Alessia
Mimo
wszystko, oboje czuli się dobrze. Tak po prawdzie, później już było tylko
lepiej, przynajmniej do momentu, w którym oboje zgodnie nie stwierdzili,
że Alessia powinna wraca do domu. W Mieście Nocy nigdy rozsądnym nie było
włóczyć się po zmroku, nawet jeśli było się w połowie wampirem. Ktoś z pulsem
zawsze mógł wpakować się w tarapaty, nawet jeśli ludzie woleli trzymać się
od kogoś takiego jak ona z daleka.
No dobrze, zwykle się trzymali, chociaż po sytuacji z Ianem
i tamtymi dzieciakami, można było spodziewać się dosłownie wszystkiego.
Pokoik, który zajmował Ariel – jak jej wyjaśnił, zajmował go odkąd odkrył, że
miejsce to praktycznie jest opuszczone; podobno potrzebował miejsca, gdzie
mógłby odetchnąć i pobyć z daleka od „swoich”, cokolwiek złego było w obecności
innych wilkołaków – miał w sobie coś, co zapewniało jej poczucie
bezpieczeństwa, chociaż równie dobrze mogło mieć to związek z ciepłem jego
ciała i otaczającymi ją ramionami. Póki byli razem, Ali łatwo było
zapomnieć, że chyba faktycznie mogliby mieć kłopoty, zwłaszcza jeśli Riddley wiedział
o ich spotkaniach (dobra bogini, czy mogła to już uznać za coś więcej niż
przyjaźń?), ale kiedy już znalazła się na zaciemnionych, podobnych do siebie
uliczkach, potrafiła koncentrować się już tylko na tym, żeby jak najszybciej
wrócić do domu.
Ian i jego znajomi już się nie pojawili, ale przez
całą drogę i tak była zdenerwowana. Nikt specjalnie nie zainteresował się
jej późnym powrotem, chociaż Damien rzucił jej przenikliwe spojrzenie, zanim
pośpiesznie wciągnęła go w jakąś błahą rozmowę, która ostatecznie
przerodziła się w przekomarzanie. Dobrze znała swojego brata, więc
przynajmniej częściowo potrafiła zmanipulować nim tak, żeby uniknąć zbędnych
pytań i ostatecznie móc wymknąć się do swojego pokoju, żeby móc pobyć w pojedynkę.
W pamięci wciąż miała wspomnienie rozmowy z Arielem, chociaż jej
myśli raz po raz uciekały w stronę bardziej przyziemnych doznań, jak
chociażby ich pocałunki czy słodycz ocierających się o siebie ciał.
Nie, zdecydowanie nie mogła pozwolić mu się od siebie
odsunąć. Liczyła, że będzie czuł się zobowiązanych złożoną jej obietnicą, ale
nie mogła mieć pewności. Kiedy wspominała ciemne, smutne oczy Ariela, czasami
sama nie była pewna, co powinna o jego spojrzeniu sądzić. Miało w sobie
coś tajemniczego i chociaż wydawało się, że jest w stanie czytać w nim
niczym w przysłowiowej „otwartej księdze”, to były jedynie pozory. To jak
patrzeć na tekst, ale nie widzieć liter, a w konsekwencji nie być w stanie
ułożyć odpowiednich słów. Zdecydowanie powinna była dmuchać na zimne i przypilnować,
żeby Ariel znów nie dał ponieść się emocjom i nie wyciągnął wniosków,
które znów odsunęłyby ich od siebie. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego,
że z dnia na dzień jego obecność stała się czymś nader pożądanym; nagle po
prostu uświadomiła sobie, że nie potrafi obyć się bez jego obecność, a to
zdecydowanie o czymś świadczyło. Kiedy na dodatek wtedy ją od siebie
odsunął, poczuła prawdziwy ból i nie zamierzała przechodzić przez coś
podobnego raz jeszcze.
Oczywiście to nie zmieniało faktu, że teraz musieli być
ostrożniejsi. Kamienny stół w środku lasu stanowił względnie bezpieczne
miejsce spotkań, ale Ali i tak wyczuwała napięcie Ariela, nawet kiedy byli
razem. Czasami udawało jej się przebić przez jego skorupę. Wtedy dystans
znikał, a w oczach chłopaka coś się zmieniało i stawał się tak bardo
ludzi, taki… pełen życia.
Ale za każdym razem to znikało i Alessia wiedziała, że
się martwił. Sama zresztą też się niepokoiła, ale nie tyle o siebie, co o niego.
Nie chciała, żeby Ariel z jakiegokolwiek powodu cierpiał, ale co mogła
zrobić? Przecież nie mogła pójść do Riddleya i ulec pokusie tego, żeby z impetem
uderzyć go pięścią w twarz. Może przez moment poczułaby satysfakcję, ale
wtedy oboje byliby skończeni i boleśnie zdawała sobie z tego sprawę.
Cholerne podziały. Co z tego, że byli tak różni?
Przecież mieszkali w tym pieprzonym mieście, skończyli jednakową szkołę,
oboje byli istotami z legend… Najwyraźniej wszystko to przestawało się
liczyć, kiedy w grę wchodziło coś więcej ponad próby nie powybijania się
nawzajem przez oba gatunki. Po prostu fantastycznie – zawsze marzyła o tym,
żeby znaleźć się w takiej sytuacji. Jakby mało było, że nie miała pojęcia,
co tak faktycznie czuje i jak powinna się w takim razie zachować. Nie
mogła nawet z kimkolwiek porozmawiać i to nie tyle dlatego, że nie
chciała, ale nie wiedziała jak. Nawet z mamą – po ataku Iana nawet to
wydawało się niebezpieczne.
Ariel miał rację, mówiąc o strachu i jego
konsekwencjach. Ludzka natura była niezmienna od wieków, a niektóre
uprzedzenia wydawały się jedynie zaostrzać, kiedy chodziło o wampiry,
wilkołaki i innych… normalnych inaczej. Tutaj już nawet nie chodziło o nich,
ale o sam fakt możliwości zbliżenia się przedstawicielki krwiopijców do
swojego naturalnego wroga. Taki stan rzeczy po prostu był nie do zaakceptowania
– przynajmniej z logicznego punktu widzenia, jeśli oczywiście patrzeć
przez pryzmat tego, co w naturze było normą – a oni nie mieli tutaj
nic do powiedzenia.
Co oczywiście nie znaczyło, że Ali zamierzała od tak to
zaakceptować. Pragnęła pozwolić rozwijać się temu, co było między nią i Arielem,
ale najwyraźniej to wcale nie miało być takie łatwe. Mimo wszystkiego, co
sądziła na temat egoizmu i podporządkowywaniu się zdaniu innych, podobnie
jak i Ariel zdawała sobie sprawę z tego, że oboje powinni uważać.
Może nawet na jakiś czas w ogóle zaniechać spotkać, żeby uśpić czujność
Riddleya, ale na to jakoś nie potrafiła się zdobyć. Żadne z nich tego nie
zaproponowało, chociaż Ali podejrzewała, że oboje zdawali sobie sprawę z istnienia
takiego rozwiązania, ale nie zamierzała dopuścić go do wiadomości. Nie, do
cholery. Znała Ariela na tyle dobrze, żeby obawiać się, że wtedy mógłby
spróbować całkiem się wycofać – mniej i bardziej dla jej dobra. Nawet
obietnica mogła być wtedy niewystarczająca, chociaż Alessia zakładała, że jest
równie honorowy, co i jej ojciec. W ogóle nieśmiertelni byli
przesadnie wyczuleni na punkcie dotrzymywania danego słowa, niezależnie od
konsekwencji. Jakby nie patrzeć, honor był jedynym, co niektórym pozostawało,
ale to dobrze.
Oby wystarczyło. Przynajmniej tymczasowo, póki nie wymyśli
czegoś innego, co powstrzyma Ariela od robienia głupstw.
Koniec tygodnia zbliżał się powoli, przez co tym bardziej
nie potrafiła się skoncentrować. Do tej pory to Ariel zaprzątał jej myśli, ale
nadchodząca sobota przypomniała jej o czymś równie ważnym, jakby to w ogóle
było możliwe. Tak wiele działo się w ostatnim czasie – wilkołaki, Ariel,
uwięzienie w tunelach i zakończenie szkoły – że całkowicie wyleciało
jej z głowy, że już wkrótce miała w końcu zacząć przygotowywać się do
oficjalnej ceremonii połączenia. W tradycji bliźniąt o telepatycznych
zdolnościach dzień, kiedy bliźniaczka oddawała się swojemu bratu pod opiekę,
był równie ważny, co ślub czy coś podobnego. Może brzmiało to dziwnie, ale jej wcale
nie wydawało się niewłaściwe. Już i tak była z Damienem związana na
wiele możliwych sposobów, poza tym od zawsze różnili się od normalnego
rodzeństwa, więc wywiązanie się z takiego obowiązku wcale jej nie
przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – czuła przyjemne podniecenie na myśl o kolejnym
rytualne, na dodatek takim, w którym mogła wziąć czynny udział.
Wcześniej oboje musieli przejść przez coś, co wszyscy
nazywali „próbą”, chociaż Alessi wydawało się, że to zwykłe dramatyzowanie.
Kiedyś może i było się czego obawiać, ale teraz… Cóż, zakładała, że cały
rytuał miał mieć raczej znaczenie symboliczne. Wydawało jej się, że jest
gotowa, ale w obliczu ostatnich wydarzeń i tego, że zapomniała,
odkrycie topniejącej w zawrotnym tempie ilości dzielącego jej od „próby”
czasu, poczuła się zaniepokojona.
Słońce przygrzewało, jak zwykle pod koniec czerwca. Idąc
centrum miasta, nawet nie rozglądała się dookoła, w pełni uspokojona. Ruch
na ulicach był mały, poza tym w większości składał się na nieszkodliwych
ludzi – przynajmniej teoretycznie, chociaż Alessia szczerze wątpiła, żeby
jakikolwiek człowiek zaatakował ją w biały dzień, na dodatek w centrum
miasta. Wampiry i wilkołaki wolały poruszać się po zmroku, z różnych
powodów. Zwłaszcza ci pierwsi w środku dnia wrzucali się w oczy,
lśniąc niczym diamenty albo dyskotekową kulę. Taki widok nawet w Mieście
Nocy bywał dziwny, a i sami zainteresowani czuli się w blasku dnia
niezręcznie. Przyzwyczajenia i instynkt robiły swoje, więc dopiero po
zmroku istotny nocy wychodziły na ulice – zwłaszcza wampiry takie jak Isabeau
dla których kontakt z promieniami UV kończył się dużo gorzej.
No cóż, upał i słońce może i nie były czymś, co
napawało wampiry entuzjazmem, ale Alessi specjalnie nie przeszkadzało. Od
zawsze lubiła lato, a żar lejący się z nieba miał w sobie coś
przyjemnego, chociaż i tak sprawiał, że podświadomie szukała przynajmniej
odrobinki cienia, gdzie mogłaby się skryć. Wychodzenie z domu przy takiej
temperaturze wydawało się masochizmem, a jeszcze przed dotarciem do
centrum miasta była zgrzana do tego stopnia, że cieniutka bluzeczka na
ramiączkach kleiła jej się do ciała. Włosy upięła na czubku głowy, żeby
odsłonić kark, ale nawet to nie przynosiło ulgi, chociaż ruch na pewno był
lepszy od przesiadywania w dusznym domu.
Damien – jak to miał w zwyczaju – od rana siedział z nosem
w książkach. Mogła się założyć, że w ciągu swojego krótkiego życia
już przynajmniej dwukrotnie przetrząsną okazałe zbiory w gabinecie
Carlisle’a, ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Czasami miała ochotę
popukać się palcem w czoło, żeby pokazać bratu, co takiego sądzi o jego
zamiłowaniu do nauki, ale tym razem było jej to na rękę. Źle czuła się z tym,
że miała przed bratem jakiekolwiek tajemnice, ale co mogła poradzić? Tata
wyszedł jeszcze zanim się obudziła, ale to też jej nie zdziwiło, bo już od
kilku dni krążył niespokojnie, najwyraźniej za wszelką cenę starając się
odsunąć w czasie konieczność zaspokojenia tego specyficznego rodzaju
głodu, który męczył wyłącznie ich dwoje. Ali mogła się założyć, że kiedy wróci,
skórę będzie miał zarumienioną, a aurę lśniącą niczym latarnia, chociaż
ciężko jej było określić, czy będzie miał dobry nastrój. Odkąd pojawił się
Marco, humory Gabriela były równie zmienne, co w przypadku wujka Rufusa, a to
nigdy nie wróżyło dobrze.
Och, była jeszcze Layla, która bezceremonialnie wparowała o świcie
do ich domu i niemal siłą wyciągnęła Renesmee z domu, upierając się,
że ta musi jej w czymś pomóc. Alessia chyba wolała nie wiedzieć. No, może
troszkę, ale…
Nie, może lepiej było jednak nie wiedzieć.
Tak czy inaczej, została sama, nudząc się i powoli
zaczynając czuć jak grzanka. Spacer zwykle jej pomagał, ale nie tym razem,
chociaż gorąco sprawiało, że nie myślała o niczym szczególnym.
Zastanawiała się, czy nie zajrzeć do Zoe albo Hayley, ale ostatecznie się
rozmyśliła, chodząc do wniosku, że to zły pomysł – obie od razu zorientowałyby
się, że ma jakiś sekret, nawet jeśli wydawało jej się, że mogła powiedzieć im o Arielu.
Lepiej było nie ryzykować.
Ariel…
Mogła poszukać Ariela. Jeśli nie przy kamiennym stole, może
był w swoim małym mieszkanku, chociaż to mało prawdopodobne. Nie umawiali
się na spotkanie akurat tego dnia; Ariel był nerwowy z powodu zbliżającej
się pełni, więc postanowiła dać mu czas na uspokojenie się. Nie zmieniało to jednak
faktu, że nagle naprawdę zapragnęła znaleźć się w tym zacienionym,
cudownie chłodnym małym pokoiku, najlepiej w ramionach wilkołaka.
Machinalnie skręciła w kolejną, bardziej zacienioną
uliczkę. Gdzieś w oddali słyszała dudnienie muzyki z kawiarni Michaela,
ale nie chciała tam iść. Lokal jak zwykle miał być zatłoczony, poza tym
niespecjalnie miała ochotę spoglądać na spiętych ludzi czy popijające
podejrzane napoje wampiry. Michael zresztą zdzierał ze swoich klientów
zdecydowanie zbyt duże kwoty, nawet jeśli temu, co serwował, nie można było
niczego zarzucić. Swoją droga, może mogła przynajmniej poszukać tam schronienia
przed upałem, a jeśli dobrze zagada do Loreny albo Vi – zależnie od tego,
która tym razem stała za barem – może uda jej się dostać jakąś zniżkę albo…
Coś poruszyło się w cieniu za jej plecami. Machinalnie
zesztywniała, po czym wyostrzyła czujność, wysilając wszystkie zmysły.
Nasłuchiwała, podświadomie wiedząc, że to nie wytwór jej wyobraźni i że
coś zdecydowanie jest na rzeczy. Czekała, jednocześnie powoli idąc przed
siebie, tym razem stanowczo w stronę kawiarni. Poczucie zagrożenia
wypełniło ją całą i już po prostu wiedziała, że coś jest na rzeczy – i że
zdecydowanie nie ma do czynienia z człowiekiem.
Kolejny ruch, tym razem zdecydowanie wyraźniejszy. Biegnij!, nakazała sobie i skoczyła
przed siebie, machinalne poddając się instynktowi. Mięśnie miała napięte i gotowe
do ruchu, poza tym zawsze była dobrą biegaczką, ale ledwo ruszyła przed siebie…
Czyjaś dłoń owinęła się wokół jej talii, zanim zdążyłaby w ogóle
wybiec na słońce. Spróbowała krzyknąć, ale wtedy druga ręka zasłoniła jej usta i nos,
przez co nie mogła złapać tchu, a tym bardziej wydobyć z siebie
dźwięk głośniejszy od jęku. Zesztywniała, szarpnęła się i spróbowała
wyrywać, ale nie udało jej się oswobodzić. Warknęła i na oślep spróbowała
kopnąć przeciwnika, ale odpowiedziało jej jedynie znużone westchnienie.
– Na litość bogini, to tylko ja – usłyszała przy uchu i natychmiast
zamarła, czując na karku muśnięcie ciepłego oddechu. – Czy mogłabyś przestać
się szarpać, proszę? Tak? To teraz przestań wariować, a cię puszczę.
Skinęła głową, wciąż lekko zdezorientowana. Rufus westchnął
ponownie i jeszcze bardziej pociągnął ją w cień, odpychając ją od
siebie. Zatoczyła się i wpadła na ścianę jednej z kamieniczek, aż
zawirowało jej w głowie. Natychmiast wzięła się w garść i wciąż
spięta, wyprostowała się, po czym spojrzała przed siebie, wprost na
obserwującego ją wampira. Obie ręce zaplótł na piersi, niedbale opierając się o ścianę
i nie spuszczając jej wzroku.
– Co tutaj robisz? – zapytała, nie kryjąc zaskoczenia.
Widok Rufusa w ciągu dnia stanowił swoisty wyjątek, zwłaszcza przez wzgląd
na to, jak działało na niego słońce.
Rufus miał na sobie długi, sięgający ziemi płaszcz, który
skutecznie chronił go przed słońcem. Na głowę wsunął kapelusz z szerokim
rondem, a Alessi z miejsca zrobiło się gorąco, kiedy zobaczyła taki
strój. Wampirowi nie wydawało się to przeszkadzać, chociaż kiedy przyjrzała się
dokładniej, dostrzegła, że skórę ma zarumienioną. Może i ubrania stanowiły
formę ochrony, ale blask słońca wciąż był dla niego nieprzyjemny.
– Opalam się – sarknął, wywracając oczami. – A jak ci
się wydaje, co? – Szybkim ruchem ściągnął kapelusz i wplótł palce w jasne
włosy.
– A skąd mam niby wiedzieć? Nie jestem Isabeau –
przypomniała mu, mimowolnie wzdrygając się. Po Rufusie nigdy nie było wiadomo,
czego się spodziewać, a skoro pofatygował się aż tutaj w samo
południe… Cóż, to było niepokojące.
Niepokojące było również to, w jakim wampir był
nastroju. Jego oczy błyszczały gniewnie, dłonie zacisnął w pięści i wyglądał
na mocno poruszonego. Zdawało jej się, że podryguje nieco niespokojnie, ale nie
miała pewności.
– Po pierwsze, troszkę grzeczniej. Bieganie z kąta w kąt
nie należy do moich ulubionych zajęć, zwłaszcza latem, dlatego nie mam nastroju
na wysłuchiwanie sarkastycznych uwag – upomniał ją, przeciągle warcząc pod
koniec. – A po drugie, przyszedłem tutaj, żeby z tobą porozmawiać,
ale to chyba już zauważyłaś.
– Jak na razie jesteś na dobrej drodze, żeby mnie
wystarczyć, wujku – zarzuciła mu i zaraz uniosła obie ręce ku górze, bo
rzucił jej rozdrażnione spojrzenie. – Okej, jeszcze nie jesteśmy rodziną. Ale i tak
nie wiem, czego chcesz, Rufusie.
– Doprawdy? – Jego ręka przesunęła się tak szybko, że Alessię
naszła irracjonalna myśl, że spróbuje ją uderzyć. Odskoczyła, jeszcze bardziej
wtulając się w ścianę i zaraz poczuła się zażenowana, bo Rufus
spojrzał na nią jak na idiotkę. Już w następnej sekundzie w jego
dłoniach dosłownie zmaterializowała się gazeta, którą bezceremonialnie podsunął
jej pod nos. – Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć. I nie, nie musisz mi
dziękować.
Machinalnie przejęła od niego gazetkę, czując, że coś
przewraca jej się w żołądku. Nie musiała czytać tytułu, żeby zorientować
się, że to najnowsze wydanie „Czystej krwi” – gazety ludzkiego podziemia, w dość
odważny sposób komentującej to, co działo się w Mieście Nocy. Z założenia
czasopismo było nielegalne i tajne, ale wszyscy i tak o tym
wiedzieli – a jak długo ludzie wydawali się stosunkowo spokojni, nikt nie
widział powodów, żeby reagować.
Jej wzrok natychmiast powędrował w stronę artykułu,
który musiał zwrócić uwagę Rufusa. „Ciemna strona mocy” – przeczytała i zapragnęła
roześmiać się histerycznie. Idiotyczny tytuł…
Ale treść była gorsza.
Ktokolwiek artykuł napisał, w nieznośnie ironiczny
sposób pisał o niej – i o Arielu. Alessia spodziewałaby się wielu
rzeczy, ale nie czegoś takiego. Wszystko sprowadzało się do spekulacji, poza
tym wpis nie kręcił się wokół ich relacji, to jednak wcale nie było dobrą
wiadomością. Właśnie czarno na białym miała potwierdzenie tego, co już
powiedział jej Ariel. Pod złośliwością i ironią kryły się obawy,
ostatecznie sprecyzowane na samym końcu.
„Wampirzyca i wilkołak. Czy to początek końca? Nie
wiem jak Wy, ludzie, ale ja na waszym miejscu zacząłbym się obawiać o naszą
przyszłość. Tak wybuchowe połączenie na pewno nie przyniesie niczego dobrego,
a…”
Dalej nie czytała, całkiem wytrącona z równowagi.
Wciąż drżąc, zmięła gazetę, prawie drąc ją na pół. Uniosła wzrok na wpatrzonego
w nią Rufusa, jeszcze bardziej rozdrażniona tym, że wyraz twarzy naukowca
nie pozwalał jej stwierdzić, co takiego musiał sobie myśleć.
– No i? – Wampir uniósł brwi.
Alessia jeszcze mocniej zacisnęła palce wokół gazety.
– Skąd to masz? – zapytała, ale zyskała jedynie tyle, że
Rufus mruknął pod nosem coś gniewnego na temat odpowiadania pytaniem na
pytanie.
– Nieważne. Masz mi może coś do powiedzenia? – Przysunął
się bliżej i szybko wyjął gazetę z jej rąk. – Zresztą nieważne. Sam
już nie wiem, co powinienem zrobić – wytargać się za uszy, czy może upewnić
się, że w twoim postępowaniu jest chociaż odrobina rozsądku.
Po prostu patrzyła na niego tępo, uparcie milcząc. Oczy
Rufusa błyszczały niezdrowym blaskiem, zdradzając wzbudzenie, ale po kilku chwilach
gniew ustąpił i zastąpiło go coś na kształt łagodności.
Wampir westchnął przeciągle.
– Nie musisz mi nic mówić. W zasadzie to nie moja
sprawa, poza tym zakładam, że wiesz, co robisz, ale… Ali, znam ludzi już na
tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to nie wygląda dobrze – powiedział, ostrożnie
dobierając słowa. – Nie potrzeba nam tutaj takich ekscesów. Poza tym jak ktoś
się dowie…
– „Ktoś”… to znaczy moja rodzina? – zapytała, starając się
zapanować nad czystym przerażeniem; cholera, on chyba jej tego nie zrobi?
Rufus lekko przekrzywił głowę, uważnie analizując wyraz jej
twarzy.
– Powiedziałem już, że to nie moja sprawa. Uważam po
prostu, że powinnaś wiedzieć. To tak z czystej lojalności wobec Layli, bo w innym
wypadku na pewno nie wyszedłbym w środku dnia z domu – zastrzegł, ale
Ali wiedziała swoje. – Wilkołaki to niebezpieczne istoty. Możesz mi wierzyć, że
tak jest.
– Ariel jest inny – zaoponowała machinalnie. Rufus
postanowił tego nie komentować, ale i tak poczuła się jak pierwsza naiwna.
– To znaczy…
– Jasne. – Starannie złożył gazetę, po czym wsunął ją do
kieszeni płaszcza. – Wszyscy jesteśmy inni, wyjątkowi i tak dalej. Wierz
sobie w co chcesz, ale ja chcę jedynie mieć pewność, że wiesz w co
się pakujesz… I nie, nie zamierzam nikomu o tym mówić – dodał, wzruszając
ramionami. – Naważyłaś tego piwa, to teraz je wypij. Ja, jak już zauważyłaś,
wolę krew. Poza tym byłbym bardzo niepocieszony, gdyby stało ci się coś złego… –
dodał, pozornie niedbałym tonem, ale w wykonaniu naukowca to już był
najwyższy poziom troski.
Nawet się nie uśmiechnęła, Rufus zresztą tego nie
oczekiwał. Wolała nie mówić mu, że tak naprawdę sama nie ma pojęcia, co takiego
robi i czy to słuszne.
Westchnęła i zamknęła oczy. Kiedy znów je otworzyła,
Rufusa już nie było.
Ciekawy rozdział, nie ma co. :)
OdpowiedzUsuńBardzo się ciszę że Alessia nie pozwala się odsunąć od Ariela i robi wszystko co w jej mocy aby go przy sobie zatrzymać. Ja myślę że jednak mogłaby pójść do Renesmee w końcu to jej mama no ale istnieje ryzyko że wtedy Gabriel się dowie i może być nieciekawie, no ale i tak w swoim czasie się dowiedzą że się spotykają prawda?
Ciekawi mnie po co Layla wyciągnęła Nessie z domu? Czy to ma może związek z jej przypuszczeniami? Albo po prostu tak o na spacer? Proszę wyjaśnij to szybko, jestem niecierpliwą osobą no ale co ja na to poradzę?
Och ten Rufus! Bardzo go lubię, szczególnie tę jego nieprzewidywalność. :) Gdy jest rozdział z Rufusem zawsze się coś dzieję, i właśnie to uwielbiam.
Nie mogę uwierzyć że napisali takie coś w gazecie, dość upiorny tytuł no ale czego ja się spodziewałam przecież to świat legend.
Rozdział bardzo mi się podobał, to do nn :)
Lila