Alessia
– Jak podejrzewam, będziesz
nas próbował przekonać, że to bezpieczne?
Carlisle
był sceptycznie nastawiony, co wcale nie dziwiło Alessi. Ona również nie
podchodziła entuzjastycznie do jakiejkolwiek formy pomocy Marco, zwłaszcza, że
od momentu ataku w lesie nie tylko nie ufała jemu, ale również sobie
samej. Moc już raz ją zawiodła, wymykając się spod kontroli i przynosząc
najgorsze z możliwych wizji, dlatego wolała nie ryzykować, że nagle coś
pójdzie nie tak, a ona nie tylko zawiedzie, ale i pośle ich
wszystkich do diabła – dosłownie i w przenośni, jeśli oczywiście coś
było tam dalej, po śmierci.
Marco wydął
usta, niezadowolony. Wzrokiem raz po raz uciekał w głąb korytarza, gdzie
stała zniecierpliwiona Layla, jakby chcąc się upewnić, że jego córka wciąż się
tam znajduje. Świadomość tego, że jedynie obecność jej i Carlisle’a
powstrzymywała dziewczynę przed natychmiastową ucieczką od ojca, miała w sobie
coś przygnębiającego, Alessia jednak starała się o tym nie myśleć. Teraz
nie było czasu na zastanawianie się nad tym, co byłoby, gdyby jednak posłuchała
ciotki i uciekła, kiedy miała okazję. Wtedy bez wątpienia wszystko byłoby
prostsze, ale z drugiej strony, chyba lepiej było nie wiedzieć, co
wydarzyłoby się, gdyby Layla i Marco dalej podróżowali we dwoje.
W zasadzie
Ali już dawno przestała mieć pewność co do tego, jakie były prawdziwe intencje
wampira. Z jednej strony ją przerażał, chociaż nie na tyle, by nie była
zdolna do tego, by mu się przeciwstawiać. Z drugiej… Jakby nie patrzeć,
przynajmniej na razie nie próbował zrobić niczego złego żadnemu z nich, a to
chyba o czymś świadczyło. Poza tym – chociaż to wciąż wydawało się jej
abstrakcyjne – wydawał troszczyć się o Laylę, jeśli oczywiście w przypadku
kogoś takiego można było mówić o jakichkolwiek pozytywnych, ojcowskich
uczuciach. Innymi słowy, Marco był jedną z najbardziej zagadkowych
postaci, jaką miała okazję spotkać w swoim krótkim, ale barwnym życiu
nieśmiertelnej. Co więcej, Marco jakby nie patrzeć był jej dziadkiem, na
dodatek bardzo utalentowanym, więc chcąc nie chcąc była go ciekawa.
– Nie, nie
zamierzam wmawiać, że cokolwiek jest bezpieczne, zwłaszcza, że Alessia
najchętniej wepchnęłaby mnie w te płomienie… I mam wrażenie, że gdyby
się na to zdecydowała, chętnie byś jej pomógł – żachnął się Marco, jednocześnie
sprowadzając ją na ziemię. Uniosła brwi, zaskoczona jego słowami, zwłaszcza, że
wampir jak nic dramatyzował. Carlisle był skrajnym przypadkiem pacyfisty, a ona…
No cóż, na pewno nigdy nie czuła się gotowa do tego, żeby kogoś zabić,
niezależnie od emocji, jakie w niej wzbudzał. – Ale jeśli ktoś ma jakieś
inne pomysły, ja słucham. W końcu mamy całą wieczność – zakpił, wywracając
oczami. – Ewentualnie trochę mniej, ale to nie ty będziesz się przejmował,
kiedy już dopadnie nas pragnienie.
– Ech, po
prostu powiedz mi, co mam robić – wtrąciła się Alessia. Marco bywał bardziej
złośliwy od Isabeau, zwłaszcza w momentach, kiedy zaczynał ironizować.
Wampir
rzucił jej przenikliwe spojrzenie, jakby chcąc upewnić się, czy mówiła
poważnie, czy może się z niego zgrywała. Alessia westchnęła w duchu i postarała
się o to, żeby wyglądać na tyle niewinnie, na ile to było w jej
przypadku możliwe. Nie miała pojęcia, czego powinna się po wampirze spodziewać,
ale w jednym trzeba było przyznać Marco rację – nie mogli tkwić w tym
miejscu w nieskończoność, czekając na wybawienie.
– No dobra
– odezwał się w końcu Marco. Wzdrygnęła się, kiedy wyciągnął rękę w jej
stronę i prawie natychmiast poczuła się nieco głupio, bo nieśmiertelny
nawet jej nie dotknął. – Nie patrz tak na mnie, tylko mi zaufaj na tych,
powiedzmy, pięć minut. Chyba nie wymagam aż tak dużo, prawda?
Zdaniem
Alessi jak najbardziej wymagał, ale nie sądziła, żeby powiedzenie mu o tym
było najlepszym pomysłem. Sztywno skinęła głową, po czym w końcu podała mu
dłoń, mimo wewnętrznej niechęci, którą przez cały czas czuła. Chłodne palce
wampira po raz wtóry owinęły się wokół jej nadgarstka, ale nie tak mocno jak za
pierwszym razem, kiedy Marco poniosły nerwy. W zasadzie ten uścisk
niespecjalnie jej przeszkadzał, a gdyby nie to, że należał właśnie do ojca
rodzeństwa Licavoli, pewnie nawet nie zwróciłaby na niego uwagi.
Marco
krótko zlustrował wzrokiem jej twarz, po czym skinął głową, najwyraźniej
świadom tego, że jak na razie na więcej liczyć nie może. Alessia przez cały
czas czuła na sobie spojrzenie Carlisle’a i chociaż zwykle starała się
przekonać samą siebie, że jest w stanie poradzić sobie w pojedynkę,
obecność doktora działała na nią kojąco. Przynajmniej miała pewność, że w każdej
chwili może liczyć na to, że wampir jej pomoże, gdyby coś jednak poszło nie
tak, a Marco okazał się równie niebezpieczny i fałszywy, jak do tej
pory sądzili.
– To wbrew
wszystkiemu bardzo prosty mechanizm, a przynajmniej tak mi się wydaje –
odezwał się ponownie Marco, ostrożnie dobierając słowa. Nie, jego zapewnienia
bynajmniej nie brzmiały tak kojąco, jak mógł tego oczekiwać. – Layli udało się
przejść, więc nam tym bardziej, pod warunkiem, że mi pomożesz. Może i nie
miałem kontaktu z moimi dziećmi przez lata, ale wiem doskonale, czego
zdążyłem ich zaufać. Co więcej, jestem absolutnie pewien, że Gabriel nie
pozwoliłby, żebyś pozostała ze swoim bratem bezbronna, dlatego… – Marco ze
świstem wypuścił powietrze z płuc, uważnie coś analizując. – Ruszymy
powoli przed siebie. Masz trzymać się blisko mnie, a wtedy będzie dobrze.
Co prawda srebro trochę komplikuje sprawę, ale jakoś sobie poradzimy. Zresztą
właśnie przez te ściany potrzebuję kogoś do pomocy. Spróbuje wykorzystać moc,
żeby rozproszyć ogień, kiedy już się pojawi. Ty z kolei musisz
przypilnować, żebym zbytnio nie przesadził, rozumiesz? Musisz pilnować, żeby
moc trzymała się jak najdalej od ścian… Po prostu pchaj ją umysłem do środka, neutralizuj
ją. To chyba nie jest takie trudne, prawda?
Jeszcze
kiedy mówił, Alessia spojrzała na niego z niedowierzaniem, czekając aż w końcu
wybuchnie śmiechem i powie jej, że się z niej naigrywał. Dobrze,
panowanie nad mocą i próba odepchnięcia jej za pomocą umysłu nie była
trudna, bo opierała się na czystej telepatii, ale obecność ognia wszystko
komplikowała i Marco musiał zdawać sobie z tego sprawę! Ali była
gotowa na wiele rzeczy, ale na pewno nie to, żeby wziąć na siebie całą
odpowiedzialność, jeśli coś pójdzie nie tak. Przecież wystarczył jeden jej
błąd, żeby rozpętało się piekło i wszystko poszło nie tak.
– Poczekaj,
co ty mówisz? – zaoponowała, nawet nie próbując udawać, że się nie boi. – Mogę
spróbować, ale Marco…
– Nie,
tutaj nie ma mowy o próbach – przerwał jej niecierpliwym tonem. – Wiesz
dobrze, co masz zrobić… I zrobisz to, jasne? Nie próbuj mi nawet wmawiać,
że sobie nie porazisz, bo oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że to
nieprawda.
– Ale…
Szarpnięciem
odwrócił ją w swoją stronę, po czym zacisnął obie dłonie na jej ramionach.
– Jesteś
Licavoli czy nie? – naskoczył na nią. Za sprawą przenikliwego spojrzenia
dosłownie ugięły się pod nią kolana, ale jakimś cudem zdołała utrzymać
równowagę.
– Jestem –
odparła machinalnie. – Co za głupie pytanie. Oczywiście, że jestem, ale co to
ma do rzeczy, na litość bogini!
Na ustach
Marco pojawił się cień uśmiechu, zupełnie jakby to on usłyszał w tym
momencie naprawdę idiotyczne pytanie. Serce Alessi przyśpieszyło, kiedy wampir
jeszcze bardziej stanowczo przyciągnął ją do siebie, po czym nachylił się tak
blisko, że poczuła jego słodki oddech na policzku i szyi, ale nie zdążyła
zareagować, szybko zresztą przekonała się, że Marco nie zamierza jej
skrzywdzić.
– A to,
że jesteś moją wnuczką – szepnął jej do ucha. Jego ton ją zaskoczył, zwłaszcza,
że głos miał zaskakująco łagodny, niemal ciepły. – Również to, że Licavoli
nigdy się nie poddają. Nox noctis, nostra domina. Noc
naszą panią… A dzieci nocy nie powinny się bać. Właśnie tego od zawsze
próbowałem nauczyć moje dzieci i sądzę, że mi się to udało. Teraz z kolei
uczę tego ciebie – dodał stanowczo, odsuwając się na tyle, żeby spojrzeć jej w oczy.
Wciąż
oszołomiona, zdołała jedynie skinąć głowa na znak zgody, chociaż na myśl o tym,
co zamierzali zrobić, przechodziły ją ciarki. Nie chciała tego, tak jak i nie
chciała być za cokolwiek odpowiedzialną – a tym bardziej zgadzać się w czymkolwiek
z Marco Licavoli. Pragnęła wciąż się na niego złościć i stanowczo
przypominać sobie, że jest niebezpieczny i niewolno mu ufać, a jednak
coś zmieniło się w ciągu zaledwie kilku sekund, kiedy tak na nią patrzył i do
niej mówił. W tamtym momencie zobaczyła w nim coś, czego zdecydowanie
nie chciała widzieć, bo wiedziała, że w ten sposób wszystko niepotrzebnie
się skomplikuje.
Gdzieś w pamięci
zamajaczyło jej wspomnienie rozmowy, którą odbyła, kiedy jeszcze była
dzieckiem. Teraz wiedziała, że również Lawrence był zły – przynajmniej tak
utrzymywali jej bliscy, rzadko o wampirze wspominając i najwyraźniej
czując ulgę z powodu tego, że już dawno odszedł i więcej się nie
odzywał – ale w jego przypadku również nie potrafiła wydać jednoznaczniej
opinii i tak po prostu go znienawidzić. Nie mogła, skoro w pamięci
miała tych kilka dobrych chwil, kiedy miała okazję go poznać, a on –
chociaż z pewnymi oporami – się nią opiekował. Ktoś, kto nieustannie
nazywał ją „księżniczką”, nie mógł być zły, a przynajmniej nie tak całkiem
zły. Alessia zdążyła się z tym już pogodzić, chociaż do tej pory jakoś
specjalnie o byłym pastorze nie myślała, z czasem zapominając, jak
każde dziecko. Teraz jednak wspomnienia wróciły i to w zupełnie innym
kontekście, który niekoniecznie chciała zaakceptować.
„Nie
wszystko jest takie, jakie się wydaje, księżniczko.”
Lawrence
powiedział jej to podczas swego rodzaju pożegnania, kiedy ni stąd, ni zowąd
pojawił się za oknem jej pokoju, dobrze wiedząc, że jako jedyna będzie chciała
go wysłuchać. Ali dobrze wiedziała, co znaczą jego słowa, bo nawiązywały
bezpośrednio do ich innej rozmowy, dotyczącej dobra i zła. Wampir wtedy
usiłował wytłumaczyć jej, że to dość skrajne pojęcia i że tak naprawdę nie
mają odniesienia do żywych istot. Porównywał wtedy ludzkie charaktery do
światłocieniu, twierdząc, że między bielą a czernią jest równie wiele
odcieni szarości. Alessi wydawało się wtedy, że rozumie, co miał na myśli,
nawet jeśli jej wiek sugerował, że niekoniecznie musi zdawać sobie z tego
sprawę. Z czasem jedynie utwierdziła się w przekonaniu, że Lawrence
miał rację, ale z drugiej strony…
To był
Marco – ten sam, który skrzywdził swoje dzieci, bijąc je, a w przypadku
Layli również gwałcąc. Nie chciała uwierzyć, że stwierdzenie światłocieniu
miałoby jakiekolwiek odniesienie także do niego. Wtedy musiałaby uznać, że jest
w nim cokolwiek złego, a to nie powinno mieć miejsca.
Och,
dlaczego świat musiał być aż do tego stopnia skomplikowany?!
Wciąż była
myślami gdzieś daleko, kiedy Marco bezceremonialnie pociągnął ją za sobą.
Machinalnie ruszyła za nim, momentalnie odrzucając od siebie wszelakie myśli i koncentrując
się na tym, co miała zrobić. Serce zabiło jej szybciej, kiedy wampir pociągnął
ją za sobą, ale nie zamierzała protestować, dobrze wiedząc, że to nie ma
żadnego sensu. Płomienie pojawiły się natychmiast, śmiertelnie niebezpieczne i jasne,
a ich blask po raz kolejny ją oślepił. Mrużąc oczy, spróbowała się
rozluźnić i uwierzyć w to, że Marco faktycznie wie, co chce zrobić,
ale nie była w stanie oszukać samej siebie. Wszystko szło nie tak, a przekonywanie
samej siebie, że jest inaczej, byłoby jak wmawianie komuś, że słońce wschodzi
na zachodzie.
– Ali! –
upomniał ją Marco. Zesztywniała cała i natychmiast wzięła się w garść,
próbując wykrzesać z siebie dość energii, żeby wykonać jego polecenie.
Przynajmniej
moc okazała się jej w pełni posłuszna, chociaż do samego końca obawiała
się, że ta jednak odmówi jej posłuszeństwa. Czuła jej pulsowanie, podobnie jak i czuła
bijącą od Marco energię, kiedy wampir spróbował wytworzyć wokół nich mentalną
otoczkę, która uniemożliwiłaby płomieniom dotarcie do nich. Alessia spróbowała
wyczuć umysłem pole, które wytworzył wokół nich Marco i spróbować utrzymać
je na stałej szerokości, żeby nie ryzykować, że zetknie się ze ścianami, ale to
wcale nie było takie łatwe. Co prawda pchała i jak na razie wszystko szło
zgodnie z planem, ale konieczność jednoczesnego biegu oraz napierającego
na nich ze wszystkich stron żaru ciągle ją rozpraszała, uniemożliwiając pełną
koncentracją na zadaniu.
Marco
bardziej stanowczo pociągnął ją za sobą. Podążała za nim praktycznie na oślep,
próbując wytworzyć sobie jakieś system, ale w obecnej sytuacji okazało się
to niemożliwe. Jedynie fakt, że Marco ją trzymał, utrzymywała ją w przekonaniu,
że nie jest sama i że biegnie w dobrym kierunku. Carlisle’a nie
widziała wcale, chociaż coś podpowiadało jej, że trzyma się bardzo blisko niej.
Chciała przynajmniej wierzyć, że tak jest, zwłaszcza, że nie mogła mieć
pewności, czy Marco w ogóle dba o to, czy ktokolwiek prócz niego
wyjdzie z całego przedsięwzięcia cało.
– Jeszcze
kawałek – usłyszała gdzieś przed sobą podekscytowany głos Layli. – Jesteście bardzo
blisko – dodała dziewczyna i właśnie wtedy Alessia uprzytomniła sobie
mentalną obecność ciotki. Layla również pchała, pomagając jej utrzymać moc
Marco w ryzach, ograniczając ją do niezbędnego minimum, które mogło pomóc
im przeżyć.
Alessia
zawahała się, walcząc z nagłą pokusą tego, żeby przekonać się, dlaczego to
Layla nie była w stanie im pomóc. Przecież ogień był jej drugą naturą,
więc zapanowanie nad płomieniami powinno być równie proste, co oddychanie. W pamięci
wciąż miała niezwykłe sztuczki ciotki z ogniem. Nie zapytała o to
dziewczyny wprost, podświadomie wiedząc, że ma to jakiś związek z jej
ojcem, ale teraz ciekawość wzięła nad nią górę, chociaż Ali zdawała sobie
sprawę z tego, że to nienajlepszy pomysł, zwłaszcza w obecnej
sytuacji.
Częściowo
koncentrując się na parciu do przodu i wykorzystywaniu mocy, musnęła
umysłem mentalność Layli. Ciotka była zbyt skoncentrowana na pomocy, żeby
jakkolwiek się bronić albo skoncentrować, więc przyszło jej to z łatwością,
której się nie spodziewała. Wciąż niepewna, Alessia stopniowo przeczesywała
umysł Layli, właściwie nie wiedząc, czego powinna szukać. Chciała poznać
odpowiedź na pytanie, chociaż jednocześnie zdawała sobie sprawę z tego, że
nie powinna tego robić. Ciekawość już raz omal jej nie zgubiła, kiedy to
nieświadomie wywlekła na światło dzienne najgorsze wspomnienia Marco. Nie,
zdecydowanie nie powinna była tego robić, ale…
Gdzieś pod
powiekami zamajaczyły jej ciemność i pustka. To odkrycie na moment ją
zdekoncentrowało, ale nie na tyle, żeby zerwała połączenie. Podążała dalej, na
tyle skoncentrowana, że w którymś momencie całkiem przestała odpowiadać za
to, co robiło jej ciało. Czuła, że wciąż podąża przed siebie, ale już tak
bardzo nie koncentrowała się na panowaniu nad osłoną, którą wytworzył Marco. W zamian
głębiej wnikała w umysł Layli, całą sobą chłonąć emocje i odczucia,
które jej towarzyszyły.
Pustka byłą
wszechobecna i to ona stanowiła prawie całe jestestwo Layli. To odkrycie
całkiem ją oszołomiło, zwłaszcza, że uprzytomniła sobie, iż sama obecność Marco
była w stanie zniszczyć to, co przez te lata Layli udało się zbudować.
Rufus również miał w tym swój udział, co do tego nie było wątpliwości, ale
teraz go nie było. Był za to Marco i już samo to wystarczyło, żeby
wszystko poszło w najgorszym z możliwych kierunków.
Wycofaj
się, nakazała sobie stanowczo, ale nie zrobiła tego. W zamian podążała
dalej, szukając w ciemności czegokolwiek sensownego, jakiegoś blasku
nadziei. Nie chciała uwierzyć, że Marco ostatecznie mógł jej ciotkę zniszczyć.
Zbyt długo wszyscy walczyli, żeby Layla stała się tym, kim była teraz, żeby
pozwolić jej się zatracić i to bez wyraźnego powodu. Co prawda jej ojciec
wrócił, ale to jeszcze nie znaczyło, że miał ją ponownie skrzywdzić. Alessia
nie była pewna dlaczego i ta myśl ją zezłościła, ale coś podpowiadało jej,
że Marco również byłby na siebie zły, gdyby dowiedział się, jak wpływał na
swoją córkę.
Przecież to
nie powinno tak wyglądać. Przerażona czy nie, Layla była zbyt silna, żeby tak
po prostu zapaść się w pustkę…
Właśnie wtedy
gdzieś w mroku zamajaczył błysk światła. Ali w pierwszym momencie
pomyślała, że to ogień i że za moment zostanie wyrwana z transu, ale
światło było zbyt jasne, poza tym tworzyło dziwny kształt, a taki
zdecydowanie nie mógł należeć do ognia. Kiedy przesunęła się jeszcze bliżej, w końcu
była wstanie rozpoznać w tym kształcie niepozorne, drewniane drzwi. W zasadzie
był to prostu kawałek drewna, pozbawiony framugi, ale za to ozdobiony prostą,
metalową klamką. To odkrycie trochę ją zaskoczyło, ale po chwili zastanowienia
doszła do wniosku, że taka wizualizacja nie jest wcale dziwniejsza od jej
usłanego gwiazdami nieba, jak zawsze wyobrażała sobie aury snów, kiedy
wykorzystywała swój dar.
Te drzwi…
Alessia
przesunęła się bliżej, machinalnie wyciągając dłoń w stronę klamki. Nie
była pewna, czy powinna je otwierać – ktoś (Hayley czy Zoe?) kiedyś powiedział
jej, że otwieranie drzwi w snach nie jest najlepszym pomysłem, chociaż
nigdy nie dowiedziała się dlaczego. Z tym, że to nie był sen, nawet jeśli
na taki wyglądał. Czuła się zresztą bezpiecznie, a bijące od drzwi ciepłe
światło miało w sobie coś, co ją do siebie przyciągało, dodając pewności
siebie. W końcu to był umysł Layli, a tutaj nie mogło na nią czekać
nic złego.
Odrzucając
wyrzuty sumienia i wszelakie wątpliwości, Alessia zacisnęła palce na
klamce, po czym stanowczo ją nacisnęła. Wypuszczając powietrze ze świstem,
spróbowała pchnąć drzwi – na marne, bo nic się nie wydarzyło. Dla pewności
jeszcze je pociągnęła, ale i tym razem nic się nie wydarzyło. Drzwi były
zamknięte, a ona nie była w stanie ich otworzyć.
I właśnie
wtedy zrozumiała. Raz jeszcze rozejrzała się dookoła, po tej wszechogarniającej
pustce, ale już wiedziała, że niczego nie zobaczy ani nie poczuje. Wszystko to,
co było Layli drogie, zostało zamknięte w jej głębi, za tymi drzwiami,
jakby dziewczyna machinalnie odepchnęła od siebie wszystko to, co miało dla
niej znaczenie, żeby chronić to przed ojcem. Tak było łatwiej, bo nie musiała
się bać, chociaż i tak odczuwała strach.
Layla
zamknęła wszystko, być może nawet tego nieświadoma. Odcięła się również od
więzi z ogniem, chociaż Alessia nie wiedziała dlaczego. Rozumiała już za
to, dlaczego Layla im nie pomogła, chociaż powinna być do tego zdolna.
Och,
Laylo…, pomyślała ze współczuciem. Chciała coś zrobić, ale nie była wstanie,
nigdy zresztą nie powinna być podsunąć się do tego, żeby aż tak głęboko wnikać w umysł
ciotki. Musiała się wycofać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Wciąż
oszołomiona, pośpiesznie zerwała połączenie z umysłem Layli, wracając do
siebie. Natychmiast na powrót otoczyły ją płomienie, ale była na to
przygotowana. Potrzebowała chwili, żeby na powrót odzyskać kontrolę nad ciałem i na
powrót uchwycić wcześniejszy rytm, ale przynajmniej udało jej się niczego nie
zniszczyć. Zdawała sobie sprawę, że nikt nie zorientował się, co takiego
zrobiła, nawet Layla; w rzeczywistości wszystko trwało zaledwie ułamki
sekund, bo w świecie snów i jaźni czas płynął zupełnie inaczej.
Alessia
spróbowała na powrót skoncentrować się na tym, co musiała robić, ale coś przez
cały czas ją rozpraszało. Chociaż zerwała więź z umysłem Layli, wciąż
odczuwała emocje, które zdecydowanie nie należały do niej i które
zaczynały jej niepokoić. Czuła… gniew.
Tak, to
zdecydowanie był gniew, który nie należał do niej – i zdecydowanie nie
należał do Layli.
– Laylo,
uważaj! – zawołała pod wpływem impulsu, właściwie się nad tym nie
zastanawiając, ale już i tak było za późno.
Gdzieś
pomiędzy płomieniami zamajaczyła jej czyjaś sylwetka, a potem wszystko
potoczyło się błyskawicznie.
To Dylan? Suuupeerr!
OdpowiedzUsuń