Esme
Esme poczuła się trochę tak,
jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Z niedowierzaniem patrzyła
na Amun'a, ale chociaż doskonale słyszała jego słowa, pełen sens ich słów i tak
nie był w stanie do niej dotrzeć… A kiedy w końcu dotarł, miała
wrażenie, że ktoś opowiedział jej marny żart, którego nie była w stanie
pojąć.
Cisza,
która nagle zapadła, miała w sobie coś niepokojącego. To był inny rodzaj
milczenia niż ten, którego czasami doświadczała, kiedy wraz z Carlisle'm
nie mieli nastroju na rozmowę. Wtedy po prostu milczeli, wpatrzeni w siebie
i zamknięci w tej krótkiej chwili, która mogła ciągnąć się w nieskończoność.
Tym razem
było inaczej, a różnica ta kuła po oczach, wręcz doprowadzając ją do
szaleństwa. Esme nie pamiętała, kiedy ostatnim razem czuła się w tak
niekomfortowy sposób, mając dodatkowo wrażenie, że to uciążliwe milczenie i tak
jest lepszą alternatywą od mówienia. Czuła, że jedno słowo może ją pogrążyć i wcale
nie miała na myśli tego jednego miesiąca o którym mówił Amun. Wiedziała,
że nawet po upływie tego czasu wampir nie pozwoliłby jej odejść; że uczyniłby z niej
kogoś na podobieństwo Kebi – oddaną mu, pokorną niewolnicę.
Krwiste
tęczówki przeniosły ją na wskroś, wydając się sięgać aż po samą jej duszę. W jednej
chwili poczuła strach, wręcz czyste przerażenie, kiedy przed oczami stanęło jej
zamazane, ale wciąż żywe wspomnienie jeszcze z ludzkiego życia. Kiedy tak
patrzyła na Amuna, nagle ujrzała w jego twarzy rysy Charles'a. On i jej
były mąż byli podobni, jeśli i nie tacy sami. Co prawda jej ludźmi partner
nigdy nie traktował jej aż tak obcesowo jak Amun Kebi, ale obaj próbowali
zdominować kobietę w ten sam sposób. W przypadku Egipcjanina było to
na swój sposób uzasadnione – wychowanie było istotne, a w tej części
świata niewolnictwo stanowiło coś w pełni normalnego i powszechnego –
ale Esme i tak nie zamierzała takiego stanu rzeczy zaakceptować. Już raz
przeszła przez piekło, wyrywając się z niego cudem i żyją tylko
dlatego, że spotkała na swojej drodze anioła.
A teraz
miała do tego piekła wrócić – i to właśnie z miłości do Carlisle'a.
– Więc? – Jej
przemyślenia trwały zaledwie ułamki sekund, ale to wystarczyło, żeby Amun
zaczął się niecierpliwić. – Jaka jest twoja decyzja?
To teraz.
Teraz musiała zadecydować…
Ale tak
bardzo nie chciała tego robić…
– Ja… – Carlisle,
kocham cię, pomyślała. Czuła, że drży i że oczu zaczynają ją piec, dlatego
zamrugała pośpiesznie, żeby lepiej nad sobą zapanować. Nie mogła okazać
słabości, zwłaszcza przed kimś takim jak Amun. Udowadniając mu, że się boi,
jedynie niepotrzebnie by go sprowokowała, a nie zamierzała pozwolić na to,
żeby zdecydował się jeszcze bardziej zaostrzyć swoje warunki. – Zgoda.
– Nie! – usłyszała
za sobą pełen niedowierzania okrzyk Camerona. – Babciu…
– Ty nie
możesz! – zaoponował w tym samym momencie Aldero, błyskawicznie zrywając
się na równe nogi. – Sukinsynu, ty… – Dalszy ciąg wypowiedzi składał się na
długą wiązankę oryginalnych wyzwisk, skierowanych pod adresem ciemnowłosego
wampira.
Amun
uśmiechnął się. Powoli skinął głową, wyraźnie usatysfakcjonowany. Odniosła
wręcz wrażenie, że od samego początku zdawał sobie sprawę z tego, że
wszystko ostatecznie potoczy się w ten sposób. Uświadomiła sobie również,
że miał rację – miłość była niebezpieczna i popychała do działania. Robiła
to właśnie dlatego, że kochała, a Amun bezbłędnie jej uczucie rozpoznał i potrafił
je wykorzystać. Może i bywał tchórzliwy, ale przy tym odznaczał się
niezwykłym sprytem, a to czyniło go niebezpiecznym.
Wciąż
oszołomiona, prawie nie była świadoma tego, że Kebi przez cały czas się w nią
wpatruje. Jej rubinowe oczy lśniły w niepokojący sposób, wyrażając emocje,
których nie była w stanie rozpoznać. Wiedziała jedynie, że było w tym
sporo niechęci i zrozumiała, że Kebi do ostatniej chwili miała nadzieję na
to, że Esme odmówi – i to nie dlatego, że chciała jej zaoszczędzić takiego
losu, ale z czystej zazdrości. Kebi kochała Amuna mimo wszystkiego, co jej
robił, a o obecność jakiejkolwiek innej wampirzycy, którą jej
wybranek mógł być zainteresowany.
– Jednak
nie pomyliłem się względem ciebie. Jesteś inteligentna – stwierdził z uznaniem
Amun, kiwając głową. Nawet nie zorientowała się, kiedy zmaterializował się u jej
boku i chwycił ją za nadgarstek. Uścisk nie był silny i chyba z założenia
miał mieć w sobie coś pocieszającego, ale w Esme wzbudził wyłącznie
odrazę. – Porozmawiam z Benjaminem, kiedy tylko się pojawi.
Skinęła
głową; nie ufała swojemu głosowi wystarczająco, żeby próbować się odezwać, nie
sądziła zresztą, by Amun był jakoś specjalnie zainteresowany tym, co miała do
powiedzenia. Wręcz przeciwnie – milczenie wydawało mu się odpowiadać, a ona
powinna zacząć przysyłać do tego, jak miało wyglądać jej życie u boku
Egipcjanina. Powinna też…
– Wystarczy
tego! Oboje w tej chwili przestańcie! – Theo bezceremonialnie
zmaterializował się u jej boku, zmuszają Amuna do puszczenia jej ręki i cofnięcia
się o krok. Palce wampira zniknęły, ale prawie natychmiast zastąpił je
silny uścisk lekarza, który niemal w gniewny sposób odciągnął ją do tyłu.
Jego oczy lśniły gniewem, ciskając błyskawice. – Idziemy stąd. To jest chore…
Nie, co ja mówię! To on jest chory, a my na pewno nie będziemy wchodzić w żadne
układy! – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem, dosłownie wlekąc ją w stronę
wyjścia.
Potrzebowała
chwili, żeby wciąż się w garść i spróbować zaprzeć nogami o ziemię.
Theo zesztywniał i przynajmniej przestał nią szarpać, ale wciąż nie
zamierzał zwolnić uścisku wokół jej nadgarstka.
– Theo… – zaoponowała,
wampir jednak nie zamierzał pozwolić jej dojść do słowa.
– Nie ma
mowy, Esme – przerwał jej. Jego głos złagodniał odrobinę, kiedy zwrócił się do
niej, ale i tak różnił się od jego zwykłego tonu. Słyszała już
zagniewanego Theo, ale jego kłótnie z Matthew i Lucasem był niczym w porównaniu
z tym, jak zachowywał się względem Amuna. – Odkąd go zobaczyłem,
wiedziałem, że będziemy mieli kłopoty, ale na pewno nie przewidziałbym czegoś
takiego. W takim razie dziękujemy bardzo, ale poradzimy sobie sami. A teraz
idziemy – powtórzył, ostatnie zdanie kierując do wpatrujących się w niego z niedowierzaniem
Aldero i Camerona.
Bracia
natychmiast ruszyli w ich stronę, wcześniej rzucając wrogie spojrzenia w kierunku
Amuna. Mężczyzna zacisnął usta i w nerwowym geście zacisnął obie
dłonie w pięści.
– To nie
była propozycja dla was, ale dla Esme – przypomniał, robiąc krok w stronę
Theo i wampirzycy. – A ona już podjęła decyzję.
– Decyzję! –
żachnął się Theo. Zaśmiał się, ale bez wesołości, po czym niemal wyzywająco
spojrzał w rubinowe oczy Amuna. – Co to za decyzja, skoro właściwie nie
dałeś jej żadnego wyboru? Obaj wiemy, że nie zamierzałeś i nadal nie
zamierzasz nam pomóc. A ja nie pozwolę, żeby żona mojego przyjaciela
oddała się na służbę komuś, kto w rzeczywistości widzi tylko czubek
swojego nosa. – Theo urwał, żeby złapać oddech, chociaż powietrze nie było mu
potrzebne do tego, żeby normalnie funkcjonować. Jego pierś falowała, a rysy
twarzy stężały, zdradzając zdenerwowanie. Tak wzburzony i z błyszczącymi,
krwistymi tęczówkami, wyglądał jak prawdziwy wampir, a nie szarmancki
mężczyzna o specyficznym poczuciu humoru, którego zdążyli przez te lata
poznać. – Nie patrz tak na mnie. Czy mam przez to rozumieć, że zabronisz nam
wyjść?
Amun
wyglądał, jakby za moment miał go trafić szlag. Starał się panować nad
emocjami, ale i tak widać po nim było, że najchętniej rzuciłby się
lekarzowi do gardła. Tym razem to Esme dla pewności chwyciła ramię Theo, chcąc
poczuć się bezpieczniej i próbując przynajmniej częściowo spróbować
wpłynąć na wampira. Amun ją przerażał i nie sądziła, żeby prowokowanie go
było dobrym pomysłem, nawet jeśli już kilkukrotnie widziała Theo podczas walki.
– Oczywiście,
że nie zabraniam wam wyjść – odezwał się w końcu Amun, siląc się na
chłodny, obojętny ton. – Sugerowałbym wręcz, żebyście natychmiast opuścili mój
dom. Sądzę, że powiedziane zostało już wszystko, a w obecnej sytuacji
nie mamy już o czym rozmawiać.
– Właśnie
to chciałem usłyszeć – stwierdził z przekonaniem Theo. – Żegnam. Szkoda,
że jest dokładne tak, jak powiedziała Kristin: na pewno nie było miło – dodał,
odwracając się na pięcie. Instynkt Esme zaprotestował przed decyzją o ustawienia
się do Amuna tyłem, ale ostatecznie udało jej się podszepty zdrowego rozsądku
zignorować.
Byli już
przy drzwiach, kiedy doszedł ich opanowany głos Amuna:
– Jeszcze
tego pożałujecie – stwierdził wampir. – Kiedy oni zginął, będziecie mogli mieć
pretensje jedynie do siebie… Chyba, że ona zmieni zdanie.
– Wydaje mi
się, że jakoś to przeżyjemy – powiedział z przekonaniem Cammy.
– Jak wyżej
– wtrącił się wciąż wzburzony Aldero. – Na pewno nie potrzebujemy pomocy
nadętego sukinsyna, któremu wydaje się, że ma prawo traktować kobiety tak,
jakby były kartą przetargową. Wiesz, szczerze powiedziawszy, zaczynam współczuć
Kebi, Benjaminowi i Tii. Moim zdaniem, wszyscy już dawno powinno kopnąć
się w tyłek, zamiast pozwalać się terroryzować. Tak z czystej
ciekawości… Ile kobiet już przeleciałeś, podczas gdy Kebi pozostawała ci
wierna? W końcu są równi i równiejsi, a kobieta musi znać swoje
miejsce, prawda? – zadrwił. Esme czuła, że chłopak przesadza – widziała to w rozszerzających
się coraz bardziej oczach Amuna – ale nie była w stanie wnuka ostrzec. – Może
nawet kilka razy twoja żona musiała patrzeć, jak…
W momencie,
w którym cierpliwość Amuna się skończyła, wszystko potoczyło się
błyskawicznie. Aldero nie zdążył uskoczyć, bo i nie spodziewał się, że
Egipcjanin nagle zmaterializuje się tuż przed nim. Zorientował się dopiero
wtedy, gdy wampir już zdołał się zamachnąć i z całej siły uderzył go w twarz.
Esme wyrwał się zduszony okrzyk, kiedy wytrącony z równowagi Aldero
poleciał do tyłu, wpadając na kanapę i z jękiem przelatując przez jej
oparcie.
– Jak ty
śmiesz… – wydyszał wzburzony Amun, zaciskając dłonie w pięści. Gdyby mógł,
pewnie uderzyłby po raz kolejny.
Aldero z trudem
dźwignął się na łokciach. Udało mu się usiąść, po czym – gniewnymi ruchami
ocierając krwawiącą wargę – rzucił w stronę Amuna najzimniejsze,
najbardziej przeszywające spojrzenie, jakiego nauczył się od matki. Zimne
niczym zamarzająca woda oczy, bez wątpienia odziedziczone po Isabeau, lśniły
gniewem, raz po raz jarząc się czerwonym błyskiem.
– A jak
ty śmiesz? – odparował. Oblizał wargi, po czym przełknął krew; rozcięcie już
zaczynało się goić, ku konsternacji wciąż rozgniewanego Amuna. – Ją też bijesz,
kiedy zbierze ci się na to ochota? – drążył, wręcz prosząc się o jeszcze
poważniejsze kłopoty. – Co ty wciąż z nim robisz, Kebi? Nie jest wart
nawet tego, żeby na niego splunąć, a jednak…
– Zamknij
się! – przerwał mu Amun. – W tej chwili przestań mówić i wszyscy
wynoście się z mojego domu! – zażądał.
– Ależ
proszę bardzo! – Aldero poderwał się na równe nogi. W pierwszej chwili
zawirowało mu w głowie i lekko się zachwiał, ale już w następnej
sekundzie bez trudu uchwycił równowagę. – Ja nie zamierzam zostać tutaj ani
sekundy dłużej, zwłaszcza z kimś, kto… Ech, prawda kłuje w oczy, mylę
się? Masz może ochotę uderzyć mnie za to raz jeszcze?
Egipcjanin
zacisnął zęby, ledwo powstrzymując się przed kolejną nieprzemyślaną reakcją. Z gardła
wyrwało mu się ostrzegawcze, przyprawiające o dreszcze warknięcie.
Rubinowe oczy ciskały błyskawice, przeszywając Aldero na wskroś. Esme drgnęła
niespokojnie, ledwo panując nad odruchem, który nakazywał jej pozostać w bezruchu.
Wszystko w niej aż rwało się do tego, żeby dopaść do wnuka i zmusić
go do tego, żeby wraz z nią w końcu stąd uciekł, ale nie była w stanie
wyzwolić się z silnego uścisku Theo.
Na ustach
Aldero pojawił się niepokojący uśmieszek, który z jakiegoś powodu
skojarzył jej się z Drake’m. Błękitne oczy lśniły, kiedy zaś chłopak – nie
zastanawiając się nad tym, że w ten sposób aż prosi się o kłopoty –
energicznym krokiem podszedł bliżej, zmniejszając odległość pomiędzy sobą a rozgniewanym
Amunem, oczywistym stało się, że szykują się kłopoty.
– Nawet nie
zaprotestujesz, co nie? – podjął Aldero, kiedy milczenie zaczynało przeciągać
się przez zbyt długi okres czasu. – Chcesz mnie uderzyć raz jeszcze czy nie?
Chyba, że wolałbyś, żeby na moim miejscu stała Kebi albo…?
– Powiedziałem
ci już, żebyś się zamknął! – warknął Amun, po raz kolejny tracąc nad sobą
kontrolę.
Tym razem
Aldero był przygotowany na to, że wampir może go zaatakować. Nie on jeden
zresztą. Theo zareagował, ledwo mięśnie Amuna drgnęły, a ręka po raz
kolejny przecięła powietrze. Wampir w ułamku sekundy zmaterializował się
pomiędzy ciemnowłosym mężczyzną a Aldero. Egipcjanin zamrugał pospiesznie,
dopiero po chwili uprzytomniając sobie, ze nie sięgnął celu, bo szczupłe palce
Theo zacisnęły się wokół jego nadgarstka.
– Nie tym
razem – syknął lekarz, wyraźnie wytrącony z równowagi. Wciąż był
zagniewany, a konflikt z Aldero był kroplą, która przelała czarę
goryczy.
Amun
warknął i ponownie się zamachnął, tym razem rzucając się do walki ze swoim
niespodziewanym przeciwnikiem. Spróbował wyrwać się z uścisku Theo, ale w odpowiedzi
ten mocniej zacisnął palce na jego nadgarstku i – wcześniej uskakując, bo
Egipcjanin spróbował powalić go wolnym ramieniem – silnym szarpnięciem zaczął
dążyć do tego, żeby wykręcić Amun’owi rękę za plecy. W ten sposób nie był w stanie
sprawić mu bólu, ale na pewno jeszcze bardziej go rozjuszył, bo już w następnej
sekundzie wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Warcząc i przeklinając,
Amun w końcu wyrwał się z uścisku Theo. W mgnieniu oka obrócił
się na pięcie i z gniewnym warknięciem, rzucił się przeciwnikowi do
gardła. Lekarz bez trudu uskoczył, dosłownie w ostatniej chwili unikając
wymierzonego w jego pierś torsu. Amun ponownie warknął, po czym ponowił
atak, tym razem szybszy i bardziej precyzyjny niż za pierwszym razem.
Spinając mięśnie i usiłując zapanować nad gniewem, zdołał skoordynować
ruchy do tego stopnia, że już nie wyglądał jak miotający się w szale
nowo narodzony wampir. Theo zaklął, kiedy wampirowi udało się sięgnąć jego
gardła. Machinalnie odskoczył do tyłu, starając się zrobić wszystko, byleby nie
dopuścić przeciwnika do swojej szyi; gdyby mu na to pozwolił, to byłby koniec, a w najbliższym
czasie bynajmniej nie śpieszyło mu się do grobu.
Amun naparł
na niego w bardziej stanowczy sposób, przy okazji wytrącając go z równowagi.
Theo potknął się i poleciał do tyłu, ciągnąc za sobą rozwścieczonego
Egipcjanina. Niewiele brakowało, żeby obaj wylądowali na ziemi – Theo pod
Amunem – jednak w ostatniej chwili lekarzowi udało się zareagować.
Uchwycił równowagę, napiął mięśnie i z największym wysiłkiem
odepchnął od siebie Amuna. Co prawda efekt był chwilowy, bo wampir momentalnie
ponowił atak, ale próba obrony dała Theo przynajmniej kilka sekund na to, żeby
przeanalizować sytuację. Wraz z kolejnym atakiem Egipcjanina, udało mu się
uskoczyć i raz jeszcze chwycić mężczyznę za rękę. Nie dając sobie czasu na
wahanie, a przeciwnikowi sposobności na to, żeby kolejny raz się uwolnić,
błyskawicznie przerzucił wampira przez ramię, odrzucając go na kilka dobrych
metrów.
Brzdęk
tłuczonego szkła przerwał pełną napięcia ciszę, kiedy Amun całym ciałem zwalił
się na szklany stolik. Odłamki szkła posypały się na ziemię, robiąc przy tym
mnóstwo hałasu i przypominając trochę padający deszcz, który w tej
części świata musiał być prawdziwą rzadkością. Drobinki szkła lśniły bajecznie w blasku
zapalonych lamp oraz srebrzystego światła księżyca; blask jakimś cudem
przedzierał się przez ciężkie zasłony, którymi zasłoniono okna.
Theo
niespokojnie spojrzał na Amuna. Esme zastygła w bezruchu, oszołomiona sceną,
której dopiero co doświadczyła. W głowie jej wirowało, chociaż w przypadku
wampira takie objawy raczej nie były czymś naturalnym. Otrzeźwili ją dopiero
Aldero i Cameron, którzy znikąd zmaterializowali się po obu jej stronach,
spięci, ale i na swój sposób usatysfakcjonowani. Wampirzyca odniosła
wrażenie, że bliźniaki najchętniej zobaczyliby palące się ciało pokonanego
Egipcjanina, ale Theo najwyraźniej nie zamierzał posunąć się tej nocy do mordu…
Przynajmniej na razie.
– Spadamy
stąd – stwierdził Cammy. Esme nie zamierzała się z nim kłócić. – Ech,
Theo…? – dodał, niespokojnie oglądając się na wampira; wszyscy zdawali sobie
sprawę z tego, że Amun w każdej chwili może zerwać się na równe nogi i ponownie
zaatakować.
– Zaraz. –
Jakby czytając im w myślach, lekarz zerknął krótko na swojego przeciwnika.
Amun co prawda natychmiast wsparł się na łokciach, ale jak na razie siedział
pośród szklanych odłamków, mrucząc coś cicho, ale nie zamierzając atakować.
Jego pierś falowała, kiedy zaczął pośpiesznie zbędne mu do normalnego
funkcjonowania powietrze. – Idźcie. Ja tylko… – Wampir pokręcił głową,
najwyraźniej nie zamierzając skończyć.
Ani Esme,
ani Aldero i Cameron nie zareagowali, zbyt spięci i oszołomieni, żeby
pozwolić sobie na rozdzielanie się. Theo westchnął, ale nie zaprotestował. Jego
rubinowe tęczówki raz jeszcze powędrowały w stronę Amuna, ostatecznie
jednak zatrzymały się na Kebi. Kobieta wciąż stała w tym samym miejscu,
przypominając marmurowy, pozbawiony życia posąg i jedynie jej oczy
zdradzały, jakie targają nią emocje. Nie trzeba było dysponować wyjątkową
wrażliwością czy doświadczeniem, żeby zorientować się, że kobieta była
przerażona… I że mimo wszystko, jej troska była skierowana wobec Amuna.
Zakochana
czy nie, to już nie miało znaczenia. Kebi aż do tego stopnia przyzwyczaiła się
do tego, jak traktował ją Amun, że nie potrafiła wyobrazić sobie dalszego
życia, gdyby nagle go zabrakło.
– Kebi –
odezwał się cicho Theo, nie odrywając od wampirzycy wzroku. Drgnęła i spojrzała
na niego, ale sprawiała przy tym wrażenie kogoś, kto robi coś bardzo złego. –
Kebi, przepraszam cię za to, ale sama widziałaś, że nie miałem wyboru. Twój mąż…
Ale ty masz wybór, Kebi. Nie musisz tego znosić, jeśli tego nie chcesz. – Oczy
wampirzycy rozszerzyły się w geście niedowierzania. To jedynie
zmobilizowało Theo do tego, żeby mówił dalej: – Możesz iść z nami, Kebi.
Możesz uciec, jeśli…
– Kebi –
odezwał się w tym samym momencie Amun. Nie powiedział nic więcej, ale nie
musiał – to jedno słowo wystarczyło.
Kebi – do
tej pory wpatrzona w Theo i sprawiająca wrażenie kogoś w transie
– w odpowiedzi na rozkazujący ton swojego partnera, pokornie spuściła
wzrok. Nie minęła sekunda, jak w milczeniu wyminęła proponującego jej
wolność lekarza, kierując się w stronę odłamków szkła, które otaczały Amuna.
Kiedy bez słowa osunęła się na kolana, żeby móc znaleźć się u boku męża,
oczywistym stało się, że już podjęła decyzję.
Theo
zacisnął usta. Przez moment mierzył wzrokiem kobietę, wyraźnie rozczarowany,
ale nie wyglądał, jakby takie postępowanie jakoś specjalnie go zdziwiło. Nie
próbował nawet protestować albo ponawiać swojej propozycji; nawet Esme
wiedziała, że to i rak ni ma sensu. Kebi nie chciała opuścić Amuna, a oni
nie mogli zapewnić jej wolności na siłę.
– Idziemy –
szepnął spiętym tonem Theo. Dopiero kiedy bezpiecznie do nich dołączył,
bliźnięta i Esme usłuchali, woląc nie ryzykować, że sprawy po raz kolejny
się skomplikują – zwłaszcza, że kolejna walka mogła się skończyć różnie.
W pośpiechu
opuścili salon, a później przypominające pałac mieszkanie Amuna. Kiedy
ponownie znaleźli się na zewnątrz, Esme niespokojnie obejrzała się za siebie,
chociaż podświadomie zdawała sobie sprawę z tego, że nikogo za nimi nie
ma.
Nikt nie
próbował ich gonić.
Z dedykacją dla Gabi i Eriss z dużym przepraszam za to, że was wystraszyłam ^^
OdpowiedzUsuńNessa.
Dziękuję za dedykację^^
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Al w pewnym momencie wybuchnie, ale nie spodziewałam się takiego wybuchu. Przewidziałam to, że Esme się zgodzi, ale nie przewidziałam tego, że Theo rzuci się na Amuna z żądzą mordu. Szkoda, że go nie zabił. Bardzo na to liczyłam. Hm, patrząc na to co opisałaś tutaj ciekawi mnie jego reakcja w przyszłości, kiedy Carlisle i Esme proszą go o pomoc. To musiałoby być... Dość dziwne. Wracając do rozdziału.... Al nieźle się wkurzył i to dobrze. Tak samo Theo. Dobrze, że chociaż oni zostali, bo nie wyobrażam sobie tego co by się stało, gdyby i oni wyszli. Esme chyba nie mogłaby już wyjść z tego domu. Myślałam, że Kebi powie 'pieprz się dziadu, idę z nimi', ale jak się okazało nie ;c szkoda, bo naprawdę na to liczyłam. A teraz myślę, że po całym incydencie jeszcze spotkają Benjamina i z nim porozmawiają. Wtedy będę ucieszona^^
Mimo, że znowu mnie straszyłaś Amunem jestem rozdziałem zachwycona. No i niecierpliwie czekam na następny rozdział^^
Pozdrawiam,
Twoja Gabi ;)