24 marca 2014

Siedemdziesiąt cztery

Amun
Stojąc w cieniu wysokiej, sięgającej nieba sosny, Amun zastanawiać się, co – do diabła – właściwie podkusiło go, żeby przyjechać do Miasta Nocy. Gniew, który odczuwał jeszcze paręnaście godzin temu, teraz w końcu zelżał, kiedy do głosu dopuścił zdrowy rozsądek, ale i tak jakaś część jego osobowości pragnęła być właśnie tutaj. Instynkt zemsty od zawsze był u wampirów niezwykle rozwinięty, a teraz sam mógł się o tym przekonać, gnany pragnieniem tego, żeby odpłacić się wszystkim pięknym za nadobne, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, ktoś posunął się do tego, żeby go upokorzyć – i to na dodatek przy Kebi, jego żonie. Już samo to było nie do pomyślenia, a to stanowiło dopiero jeden z wielu powodów.
Tak czy inaczej, przyjście do tego miejsca w pojedynkę wydawało się idiotycznym pomysłem, ale nie dbał o to. Po pierwsze, nie zamierzał tak po prostu odpuścić tego, że jakakolwiek kobieta mogłaby go tak potraktować. A po drugie, gdyby nie wizyta partnerki Carlisle’a, tego ciemnowłosego wampira i grupki mieszańców, sprawy nigdy nie potoczyłby się tak, jak się potoczyły. Chociaż Benjamin i Tia wrócili do Egiptu stosunkowo szybko, Amun i tak poczuł się zagrożony. Oni należeli do niego, więc powinni być mu posłuszni, a jednak… Czego w takim razie mógł spodziewać się przy następnej okazji? Tego, że ktokolwiek zwróci Benjamina przeciwko niemu czy może znów zacznie namawiać Kebi do tego, żeby go zostawiła? Takich rzeczy nie mówiło się kobietom, na dodatek tym, które dobrze wiedziały, gdzie jest ich miejsce.
Żona musiała słuchać męża. Taka była tradycja, na dodatek sięgająca wiele wieków przed tym, jak którykolwiek z tych ignorantów przyszedł na świat. To nic, że świat parł do przodu, a kobietom coraz częściej mieszało się w głowach, bredząc o tym, że mają jakiekolwiek prawa. Zepsucie się szerzyło, ale Amun nie zamierzał go tolerować, zwłaszcza, że sam namiętnie trwał przy raz zakorzenionych w psychice przekonaniach.
No dobrze, tylko co tak naprawdę zamierzał zrobić?
Zawahał się, po czym raz jeszcze spojrzał przed siebie, w stronę okazałego pałacu czy też raczej rezydencji. Musiał przyznać, że budynek robił wrażenie, podobni jak i otaczające go tereny, stanowiące utrzymany w idealnym porządku ogród. Teraz, obserwując to wszystko, zaczął się zastanawiać, czy zadzieranie z kimkolwiek jest takim dobrym pomysłem, zwłaszcza po tym, jak mógł przyjrzeć się temu miejscu od wewnątrz ostatnim razem. Gdyby chodziło tylko o żonę Carlisle’a czyli – co za tym szło – Cullenów, sprawa wyglądałaby zgoła inaczej, ale teraz…
To dziwne miasto – Miasto Nocy – wydawało się zupełnie innym światem, jakże różnym od tego w którym Amun przywykł funkcjonować na co dzień. Nie bez powodu tak szybko ewakuował się po ślubie swojego podobno przyjaciela („podobno”, bo prawdziwy przyjaciel nie próbuje rozbić ci rodziny, prawda?). Wystarczyło kilka chwil, żeby zauważyć, jak niezwykłe i niebezpieczne istoty zamieszkują te tereny – jak chociażby ta jasnowłosa dziewczyna, która na swoje skinienie miała całą morderczą potęgę żywiołu ognia. Kiedy tak tańczyła pośród płomieni, Amun uświadomił sobie, że ten jeden żywioł daje jej więcej możliwości i jest jej bardziej posłuszny niż wszystkie cztery Benjaminowi. To było niebezpieczne, a on nie zamierzał się narażać, zwłaszcza dla kogoś, kogo mentalność tak znacznie różniła się od jego własnej. Bo gdyby Carlisle należycie potrafił wymóc na swojej żonie posłuszeństwo, na pewno nie byłaby na tyle niepokorna, żeby urządzić takie zamieszanie, jak wtedy, kiedy pojawiła się w Egipcie.
O tak, Cullenowie urządzili się aż nazbyt dobrze, a to wszystko komplikowało. Mieli potężnych przyjaciół, a Amun mimo wszystko nie był na tyle naiwny, żeby w pojedynkę zaatakować kogoś, kto nie musiał nawet się wysilać, żeby się bronić. Tutaj trzeba było wszystko przemyśleć, a nie liczyć na chociażby łut szczęścia, jak to było w przypadku jego prób wejścia do miasta. Przez cały czas obawiał się tego, że natrafi na wilkołaki, które ostatnim razem pilnowały ukrytego za wodospadem korytarza, ale droga minęła mu bez żadnych przeszkód. Jak na razie nikt nie miał pojęcia, że się tutaj pojawił, ale Amun obawiał się, że to jedynie kwestia czasu. Musiał wszystko przemyśleć i wyciągnąć sensowne wnioski, chociaż to wcale nie było takie łatwe, zwłaszcza teraz, kiedy obserwował zgromadzonych w ogrodzie nieśmiertelnych.
Hm, to wyglądało na jakąś uroczystość, chociaż Amun nie miał pewności. Sądząc po muzyce, tańczących gościach i ogólnym entuzjastycznym poruszeniu, chyba faktycznie trafił w sam środek jakiegoś święta. Z zaciekawieniem obserwował blask świateł, krążące postaci i zastanawiał się, co takiego mógł w takich warunkach zdziałać. Gdzieś w oddali nawet dostrzegł tego ciemnowłosego wampira – chyba Theo czy jakoś tak – który posunął się do ataku, kiedy się ostatnim razem widzieli i coś się w nim zagotowało, ale nie był na tyle szalony, żeby dać ponieść się emocjom. Theo zresztą nie wyglądał groźnie, trzymając w ramionach drobna, pyskatą brunetkę, którą Amun również miał już okazję poznać. Dziewczyna wyginała się, śmiała i rzucała partnerowi prowokujące spojrzenia, jednocześnie odrzucając głowę do tyłu, żeby odsłonić smukłą, poznaczoną błękitnym labiryntem żył szyję.
Cóż, patrzenie na nich nie pomagało. Amun tak naprawdę nie wiedział, co chciał zrobić, a kiedy tak stał skryty w mroku, poważnie zaczynał wątpić w to, czy trwanie w pragnieniu zemsty ma jakikolwiek sens. Kiedy emocje opadły, a on na powrót uprzytomnił sobie powagę sytuacji, zaczęło więc go korcić, żeby darować sobie zemstę i po prostu o upokorzeniach zapomnieć, koncentrując się na próbach odzyskania tego, co podczas wizyty tamtej grupy zostało zakłócone. Najważniejsze było upewnienie się, że w Kebi nikt nie zasiał ziarna zwątpienia i dopilnowanie, żeby Benjamin i Tia nie wpadli na pomysł tego, żeby się usamodzielnić. Żadne więcej problemy nie były mu potrzebne, a przynajmniej do tego próbował samego siebie przekonać.
Tak, ale z drugiej strony, mógł się przynajmniej dla pewności rozejrzeć, skoro już tutaj był. Zdezorientowany, zajęty bitwą z własnymi myślami, bez pośpiechu ruszył przed siebie, kierując się w stronę Niebiańskiej Rezydencji. Jego kroki były prawie niesłyszalne i jedynym zdradzającym jego obecność dźwiękiem, był cichy szelest materiału jego ubrania, który ocierał się o marmurowe wampirze ciało przy każdym kroku. Amun nie śpieszył się, uważnie rozglądając się dookoła i spoglądając na wysoki, solidny mur, który oddzielał ogrody i tereny rezydencji od reszty świata. Siedziba w istocie godna króla, chociaż ten cały Dimitr wydawał się Amunowi kimś zupełnie niegodnym, kimś kto wziął się znikąd. Jedyną prawdziwą władzą byli Volturi i to ich tak naprawdę należało się obawiać.
Swoją drogą, ciekawe co Aro i jego bracia powiedzieliby, gdyby dowiedzieli się o tym dziwnym miejscu…?
Taka możliwość wydawała się kusząca, ale Amun prawie natychmiast ją odrzucił i to z więcej niż jednego powodu. Po pierwsze, nie chciał ingerować w działania królewskiej rodziny wampirów; po drugie, wtedy musiałby się przyznać do tego, że wiedział o Mieście Nocy już wcześniej, a to mogłoby się skończyć różnie; po trzecie, nie zamierzał znaleźć się w sytuacji, w której musiałby posłużyć Volturi za przewodnika albo wręcz brać czynny udział w ewentualnej wyprawie związanej z zadecydowaniem o losie tego miejsca i jego mieszkańców.
Och, jeszcze po czwarte – a przy tym najważniejsze. Gdyby spotkał się z Aro, wtedy musiałby zdradzić istnienie Benjamina, a to zdecydowanie nie było mu na rękę. Volturi jak nic przekabaciliby chłopaka na swoją stronę, żądni jego zdolności, a Amun nie zamierzał na to pozwolić. Te włoskie szumowiny już raz odebrały mu podopiecznego, chociaż wszystko odbyło się tak sprawnie i gładko, że wyglądało tak, jakby Demetri sam podjął decyzję. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że to sprawka Chelsea, ale lepiej było nie roztrząsać tej sprawy na głos. Pewne kwestie po prostu rozsądniej było przemilczeć i tak było w tym przypadku.
Tak swoją drogą, Miast Nocy było równie potężne, co sama Volterra. Amun nie chciał posunąć się do wyciągania zbyt pochopnych wniosków, ale skłonny był zaryzykować stwierdzenie, że Dimitr i jego ludzie są nawet potężniejsi. Nawet mimo darów „piekielnych bliźniąt”, rezultat ewentualnej wojny do samego końca stałby pod znakiem zapytania – ale niezależnie od tego, kto by zwyciężył, Amun nie był na tyle zdesperowany, żeby stać się powodem wybuchu tak poważnego konfliktu, zwłaszcza, że ten mógłby zachwiać strukturą całego świata nieśmiertelnych, a to jak nic byłoby niebezpieczne.
Otaczający rezydencję mur dawał dość cienia, żeby Amun czuł się całkiem swobodnie. Nikt nie powinien go zobaczyć, a jeśli dobrze pójdzie, panujące zamieszanie spowoduje, że nikt nie zwróci uwagi na jego zapach. Dziwnie pewny tej kwestii, spokojnym krokiem ruszył wzdłuż muru, nasłuchując i uważnie rozglądając się dookoła, chociaż sam nie był pewien, czego wypatruje. Szedł przed siebie, chociaż rozsądniejsze wydawało się skorzystanie z okazji i znalezienie sobie jakiejś kryjówki, ewentualnie posłanie siebie samego do diabła, schowanie dumy do kieszeni i powrót do domu. Tak byłoby lepiej, oczywiście, ale coś jednak ciągnęło go bliżej rezydencji, kusząc obietnicą jakiegoś sensownego planu, czegokolwiek…
Muzyka znacznie ucichła, kiedy znalazł się niemal całkiem po drugiej stronie otoczonego przez mur pasma ziemi. Amun westchnął i na moment przystanął, oglądając się za siebie. Jaki to właściwie miało sens, to całe krążenie i szukanie szczęścia? Dobre pomysły przecież nie spadając z nieba; nagle nie wpadnie na coś, co wyda mu się obiecująco i sprawi, że poczuje się przynajmniej trochę lepiej. Po prawdzie to z własnej głupoty tracił czas, na dodatek niepotrzebnie ryzykując nieprzyjemności, a w najgorszym wypadku nawet śmierć. Nie żeby sądził, że zabiją go za samą tylko obecność w tym miejscu, ale jeśli Esme chociaż słowem wspomniała o tym, co miało miejsce w jego domu w Egipcie, reakcje mogą być różne. Niestety, ale przekonania rzekomo „cywilizowanego” świata od zawsze bywały dość problematyczne, więc i tym razem jak nic musiało być podobnie.
Właśnie wtedy usłyszał czyjś śmiech. Cały zesztywniał i niespokojnie rozejrzał się dookoła, żeby z ulgą stwierdzić, że dźwięk dochodzi z drugiej strony muru i nie ma żadnego związku z jego obecnością. Śmiech rozległ się ponownie, cichy i melodyjny, a Amun zauważył mimochodem, że musi należeć do bardzo młodej dziewczyny – a przynajmniej teoretycznie, bo określenie wieku w przypadku nieśmiertelnych stanowiło często trudne zadanie, zwłaszcza, że pierwsze wrażenie bywa mylne.
Kolejna bezwstydna para zakochanych urządza sobie potajemna schadzkę, pomyślał z obrzydzeniem. Powinien był się wycofać, ale nie zrobił tego, dalej tkwiąc w tym samym miejscu i nasłuchując. Kiedy przekonał się, że osoby po drugiej stronie nie są świadome jego obecności, ostrożnie przesunął się bliżej muru. Pod wpływem impulsu wsparł stopę na nierówności w murze, wyciągnął obie ręce ku górze i spróbował się wybić, usiłując znaleźć jakieś oparcie na dłoni. Udało mu się z łatwością, dlatego po chwili z lekkością podciągnął się jeszcze wyżej, w kilka sekund później będąc w stanie zajrzeć na drugą stronę.
W cieniu drzew i muru, wtuleni w siebie, wirowali chłopak i dziewczyna. Na pierwszy rzut oka był w stanie stwierdzić, że drobna brunetka w kremowej, przylegającej do ciała sukience należy do tych dziwnych mieszańców, do których istnienia Amun do tej pory nie był w stanie przywyknąć. Ciemne włosy podskakiwały przy każdym ruchu, blada skóra była zarumieniona od krążącej w żyłach krwi. Pół-wampirzyca miała lśniące, ciemne oczy i urzekający uśmiech, którym raz po raz czarowała swojego towarzysza.
Jeśli chodziło o chłopaka…
Słodki Jezu, to był wilkołak!
Z wrażenia omal nie zsunął się z muru, ogarnięty instynktownym pragnieniem ucieczki. Doskonale czuł raniący jego nozdrza, wzbudzający niepokój zapach, mogący należeć wyłącznie do któregoś z synów księżyca. Wilkołaki również były jednym z powodów, dla których zdecydował się szybciej opuścić Miasto Nocy przy ostatniej wizycie. To był szok przekonać się, że istoty o których sądził, że Volturi je wytępili, w rzeczywistości żyły i miały się dobrze. Te wszystkie wampiry były nienormalne, jeśli szły z tymi bestiami na jakiekolwiek układy! Co więcej, wiedział przecież, że dzieci księżyca stanowiły rodzaj tutejszej straży – opiekunów porządku, jak na ironię!
Mimo wszystko towarzyszący dziewczynie chłopak nie wyglądał jak inni jego pobratymcy. Ciemnowłosy, blady i o dość wątłej budowie, nie sprawiał wrażenia groźnego, ale Amun nie zamierzał pozwolić, żeby zwiodło go coś tak błahego jak wygląd. Wilkołaki bywały zwodnicze, a on wolał być ostrożny, zwłaszcza w miejscu, gdzie nikomu nie ufał.
Dziewczyna zaśmiała się znowu, po czym – w tamtym momencie Amunowi szczęka omal nie opadła do samej ziemi – uniosła się na palcach i z figlarnym uśmiechem, musnęła wargami odsłonięty policzek swojego towarzysza. Tym razem to chłopak się zaśmiał, po czym okręcił swoją towarzyszkę tak, że ta wygięła się do tyłu niczym zawodowa tancerka; sam nachylił się, jakby chcąc ją pocałować, chociaż – dzięki Bogu! – ostatecznie tego nie zrobił.
– Ali! – zaoponował, bo ze śmiechem potrząsnęła głową, uderzając go długimi ciemnymi lokami po twarzy; na moment spoważniał i ją puścił, żeby prawie natychmiast z powrotem ze śmiechem złapać, bo zachwiała się i z piskiem poleciała do tyłu.
Tego było Amunowi zbyt wiele. Bezszelestnie zsunął się z muru, znów lądując na zewnątrz i w popłochu wycofując się do tyłu, chociaż wygłupiająca po drugiej stronie para nie zauważyłaby go nawet wtedy, gdyby zaczął tańczyć balet za ich plecami. Byli zbyt zajęci sobą i niech im będzie – a przynajmniej byłoby, gdyby nie to, kim byli!
Ali… To imię wydało mu się znajome, podobnie jak i dziewczyna, chociaż jednocześnie miał wrażenie, że widział ja po raz pierwszy. Zrozumienie pojawiło nagle i jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi. To była Alessia! Ostatni raz widział ją kiedy jeszcze była dzieckiem, ale nie miał najmniejszych wątpliwości, że to ona. Córka tej dziewczyny, Renesmee, a więc i przybrana wnuczka Carlisle’a.
Cudownie, więc było jeszcze gorzej niż mógł przypuszczać. Nie dość, że ta cała wegetariańska rodzinka była zdrowo popieprzona, to teraz okazywało się, że wnuczka Carlisle’a szlaja się gdzie popadnie z wilkołakiem i nikt nie ma do niej o to pretensji! Co będzie w następnej kolejności? Pierwsze mieszane małżeństwo, a potem wampiry całkiem darują sobie picie jakiejkolwiek krwi i przerzucą się na toffi?
Nie, to jak nic był sygnał, że najwyższa pora się ewakuować. Do diabła z zemstą; nie chciał mieć z tym miejscem niczego wspólnego. Niepotrzebnie tracił czas, bo nie tylko przybycie do Miasta Nocy nie przyniosło mu sensownych informacji, które mógłby wykorzystać, ale wręcz coraz bardziej destruktywnie działało na jego nerwy i psychikę. Szybko kierował się w stronę lasu, przekonany, że lepiej było trzymać się od pewnych spraw z daleka, zamiast ryzykować, że…
Kiedy z impetem wpadł na kogoś, zachwiał się do tyłu i omal nie stracił równowagi, zdążył jeszcze pomyśleć, że całe to szaleństwo chyba zaczyna być zaraźliwe. Warknął rozdrażniony, szybko chwytając równowagę, ale nie zdążył nawet spojrzeć na znajdującą się przed nim postać, kiedy ta bezceremonialnie pchnęła go na najbliższe drzewo. Zbędne mu do życia powietrze uciekło mu z płuc, z gardła zaś wyrwał się zduszony, oszołomiony jęk, kiedy spojrzał wprost w przekrwione, błyszczące oczy stojącego przed nim mężczyzny. Silna dłoń chwyciła go za gardło, jakby chcąc go udusić, chociaż to przecież nie było możliwe.
– No proszę, proszę… – usłyszał zdławiony, przypominający warczenie głos. Owiał go obrzydliwy, stęchły oddech od którego pewne natychmiast by zwymiotował, gdyby był człowiekiem. – Co my tutaj mamy?
Oczy Amuna rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy przyjrzał się co najwyżej dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie o posturze ciężarowca. Facet nie miał na sobie koszuli, więc doskonale widział rysujące się pod skórą, pracujące w równym tempie mięśnie. Umięśnione ramiona, szerokie ramiona i imponująca klatka piersiowa to był dopiero początek, bo zdecydowanie gorsza była jego twarz. Surowa, wręcz bandycka, dodatkowo podkreślona przez obcięte przy samej skórze włosy. Kiedy przyjrzał się dokładniej, dostrzegł kilka blizn na ciele mężczyzny, dlatego szybko uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc drażnić przeciwnika zbyt obcesowym wpatrywaniem się w jego sylwetkę.
Ach, tak przy okazji – on również był wilkołakiem.
– Kim jesteś? – zapytał albo raczej warknął mężczyzna, przybliżając swoją twarz jeszcze bliżej Amuna. Od obrzydliwego odoru jego oddechu naprawdę można było zemdleć i to nawet w przypadku wampira.
– Ja… Wypuść mnie. – Spróbował zabrzmieć stanowczo, ale do jego głosu wkradła się nieco histeryczna, piskliwa nuta. Pogardliwy uśmiech wykrzywił już i tak szpetną twarz wilkołaka, który najwyraźniej świetnie bawił się, mogąc rozkoszować się jego strachem. – Właśnie wychodziłem, dlatego…
– Och, no jasne! – Mężczyzna roześmiał się. Nawet jego śmiech przypominał szczeknięcie, a na dodatek sprawił, że już i tak niebijące od dawna serce Amuna podskoczyło mu aż do samego gardła. – Jasne, że wychodzisz. Ale najpierw sobie porozmawiamy – zapowiedział niemal pogodnie wilkołak.
Zanim Amun się obejrzał, mężczyzna szarpnięciem odciągnął go od drzewa i dla odmiany przycisnął jego ciało do innego – i to bynajmniej w niedelikatny sposób. Rozległ się głośny trzask pękającego drewna, a potem jodła złamała się jak zapałka, posyłając na ziemię deszcz igieł. Kilka z nich opadło na wilkołaka, kalecząc mu skórę, ale ten nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Jedną ręką niedbale strząsnął igiełki, drugą wciąż trzymając za gardło oszołomionego Amuna.
– Więc? – zapytał znudzonym tonem mężczyzna. – To zaczyna być nudne. Odpowiadaj albo naprawdę zrobię coś, czego będziesz żałował. Kim jesteś?
– Amun…
Facet uśmiechnął się groźnie.
– To mi nic nie mówi. A wierz mi, znam wszystkich mieszkańców miasta… Wiem też, kiedy Dimitr spodziewa się gości, a ciebie raczej nie ma na liście. – Przybrał kpiarski ton, całkiem dobrze udając, że jest mi z tego powodu przykro. – Co więcej, z pewnego źródła wiem, że ktoś bez naszej wiedzy naruszył granice miasta. I coś mi się zdaje, że właśnie rozwiązałem ten problem – stwierdził, odsłaniając rząd ostrych jak brzytwa zębów.
Amun machinalnie spróbował zacisnąć obie dłonie na nadgarstku wilkołaka, żeby oderwać sobie jego rękę od gardła, ale to było równie bezsensowne, co próba znoszenia oddech mężczyzny. Właśnie tego od samego początku się obawiał, a teraz coś podpowiadało mu, że trafił na lubującego się w dręczeniu innych sadystę.
Niedobrze. Bardzo niedobrze…
– Masz mi coś ciekawego do powiedzenia, czy może od razu przejdziemy do rzeczy? – zagaił wilkołak, lekko przekrzywiając głowę. – Nikt nie powiedział, że powinienem dostarczyć cię przed oblicze Dimitra w kawałkach, jeśli w ogóle, dlatego…
– Zaczekaj! – Ręce mu drżały, kiedy zaczął w pośpiechu przeszukiwać swoją szatę. Coś zaszeleściło, a potem niewielka sakiewka wyślizgnęła się z kieszeni, lądując na ziemi. – Możemy się dogadać – zaproponował gorączkowo Amun, chwytając się pierwszej myśli, która mu się nasunęła. – Możemy… Panie, możemy…
– Co ty mi tutaj próbujesz wcisnąć? – żachnął się wilkołak, pogardliwie spoglądając na kilka monet, które wysunęły się z woreczka i teraz smętnie połyskiwały na ziemi. – Nie potrzebuję pieniędzy. A tym bardziej nie mam w zwyczaju targować się z wampirami! I tak dla twojej wiadomości, jestem Riddley – syknął.
Amun jęknął, coraz bardziej zdesperowany. Cholera, przecież każdy miał swoją cenę! Nawet wilkołaki, a on przecież nie mógł zginać teraz, na dodatek w takich warunkach i…
– Poczekaj! – powtórzył, chociaż mężczyzna jak na razie w żaden sposób nie próbować go atakować. – Proszę… Ja… Mam dla ciebie propozycję. Nie chodzi o pieniądze – dodał pośpiesznie. Przed oczami natychmiast stanął mu obraz tamtej ciemnowłosej pół-wampirzycy w ramionach wilkołaka. Nie był pewien, ale… – Mam… informację. Powiem ci coś, a ty, jeśli uznasz to za wystarczająco istotne, wypuścisz mnie? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie.
Wilkołak przez kilka ciągnących się w nieskończoność sekund wpatrywał się w Amuna obojętnym wzrokiem. Wampir zesztywniał, coraz bliższy tego, żeby pogodzić się z tym, ze za chwilę jednak umrze, że za chwilę…
I właśnie wtedy Riddley się uśmiechnął.

2 komentarze:

  1. Nieeeeeeeeeeeee! Błagam! Proszę! Nie!
    Niech ich nie ujawnia! Oni za słodko razem się prezentują!
    Nawet w książce nie lubiłam Amuna, a teraz go znienawidziłam.
    Cały rozdział czytałam w ogóle wstrząśnięta, nawet nie pomyślałam że Egipcjanin może się jeszcze pojawić w tym opowiadaniu a tu BUM! No ale racja mógł chcieć się zemścić... Ach nigdy nie byłam dobra w logicznym myśleniu i chyba nie będę. :)

    Ale rozdział podobał mi się, piszesz tak dobrze że pojawienie się nawet znienawidzonej postaci nie zniechęci mnie do czytania.

    Życzę weny na następne rozdziały i pozdrawiam :)

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  2. Amun jest serio popieprzony i mam go serdecznie dość. Najlepiej niech sobie umrze. Nikt tęsknić nie będzie, a inni nareszcie odetchnął z ulgą. W tym ja, bo już mam go serdecznie dość. Kurde, czemu akurat Riddley musiał się pojawić w tym momencie? Myślałam, że wybuchnę, kiedy Amun zaproponował mu układ. Niech tylko mi spróbuje rozbić to co jest pomiędzy Ali, a Arielem to obiecuję, że go uduszę. Chociaż to niemożliwe. Niech się wypcha trawą! Nie trawię gościa i życzę mu szybkiej śmierci. :D
    Rozdział genialny, a teraz lecę czytać następny^^
    Gabrysia :*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa