23 lutego 2014

Czterdzieści siedem

Alessia
– Layla? Layla, nie rób tego!
Alessia miała wrażenie, że świat momentalnie przyśpieszył, a czas pędzi przed siebie w zawrotnym wręcz tempie. Cała zesztywniała, widząc jak jej ciotka bez chwili zastanowienia skacze przed siebie, nie zważając na to, że ze ścian natychmiast trysnęły zabójcze płomienie. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że ogień jest częścią Layli, coś podpowiadało jej, że powinna się martwić. Milcząc i przez całą drogę będąc w stanie obserwować poczynania ciotki i Marco, zdążyła zorientować się, że coś jest nie tak – zwłaszcza, że jej dziadek zdawał się nie mieć pojęcia o tym, jakimi zdolnościami dysponowała jego córka. Co więcej, przez cały ten czas Layla ani razu nie spróbowała się uwolnić, chociaż jeszcze kilka dni wcześniej wyglądała na zdesperowaną i gotową do tego, żeby skrócić egzystencję swojego ojca, kiedy tylko będzie miała po temu okazję.
Kiedy pojawił się ogień, temperatura w korytarzu momentalnie podskoczyła o kilka znaczących stopni. Alessia skrzywiła się i zmrużyła oczy, chcąc chronić się przed jasnym blaskiem, tym bardziej nieznośnym, że zdążyła przywyknąć do wszechogarniającej ciemności. Znów krzyknęła, ale tym razem nie były to jakieś określone słowa, a jedynie cichy, ostrzegawczy jęk. Mrużąc oczy, ledwo widziała drobną postać Layli, która natychmiast uskoczyła i teraz balansowała między płomieniami. Co prawda płomienie muskały jej skórę, nie czyniąc przy tym dziewczynie żadnej krzywdy, ale Ali odniosła wrażenie, że sytuacja wymyka się jej ciotce spod kontroli, jakby zapanowanie nad szalejącym żywiołem wymagało od niej sporo energii.
– Coś jest nie tak – powiedziała cicho, nie kryjąc niepokoju. Wszystko w niej aż rwał się, żeby podejść bliżej, ale bijący od języków ognia żar skutecznie ją przed tym powstrzymał; nie była przecież na tyle głupia, żeby na własne życzenie wpakować się w sam środek szalejącego pożaru, który był w stanie pozbawić ją życia. – Coś jest…
– Widzę, Ali – zapewnił ją Carlisle, chociaż nie zwracała się do niego.
W ogóle nie mówiła do kogoś konkretnego, po prostu nerwowo podrygując i mrucząc pod nosem to, co przyszło jej do głowy. Próbowała się uspokoić, ale nie potrafiła, zwłaszcza, że z tunelami od samego początku coś było nie tak, a teraz na dodatek na jej oczach Layla – władczyni ognia! – w każdej chwili mogła spalić się żywcem. Gdyby nie powaga sytuacji, pewnie nawet roześmiałaby się histerycznie, porażona ironicznym wydźwiękiem tej myśli.
– Layla! – zawołała raz jeszcze. Sama nie była pewna, co chce w ten sposób osiągnąć, ale w tym momencie to akurat wydawało się najmniej ważne.
– Nic mi nie jest! – odkrzyknęła Layla, zgrabnie odskakując, zanim kolejny słup ognia zdążyłby dosięgnąć miejsca, w którym stała. – Zostańcie tam. Zaraz znajdę sposób na to, żeby nad tym zapanować – dodała z przekonaniem, ale w jej głosie pobrzmiewał aż nadto wyraźny fałsz, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zdolności nie są jej na tyle posłuszne, żeby całkiem zapanowała nad płomieniami. – Nie jestem słaba… – mruknęła już ciszej; Alessia pomyślała, że te słowa na pewno nie były przeznaczone dla nich.
Zdenerwowana i zła, machinalnie obejrzała się na zastygłego w bezruchu Marco. Mimochodem zauważyła, że wampir jak urzeczony wpatrywał się w balansującą pomiędzy płomieniami dziewczynę. Jego oczy błyszczały i Ali w pierwszym odruchu zapragnęła na niego warknąć, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że to dość ryzykowne – w końcu prowokowanie wampira nigdy nie było najlepszym pomysłem. Nawet zrobiła krok w jego stronę, ignorując ostrzegawcze spojrzenie Carlisle’a, ale ostatecznie zatrzymała się, zwracając uwagę na coś innego.
Otoczona płomieniami Layla wyglądała tak, jakby z ogniem tańczyła. Jej jasne włosy falowały przy każdym ruchu, wychwytując najmniejsze załamanie światła i lśniąc tak, jakby same należały do strzelających płomieni. Layla z gracją uskakiwała, unikając spotkania ze śmiercią i zachowując się tak, jakby bliskość morderczego żywiołu nie robiła na niej żadnego wrażenia. Zdeterminowana i pewna siebie, na swój sposób sama przypominała ogień – dosłownie i w przenośni. Co więcej, była piękna i to na ten wyjątkowy sposób, który nie miał związku wyłącznie z tym, że po części była wampirzycą. To piękno urzekało, obecne nie tylko w wyglądnie, ale i w pełnych gracji, zsynchronizowanych z płomieniami ruchach. Dziki taniec trwał, sprawiając, że w jednej chwili Layla przeistoczyła się w niebezpieczną boginię zemsty i zniszczenia, gotową przemienić w proch wszystko, co stanie na jej drodze – dokładnie tak jak ogień, który od zawsze był jej częścią.
Alessia zamrugała, po czym raz jeszcze spojrzała na Marco, dopiero wtedy będąc w stanie pojąć emocje, które mogła wyczytać ze spojrzenia wampira. W zasadzie wszystko sprowadzało się do jednego – do czystego zachwytu, jakby wampir właśnie miał do czynienia z ósmym cudem świata albo czymś równie niezwykłym. Zachwycał się córką i ta świadomość na moment wytrąciła Ali z równowagi.
– Jest piękna – odezwał się ni stąd, ni zowąd Marco, jakby czytając jej w myślach. – Jest… Dobra bogini, co ona wyprawia?! – zawołał nagle, tym samym po raz kolejny zwracając uwagę Alessi na balansując wśród płomieni Laylę.
Dziewczyna do tej pory z wprawą tańczyła wraz z językami ognia, metodycznie posuwając się do przodu i coraz bardziej zbliżając się do dalszej części korytarza, gdzie – taką przynajmniej wszyscy mieli nadzieję – znajdował się w miarę bezpieczny grunt. Ciężko było powiedzieć, jak daleko sięgały płomienie i gdzie kończyła się pułapka, to zresztą nie miało w tamtym momencie znaczenia. Liczyło się to, że Layla była coraz bliżej tego, żeby przedostać się na drugą stronę…
I właśnie wtedy popełniła błąd.
Płomienie wystrzeliły z obu stron jednocześnie, zmuszając ją do tego, żeby w panice cofnęła się w tył. Layla natychmiast uskoczyła, nie oglądając się za siebie, żeby sprawdzić, czy to dobry pomysł. Kiedy znikąd pojawił się kolejny język ognia – świetlista linia na wysokości jej szyi – niewiele brakowało do tego, żeby płomienie ostatecznie jej dosięgły. Oczy Layli rozszerzyły się nieznacznie, zdradzając panikę i tym samym uprzytomniając Alessi, że ciotka niekoniecznie jest w stanie zapanować nad szalejącym żywiołem. Co więcej, wyglądało to tak, jakby do tej pory poruszała się według opracowanego rytmu, który teraz został zakłócony.
Layla jęknęła cicho i wygięła się do tyłu, tak bardzo, że Ali przez ułamek sekundy była niemal całkowicie pewna, że kręgosłup pół-wampirzycy za moment zaprotestuje i najzwyczajniej w świecie się złamie. Nie minęła kolejna sekunda, jak dziewczyna została zmuszona do tego, żeby w panice rzucić się na ziemię, kiedy kolejne strumienie ognia zaatakowały ją nie tylko od strony ścian, ale również gdzieś z ukosa. W ciemnościach nie było widać, gdzie znajdują się źródła płomieni, kiedy zaś ogień się pojawiał, nie było czasu na to, żeby w pożodze starać się wypatrzeć czegokolwiek, co za nie odpowiadało.
Alessia zareagowała machinalnie i pod wpływem impulsu, również spróbowała rzucić się biegiem przed siebie. Dopiero kiedy czyjeś lodowate palce zacisnęły się na jej nadgarstku, uprzytomniła sobie, że to głupie…
A potem omal nie dostała zawału, kiedy uprzytomniła sobie, że trzymająca ją dłoń wcale nie należy do Carlisle’a.
– Gdzie biegniesz, głupia? – naskoczył na nią Marco, zaciskając zęby i niespokojnie patrząc przed siebie. – Nabór na przyszłych samobójców jest już zamknięty. A jeśli chcesz się na coś przydać, to lepiej chodź i spróbuj mi pomóc – doradził, rzucając jej przelotne spojrzenie.
– Puść mnie – nakazała mu chłodno, nie zamierzając udawać, że dobrze czuje się w jego towarzystwie. W pamięci wciąż miała wspomnienia (teraz już przynajmniej wiedziała, że to po prostu wspomnienia i to na dodatek nie należące do niej) dłoni, które błądziły po jej ciele. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że w istocie Marco nigdy nawet jej nie dotknął, nie była w stanie znieść świadomości fizycznego kontaktu. – Powiedziałam, żebyś…
Marco ją zignorował.
– A ja powiedziałem, że możesz mi pomóc – powtórzył z naciskiem, nawet na nią nie spoglądając.
Alessia zacisnęła usta, równie zdenerwowana, co i on. W pierwszym odruchu napięła mięśnie i wbiła wzrok z wampira, próbując w ten sposób zmusić go do tego, żeby ją puścił, ale po kilku sekundach dała za wygraną. Marco aż nazbyt dobrze zdawał się wiedzieć, w jaki sposób najłatwiej wpłynąć na jej ciężki charakter, zwłaszcza, że upór był czymś normalnym dla całej linii Licavolich. W gruncie rzeczy oboje byli do siebie podobni, nawet jeśli wolałaby, żeby było inaczej.
Dziadek (dziwnie czuła się, kiedy nazywała go tak w myślach) musiał wyczuć zmianę w jej nastawieniu, bo nieznacznie poluzował uścisk. Teoretycznie miała okazję do tego, żeby wyrwać mu rękę, ale po chwili zastanowienia zdecydowała się tego nie robić, świadoma, że jest zbyt blisko, żeby móc ją powstrzymać. W zmian spojrzała na niego wyczekująco, walcząc z poczuciem bezradności i tego, że znów jest od kogoś zależna. Czuła obecność Carlisle’a, który przez cały czas bacznie obserwował poczynania Marco, ale jak na razie nie reagował, zbyt zaniepokojony tym, że coś w każdej chwili mogło stać się Layli.
– Czego ode mnie chcesz? – zapytała w końcu, nie mogąc znieść przeciągającej się ciszy. Chciała coś zrobić, a jeśli jedyną alternatywą była pomoc wampirowi, była gotowa się na to zdecydować.
– Chodź – odpowiedział jedynie, bez słowa wyjaśnienia próbując przyciągnąć jej bliżej płomieni, ale to wcale nie miało być takie łatwe. – Alessia czuła wewnętrzny opór przed jakimkolwiek kontaktem z ogniem, nie ona jedna zresztą nie była zachwycona perspektywą tego, co proponował jej Marco. Wampir warknął cicho, kiedy znikąd tuż przed nimi zmaterializował się zaniepokojony Carlisle, bez wahania zagradzając im drogę. – No co znowu? – jęknął Marco; wyglądał jakby za moment miał go trafić szlag.
– Co planujesz? – zapytał go spiętym tonem doktor. Próbował panować nad emocjami, ale nawet w jego przypadku okazało się to tym razem trudne. – Nie pozwolę, żeby Alessi coś się stało. Wolałbym zresztą, żebyś w tej chwili ją puścił – dodał, a Alessia omal nie klasnęła w dłonie, żeby podkreślić słuszność jego słów.
– Ja też nie miałabym nic przeciwko!
Marco rzucił jej lodowate spojrzenie. Wzdrygnęła się mimowolnie, jednocześnie zdradzając przed nim to, że jednak był na dobrej drodze, żeby wzbudzić w niej respekt.
– Ty, moja droga – odezwał się niecierpliwym tonem Marco – nie masz nic do powiedzenia. Przynajmniej nie tym razem i nie przy mnie – dodał, kiedy chciała zaprotestować. Nic tak bardzo nie doprowadzało jej do szału, jak przedmiotowe traktowaniem, zwłaszcza przez kogoś, kto nie miał względem niej żadnych praw. – A jeśli chodzi o ciebie, to zaczynasz mnie naprawdę denerwować. Próbuję zrobić wszystko, żeby pomóc mojej córce, a jednak…
– Może mi jeszcze powiesz, że jesteś zdziwiony tym, że żadne z nas nie jest w stanie ci zaufać? – zapytał z niedowierzaniem Carlisle, rzucając Marco ostrzegawcze spojrzenie. – Powiedziałem ci już, żebyś puścił Alessię.
– Na litość bogini! – warknął Marco, wznosząc oczy ku górze, ale przynajmniej poluzował uścisk. Ali natychmiast schowała obie dłonie za plecami, woląc nie ryzykować, że wampir znów spróbuje ją unieruchomić. – Zadowoleni? Bo jeśli tak, to może w końcu przestaniemy gadać i zabierzemy się za coś praktycznego?
Alessia pokręciła głową, mając serdecznie dość słuchania ciągłych kłótni i komentarzy. Jej wzrok znów powędrował w stronę Layli i kamień dosłownie spadł jej z serca, kiedy zauważyła, że dziewczyna radzi sobie całkiem dobrze, znów z wprawą unikając płomieni i kontynuując wcześniejszą wędrówkę. Ciotka zresztą musiała poczuć na sobie jej spojrzenie, bo na krótko obejrzała się przez ramię i nawet zdobyła się na to, żeby posłać bratanicy blady uśmiech, zanim ponownie skoncentrowała się na wędrówce przed siebie.
Layla zgrabnie przeskoczyła nad kolejnym językiem ognia, z gracją lądując na lekko ugiętych nogach. Niemal biegiem pokonała kolejnych kilka metrów i cicho zaklęła, kiedy omal nie wpadła na ścianę, kończącą tunel i stanowiącą zarazem część biegnącego prostopadle korytarza. Layla skrzywiła się i natychmiast odsunęła od wzmocnionej srebrem i żelazem ściany, czując się w obecności metalu nieswojo.
Ogień powoli dogasał, żeby ostatecznie zgasnąć całkowicie. Spokój, który zapanował, kiedy w korytarzu znów zapanowała nieprzenikniona ciemność, był wręcz nienaturalny i sprawił, że Alessia poczuła się co najmniej nieswojo. Marco i Carlisle natychmiast zamilkli i obejrzeli się za siebie, zaskoczeni.
– No tak… – odezwała się z drugiego końca korytarza Layla. – Chyba wychodzi na to, że teraz wasza kolej – stwierdziła niemal pogodnym tonem. Ali mogła się założyć, że w tym momencie wzruszyła ramionami.
– Doprawdy? – mruknął lekko oszołomiony Marco. Alessia nie potrafiła stwierdzić, jakie targają nim emocje, ale w głosie wampira wyczuła coś, co chyba było… ulgą. Nie dał nic po sobie poznać, ale bez wątpienia się o dziewczynę martwił – i zarazem był z niej dumny, chociaż to wydawało się Alessi czymś absolutnie abstrakcyjnym. – No cóż… Alessiu? – zwrócił się znów do niej, ale tym razem przynajmniej nie próbował mówić jej, że nie ma żadnego wyboru, jak spróbować mu pomóc.
Jeśli miała być ze sobą szczera, to i tak go nie miała – i właśnie to było w całej tej sytuacji najgorsze.
Dylan
Tak bardzo zły…
Gniew go oszałamiał, przysłaniając wszystko. Miał wrażenie, że znika, wyparty przez sprzeczne emocje, które powoli doprowadzały go do szaleństwa. Czuł je, wszechobecne i groźne, kąsające niczym rozgniewana żmija i tylko czekające na okazje do tego, żeby ostatecznie przejąć kontrolę – i to nie tylko nad nim, chociaż czasami miał wrażenie, że jako jedyny trwa w tym koszmarze.
Czuł obecność pozostałych, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Ich obecność wręcz go irytowała, sprawiając, że tym bardziej był świadom gniewu, który wspólnie dzielili. Miał wrażenie, że to jedno uczucie – niszczycielskie, niebezpieczne i zdolne do tego, żeby przysłonić wszystko inne – jest jedynym, co mu pozostało. Cokolwiek innego, co czyniło go w jakimkolwiek stopniu podobnym do człowieka, zniknęło już dawno temu. W momencie, w którym Ona podjęła decyzję, poczuł się tak, jakby wszystko to, co wiązało go z życiem i zdrowym rozsądkiem ostatecznie zostało przerwane; jakby zniknęło albo jakby to on zapadł się w ciemność, w ten wszechogarniający mrok, który od dawna go otaczał, czekając na najodpowiedniejszy moment, żeby go otoczyć i nad nim zapanować.
Sekundy, minuty, godziny, dni…
W tym miejscu taki podział wydawał się nie istnieć. Czas ciągnął się w nieskończoność, a może już dawno stanął, pozostawiając ciszę, ciemność i niepowstrzymane szaleństwo. Powoli się w nie zapadał, pozwalając żeby mrok opętał jego duszę, ciągnąć go na dół. W momencie, w którym coś ostatecznie w nim umarło, znalazł się w piekle z którego nie było wyjścia i które sam sobie zafundował… A może niekoniecznie sam, ale myślenie o prawdziwej przyczynie jego problemów było zbyt denerwujące, żeby był w stanie je ścierpieć. Wiedział jedynie, że w momencie, w którym Rufus stanie na jego drodze, po prostu go zabije. Teraz w końcu był wolny – oni wszyscy byli – a popychająca ich do przodu rządza mordu i zemsty była jedynym, co popychało ich do przodu.
Gniew i głód przysłaniały wszystko, sprawiając, że czuł się trochę tak jak przeszło siedem lat temu, kiedy jeszcze służył Lawrence’owi. Kiedy rozpoczęła się przemiana, niemal wszyscy telepaci pogrążali się w szaleństwie, zmuszeni do walki z własną wampirzą naturą i rządzą mordu, która nagle stała się całym ich światem. Teraz to wrócił i trwało odkąd tylko pamiętał, upodobniając ich wszystkich do dzikich zwierząt, które na każdym kroku są zdolne wyłącznie do tego, żeby kierować się instynktem, bez względu na możliwe konsekwencje. Byli tylko oni, ich więzienie i szaleństwo, z którego nie byli w stanie się wyrwać nawet teraz, kiedy kraty zniknęli, a oni byli wolni – nareszcie byli wolni…
Zamknął oczy i przez kilka sekund biegł na oślep, bezbłędnie wchodząc w kolejne zakręty i nawet nie wahając się momentach, kiedy wchodziło w kolejny zakręt. Instynkt był wszystkim, co mu pozostało, kiedy już upodobnił się do istoty, którą nigdy nie chciał być. Kiedyś sądził, że udało mu się zwalczyć to, co najgorsze – że wygrał walkę o swoją duszę i człowieczeństwo, które odpowiadało za wszystko to, co było w nim najlepszym. Ona pozwalała mu wykrzesać z siebie te dobre emocje, sprawiając, że mrok przestawał go wołać. Uzupełniali się, wzajemnie ciągnąc w stronę światła i stabilności, której oboje potrzebowali.
To on sprawił, że zapanowała nad sobą i przetrwała te najgorsze chwile, kiedy bezradna i słaba zmagała się z czymś, co było jej obce. Nauczył jej wszystkiego, wciąż trwając przy niej i to wtedy, gdy najbardziej potrzebowała wsparcia i trochę dobrej woli. Pomógł jej; stał się jej pocieszycielem, powiernikiem, przyjacielem…
Pokochał ja i sądził, że ta miłość ostatecznie go ocali.
Nic bardziej błędnego – bo ona go zniszczyła.
Tak naprawdę wszystko sprowadzało się do Rufusa, ale starał się o tym nie myśleć. Kilkukrotnie próbował odrzucić od siebie ten gniew i myśl o zemście, próbując przypomnieć sobie to kim był kiedyś i jakie uczucia wyzwalało w nim myślenie o niej, ale za każdym razem to te złe uczucia przejmowały nad nim kontrolę. To po prostu w nim było – ta nienawiść, zemsta, ten głód… Krążyło w jego krwiobiegu niczym najgorsza trucizna, bezlitośnie doprowadzając do szaleństw. Próbował z tym walczyć, ale to już nie miało sensu, nie widział zresztą powodu, żeby dłużej bronić się przed czymś, co tak naprawdę do niego należało.
Ciemność zdawała się śpiewać, a on jej słuchał. Wszyscy jej słuchali, posłuszni niczym stado dzikich zwierząt, prowadzone przez zew krwi i te skrajne emocje, które w gruncie rzeczy były najważniejsze. Pragnienie doprowadzało go do szaleństwa, ale jednocześnie było dobre, bo pokazywało mu to, czego tak naprawdę chciał. Zemsta. Nie tylko krew, ale i przyjemność, która płynęłaby z zemsty – z tego, co poczułby, gdyby ostatecznie zmiótł ze swoje drogi tego, który go takim uczynił…
Ich wszystkich uczynił.
Był tutaj, być może na wyciągnięcie ręki. Wiedział o tym, podobnie jak i zdawał sobie sprawę z obecności kilku innych istot – również tej, która poruszyła jego serce. Teraz jawiła mu się niczym piękny sen, wspomnienie dawnego życia i tego, kim był kiedyś Myśl o niej go zmieniała, sprawiając, że na swój sposób czuł się lepiej, kiedy przypominał sobie o wszystkim, co kiedyś miało dla niego prawdziwe znaczenie. Może mógł do tego wrócić, ale…
Tak wiele sprzeczności.
Tak wiele skrajnych uczuć.
Miał wrażenie, że dwie sprzeczne natury rozrywają go od środka. Chciał i nie chciał, pragnął i nie… Jakiś cichy głosik w jego głowie podpowiadał, że nic z tego, co robił, nie jest dobre, ale to nie miało żadnego znaczenia. Tamten głosik nie odzywał się od dawna, więc teraz nie miał żadnego wpływu na to, co robił albo zamierzał zrobić.
W przypływie determinacji, uniósł powieki i stanowczo spojrzał przed siebie. Odrzucenie wszelakich myśli i uczuć przyszło mu z łatwością, podobnie jak i podjęcie decyzji, która jeszcze lata temu wydawałaby mu się czymś niemożliwym albo przynajmniej problematycznym.
Kiedyś wszystko było inne, a on zdawał sobie z tego sprawę. Kiedyś wszystko było prostsze… Ale to było dawno, może w innym życiu.
Wszystko było inne…
A przynajmniej tak sądził, póki gdzieś w oddali nie ujrzał płomieni i nie dostrzegł szczupłej, złotowłosej postaci, którą byłby w stanie rozpoznać wszędzie.
W końcu ją odnalazł.

2 komentarze:

  1. Hejo :3
    Zapraszam Cię na:
    http://at-your-command.blogspot.com/
    Pojawił się nowy rozdział.

    Wampirek

    OdpowiedzUsuń
  2. Dylan wypad, bo ci skopię tyłek -.- proszę zabierz go zabij, spal, wydrap mu oczy. cokolwiek byleby go już nie było. Proszę uczyń ten zaszczyt i go zabij. Chyba, że... Moment. Skoro on znalazł Laylę, a ona nie panuje nad mocą to może jednak przez przypadek ten idiota wpadnie w płomienie i nikt nie będzie chciał go ratować, albo Layla przez przypadek go zabije! To idealny plan *O* Tak, tak, tak^^ niech się stanie tak :D
    Layla dała popis, chociaż wcale nie miało być zabawnie. Jakoś tak przez cały czas żyłam nadzieją, że jednak Marco się poparzy, ale jak widać nie ten czas :C szkoda, że dowiedział się chyba jaką Lay ma moc. Teraz nie będzie niespodzianki jak będzie chciała go zabić^^ w sumie to mogłoby być ciekawe. Ona próbuje go zabić, a on nie wie nawet skąd te płomienie XD a teraz tak nie będzie.
    No dobra, odpały odpałami, ale rozdział zajebisty ;D dawno nie używałam tego słowa, więc tak teraz go poużywamy^^
    Czekam niecierpliwie na następny rozdział <3
    Pozdrawiam, i weny :*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa