Amun
Stojąc
w cieniu wysokiej, sięgającej nieba sosny, Amun zastanawiać się, co – do
diabła – właściwie podkusiło go, żeby przyjechać do Miasta Nocy. Gniew, który
odczuwał jeszcze paręnaście godzin temu, teraz w końcu zelżał, kiedy do
głosu dopuścił zdrowy rozsądek, ale i tak jakaś część jego osobowości
pragnęła być właśnie tutaj. Instynkt zemsty od zawsze był u wampirów
niezwykle rozwinięty, a teraz sam mógł się o tym przekonać, gnany
pragnieniem tego, żeby odpłacić się wszystkim pięknym za nadobne, zwłaszcza, że
jakby nie patrzeć, ktoś posunął się do tego, żeby go upokorzyć – i to na
dodatek przy Kebi, jego żonie. Już samo to było nie do pomyślenia, a to
stanowiło dopiero jeden z wielu powodów.
Tak czy inaczej, przyjście do tego miejsca w pojedynkę
wydawało się idiotycznym pomysłem, ale nie dbał o to. Po pierwsze, nie
zamierzał tak po prostu odpuścić tego, że jakakolwiek kobieta mogłaby go tak
potraktować. A po drugie, gdyby nie wizyta partnerki Carlisle’a, tego
ciemnowłosego wampira i grupki mieszańców, sprawy nigdy nie potoczyłby się
tak, jak się potoczyły. Chociaż Benjamin i Tia wrócili do Egiptu
stosunkowo szybko, Amun i tak poczuł się zagrożony. Oni należeli do niego,
więc powinni być mu posłuszni, a jednak… Czego w takim razie mógł
spodziewać się przy następnej okazji? Tego, że ktokolwiek zwróci Benjamina
przeciwko niemu czy może znów zacznie namawiać Kebi do tego, żeby go zostawiła?
Takich rzeczy nie mówiło się kobietom, na dodatek tym, które dobrze wiedziały,
gdzie jest ich miejsce.
Żona musiała słuchać męża. Taka była tradycja, na dodatek
sięgająca wiele wieków przed tym, jak którykolwiek z tych ignorantów
przyszedł na świat. To nic, że świat parł do przodu, a kobietom coraz
częściej mieszało się w głowach, bredząc o tym, że mają jakiekolwiek
prawa. Zepsucie się szerzyło, ale Amun nie zamierzał go tolerować, zwłaszcza,
że sam namiętnie trwał przy raz zakorzenionych w psychice przekonaniach.
No dobrze, tylko co tak naprawdę zamierzał zrobić?
Zawahał się, po czym raz jeszcze spojrzał przed siebie, w stronę
okazałego pałacu czy też raczej rezydencji. Musiał przyznać, że budynek robił
wrażenie, podobni jak i otaczające go tereny, stanowiące utrzymany w idealnym
porządku ogród. Teraz, obserwując to wszystko, zaczął się zastanawiać, czy
zadzieranie z kimkolwiek jest takim dobrym pomysłem, zwłaszcza po tym, jak
mógł przyjrzeć się temu miejscu od wewnątrz ostatnim razem. Gdyby chodziło
tylko o żonę Carlisle’a czyli – co za tym szło – Cullenów, sprawa
wyglądałaby zgoła inaczej, ale teraz…
To dziwne miasto – Miasto Nocy – wydawało się zupełnie
innym światem, jakże różnym od tego w którym Amun przywykł funkcjonować na
co dzień. Nie bez powodu tak szybko ewakuował się po ślubie swojego podobno
przyjaciela („podobno”, bo prawdziwy przyjaciel nie próbuje rozbić ci rodziny,
prawda?). Wystarczyło kilka chwil, żeby zauważyć, jak niezwykłe i niebezpieczne
istoty zamieszkują te tereny – jak chociażby ta jasnowłosa dziewczyna, która na
swoje skinienie miała całą morderczą potęgę żywiołu ognia. Kiedy tak tańczyła
pośród płomieni, Amun uświadomił sobie, że ten jeden żywioł daje jej więcej
możliwości i jest jej bardziej posłuszny niż wszystkie cztery Benjaminowi.
To było niebezpieczne, a on nie zamierzał się narażać, zwłaszcza dla
kogoś, kogo mentalność tak znacznie różniła się od jego własnej. Bo gdyby
Carlisle należycie potrafił wymóc na swojej żonie posłuszeństwo, na pewno nie
byłaby na tyle niepokorna, żeby urządzić takie zamieszanie, jak wtedy, kiedy
pojawiła się w Egipcie.
O tak, Cullenowie urządzili się aż nazbyt dobrze, a to
wszystko komplikowało. Mieli potężnych przyjaciół, a Amun mimo wszystko
nie był na tyle naiwny, żeby w pojedynkę zaatakować kogoś, kto nie musiał
nawet się wysilać, żeby się bronić. Tutaj trzeba było wszystko przemyśleć, a nie
liczyć na chociażby łut szczęścia, jak to było w przypadku jego prób
wejścia do miasta. Przez cały czas obawiał się tego, że natrafi na wilkołaki,
które ostatnim razem pilnowały ukrytego za wodospadem korytarza, ale droga
minęła mu bez żadnych przeszkód. Jak na razie nikt nie miał pojęcia, że się
tutaj pojawił, ale Amun obawiał się, że to jedynie kwestia czasu. Musiał
wszystko przemyśleć i wyciągnąć sensowne wnioski, chociaż to wcale nie
było takie łatwe, zwłaszcza teraz, kiedy obserwował zgromadzonych w ogrodzie
nieśmiertelnych.
Hm, to wyglądało na jakąś uroczystość, chociaż Amun nie
miał pewności. Sądząc po muzyce, tańczących gościach i ogólnym
entuzjastycznym poruszeniu, chyba faktycznie trafił w sam środek jakiegoś
święta. Z zaciekawieniem obserwował blask świateł, krążące postaci i zastanawiał
się, co takiego mógł w takich warunkach zdziałać. Gdzieś w oddali
nawet dostrzegł tego ciemnowłosego wampira – chyba Theo czy jakoś tak – który
posunął się do ataku, kiedy się ostatnim razem widzieli i coś się w nim
zagotowało, ale nie był na tyle szalony, żeby dać ponieść się emocjom. Theo
zresztą nie wyglądał groźnie, trzymając w ramionach drobna, pyskatą
brunetkę, którą Amun również miał już okazję poznać. Dziewczyna wyginała się,
śmiała i rzucała partnerowi prowokujące spojrzenia, jednocześnie
odrzucając głowę do tyłu, żeby odsłonić smukłą, poznaczoną błękitnym labiryntem
żył szyję.
Cóż, patrzenie na nich nie pomagało. Amun tak naprawdę nie
wiedział, co chciał zrobić, a kiedy tak stał skryty w mroku, poważnie
zaczynał wątpić w to, czy trwanie w pragnieniu zemsty ma jakikolwiek
sens. Kiedy emocje opadły, a on na powrót uprzytomnił sobie powagę
sytuacji, zaczęło więc go korcić, żeby darować sobie zemstę i po prostu o upokorzeniach
zapomnieć, koncentrując się na próbach odzyskania tego, co podczas wizyty
tamtej grupy zostało zakłócone. Najważniejsze było upewnienie się, że w Kebi
nikt nie zasiał ziarna zwątpienia i dopilnowanie, żeby Benjamin i Tia
nie wpadli na pomysł tego, żeby się usamodzielnić. Żadne więcej problemy nie
były mu potrzebne, a przynajmniej do tego próbował samego siebie
przekonać.
Tak, ale z drugiej strony, mógł się przynajmniej dla
pewności rozejrzeć, skoro już tutaj był. Zdezorientowany, zajęty bitwą z własnymi
myślami, bez pośpiechu ruszył przed siebie, kierując się w stronę
Niebiańskiej Rezydencji. Jego kroki były prawie niesłyszalne i jedynym
zdradzającym jego obecność dźwiękiem, był cichy szelest materiału jego ubrania,
który ocierał się o marmurowe wampirze ciało przy każdym kroku. Amun nie
śpieszył się, uważnie rozglądając się dookoła i spoglądając na wysoki,
solidny mur, który oddzielał ogrody i tereny rezydencji od reszty świata.
Siedziba w istocie godna króla, chociaż ten cały Dimitr wydawał się
Amunowi kimś zupełnie niegodnym, kimś kto wziął się znikąd. Jedyną prawdziwą
władzą byli Volturi i to ich tak naprawdę należało się obawiać.
Swoją drogą, ciekawe co Aro i jego bracia
powiedzieliby, gdyby dowiedzieli się o tym dziwnym miejscu…?
Taka możliwość wydawała się kusząca, ale Amun prawie
natychmiast ją odrzucił i to z więcej niż jednego powodu. Po
pierwsze, nie chciał ingerować w działania królewskiej rodziny wampirów;
po drugie, wtedy musiałby się przyznać do tego, że wiedział o Mieście Nocy
już wcześniej, a to mogłoby się skończyć różnie; po trzecie, nie zamierzał
znaleźć się w sytuacji, w której musiałby posłużyć Volturi za
przewodnika albo wręcz brać czynny udział w ewentualnej wyprawie związanej
z zadecydowaniem o losie tego miejsca i jego mieszkańców.
Och, jeszcze po czwarte – a przy tym najważniejsze.
Gdyby spotkał się z Aro, wtedy musiałby zdradzić istnienie Benjamina, a to
zdecydowanie nie było mu na rękę. Volturi jak nic przekabaciliby chłopaka na
swoją stronę, żądni jego zdolności, a Amun nie zamierzał na to pozwolić.
Te włoskie szumowiny już raz odebrały mu podopiecznego, chociaż wszystko odbyło
się tak sprawnie i gładko, że wyglądało tak, jakby Demetri sam podjął
decyzję. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że to sprawka Chelsea, ale lepiej było
nie roztrząsać tej sprawy na głos. Pewne kwestie po prostu rozsądniej było
przemilczeć i tak było w tym przypadku.
Tak swoją drogą, Miast Nocy było równie potężne, co sama
Volterra. Amun nie chciał posunąć się do wyciągania zbyt pochopnych wniosków,
ale skłonny był zaryzykować stwierdzenie, że Dimitr i jego ludzie są nawet
potężniejsi. Nawet mimo darów „piekielnych bliźniąt”, rezultat ewentualnej
wojny do samego końca stałby pod znakiem zapytania – ale niezależnie od tego,
kto by zwyciężył, Amun nie był na tyle zdesperowany, żeby stać się powodem
wybuchu tak poważnego konfliktu, zwłaszcza, że ten mógłby zachwiać strukturą
całego świata nieśmiertelnych, a to jak nic byłoby niebezpieczne.
Otaczający rezydencję mur dawał dość cienia, żeby Amun czuł
się całkiem swobodnie. Nikt nie powinien go zobaczyć, a jeśli dobrze
pójdzie, panujące zamieszanie spowoduje, że nikt nie zwróci uwagi na jego
zapach. Dziwnie pewny tej kwestii, spokojnym krokiem ruszył wzdłuż muru,
nasłuchując i uważnie rozglądając się dookoła, chociaż sam nie był pewien,
czego wypatruje. Szedł przed siebie, chociaż rozsądniejsze wydawało się
skorzystanie z okazji i znalezienie sobie jakiejś kryjówki,
ewentualnie posłanie siebie samego do diabła, schowanie dumy do kieszeni i powrót
do domu. Tak byłoby lepiej, oczywiście, ale coś jednak ciągnęło go bliżej
rezydencji, kusząc obietnicą jakiegoś sensownego planu, czegokolwiek…
Muzyka znacznie ucichła, kiedy znalazł się niemal całkiem
po drugiej stronie otoczonego przez mur pasma ziemi. Amun westchnął i na
moment przystanął, oglądając się za siebie. Jaki to właściwie miało sens, to
całe krążenie i szukanie szczęścia? Dobre pomysły przecież nie spadając z nieba;
nagle nie wpadnie na coś, co wyda mu się obiecująco i sprawi, że poczuje
się przynajmniej trochę lepiej. Po prawdzie to z własnej głupoty tracił
czas, na dodatek niepotrzebnie ryzykując nieprzyjemności, a w najgorszym
wypadku nawet śmierć. Nie żeby sądził, że zabiją go za samą tylko obecność w tym
miejscu, ale jeśli Esme chociaż słowem wspomniała o tym, co miało miejsce w jego
domu w Egipcie, reakcje mogą być różne. Niestety, ale przekonania rzekomo
„cywilizowanego” świata od zawsze bywały dość problematyczne, więc i tym
razem jak nic musiało być podobnie.
Właśnie wtedy usłyszał czyjś śmiech. Cały zesztywniał i niespokojnie
rozejrzał się dookoła, żeby z ulgą stwierdzić, że dźwięk dochodzi z drugiej
strony muru i nie ma żadnego związku z jego obecnością. Śmiech
rozległ się ponownie, cichy i melodyjny, a Amun zauważył mimochodem,
że musi należeć do bardzo młodej dziewczyny – a przynajmniej teoretycznie,
bo określenie wieku w przypadku nieśmiertelnych stanowiło często trudne
zadanie, zwłaszcza, że pierwsze wrażenie bywa mylne.
Kolejna bezwstydna para zakochanych urządza sobie potajemna
schadzkę, pomyślał z obrzydzeniem.
Powinien był się wycofać, ale nie zrobił tego, dalej tkwiąc w tym samym
miejscu i nasłuchując. Kiedy przekonał się, że osoby po drugiej stronie
nie są świadome jego obecności, ostrożnie przesunął się bliżej muru. Pod
wpływem impulsu wsparł stopę na nierówności w murze, wyciągnął obie ręce
ku górze i spróbował się wybić, usiłując znaleźć jakieś oparcie na dłoni.
Udało mu się z łatwością, dlatego po chwili z lekkością podciągnął
się jeszcze wyżej, w kilka sekund później będąc w stanie zajrzeć na
drugą stronę.
W cieniu drzew i muru, wtuleni w siebie, wirowali
chłopak i dziewczyna. Na pierwszy rzut oka był w stanie stwierdzić,
że drobna brunetka w kremowej, przylegającej do ciała sukience należy do
tych dziwnych mieszańców, do których istnienia Amun do tej pory nie był w stanie
przywyknąć. Ciemne włosy podskakiwały przy każdym ruchu, blada skóra była
zarumieniona od krążącej w żyłach krwi. Pół-wampirzyca miała lśniące, ciemne
oczy i urzekający uśmiech, którym raz po raz czarowała swojego towarzysza.
Jeśli chodziło o chłopaka…
Słodki Jezu, to był wilkołak!
Z wrażenia omal nie zsunął się z muru, ogarnięty
instynktownym pragnieniem ucieczki. Doskonale czuł raniący jego nozdrza,
wzbudzający niepokój zapach, mogący należeć wyłącznie do któregoś z synów
księżyca. Wilkołaki również były jednym z powodów, dla których zdecydował
się szybciej opuścić Miasto Nocy przy ostatniej wizycie. To był szok przekonać
się, że istoty o których sądził, że Volturi je wytępili, w rzeczywistości
żyły i miały się dobrze. Te wszystkie wampiry były nienormalne, jeśli szły
z tymi bestiami na jakiekolwiek układy! Co więcej, wiedział przecież, że
dzieci księżyca stanowiły rodzaj tutejszej straży – opiekunów porządku, jak na
ironię!
Mimo wszystko towarzyszący dziewczynie chłopak nie wyglądał
jak inni jego pobratymcy. Ciemnowłosy, blady i o dość wątłej budowie, nie
sprawiał wrażenia groźnego, ale Amun nie zamierzał pozwolić, żeby zwiodło go
coś tak błahego jak wygląd. Wilkołaki bywały zwodnicze, a on wolał być
ostrożny, zwłaszcza w miejscu, gdzie nikomu nie ufał.
Dziewczyna zaśmiała się znowu, po czym – w tamtym
momencie Amunowi szczęka omal nie opadła do samej ziemi – uniosła się na
palcach i z figlarnym uśmiechem, musnęła wargami odsłonięty policzek
swojego towarzysza. Tym razem to chłopak się zaśmiał, po czym okręcił swoją
towarzyszkę tak, że ta wygięła się do tyłu niczym zawodowa tancerka; sam
nachylił się, jakby chcąc ją pocałować, chociaż – dzięki Bogu! – ostatecznie
tego nie zrobił.
– Ali! – zaoponował, bo ze śmiechem potrząsnęła głową,
uderzając go długimi ciemnymi lokami po twarzy; na moment spoważniał i ją
puścił, żeby prawie natychmiast z powrotem ze śmiechem złapać, bo
zachwiała się i z piskiem poleciała do tyłu.
Tego było Amunowi zbyt wiele. Bezszelestnie zsunął się z muru,
znów lądując na zewnątrz i w popłochu wycofując się do tyłu, chociaż
wygłupiająca po drugiej stronie para nie zauważyłaby go nawet wtedy, gdyby
zaczął tańczyć balet za ich plecami. Byli zbyt zajęci sobą i niech im
będzie – a przynajmniej byłoby, gdyby nie to, kim byli!
Ali… To imię wydało mu się znajome, podobnie jak i dziewczyna,
chociaż jednocześnie miał wrażenie, że widział ja po raz pierwszy. Zrozumienie
pojawiło nagle i jeszcze bardziej wytrąciło go z równowagi. To była
Alessia! Ostatni raz widział ją kiedy jeszcze była dzieckiem, ale nie miał
najmniejszych wątpliwości, że to ona. Córka tej dziewczyny, Renesmee, a więc
i przybrana wnuczka Carlisle’a.
Cudownie, więc było jeszcze gorzej niż mógł przypuszczać.
Nie dość, że ta cała wegetariańska rodzinka była zdrowo popieprzona, to teraz
okazywało się, że wnuczka Carlisle’a szlaja się gdzie popadnie z wilkołakiem
i nikt nie ma do niej o to pretensji! Co będzie w następnej
kolejności? Pierwsze mieszane małżeństwo, a potem wampiry całkiem darują
sobie picie jakiejkolwiek krwi i przerzucą się na toffi?
Nie, to jak nic był sygnał, że najwyższa pora się
ewakuować. Do diabła z zemstą; nie chciał mieć z tym miejscem niczego
wspólnego. Niepotrzebnie tracił czas, bo nie tylko przybycie do Miasta Nocy nie
przyniosło mu sensownych informacji, które mógłby wykorzystać, ale wręcz coraz
bardziej destruktywnie działało na jego nerwy i psychikę. Szybko kierował
się w stronę lasu, przekonany, że lepiej było trzymać się od pewnych spraw
z daleka, zamiast ryzykować, że…
Kiedy z impetem wpadł na kogoś, zachwiał się do tyłu i omal
nie stracił równowagi, zdążył jeszcze pomyśleć, że całe to szaleństwo chyba
zaczyna być zaraźliwe. Warknął rozdrażniony, szybko chwytając równowagę, ale
nie zdążył nawet spojrzeć na znajdującą się przed nim postać, kiedy ta
bezceremonialnie pchnęła go na najbliższe drzewo. Zbędne mu do życia powietrze
uciekło mu z płuc, z gardła zaś wyrwał się zduszony, oszołomiony jęk,
kiedy spojrzał wprost w przekrwione, błyszczące oczy stojącego przed nim
mężczyzny. Silna dłoń chwyciła go za gardło, jakby chcąc go udusić, chociaż to
przecież nie było możliwe.
– No proszę, proszę… – usłyszał zdławiony, przypominający
warczenie głos. Owiał go obrzydliwy, stęchły oddech od którego pewne
natychmiast by zwymiotował, gdyby był człowiekiem. – Co my tutaj mamy?
Oczy Amuna rozszerzyły się w geście niedowierzania,
kiedy przyjrzał się co najwyżej dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie o posturze
ciężarowca. Facet nie miał na sobie koszuli, więc doskonale widział rysujące
się pod skórą, pracujące w równym tempie mięśnie. Umięśnione ramiona,
szerokie ramiona i imponująca klatka piersiowa to był dopiero początek, bo
zdecydowanie gorsza była jego twarz. Surowa, wręcz bandycka, dodatkowo
podkreślona przez obcięte przy samej skórze włosy. Kiedy przyjrzał się
dokładniej, dostrzegł kilka blizn na ciele mężczyzny, dlatego szybko uciekł
wzrokiem gdzieś w bok, nie chcąc drażnić przeciwnika zbyt obcesowym
wpatrywaniem się w jego sylwetkę.
Ach, tak przy okazji – on również był wilkołakiem.
– Kim jesteś? – zapytał albo raczej warknął mężczyzna,
przybliżając swoją twarz jeszcze bliżej Amuna. Od obrzydliwego odoru jego
oddechu naprawdę można było zemdleć i to nawet w przypadku wampira.
– Ja… Wypuść mnie. – Spróbował zabrzmieć stanowczo, ale do
jego głosu wkradła się nieco histeryczna, piskliwa nuta. Pogardliwy uśmiech
wykrzywił już i tak szpetną twarz wilkołaka, który najwyraźniej świetnie
bawił się, mogąc rozkoszować się jego strachem. – Właśnie wychodziłem, dlatego…
– Och, no jasne! – Mężczyzna roześmiał się. Nawet jego
śmiech przypominał szczeknięcie, a na dodatek sprawił, że już i tak
niebijące od dawna serce Amuna podskoczyło mu aż do samego gardła. – Jasne, że
wychodzisz. Ale najpierw sobie porozmawiamy – zapowiedział niemal pogodnie
wilkołak.
Zanim Amun się obejrzał, mężczyzna szarpnięciem odciągnął
go od drzewa i dla odmiany przycisnął jego ciało do innego – i to
bynajmniej w niedelikatny sposób. Rozległ się głośny trzask pękającego
drewna, a potem jodła złamała się jak zapałka, posyłając na ziemię deszcz
igieł. Kilka z nich opadło na wilkołaka, kalecząc mu skórę, ale ten nie
zwrócił na to najmniejszej uwagi. Jedną ręką niedbale strząsnął igiełki, drugą
wciąż trzymając za gardło oszołomionego Amuna.
– Więc? – zapytał znudzonym tonem mężczyzna. – To zaczyna
być nudne. Odpowiadaj albo naprawdę zrobię coś, czego będziesz żałował. Kim
jesteś?
– Amun…
Facet uśmiechnął się groźnie.
– To mi nic nie mówi. A wierz mi, znam wszystkich
mieszkańców miasta… Wiem też, kiedy Dimitr spodziewa się gości, a ciebie
raczej nie ma na liście. – Przybrał kpiarski ton, całkiem dobrze udając, że
jest mi z tego powodu przykro. – Co więcej, z pewnego źródła wiem, że
ktoś bez naszej wiedzy naruszył granice miasta. I coś mi się zdaje, że
właśnie rozwiązałem ten problem – stwierdził, odsłaniając rząd ostrych jak
brzytwa zębów.
Amun machinalnie spróbował zacisnąć obie dłonie na
nadgarstku wilkołaka, żeby oderwać sobie jego rękę od gardła, ale to było
równie bezsensowne, co próba znoszenia oddech mężczyzny. Właśnie tego od samego
początku się obawiał, a teraz coś podpowiadało mu, że trafił na lubującego
się w dręczeniu innych sadystę.
Niedobrze. Bardzo niedobrze…
– Masz mi coś ciekawego do powiedzenia, czy może od razu
przejdziemy do rzeczy? – zagaił wilkołak, lekko przekrzywiając głowę. – Nikt
nie powiedział, że powinienem dostarczyć cię przed oblicze Dimitra w kawałkach,
jeśli w ogóle, dlatego…
– Zaczekaj! – Ręce mu drżały, kiedy zaczął w pośpiechu
przeszukiwać swoją szatę. Coś zaszeleściło, a potem niewielka sakiewka
wyślizgnęła się z kieszeni, lądując na ziemi. – Możemy się dogadać –
zaproponował gorączkowo Amun, chwytając się pierwszej myśli, która mu się
nasunęła. – Możemy… Panie, możemy…
– Co ty mi tutaj próbujesz wcisnąć? – żachnął się wilkołak,
pogardliwie spoglądając na kilka monet, które wysunęły się z woreczka i teraz
smętnie połyskiwały na ziemi. – Nie potrzebuję pieniędzy. A tym bardziej
nie mam w zwyczaju targować się z wampirami! I tak dla twojej
wiadomości, jestem Riddley – syknął.
Amun jęknął, coraz bardziej zdesperowany. Cholera, przecież
każdy miał swoją cenę! Nawet wilkołaki, a on przecież nie mógł zginać
teraz, na dodatek w takich warunkach i…
– Poczekaj! – powtórzył, chociaż mężczyzna jak na razie w żaden
sposób nie próbować go atakować. – Proszę… Ja… Mam dla ciebie propozycję. Nie
chodzi o pieniądze – dodał pośpiesznie. Przed oczami natychmiast stanął mu
obraz tamtej ciemnowłosej pół-wampirzycy w ramionach wilkołaka. Nie był
pewien, ale… – Mam… informację. Powiem ci coś, a ty, jeśli uznasz to za
wystarczająco istotne, wypuścisz mnie? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak
pytanie.
Wilkołak przez kilka ciągnących się w nieskończoność
sekund wpatrywał się w Amuna obojętnym wzrokiem. Wampir zesztywniał, coraz
bliższy tego, żeby pogodzić się z tym, ze za chwilę jednak umrze, że za
chwilę…
I właśnie wtedy Riddley się uśmiechnął.
Nieeeeeeeeeeeee! Błagam! Proszę! Nie!
OdpowiedzUsuńNiech ich nie ujawnia! Oni za słodko razem się prezentują!
Nawet w książce nie lubiłam Amuna, a teraz go znienawidziłam.
Cały rozdział czytałam w ogóle wstrząśnięta, nawet nie pomyślałam że Egipcjanin może się jeszcze pojawić w tym opowiadaniu a tu BUM! No ale racja mógł chcieć się zemścić... Ach nigdy nie byłam dobra w logicznym myśleniu i chyba nie będę. :)
Ale rozdział podobał mi się, piszesz tak dobrze że pojawienie się nawet znienawidzonej postaci nie zniechęci mnie do czytania.
Życzę weny na następne rozdziały i pozdrawiam :)
Lila
Amun jest serio popieprzony i mam go serdecznie dość. Najlepiej niech sobie umrze. Nikt tęsknić nie będzie, a inni nareszcie odetchnął z ulgą. W tym ja, bo już mam go serdecznie dość. Kurde, czemu akurat Riddley musiał się pojawić w tym momencie? Myślałam, że wybuchnę, kiedy Amun zaproponował mu układ. Niech tylko mi spróbuje rozbić to co jest pomiędzy Ali, a Arielem to obiecuję, że go uduszę. Chociaż to niemożliwe. Niech się wypcha trawą! Nie trawię gościa i życzę mu szybkiej śmierci. :D
OdpowiedzUsuńRozdział genialny, a teraz lecę czytać następny^^
Gabrysia :*