innych, zwłaszcza własnej siostry.
Tak. Jak na relację tej dwójki, to był wyjątkowo normalny
dzień.
– Sama widzisz, że mam powody, żeby się na ciebie złościć.
Ta dwójka od jakiegoś czasu jest nie do zniesienia, chociaż mam wrażenie, że
oni robią to specjalnie, żeby mnie zdenerwować – szepnęła Hayley,
konspiracyjnie nachylając się w stronę Alessi. – No więc, córo
marnotrawna, co takiego masz nam do powiedzenia? – dodała głośniej, po czym
chrząknęła znacząco, żeby zwrócić na siebie uwagę brata i Zoe.
– No cóż… – Alessia rzuciła krótkie spojrzenie najpierw
w stronę Hayley, a później na Zoe i Quinna. Zaintrygowana
słowami dziewczyny dwójka, odsunęła się już od siebie, najwyraźniej dochodząc
do wniosku, że pewne sprawy mają priorytet. Jasne oczy Zoe lśniły intensywnym
blaskiem, Quinn jednak nie wyglądał na specjalnie zawstydzonego swoim
zachowaniem. – To trochę długa historia. I skomplikowana – zastrzegła,
jednocześnie próbując odsunąć pewne sprawy w czasie.
– A śpieszysz się gdzieś? – zapytała Hayley, lekko
unosząc brwi ku górze. – Nie wiem jak ta dwójka – dodała z lekkim
przekąsem – ale ja mam cholernie dużo czasu. Powiem więcej: aż mnie zżera od
środka, żeby się dowiedzieć, co takiego było ważniejsze od nas, więc nie próbuj
się teraz wykręcać. Jestem cierpliwa i wyrozumiała, ale bez przesady.
Od kiedy?, pomyślała
Alessia, ale nie powiedziała tego na głos. Cóż, takie podejście i fakt, że
Hayley była na nią zła, mimo wszystko pomagały, zwłaszcza, że Ali potrzebowała
porządnego kopniaka, żeby się przemóc i wszystko sobie odpowiednio
poukładać. Nie miała pojęcia, jak mieli na jej wyjaśnienia zareagować, poza tym
nie do końca ufała Quinnowi – w końcu był nadopiekuńczy, poza tym
przyjaźnił się z Damienem – ale nie miała innego wyjścia. Jeśli im nie
mogła zaufać, komu w takim razie mogła?
Rozsiedli się w salonie, a Alessię mimo wszystko
uderzył wyraźny podział, który się między nimi wytworzył. Hayley, Quinn
i Zoe zajęli kanapę, podczas gdy jej pozostał wysłużony już fotelu, tuż
naprzeciwko nich. Poczuła się jak na przesłuchaniu, pod obstrzałem przenikliwych,
wyczekujących spojrzeń całej trójki, co bynajmniej nie pomagało jej się skupić.
Wiedziała, że sama sobie na takie traktowanie zasłużyła, ale mimo wszystko
czuła się z tym źle.
Westchnęła. Przecież gorzej być i tak nie mogło
prawda? A oni byli jej przyjaciółmi, poza tym powinni byli wiedzieć.
Mam tylko nadzieję, że mnie nie znienawidzicie, pomyślała, chociaż sama nie była pewna dlaczego właściwie
się tego obawiała. Przecież nie robiła niczego złego, a i Ariel… Nie
mieli powodu, żeby życzyć źle Arielowi.
Wraz z kolejnym westchnieniem, ostatecznie podjęła
decyzję, a potem w końcu zaczęła mówić.
Kurcze, mam nadzieje, że ją zrozumieją i nie zdradzą tajemnicy Ali i Ariela.Nie dziwie się Alessi, że obawia się reakcji Gabriela, a on raczej nie ma pozytywnego nastawienia do wilkołaków, zwłaszcza, że kiedyś jeden z nich skrzywdził Renesmee.A co do Damiena nadal uważam, że zachowuje się podle w stosunku do Ali.Rozdział świetny, zwłaszcza, że dużo Ali.Teraz zostało mi czekanie na nowy rozdział :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Renesmee :3
PS: W ostatnim tygodniu nie komentowałam, wyjechałam na wycieczkę, więc nie miałam możliwości skomentowania.
Alessia <3
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Ali że tak się męczy z tym ukrywaniem :(
Mogła by powiedzieć Nessie ale wtedy może się Gabriel dowiedzieć... Nie dobrze.
Wyjawi im prawdę? Kurcze jestem ciekawa ich reakcji... Ale jestem również ciekawa co na to powie Ariel :) gdy dowie się że im powiedziała.
Kończenie w takich momentach powinno być surowo zabronione!!!
Rozdział super, czekam na mb
Pozdrawiam
Lila
Przepraszam, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału, ale jakoś tak mi zabrakło czasu '-'
OdpowiedzUsuńMyślę, że jej przyjaciele powinni ją zrozumieć. Miłości się nie wybiera - ona jest, albo jej nie ma. Wydaje mi się, że największe zrozumienie okaże Zoe. Albo wszyscy zareagują czymś w stylu "O mój Boże! Jak to możliwe?!".
Zgadzam się z Lilą - kończenie w takich momentach powinno być zabronione xD
pozdrawiam
Gabrysia :*
Trafiłam dzisiaj na twojego bloga i na początku byłam zaskoczona liczbą rozdziałów. Właściwie to nawet trochę... przestraszona. Ale potem pomyślałam sobie, że to dobrze, bo jesteś wytrwała, nie poddajesz się po 11 rozdziałach i naprawdę wkładasz w to serce. Tak więc idę do pierwszych rozdziałów i mam na dzieję, że w miarę szybko uda mi się nadrobić zaległości ;)
OdpowiedzUsuń