Layla
Gdzieś w oddali rozległ
się krzyk Alessi. Layla syknęła i zerwała się na równe nogi, błyskawicznie
odskakując, żeby zejść z drogi potężnemu językowi ognia, który znikąd
wystrzelił w jej stronę. Blask płomieni na moment ją oślepił, tym bardziej,
że blask żywiołu nie pojawił się dlatego, że to ona go wezwała.
Odskoczyła,
potknęła się o własne nogi i z trudem odzyskała równowagę. W korytarzu
ponownie zapanowała cisza i ciemność, chociaż przed oczami wciąż tańczyły
jej kolorowe plamy, bo jej oczy nie nadążały za zmianami oświetlenia. Dyszała
ciężko, wciąż czując przyjemne ciepło, które towarzyszyło pojawieniu się ognia,
chociaż równie dobrze mogło mieć związek z jej darem. Wieczna gorączka
uniemożliwiała określenie rzeczywistej temperatury, Layla zresztą była tak
oszołomiona i zadyszana, że nawet jak normalna pół-wampirzyca miałaby z tym
problem.
Właściwie
wyczuła niż usłyszała, że Marco poruszył się za jej plecami. Odwróciła się
błyskawicznie i spojrzała na ojca, ale nie była na tyle głupia, żeby znów
spróbować się posuwać w głąb korytarza, tym bardziej, że wampir nawet nie
próbował się do niej zbliżać. Co więcej, nawet nie spoglądał w jej stronę,
zapatrzony w przestrzeń. Rubinowe tęczówki miał rozszerzone do granic
możliwości, a Layla z niedowierzaniem uprzytomniła sobie, że wampir
naprawdę się wystraszył – i że najprawdopodobniej bał się o nią.
– O bogini,
co to było? – zapytała Alessia, przerywając panującą ciszę. Wykorzystała fakt,
że Carlisle również był oszołomiony, żeby uciec z zasięgu jego rąk i w ułamku
sekundy zmaterializowała się u boku Layli.
Layla
jedynie pokręciła głową. Nie potrafiła zebrać myśli, a tym bardziej
sensownie odpowiedzieć na pytanie bratanicy, skoro sama miała wątpliwości co do
tego, co widziała… Albo raczej czego nie widziała, bo naprawdę trudno było jej
określić źródło płomieni. Co prawda mogłaby przysiąc, że ogień pojawił się
znikąd, a płomienie strzelały ze ścian, ale to wydawało się brzmieć
nieprawdopodobnie. Nie aż tak, jeśli wziąć pod uwagę miejsce w którym się
znajdowali, ale jednak nie stanowiło czegoś, co widywało się na co dzień, nawet
w Mieście Nocy.
Co tutaj
się dzieje?, przeszło jej przez myśl. Z opóźnieniem uprzytomniła
sobie, że przynajmniej przestała płakać, chociaż twarz nadal miała wilgotną od
łez. Pospiesznie uniosła rękę i otarła oczy wierzchem dłoni, nawet jeśli w ciemności
to i tak nie miało żadnego sensu. Gniew wciąż gdzieś w niej był,
krążąc na granicy jej świadomości, ale na powrót była w stanie nad nim
zapanować. Jakaś część jej pragnęła zemścić się za ból, który mentalnie zadał
jej ojciec, ale jednocześnie była za to otrzeźwienie wdzięczna, chociaż sama
nie była pewna dlaczego. Dziękowanie za ból byłoby czymś co najmniej dziwnym,
zwłaszcza, kiedy jej katem po raz kolejny okazał się Marco.
– Nie wiem,
Ali – odezwała się w końcu, wzdychając ciężko. – Nie wiem nawet, czy
dobrze widziałam, że… Cholera, czy wam też się zdawało, że ten ogień wychodził
ze…?
– Ze ścian?
– dopowiedział bezbarwnym tonem Marco, mrugając pośpiesznie i starając się
zapanować nad emocjami oraz wyrazem twarzy. Lekko zmarszczył brwi, wyraźnie
poruszony tym, co mogło się wydarzyć. – Jak najbardziej. Dobrze jest wiedzieć,
że jednak wszystko jest ze mną w porządku.
Naszła ją
chęć, żeby jakoś jego wypowiedź skomentować, zrobić cokolwiek, ale z jakiegoś
powodu zdecydowała się powstrzymać. Wciąż była oszołomiona, chociaż miało to
związek nie tyle z pojawieniem się ognia albo tym, że Marco ją zaatakował,
ale tym, że to ona była w stanie mu się sprzeciwić. Na samo wspomnienie
szału, w który chwilę wcześniej wpadła, przeszedł ją przyjemny dreszcz.
Poczuła się naprawdę silna, tym bardziej, że w końcu przekonała samą
siebie, iż nie jest taka słaba, jak mogłaby podejrzewać. Skoro raz udało jej
się oprzeć ojcu, być może jeszcze istniała szansa na to, że uda jej się od
niego uwolnić – zwłaszcza, że w końcu po tych latach wykrzyczała mu w twarz
wszystko, co myślała na jego temat, a on nawet jej nie uderzył. Pomijając
fakt, że spróbował zapanować nad nią w dość okrutny i wyszukany
sposób, brak rękoczynów chyba można było uznać za postęp, a przynajmniej
tak jej się wydawało.
Najbardziej
niepokoiło ją to, że z jakiegoś powodu wierzyła w to, że Marco
naprawdę nie chciał nigdy Alessi skrzywdzić. Pragnęła przekonać samą siebie, że
to wcale nie był wypadek i inicjatywa bratanicy, ale jakaś cząsteczka jej
zdawała sobie sprawę z tego, że wampir był z nią szczery. Zwłaszcza,
że jego argumentacja była aż nadto sensowna – Ali była w wieku, kiedy
niezdolność do zapanowania nad mocną była czymś równie naturalnym, co zmiany
humorów, bezpośrednio powiązane z szalejącymi hormonami.
Och,
dlaczego Marco wciąż musiał robić coś, co uniemożliwiało jej znienawidzenie
go?!
Teraz nie
robił nic, ale to i tak nie zmieniało faktu, że nie mogła go zaatakować.
Nie dlatego, że nie czuła się dość silna – wręcz przeciwnie, bo czuła większą
pewność siebie i energię niż kiedykolwiek od momentu, w którym
znalazła się w tym miejscu, a ojciec stanął na jej drodze – ale
przede wszystkim z rozsądku. W jeszcze jednej kwestii Marco miał
racje i nie mogła temu zaprzeczyć: z tym miejscem coś było nie tak,
więc musieli się stąd wydostać. Do tego z kolei potrzebowali trochę dobrej
woli i energii, żeby zacząć ze sobą współpracować. Nie podobało jej się
to, ale co innego mogła zrobić? W końcu potrzebowała ognia, żeby ojca
zabić, a pożar w wąskim, odciętym korytarzu był ostatnią rzeczą,
której teraz wszyscy potrzebowali.
– Hm, to
jest zastanawiające… – usłyszała i wzdrygnęła się mimowolnie, jak zawsze
kiedy Marco odzywał się bez ostrzeżenia. W zasadzie wzdrygała się przy nim
co chwilę, chociaż sama nie była pewna, dlaczego za nic w świecie nie
potrafi oswoić się z jego obecnością. Przecież próbowała, ale najwyraźniej
przeszłość nie zamierzała tak łatwo ustąpić miejsca rzeczywistości.
– O tak,
zabójcza pułapka. Nic tylko się fascynować – żachnęła się, nagle pragnąć
roześmiać się histerycznie, bo czuła się trochę tak, jakby po raz kolejny
komentowała dziwne zachowanie Rufusa. Że też akurat Marco musiał jej o wampirze
przypomnieć!
– Żeby
zrozumieć, czasami wypada się fascynować – odparł, rzucając jej krótkie,
wymowne spojrzenie. Przeszedł ją zimny dreszcz, ale spróbowała nie dać nic po
sobie poznać. – Nie sądzisz, że coś w tym jest, Laylo? Mamy problem, a żeby
go rozwiązać, trzeba…
– Błagam,
przynajmniej ty jeden nie próbuj uczyć mnie filozofii – jęknęła, nie
zastanawiając się nad doborem słów. Marco uniósł brwi, ale przynajmniej nie
odpowiedział, a tym bardziej nie próbował zadać jej żadnych pytań. Nie
zamierzała wspominać mu o Rufusie, a mniej więcej do tego
sprowadzałaby się ich rozmowa, gdyby się na nią zdecydowali. – Dobrze. Więc co
to jest? Jakieś miotacze ognia albo…
– Nie mam
pojęcia, ale cholernie mi się to nie podoba.
To był
jeden z tych nielicznych momentów, kiedy chcąc nie chcąc musiała się z nim
zgodzić. Nie podobało jej się to, ale chyba nie mieli wyboru, poza tym wszystko
wydawało się lepszą alternatywą, jeśli tylko mogli odsunąć na bok temat tego,
co wydarzyło się chwilę wcześniej. Zaletą jej ojca od zawsze było to, że myślał
praktycznie, potrafiąc odstawić na bok emocje, jeśli tego akurat wymagała
sytuacja. W tym momencie było jej to na rękę, chociaż jednocześnie czuła
się okropnie z myślą o tym, że coś po raz kolejny powstrzymało ją
przed zrobieniem tego, co wydawało jej się słuszne. Pragnęła walczyć z Marco,
jakoś się go pozbyć i uciec, ale nie mogła.
Marco wciąż
obserwował uważnie jakiś punkt w ciemnościach, chociaż Layla była pewna,
że niczego nie widział. Sama również nie była w stanie dostrzec w mroku
niczego, co stanowiłoby dla niej jakikolwiek punkt podparcia, a tym
bardziej pozwoliło zrozumieć to z czym miała do czynienia. Wiedziała
jedynie, że coś jest na rzeczy i że musieli znaleźć jakiś sensowny sposób
na to, żeby kolejny raz wyjść z problemów cało.
– Wydaje mi
się, że ogień pojawił się, kiedy Layla się poruszyła – odezwał się milczący do
tej pory Carlisle, decydując się podejść bliżej. – To tylko moje
przypuszczenia, ale jeśli to nie była zasługa Layli…
– Co masz
na myśli twierdząc, że „jeśli to nie jej zasługa”? – przerwał mu Marco, jednocześnie
zaintrygowanym i rozdrażnionym tonem. Zdawał się poirytowany tym, że
wampir mógł wiedzieć cokolwiek więcej na temat jego córki.
– Nic
takiego – zamknęła mu usta Layla, nie pozwalając Carlisle’owi udzielić
odpowiedzi. Nie chciała, żeby ojciec wiedział o jej zdolnościach, a tym
bardziej o tym, że ogień z jakiegoś powodu nie chciał być jej
posłuszny. – Lepiej powiedz mi, co powinniśmy zrobić teraz – poprosiła;
patrzyła na Carlisle’a, bo tak było łatwiej, ale pytanie tak naprawdę było
skierowane do wszystkich.
Marco
zacisnął usta i pokręcił głową.
– Będziemy
musieli zaryzykować i spróbować tamtędy przejść – stwierdził, jakby to
było najoczywistszą rzeczą na świecie.
– I co
jeszcze? Jeśli to w istocie działa tak, jak sądzę, będziemy mieli poważne
problemy – zaoponował natychmiast doktor, spoglądając na wampira z niedowierzaniem.
– Rozsądniej będzie zawrócić. Może jest tutaj jakaś inna droga, cokolwiek...
Layla
poczuła względem wampira wdzięczność, bo przynajmniej więcej nie sugerował jej,
żeby próbowała cokolwiek zrobić. Zrozumiał, a ona to doceniała, chociaż
jednocześnie czuła się bezużyteczna. Przecież powinna być w stanie
okiełzać płomienie bez większego problemu, a przynajmniej taką miała
nadzieję. Gdyby tylko była w stanie się skoncentrować, może w końcu
zdołałaby pokonać blokadę, która uniemożliwiała jej wykorzystanie zdolności.
Chwilę wcześniej prawie jej się to udało, a teraz nie chodziło nawet o to,
żeby zranić Marco.
Może jeśli
skoncentruje się na praktycznej części takiego planu, przyjdzie jej to łatwiej i w końcu
udowodni sobie i wszystkim w koło, że wcale nie jest wystraszoną,
bezradną istotą, która nie potrafi o siebie zadbać…
– Nie
możemy zawrócić – wyjaśnił niecierpliwie Marco – bo po drodze nie było ani
jednego rozwidlenia czy skrętu. Może wy nie zwracacie uwagi na szczegóły, ale
ja tak i jestem tego absolutnie pewien.
– Ma rację
– przyznała cicho Alessia. – Też rozglądałam się dookoła. Niczego nie
zauważyłam, więc moglibyśmy co najwyżej wrócić do miejsca, gdzie wszystko się
zawaliło.
– Dziękuję
bardzo. – Marco wzniósł oczy ku górze, po czym teatralnie westchnął. –
Przynajmniej ty jedna potrafisz docenić to, co mówię.
Alessia
spojrzała na wampira pustym wzrokiem.
– Mówię
tylko to, co jest – przypomniała mu cicho. – Nie zgadzam się z tobą, a tym
bardziej cię nie popieram. A rozglądałam się jedynie dlatego, że miałam
nadzieję, że jakoś uda nam się od ciebie uciec – oznajmiła wprost, spoglądając
na wampira wyzywająco.
– Ali… – upomniał
ją cicho Carlisle, ale w jego oczach Layla dostrzegła dumę. Po prostu bał
się o to, że dziewczyna sprowokuje Marco do tego, żeby spróbował ją
uderzyć.
– Ja się go
nie boję, dziadku – zapewniła pewnym głosem. – Chyba nie warto przejmować się
kimś, kto krzywdzi własne dzieci.
Marco
zacisnął usta, ale nie wyglądał na rozeźlonego. Znów tylko westchnął, kręcąc z niedowierzaniem
głową nad słowami wnuczki.
– Myśl
sobie o mnie co ci się żywnie podoba, mi bella, ale to i tak nie
zmienia faktu, że jesteś do mnie bardzo podobna. Albo raczej do swojego ojca –
Gabriel jest równie dumny… To cecha typowa dla Licavolich.
– Nie
zamierzam być z tego dumna, jeśli do tego zmierzasz – warknęła Alessia. –
Jestem córką swego ojca. A z tobą nie zamierzam mieć nic wspólnego, dziadku –
dodała, ostatnie słowo wypowiadając tak, jakby to była najgorsza obelga.
Wampir nie
odpowiedział, a jedynie uśmiechnął się chłodno. Uważnie obserwował
Alessię, dokładnie analizując każdy jej ruch i słowo. Layla zauważyła, że
wzrok jej ojca przesunął się po całej smukłej postaci dziewczyny, ostatecznie
zatrzymując się na twarzy. Marco wydawał się całym sobą chłonąć nie tylko
wygląd, ale również charakter i słowa Ali, jakby chcąc zachować je w pamięci
tak wyraźnie, jak tylko byłoby to możliwe. Nie miała pojęcia, co powinna o tym
myśleć, ale i tak jej się to nie podobało. Alessia zaczynała być coraz
odważniejsza, a to mogło się skończyć różnie, zwłaszcza, że wciąż nie
zdawała sobie sprawy z tego, czego potrafił dokonać Marco.
Przez
cały czas się kłócimy. To też nie wróży najlepiej, pomyślała mimochodem,
wzdychając cicho. Marco rzucił jej zaciekawione spojrzenie, więc odwróciła
głowę, wzrok wbijając w ciemność. Nie potrafiła stwierdzić, jak daleko
znajdowało się miejsce, w którym po raz pierwszy pojawiły się płomienie,
ale zakładała, że to kwestia trzech, może czterech metrów.
– Co
robimy? – zapytała cichym, zaskakująco opanowanym głosem. Dziwne, bo sama czuła
się tak, jakby w jej wnętrzu właśnie panowała burza albo wojna atomowa.
– Nie wiem.
To zależy… – Marco zawahał się. – Teoretycznie moglibyśmy spróbować wykorzystać
moc, ale to może być dość problematyczne. Potrzebowałbym kogoś do pomocy, a nie
jestem pewna czy ty…
– Masz
wątpliwości co do tego, czy jestem dość dobra – wtrąciła się. W jej głosie
nie było pretensji czy złości, nic z tych rzeczy. W zasadzie to nawet
nie zabrzmiało jak pytanie, chociaż z założenia miało nim być. Layla po
prostu stwierdzała fakty.
Przez twarz
Marco przeszedł cień, którego nie zrozumiała, a który ją zaniepokoił.
Zastanowiła się przez moment, mogąc przysiąc, że kiedyś widziała u ojca
podobny wyraz twarzy, ale i tak minęła chwila, zanim zrozumiała.
Tutaj nie
chodziło o nią. On po prostu widział na tym miejscu kogoś innego, bo i tylko
jedna osoba była dla niego do zaakceptowania jako partnerka.
Problem
leżał w tym, że ona nie była Gabriellą.
– Nie
powiedziałem, że nie jesteś dość dobra – zaoponował, zaciskając usta i szybko
biorąc się w garść. – Przestań pleść głupoty, Laylo. Lepsze pytanie brzmi,
czy będzie zdolna do tego, żeby ze mną współpracować – stwierdził, ale ona nie
dała się nabrać.
– Chodzi o zaufanie
czy może o to, że ja to ja? Bądź ze mną szczery, tato – poprosiła albo
raczej zarządzała, chociaż nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek będzie
zdolna do takiej stanowczości względem niego. Zdawała sobie sprawę, że być może
prędzej czy później swojej pewności siebie pożałuje, ale teraz zamierzała w pełni
ją wykorzystać. – Nie jestem mamą. Nie jestem nawet w połowie taka jak
ona, prawda?
– Nie
jesteś – zgodził się. – Nie jesteś Gabriellą. Czy właśnie to chciałaś ode mnie
usłyszeć? – zapytał niemal z irytacją, rzucając jej zagniewane spojrzenie.
Layla nie
odpowiedziała, bo sama nie była pewna, czego tak naprawdę oczekiwała. Przecież
wiedziała, że taka jest prawda, a opinia Marco mało ją obchodziła, a jednak
kiedy wypowiedział te słowa na głos, poczuła się… pusta. Czego tak naprawdę
oczekiwała, skoro teraz czuła się w taki sposób? Nie miała pojęcia, czego
tak naprawdę chce i ta świadomość zaczynała doprowadzać ją do szaleństwa.
Podobnie
jak i świadomość tego, że opinia ojca znaczyła dla niej więcej niż chciała
się przed samą sobą przyznać.
Kiedy to do
niej dotarło, po raz wtóry tego dnia zapragnęła się histerycznie roześmiać. Coś
zdecydowanie jest ze mną nie tak, przeszło jej przez myśl, ale nawet to nie
było w stanie sprawić, żeby poczuła się jakkolwiek niekomfortowo.
Świetnie, więc była szalona. To chyba i tak było jej pisane, prawda? Poza
tym jakim innym terminem można było opisać kogoś, kto nie potrafił zemścić się
na własnym oprawcy i na dodatek przejmował się tym, co owy kat sądzi na
jego temat? Tego nie usprawiedliwiała nawet świadomość tego, że wszystko
sprowadzało się do Marco, który przecież był jej ojcem. Tak nie powinna
wyglądać relacja ojciec-córka, a po wszystkim, czego w przeszłości
dopuścił się wampir, powinien ostatecznie stracić prawo do tego, żeby nazywać
ją swoją córką. Jego mała Layla umarła, kiedy po raz pierwszy zdecydował się
podnieść na nią rękę; został jedynie żywy trupo o jej rysach twarzy; pusta
skorupa, którą z niej uczynił, a którą przynajmniej pozornie można
było naprawić za sprawą odrobiny ciepła, zwłaszcza miłości. To, kim była teraz,
już nie miało żadnego związku z Marco, a wampir nie miał żadnego
prawa do jej duszy i ciała…
Dlaczego to
brzmiało jak kłamstwo, skoro nim nie było? Podobno prawda od kłamstwa nie różni
się niczym – oczywiście prócz tego, że nim nie jest – ale Layla do tej pory w te
słowa nie wierzyła. Teraz zaś okazywało się, że mogły być prawdziwe.
A już
najbardziej szalone z tego wszystkiego było to, że ona wciąż na swój
sposób Marco kochała. Gdzieś w niej była ta mała, niewinna dziewczynka,
która pragnęła całą sobą wierzyć w to, że pod maską obojętności i okrucieństwa
jest ktoś, kogo naprawdę mogłaby określić mianem ojca. Kiedyś wierzyła nawet w to,
że kiedy już Marco wracał rozum, naprawdę żałował tego, co robił jej i Gabrielowi
– i że on również ich kochał.
Głupia,
przestań. Przecież dobrze wiesz, że to nieprawda…, skarciła się w duchu,
jednocześnie zła i upokorzona. Modliła się w duchu, żeby ojciec nie
był w stanie jej myśli odczytać albo żeby przynajmniej teraz ich nie
kontrolował. Gdyby kiedykolwiek się o jej naiwnych nadziejach dowiedział,
wtedy ostatecznie mógłby ją zniszczyć.
Ale nie
była w stanie walczyć z samą sobą. Gdzieś tam wciąż była tym naiwnym
dzieckiem – tym samym, które widywała w swoich snach, kiedy to przeszłość
wyciągała po nią ramiona, w okrutny sposób przypominając jej o tym,
co kiedyś ją spotykało. W taki sposób, żeby nigdy nie zapomniała, żeby
nigdy się nie uwolniła…
Chciała
uciec, ale poczucie wolności było jedynie iluzją, która znikała, kiedy tylko
zamykała oczy. Teraz z kolei znalazła się w samym środku koszmaru z którego
za żadne skarby nie była w stanie się wydostać. Nie była sama, tak, a jednak
czuła się tak, jakby świat skurczył się jedynie do niej i Marco.
Pogrzebana żywcem, obnażona i wystawiona na pastwę wszystkich swoich
najgorszych wspomnień oraz lęków. Powinna być silna, a jednak nie była; co
więcej, przejmowała się kimś, kto najprawdopodobniej jej nienawidził,
niezależnie od tego, co próbował jej wmówić.
W jednej chwili
zrozumiała. Ta mała dziewczynka, którą była kiedyś… Ona wciąż żyła w jej
wnętrzu, uparcie wierząc w to, że w Marco jest chociaż krztyna dobra;
że jest w nim miłość, której nigdy od niego nie otrzymała. To właśnie ta
mała dziewczynka nie pozwalała Layli się uwolnić, trzymając ją i obezwładniając,
raz po raz popychając z powrotem w przeszłość…
To właśnie
ta mała dziewczynka zatrzasnęła wyimaginowane drzwi, odcinając Layli dostęp do
jej jedynego ukojenia i pocieszenia – do ognia, który mógłby okazać się rozwiązaniem,
który mógłby stać się dla Marca śmiercią…
Tak wiele
sprzeczności. Layla miała wrażenie, że rozpada się na kawałki albo że za moment
oszaleje. Kręciło jej się w głowie, ale chociaż za wszelką cenę starała
się z tym uczuciem walczyć, nie była w stanie zwalczyć w sobie
goryczy i pragnienia tego, żeby w końcu otworzyć ojcu oczy; żeby
chociaż raz stać się kimś więcej niż cieniem własnej matki.
Podjęła
decyzję.
– Chociaż
raz pokażę ci, że ja też jestem cokolwiek warta – wyszeptała.
Marco
uniósł brwi, ale nie dała mu okazji do tego, żeby zastanowił się nad jej
słowami. Nie czekając aż ktokolwiek spróbuje ją powstrzymać, Layla rzuciła się
biegiem przed siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz