Layla
Obserwując
tańczące pary, Layla czuła się co najmniej zazdrosna. W płynącej muzyce
było coś, co sprawiało, że całe jej ciało aż rwało się do tego, żeby wirować w radosnych
pląsach i bawić się, najlepiej do rana – albo ewentualnie do momentu, w którym
będzie już tak zmęczona, że sen stanie się jej jedynym pragnieniem. Tak czy
inaczej, łaknęła ruchu i ta potrzeba miała w sobie coś rozpaczliwego,
a niezaspokojenie jej jakimś cudem wydawało się zagrażać fizycznym
cierpieniem. Oczywiście w tym momencie pewne dramatyzowała, co jasno dał
jej do zrozumienia Rufus, ale co mogła poradzić na to, że tak bardzo lubiła
tańczyć?
No dobrze, na dłuższą metę mogła sobie z tym poradzić,
poza tym nic nie stało na przeszkodzie, żeby tańczyła sama, ale jak długo mogła
zajmować się sobą? Niestety, nawet jeśli w tych intymnych, prywatnych
chwilach Rufus potrafił być niezwykle romantyczny, poza tym dobrze wiedziała,
że potrafi doskonale tańczyć, nagle wyciągnięcie go na prowizoryczny parkiet,
który stanowił wydzielony przez drzewa i ogrodowe rośliny pas zieleni,
okazało się drogą przez mękę. Co z tego, że wcześniej z nią zatańczył,
skoro to wciąż było zdecydowanie zbyt mało, a Layla aż rwała się do tego,
żeby sięgnąć po więcej? Rufus jedynie kręcił głową, uśmiechał się i udawał,
że nie dostrzega jej na przemian proszących i urażonych spojrzeń.
Niech go szlag. Faceci bywają beznadziejni.
Westchnęła i położyła głowę na oparciu ławeczki, która
od dłuższego czasu zajmowała. Kiedy się poruszyła, jasne włosy opadły jej na
twarz, na moment przysłaniając widoczność, ale jej to nie przeszkadzało.
Wpatrywanie się w atramentowe, rozgwieżdżone niebo miało w sobie coś
kojącego, chociaż nie stanowiło szczytu marzeń Layli. Do prawdy, czy krążenie
bez celu i rozmyślanie nad jakimś kolejnym fascynującym zagadnieniem, było lepsze od
poświęcenia jej chwili uwagi? Rufus korona by z głowy nie spadła, gdyby
jednak pokazał się publicznie od tej ludzkiej, bardziej delikatnej strony.
Jasne, wiedziała co takiego sądził o uczuciach – traktował je jak swego
rodzaju słabość, a słabych stron przecież się nie pokazuje – poza tym
podobał jej się ten dystans i to, że zmieniał się wyłącznie dla niej, ale i tak…
– Gdzie zgubiłaś szalonego naukowca? – usłyszała znajomy
głos, a kiedy podniosła głowę, dostrzegła stojącą nad nią, szczerzącą się w uśmiechu
Lorenę.
– Nie wiem. Może stało się tak, jak już dawno przewidział
Aldero – mruknęła, wywracając oczami – i po prostu przemienił się w nietoperza,
żeby odlecieć w mroki nocy.
Lorena roześmiała się, szybko siadając u boku Layli.
Nieprzypadkowo trąciła ją przy tym biodrem, jednocześnie odsuwając się w popłochu,
kiedy dziewczyna przyjęła wyznanie i spróbowała zepchnąć Lo z ławki.
Tym razem obie się zaśmiały i przez kilka sekund walczyły ten pozbawiony
sensu pojedynek, aż w końcu Lorena postanowiła dać sobie spokój.
– Ej, ale bez parzenia! – żachnęła się, teatralnie
pocierając ramię. Layla wywróciła oczami; dobrze wiedziała, że to jedynie
sposób na to, żeby wycofać się bez przyznawania do porażki, bo nie
wykorzystywała daru, ale postanowiła zachowania przyjaciółki nie komentować. –
Jego też traktujesz ogniem, jeśli cię zdenerwuje?
– To zależy od tego, jaki aktualnie mam humor. – Layla
wyszczerzyła się w uśmiechu. – Gdyby to tak działało, nie przyszłoby mu do
głowy, żeby zostawiać mnie tutaj samą. Jak umrę z nudów, Rufus będzie miał
mnie na sumieniu.
Jeszcze kiedy mówiła, z zaciekawieniem spojrzała na
Lorenę. Siedziała na ławce w niezwykle wdzięczny sposób, nieco na boku,
trzymając złączone nogi razem. Materiał granatowej, połyskliwej sukienki w mroku
wydawał się niemal aksamitnie czarny. Równie ciemne wydawały się włosy Loreny, w przeciwieństwie
do luźno opadających loków Layli, zaplecione w gruby warkocz i upięte
tak, że tworzyły wokół głowy coś na podobieństwo aureoli. Z błyszczącymi
oczami, jasną cerą i tajemniczym uśmiechem, Lorena wyglądała jak prawdziwa
królowa, co nie było takie znowu dziwne, jeśli wiedziało się, że wcześniej
przez wiele lat żyła jako królewna Volturi.
Lo przeczesała włosy palcami, lekko przekrzywiła głowę i w
wcześniej nerwowo przygryzając wargę, wypaliła:
– Poznałam kogoś.
Minęła sekunda, zanim do Layli dotarł pewien sens jej
wypowiedzi. Z wrażenia omal nie zakrztusiła się powietrzem, chociaż nie
była pewna, czy w przypadku pół-wampirów można zakaszleć się na śmierć.
Mrugając pośpiesznie i walcząc o oddech, natychmiast wyprostowała się
niczym struna, spoglądając na Lorene okrągłymi jak spodki oczami.
– Słucham?!
– Poznałam kogoś – powtórzyła, wywracając oczami. – Dzięki,
Laylo. Twoja entuzjastyczna reakcja zaczyna mi się udzielać. To dobrze, że
wciąż wierzysz w moje życie uczuciowe – sarknęła, ale nie wyglądała na
złą.
– Oj, Lo… – Layla speszyła się, odrobinę zażenowana.
Cudownie, jak zwykle popisała się niezwykłą delikatnością. A to Rufusowi
zarzucała łagodność papieru ściernego! – Wiesz, że nie to miałam na myśli. Ja
po prostu… – zaczęła, ale zamilkła, niezdolna znaleźć odpowiednich słów.
– Wiem – uspokoiła ją spokojnie Lorena. Zaczęła się nerwowo
bawić pierścionkiem zaręczynowym z którym nie rozstawała się od dnia, w którym
Angel zdecydował się jej oświadczyć. Teraz go nie było, pozostał za to ciągły
smutek i pustka, która wydawała się przytłaczać Lorenę nawet po tych
wszystkich latach od jego śmierci. Podobno czas leczył rany, ale w przypadku
nieśmiertelnych potrzeba go było zdecydowanie więcej, na dodatek w obliczu
wieczności. Wampiry zresztą nigdy nie zapominały, niezależnie od tego, jak
wiele by to ułatwiło. – To nie tak, że przestałam myśleć o Angelu… Ale
chyba tak nie można. On by tego nie chciał, prawda Lay?
– Oczywiście. Powtarzałam ci to nie raz i bynajmniej
nic się od tamtego momentu nie zmieniło. Poza tym, dobrze wiesz, jaki był
Angel, kiedy chodziło o ciebie.
Lorena w zamyśleniu pokiwała głową. Wyraz jej twarzy
nie wyrażał żadnych emocji, ale Layla potrafiła sobie wyobrazić, co takiego
teraz musiało się z jej przyjaciółką dziać. Kiedy Lo w końcu wyprostowała
rękę, Layla zauważyła subtelna zmianę, sprowadzającą się do pierścionka. Do tej
pory – kiedy już za radą Isabeau zdecydowała się biżuterii nie pozbywać –
dziewczyna nosiła go na serdecznym palcu lewej dłoni, co niewtajemniczonym
sugerowało, że wkrótce będzie miała męża. Teraz pierścionek został przeniesiony
na środkowy palec prawej dłoni, a to już było w przypadku Loreny
sporym postępem.
– No dobra, a teraz sobie poplotkujemy. Znam go? –
zapytała, coraz bardziej zaintrygowana, lekko przekrzywiając głowę, żeby
przyjrzeć się przyjaciółce pod innym kątem. Chciała zresztą zmienić temat, żeby
zwalczyć ten przygnębiający nastrój.
– Nie. – Lo natychmiast się rozpogodziła. – Raczej nie
sądzę. Wiesz, że niedawno pojawiło się kilku nowych…
– Mów dalej…
Dziewczyna pokręciła głową, po czym zerwała się z gracją.
Layla spojrzała na nią zaskoczona, chcąc zaprotestować, ale Lorena już zniknęła
jej z oczu, dosłownie rozpływając się w powietrzu. Cholera, Lo!, pomyślała, ale
nie wypowiedziała tych słów na głos, dochodząc do wniosku, że swoim zachowaniem
szatynka jednoznacznie odmówiła dalszych zeznań.
A przynajmniej tak pomyślała w pierwszej chwili, póki
nie dostrzegła Loreny przy szwedzkim stole, który stał między dwoma
rozłożystymi drzewami w ogrodzie. Nie minęła sekunda, jak Lo ponownie
ruszyła w jej stronę, lekko kołysząc biodrami w rytm muzyki i podzwaniając
dwoma wypełnionymi krwistym płynem kieliszkami, które z wprawą utrzymywała
w jednej ręce. W drugiej trzymałą wciąż do połowy pełną butelkę z winem,
zaś figlarny uśmiech dał Layli do zrozumienia, że dziewczyna jest w dość
specyficznym nastroju.
– Teraz możemy rozmawiać – stwierdziła z entuzjazmem,
podając Layli kieliszek i ponownie opadając na ławkę. Natychmiast
zamoczyła usta w zawartości swojego naczynia, na moment przymykając oczy i rozkoszując
się smakiem. – W końcu zabawa to zabawa, prawda?
– Twojej logice nie mam niczego do zarzucenia – zgodziła
się, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą. Lekko zakołysała
winem w kieliszku, dopiero po chwili decydując się wziąć łyk. Przez cały
czas stała wyprostowana, podrygując i nie mogąc zmusić się do tego, żeby
usiąść. – A teraz do rzeczy. I radzę ci, żebyś niczego nie pominęła.
– Gdzież bym chciała – mruknęła Lorena, szczerząc się w uśmiechu.
Wzdrygnęła się teatralnie, całkiem dobrze udając, że taka możliwość ją
przeraża. Aparatka,
pomyślała z rozbawieniem Layla. –Wiesz, to było na zmianie w kawiarni.
Michael ma wpływy, tam zresztą zawsze jest tłok, bo zarówno ludzie, jak i wampiry
walą drzwiami i oknami. Rzadziej wilkołaki albo…
Layla wydęła usta.
– Wiem jaka jest popularność Michaela i jego interesów
– przerwała niecierpliwym tonem. – Co z tym facetem.
– Kazałaś mi niczego nie pomi… Doba! – zreflektowała się,
bo Layla udała, że zamierza oblać ją zawartością swojego kieliszka. – Tylko byś
spróbowała. To droga sukienka i nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego,
jak bardzo musiałam się wysilić, żeby ją dostać.
To akurat był fakt, bo przez wzgląd na izolację od świata,
Miasto Nocy było odrobinę zacofane, zwłaszcza jeśli chodziło o nowinki
techniczne, modę czy aktualne informacje. W centrum było kilka sklepów z ubraniami,
w tym jeden z rzeczami używanymi, ale tam można było znaleźć co
najwyżej kilka rzeczy nadających się do przeróbki. Pozostałe ubrania były szyte
na miejscu, stanowiąc jeden ze sposobów utrzymywania się w tym miejscu
ludzi. Jak długo czuli się potrzebni i w istocie tacy byli, mogli czuć się
bezpieczniej. Dimitr co prawda ograniczał polowania, próbując zmusić wampiry do
przerzucenia się w pełni na zasoby banku krwi, ale to było jak walka z wiatrakami
– instynkt bywał silniejszy i „nieszczęśliwe wypadki” wciąż regularnie się
zdarzały.
Jeśli chodziło o coś lepszego, tutaj znów trzeba było
zdać się na Michaela. Ze swoimi zdolnościami i znajomościami, wampir prowadził
nieoficjalny, nielegalny wręcz handel, zwłaszcza jeśli w grę wchodziły
rzeczy przeszmuglowane z innych epok. Miał swoje zasady, jasne, ale
najwyraźniej nie tyczyło się do materialnych przedmiotów, które bez skrupułów
sprowadzał, w miarę potrzeb i możliwości. Oczywiście nie za darmo, a oficjalnie
nikt nic na ten temat nie wiedział, ale od dawna wiadomo było, że to Michael
Roth kontroluje znamienitą część Miasta Nocy, przynajmniej od strony
ekonomicznej. Layla pamiętała, że chociażby Carlisle przez długi okres czasu
nie mógł pojąć współpracy centrum krwiodawstwa z dziwnymi praktykami
podawania krwi w kawiarni, która należała do Michaela, ale do wszystkiego
trzeba było się przyzwyczaić. Wampir miał swoich ludzi wszędzie, poza tym
zawsze potrafił znaleźć dobry argument, dzięki któremu tańczono tak, jak im
zagrał. Odbudowę szpitala i CK chociażby sfinansował z własnej
kieszeni, a teraz regularnie zajmował się utrzymaniem tego miejsca na
wysokim poziomie, przez co odmawianie mu czegokolwiek nie wchodziło w grę.
– Dobra, co mu obiecałaś? – zapytała Layla, znacząco
unosząc jedną brew ku górze.
Na twarzy Loreny pojawiła się konsternacja.
– Komu? Dena’owi? – zdziwiła się, biorąc kolejny łyk wina,
żeby ukryć zakłopotanie. Layla mogłaby przysiąc, że dziewczyna się zarumieniła.
– Jasne, że nic.
– Pytałam o Michaela – przyznała, powstrzymując chęć
wywrócenia oczami – ale teraz bardzo chętnie się dowiem, kim jest Dean.
– Ach… Przez najbliższy miesiąc jestem ograniczona, jeśli
chodzi o wybór zmian. Ogólnie rzecz ujmując, wszystkie nocki moje…
Oczywiście od jutra – dodała. Layla mogła się założyć, że Michael zażądał od
niej czegoś więcej albo po prostu dziewczyna wisiała mu na przyszłość
przysługę, ale zdecydowała się nie pytać.
– Okej, obie wiemy, że Michael to szuja i naciągacz –
stwierdziła, stanowczo zamykając temat. – Teraz mi powiedz kim jest Dean i dlaczego
robisz maślane oczka, kiedy tylko wspominasz jego imię.
– Wcale nie robię maślanych oczek! – żachnęła się Lorena.
Teraz policzki dosłownie ją paliły. – Zresztą, nie twój interes. Jesteś dla
mnie niemiła – poskarżyła się, jak zwykle przesadzając.
Layla jedynie parsknęła śmiechem i skoncentrowała się
na swoim kieliszku. Znała przecież Lorenę na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że
dziewczyna nie jest pamiętliwa i że za moment jej przejdzie. Przecież sama
zaczęła ten temat, wiec teraz na pewno nie miała sobie darować możliwości
zwierzenia się komukolwiek… A przynajmniej Layla miała taką nadzieję.
I faktycznie, minęła co najwyżej minuta, jak Lorena jęknęła
i odezwała się:
– Dean jest wampirem. Cholernie uroczym, słodkim wampirem,
któremu jakimś cudem udało się zawrócić mi w głowie. I wiesz co jest
najlepsze? Jemu nie przeszkadza to, że jestem półkrewką! – oznajmiła z entuzjazmem.
– Poznałam go… Czy ja wiem? Jakoś tak po tym, jak wyszliście z tych
tuneli. Był nowy – on i jeszcze trzech innych – i początkowo nie
zwróciłam na nich uwagi, a przynajmniej nie w pozytywnym sensie. Jego
koledzy pozostawiają wiele do życzenia, zwłaszcza, że już pierwszego wieczoru
próbowali się dobierać do Renesmee… – Urwała i spojrzała na Laylę
znacząco. No tak, oznaczenie. Chyba jeszcze długo będzie miała z tego
powodu ubaw. – Z tym, że Dean okazał się w porządku. Kiedy Michael
już trochę się zdenerwować, przyszedł za wszystkich przepraszać i w ogóle…
Aha, wspominałam już, że jest słodki?
– Wspominałaś. Cokolwiek to znaczy – mruknęła Layla. – Masz
faceta już drugi tydzień i dopiero teraz mi mówisz? – wypaliła, nie kryjąc
rozczarowania.
– Mówię teraz, bo nadarzyła się okazja. Co, miałam wparować
do Niebiańskiej Rezydencji, zwłaszcza, że Pan Krwiopijczy Nietoperek przez cały
czas się przy tobie kręci? – żachnęła się; od zawsze czuła się przy Rufusie
nieswojo.
– Pan Krwiopijczy Nietoperek mógłby sobie na ten czas
gdzieś polecieć – padła sarkastyczna odpowiedź. Lorena zerwała się z ławki
jak oparzona i krzyknęła krótko, spoglądając z niedowierzaniem na
stojącego za nią Rufusa. Wampir jak zwykle pojawił się znikąd, a znając
jego zdolności do krycia i skradania się, mógł obserwować je już od
dłuższego czasu, nie zwracając na siebie uwagi. – Dobry wieczór, Loreno. Tak,
ciebie też miło widzieć – dodał, w dość niepokojącym uśmiechu odsłaniając…
kły.
Lorena wzdrygnęła się i w teatralny sposób chwyciła
się za serce. Wyraz jej twarzy sugerował, że wahania się nad czymś pomiędzy
zapadnięciem się pod ziemię i rzuceniem się na Rufusa z pazurami.
Swoją drogą, to drugie raczej nie należało do kategorii rozwiązań rozsądnych.
– Nigdy więcej mnie tak nie zachodź! – jęknęła. – Och, no
dzięki! – dodała ze złością, dostrzegając ciemne plamy na sukience; wina w kieliszku
nie zostało zbyt wiele, ale wystarczająco, żeby zdążyła się oblać przy zrywaniu
się z miejsca.
– Wybacz. Następnym razem postaram się załopotać skrzydłami
czy coś…
Rufus najwyraźniej był w dobrym, chociaż nieco specyficznym
nastroju. Layla wiedziała, że w takich chwilach bywa najbardziej
niebezpieczny. Zarazem pełen gracji, co i w ten dziwny, zwierzęcy sposób
groźny, oparł się o ławkę, wciąż obserwując Lorenę. Dopiero kiedy coś
innego przykuło jego uwagę, więc spuścił wzrok, koncentrując się na szklanej
butelce z winem.
Kiedy uniósł ją i przechylił w taki sposób, żeby
obie mogły dostrzec zawartość – albo raczej jej brak – uśmiechnął się jeszcze
bardziej niepokojąco.
– No proszę. Ładnie sobie poczynacie – zauważył, najwyraźniej
świetnie bawiąc się ich kosztem.
Layla bezceremonialnie wyrwała mu butelkę z rąk, po
czym teatralnym, zamaszystym gestem dobiła końcówkę. Przez cały czas spoglądała
na swoje partnera, oblizała wargi. Przyglądał się jej ustom, a ona mogłaby
przysiąc, że w tym momencie najchętniej by ją pocałował.
– Tak to jest, jak zostawia się kobietę samą – odgryzła
się. – Swoją drogą, jestem zdziwiona, że się pojawiłeś. Myślałam, że tego
wieczoru nie mam już na co liczyć.
– Dramatyzujesz, kochanie. Poza tym zająłem się czymś, co
raczej powinno należeć do ciebie – dodał, raptownie poważniejąc.
– Tak? Niby czym? – Przesunęła się bliżej niego, mając
jednak nadzieję na to, że może pokusi się o pocałunek.
Rufus nerwowo drgnął, ale jakoś zmusił się do spuszczenia
wzroku z jej ust.
– Ustawiałem Allegrę do pionu, że tak się wyrażę – wyjaśnił
w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Doprawdy, wy – kobiety – bywacie
równie olśniewające, co i momentami nierozsądne.
– Hej, a co to niby miało znaczyć? – wtrąciła się
Lorena, wspierając obie dłonie na biodrach. – Layla, ty go rozumiesz. Czy on
właśnie nas obraża?
– Jeśli nawet, to raczej nie jest tego świadom – uspokoiła
przyjaciółkę. Rufus czasami bywał jak dziecko, na dodatek żyjące w swoim
własnym świecie. Sama do tego przywykła, ale nie mająca na co dzień z naukowcem
kontaktu Lorena byłą co najmniej zdezorientowana. – Mogę wiedzieć o czym
teraz mówisz?
Wampir rzucił jej przeciągłe, znaczące spojrzenie. Cały
czas nachylał się ponad oparciem ławki w jej stronę, tak, że czuła słodki
zapach jego ciała. Słodycz zawsze miała w sobie coś jeszcze – jakąś
charakterystyczną, ostrą nutę, która przypominała przyprawy… Może imbir? Albo
coś równie intensywnego?
Szybko potrząsnęła głową, nie chcąc uciec myślami zbyt
daleko. To jak nic była zasługa wina, chociaż nie sądziła, żeby alkohol jakoś
specjalnie uderzył jej do głowy. Przynajmniej na tę chwilę.
– Ty pytasz poważnie? – Rufus rzucił jej to dobrze znane,
pełne wyższości spojrzenie, które widziała u niego za każdym razem, kiedy
przyłapywał ją na braku wiedzy, która w jego opinii była czymś naturalnym i nadto
do życia niezbędnym. – Czy tylko ja tutaj zauważyłem, że Allegra ma pewne
problemy z emocjami odkąd pojawił się wasz ojciec? Może to nie moja
sprawa, ale moim zdaniem ona naprawdę mogłaby zrobić coś głupiego.
– Zaraz… – Layla zesztywniała. – Marco jest tutaj? Z Allegrą?
Rufus westchnął i wzruszył ramionami.
– Widziałem go… Co prawda przez chwilę, ale jednak –
przyznał. – Ogólnie byłoby mi wszystko jedno, ale Allegra jest moją
przyjaciółką. Mam do niej wielki szacunek, poza tym zawsze uważałem, że jest
rozsądna… Nie żebym coś sugerował, ale nie podoba mi się to, że mogłaby być
zainteresowana Licavoli. Bez obrazy – dodał pośpiesznie.
– Nie, myślę to samo – zapewniła go. – Mam przez to
rozumieć, że oni się spotykają? – zapytała, czując, że coś przewraca jej się w żołądku.
Pamiętała jak ciotka broniła Marco, kiedy rozważali zabicie go.
– Nie powiedziałbym, że to zaszło tak daleko – stwierdził,
ale nie zabrzmiał to zbytnio kojąco. – Ale bacząc na sentyment i to, że
mają dzieci…
– Dobra. Zrozumiałam. – Layla zaczęła nerwowo nawijać
kosmyk włosów na palec. – A co na to Allegra?
Wampir skrzywił się, najwyraźniej niechętny odpowiadać.
Spojrzała na niego nagląco, coraz bardziej podenerwowana.
– Czy jeśli ci powiem, że na mnie warknęła, przycisnęła do
ściany i zagroziła, że przebije mnie kołkiem, jeśli się nie zamknę, uznasz
to za wystarczająco wymowna odpowiedź? Nie ma to jak odrobina łagodnej
perswazji i naturalny środek uspokajający dla wampirów.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, chociaż mimo
wszystko nie była zdziwiona. Allegra miała charakterek, a znając
bezpośredniość Rufusa, bardziej niż prawdopodobne zdawało się to, że mógł
wyprowadzić ją z równowagi.
Layla westchnęła. Może faktycznie powinna zwrócić na to
uwagę. Co prawda miała nadzieję, że Rufus przesadzał – Allegra naprawdę była
rozsądna – ale z drugiej strony…
– Macie coś jeszcze do omówienia, czy w końcu możemy
wrócić do naszej rozmowy, Lay – zagadnęła Lorena, przypominając o swojej
obecności. – Jak chcesz, mogę sobie pójść i pogadamy kiedy indziej, ale
wolałabym nie.
– Skoro już jesteś taka dobra… – zaczął Rufus, ale Lorena
rzuciła mu rozeźlone, zdradzające niechęć spojrzenie.
– Powiedziałam, że jeśli ona chce – przypomniała słodkim
głosem. – Więc jak? Mam ochotę się zabawić, a o ile mi wiadomo, Michael
nie zamknął interesu. Kawiarnia wciąż się kręci – dodała i mrugnęła do
dziewczyny porozumiewawczo.
Hm, co prawda Rufus się pojawił, ale perspektywa odpłacenia
mu się pięknym za nadobne była kusząca…
– Jasne. – Poczuła na sobie rozdrażniony wzrok naukowca,
ale nie zwróciła na niego większej uwagi. – Wrócę niedługo – obiecała, po czym
pocałowała go szybko, żeby nie zaczął protestować.
Jakby nie patrzeć, wieczór zapowiadał się wyjątkowo
ciekawie.
Och ten Rufus, Rufus... :)
OdpowiedzUsuńKiedy on zrozumie że Layla to energiczna dziewczyna i trzeba się z nią energicznie bawić? :)
"Pan Krwiopijczy Nietoperek "- nie no to mnie rozniosło, czytałam i śmiałam się na całe gardło,aż mój brat przyleciał zobaczyć co się ze mną dzieje. :)
Rozdział cudowny, z niecierpliwością czekam na nn.
Pozdrawiam
Lila