Aldero
Kebi nie odezwała się ani
słowem przez całą drogę. Jej milczenie doprowadzało Aldero do szału, ale
doszedł do wniosku, że zmuszanie jej do rozmowy nie ma najmniejszego sensu.
Gorsze było to, że nastrój wampirzycy z jakiegoś powodu udzielał się
pozostałym, przez co podróż do kryjówki Egipcjan minęła im w absolutnej
ciszy. Aldero sam nie był pewien dlaczego, ale z jakiegoś powodu czuł się
trochę tak, jakby brał udział w marszu pogrzebowym. Sama myśl o tym
sprawiła, że ledwo powstrzymał się od bladego uśmiechu, powstrzymując się
jedynie dzięki świadomości tego, że w ten sposób może co najwyżej
zirytować pozostałych.
– Mógłbyś
przestać? – mruknęła cicho idąca u tuż za nim Eve. Z zaciekawieniem
obejrzał się na nią, jednocześnie unosząc lekko obie brwi ku górze, żeby
pokazać jej, że nie ma pojęcia o co chodzi. – Mruczeć. Ogólnie nie mam nic
przeciwko temu, kiedy ktoś śpiewa, ale marsz pogrzebowy to lekko przygnębiający
wybór – żachnęła się.
– Przepraszam
– mruknął, chociaż nie przypominał sobie, żeby w ogóle otwierał usta.
Swoją drogą, nie miał pojęcia dlaczego na myśl przyszedł mu właśnie
przenikliwy, oklepany już utwór Chopina. – Ale przecież nie każę ci siedzieć w mojej
głowie, prawda? – dodał z przekonaniem; teraz już wyraźnie czuł obecność
telepatki, która raz po raz narzucała mu się swoją mentalną obecnością.
– Nudzę się
– poskarżyła się dziewczyna, bezradnie rozkładając ręce, jakby to miało
wszystko wytłumaczyć. Aldero ledwo powstrzymał się od poirytowanego
prychnięcia. A podobno to on zachowywał się dziecinnie! – Co poradzę na
to, że twoje myśli bywają najciekawsze, Al?
Świetnie!
Po prostu marzył o tym, żeby nagle dowiedzieć się, iż jest dla kogokolwiek
najlepszym źródłem rozrywki! Warknął cicho, chociaż to i tak nie zrobiło
na Eve wrażenia, po czym skoncentrował się na próbach wytworzenia wokół swojego
umysłu mentalnego muru, który zapewniłby mu przynajmniej minimum prywatności.
Zauważył, że telepatka teatralnie wzniosła oczy ku górze, uśmiechając się pod
nosem w konspiracyjny sposób, jakby chciała mu w ten sposób dać do
zrozumienia, że i tak zorientował się zbyt późno, a ona jest w posiadaniu
wielu ciekawych informacji. Postanowił powstrzymać się od dalszego okazywania
złości, pocieszając się tym, że już nie czuł obecności dziewczyny w swojej
głosie, ale i tak martwiło go to, jak wielu jego przemyśleniom zdążyła się
już przysłuchać.
– Wiesz,
nie patrz na mnie tak, jakbym robiła cokolwiek złego. Odbieram pobieżne
informacje, więc nie wiem niczego ponad kilka złośliwych komentarzy. Swoją
drogą, dobrze wiedzieć, że czasami potrafisz się powstrzymać – podjęła temat
Eve, wymownie wpatrując się w atramentowe niebo. – To i tak lepsze od
ciszy albo przemyśleń Theo na temat River Song i…
– Słucham?
– Kristin dosłownie zmaterializowała się u boku dziewczyny. Aldero
podchwycił zdezorientowane spojrzenie Theo do którego dopiero po dłuższej
chwili dotarł pełen sens słów wampirzycy. Sądząc po minie, specjalnie dla Eve
wahał się nad złamaniem przysięgi Hipokratesa, a zwłaszcza fragmentu „po
pierwsze, nie szkodzić”. – Co ty właśnie powiedziałaś, Eve? – zapytała niemal
gniewnie Kristin, zaciskając palce na ramieniu telepatki z taką siłą, że
brunetka aż się skrzywiła.
– Kris,
wyluzuj. To, że wszystko goi się na mnie ot tak, wcale jeszcze nie znaczy, że
pozwolę złamać sobie rękę – zastrzegła, stanowczo wyrywając ramię z uścisku
pół-wampirzycy. – I nie, nic nie powiedziałam. Po prostu sprawdzam, czy
nas podsłuchujesz – wyjaśniła pośpiesznie, unosząc obie ręce ku górze w poddańczym
geście.
Kristin
warknęła coś w odpowiedzi, ale Aldero już nie był zainteresowany tym, co
takiego miała na temat swojej przyjaciółki do powiedzenia. Dla pewności
przyśpieszył, ledwo powstrzymując się przed zrównaniem z Kebi. Ta i tak
wyglądała na spiętą, zupełnie jakby miała cichą nadzieję na to, że jakimś cudem
zgubi ich po drodze, więc lepiej było trzymać się od niej na dystans. Tak
przynajmniej mu się wydawało, nie miał zresztą specjalnej ochoty na towarzystwo
kogoś, kto wzdrygał się i peszył, kiedy tylko się na niego spojrzało.
Gdzieś za
jego plecami Kristin na przemian zadręczała Theo pytaniami o River Song i wyklinała
na czymś świat stoi… Albo raczej na Eve, która z kolei raz po raz
przepraszała i zapewniała, że to miał być po prostu żart. No cóż, Aldero
nie miał wątpliwości co do tego, że wampir jest swojej partnerce wierny.
Wystarczyło spojrzeć na jego relacje z River Song, żeby zorientować się,
że z jakiegoś powodu ona i lekarz najchętniej rzuciliby sobie do
gardeł. Jednak – jak wszyscy wiedzieli z dość wiarygodnego źródła, czyli
od Pavarottich – w przeszłości para wampirów miała ze sobą sporo
wspólnego. Co prawda ani Lucas, ani Matthew nie chcieli rozwinąć tematu, ale
coś bez wątpienia było na rzeczy, a taka niechęć nie brała się znikąd.
– Kristin,
ja ciebie proszę – westchnął Theo. – Czy możemy porozmawiać o tym kiedy
indziej? – zaproponował, jednocześnie rzucając wymowne spojrzenie Eve.
– Nie tylko
możemy, ale zrobimy to – odparła dziewczyna, odrzucając ciemne włosy na plecy.
– A ja sobie chętnie pogawędzę z River Song, kiedy tylko będę miała
po temu okazję.
– Proszę
bardzo. Ale teraz w końcu przestań mnie dręczyć – mruknął sam
zainteresowany. – Dziękuję bardzo, Eve.
Eve nie
zdążyła odpowiedzieć, bo wtedy – ku uldze nie tylko Theo, ale i pozostałym
– doszedł ich cichy, spięty głos Kebi:
– Jesteśmy
na miejscu.
Aldero
natychmiast wyprostował się i spojrzał przed siebie. Już jakiś czas temu
opuścili las i biegli nieosłoniętym pasem ziemi, którego nie dało się
określić mianem pustyni, ale już bardziej kojarzył się z suchym klimatem
Egiptu. W którymś momencie rośliny zaczęły być istną rzadkością, zaś trawa
pod ich stopami ustąpiła spalonej słońcem ziemi i całkowitemu pustkowiu.
Paradoksalnie noc okazała się chłodna, chociaż żadnemu z nieśmiertelnych
niska temperatura nie przeszkadzała, zwłaszcza, że w górach Eyre, gdzie
znajdowało się Miasto Nocy, noce z natury były zimne.
Kebi
zwolniła, przechodząc z biegu do spokojnego, ludzkiego kroku. Spokojnie
szła przed siebie, uważnie wpatrując się w jakiś punkt przed sobą. Dopiero
po dłuższej chwili Aldero zauważył kształt okazałego budynku o imponujących
kształtach. Sam nie był pewien, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego, że
nagle po środku niczego zobaczy coś, co można było określić mianem rezydencji
albo małego pałacu. Co prawda „pałac” było określeniem trochę na wyrost – w porównaniu
z Niebiańską Rezydencją, miejsce to wydawało się niepozorne i nudne –
ale budynek i tak robił ogromne wrażenie.
Pałac
(Aldero postanowił zostać przy tej nazwie) zbudowano na planie prostokąta.
Budynek był stosunkowo niski, bo ograniczał się do zaledwie do parteru i pierwszego
piętra. Na wysokości położonej wyżej kondygnacji znajdował się niewielki
balkon, zajmujący niemal centralne miejsce elewacji. Po obu stronach sterczały
niewiele wyższe od głównej części budowli, idealnie okrągłe wieże, zwieńczone
zmyślnymi kopułami. Pałac wyglądał na żywcem wyjęty z jakiejś bajki, poza
tym paradoksalnie wpasowywał się w otaczającą go pustkę. Przepych pośrodku
niczego. W jakiś sposób położenie na pewno sprawiało, że budynek wydawał
się bardziej okazały i wartościowy. A co więcej, na pewno nie
wyglądał na kryjówkę, bo ludzie musieliby być ślepi, żeby nie zwrócić na niego
uwagi.
– Cóż… – wyrwało
mu się; na więcej nie było go stać, bo po prostu nie miał pojęcia, co powinien
powiedzieć.
– Bardzo
przytulnie – skomentował Cammy, rzucając bratu krótkie, znaczące spojrzenie.
Aldero uśmiechnął się pod nosem, w duchu czując ulgę płynącą ze
świadomości, że nie tylko on czuje się tak bardzo nieswojo.
Jako
pierwsi ruszyli za Kebi, która bez chwili wahania skierowała się w stronę
drewnianych, strzelistych wrót. Aldero, chociaż nigdy nie przepadał za
zwiedzaniem i zwracaniem uwagi na detale, musiał przyznać, że ciągnąca się
wzdłuż ścian kolumnada była całkiem ciekawym dodatkiem. Również kwiatowe motywy
i wszechogarniająca biel na swój sposób się ze sobą komponowały,
dopełniając całości.
Kebi
pchnęła drzwi. W porównaniu z nimi wydawała się słaba i drobna,
ale to były oczywiście tylko pozory, bo jak każda wampirzyca dysponowała
imponującą siłą. Wrota ustąpiły natychmiast, otwierając się z cichym
skrzypnięciem i ukazując pogrążony w ciemności, równie chłodny i pełen
zdobień przedsionek. Wypolerowana podłoga zdawała się lśnić nawet w ciemności,
zaś znajdując się tam kolumny (znowu!) i freski na ścianach kuły po oczach
tak, że Aldero przez moment miał wrażenie, że zdobienia wypalą się w jego
pamięci i już nigdy więcej nie dadzą mu spokoju.
Kiedy tylko
przestąpili próg, światło rozbłysło samoistnie, zalewając przedsionek jasnym
blaskiem. Al syknął i zmrużył w oczy, potrzebując dłuższej chwili,
żeby przywyknąć do zmiany oświetlenia i atakujących go ze wszystkich stron
detali oraz jaskrawych kolorów. Chyba jedynie na wampirach wizualne doznania
nie robiły żadnego wrażenia, a przynajmniej Esme, Theo, Lilianne i Eve
nie dali nic po sobie poznać.
– Bardzo
długo cię nie było, Kebi – doszedł ich spokojny, dziwnie bezbarwny głos. Aldero
dopiero po chwili dostrzegł prowadzące na wyższą kondygnacje kręcone schody,
znajdując się po prawej stronie przedsionka. Mniej więcej w połowie ich
długości, opierając się o poręcz, stał ciemnowłosy wampir, w którym
momentalnie rozpoznał Amuna. – Mogę wiedzieć, co cię zatrzymało i…? Och –
zreflektował się, nagle dostrzegając, że jego małżonka nie jest sama.
– Spotkałam
ich, kiedy wracałam z polowania, kochanie – wyjaśniła posłusznie Kebi,
pokornie spuszczając wzrok. Odczekała chwilę, zanim odważyła się unieść wzrok i popatrzeć
na wampira. – Bardzo chcieli się z tobą zobaczyć.
– Ach, tak?
– mruknął w roztargnieniu Amun, szybko omiatając wzrokiem przedsionek i zgromadzonych
w nim nieśmiertelnych.
Jedno było
pewne – nie podchodził do ich wizyty z entuzjazmem. Aldero doskonale
widział, jak mięśnie wampira napinają się, zdradzając podenerwowanie i niepokój.
Podobnie jak i Kebi, wydawał się ich nie rozpoznawać, przynajmniej do
momentu, w którym jego wzrok nie spoczął na Esme. Kiedy tylko zauważył
wampirzycę, krwiste tęczówki rozszerzyły się nieznacznie, a w oczach
pojawiło się zrozumienie.
Esme
również musiała dostrzec jego reakcję, bo natychmiast wystąpiła do przodu,
zrównując się z Kebi. Kobieta popatrzyła krótko na przedstawicielkę
rodziny Cullenów, po czym bez słowa ruszyła w stronę Amuna, z gracją
pokonując dzielące ją od niego stopnie. Wampir nawet na nią nie spojrzał, nawet
wtedy, gdy stanęła za jego plecami i położyła obie dłonie na jego
szerokich ramionach. Po prostu nadal wpatrywał się w Esme, marszcząc brwi i praktycznie
nie odrywając od wampirzycy wzroku.
– Witaj,
Amunie – odezwała się z wahaniem Esme, dochodząc do wniosku, że jako
pierwsza musi zacząć rozmowę. Sądząc po wyrazie jej twarzy, wzrok wampira
zaczynał ja peszyć, chociaż starała się tego nie okazywać. – Przepraszam, jeśli
naruszyliśmy was spokój, ale bardzo zależało nam na spotkaniu z tobą. Kebi
była na tyle miła, że zechciała nam pomóc… – Posłała wampirzycy blady uśmiech,
ale Kebi nawet go nie odwzajemniła. – Nie jestem pewna, czy mnie rozpoznajesz,
ale…
Amun uniósł
dłoń, dając jej do zrozumienia, że ma zamilknąć.
– Oczywiście,
że cię pamiętam, Esme – zapewnił, bezceremonialnie przechodząc z nią na „ty”.
– Dobrze pamiętam twój ślub z Carlisle’m. Było… interesująco – powiedział.
Przez jego twarz przebiegł cień, jakby przypomniał sobie coś wyjątkowo
nieprzyjemnego, ale prawie natychmiast wziął się w garść. – Nie ukrywam,
że jestem zaskoczony wizytą twoja i twoich przyjaciół. No i nie ma z tobą
Carlisle’a… Czy coś się stało? – zapytał, całkiem wprawnie analizując fakty.
Jeszcze
kiedy mówił, zaczął ludzkim krokiem pokonywać kolejne stopnie. Dopiero kiedy
stanął przed nimi, Aldero miał okazję do tego, żeby mu się uważniej przyjrzeć.
Jak każdy wampir, Amun miał bladą (w jego przypadku lekko oliwkową) cerę,
odpowiednio umięśnioną sylwetkę i niezwykłe oczy. Jego tęczówki błyszczały
czerwienią, zdradzając skłonność do naturalnych metod pozyskiwania krwi i zaspokajania
pragnienia. Czarne, gęste włosy mocno kontrastowały z jego cerą, a zarost
i ostre rysy twarzy nadawały mu srogi wygląd.
Amun mógł
budzić respekt, poza tym jak każdy wampir musiał mieć łatwość w pozyskiwaniu
sympatii kobiet, ale z jakiegoś powodu Aldero już na wstępie doszedł do
wniosku, że mężczyźnie nienależny ufać. Nie chodziło już nawet o sposób, w jaki
traktował Kebi; Amun po prostu wydawał się kimś, kto sprzedałby własną rodzinę i duszę,
gdyby tylko miał w tym jakiś interes. Carlisle zresztą wspominał kiedyś o tym,
że jego przyjaciel z Egiptu aż nadto szanuje Volturi i zwykle stara
się trzymać z daleka od wszystkiego, co mogłoby narazić go na konflikt z królewską
rodziną. Innymi słowy, Amun wyglądał na tchórza, a to niekoniecznie
czyniło z niego kogoś, kto byłby chętny im pomóc, zwłaszcza, że wampir bał
się zbytniego obnoszenia ze zdolnościami i samym istnieniem Benjamina.
Odkąd Volturi podstępem przekabacili na swoją stronę Demetriego, wampir dość
ostrożnie podchodził do nawiązywania kontaktów z innymi nieśmiertelnymi,
nawet swoimi znajomymi.
– Obawiam
się, że jak najbardziej coś się stało – przyznała Esme. A potem coś nagle w niej
pękło i bez chwili zastanowienia przeszła do sedna sprawy: – Przyszliśmy,
żeby prosić się o pomoc. Potrzebujemy zdolności Benjamina, Amun’ie.
– Doprawdy?
– Wampir zachowywał się trochę tak, jakby jej słów nie usłyszał. Wciąż
wpatrywał się w Esme, ale chociaż w wyrazie jego twarzy nic się nie
zmieniło, Aldero poczuł, że słowa wampirzycy bynajmniej nie przypadły
mężczyźnie do gustu. – W takim razie zapraszam. Kebi, przygotuj, proszę,
salon. Zapraszam na górę – dodał, machnięciem ręki wskazując schody.
Kiedy
ruszyli za nim, Aldero nie mógł pozbyć się wrażenia, że poszło zdecydowanie zbyt
łatwo. Czuł, że szykują się kłopoty.
Renesmee
Idąc przed siebie, czułam się
tak, jakbym po raz kolejny śniła jeden ze swoich starych koszmarów z przeszłości.
Chociaż siedem lat to dużo, ja i tak w pamięci miałam wszystko to, co
wydarzyło się krótko po moim pojawieniu się w Columbus, kiedy Michael
przeniósł mnie w przeszłość. Pamiętałam zwłaszcza wszystko to, co wiązało
się z Gabrielem, a więc i pierwszy sen, w którym go
zobaczyłam. To z kolei sprowadzało się do bezsensownego koszmaru, kiedy to
bez celu błąkałam się po lesie, wiedząc, że muszę coś znaleźć, ale nigdy nie
będąc w stanie tego dokonać.
Tym razem
było podobnie, chociaż zamiast lasu był ciemny korytarz, a ja nie byłam
sama. Z drugiej strony, pewnie mniej nieswojo czułabym się w pojedynkę,
bo Rufus i Isabeau zdawali mi się towarzyszyć jedynie duchem, oboje
milczący i przesadnie skoncentrowani na metodycznym przesuwanie się przed
siebie. Jeśli chodziło o Beau, nie rozmawiałyśmy z braku tematów i tego,
że wciąż rozdrażniona dziewczyna nie miała nastroju na jakąkolwiek wymianę
zdań. Rufus z kolei najwyraźniej wciąż był na mnie z jakiegoś powodu
zły, chociaż nie miałam poczucia, żebym zrobiła cokolwiek złego, pytając go o cokolwiek
podczas naszej ostatniej rozmowy. To nie moja wina, że przypadkiem trafiłam w jego
słaby punkt. Przecież gdybym wiedziała, nie odzywałabym się wcale, a jego
zachowanie wydawało mi się co najmniej dziwne.
Tak czy
inaczej, czułam się co najmniej nieswojo. Znów straciłam poczucie czasu, a pewnym
czasie stwierdziłam, że w takich warunkach za moment oszaleję albo umrę z nudów.
Mimo świadomości niebezpieczeństwa, które mogło czaić się gdzieś w ciemnościach,
nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby poczuć się zagrożoną. Ciężko było
koncentrować się na strachu, skoro przez cały czas szło się przed siebie, a kolejne
godziny zlewały się ze sobą, składając się na nieznośną, monotonną wędrówkę.
– Jak
głowa? – usłyszałam tuż przy swoim uchu. Wzdrygnęłam się i zamrugałam
pośpiesznie, zaskoczona tym, że Rufus nie wiadomo kiedy zmaterializował się u mojego
boku.
– Jak co…?
Aha. Chyba w porządku – zreflektowałam się, w roztargnieniu
przeczesując palcami grzywkę, żeby lepiej zakryć rozcięcie na czole. Ledwo
powstrzymałam się od komentarza na temat tego, żeby więcej mnie tak nie
nachodził, dochodząc do wniosku, że wtedy mógłby znowu się na mnie obrazić.
Nastroje Rufusa były zmienne, a ja powoli zaczynałam się do tego
przyzwyczajać. – Coś się stało? Nagle się do mnie odzywasz…
– A nie
powinienem? – Wampir uniósł brwi, chyba naprawdę nie rozumiejąc w czym mam
problem. – Chciałem przeprosić. Ale jeśli widzisz w tym jakiś problem,
oczywiście mogę sobie darować i wrócić do jakże rozkosznego milczenia.
Jedynie
wzruszyłam ramionami, dochodząc do wniosku, że lepiej jest kiedy milczę – wtedy
przynajmniej nie mam możliwości, żeby cokolwiek spieprzyć. Rufus wywrócił
oczami i dalej mi towarzyszył, najwyraźniej nie zamierzając znów zacząć
traktować mnie jak powietrza. Nie byłam pewna, co powinnam o tym myśleć,
ale jego towarzystwo bardziej mi odpowiadało, skoro wiedziałam, że już nie
zamierza się na mnie boczyć.
– No dobra,
powiedzmy, że miałaś racje. Coś jest na rzeczy, jeśli chodzi o mnie i Laylę,
tak? – Westchnął i potarł skronie, jakby bolała go głowa. – Zdenerwowałaś
mnie tym pytaniem, wiesz? Nie podoba mi się myśl o tym, że aż tak wyraźnie
widać, że mamy jakikolwiek problem – wyznał.
Ach, więc
to go bolało! Nie chodziło o mnie, ale o to, że ktokolwiek mógł
wyczuć jego słabość – a przynajmniej zdaniem Rufusa emocje równały się
słabości. Chyba nawet nie powinnam być zdziwiona, bo już wcześniej
zaobserwowałam, że wampir jest irytująco dumny, podobnie zresztą jak i Licavoli.
Najwyraźniej taki już był urok nieśmiertelnych, że lubili czuć się silnymi,
nawet wtedy, kiedy strach albo wątpliwości nie były czymś dziwnym.
– Rozumiem.
Ale dalej nie wiem, dlaczego w takim razie mi o tym mówisz –
przyznałam, nieco zdezorientowana. Nie miałam pojęcia, ja powinnam z nim
rozmawiać, skoro raz wybuchał gniewem, a raz sam poruszał temat. –
Przecież nie musimy o tym rozmawiać, jeśli nie chcesz.
– Chcę.
Chyba chcę… – Rufus zawahał się. – No dobra, po prawdzie sam nie jestem pewien,
dlaczego czuję się tak cholernie źle z tym, co wcześniej ci powiedziałem.
Uznajmy, że ci ufam i to chyba bardziej niż się tego spodziewałem, dobrze?
Poza tym… Czy ja wiem? Przestań mnie dręczyć, dziewczyny. Chciałbym z tobą
porozmawiać, wiec jeśli nie masz nic przeciwko…
– Oczywiście,
że nie mam – zreflektowałam się pośpiesznie. – Po prostu mnie zaskoczyłeś… O co
chodzi, Rufusie?
Wampir
westchnął cicho, po czym bezceremonialnie ujął mnie pod ramię. Biorąc pod uwagę
to, że Rufus zwykle ograniczał fizyczny kontakt do minimum, chyba powinnam być
zaszczycona, ale z jakiegoś powodu poczułam się co najmniej niezręcznie.
Znów miałam wrażenie, że wokół nas pojawiła się ta dziwna atmosfera i to
odkrycie sprawiło, że moje serce gwałtownie przyśpieszyło biegu. Brwi Rufusa
powędrowały ku górze, ale przynajmniej nawet słowem nie skomentował mojej
reakcji.
– Jak
mówiłem, ufam ci – podjął temat. Ostrożnie dobierał słowa, najwyraźniej chętny
do tego, żeby w razie potrzeby po raz kolejny się wycofać. – Jesteś inna,
Renesmee. Dla mnie… Myśl sobie o tym, co chcesz, ale z jakiegoś
powodu nie potrafię być na ciebie złym, nawet jeśli to wydaje się sensowne. No i wydaje
mi się, że mogłabyś mi pomóc, ale… – Urwał i wzruszył ramionami. – Mamy z Laylą
wiele powodów do tego, żeby się martwić. Może zacznijmy od tego, że… Ech, jak
sądzisz, jak ona przyjmie to, co zrobiłem? Wiesz, co mam na myśli.
Wiedziałam,
ale nie byłam w stanie się skoncentrować, kiedy się tak na mnie patrzył.
Miałam zresztą wrażenie, że tak naprawdę chodzi o coś zdecydowanie
bardziej złożonego, ale postanowiłam nie uprzedzać faktów.
– Rufus,
posłuchaj… – zaczęłam, ale nie dane było mi dokończyć.
Gdzieś
przed sobą usłyszałam ciche przekleństwo Isabeau, a potem z ciemności
doszedł nas odgłos szybko zbliżających się do nas kroków.
O, nie -.- blogger mnie wkurzył i to mocno. Miałam napisany komentarz i mi zamknęło stronę. Chyba się powieszę za uszy ._. Awwwrrrr, -.- dobra napiszę raz jeszcze.... Nie mam zbytnio dużo do powiedzenia oprócz tego co zawsze. Dziwnie się czułam, kiedy pisałaś o Kebi jak o niewolnicy. Pojawienie się Amuna wywołało u mnie dziwne dreszcze i nie podoba mi się to. Jestem wręcz przerażona tym, że on się pojawia. twoja wersja Egipcjanina jest straszniejsza niż ta z książki czy filmu :o boję się obu. Cieszę się, że zaprosił ich do salonu. Nie rozumiem tylko o co chodziło z tym "przygotowaniem" salonu. A co on ma go jakoś złożony, że trzeba go przygotowywać? XD nie ważne... :D Hehe, Aldero i Eve dziwnie pasują mi na parę. Nawet fajnie by razem wyglądali, ale zapala mi się zielone światełko, które oznajmia "Isabeau nie będzie zachwycona". Tak, tak zdecydowanie by było... No, i Theo narobił sobie kłopotów. A właściwie narobiła mu ich Eve, ale na jedno wychodzi. Tak czy siak Kristin się wkurzyła i to chyba nieźle ;p
OdpowiedzUsuńNareszcie trochę o tym co dzieje się w podziemiach. Trochę tego mało, ale zawsze coś. Czy znając Ciebie następny rozdział będzie o Layli, albo o tym co dzieje się z 'grupką' Gabriela xD Co będzie to będzie, a ja będę zachwycona ;)
Pozdrawiam i życzę ci weny xoxo
Dobranoc :*
Wspaniały rozdział. Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, ale napiszę co sądzę. To na początek. Piszesz bardzo orginalnie. Na brak pomysłu zapewne nie narzekasz. Szablon jest cudowny:-) Kebi- niewolnica...Omg! Jak to przeczytałam to słów mi zabrakło. Ogólnie to czytam tego bloga, ale nie mam jak komentować za co baaaardzo przepraszam. Postawram się poprawić:-) Życzę duuużo weny i mam nadzieję, że nn pojawi się szybciutko:-)
OdpowiedzUsuń