22 kwietnia 2014

Sto

Alessia
Ariela nie było w pokoju na piętrze, co jakoś szczególnie jej nie zdziwiło. Zdążyła już przywyknąć do tego, że może znaleźć go tylko w dwóch miejscach, chociaż zdecydowanie bardziej preferowała to w Mieście Nocy. Wycieczka do kamiennego stołu jakoś szczególnie nie napawała ją entuzjazmem, zwłaszcza, że nie była pewna, czy Ariel tam będzie. W roztargnieniu zupełnie zapomniała zapytać go ostatnim razem, gdzie i czy w ogóle mogli się tego dnia spotkać, nie pierwszy raz zresztą. Czasami śmiał się z jej skłonności do zapominalstwa i ciągłego roztrzepania, a ona nawet nie potrafiła się na niego porządnie zdenerwować, zbyt zafascynowana tym, że naprawdę okazywał w jej towarzystwie radość.
Dotarcie do lasu zajęło jej niecały kwadrans, jedynie dlatego, że nie śpieszyła się specjalnie, poniekąd z powodu upału. Naprawdę nie wiedziała już, co powinna myśleć o tym niemal pustynnym klimacie, który prezentowało tegoroczne lato. Te wysokie temperatury były co najmniej dziwnie, zwłaszcza w samym sercu francuskich gór. Nawet ona zorientowała się, że coś jest nie tak i chociaż ciepło nigdy wyjątkowo jej nie przeszkadzało, wiedziała, że nie tylko ona jest takim stanem rzeczy zaniepokojona. Ktoś nawet sugerował, że to obdarzona wyjątkowymi zdolnościami członkini specjalnej straży, która odpowiadała za bezpieczeństwo miasta poprzez subtelne zmiany w pogodzie, mogła odpowiadać za te dziwne zmiany, ale dziewczyna stanowczo się wypierała. Co więcej, sama nie była w stanie zrobić niczego, żeby przywrócić normalny stan.
Las dla odmiany wydał się cichy i jakby wymarły, co jak nic miało związek z ciągłą duchotą. Co prawda drzewa rzucały przyjemny, jakże pożądany cień, który przynajmniej trochę chronił przed ostrymi promieniami słońca, ale temperatura wciąż była wysoka i Ali czułą się zupełnie jak w lesie tropikalnym. Nawet oddychanie stanowiło swego rodzaju wyzwanie, bo wrażenie było takie, jakby powietrze wypełniała woda, która przy każdym wdechu wdzierała się do płuc, znacznie skracając oddech. To było nieprzyjemne, ale prawie nie zwróciła na to uwagi, w myślach wciąż rozpamiętując kłótnię z Damienem i to, jak bardzo zachowanie brata wytrąciło ją z równowagi.
To jego problem, że mi nie ufa, pomyślała buntowniczo, ale mimo starań, nie była w stanie tak po prostu tego stanu rzeczy zaakceptować. Nie, Damien miał po części rację, a to ona zachowywała się nieodpowiednio, ale co mogła na to poradzić? Podjęła decyzje o których wiedziała, że w gruncie rzeczy są słuszne, a jeśli wiązały się z przykrymi konsekwencjami, musiała to jakoś znosić. Była przecież świadoma więzi, która łączyła ją z bliźniakiem i która czyniła z chłopaka najbliższą jej osobę – nie tylko brata, ale również przyjaciela i powiernika. Oczywiście, że źle czuł się z tym, że nagle mogła mieć przez nim jakiekolwiek tajemnice. Nie żeby jego zachowanie nie wydawało jej się nieco przesadzone, ale mimo wszystko…
Pośpiesznie odrzuciła od siebie wspomnienie brata, w zamian koncentrując się na drodze przed sobą. Zamartwianie się nie było najlepszym pomysłem, nie chciała zresztą odpowiadać za to, jak czuł się Damien. W zamian pragnęła skoncentrować się wyłącznie na Arielu, co było o tyle proste, że chłopak przez większość czasu wypełniał jej myśli. Ktoś by powiedział, że wpadłam po uczy, stwierdziła, ale nie czuła się z tym źle. Jeśli zakochiwanie się było złe, takim razie cały świat taki był, a ona nie miała nic przeciwko temu, żeby stać się przestępcą.
Zabawne. Była pół-wampirem. Na dodatek zakochanym w wilkołaku pół-wampirem.
Nic dziwnego, że robiła rzeczy, które innym wydawały się głupie.
Znajome uczucie niepokoju pojawiło się jak zwykle, kiedy znalazła się w pobliżu kamiennego stołu. Mimowolnie spięła mięśnie, kiedy jej ciało przybrało pozycję gotową do ataku albo ewentualnej obrony. Mimo tego, że tak wiele razu bywała już w tym miejscu, za nic nie była w stanie wyzbyć się instynktownych reakcji ciała. Początkowo ją to irytowało, po pewnym czasie jednak stwierdziła, że nie ma sensu się wysilać i po prostu ignorowała poczucie zagrożenia oraz to, co poza jej kontrolą robił umysł.
Jeszcze zanim dostrzegła cel swojej wędrówki pomiędzy drzewami, wyczuła, że nie jest sama. Jej serce zabiło szybciej, kiedy nieznacznie przyśpieszyła, absolutnie pewna, że to Ariel. Wybiegła spomiędzy drzew, stając na skraju niewielkiej polany i pośpiesznie rozglądając się dookoła. Wszystko wyglądało tak jak zwykle, począwszy od wysokiej, zaniedbanej trawy, poprzez kamienny stół oraz lśniący w promieniach słońca nieregularny zarys wyrytego w nim pentagramu.
Widok dokładnie taki sam jak zwykle, może pomijając to, że nigdzie nie było Ariela.
Zmarszczyła brwi, próbując jakoś zdusić rozczarowanie. Wzdychając cicho, podeszła bliżej, chociaż w pojedynkę nie odważyła się podejść do kamienia na tyle blisko, żeby móc go dotknąć. Nawet z odległości czuła chłód bijący do nietypowego stołu i to wrażenie przyprawiło ją o dreszcze. Nie rozumiała, jak to się działo, że nawet skąpany w gorących promieniach słońca, blat zawsze pozostawał lodowaty. To nie miało sensu i jedynie potęgowało uczucie niepokoju, jakby to i tak nie było wystarczająco wyraziste.
Coś poruszyło się za jej plecami – nieznacznie, ale nie na tyle, żeby nie była w stanie tego wyczuć. Wywróciła oczami i uśmiechnęła się pod nosem, nawet nie zadając sobie specjalnego trudu, żeby się odwrócić.
– Nareszcie – powiedziała, nie kryjąc entuzjazmu. – Szukam cię od rana, wiesz? Byłam w mieszkaniu, ale ciebie nie było, Arielu, więc…
– Ojej. – Ktoś zaśmiał się cicho. – Byłoby przyjemnie, gdyby to nie była pomyłka.
Zamilkła i zesztywniała, całkowicie oszołomiona. Wrażenie było takie, jakby wzdłuż kręgosłupa spłynął jej strumień lodowatej wody, nawet w środku lata przyprawiając ją o dreszcze. Nagle uczucie niepokoju wydało się w pełni uzasadnione, a przez aurę typową dla tego miejsca przebiła się świadomość bycia zagrożonym. Czuła to już wcześniej, ale zignorowała, jak zwykle sądząc, że ma to związek z kamiennym stołem, teraz jednak wiedziała, że popełniła błąd.
Poruszając się jak w transie, powoli się odwróciła. Natychmiast dostrzegła wpatrzoną w nią, dobrze zbudowaną postać, która w najmniejszym wypadku nie była Arielem. Chociaż utkwiona w niej spojrzenie ciemnych oczu nie wydawało się wrogie, Alessia wiedziała, że mężczyzna bynajmniej nie przyszedł do niej, żeby uciąć sobie przyjemną pogawędkę. Nie miała zielonego pojęcia, czego od niej chciał, ale cokolwiek to było, na pewno miało być dobre.
– Wydajesz się rozczarowana – stwierdził cicho Riddley. Odepchnął się od drzewa, o które opierał się z założonymi na piersi ramionami, po czym bez pośpiechu zrobił kilka kroków w jej stronę. – Wybacz. Mam to nieszczęście, że zawsze w ten sposób działam na kobiety… – Przeciągał niektóre sylaby, nadając im typowo francuski akcent.
Zadrżała i cofnęła się, kiedy zaczął się do niej zbliżać. Riddley wywrócił oczami, ale przynajmniej przystanął, obserwując ją ze zdecydowanie zbyt małej, ale w ostateczności znośnej odległości.
– Nie podchodź bliżej – zażądała, siląc się na ostrzegawczy, pewny siebie ton. Próbowała jakoś zamaskować strach, dobrze wiedząc, że w ten sposób mogłaby niepotrzebnie go sprowokować, ale błysk w ciemnych oczach Riddleya dał jej do zrozumienia, że mężczyzna i tak wie swoje.
– Wyluzuj. – Westchnął cicho, jakby jej zachowanie go uraziło. – Chcę tylko porozmawiać. Chyba tyle możesz dla mnie zrobić, co Ali?
Aż zatrzęsła się ze złości, słysząc skróconą wersję swojego imienia w jego ustach.
– Nie nazywaj mnie tak.
– Litości, jesteś jedną z tych irytujących lasek, które zawsze są na „nie”? Chyba tak masz na imię, prawda?
– Owszem – zgodziła się – ale tak mówią na mnie wyłącznie przyjaciele. Nie przypominam sobie, żebyś się do nich zaliczał, dupku.
Stąpała po cienkim lodzie, ale nie dbała o to. Adrenalina nieco umniejszyła strach, wyostrzając zmysły i czyniąc wszystko w koło niezwykle wyraźnym, wręcz nieprzyjemnie ostrym. Teraz dosłownie taksowała wzrokiem Riddleya, dokładnie analizując każdy jego ruch i warcząc ostrzegawczo za każdym razem, kiedy wilkołak zrobił jakikolwiek nieodpowiedni krok, który nie przypadł jej do gustu.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że Riddley parsknie śmiechem. To był kroki, przypominając szczeknięcie dźwięk, ale z jakiegoś powodu wydał jej się szczery.
– No proszę, ty naprawdę masz charakterek. Wiele słyszałem o Licavolich, ale teraz widzę, że to wszystko jest prawdą… Z drugiej strony, mogłem się zorientować przy naszym pierwszym spotkaniu. Jesteś słodka, ale chyba drugi raz nie popełniłbym tego samego błędów, próbując potraktować się niewłaściwie. – Zamyślił się nad własnymi słowami, po czym powoli skinął głową. – Wiem, że spodziewałaś się tutaj Ariela, ale musisz zadowolić się mną. I nie, wcale nie mam na myśli niczego złego – dodał, widząc jej minę. – Krótka rozmowa, a potem znikam. Och, no proszę, przecież jak na razie jestem grzeczny, prawda?
Miała co do tego sporo wątpliwości, ale ostatecznie zdecydowała się nimi nie dzielić. W zasadzie póki Riddley trzymał się na dystans, mogła czuć się przynajmniej względnie bezpiecznie, chociaż oczywiście była daleko od takiego stanu. Musiałaby całkiem oszaleć, żeby uwierzyć, że nie ma względem niej złych zamiarów – zwłaszcza, że zdążyła go już poznać, a Ariel wspominał o tym, że Riddley nie podchodzi entuzjastycznie do związku córki wampirów i wilkołaka.
– A co, jeśli odmówię? – zaryzykowała, rzucając mu niechętne spojrzenie.
Uśmiechnął się i było w tym coś smutnego, a może wręcz pobłażliwego.
– Wtedy może się zrobić nieprzyjemnie, a tego bym nie chciał – stwierdził i chociaż ton jego głosu wydawał się lekki, nie miała wątpliwości, że to była groźba. – Nie mam nic do Ariela, poza tym nie zamierzam zadzierać z ulubieńcami króla. Próbowałem rozmawiać z Arielem, ale on mnie nie słucha, dlatego pomyślałem sobie, że ty okażesz się rozsądniejsza.
– Kazałeś mu trzymać się ode mnie z daleka – powiedziała. Nie wyglądał na zaskoczonego tym, że Ariel podzielił się z nią szczegółami rozmowy.
– To chyba oczywiste, tak sądzę? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie. Dziwne, ale nagle poczuła się przy nim głupia i niedoświadczona, jak nie raz przy wujku Rufusie, zwłaszcza kiedy bywał w tym swoim maniakalnym nastroju. – Widziałaś reakcje ludzi. Powiedziałbym wręcz, że jestem waszym aniołem stróżem, skoro wciąż wysilam się, żeby was chronić.
Parsknęła śmiechem, nie mogąc się powstrzymać. Rysy twarzy Riddleya zniekształcił grymas; wilkołak lekko rozchylił usta, ukazując pożółkłe, ostre zęby. Powinna była się przejąć, ale nie potrafiła, nagle bardziej poirytowana niż przestraszona.
– Anioł stróż! Jak ja, głupia, mogłam się nie zorientować? – Znów parsknęła, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – A może tak bez owijania w bawełnę? Może coś pomieszałam, ale nasyłanie na mnie Iana i jego idiotów raczej dalekie jest od ochrony. Poza tym nie udawaj, że nagle jesteście z Arielem takimi kumplami.
– Nie jesteśmy – zgodził się – ale… Och, to skomplikowane. Relacje między dziećmi księżyca zawsze takie były, a ja odpowiadam nie tylko za Ariela, ale za nas wszystkim. – Riddley machnął ręką. Z ogoloną głowa, surową twarzą i błyskiem w ciemnych oczach wyglądał groźnie. No i był umięśniony, a to mogło być problematyczne, nawet gdyby wykorzystała do walki moc. – Co zresztą mi sugerujesz? Nigdy nie układałem się z ludźmi. Oni już dawno podejmują własne decyzje, zwłaszcza odkąd Dimitr dał im zbyt wiele swobody. Kiedyś było inaczej, ale mniejsza z tym – ty i tak tego nie przeżyłaś. Jeśli wkurzyliście kilka osób tym, co robicie, to wasza sprawa.
Nie wierzyła mu, ale wątpiła, żeby przejął się, gdyby mu o tym powiedziała. Coraz bardziej zaniepokojona, spróbowała dyskretnie okrążyć kamienny stół, żeby znalazł się pomiędzy nią a Riddleyem. Nie żeby sądziła, że w ten sposób uda jej się go powstrzymać, ale przynajmniej czułaby się pewniej, a może łatwiej byłoby rzucić się do ewentualnej ucieczki.
Rddley obserwował ją, ale w żaden sposób nie zareagował. Jedynie lekko uniesione brwi świadczyły o tym, że jej starania zauważył.
– Więc teraz utrzymujesz, że nie nasłałeś na mnie Iana? – Mimo pytającej nuty, do jej głosu i tak wkradło się powątpiewanie. – Czego chcesz, Riddley? Bo ja i Ariel pragniemy jedynie spokoju. Nie robimy niczego złego, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego…
– Życie jest okrutne, zwłaszcza tutaj – przerwał jej, wzruszając ramionami. – Kiedyś to zrozumiecie… A przynajmniej mam nadzieję na to, że przeżyjecie dość długo, żeby nabrać doświadczenia.
– Dziękuję za troskę – mruknęła, nie przestając się cofać. – Coś jeszcze? Bo mam wrażenie, że się nie dogadamy.
Kolejny raz wzruszył ramionami. Odniosła wrażenie, że czuł się rozczarowany, jakby faktycznie spodziewał się po rozmowie czegoś więcej, ale w żadnym wypadku nie zamierzała się tym przejmować. Cokolwiek Riddley mówił, nie zamierzała mu wierzyć, on zresztą nie wydawał się tego oczekiwać.
Cofając się, wciąż spodziewała się tego, że w każdej chwili zdecyduje się ja zaatakować. To byłoby jakoś dziwnie na miejscu, wpaść z jego powodu w tarapaty albo przynajmniej musieć uciekać. Miała o Riddleyu najgorsze zadnie i wciąż nie wierzyła w to, że chciał po prostu z nią porozmawiać i teraz jak gdyby nigdy nic ją puści. Gdyby to zrobił, musiałaby przyznać, że wcale nie jest takim kutasem na jakiego wyglądał, a taka perspektywa bynajmniej nie napawała jej entuzjazmem.
Światłocień, pomyślała po raz wtóry w całym swoim życiu. Ledwo powstrzymała jęk frustracji, ale nie chciała w żaden sposób intrygować Riddleya, nawet jeśli nie zrozumiałby o co jej chodzi. Że też akurat w tej sytuacji musiała myśleć o tym, co jeszcze jako dziecko usłyszała o Lawrence’a! Nie chciała myśleć o ojcu-wampirze Carlisle’a i to zwłaszcza teraz, kiedy miała poważne kłopoty, a były pastor już lata temu jakby rozpłynął się w powietrzu.
Mijały kolejne sekundy, a Riddley wciąż tylko ją obserwował, dając w ten sposób do zrozumienia, że w jego mniemaniu rozmowa dobiegła końca. Alessia uniosła brwi, po czym – chociaż uważała to za cholernie ryzykowne, o czym przypomniało jej napięte do granic możliwości ciało – stanęła do wilkołaka plecami, szybkim krokiem zmierzając w stronę gęstwiny.
Nie zaprotestował – a przynajmniej nie od razu.
Usłyszała, że Riddley gwałtownie wciągnął powietrze do płuc, żeby w następnej sekundzie wypuścić je ze świstem. Coś poruszyło się a jej plecami, ale nie zdążyła nawet się odwrócić, kiedy wszystko potoczyło się błyskawicznie.
– Yves, nie – powiedział ostro wilkołak, zwracając się do kogoś poza zasięgiem jej wzroku. – Do cholery, powiedziałem, że ja…
Nie dokończył, a nawet jeśli, reszta jego wypowiedzi zanikła, skutecznie zagłuszona przez dzikie, zwierzęce warkniecie. Ciemna, dobrze zbudowana postać pojawiła się nikąd, bardziej imponująca nawet od Riddley’a. Wilkołak zaklął i wycofał się w pośpiechu, jak gdyby nigdy nic znikając pomiędzy drzewami. Alessia zdążyła tylko odprowadzić go wzrokiem, kiedy tuż przed nią zmaterializował się dziwny, nieregularny kształt i wszystko inne przestało mieć znaczenie.
Jeśli przemiana Ariela była przerażająca, to, co nagle zobaczyła przed sobą, znacznie przekraczało jej zdolności pojmowania. W pierwszym odruchu jej umysł odmówił identyfikacji istoty, która stała dosłownie na wyciągnięcie ręki, mierząc ją obrzydliwe żółtymi, przekrwionymi oczami. Nie minęła sekunda, jak chwilowe otępienie minęło, a Alessia z nadzwyczajną wyraźnością zobaczyła coś, czego nie potrafiła w żaden sposób opisać – no, może co najwyżej jako przerażające, chociaż i takie określenie wydawało się zbyt słabe.
To nie był człowiek, chociaż postura ciała i sposób, w jaki trzymał się na dwóch nogach, wzbudzały pewne wątpliwości. Ciało stojącego przed nią monstrum był zdeformowane i pokryte futrem, a przynajmniej tak jej się wydawało. Widziała napięte do granic możliwości mięśnie, pracujące pod warstwą porośniętej skóry. Unikając spoglądania w te żółte oczy, krótko obrzuciła spojrzeniem miejsce, gdzie powinny się znajdować usta. Owszem, były, ale przypominało to raczej psi pysk; szczęki były nieznacznie rozchylone, więc mogła zobaczyć ostre jak brzytwa zęby.
W oszołomieniu, zdążyła pomyśleć dwie rzeczy, zanim w pełni uprzytomniła sobie powagę sytuacji – zwłaszcza to, że ma przed sobą wilczą hybrydę o której wspominał jej Ariel.
Pierwsza myśl brzmiała: o cholera, to ojciec Ariela.
Druga – to mnie zabije.
Jej napięte do granic możliwości ciało ostatecznie zaprotestowało, odmawiając jej dalszego posłuszeństwa. Nogi same rzuciły się do ucieczki, podporządkowując się jakiemuś dziwnemu, pierwotnemu instynktowi, który w brutalny sposób przypomniał jej o tym, że stanie i gapienie się na niebezpieczeństwo jest najprostszą drogą, jeśli chciała znaleźć się w grobie. Gdyby faktycznie chciała umrzeć, istniały o wiele lepsze i szybsze sposoby, jak chociażby zabawa dziwnymi urządzeniami w laboratorium albo poważne oznajmienie Gabrielowi, że chyba jest w ciąży. Jeśli miała być szczera, nagle wszystkie możliwości wydały się fantastyczne, jeśli tylko mogłaby wyrwać się z tego miejsca.
Yves – w jakiś dziwny sposób bardzo łatwo przyszło jej utożsamienie go z bestią – warknął, po czym błyskawicznie skoczył w jej stronę. W pośpiechu okrążyła kamienny stół, próbując trzymać go na dystans, ale przeszkoda nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. Kiedy obejrzała się przez ramię, dostrzegła, jak jednym susem przeskakuje nad blatem, ciężko lądując na wyprostowanych nogach i natychmiast kierując się w jej stronę.
Wiedziała, że był stary, a więc i silniejszy od innych, bardziej doświadczony. Gdyby było inaczej, nie potrafiłby przemienić się bez pełni, chociaż ciężko było jej sobie wyobrazić, że ktokolwiek z własnej woli zgodziłby na przeistoczenie się w istotę, która nie była ani człowiekiem, ani wilkiem. Pełnia czyniła z dzieci księżyca prawdziwe zwierzęta – na swój sposób piękne, pełne gracji – ale to, co ją goniło, bez wątpienia takie nie było.
Co jednak nie zmieniało faktu, że nawet w tym wydaniu wilkołaki były silne – a do tego niemożliwie szybkie.
Poczuła szarpnięcie, kiedy coś zacisnęło się na jej ramieniu. Nie miała nawet okazji w pełni zrozumieć, co takiego się wydarzyło, kiedy dosłownie została poderwana z ziemi i ciśnięta kilka metrów dalej, wprost na kamienny stół. Uderzenie było silne, poza tym upadając uderzyła głową o kamienny blat i przez ułamek sekundy była pewna, że to pozbawi ją przytomności, udało jej się jednak nie zemdleć. Całe ciało pulsowało bólem, jedynie odrobinę przytłumionym przez krążącą jej w żyłach adrenalinę oraz bijący od kamienia chłód. Oszołomiona, spróbowała wesprzeć się na rękach i usiąść, świadoma każdego mięśnia oraz tego, że nierówności blatu mocno dają się jej we znaki, wżynając się w skórę.
Czuła pulsowanie w ramieniu, w miejscu, gdzie wcześniej poczuła szarpnięcie. Potarła je instynktownie, przekonana, że jak nic dorobiła się mnóstwa siniaków, zwłaszcza, że Yves bez wątpienia miał silny chwyt. Skrzywiła się, bo ból przechodził w palenie i szarpanie, pod palcami zresztą wyczuła coś…
Krew.
Zmarszczyła brwi, ale to nie było miejsce i czas na to, żeby oceniać obrażenia. Musiała uciekać, nawet jeśli nie była w stanie, zwłaszcza, że Yves gdzieś tam był i bez wątpienia z nią nie skończył. Cóż, na pewno nie tak wyobrażała sobie spotkanie z ojciec swojego pierwszego chłopaka, poza tym nawet nie przyszło jej do głowy, że wilkołak kiedykolwiek się dowie. Skoro Riddley wiedział, wszystko było jedynie kwestią czasu, ale i tak…
Wyczuła jakiś ruch i dosłownie w ostatniej chwili udało jej się przetoczyć na bok, żeby uniknąć kolejnego ataku wilkołaka. Mięśnie zaprotestowały, ale zignorowała ból i w pośpiechu skoczyła na równe nogi, omal nie wywracając się, kiedy spadła ze stołu i ponownie wylądowała na ziemi. Była zbyt rozproszona, poza tym nie miała okazji do tego, żeby się skupić i przywołać moc, ale może gdyby się postarała…
Wycie i jeszcze bardziej wściekłe warknięcie wydały się wystarczająco satysfakcjonujące. Yves na ułamek sekundy zniknął jej z oczu, wiec rzuciła się biegiem w stronę drzew, w nadziei, że kluczenie między drzewami ułatwi jej ucieczkę. Zanim ostatecznie opuściła polanę, instynktownie obejrzała się przez ramię – i to tylko po to, żeby uprzytomnić sobie, iż to nie telepatii zawdzięcza możliwość ucieczki.
Ariel stał tam, niezwykle skupiony i blady jak prześcieradło. W rękach trzymał coś na kształt długiego pętu, a sądząc po metalicznym kolorze i tym, jak ów przedmiot lśnił w świetle słonecznym, musiał być wykonany ze srebra. Yves klęczał kilka metrów dalej, oszołomiony i najwyraźniej zaskoczony atakiem, zwłaszcza nie pochodzącym ze strony Alessi. Jakkolwiek zadziałało na niego srebro, najwyraźniej nie było wstanie specjalnie go zranić, ale przynajmniej chwilowo go spowolniło.
Oraz rozjuszyło.
– Biegnij! – zawołał Ariel, zauważając, że się zatrzymała. – Ali, uciekaj! – dodał, mocniej ściskając broń; drżał i wydać było, że jest wściekły.
– Ale…
Nie dokończyła, bo wtedy Yves otrząsnął się na tyle, żeby spróbować zaatakować. Chciała zaprotestować i rzucić się Arielowi na pomoc, ale ten wydawał się doskonale wiedzieć, czego może się spodziewać. W ludzkiej postaci, zwłaszcza przy tej przerażającej hybrydzie, wyglądał na z góry skazanego na przegraną, to jednak były jedynie pozory. Poruszając się zaskakująco szybko, zamachnął się, celując wprost w głowę atakującego go wilkołaka. Yves się uchylił, ale Ariel najwyraźniej na to czekał, bo błyskawicznie zmienił cel i bez trudu trafił ojca w brzuch.
To wystarczyło, przynajmniej do tego, żeby zmusić Yves’a do cofnięcia się. Ariel bez wahania zaatakował ponownie, tym razem atakując nogi i jakimś cudem udało mu się wytrącić wilkołaka z równowagi. Monstrum znowu wylądowało na ziemi, warcząc gniewie i bezskutecznie próbując sięgnąć stojącego tuż obok Ariela.
On już to robił, pomyślała Alessia w oszołomieniu. Nie raz się bronił i to nie tylko przed Yves’em.
– Ariel, chodź! – wykrzyknęła, obserwując blada i skupioną twarz chłopka. Stał w lekkim rozkroku, trzymając broń i wyraźnie tocząc jakąś wewnętrzną walkę, której nie potrafiła zrozumieć, ale która napawała ją niepokojem. W jego twarzy było coś obcego, co przyprawiało ją o dreszcze. – Arielu…
Zamrugał i nagle znów był sobą – smutnym, poważnym i bardzo zmęczonym.
Spojrzał na nią i sądziła, że znów każe jej uciekać, ale po ciągnącej się w nieskończoność sekundzie, szybko skinął głową. Nie spuszczając wzroku z Yves’a, wyminął go, po czym w kilku susach doskoczył do niej. Machinalnie chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę lasu, zmuszając do biegu, zwłaszcza, że Yves w każdej chwili mógł znowu zerwać się na nogi.
– Chodź. Musimy… Och, nie zachowuj się jak typowy facet – wymamrotała nerwowo, wyczuwając pewien opór w jego ruchach. Nie był przyzwyczajony do uciekania.
– Zaatakował cię… – Głos mu drżał i jasne było, że jeszcze w pełni nie dotarło do niego to, co właśnie się wydarzyło. – On…
– Zauważyłam. – Potrząsnęła głową, bynajmniej nie zamierzając teraz tego roztrząsać. Chciała skupić się na biegu. – Do cholery, teraz zebrało ci się na zgrywanie macho? Wolałabym, żebyś nie próbował tam wracać – dodała, niespokojnie spoglądając na srebrny pręt w jego ręce.
Potrząsnął głową, po czym odrzucił go z taką miną, jakby sam nie był pewien, skąd wziął broń. Ali odetchnęła, chociaż i tak przeszły ją dreszcze, kiedy pręt przy upadku wydał z siebie nieprzyjemny, metaliczny dźwięk.
Odetchnęła, mocno ścisnęła dłoń Ariela i bardziej stanowczo pociągnęła go przed siebie. Kłótnia z Damienem, rozmowa z Riddleyem, a teraz jeszcze to…
Dość dramatów rodzinnych jak na jeden dzień, pomyślała. Sądziła, że jest w szoku, co nie byłoby znów takie dziwne, aczkolwiek trochę dezorientujące. Teraz chciała znaleźć się z Arielem w bezpiecznym miejscu, a później…
Cóż, nieważne. Teraz musieli po prostu biec.

4 komentarze:

  1. Tak, rozdział setny. Tak, pięćsetny na tym blogu, jeśli nie liczyć epilogów, prologów i podziękowań. I tak, owszem, jestem z siebie dumna.
    Pięknie dziękuję wszystkim czytającym za to, że dotarliście ze mną do tego momentu. Z dedykacją dla wszystkich, którzy czytają. No i do napisania.
    Pozdrawiam,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bravo!!!!
    To co wykonałaś w tej księdze jest niesamowite, nie wspominając już o całych zagubionych w czasie oczywiście :)
    Muszę Ci podziękować. Dziękuję Ci za te 100 rozdziałów, które umilały mi każdy dzień. Wież mi od razu mi uśmiech się na twarzy pojawiał gdy pojawiał się nowy rozdział.
    Więc strasznie Ci dziękuję :***

    Dzisiejszy rozdział był mocny :)
    Ta rozmowa Alessi z Riddley'em (sorry nie wiem czy dobrze odmieniłam) była bardzo emocjonująca :)
    Potem Ariel ją obronił i razem uciekli... Takie romantyczne!

    Rozdział mega super, nie mogę doczekać się nn
    Pozdrawiam i życzę weny na następne rozdziały

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej; znowu dodawałaś tak szybko rozdziały, że nie zdążyłam skomentować. Podobaly mi sie wszystkie; to oczywiste. ;3
    Rozmowa Ali z Riddleyem byla bardzo fajna. Riddley to typowy badass i dupek, ale to właśnie mi sie podoba^^ Anioł stróż: rozbawiłaś mnie xD hah, no nieźle ;3
    Byłam przekonana, ze cos sie Ali stalo, ale na szczęście chyba jest cala. Yvesa nigdy nie lubilam i sądzę, że teraz mam kolejny powód, aby go znielubić.
    Ariel mógłby go zabić, ale co to by bylo za opowiadanie bez czarnych charakterów? ;3
    czekam na następny rozdział ^^
    Gabrysia ;**

    OdpowiedzUsuń
  4. Czemu ja nie potrafię pisać tak długich historii? ;-;

    Zapraszam do mnie:
    http://at-your-command.blogspot.com
    Pojawił się nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa