Alessia
– Layla? Layla, nie rób tego!
Alessia
miała wrażenie, że świat momentalnie przyśpieszył, a czas pędzi przed
siebie w zawrotnym wręcz tempie. Cała zesztywniała, widząc jak jej ciotka
bez chwili zastanowienia skacze przed siebie, nie zważając na to, że ze ścian
natychmiast trysnęły zabójcze płomienie. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego,
że ogień jest częścią Layli, coś podpowiadało jej, że powinna się martwić.
Milcząc i przez całą drogę będąc w stanie obserwować poczynania
ciotki i Marco, zdążyła zorientować się, że coś jest nie tak – zwłaszcza,
że jej dziadek zdawał się nie mieć pojęcia o tym, jakimi zdolnościami
dysponowała jego córka. Co więcej, przez cały ten czas Layla ani razu nie
spróbowała się uwolnić, chociaż jeszcze kilka dni wcześniej wyglądała na
zdesperowaną i gotową do tego, żeby skrócić egzystencję swojego ojca,
kiedy tylko będzie miała po temu okazję.
Kiedy
pojawił się ogień, temperatura w korytarzu momentalnie podskoczyła o kilka
znaczących stopni. Alessia skrzywiła się i zmrużyła oczy, chcąc chronić
się przed jasnym blaskiem, tym bardziej nieznośnym, że zdążyła przywyknąć do
wszechogarniającej ciemności. Znów krzyknęła, ale tym razem nie były to jakieś
określone słowa, a jedynie cichy, ostrzegawczy jęk. Mrużąc oczy, ledwo widziała
drobną postać Layli, która natychmiast uskoczyła i teraz balansowała
między płomieniami. Co prawda płomienie muskały jej skórę, nie czyniąc przy tym
dziewczynie żadnej krzywdy, ale Ali odniosła wrażenie, że sytuacja wymyka się
jej ciotce spod kontroli, jakby zapanowanie nad szalejącym żywiołem wymagało od
niej sporo energii.
– Coś jest
nie tak – powiedziała cicho, nie kryjąc niepokoju. Wszystko w niej aż rwał
się, żeby podejść bliżej, ale bijący od języków ognia żar skutecznie ją przed
tym powstrzymał; nie była przecież na tyle głupia, żeby na własne życzenie
wpakować się w sam środek szalejącego pożaru, który był w stanie
pozbawić ją życia. – Coś jest…
– Widzę,
Ali – zapewnił ją Carlisle, chociaż nie zwracała się do niego.
W ogóle nie
mówiła do kogoś konkretnego, po prostu nerwowo podrygując i mrucząc pod
nosem to, co przyszło jej do głowy. Próbowała się uspokoić, ale nie potrafiła,
zwłaszcza, że z tunelami od samego początku coś było nie tak, a teraz
na dodatek na jej oczach Layla – władczyni ognia! – w każdej chwili mogła
spalić się żywcem. Gdyby nie powaga sytuacji, pewnie nawet roześmiałaby się
histerycznie, porażona ironicznym wydźwiękiem tej myśli.
– Layla! –
zawołała raz jeszcze. Sama nie była pewna, co chce w ten sposób osiągnąć,
ale w tym momencie to akurat wydawało się najmniej ważne.
– Nic mi
nie jest! – odkrzyknęła Layla, zgrabnie odskakując, zanim kolejny słup ognia
zdążyłby dosięgnąć miejsca, w którym stała. – Zostańcie tam. Zaraz znajdę
sposób na to, żeby nad tym zapanować – dodała z przekonaniem, ale w jej
głosie pobrzmiewał aż nadto wyraźny fałsz, bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
że zdolności nie są jej na tyle posłuszne, żeby całkiem zapanowała nad
płomieniami. – Nie jestem słaba… – mruknęła już ciszej; Alessia pomyślała, że te
słowa na pewno nie były przeznaczone dla nich.
Zdenerwowana
i zła, machinalnie obejrzała się na zastygłego w bezruchu Marco.
Mimochodem zauważyła, że wampir jak urzeczony wpatrywał się w balansującą
pomiędzy płomieniami dziewczynę. Jego oczy błyszczały i Ali w pierwszym
odruchu zapragnęła na niego warknąć, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego,
że to dość ryzykowne – w końcu prowokowanie wampira nigdy nie było
najlepszym pomysłem. Nawet zrobiła krok w jego stronę, ignorując
ostrzegawcze spojrzenie Carlisle’a, ale ostatecznie zatrzymała się, zwracając
uwagę na coś innego.
Otoczona
płomieniami Layla wyglądała tak, jakby z ogniem tańczyła. Jej jasne włosy
falowały przy każdym ruchu, wychwytując najmniejsze załamanie światła i lśniąc
tak, jakby same należały do strzelających płomieni. Layla z gracją
uskakiwała, unikając spotkania ze śmiercią i zachowując się tak, jakby
bliskość morderczego żywiołu nie robiła na niej żadnego wrażenia.
Zdeterminowana i pewna siebie, na swój sposób sama przypominała ogień –
dosłownie i w przenośni. Co więcej, była piękna i to na ten
wyjątkowy sposób, który nie miał związku wyłącznie z tym, że po części
była wampirzycą. To piękno urzekało, obecne nie tylko w wyglądnie, ale i w pełnych
gracji, zsynchronizowanych z płomieniami ruchach. Dziki taniec trwał,
sprawiając, że w jednej chwili Layla przeistoczyła się w niebezpieczną
boginię zemsty i zniszczenia, gotową przemienić w proch wszystko, co
stanie na jej drodze – dokładnie tak jak ogień, który od zawsze był jej
częścią.
Alessia zamrugała,
po czym raz jeszcze spojrzała na Marco, dopiero wtedy będąc w stanie pojąć
emocje, które mogła wyczytać ze spojrzenia wampira. W zasadzie wszystko
sprowadzało się do jednego – do czystego zachwytu, jakby wampir właśnie miał do
czynienia z ósmym cudem świata albo czymś równie niezwykłym. Zachwycał się
córką i ta świadomość na moment wytrąciła Ali z równowagi.
– Jest
piękna – odezwał się ni stąd, ni zowąd Marco, jakby czytając jej w myślach.
– Jest… Dobra bogini, co ona wyprawia?! – zawołał nagle, tym samym po raz
kolejny zwracając uwagę Alessi na balansując wśród płomieni Laylę.
Dziewczyna
do tej pory z wprawą tańczyła wraz z językami ognia, metodycznie
posuwając się do przodu i coraz bardziej zbliżając się do dalszej części
korytarza, gdzie – taką przynajmniej wszyscy mieli nadzieję – znajdował się w miarę
bezpieczny grunt. Ciężko było powiedzieć, jak daleko sięgały płomienie i gdzie
kończyła się pułapka, to zresztą nie miało w tamtym momencie znaczenia.
Liczyło się to, że Layla była coraz bliżej tego, żeby przedostać się na drugą
stronę…
I właśnie
wtedy popełniła błąd.
Płomienie
wystrzeliły z obu stron jednocześnie, zmuszając ją do tego, żeby w panice
cofnęła się w tył. Layla natychmiast uskoczyła, nie oglądając się za
siebie, żeby sprawdzić, czy to dobry pomysł. Kiedy znikąd pojawił się kolejny
język ognia – świetlista linia na wysokości jej szyi – niewiele brakowało do
tego, żeby płomienie ostatecznie jej dosięgły. Oczy Layli rozszerzyły się
nieznacznie, zdradzając panikę i tym samym uprzytomniając Alessi, że
ciotka niekoniecznie jest w stanie zapanować nad szalejącym żywiołem. Co
więcej, wyglądało to tak, jakby do tej pory poruszała się według opracowanego
rytmu, który teraz został zakłócony.
Layla
jęknęła cicho i wygięła się do tyłu, tak bardzo, że Ali przez ułamek
sekundy była niemal całkowicie pewna, że kręgosłup pół-wampirzycy za moment
zaprotestuje i najzwyczajniej w świecie się złamie. Nie minęła
kolejna sekunda, jak dziewczyna została zmuszona do tego, żeby w panice
rzucić się na ziemię, kiedy kolejne strumienie ognia zaatakowały ją nie tylko
od strony ścian, ale również gdzieś z ukosa. W ciemnościach nie było
widać, gdzie znajdują się źródła płomieni, kiedy zaś ogień się pojawiał, nie
było czasu na to, żeby w pożodze starać się wypatrzeć czegokolwiek, co za
nie odpowiadało.
Alessia
zareagowała machinalnie i pod wpływem impulsu, również spróbowała rzucić
się biegiem przed siebie. Dopiero kiedy czyjeś lodowate palce zacisnęły się na
jej nadgarstku, uprzytomniła sobie, że to głupie…
A potem
omal nie dostała zawału, kiedy uprzytomniła sobie, że trzymająca ją dłoń wcale
nie należy do Carlisle’a.
– Gdzie
biegniesz, głupia? – naskoczył na nią Marco, zaciskając zęby i niespokojnie
patrząc przed siebie. – Nabór na przyszłych samobójców jest już zamknięty. A jeśli
chcesz się na coś przydać, to lepiej chodź i spróbuj mi pomóc – doradził,
rzucając jej przelotne spojrzenie.
– Puść mnie
– nakazała mu chłodno, nie zamierzając udawać, że dobrze czuje się w jego
towarzystwie. W pamięci wciąż miała wspomnienia (teraz już przynajmniej
wiedziała, że to po prostu wspomnienia i to na dodatek nie należące do
niej) dłoni, które błądziły po jej ciele. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego,
że w istocie Marco nigdy nawet jej nie dotknął, nie była w stanie
znieść świadomości fizycznego kontaktu. – Powiedziałam, żebyś…
Marco ją
zignorował.
– A ja
powiedziałem, że możesz mi pomóc – powtórzył z naciskiem, nawet na nią nie
spoglądając.
Alessia
zacisnęła usta, równie zdenerwowana, co i on. W pierwszym odruchu
napięła mięśnie i wbiła wzrok z wampira, próbując w ten sposób
zmusić go do tego, żeby ją puścił, ale po kilku sekundach dała za wygraną.
Marco aż nazbyt dobrze zdawał się wiedzieć, w jaki sposób najłatwiej
wpłynąć na jej ciężki charakter, zwłaszcza, że upór był czymś normalnym dla
całej linii Licavolich. W gruncie rzeczy oboje byli do siebie podobni,
nawet jeśli wolałaby, żeby było inaczej.
Dziadek
(dziwnie czuła się, kiedy nazywała go tak w myślach) musiał wyczuć zmianę w jej
nastawieniu, bo nieznacznie poluzował uścisk. Teoretycznie miała okazję do
tego, żeby wyrwać mu rękę, ale po chwili zastanowienia zdecydowała się tego nie
robić, świadoma, że jest zbyt blisko, żeby móc ją powstrzymać. W zmian
spojrzała na niego wyczekująco, walcząc z poczuciem bezradności i tego,
że znów jest od kogoś zależna. Czuła obecność Carlisle’a, który przez cały czas
bacznie obserwował poczynania Marco, ale jak na razie nie reagował, zbyt
zaniepokojony tym, że coś w każdej chwili mogło stać się Layli.
– Czego ode
mnie chcesz? – zapytała w końcu, nie mogąc znieść przeciągającej się
ciszy. Chciała coś zrobić, a jeśli jedyną alternatywą była pomoc
wampirowi, była gotowa się na to zdecydować.
– Chodź –
odpowiedział jedynie, bez słowa wyjaśnienia próbując przyciągnąć jej bliżej
płomieni, ale to wcale nie miało być takie łatwe. – Alessia czuła wewnętrzny
opór przed jakimkolwiek kontaktem z ogniem, nie ona jedna zresztą nie była
zachwycona perspektywą tego, co proponował jej Marco. Wampir warknął cicho,
kiedy znikąd tuż przed nimi zmaterializował się zaniepokojony Carlisle, bez
wahania zagradzając im drogę. – No co znowu? – jęknął Marco; wyglądał jakby za
moment miał go trafić szlag.
– Co
planujesz? – zapytał go spiętym tonem doktor. Próbował panować nad emocjami,
ale nawet w jego przypadku okazało się to tym razem trudne. – Nie pozwolę,
żeby Alessi coś się stało. Wolałbym zresztą, żebyś w tej chwili ją puścił
– dodał, a Alessia omal nie klasnęła w dłonie, żeby podkreślić
słuszność jego słów.
– Ja też
nie miałabym nic przeciwko!
Marco
rzucił jej lodowate spojrzenie. Wzdrygnęła się mimowolnie, jednocześnie
zdradzając przed nim to, że jednak był na dobrej drodze, żeby wzbudzić w niej
respekt.
– Ty, moja
droga – odezwał się niecierpliwym tonem Marco – nie masz nic do powiedzenia.
Przynajmniej nie tym razem i nie przy mnie – dodał, kiedy chciała
zaprotestować. Nic tak bardzo nie doprowadzało jej do szału, jak przedmiotowe
traktowaniem, zwłaszcza przez kogoś, kto nie miał względem niej żadnych praw. –
A jeśli chodzi o ciebie, to zaczynasz mnie naprawdę denerwować. Próbuję
zrobić wszystko, żeby pomóc mojej
córce, a jednak…
– Może mi
jeszcze powiesz, że jesteś zdziwiony tym, że żadne z nas nie jest w stanie
ci zaufać? – zapytał z niedowierzaniem Carlisle, rzucając Marco
ostrzegawcze spojrzenie. – Powiedziałem ci już, żebyś puścił Alessię.
– Na litość
bogini! – warknął Marco, wznosząc oczy ku górze, ale przynajmniej poluzował
uścisk. Ali natychmiast schowała obie dłonie za plecami, woląc nie ryzykować,
że wampir znów spróbuje ją unieruchomić. – Zadowoleni? Bo jeśli tak, to może w końcu
przestaniemy gadać i zabierzemy się za coś praktycznego?
Alessia
pokręciła głową, mając serdecznie dość słuchania ciągłych kłótni i komentarzy.
Jej wzrok znów powędrował w stronę Layli i kamień dosłownie spadł jej
z serca, kiedy zauważyła, że dziewczyna radzi sobie całkiem dobrze, znów z wprawą
unikając płomieni i kontynuując wcześniejszą wędrówkę. Ciotka zresztą
musiała poczuć na sobie jej spojrzenie, bo na krótko obejrzała się przez ramię i nawet
zdobyła się na to, żeby posłać bratanicy blady uśmiech, zanim ponownie
skoncentrowała się na wędrówce przed siebie.
Layla
zgrabnie przeskoczyła nad kolejnym językiem ognia, z gracją lądując na
lekko ugiętych nogach. Niemal biegiem pokonała kolejnych kilka metrów i cicho
zaklęła, kiedy omal nie wpadła na ścianę, kończącą tunel i stanowiącą
zarazem część biegnącego prostopadle korytarza. Layla skrzywiła się i natychmiast
odsunęła od wzmocnionej srebrem i żelazem ściany, czując się w obecności
metalu nieswojo.
Ogień
powoli dogasał, żeby ostatecznie zgasnąć całkowicie. Spokój, który zapanował,
kiedy w korytarzu znów zapanowała nieprzenikniona ciemność, był wręcz
nienaturalny i sprawił, że Alessia poczuła się co najmniej nieswojo. Marco
i Carlisle natychmiast zamilkli i obejrzeli się za siebie, zaskoczeni.
– No tak… –
odezwała się z drugiego końca korytarza Layla. – Chyba wychodzi na to, że
teraz wasza kolej – stwierdziła niemal pogodnym tonem. Ali mogła się założyć,
że w tym momencie wzruszyła ramionami.
– Doprawdy?
– mruknął lekko oszołomiony Marco. Alessia nie potrafiła stwierdzić, jakie
targają nim emocje, ale w głosie wampira wyczuła coś, co chyba było… ulgą.
Nie dał nic po sobie poznać, ale bez wątpienia się o dziewczynę martwił – i zarazem
był z niej dumny, chociaż to wydawało się Alessi czymś absolutnie
abstrakcyjnym. – No cóż… Alessiu? – zwrócił się znów do niej, ale tym razem
przynajmniej nie próbował mówić jej, że nie ma żadnego wyboru, jak spróbować mu
pomóc.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, to i tak go nie miała – i właśnie to było w całej
tej sytuacji najgorsze.
Dylan
Tak bardzo zły…
Gniew go
oszałamiał, przysłaniając wszystko. Miał wrażenie, że znika, wyparty przez
sprzeczne emocje, które powoli doprowadzały go do szaleństwa. Czuł je,
wszechobecne i groźne, kąsające niczym rozgniewana żmija i tylko czekające
na okazje do tego, żeby ostatecznie przejąć kontrolę – i to nie tylko nad
nim, chociaż czasami miał wrażenie, że jako jedyny trwa w tym koszmarze.
Czuł
obecność pozostałych, ale równie dobrze mogłoby ich nie być. Ich obecność wręcz
go irytowała, sprawiając, że tym bardziej był świadom gniewu, który wspólnie
dzielili. Miał wrażenie, że to jedno uczucie – niszczycielskie, niebezpieczne i zdolne
do tego, żeby przysłonić wszystko inne – jest jedynym, co mu pozostało.
Cokolwiek innego, co czyniło go w jakimkolwiek stopniu podobnym do
człowieka, zniknęło już dawno temu. W momencie, w którym Ona podjęła
decyzję, poczuł się tak, jakby wszystko to, co wiązało go z życiem i zdrowym
rozsądkiem ostatecznie zostało przerwane; jakby zniknęło albo jakby to on zapadł
się w ciemność, w ten wszechogarniający mrok, który od dawna go
otaczał, czekając na najodpowiedniejszy moment, żeby go otoczyć i nad nim
zapanować.
Sekundy,
minuty, godziny, dni…
W tym
miejscu taki podział wydawał się nie istnieć. Czas ciągnął się w nieskończoność,
a może już dawno stanął, pozostawiając ciszę, ciemność i niepowstrzymane
szaleństwo. Powoli się w nie zapadał, pozwalając żeby mrok opętał jego
duszę, ciągnąć go na dół. W momencie, w którym coś ostatecznie w nim
umarło, znalazł się w piekle z którego nie było wyjścia i które
sam sobie zafundował… A może niekoniecznie sam, ale myślenie o prawdziwej
przyczynie jego problemów było zbyt denerwujące, żeby był w stanie je
ścierpieć. Wiedział jedynie, że w momencie, w którym Rufus stanie na
jego drodze, po prostu go zabije. Teraz w końcu był wolny – oni wszyscy
byli – a popychająca ich do przodu rządza mordu i zemsty była
jedynym, co popychało ich do przodu.
Gniew i głód
przysłaniały wszystko, sprawiając, że czuł się trochę tak jak przeszło siedem lat
temu, kiedy jeszcze służył Lawrence’owi. Kiedy rozpoczęła się przemiana, niemal
wszyscy telepaci pogrążali się w szaleństwie, zmuszeni do walki z własną
wampirzą naturą i rządzą mordu, która nagle stała się całym ich światem.
Teraz to wrócił i trwało odkąd tylko pamiętał, upodobniając ich wszystkich
do dzikich zwierząt, które na każdym kroku są zdolne wyłącznie do tego, żeby
kierować się instynktem, bez względu na możliwe konsekwencje. Byli tylko oni,
ich więzienie i szaleństwo, z którego nie byli w stanie się
wyrwać nawet teraz, kiedy kraty zniknęli, a oni byli wolni – nareszcie
byli wolni…
Zamknął
oczy i przez kilka sekund biegł na oślep, bezbłędnie wchodząc w kolejne
zakręty i nawet nie wahając się momentach, kiedy wchodziło w kolejny
zakręt. Instynkt był wszystkim, co mu pozostało, kiedy już upodobnił się do
istoty, którą nigdy nie chciał być. Kiedyś sądził, że udało mu się zwalczyć to,
co najgorsze – że wygrał walkę o swoją duszę i człowieczeństwo, które
odpowiadało za wszystko to, co było w nim najlepszym. Ona pozwalała
mu wykrzesać z siebie te dobre emocje, sprawiając, że mrok przestawał go
wołać. Uzupełniali się, wzajemnie ciągnąc w stronę światła i stabilności,
której oboje potrzebowali.
To on
sprawił, że zapanowała nad sobą i przetrwała te najgorsze chwile, kiedy
bezradna i słaba zmagała się z czymś, co było jej obce. Nauczył jej
wszystkiego, wciąż trwając przy niej i to wtedy, gdy najbardziej
potrzebowała wsparcia i trochę dobrej woli. Pomógł jej; stał się jej
pocieszycielem, powiernikiem, przyjacielem…
Pokochał ja
i sądził, że ta miłość ostatecznie go ocali.
Nic
bardziej błędnego – bo ona go zniszczyła.
Tak
naprawdę wszystko sprowadzało się do Rufusa, ale starał się o tym nie
myśleć. Kilkukrotnie próbował odrzucić od siebie ten gniew i myśl o zemście,
próbując przypomnieć sobie to kim był kiedyś i jakie uczucia wyzwalało w nim
myślenie o niej, ale za każdym razem to te złe uczucia przejmowały nad nim
kontrolę. To po prostu w nim było – ta nienawiść, zemsta, ten głód…
Krążyło w jego krwiobiegu niczym najgorsza trucizna, bezlitośnie
doprowadzając do szaleństw. Próbował z tym walczyć, ale to już nie miało
sensu, nie widział zresztą powodu, żeby dłużej bronić się przed czymś, co tak
naprawdę do niego należało.
Ciemność
zdawała się śpiewać, a on jej słuchał. Wszyscy jej słuchali, posłuszni
niczym stado dzikich zwierząt, prowadzone przez zew krwi i te skrajne
emocje, które w gruncie rzeczy były najważniejsze. Pragnienie doprowadzało
go do szaleństwa, ale jednocześnie było dobre, bo pokazywało mu to, czego tak
naprawdę chciał. Zemsta. Nie tylko krew, ale i przyjemność, która
płynęłaby z zemsty – z tego, co poczułby, gdyby ostatecznie zmiótł ze
swoje drogi tego, który go takim uczynił…
Ich
wszystkich uczynił.
Był tutaj,
być może na wyciągnięcie ręki. Wiedział o tym, podobnie jak i zdawał
sobie sprawę z obecności kilku innych istot – również tej, która poruszyła
jego serce. Teraz jawiła mu się niczym piękny sen, wspomnienie dawnego życia i tego,
kim był kiedyś Myśl o niej go zmieniała, sprawiając, że na swój sposób
czuł się lepiej, kiedy przypominał sobie o wszystkim, co kiedyś miało dla
niego prawdziwe znaczenie. Może mógł do tego wrócić, ale…
Tak wiele
sprzeczności.
Tak wiele
skrajnych uczuć.
Miał
wrażenie, że dwie sprzeczne natury rozrywają go od środka. Chciał i nie
chciał, pragnął i nie… Jakiś cichy głosik w jego głowie podpowiadał,
że nic z tego, co robił, nie jest dobre, ale to nie miało żadnego
znaczenia. Tamten głosik nie odzywał się od dawna, więc teraz nie miał żadnego
wpływu na to, co robił albo zamierzał zrobić.
W
przypływie determinacji, uniósł powieki i stanowczo spojrzał przed siebie.
Odrzucenie wszelakich myśli i uczuć przyszło mu z łatwością, podobnie
jak i podjęcie decyzji, która jeszcze lata temu wydawałaby mu się czymś
niemożliwym albo przynajmniej problematycznym.
Kiedyś
wszystko było inne, a on zdawał sobie z tego sprawę. Kiedyś wszystko
było prostsze… Ale to było dawno, może w innym życiu.
Wszystko
było inne…
A
przynajmniej tak sądził, póki gdzieś w oddali nie ujrzał płomieni i nie
dostrzegł szczupłej, złotowłosej postaci, którą byłby w stanie rozpoznać
wszędzie.
W końcu ją
odnalazł.
Hejo :3
OdpowiedzUsuńZapraszam Cię na:
http://at-your-command.blogspot.com/
Pojawił się nowy rozdział.
Wampirek
Dylan wypad, bo ci skopię tyłek -.- proszę zabierz go zabij, spal, wydrap mu oczy. cokolwiek byleby go już nie było. Proszę uczyń ten zaszczyt i go zabij. Chyba, że... Moment. Skoro on znalazł Laylę, a ona nie panuje nad mocą to może jednak przez przypadek ten idiota wpadnie w płomienie i nikt nie będzie chciał go ratować, albo Layla przez przypadek go zabije! To idealny plan *O* Tak, tak, tak^^ niech się stanie tak :D
OdpowiedzUsuńLayla dała popis, chociaż wcale nie miało być zabawnie. Jakoś tak przez cały czas żyłam nadzieją, że jednak Marco się poparzy, ale jak widać nie ten czas :C szkoda, że dowiedział się chyba jaką Lay ma moc. Teraz nie będzie niespodzianki jak będzie chciała go zabić^^ w sumie to mogłoby być ciekawe. Ona próbuje go zabić, a on nie wie nawet skąd te płomienie XD a teraz tak nie będzie.
No dobra, odpały odpałami, ale rozdział zajebisty ;D dawno nie używałam tego słowa, więc tak teraz go poużywamy^^
Czekam niecierpliwie na następny rozdział <3
Pozdrawiam, i weny :*