27 marca 2014

Siedemdziesiąt siedem

Ariel
Ariel skrzywił się. Nigdy nie przepadał za obrzeżami miasta, zwłaszcza za tymi, które wyglądały tak, jakby zaraz miały się rozpaść. Niestety, poza zamieszkałym przez wampiry centrum, nikt specjalnie nie dbał o całe miasto – a przynajmniej o te tereny, które zajmowały wilkołaki. Nie chodziło nawet o to, że Dimitr nie chciał (chociaż na pewno się do tego nie palił, podobnie jak i ewentualne wampiry, które mogłyby się zająć pomocą przy odbudowie i renowacji części budynków), ale nie był na tyle głupi, żeby posyłać swoich pobratymców tam, gdzie nikt ich nie chciał.
Niestety, odkąd Ariel sięgał pamięcią, relacje między „krwiopijcami” a dziećmi księżyca były co najmniej napięte. Wiedział, że konflikt rozwijał się nie tylko na tle rasowym, ale również politycznym, bo choć oficjalnie wszystkie istoty miały być w Mieście Nocy równe, prawda była taka, że to wampiry zagarnęły całą władzę dla siebie. Tego zresztą nie dało się ukryć; wystarczyło chociażby spojrzeć na Niebiańską Rezydencję i jej mieszkańców. Kto był królem? Wampir. Dzięki komu rozwijała się duchowa część, związana z czczeniem bogini księżyca i świątynią? Wampiry. Kto odpowiadał za działalność szpitala czy część kulturowa Miasta Nocy? Wampiry. Kto był lokalnym świrem i naukowcem w jednym…?
Ariel uśmiechnął się pod nosem. No dobra, w tym ostatnim nawet lepiej, że padło na wampiry – wilkołaki już i tak były zdrowo szurnięte i musiał to przyznać.
Idąc bez pośpiechu ciasną, zaciemnioną alejką, po raz wtóry musiał walczyć z pragnieniem, żeby odwrócić się na pięcie i wszystko to rzucić. Nie mógł tego zrobić i jedynie ta świadomość zmusiła go do tego, żeby spokojnie iść dalej. Oddychając przez usta, żeby niepotrzebnie nie wdychać smrodu ścieków, śmierci i krwi, wpatrywał się w ziemię pod swoimi stopami i to bynajmniej nie dlatego, że czuł się zażenowany. W tym miejscu nawet istocie nieśmiertelnej lepiej było zachować czujność, żeby przypadkiem nie ryzykować wpadnięcia w coś… Hm, powiedzmy, że mogło być to nieprzyjemne – oczywiście parafrazując.
Gdzieś na końcu uliczki zamajaczył błysk słabego światła. Ariel westchnął przeciągle, dobrze wiedząc, że jest już blisko. Stare magazyny, kiedyś wykorzystywane przez ludzi, teraz opuszczone i wyniszczone, stanowiły coś, co niektórzy z przekąsem nazywali „legowiskiem”. Ha, ha. Żeby przypadkiem się z tego powodu nie roześmiał – wilki i legowisko. Kiedy o tym słyszał, sam nie był pewien czy powinien zacząć wyć z rozpaczy, czy może roześmiać się histerycznie i kazać kolejnemu dowcipnisiowi iść do diabła. Tak czy inaczej, zdecydowanie nie przepadał za tym miejscem, ale nie miał innego wyboru, jak pojawić się tam, skoro tego od niego wymagano. Wyczuwał zew – jasny sygnał, nakazujący stawić się na miejsce zbiórki – i po prostu nie mógł go zignorować, zresztą konsekwencje nie usłuchania byłyby poważne.
Zardzewiałe, dwuskrzydłowe drzwi nie były zamknięte, bo i nie było takiej potrzeby. Tylko ktoś szalony i bez rozwiniętego instynktu samozachowawczego mógłby się tutaj pojawić – a może nawet niekoniecznie, bo do tej pory nie słyszał, żeby Rufus z jakiegokolwiek powodu naruszał istniejące w mentalności wszystkich mieszkańców granice… A przynajmniej w tym stuleciu jeszcze mu się to nie zdarzyło, chociaż Ariel słyszał, że ta nieprzewidywalna istota już kilka razy pokusiła się o zrobienie czegoś, co zachodziło na czyste szaleństwo.
Uniósł głowę, wchodząc bezpośrednio do ogromnej, opustoszałej hali, stanowiącej centralną część magazynu. Dookoła walały się śmieci, kawałki drewna i odłamki szkła, jednak był do tego przyzwyczajony. Przykry zapach przybrał na sile i też zmuszony był w pierwszej kolejności zwalczyć odruch wymiotny, zanim był w stanie skoncentrować wzrok na tym, co działo się przed nim. Natychmiast zauważył dwóch rosłych mężczyzn, przepychających się i rzucających wzajemnie do gardeł, co pewnie miało być oznaką sympatii, aczkolwiek Ariel jakoś tego nie czuł. Logika niektórych jego pobratymców była dziwna. Lubisz kogoś? Daj mu w mordę. Proszę bardzo, bo w sumie czemu by i nie?
Doszedł go dziwny dźwięk, a kiedy oderwał wzrok o walczących i podążył wzrokiem gdzieś w bok, zauważył Barta, a przynajmniej tak mu się wydawało, bo większość wilkołaków była bardzo do siebie podobna. Konkretnie schemat zawsze był ten sam, co w efekcie prowadził do tego, że rozpoznanie wilkołaka w ludzkiej formie wcale nie było tak wielkim wyzwaniem. Wszyscy byli rośli, obrzydliwi i wyglądali na kogoś, kogo omija się szerokim łukiem, nawet w biały dzień. Ariel stanowił swoisty wyjątek i to nie tylko dlatego, że był w porównaniu z większością swoich pobratymców wątłej budowy, ale na dodatek nie lubował się w poczuciu władzy i pewności siebie, którzy inni dostrzegali w możliwości stania się wilkiem. No i nie był mordercą, a to chyba o czymś świadczyło.
Szybko odrzucił od siebie przykre myśli, wiedząc, że jeśli sobie na nie pozwoli, już nie uda mu się uciec przed tym, co najbardziej go dręczyło. Niejednokrotnie odgrywał rolę wyrzutka społeczeństwa i swoistego cierpiętnika, który nie robi nic innego, a przez cały czas użala się nad tym, kim jest. Nie chciał tego, a tym bardziej nie zamierzał oswoić się z myślą o tym, kim inni chcieliby, żeby był. To, czyim był synem, przecież niczego nie znaczyło, przynajmniej w jego przekonaniu.
Szybko odwrócił wzrok od Barta, który bezwstydnie zabawiał się z jakąś dziewczyną. Biedaczka jęczała z rozkoszy i bólu, ale Ariel był przekonany, że nie była tutaj z własnej woli. Gwałt również nie stanowił czynu, który jakkolwiek obrzydzałby jego pobratymców. W sumie sam Ariel był owocem gwałtu, ale starał się o tym nie myśleć – a przynajmniej tak często, jak zdarzało mu się do tej pory. Tak czy inaczej, nie jego obowiązkiem było dziewczynie pomóc, nawet jeśli to wydawało się okrutne. Sądząc po westchnieniach i raniących uszy, sprośnym jękach, jak na razie zaczynała świetnie się bawić… Oczywiście do momentu, w którym Bart się nią nie znudzi i nie skręci jej karku.
– Jezu, musicie za każdym razem to robić?! – jęknął, kiedy wraz z kolejnym krokiem omal nie poślizgnął się na gęstej plamie krwi, która pokrywała posadzkę.
Beznamiętnie spojrzał na zmasakrowane ludzie ramię, które w sumie nie wyróżniałoby się niczym szczególnym, gdyby nie fakt, że nie było przytwierdzone do tułowia. Och, no dobra. Tors leżał kilka metrów dalej, więc może sprzątanie przyjdzie im łatwiej.
– O, patrzcie, kto się pojawił – zarechotał jeden z walczących, w końcu przestając atakować swojego przeciwnika. – Ki diabeł? Pamiętasz jeszcze, gdzie znajduje się twój dom, Ariel? – zadrwił, uśmiechając się paskudnie.
– Pierdol się, Partick – odparował uprzejmym tonem. Jak chciało się z nimi dogadać, należało przejść na ich język.
Przez twarz wilkołaka przemknął cień.
– To powinieneś powiedzieć do Barta – stwierdził w końcu. – Widziałeś już nowy nabytek? Puka ją tam, w kącie i…
Dla Patricka walka była skończona, przynajmniej na tę chwilę, ale fakt ten najwyraźniej nie dotarł do mężczyzny z którym do tej pory walczył. Wilkołak zamachnął się i bezceremonialnie uderzył go zwiniętą pięścią prosto w szczękę. Rozległ się chrzęst pękających kości, setka przekleństw, a potem głośne wycie, kiedy Patrick w pośpiechu zajął się nastawianiem kości.
O tak, dzień jak co dzień.
Ariel westchnął zrezygnowany. Smętnym wzrokiem obrzucił rozczłonkowane zwłoki wzrokiem, po czym szybko utkwił spojrzenie w przeciwległej ścianie, bo ta wydawała się względnie bezpieczna. Jak na razie nigdzie nie widział Riddleya, a tym bardziej swojego ojca, ale to dobrze. Trójka tych obleśnych baranów wystarczyła, żeby w ciągu zaledwie kilku minut całkiem odechciało mu się żyć. Fakt, że jak zwykle patrzyli na niego pogardliwie i z wyższością, marnie udając, że obnoszą się do niego z należnym szacunkiem, raczej nie poprawiał mu humoru.
Ignorując Patricka, który już nastawił sobie szczękę i teraz za punkt honoru wziął sobie zemstę, co pewnie miało skończyć się złamaniem kilku kolejnych kości, powoli ruszył przez salę, nawet się za siebie nie oglądając. Był do takich scen przyzwyczajony, bo wilkołaki tłukły się ze sobą cały czas. Sam trzymał się od bójki z daleka, zwłaszcza po tym, jak kiedyś oberwał tak, że przez kilka następnych dni widział przed oczami gwiazdy. Ogólnie rzecz ujmując, nastawianie złamanej nogi nigdy nie należało do przyjemności, ale i tak było lepsze od…
Wypuścił powietrze ze świstem, machinalnie zaciskając palce na nadgarstku lewej ręki. Lekko potarł skórę w tamtym miejscu, pod palcami wyczuwając lekkie zgrubienie – jedną z licznych blizn, które pokrywały jego ramiona. Teraz miał wrażenie, że rany znów palą, ale to były tylko wspomnienia, a rozcięcia już dawno się zagoiły – oczywiście jedynie te fizyczne, ale to wystarczyło. Jego dusza była w kawałkach, ale już zdążył do tego przywyknąć. Spróbował myśleć o czymś innym i trochę pomogło, bo zamiast bólu, towarzyszyło mu teraz przyjemne mrowienie i ciepło. Pamiętał, jak Alessia zauważyła ślady i jak ich dotknęła; i to było mimo wszystko dobre, a mimo jego reakcji, teraz przynosiło mu ukojenie.
Nie chciał myśleć o Alessi w tej sytuacji i w tym miejscu, ale to było silniejsze od niego. Jej delikatność, ale i pewność siebie; jej śmiech, który tak często mu się udzielał – przy niej śmiał się częściej niż kiedykolwiek; ich wspólny taniec i ta paląca potrzeba, żeby ją pocałować, chociaż ostatecznie się na to nie zdobył…
Pełen satysfakcji okrzyk Barta wkradł się do jego podświadomości, sprowadzając go na ziemię. Przeszedł go dreszcz obrzydzenia, kiedy tak słuchał, jak wilkołak w zwierzęcy sposób zaspokaja swoje zapędy seksualne, a teraz najwyraźniej w końcu osiągnął apogeum. Machinalnie przyśpieszył, chcąc jak najszybciej dotrzeć do niepozornych, zacienionych drzwi, prowadzących do niewielkiego korytarza i kilku mniejszych pomieszczeń, gdzie można było zebrać myśli. Jeszcze zanim do nich doszedł, doszło go ciężkie, ale usatysfakcjonowane dyszenie Barta, a potem nieprzyjemny dźwięk skręcanego karku i ciała opadającego na posadzkę. Cóż, więc było po wszystkim, a ona raczej nie była dość dobra, skoro zrezygnował tak szybko.
Rozdrażniony, w nieco teatralny sposób zatrzasnął za sobą drzwi.
Echo rozeszło się po korytarzu, zwielokrotniając trzask. Ariel przez kilka sekund wpatrywał się w ciemność, rozproszoną przez zaledwie jedną, samotną żarówkę, która kołysała się leniwie. Patrząc na nią, był gotów wysnuć teorię, że pamiętała czasy Edisona. Ten magazyn z kolei wyglądał tak, jakby nigdy nie wyglądał dobrze – czasy świetności minęły tak dawno, że równie dobrze wcale mogłoby ich nie być.
Odepchnął się od drzwi, o które przez dłuższą chwilę opierał się plecami, po czym ponownie ruszył przed siebie. Perspektywa spotkania z Riddley’em nie napawała go entuzjazmem, ale jaki miał wybór? Chociaż zważywszy na jego geny i zasadę dziedziczności, to Ariel powinien mieć predyspozycje do przejęcia roli alfy, jakoś niespecjalnie się do tego palił. Riddley z kolei nadawał się idealnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego i fakt, że w którymś momencie odkrył, iż jest w stanie nad nimi dominować. To o czymś znaczyło, zwłaszcza, że teraz również był w stanie Ariela wezwać.
– Coś niezbyt ci się spieszy, Arielu – usłyszał spokojny, ale zabarwiony złośliwą nutą głos wilkołaka.
Dopiero kiedy padł na niego cień, zauważył rosłą sylwetkę Riddleya, nonszalancko opartego o ścianę. Wilkołak założył obie ręce na piersi i skrzyżował nogi w kostkach. Na jego ustach majaczył okrutny uśmieszek i pewnie niejeden poczułby się na jego widok zagrożony, ale Ariel nawet nie zamrugał. Riddley nie miał prawa go tknąć i oboje zdawali sobie z tego sprawę. A przynajmniej miał nadzieję, że jego pobratymcowi coś idiotycznego kiedyś nie strzeli do głowy, bo wtedy mógłby mieć poważny problem.
– Taa… Ciebie też miło widzieć, Riddley – mruknął obojętnie, bez wahania podchodząc bliżej. Co prawda nie pozwolił sobie na znalezienie w zasięgu rąk wilkołaka, ale przecież nie mógł sobie również pozwolić na okazanie strachu. – Chcesz czegoś konkretnego? Nie ukrywam, że trochę mi się śpieszy – powiedział o w zasadzie nie było to kłamstwo. Tego wieczoru miał spotkać się z Alessią, ale tego oczywiście nie zamierzał powiedzieć.
– Hm, nie wątpię… – Uśmieszek Riddleya stał się bardziej niepokojący. Ariel poczuł rosnącą ochotę, żeby zetrzeć mu go z twarzy. – Jestem pewien, że się śpieszysz.
– Więc o co chodzi? – podjął, nie kryjąc rozdrażnienia. – Skoro już sobie to ustaliliśmy, mów czego chcesz i będę spadał.
Riddley spoważniał, po czym wyprostował się, odsuwając od ściany. Ariel machinalnie napiął mięśnie i zdwoił czujność, zwłaszcza, że wilkołak bezceremonialnie ruszył w jego stronę. Zanim się obejrzał, Riddley chwycił go za ramię i stanowczo pociągnął w stronę najbliższych drzwi, prowadzących do – jak się okazało – ciasnej komórki gospodarczej. Natychmiast został wepchnięty do środka, a już ułamek sekundy później, drzwi zatrzasnęły się za Riddleyem, który przez cały czas deptał mu po piętach.
Swoją posturą wilkołak zajmował znamienitą część niewielkiego pomieszczenia. Kiedy Ariel spojrzał mu w twarz, dostrzegł błysk w ciemnych oczach i poczuł się zaniepokojony. Chciał dla pewności się odsunąć, ale niewielka komórka nie dawała zbyt wielkiego pola manewru, a nie chciał zostać zapędzonym pod ścianę.
– Tutaj nikt nie powinien nam przeszkadzać – stwierdził Riddley i zabrzmiało to niemal pogodnie; jak dziecko, które właśnie otrzymało jakże upragniony prezent.
Ariel poczuł się nieswojo.
– Co jest, Riddley? Zmieniłeś upodobania? – zadrwił, ale do jego głosu wkradła się obawa. Cholera, to już byłoby lekkie przegięcie.
– A co? Jesteś zainteresowany? – odparował, błyskając ostrymi zębami. Ariel widział je nawet w ciemnościach. – To ciekawe, bo sądziłem, że jestem w pełni hetero… Czy się mylę?
Jego pytanie zabrzmiało dziwnie. Ariel zesztywniał, starając się ignorować znaczące spojrzenie i niepokojący błysk w oczach Riddley’a, ale to okazało się niemożliwe. On wie, naszła go idiotyczna myśl, ale natychmiast odepchnął ją od siebie. Martwił się, bo chwilę wcześniej myślał o Alessi, ale to nie było możliwe…
Nie mogło być.
– Nie mam pojęcia o co ci w tym momencie chodzi – mruknął, chcąc żeby zabrzmiało to pewnie, chociaż wcale się tak nie czuł.
– Och, czyżby? – Riddley znowu się uśmiechnął. – A mnie się wydaje, że doskonale wiesz o czym mówię, Arielu.
– W takim razie jesteś w błędzie – stwierdził gniewnie. Zrobił krok do przodu, chcąc przeciwnika wyminąć i dostać się do drzwi, ale ledwo spróbował, potężna dłoń Riddley’a odepchnęła go do tyłu. Zachwiał się, cofnął i z impetem uderzył w ścianę, aż zawirowało mu w głowie. – Nie rób tego więcej! No i wypuść mnie. Yves nie będzie zadowolony, kiedy się dowie – zagroził, tej jednej kwestii będąc akurat absolutnie pewnym.
Spodziewał się wielu reakcji, ale nie tego, że wilkołak wybuchnie ochrypłym, przypominającym szczeknięcie psa śmiechem. Jego groźna twarz po raz kolejny wykrzywiła się, kiedy przeniósł ciemne oczy na skulonego pod ścianą Ariela.
– Jesteś pewien, że to akurat tobą się przejmie? – zapytał z przekonaniem, które coraz bardziej Ariela niepokoił. – W takim razie, proszę bardzo. A przy okazji wspomnij mu o swojej wampirzej cizi. Ciekawe, jak Yves zareaguje na taką komplikację.
– Co…? – Poczuł, że zaczyna braknąć mu tchu. – Co ty właśnie powiedziałeś?
Riddley zrobił krok do przodu, nagle stając tak blisko Ariela, że dosłownie przyciskał go do ściany. Na moment zabrakło mu tchu, kiedy na dodatek wilkołak nachylił się tak, jakby chciał go pocałować (myślał, że zemdleje i to nie tylko na myśl o takiej możliwości, ale z powodu stęchłego oddechu tamtego – Riddley musiał niedawno mieć styczność z krwią, a może po prostu pomagał w rozrywaniu tego ciała z hali na kawałeczki). Oczywiście tego nie zrobił i całe szczęście, bo to jak nic zostawiłoby ślad na już i tak pokaleczonej psychice Ariela.
– Słyszałeś – zauważył spokojnie Riddley. – Nie wydaje ci się, że musimy porozmawiać, Arielu? Ja jestem przyjazny, ale twój ojciec…
– Nie mów o nim, jak o moim ojcu – wymamrotał, zaciskając dłonie w pięści. Przeklinał dzień, w którym Yves zdecydował się dobrać do jego matki – a tym bardziej przeklinał swoje narodziny.
– Jak sobie tam chcesz. – Riddley nie był specjalnie zainteresowany tym, żeby się z nim kłócić. Przynajmniej na tę chwilę. – Skupmy się zatem na innej kwestii… Alessia Licavoli, tak? – zapytał, starannie wymawiając kolejne słowa.
Ariel nie odpowiedział, nawet się nie poruszył. Czuł, że puls mu przyśpieszył i teraz zdradzieckie serce okazywało to, jak bardzo czuł się zdenerwowany, ale próbował tego nie okazywać. Do diabła z Riddley’em! Do diabła z…
Wilkołak powoli wypuścił powietrze z płuc. Ariel obserwował jego twarz, jednocześnie koncentrując się na rękach, gdyby jednak miał spodziewać się ataku.
– Nie bądź taki zdziwiony. Mam swoje sposoby na zdobywanie informacji… W zasadzie powiedziałbym, że wieści same do mnie przychodzą – stwierdził i roześmiał się w odpowiedzi na coś, co tylko on wydawał się rozumieć. – Tak czy inaczej, jestem pod wrażeniem. Pamiętam tę ślicznotkę… To dlatego ją wtedy uratowałeś?
– Odwal się – warknął. – Nie będę z tobą na ten temat rozmawiać, Riddley – syknął.
Tym razem to on go odepchnął. Jakimś cudem mu się udało, ale chyba jedynie dlatego, że wilkołaka zaskoczył. Riddley zatoczył się do tyłu i warknął, ale przynajmniej nie powstrzymał Ariela przed dotarciem do drzwi.
– Radziłbym ci jednak zmienić zdanie, Arielu – odezwał się, tym razem poważnym, pozbawionym kpiny tonem. – To wampirka, jakbyś jeszcze nie zauważył. Półkrewka, ale jednak. Z taką można się zabawić, tak jak Bart, ale oboje wiemy, że ty tego nie zrobisz. Jak zakładam, ciągle jesteś prawiczkiem, nie?
Ariel poczuł, że ma ochotę go uderzyć.
Nie warto, pomyślał stanowczo, kładąc dłoń na klamce. Nawet się nie obejrzał, ale kiedy spróbował wyjść, znów dopadł go spokojny głos Riddleya:
– Myśl sobie co chcesz, ale ja próbuję sprowadzić cię na ziemię. Wkręcasz się w coś, co nie przyniesie niczego dobrego. Aż prosisz się o kłopoty, Ariel – i dla siebie, i dla niej – zagroził, dosłownie przeszywając chłopaka wzrokiem. – Na razie wiem ja, a wkrótce dowiedzą się wszyscy. Chcesz tego?
Ariel zatrzymał się. Zamarł, zaciskając dłoń na klamce i w zamyśleniu patrząc przed siebie. Aż rwało go do tego, żeby odwrócić się i rzucić na Riddleya, ale nie mógł tego zrobić – zwłaszcza, że jakaś cząstka jego zdrowego rozsądku zdawała sobie sprawę z tego, że wilkołak miał rację.
– Czego ty ode mnie chcesz? – W końcu zdecydował się odwrócić, żeby widzieć twarz swojego rozmówcy.
– Ja? Niczego. – Brwi Riddleya uniosły się lekko ku górze. – Pakujesz się w bagno, więc cię ostrzegam. Związki z wampirami to nic dobrego, wierz mi.
– Nie znasz jej – odparł machinalnie. Udawanie głupiego nie miało najmniejszego sensu – Ani tym bardziej nie znasz mnie.
– Tak sądzisz? A mnie się wydaje, że jest inaczej. – Riddley zamilkł. Ariel sądził, że to koniec rozmowy, ale wtedy odezwał się ponownie: – Powinienem ją zabić i byłoby po problemie. Ale jakoś niespecjalnie zależy mi na konflikcie z Licavoli, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli. Zabicie jej, to jak ściągnięcie na siebie gniewu całej pieprzonej wampirze społeczności… Ale zrobię to, jeśli teraz mnie nie posłuchasz. – Nie kłamał. Tego jednego można było być pewnym. – Daję ci szansę, Ariel. Pomyśl sobie o tej naszej dzisiejszej rozmowie, dobra?
Jeszcze kiedy mówił, jak gdyby nigdy nic podszedł do drzwi. Rzucił krótkie spojrzenie zastygłemu w bezruchu Arielowi, po czym wzruszył ramionami i odsunąwszy go, wyszedł na korytarz. Drzwi zatrzasnęły się za nim z cichym trzaskiem.
Ariel zamknął oczy; otoczyła go ciemność.

1 komentarz:

  1. Wow.
    Po przeczytaniu tego rozdziału mnie zatkało i to totalnie.
    Ja w ogóle nie spodziewałam się że tam gdzie przesiadują wilkołaki jest tak strasznie, i jeszcze te zabawianie się Barta... Aż ciarki mnie po plecach przebiegły! :)
    Wiedziałam że ta egipska małpa wszystko wyśpiewa! I sypnął Ariela i Alessie! Jestem zła i ciekawa to zrobią z tym faktem.

    Rozdział bardzo mi się podobał i nie mogę doczekać się następnego. :)
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa