
Alessia
– Ali…?
Zamrugała nieprzytomnie i otworzyła oczy. Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby wyrwać się z chwilowego otępienia i uświadomić
sobie, że nie wszystko jest takiego, jaki mogłaby się spodziewać. Wciąż trwając
gdzieś na pograniczu jawy i snu, potrzebowała dobrych kilku minut, zanim
zdołała rozejrzeć się dookoła i stwierdzić, że bynajmniej nie znajduje się
w swoim pokoju, nie mówiąc już o wąskim łóżku na którym najwyraźniej
przysnęła.
Co do…?, pomyślała, po
czym poderwała się gwałtownie, omal nie spadając z materaca. Cienki koc,
którym ktoś okrył jej ramiona, zsunął się i teraz leżał zwinięty na jej
kolanach, ale praktycznie nie zwróciła na to uwagi. Usłyszała cichy śmiech,
który zdezorientował ją jeszcze bardziej, bo przecież Ariel tak rzadko się
śmiał…
Ariel.
Wspomnienia wróciły w jednej chwili, tworząc dziwną
mieszankę przykrych, ale i też na swój sposób dobrych wspomnień. Nie żeby
przemiana i ich późniejsza rozmowa był jakkolwiek przyjemna, ale to, że
Ariel w końcu się przed nią otworzył, mogła chyba uznać za sukces, a przynajmniej
tak jej się wydawało. Wciąż nie do końca potrafiła przyjąć do wiadomości
wszystko to, co w przypływie szczerości powiedział jej chłopak, dlatego
starała się o tym nie myśleć, co było o tyle łatwe, że wciąż czuła
się oszołomiona i odrętwiała. Cóż, na pewno nie przywykła do tego, żeby
sypiać gdziekolwiek indziej niż w domu, na dodatek w środku dnia.
– Która godzina? – zapytała pod wpływem impulsu, w końcu
koncentrując wzrok na miejscu, gdzie wyczuwała obecność Ariela.
Coś poruszył się w mroku (kiedy właściwie zrobiło się
ciemno?), a potem w końcu zdołała dostrzec smukłą sylwetkę
obserwującego ją Ariela. Wystarczyło jej zaledwie kilka sekund na to, żeby
zorientować się, że mimo wciąż wyraźnej bladości skóry, chłopak wyglądał
lepiej. Ciemne oczy błyszczały, poza tym już nie słaniał się na nogach,
wymęczony i jakby chory, więc to zdecydowanie mogła uznać za sukces. Kiedy
spała, musiał doprowadzić się do porządku, bo nie tylko wyglądał lepiej, ale na
sobie miał świeże ubrania, tym razem składające się na wytarte jeansy i dopasowaną
koszulkę z krótkim rękawem. Czarny materiał opinał jego ciało, sprawiając,
że Ariel przestał wydawać jej się aż tak wątły, chociaż i tak jego
sylwetce daleko było do jakże pokaźnej muskulatury kogoś pokroju Riddley’a.
Bez pośpiechu ruszył w jej stronę i wtedy
zorientowała się, że jest boso. W pełni rozbudzona, uśmiechnęła się
niepewnie, zwłaszcza, że materac lekko ugiął się pod ciężarem wilkołaka, kiedy
ten ostrożnie przysiadł u jej boku.
– Coś koło ósmej – odparł bez zainteresowania. Spojrzała na
niego z niedowierzaniem, bo nie sądziła, że mogłaby spędzić tutaj cały
dzień! – Wszystko gra? Znaczy, jeśli powinienem był cię obudzić…
– Jest w porządku – odparła natychmiast. Ósma
wieczorem nie była jeszcze porą, kiedy zwykła pojawiać się w domu. – Po
prostu mnie zaskoczyłeś… Albo raczej to ja samą siebie zaskoczyłam –
sprostowała, kręcąc niedowierzaniem głowa. Jeśli ktoś tutaj powinien był
zmęczony, to raczej nie ona. – Właśnie, jak się czujesz?
– Ali. – Ariel spojrzał na nią w niezwykle poważny
sposób. – Wycziluj – zaproponował, a ona omal się nie roześmiała, tak
wielki kontrast był między jego tonem a tym, co jej sugerował.
– Jasne. W końcu czym ja się martwię, prawda? –
sarknęła, ale Ariel w odpowiedzi wysilił się na kolejny uśmiech. Swoją
drogą, okazywanie entuzjazmu szło mu coraz lepiej.
– Otóż to.
Otworzyła usta, ale ostatecznie je zamknęła, dochodząc do
wniosku, że bez sensu jest się wysilać – w końcu i tak wiedział
swoje. Świetnie. Nagle okaże
się, że na domiar złego jest cholernie pewny siebie, pomyślała z przekąsem,
ale nie mogła powiedzieć, żeby czuła się jakkolwiek zdziwiona. Ariel może i był
cichy , a już na pewno skryty, ale to jeszcze nie znaczyło, że pozbawiony
był charakteru – po prostu ona była jedną z nielicznych osób, którym udało
się do niego dotrzeć… Albo jedyną, chociaż taka perspektywa miała w sobie
coś przygnębiającego.
Z drugiej strony – chociaż to wciąż do niej nie docierało –
Ariel był synem Yves’a. Słyszała kilka razy, że biologii nie da się oszukać,
więc może faktycznie coś w tym było. Z takim ojcem i w towarzystwie
takich istot, jakim była znamienita część wilkołaków, które miała okazję do tej
pory poznać, bez charakteru było się z góry skazanym na śmierć – i to
w najlepszym wypadu. Bacząc na to, co Ariel zdążył już przeżyć, logicznym
wydawało się, że nabrał doświadczenia i nauczył się jakoś sobie radzić. Co
więcej, według tych pokrętnych reguł czy też raczej hierarchii, której trzymały
się dzieci księżyca, musiał być kimś na kształt… bety? Zastępcy alfy? Nawet
jeśli faktycznie rozczarowywał ojca swoim zachowanie i podjętymi
decyzjami, chyba to miejsce przysługiwało mu z urzędu, a przynajmniej
tak jej się wydawało. Pamiętała zresztą ich pierwsze spotkanie i to jak
wpłynął na Riddleya, to wspomnienie zaś wydawało się przynajmniej częściowo
potwierdzać jej podejrzenia. Cokolwiek Ariel sobie myślał, nie mógł zaprzeczyć,
że miał coś na kształt autorytetu.
Teoretycznie mogła go o to zapytać, ale nawet gdyby
się na to zdecydowała, a on okazałby jeszcze trochę dobrej woli i postanowił
jej odpowiedzieć, nie miała po temu okazji. Ariel obserwował ją przez jeszcze
kilka sekund, po czym – cały czas patrząc jej w oczy – nachylił się i musnął
wargami jej usta. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie pocałunku,
dlatego w pierwszym odruchu zastygła w bezruchu, oszołomiona. Głupia, zrób coś!, skarciła się
w duchu i było to niczym siarczysty policzek, bo natychmiast
zmotywowało ja do działania. Odwzajemniła pieszczotę z pełną pasją,
zarzucając mu obie ręce na szyję. Przyciągnął ją do siebie, odrobinę
niezgrabnie, ale ta nieporadność dodawała jej pewności siebie, zwłaszcza, że
sama nigdy nie miała specjalnego doświadczenia z chłopakami. Jasne,
całowała się już, ale nigdy nie tak naprawdę, poza tym do tej pory nie miała do
czynienia z czymś, co można by określić… No cóż, związkiem. Albo miłością.
Pocałunek miał w sobie coś gwałtownego, ale przy tym
wydawał jej się na swój sposób niewinny i wciąż nieco niepewny. Zamknęła
oczy, chcąc w pełni skoncentrować się na innych zmysłach, przede wszystkim
smaku i czuciu, zwłaszcza, że ostatnim razem niespecjalnie mogła się
bliskością Ariela nacieszyć, skoro przez cały czas wił się z bólu i chyba
nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że ona próbuje go pocałować. Tym
razem był inaczej, co wyczuła bez żadnego problemu i to nie tylko dlatego,
że Ariel wydawał się wyjątkowo przytomny i coraz pewniejszy tego, co
robił. Jego dłonie swobodnie przesuwały się po jej plecach, przeczesywały włosy
i drażniły wrażliwą skórę na jej karku, co przyprawiało ją o dreszcze.
Jeśli wcześniej miała jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy doszedł do
siebie, wyzbyła się ich całkowicie – Ariel smakował świeżością i pastą do
zębów, przynajmniej w pierwszym momencie, bo wraz z upływem kolejnych
był już wyłącznie sobą.
Odsunął ją od siebie nagle, chociaż nie wypuścił ją z objęć.
Oboje dyszeli ciężko, łapczywie chwytając oddech i wpatrując się w sobie
nawzajem w tak roztargniony sposób, że było to niemal zabawne.
– Hm… To tak a’propos tego, co zrobiłaś wczoraj – mruknął
nieco niepewnie Ariel. Przekrzywił lekko głowę, jakby chcąc obejrzeć ją pod
innym kątem. – Chyba zapomniałem ci podziękować, poza tym…
– Przestań gadać bez sensu – żachnęła się i pod
wpływem impulsu dosłownie rzuciła się na niego, chcąc jeszcze raz poczuć jego
usta na swoich. Pozwolił jej na to, tym razem jednak pieszczota sprowadzała się
jedynie do krótkiego muśnięcia ustami jej warg. – No co? – zapytała mało
inteligentnie; w głowie jej się kręciło, poza tym miała jeszcze większe
problemy z koncentracją niż kiedykolwiek wcześniej.
Ariel westchnął, po czym położył jej dłoń na policzku, żeby
nie poczuła się odrzucona. I tak zrobiło jej się przykro, ale starała się
tego nie okazywać.
– Wiesz… To nie jest dla mnie takie łatwe, kiedy jesteś
blisko – wyznał niechętnie. – Zwłaszcza po pełni. Wydaje mi się, że wtedy
jestem mniej sobą, a to… nieprzyjemne. – Zawahał się jedynie na moment,
ale i tak to wyczuła.
– Och… Masz na myśli… – Spojrzała na niego wymownie. Uniósł
brwi, więc wyszczerzyła zęby, próbując w ten sposób sparodiować warczącego
wilka, chociaż nie była pewna czy jej się to udało, czy może jedynie
utwierdziła go w przekonaniu, że coś jest z nią nie tak. – Nie
pomyślałam. To coś jak instynkt?
– Można to tak nazwać, chociaż wątpię, żebyśmy myśleli o tym
samym. Ty pewnie mówisz o czyś podobnym do pragnienia krwi w przypadku
wampirów, prawda? – W milczeniu skinęła głową. – Pewnie jest podobnie. Z tym,
że w waszym przypadku to pokusa. W moim… Cóż, walka.
– Walka? Coś jak druga natura?
Westchnął zrezygnowany.
– Materialna druga natura – poprawił i zupełnie
machinalnie położył dłoń na brzuchu. Skrzywił się, jakby coś go zabolało i może
faktycznie tak było. – Mam wrażenie, że się rozpadam. On… Dziwne, ale to nie
jest tak, że nagle pragnę zrobić ci krzywdę. Kiedyś tak, ale nie teraz. Mam
wrażenie, że… No wiesz, że mu się podobasz.
Spojrzała na niego tak, jakby właśnie oznajmił jej, że jest
z Księżyca. Siedzieli sobie w jego kryjówce, wtuleni w siebie na
jego łóżku, a on jak gdyby nigdy nic opowiadał jej o tym, że kilka
razy miał problem z utrzymaniem wilczej natury – co pewnie równało się
temu, że powinna się cieszyć, iż nagle nie zamienił się w bestię albo jej
nie zaatakował. Co więcej, właśnie dowiedziała się, że uwięzione w nim
zwierzę prawdopodobnie jest nią zafascynowane. Cudownie.
Nigdy więcej wilkołaka na chłopaka, pomyślała. Dopiero po chwili uświadomiła sobie wydźwięk
własnych słów, ale nie miała okazji się nad tym zastanowić, bo wtedy ponownie
odezwał się Ariel:
– Przepraszam. Ja wiem jak to brzmi, ale… – zaczął, po czym
zamilkł, bo rzuciła mu krótkie, aczkolwiek znaczące spojrzenie.
– Jest w porządku. Dziwnie, ale w porządku –
zapewniła, na potwierdzenie swoich słów kładąc obie dłonie na jego torsie. –
Nie powiem, żebym normalnie czuła się z rozróżnieniem na ciebie i na niego – przyznała – ale pewnie się
przyzwyczaję.
– Przepraszam – powtórzył raz jeszcze. – Wolę, kiedy myślę o wilku
jak o odrębnej istocie. Tak jest łatwiej, poza tym czasami naprawdę mam
wrażenie, że to oddzielny byt. Jak druga osobowość, która próbuje przejąć
kontrolę.
– Podejrzewam, że Freud byłby zachwycony takim zagadnieniem
– skomentowała i ulżyło jej, kiedy parsknął śmiechem. – Ale tak na
poważnie… Jak to jest? To znaczy, skąd wiesz, że on…?
Ariel raptownie spoważniał, więc natychmiast pożałowała
swoich słów. Chciała je cofnąć, jednak pokusa uzyskania odpowiedzi okazała się
zbyt silna.
– To się czuję. Teraz ma nade mną kontrolę tylko podczas
pełni, bo tego przeskoczyć się nie da, ale i tak… Czasami mam wrażenie, że
próbuje się wydostać. Zwłaszcza odkąd… – Urwał, uprzytomniając sobie, że
powiedział za długo.
I tak zgadła.
– Odkąd spotykasz się ze mną. Jestem w połowie
wampirem, więc instynkt nakazuje ci mnie zaatakować. – Nie odpowiedział, ale
nie musiał. – W porządku, to też było do przewidzenia. Poza tym wciąż nad
nim panujesz, prawda?
– Panuję – zgodził się. Zamilkł, ale i tak była
boleśnie świadoma niewypowiedzianego „jeszcze”, które zawisło gdzieś pomiędzy
nimi.
– Czy to boli? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać.
Próbowała go poznać i zrozumieć, nawet jeśli nie powinna tego robić. – Ta…
walka. Jeśli chodzi o przemianę, widziałam już dość – stwierdziła z nutką
goryczy.
– Jest… nieprzyjemnie – odparł wymijająco. Miała ochotę
wywrócić oczami, ale zdecydowała się darować sobie komentowanie tego jawnego
kłamstwa. – Ale nie. Nie mogę powiedzieć, żeby to bolało.
Naprawdę chciała mu wierzyć, ale nie była w stanie. Aż
nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że Ariel gotów jest powiedzieć i zrobić
naprawdę wiele, żeby się z jego powodu nie zadręczała. Nie sądziła, żeby
kłamstwo stanowiło jakąś specjalną trudność, nawet jeśli musiał zdawać sobie
sprawę z tego, że wolałaby nawet najbardziej przykrą prawdę. Nie chciała,
żeby przez nią miał jeszcze większe problemy, chociaż jednocześnie czerpała
przyjemność z tego, że nie próbował jej od siebie odsuwać. To jedynie
potwierdzało, że była egoistką, ale jakoś niespecjalnie potrafiła się tym
przejąć.
Chwilowe milczenie wydało jej się nieco dziwne, ale wcale
nie czuła się z tego powodu nieswojo. Ariel wpatrywał się w nią jak
urzeczony, uważnie wodząc wzrokiem po całej jej sylwetce, przez co poczuła się
nieco speszona. Chociaż miała na sobie ubranie, poczuła się bardziej obnażona
niż gdyby siedziała przed nim teraz w samej bieliźnie. Nikt nigdy nie
patrzył na nią w taki sposób, poza tym Ariel wcale nie wydawał się zdawać
sobie sprawę z tego, że robi cokolwiek, co mogłoby wprawić ją w zakłopotanie.
– Masz może ochotę się przejść? – wypalił nagle i nie
czekając na odpowiedź, zsunął się z łóżka, zostawiając ją zdezorientowaną,
drżącą i zapatrzoną w przestrzeń.
– Przejść? Niby dokąd?
Nie odpowiedział, chyba, że miała jako wyjaśnienie uznać
błysk, który dostrzegła w jego ciemnych oczach. Ledwo powstrzymując się od
wymownego wywrócenia oczami i nerwowych komentarzy na temat tego, jacy to
faceci potrafią być beznadziejni, zaczęła gramolić się z łóżka. Włosy
miała w nieładzie, ubranie pomięte, a usta spuchnięte od pocałunków,
ale musiała przyznać, ze wcale nie czuła się tak, jakby wyglądała jakoś specjalnie
beznadzieje. W zasadzie mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że
przynajmniej w oczach Ariela wyglądała dobrze.
Pośpiesznie ubrała buty i przeczesując włosy palcami,
instynktownie skierowała się w stronę drzwi, dopiero po chwili
uprzytomniając sobie, że Ariela przy nich nie ma. Zdezorientowana, szybko
rozejrzała się dookoła, żeby z niedowierzaniem odkryć, że wilkołak czeka
na nią przy… uchylonym oknie?
– Ki diabeł? – zapytała, rzucając mu skonsternowane
spojrzenie. Założyła obie ręce na piersi, nie zamierzając ruszyć się nawet na
krok.
– Po prostu chodź – zachęcił ją, wyciągając dłoń w jej
stronę. Rzuciła mu obojętne spojrzenie, ale poza tym nie zareagowała w żaden
sposób. – Jak sobie chcesz – stwierdził, wzruszając ramionami.
A potem zniknął.
Alessia zaklęła pod nosem i chcąc nie chcąc podbiegła
do okna. Wciąż mrucząc coś gniewie, wsparła obie dłonie na parapecie i wyjrzała
na zewnątrz, spoglądając na opustoszałe, pogrążone w mroku ulice.
Naprzeciwko widziała brudne, zaciemnione okna sąsiedniej kamienicy, nieznacznie
tylko wyższej od tej, w której się znajdowała. Nie była pewna, ale chyba
znajdowała się na dość wysokim drugim piętrze, wysokość jednak nie stanowiła
dla niej żadnego problemu, nawet gdyby zdecydowała się wyskoczyć.
Usłyszała cichy szelest, więc instynktownie spojrzała w górę.
Ariel wcale nie zeskoczył, w zamian wspinając się na dach. Teraz spoglądał
na nią z góry, uśmiechając się z satysfakcja, jakby od początku
podejrzewał, że moment, w którym ulegnie, jest jedynie kwestią czasu.
– Więc jak? – Znów wyciągnął rękę w jej stronę. –
Ufasz mi czy nie? – zapytał i chociaż zabrzmiało to lekko, zdawała sobie
sprawę z tego, że jej odpowiedź jest dla niego istotna.
– A jak sądzisz? – odparowała, po czym z wprawą
wspięła się na parapet. Metal jęknął w odpowiedzi, więc szybko wybiła się w górę,
chwytając się krawędzi dachu. – Dupek – dodała z przekąsem, ignorując jego
wyciągniętą dłoń; w kilka sekund zmaterializowała się u jego boku,
bezpiecznie siedząc na nieco wyniszczonych już dachówkach.
Ariel mruknął coś w odpowiedzi, po czym posłał jej
pewny siebie, nieco łobuzerski uśmiech, który czasami widywała u Aldero. On naprawdę się przy mnie zmienia,
uświadomiła sobie, bo wilkołak raz za razem ją zaskakiwał i to w jak
najbardziej pozytywny sposób. Zanim Ali zdążyła się obejrzeć, już zerwał się na
równe nogi i zaczął bez pośpiechu posuwać się wzdłuż stromego dachu, bez
trudu balansując ciałem tak, żeby utrzymać równowagę.
– Zdecydowanie oszalałeś – stwierdziła, ale tym razem nawet
nie zastanawiała się długo, tylko ruszyła za nim. – Jeśli spadnę, to będzie
twoja wina – zagroziła, ale nie sądziła, żeby specjalnie się tym przejął.
To było niezwykle i szalone zarazem, zwłaszcza, że nie
biegania po dachach oczekiwała, kiedy Ariel zaproponował przechadzkę. Widziała
po nim, że robił tak nie raz i dokładnie wiedział, gdzie powinni iść.
Prowadził ją przed siebie, bez trudu znajdując bezpieczne przejścia z jednego
dachu na drugi, dzięki czemu czuła się dość pewnie. Wkrótce już nie musiała
uważać na kroki i po prostu biegła za nim, śledząc go i posuwając się
niczym cień. Taka zabawa, zwłaszcza w świetle księżyca i licznych
gwiazd, wydawała się jeszcze bardziej niesamowita, a przy tym w jakiś
paradoksalny sposób jak najbardziej na miejscu. Była jak Ariel – nietypowa – i właśnie
to sprawiało jej największą przyjemność.
Stopniowo posuwali się coraz dalej, zbliżając się do
centrum. Widok tych wszystkich domów i pogrążonego w ciemnościach
Miasta Nocy, miał w sobie coś wyjątkowego, co bez trudu zapadało w pamięć.
Jednym, co mogła stwierdzić z przekonaniem, było to, że świat z tej
perspektywy wyglądał inaczej i to w pozytywnym sensie, którego sama z siebie
zdecydowanie by nie dostrzegła. Ariel pokazywał jej swój świat, wciąż ją
zaskakując i najwyraźniej pragnąc zrobić wszystko, byleby poznała go w pełni.
Przeskoczył na kolejny dach i nagle zniknął jej z oczu.
Alessia zmarszczyła brwi, po czym podążyła za nim, lekko lądując na położonym
poniżej, płaskim zadaszeniu. Pośpiesznie rozejrzała się dookoła, szukając
wzrokiem swojego towarzysza, ale nie dostrzegła niczego pomijając kilka
wydłużonych cieni. Przed nią nie było żadnego innego budynku, gdzie mogłaby w następnej
kolejności się przedostać, ale za to doskonale widziała niebo. Srebrzysty
księżyc górował nad nią, niemal idealnie okrągły, prawie jak podczas pełni;
przypominał ogromne oko, chociaż tym razem satelita nie napawał jej niepokojem,
być może dlatego, że zdążył utracić swoją moc. Różnica była niewielka, ale Ali
widziała pewną nieregularność w tym kształcie, jakby coś lekko nadgryzło
jedną z krawędzi koła.
– Przeraża mnie – usłyszała i aż wzdrygnęła się, kiedy
Ariel dosłownie zmaterializował się za jej plecami. – To głupie, ale tęsknię za
nowiem. W ciemności czuję się najbezpieczniej.
– To nie jest głupie – zaoponowała machinalnie. Powoli się
odwróciła, wpadając wprost w nadstawione ramiona Ariela. – Kto jak kto,
ale ty masz prawo się bać.
Nie odpowiedział, tylko mocniej przygarnął ją do siebie.
Pozwoliła mu na to, mimowolnie zauważając, że nawet w ramionach Ariela
czuła się drobna i niepozorna, zwłaszcza, że chłopak był od niej wyższy.
– Nie podoba mi się to, że w każdej chwili mogę
utracić siebie… Wiesz, że były przypadki, kiedy wilki już nie wracały do
ludzkiej postaci? W zasadzie chyba wszystkich nas to kiedyś czeka – wyznał
i coś w jego słowach przyprawiło ją o dreszcze. – My nie
umieramy, Ali. A ja nie wyobrażam sobie tego, że to miałoby dziać się wiecznie. – Mówił o przemianie.
– Nie zatracisz się – zaoponowała zupełnie machinalnie.
Skrzywiła się, tak dziecinnie to zabrzmiało. – W najbliższym czasie nic ci
nie grozi. Jesteś tutaj ze mną – powiedziała stanowczo.
– Jestem… – Uniosła głowę i przekonała się, że się jej
przypatruje. Jego oczy zdawały się lśnić. – Oczywiście, że jestem.
A potem ją pocałował, delikatnie i słodko. Nie miała
pewności, czy i tym razem dawała mu się we znaki jej bliskość, ale nie
obchodziło jej to.
Była on, był on i ten księżyc – i na swój sposób
to było dobre.
Jaki sweet rozdział!!! :***
OdpowiedzUsuńJestem nim oczarowana! Takie piękny!
Też bym chciała jak Ali i tak się obudzić a koło mnie taki fajny chłopak...
Ariel się śmiał... Gdy czytam jak się śmieje to taki bardziej ludzki się wydaje :)
Pocałowali się! Kurczę ja też nie spodziewałam się że to Ariel zrobi ten pierwszy krok! Tu mnie mocno zaskoczyłaś :)
Ten krótki "spacerek" po dachach mnie urzekł, sama też chciałabym sobie tak pochodzić po dachu i po oglądać miasto ale niestety na pewno bym się bała :)
Ta końcówka!!! :***
Kocham tą końcówkę! Jest bardzo romantyczna.
Rozdział wspaniały, nie mogę doczekać się nn
Pozdrawiam
Lila
Ps: Wesołego zająca, co śmieje się bez końca. Szczerbatego barana, co beczy od rana. Radości bez liku, pisanek w koszyku. I wielkiego lania w Dniu Mokrego Ubrania!
Wesołych świąt wielkanocnych!