24 lutego 2014

Czterdzieści osiem

Alessia
– Jak podejrzewam, będziesz nas próbował przekonać, że to bezpieczne?
Carlisle był sceptycznie nastawiony, co wcale nie dziwiło Alessi. Ona również nie podchodziła entuzjastycznie do jakiejkolwiek formy pomocy Marco, zwłaszcza, że od momentu ataku w lesie nie tylko nie ufała jemu, ale również sobie samej. Moc już raz ją zawiodła, wymykając się spod kontroli i przynosząc najgorsze z możliwych wizji, dlatego wolała nie ryzykować, że nagle coś pójdzie nie tak, a ona nie tylko zawiedzie, ale i pośle ich wszystkich do diabła – dosłownie i w przenośni, jeśli oczywiście coś było tam dalej, po śmierci.
Marco wydął usta, niezadowolony. Wzrokiem raz po raz uciekał w głąb korytarza, gdzie stała zniecierpliwiona Layla, jakby chcąc się upewnić, że jego córka wciąż się tam znajduje. Świadomość tego, że jedynie obecność jej i Carlisle’a powstrzymywała dziewczynę przed natychmiastową ucieczką od ojca, miała w sobie coś przygnębiającego, Alessia jednak starała się o tym nie myśleć. Teraz nie było czasu na zastanawianie się nad tym, co byłoby, gdyby jednak posłuchała ciotki i uciekła, kiedy miała okazję. Wtedy bez wątpienia wszystko byłoby prostsze, ale z drugiej strony, chyba lepiej było nie wiedzieć, co wydarzyłoby się, gdyby Layla i Marco dalej podróżowali we dwoje.
W zasadzie Ali już dawno przestała mieć pewność co do tego, jakie były prawdziwe intencje wampira. Z jednej strony ją przerażał, chociaż nie na tyle, by nie była zdolna do tego, by mu się przeciwstawiać. Z drugiej… Jakby nie patrzeć, przynajmniej na razie nie próbował zrobić niczego złego żadnemu z nich, a to chyba o czymś świadczyło. Poza tym – chociaż to wciąż wydawało się jej abstrakcyjne – wydawał troszczyć się o Laylę, jeśli oczywiście w przypadku kogoś takiego można było mówić o jakichkolwiek pozytywnych, ojcowskich uczuciach. Innymi słowy, Marco był jedną z najbardziej zagadkowych postaci, jaką miała okazję spotkać w swoim krótkim, ale barwnym życiu nieśmiertelnej. Co więcej, Marco jakby nie patrzeć był jej dziadkiem, na dodatek bardzo utalentowanym, więc chcąc nie chcąc była go ciekawa.
– Nie, nie zamierzam wmawiać, że cokolwiek jest bezpieczne, zwłaszcza, że Alessia najchętniej wepchnęłaby mnie w te płomienie… I mam wrażenie, że gdyby się na to zdecydowała, chętnie byś jej pomógł – żachnął się Marco, jednocześnie sprowadzając ją na ziemię. Uniosła brwi, zaskoczona jego słowami, zwłaszcza, że wampir jak nic dramatyzował. Carlisle był skrajnym przypadkiem pacyfisty, a ona… No cóż, na pewno nigdy nie czuła się gotowa do tego, żeby kogoś zabić, niezależnie od emocji, jakie w niej wzbudzał. – Ale jeśli ktoś ma jakieś inne pomysły, ja słucham. W końcu mamy całą wieczność – zakpił, wywracając oczami. – Ewentualnie trochę mniej, ale to nie ty będziesz się przejmował, kiedy już dopadnie nas pragnienie.
– Ech, po prostu powiedz mi, co mam robić – wtrąciła się Alessia. Marco bywał bardziej złośliwy od Isabeau, zwłaszcza w momentach, kiedy zaczynał ironizować.
Wampir rzucił jej przenikliwe spojrzenie, jakby chcąc upewnić się, czy mówiła poważnie, czy może się z niego zgrywała. Alessia westchnęła w duchu i postarała się o to, żeby wyglądać na tyle niewinnie, na ile to było w jej przypadku możliwe. Nie miała pojęcia, czego powinna się po wampirze spodziewać, ale w jednym trzeba było przyznać Marco rację – nie mogli tkwić w tym miejscu w nieskończoność, czekając na wybawienie.
– No dobra – odezwał się w końcu Marco. Wzdrygnęła się, kiedy wyciągnął rękę w jej stronę i prawie natychmiast poczuła się nieco głupio, bo nieśmiertelny nawet jej nie dotknął. – Nie patrz tak na mnie, tylko mi zaufaj na tych, powiedzmy, pięć minut. Chyba nie wymagam aż tak dużo, prawda?
Zdaniem Alessi jak najbardziej wymagał, ale nie sądziła, żeby powiedzenie mu o tym było najlepszym pomysłem. Sztywno skinęła głową, po czym w końcu podała mu dłoń, mimo wewnętrznej niechęci, którą przez cały czas czuła. Chłodne palce wampira po raz wtóry owinęły się wokół jej nadgarstka, ale nie tak mocno jak za pierwszym razem, kiedy Marco poniosły nerwy. W zasadzie ten uścisk niespecjalnie jej przeszkadzał, a gdyby nie to, że należał właśnie do ojca rodzeństwa Licavoli, pewnie nawet nie zwróciłaby na niego uwagi.
Marco krótko zlustrował wzrokiem jej twarz, po czym skinął głową, najwyraźniej świadom tego, że jak na razie na więcej liczyć nie może. Alessia przez cały czas czuła na sobie spojrzenie Carlisle’a i chociaż zwykle starała się przekonać samą siebie, że jest w stanie poradzić sobie w pojedynkę, obecność doktora działała na nią kojąco. Przynajmniej miała pewność, że w każdej chwili może liczyć na to, że wampir jej pomoże, gdyby coś jednak poszło nie tak, a Marco okazał się równie niebezpieczny i fałszywy, jak do tej pory sądzili.
– To wbrew wszystkiemu bardzo prosty mechanizm, a przynajmniej tak mi się wydaje – odezwał się ponownie Marco, ostrożnie dobierając słowa. Nie, jego zapewnienia bynajmniej nie brzmiały tak kojąco, jak mógł tego oczekiwać. – Layli udało się przejść, więc nam tym bardziej, pod warunkiem, że mi pomożesz. Może i nie miałem kontaktu z moimi dziećmi przez lata, ale wiem doskonale, czego zdążyłem ich zaufać. Co więcej, jestem absolutnie pewien, że Gabriel nie pozwoliłby, żebyś pozostała ze swoim bratem bezbronna, dlatego… – Marco ze świstem wypuścił powietrze z płuc, uważnie coś analizując. – Ruszymy powoli przed siebie. Masz trzymać się blisko mnie, a wtedy będzie dobrze. Co prawda srebro trochę komplikuje sprawę, ale jakoś sobie poradzimy. Zresztą właśnie przez te ściany potrzebuję kogoś do pomocy. Spróbuje wykorzystać moc, żeby rozproszyć ogień, kiedy już się pojawi. Ty z kolei musisz przypilnować, żebym zbytnio nie przesadził, rozumiesz? Musisz pilnować, żeby moc trzymała się jak najdalej od ścian… Po prostu pchaj ją umysłem do środka, neutralizuj ją. To chyba nie jest takie trudne, prawda?
Jeszcze kiedy mówił, Alessia spojrzała na niego z niedowierzaniem, czekając aż w końcu wybuchnie śmiechem i powie jej, że się z niej naigrywał. Dobrze, panowanie nad mocą i próba odepchnięcia jej za pomocą umysłu nie była trudna, bo opierała się na czystej telepatii, ale obecność ognia wszystko komplikowała i Marco musiał zdawać sobie z tego sprawę! Ali była gotowa na wiele rzeczy, ale na pewno nie to, żeby wziąć na siebie całą odpowiedzialność, jeśli coś pójdzie nie tak. Przecież wystarczył jeden jej błąd, żeby rozpętało się piekło i wszystko poszło nie tak.
– Poczekaj, co ty mówisz? – zaoponowała, nawet nie próbując udawać, że się nie boi. – Mogę spróbować, ale Marco…
– Nie, tutaj nie ma mowy o próbach – przerwał jej niecierpliwym tonem. – Wiesz dobrze, co masz zrobić… I zrobisz to, jasne? Nie próbuj mi nawet wmawiać, że sobie nie porazisz, bo oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że to nieprawda.
– Ale…
Szarpnięciem odwrócił ją w swoją stronę, po czym zacisnął obie dłonie na jej ramionach.
– Jesteś Licavoli czy nie? – naskoczył na nią. Za sprawą przenikliwego spojrzenia dosłownie ugięły się pod nią kolana, ale jakimś cudem zdołała utrzymać równowagę.
– Jestem – odparła machinalnie. – Co za głupie pytanie. Oczywiście, że jestem, ale co to ma do rzeczy, na litość bogini!
Na ustach Marco pojawił się cień uśmiechu, zupełnie jakby to on usłyszał w tym momencie naprawdę idiotyczne pytanie. Serce Alessi przyśpieszyło, kiedy wampir jeszcze bardziej stanowczo przyciągnął ją do siebie, po czym nachylił się tak blisko, że poczuła jego słodki oddech na policzku i szyi, ale nie zdążyła zareagować, szybko zresztą przekonała się, że Marco nie zamierza jej skrzywdzić.
– A to, że jesteś moją wnuczką – szepnął jej do ucha. Jego ton ją zaskoczył, zwłaszcza, że głos miał zaskakująco łagodny, niemal ciepły. – Również to, że Licavoli nigdy się nie poddają. Nox noctis, nostra domina. Noc naszą panią… A dzieci nocy nie powinny się bać. Właśnie tego od zawsze próbowałem nauczyć moje dzieci i sądzę, że mi się to udało. Teraz z kolei uczę tego ciebie – dodał stanowczo, odsuwając się na tyle, żeby spojrzeć jej w oczy.
Wciąż oszołomiona, zdołała jedynie skinąć głowa na znak zgody, chociaż na myśl o tym, co zamierzali zrobić, przechodziły ją ciarki. Nie chciała tego, tak jak i nie chciała być za cokolwiek odpowiedzialną – a tym bardziej zgadzać się w czymkolwiek z Marco Licavoli. Pragnęła wciąż się na niego złościć i stanowczo przypominać sobie, że jest niebezpieczny i niewolno mu ufać, a jednak coś zmieniło się w ciągu zaledwie kilku sekund, kiedy tak na nią patrzył i do niej mówił. W tamtym momencie zobaczyła w nim coś, czego zdecydowanie nie chciała widzieć, bo wiedziała, że w ten sposób wszystko niepotrzebnie się skomplikuje.
Gdzieś w pamięci zamajaczyło jej wspomnienie rozmowy, którą odbyła, kiedy jeszcze była dzieckiem. Teraz wiedziała, że również Lawrence był zły – przynajmniej tak utrzymywali jej bliscy, rzadko o wampirze wspominając i najwyraźniej czując ulgę z powodu tego, że już dawno odszedł i więcej się nie odzywał – ale w jego przypadku również nie potrafiła wydać jednoznaczniej opinii i tak po prostu go znienawidzić. Nie mogła, skoro w pamięci miała tych kilka dobrych chwil, kiedy miała okazję go poznać, a on – chociaż z pewnymi oporami – się nią opiekował. Ktoś, kto nieustannie nazywał ją „księżniczką”, nie mógł być zły, a przynajmniej nie tak całkiem zły. Alessia zdążyła się z tym już pogodzić, chociaż do tej pory jakoś specjalnie o byłym pastorze nie myślała, z czasem zapominając, jak każde dziecko. Teraz jednak wspomnienia wróciły i to w zupełnie innym kontekście, który niekoniecznie chciała zaakceptować.
„Nie wszystko jest takie, jakie się wydaje, księżniczko.”
Lawrence powiedział jej to podczas swego rodzaju pożegnania, kiedy ni stąd, ni zowąd pojawił się za oknem jej pokoju, dobrze wiedząc, że jako jedyna będzie chciała go wysłuchać. Ali dobrze wiedziała, co znaczą jego słowa, bo nawiązywały bezpośrednio do ich innej rozmowy, dotyczącej dobra i zła. Wampir wtedy usiłował wytłumaczyć jej, że to dość skrajne pojęcia i że tak naprawdę nie mają odniesienia do żywych istot. Porównywał wtedy ludzkie charaktery do światłocieniu, twierdząc, że między bielą a czernią jest równie wiele odcieni szarości. Alessi wydawało się wtedy, że rozumie, co miał na myśli, nawet jeśli jej wiek sugerował, że niekoniecznie musi zdawać sobie z tego sprawę. Z czasem jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że Lawrence miał rację, ale z drugiej strony…
To był Marco – ten sam, który skrzywdził swoje dzieci, bijąc je, a w przypadku Layli również gwałcąc. Nie chciała uwierzyć, że stwierdzenie światłocieniu miałoby jakiekolwiek odniesienie także do niego. Wtedy musiałaby uznać, że jest w nim cokolwiek złego, a to nie powinno mieć miejsca.
Och, dlaczego świat musiał być aż do tego stopnia skomplikowany?!
Wciąż była myślami gdzieś daleko, kiedy Marco bezceremonialnie pociągnął ją za sobą. Machinalnie ruszyła za nim, momentalnie odrzucając od siebie wszelakie myśli i koncentrując się na tym, co miała zrobić. Serce zabiło jej szybciej, kiedy wampir pociągnął ją za sobą, ale nie zamierzała protestować, dobrze wiedząc, że to nie ma żadnego sensu. Płomienie pojawiły się natychmiast, śmiertelnie niebezpieczne i jasne, a ich blask po raz kolejny ją oślepił. Mrużąc oczy, spróbowała się rozluźnić i uwierzyć w to, że Marco faktycznie wie, co chce zrobić, ale nie była w stanie oszukać samej siebie. Wszystko szło nie tak, a przekonywanie samej siebie, że jest inaczej, byłoby jak wmawianie komuś, że słońce wschodzi na zachodzie.
– Ali! – upomniał ją Marco. Zesztywniała cała i natychmiast wzięła się w garść, próbując wykrzesać z siebie dość energii, żeby wykonać jego polecenie.
Przynajmniej moc okazała się jej w pełni posłuszna, chociaż do samego końca obawiała się, że ta jednak odmówi jej posłuszeństwa. Czuła jej pulsowanie, podobnie jak i czuła bijącą od Marco energię, kiedy wampir spróbował wytworzyć wokół nich mentalną otoczkę, która uniemożliwiłaby płomieniom dotarcie do nich. Alessia spróbowała wyczuć umysłem pole, które wytworzył wokół nich Marco i spróbować utrzymać je na stałej szerokości, żeby nie ryzykować, że zetknie się ze ścianami, ale to wcale nie było takie łatwe. Co prawda pchała i jak na razie wszystko szło zgodnie z planem, ale konieczność jednoczesnego biegu oraz napierającego na nich ze wszystkich stron żaru ciągle ją rozpraszała, uniemożliwiając pełną koncentracją na zadaniu.
Marco bardziej stanowczo pociągnął ją za sobą. Podążała za nim praktycznie na oślep, próbując wytworzyć sobie jakieś system, ale w obecnej sytuacji okazało się to niemożliwe. Jedynie fakt, że Marco ją trzymał, utrzymywała ją w przekonaniu, że nie jest sama i że biegnie w dobrym kierunku. Carlisle’a nie widziała wcale, chociaż coś podpowiadało jej, że trzyma się bardzo blisko niej. Chciała przynajmniej wierzyć, że tak jest, zwłaszcza, że nie mogła mieć pewności, czy Marco w ogóle dba o to, czy ktokolwiek prócz niego wyjdzie z całego przedsięwzięcia cało.
– Jeszcze kawałek – usłyszała gdzieś przed sobą podekscytowany głos Layli. – Jesteście bardzo blisko – dodała dziewczyna i właśnie wtedy Alessia uprzytomniła sobie mentalną obecność ciotki. Layla również pchała, pomagając jej utrzymać moc Marco w ryzach, ograniczając ją do niezbędnego minimum, które mogło pomóc im przeżyć.
Alessia zawahała się, walcząc z nagłą pokusą tego, żeby przekonać się, dlaczego to Layla nie była w stanie im pomóc. Przecież ogień był jej drugą naturą, więc zapanowanie nad płomieniami powinno być równie proste, co oddychanie. W pamięci wciąż miała niezwykłe sztuczki ciotki z ogniem. Nie zapytała o to dziewczyny wprost, podświadomie wiedząc, że ma to jakiś związek z jej ojcem, ale teraz ciekawość wzięła nad nią górę, chociaż Ali zdawała sobie sprawę z tego, że to nienajlepszy pomysł, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
Częściowo koncentrując się na parciu do przodu i wykorzystywaniu mocy, musnęła umysłem mentalność Layli. Ciotka była zbyt skoncentrowana na pomocy, żeby jakkolwiek się bronić albo skoncentrować, więc przyszło jej to z łatwością, której się nie spodziewała. Wciąż niepewna, Alessia stopniowo przeczesywała umysł Layli, właściwie nie wiedząc, czego powinna szukać. Chciała poznać odpowiedź na pytanie, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna tego robić. Ciekawość już raz omal jej nie zgubiła, kiedy to nieświadomie wywlekła na światło dzienne najgorsze wspomnienia Marco. Nie, zdecydowanie nie powinna była tego robić, ale…
Gdzieś pod powiekami zamajaczyły jej ciemność i pustka. To odkrycie na moment ją zdekoncentrowało, ale nie na tyle, żeby zerwała połączenie. Podążała dalej, na tyle skoncentrowana, że w którymś momencie całkiem przestała odpowiadać za to, co robiło jej ciało. Czuła, że wciąż podąża przed siebie, ale już tak bardzo nie koncentrowała się na panowaniu nad osłoną, którą wytworzył Marco. W zamian głębiej wnikała w umysł Layli, całą sobą chłonąć emocje i odczucia, które jej towarzyszyły.
Pustka byłą wszechobecna i to ona stanowiła prawie całe jestestwo Layli. To odkrycie całkiem ją oszołomiło, zwłaszcza, że uprzytomniła sobie, iż sama obecność Marco była w stanie zniszczyć to, co przez te lata Layli udało się zbudować. Rufus również miał w tym swój udział, co do tego nie było wątpliwości, ale teraz go nie było. Był za to Marco i już samo to wystarczyło, żeby wszystko poszło w najgorszym z możliwych kierunków.
Wycofaj się, nakazała sobie stanowczo, ale nie zrobiła tego. W zamian podążała dalej, szukając w ciemności czegokolwiek sensownego, jakiegoś blasku nadziei. Nie chciała uwierzyć, że Marco ostatecznie mógł jej ciotkę zniszczyć. Zbyt długo wszyscy walczyli, żeby Layla stała się tym, kim była teraz, żeby pozwolić jej się zatracić i to bez wyraźnego powodu. Co prawda jej ojciec wrócił, ale to jeszcze nie znaczyło, że miał ją ponownie skrzywdzić. Alessia nie była pewna dlaczego i ta myśl ją zezłościła, ale coś podpowiadało jej, że Marco również byłby na siebie zły, gdyby dowiedział się, jak wpływał na swoją córkę.
Przecież to nie powinno tak wyglądać. Przerażona czy nie, Layla była zbyt silna, żeby tak po prostu zapaść się w pustkę…
Właśnie wtedy gdzieś w mroku zamajaczył błysk światła. Ali w pierwszym momencie pomyślała, że to ogień i że za moment zostanie wyrwana z transu, ale światło było zbyt jasne, poza tym tworzyło dziwny kształt, a taki zdecydowanie nie mógł należeć do ognia. Kiedy przesunęła się jeszcze bliżej, w końcu była wstanie rozpoznać w tym kształcie niepozorne, drewniane drzwi. W zasadzie był to prostu kawałek drewna, pozbawiony framugi, ale za to ozdobiony prostą, metalową klamką. To odkrycie trochę ją zaskoczyło, ale po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że taka wizualizacja nie jest wcale dziwniejsza od jej usłanego gwiazdami nieba, jak zawsze wyobrażała sobie aury snów, kiedy wykorzystywała swój dar.
Te drzwi…
Alessia przesunęła się bliżej, machinalnie wyciągając dłoń w stronę klamki. Nie była pewna, czy powinna je otwierać – ktoś (Hayley czy Zoe?) kiedyś powiedział jej, że otwieranie drzwi w snach nie jest najlepszym pomysłem, chociaż nigdy nie dowiedziała się dlaczego. Z tym, że to nie był sen, nawet jeśli na taki wyglądał. Czuła się zresztą bezpiecznie, a bijące od drzwi ciepłe światło miało w sobie coś, co ją do siebie przyciągało, dodając pewności siebie. W końcu to był umysł Layli, a tutaj nie mogło na nią czekać nic złego.
Odrzucając wyrzuty sumienia i wszelakie wątpliwości, Alessia zacisnęła palce na klamce, po czym stanowczo ją nacisnęła. Wypuszczając powietrze ze świstem, spróbowała pchnąć drzwi – na marne, bo nic się nie wydarzyło. Dla pewności jeszcze je pociągnęła, ale i tym razem nic się nie wydarzyło. Drzwi były zamknięte, a ona nie była w stanie ich otworzyć.
I właśnie wtedy zrozumiała. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła, po tej wszechogarniającej pustce, ale już wiedziała, że niczego nie zobaczy ani nie poczuje. Wszystko to, co było Layli drogie, zostało zamknięte w jej głębi, za tymi drzwiami, jakby dziewczyna machinalnie odepchnęła od siebie wszystko to, co miało dla niej znaczenie, żeby chronić to przed ojcem. Tak było łatwiej, bo nie musiała się bać, chociaż i tak odczuwała strach.
Layla zamknęła wszystko, być może nawet tego nieświadoma. Odcięła się również od więzi z ogniem, chociaż Alessia nie wiedziała dlaczego. Rozumiała już za to, dlaczego Layla im nie pomogła, chociaż powinna być do tego zdolna.
Och, Laylo…, pomyślała ze współczuciem. Chciała coś zrobić, ale nie była wstanie, nigdy zresztą nie powinna być podsunąć się do tego, żeby aż tak głęboko wnikać w umysł ciotki. Musiała się wycofać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Wciąż oszołomiona, pośpiesznie zerwała połączenie z umysłem Layli, wracając do siebie. Natychmiast na powrót otoczyły ją płomienie, ale była na to przygotowana. Potrzebowała chwili, żeby na powrót odzyskać kontrolę nad ciałem i na powrót uchwycić wcześniejszy rytm, ale przynajmniej udało jej się niczego nie zniszczyć. Zdawała sobie sprawę, że nikt nie zorientował się, co takiego zrobiła, nawet Layla; w rzeczywistości wszystko trwało zaledwie ułamki sekund, bo w świecie snów i jaźni czas płynął zupełnie inaczej.
Alessia spróbowała na powrót skoncentrować się na tym, co musiała robić, ale coś przez cały czas ją rozpraszało. Chociaż zerwała więź z umysłem Layli, wciąż odczuwała emocje, które zdecydowanie nie należały do niej i które zaczynały jej niepokoić. Czuła… gniew.
Tak, to zdecydowanie był gniew, który nie należał do niej – i zdecydowanie nie należał do Layli.
– Laylo, uważaj! – zawołała pod wpływem impulsu, właściwie się nad tym nie zastanawiając, ale już i tak było za późno.
Gdzieś pomiędzy płomieniami zamajaczyła jej czyjaś sylwetka, a potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

1 komentarz:









After We Fall
stories by Nessa