Alessia
W jednej chwili wszystko
potoczyło się błyskawicznie.
Alessia
krzyknęła, ale nie miała pojęcia, czy Layla w porę zorientowała się, że
coś jest nie tak. Kolejne płomienie oślepiły ją, sprawiając, że ciotka po raz
kolejny zniknęła jej z oczu. Oszołomiona i wystraszona, Ali
machinalnie napięła wszystkie mięśnie i niespokojnie rozejrzała się
dookoła. Żar napierał na nią ze wszystkich stron, sprawiając, że czuła się
jeszcze bardziej zagrożona niż do tej pory. Obecność jedynego żywiołu, który
był w stanie skrzywdzić nieśmiertelnego, coraz bardziej jej ciążyła,
zwłaszcza, że teraz już nawet nie była w stanie skoncentrować na tym, żeby
utrzymywać moce Marco w ryzach.
Przez
trzask płomieni przebiło się gniewne warknięcie. Alessia przypomniała sobie
mieszaninę skrajnych emocji, które poczuła na krótko przed tym, jak uświadomiła
sobie, że nie są sami i przez moment zamarła w bezruchu, czując, jak
wiruje jej w głowie. Dookoła panował chaos, kiedy zaś wyczuła w pobliżu
czyjąś obecność, serce omal nie wyrwało jej się z piersi.
– Ali, skup
się! – usłyszała zdenerwowany głos Marco. Wampir jeszcze bardziej stanowczo
zacisnął dłoń na jej nadgarstku, przypominając jej, że jest tuż obok. Chociaż
chwilę wcześniej wydawałoby jej się to idiotyczne, jego obecność nagle wydała
jej się prawdziwym wybawieniem. – Co, do cholery…? – zaczął, ale nie miał
okazji po temu, żeby skończyć.
Ali jęknęła
w proteście, kiedy nieśmiertelny bezceremonialnie odciągnął ją na bok.
Serce omal jej nie stanęło, gdy zauważyła kolejną wiązkę płomieni, która
przecięła powietrze w miejscu, gdzie chwilę wcześniej stali. Z trudem
uchwyciła równowagę, nie chcąc doprowadzić do sytuacji, w której Marco
musiałby ją za sobą wlec. Czuła, że przez cały czas jej dziadek używa mocy,
próbując zapanować nad płomieniami, ale jemu również nie szło to tak dobrze,
jak na początku. Wszyscy już zorientowali się, że coś jest nie tak i ta
świadomość rozpraszała ich, uniemożliwiając zapanowanie nad sytuacją. A co
gorsza, niewiele brakowało, żeby ta wiedza kosztowała ich życie.
Gdzieś w głębi
korytarza znów rozległo się dzikie warknięcie i krzyk protestu Layli.
Zaraz po tym rozległ się jakiś głuchy dźwięk, jakby czyjeś ciało uderzyło o ścianę
korytarza. Niepokój, który nagle ogarnął Alessię, zaczął wzrastać z każdą
kolejną sekundą, zwłaszcza, że podświadomie czuła, iż w każdej chwili może
wydarzyć się coś niedobrego.
– Nie! –
Ciszę przerwał jakiś nowy, dziwnie zniekształcony głos. W tonie obcego
mężczyzny pobrzmiewał gniew, ale i coś, co sugerowało, że musiał bardzo
cierpieć. Alessia nie była w stanie stwierdzić dlaczego, ale z jakiegoś
powodu ten głos wydał jej się obcy i znajomy zarazem. – Nie, masz ją
zostawić! Ona jest moja! – zawył, a potem znów rozpętało się piekło, kiedy
w głębi korytarza rozległy się odgłosy szarpaniny.
– Layla, co
tam się dzieje?! – zawołał natychmiast Carlisle. Alessia nie miała pojęcia,
gdzie się znajdował, ale ulżyło jej, kiedy przekonała się, że jak na razie
musiał radzić sobie z płomieniami i szukaniem drogi. W którymś
momencie ochronna otoczka Marco po prostu pękła, czyniąc ich bezbronnymi. –
Layla…
Dziewczyna
nie odpowiedziała, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Obcy
mężczyzna również zamilkł i jedynym dźwiękiem, który byli w stanie
wychwycić, był trzask płomieni oraz gniewne powarkiwania, które słyszeli już
wcześniej. Alessia bezradnie rozglądała się dookoła, mając wrażenie, że ogień
jest wszędzie i dziwiąc się, że wciąż jeszcze do niej nie dotarł. Marco
wciąż ją trzymał, teraz dosłownie miażdżąc jej kości, ale była zbyt
zdenerwowana, żeby odczuwać ból. Wiedziała, że kiedy emocje opadnie, a adrenalina
zniknie z jej krwi, boleśnie przekona się, jak wiele obrażeń odniosła, ale
jak na razie otępienie było istnym wybawieniem, bo pozwalało jej funkcjonować.
Z
opóźnieniem zauważyła, że płomienie przestały strzelać ze ścian. Pozostały
jedynie te płomienie, które pojawiły się wcześniej i teraz tańczyły na
podłodze i ścianach korytarza, chociaż do tej pory znikały, kiedy tylko
mechanizm przestawał działać. Nie rozumiała, co się stało, ale Marco
najwyraźniej tak, bo gdzieś za sobą usłyszała jego ciche przekleństwa.
– Cholera… –
westchnął, a Ali zesztywniała. Zwłaszcza w takiej sytuacji, „cholera”
nigdy nie wróżyło dobrze. – Chyba coś popsułem! – zawołał, nie zwracając się
wyłącznie do niej. – Z jednej strony to dobrze, jeśli oczywiście
znajdziemy jakąś drogę, żeby…
Resztę jego
słów zagłuszyło dzikie, przeszywające wycie. Był to pełen bólu, mrożący krew w żyłach
wrzask, który wydawał się przenikać ich wszystkich na wskroś. Alessia poczuła,
jak włoski na karku i ramionach stają jej dęba, kiedy jakimś cudem zrobiło
jej się zimno. Chwile później w płomieniach zamajaczyła jakaś postać i dotarło
do niej, że ktoś właśnie został ranny.
Postać w płomieniach
zawyła ponownie, po czym bezceremonialnie ruszyła w jej stronę, miotając
się i krzycząc z bólu. Alessia znów poczuła gniew, ale tym razem
uczucie to było niczym w porównaniu z cierpieniem, którego musiała
doznawać żywa pochodnia na którą właśnie patrzyła. Przez ułamek sekundy udało
jej się zobaczyć twarz i z niedowierzaniem przekonała się, że to
jakiś obcy jej chłopak. Jedynie tyle była w stanie stwierdzić, zanim
wampir osunął się na ziemię, ostatecznie znikając jej z oczu.
Zginął.
Wpadł w ogień i spalił się na jej oczach. W powietrzu wciąż czuła
dym i zapach palonego mięsa. To odkrycie przyprawiło ją o mdłości,
ale nie było czasu na użalanie się nad sobą. Kiedy Marco szarpnięciem kazał jej
ruszyć się z miejsca, natychmiast poszła za nim, praktycznie bezwiednie
wymijając płomienie i jedynie cudem będąc w stanie nie władować się w ogień.
W głowie jej wirowało i coraz trudniej było jej oddychać, ale nie
straciła przytomności, chociaż przez kilka sekund myślała, że tak byłoby
łatwiej.
Nie
zorientowała się, kiedy coś po raz kolejny poruszyło się gdzieś poza zasięgiem
jej wzroku. Marco bezceremonialnie popchnął ją do przodu, sprawiając, że
upadła, boleśnie lądując na posadzce i jeszcze bardziej się obijając. W pierwszym
odruchu pomyślała, że wampir jednak zdecydował się ją zabić i zacisnęła
powieki, czekając na ból trawiącego jej ciała ognia, ale cierpienie nie
nadeszło. Wciąż oszołomiona, przeturlała się na plecy, żeby przekonać się, że
właśnie dotarli do końca zajętej przez płomienie części korytarza. Marco
wypchnął ją z płomieni, ale sam nie wyszedł, kiedy zaś w popłochu
zerwała się na równe nogi, dostrzegła go błyskawicznie lawirującego między
językami ognia. Tuż za nim podążała jakaś postać, której twarzy nie była w stanie
dostrzec, ale po długich do pasa, ciemnych włosach poznała, że to dziewczyna.
Oczy brunetki błyskały czerwienią, w ten charakterystyczny sposób, który
momentalnie przywiódł Ali na myśl Rufusa i Isabeau, zwłaszcza kiedy ci
zaczynali się denerwować.
Te oczy,
ten głód i gniew…
To były
wampiry. Pojęła to nagle i to odkrycie ją oszołomiło, zwłaszcza, że była
całkowicie pewna, że żadnego z nich nigdy dotąd nie poznała. Byli obcy, na
dodatek Alessia nie miała pojęcia, jakim cudem trafili do podziemi i dlaczego
teraz próbowali ich zabić. Czuła strach i to uczucie ją obezwładniało,
nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że zarówno Carlisle, jak i Marco
bez trudu byli w stanie sobie poradzić…
A
przynajmniej byliby w stanie, gdyby w grę nie wchodziło pożar.
Marco
warknął, po czym zaatakował dziewczynę, starając się wepchnąć ją w ścianę
ognia tuż za jej plecami. Brunetka uskoczyła i pośpiesznie zwiększyła
odległość między sobą a ciemnowłosym mężczyzną. Wydawała się bardziej
rozsądna od chłopaka, który stracił życie, ale również w jej oczach widać
było szaleństwo. Dziewczyna – i nie tylko ona – wyglądała jak siódme
nieszczęście, wymizerniała i wygłodniała; nie była sobą, ale to i tak
nie miało znaczenia, bo szaleństwo nie znaczyło, że którekolwiek z nich
miało pozwolić się zabić.
Kolejne
warknięcie przerwało ciszę, ale tym razem dźwięk nie wydarł się z gardła
czarnowłosej wampirzycy. Alessia odwróciła się błyskawicznie, ale okazało się,
że i tak była zbyt wolna. Kolejny wampir, tym razem chłopak, dosłownie
zmaterializował się przed nią, bez chwili wahania rzucając się jej do gardła.
Zesztywniała cała i spróbowała uskoczyć, ale wystarczył jeden celny cios,
żeby chłopakowi udało się odepchnąć ją do tyłu. Całym ciałem uderzyła o ścianę
korytarza, tak mocno, że przed oczami zatańczyły jej kolorowe plamy, a w nozdrza
uderzył ją metaliczny zapach krwi. Czuła, że coś lepkiego spływa jej na ramiona
i z opóźnieniem uświadomiła sobie, że musiała rozbić sobie głowę,
chociaż jak na razie nie czuła bólu. Ważniejsze było zresztą to, jak na krew
zareagował jej przeciwnik, który znikąd pojawił się przy niej, jeszcze bardziej
stanowczo dociskając ją do ściany.
Kiedy w oszołomieniu
spojrzała w jego lśniące czerwonym blaskiem oczy, prócz szaleństwa
dostrzegła wykrzywiający przystojną twarz nieśmiertelnego głód. Niegdyś
przystojny i ciemnowłosy, teraz wyglądał niczym mara, która po latach
niewoli w końcu zaznała wolności. Z gardła wampira wyrwało się
kolejne dzikie warknięcie, a Alessia omal nie zemdlała z wrażenia,
widząc parę błyszczących, ostro zakończonych kłów, coraz bardziej wydłużających
się za sprawą gniewu i krwi. Nie raz widziała podobne, kiedy Isabeau albo
jej synowie polowali, ale nigdy nie wyobrażała sobie, że którekolwiek z nich
spróbuje zwrócić się przeciwko niej. Rola ofiary bynajmniej nie była zabawna,
podobnie jak i świadomość tego, że mężczyzna najchętniej rozerwałby jej
gardło – i to tylko dlatego, że była jedną z nielicznych istot, w których
żyłach płynęła krew.
Panika
chwyciła ją za gardło, sprawiając, że w jednej chwili poczuła się gotowa
zrobić wszystko, byleby jakoś się uwolnić. Szarpnęła się i – napinając
mięśnie tak mocno, że zdawało się to niemożliwe – spróbowała odepchnąć od
siebie ciemnowłosego wampira, ale nie była w stanie. Miała wręcz wrażenie,
że na rozszalałym wampirze jej starania nie robią żadnego wrażenia; wręcz
przeciwnie – sprawiał wrażenie poirytowanego, jakby była natrętna muchą, która w denerwujący
sposób wszystko utrudnia.
A potem
wampir zaatakował i bez zastanowienia wbił kły w jej szyję.
Cięcie było
krótkie i precyzyjne. Alessia nie zdążyła nawet krzyknąć, a przynajmniej
nie zarejestrowała momentu, w którym by to zrobiła. Wampir jeszcze
bardziej stanowczo naparł na jej ciało, dociskając je do ściany i łapczywie
przysysając się do jej odsłoniętej szyi. Ali czuła oszałamiający ból,
paraliżujący całe jej ciało, w miarę jak usiłowała walczyć albo się
opierać. Nowe wampiry, takie jak Isabeau czy Rufus, nie posiadały jadu, ale to
nie miało dla niej znaczenia. Wiedziała przecież, że nie ma gorsze
doświadczenia, jak krew odebrana gwałtem. Co więcej, nie było czegoś bardziej
upokarzającego od świadomości tego, że właśnie stała się ofiarą; jako
pół-wampirzycą piła krew, bo taką uczyniła ją natura… Nie istniała po to, żeby
to na nią polować – a jednak to właśnie się stało, a w oczach
tego wampira nie różniła się od marnego zwierzęcia albo człowieka, którego
można było wykorzystać.
Od utraty
krwi i bólu zaczynało jej się kręcić w głowie. Przestała walczyć,
świadoma tego, że w ten sposób może co najwyżej przysporzyć sobie zbędnego
cierpienia. Teraz najważniejsze wydawało się to, żeby nie stracić przytomności,
bo wtedy…
Bo wtedy
co? Przecież jeśli tak dalej pójdzie, wampir i tak ją zabije. W zasadzie
była przekonana, że to zrobi – i to albo osuszając jej żyły do samego
końca, albo dla przyjemności rozrywając jej gardło. Obie te możliwości ją przerażały,
zwłaszcza, że wydawały się równie prawdopodobne, a Alessia sama już nie
była pewna, która jest gorsza.
Och, czuła
się tak bardzo zmęczona… Wszystko dochodziło do niej jakby z oddali, w miarę
jak ulatywało z niej życie. Czuła się tak, jakby znajdowała się pod wodą i to
uczucie miało w sobie coś zarazem kojącego, jak i niepokojącego – w końcu
wrażenie tego, że właśnie się znika, raczej nie było normalne, prawda?
– O nie,
na pewno nie moją wnuczkę! – usłyszała gdzieś z oddali, a potem coś
się zmieniło i świat na powrót wskoczył na właściwy tor.
Poczuła, że
ktoś odciąga od niej rozszalałego wampira. Gwałtownie nabrała powietrza do
płuc, w końcu będąc w stanie zacząć swobodnie oddychać. Natychmiast
chwyciła się za szyję, pod palcami czując ślady po gryzieniu i wciąż
sączącą się z ranek krew. Płynęła powoli, jakby leniwie, ale pod wpływem
jej dotyku i krążącej w żyłach Alessi mocy osoka zaczynała krzepnąć.
Tata kiedyś próbował nauczył ją tego, jak mogła przynajmniej częściowo zaleczyć
drobne urazy i teraz spróbowała to wykorzystać, chociaż jej zdolności były
zaledwie cieniem tego, co potrafił zdziałać Damien. Nie była uzdrowicielką, ale
może przynajmniej była w stanie doprowadzić do tego, żeby nie wykrwawić
się na śmierć.
Wciąż
oszołomiona i na wpół przytomna, poderwała głowę, żeby rozejrzeć się
dookoła. Z niedowierzaniem uświadomiła sobie, że to Carlisle jej pomógł.
Ulżyło jej na jego widok, chociaż zdecydowanie nie poczuła się spokojniej,
kiedy dostrzegła, że doktor walczy z jej niedoszłym zabójcą. Oczy ciemnowłosego
chłopaka, który próbował ją zabić, lśniły jeszcze bardziej dziko niż na
początku. W każdym ruchu wampira wyczuwalny był gniew i to właśnie on
wydawał się popychać go do przodu. Wampir raz po raz atakował, w zasadzie
na oślep, przypominając trochę nowo narodzonego wampira, który nie zastanawia
się nad tym, co robi. Chłopak chciał po prostu zranić, zabić… Cokolwiek, żeby
pozbyć się intruza, który zakłócił jego posiłek.
Carlisle
bez trudu uskoczył, schodząc z drogi chłopakowi, kiedy ten skoczył w jego
stronę. Ciemnowłosy warknął, po czym zawył, z rozpędu wpadając na ścianę
korytarza. Alessię znów doszedł mdlący zapach spalenizny, kiedy zaś – wyjąc i przeklinając
– wampir odskoczył od ściany, dostrzegła na jego twarzy i ramionach świeże
oparzenia. Fakt, że srebro miało na niego jakikolwiek wpływ, jedynie
utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że mają do czynienia z tymi
innymi wampirami, ale bynajmniej nie poczuła z tego powodu satysfakcji.
Miała rację, ale co z tego, skoro to tak naprawdę jedynie pogarszało
sytuację.
Wampir po
raz kolejny zaatakował, ale i tym razem nie udało mu się nawet do doktora
zbliżyć. Carlisle jeszcze bardziej zwiększył dystans między sobą, a swoim
przeciwnikiem, po czym szybko obejrzał się na Alessię. W jego topazowych
oczach Ali dostrzegła ulgę, kiedy upewnił się, że wciąż była względnie żywa,
ale prawie natychmiast uczucie to zostało wyparte przez niepokój.
– Biegnij,
Ali. Tylko niepotrzebnie ich prowokujesz – powiedział pośpiesznie, jednocześnie
obserwując ciemnowłosego wampira przed sobą. – My jakoś sobie poradzimy.
Później cię dogonimy, ale na razie…
– Coś ty
taki oficjalny? Alessia, moja złota, po prostu stąd spadaj! – zawołał Marco.
Alessia go nie widziała, bo najwyraźniej wciąż miał problem z tym, żeby
poradzić sobie z ciemnowłosą dziewczyną, ale dobrze było wiedzieć, że
wciąż czuł się na tyle pewny, żeby nie szczędzić sobie złośliwości. – No
biegnij, do cholery!
Alessia
czuła się coraz bardziej oszołomiona.
– Ale… – zaczęła
drżącym głosem. Chciała uciekać i jednocześnie się bała, nie będą w stanie
wyobrazić sobie tego, że miałaby w pojedynkę błądzić w ciemnościach.
Co więcej, nie chciała zostawić pozostałych. Jak mogła ryzykować, że
któremukolwiek z nich coś się stanie? Przecież nie chciała krzywdy
Carlisle’a, nawet Marco, a tym bardziej… – O nie!
– Co? –
Marco i Carlisle chyba po raz pierwszy byli aż tak zgodni. Gdyby nie
sytuacji, pewnie nawet parsknęłaby śmiechem, ale tym razem stać było ją jedynie
na to, żeby stać jak ten słup soli, gapiąc się w przestrzeń. – Alessia, do
cholery! – dodał już w pojedynkę ojciec Licavolich, najwyraźniej coraz
bardziej się niecierpliwiąc.
– Gdzie
jest Layla? – zapytała natychmiast Alessia, dla pewności rozglądając się
dookoła. Nigdzie nie widziała ciotki, nie sądziła też, żeby to do wampira z którym
walczył Carlisle należał głos, który wcześniej słyszała. Nie wiedziała skąd to
wie, ale czuła, że to po prostu niemożliwe.
– Gdzie
jest…? – powtórzył w oszołomieniu Marco, najwyraźniej dopiero teraz
uprzytomniając sobie nieobecność córki.
Alessię doszedł
cichy jęk, co chyba znaczyło, że udało mu się przynajmniej drasnąć walczącą z nim
dziewczynę, ale poza tym nie była w stanie stwierdzić, co tam się dzieje.
Co więcej, coś podpowiadało jej, że jej dziadek pierwszy raz poczuł coś, co
można było określić mianem strachu.
– Biegnij,
Ali – odezwał się szybko Carlisle, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. – Nie
martw się o Laylę. Na pewno sobie poradzi, a ty…
– Alessia,
uciekaj! – krzyknął w tym samym momencie Marco.
Właśnie
wtedy z płomieni wyskoczyła ciemnowłosa dziewczyna, którą Alessia widziała
już wcześniej. Gdzieś za nią zamajaczyła postać Marco, ale wampir nie był w stanie
powstrzymać nieśmiertelnej, która z błyskiem w oczach rzuciła się w stronę
Alessi. Nie
tym razem, przeszło dziewczynie przez myśl. Nie pytając już o nic
więcej, natychmiast rzuciła się do ucieczki, zbyt dobrze pamiętając
paraliżujący ból i słabość, która towarzyszyła jej, kiedy tamtemu
wampirowi udało się z niej napić.
Nogi miała
jak z waty i wciąż czuła się trochę osłabiona, ale to i tak nie
powstrzymało ją przed tym, żeby uparcie biec do przodu. Alessia niemal ślizgiem
skręciła, wpadając w kolejny korytarz, zostawiając pożar, Marco i Carlisle’a
daleko za sobą. Zawsze była dobrym biegaczem – miała to po Edwardzie, a przynajmniej
on tak utrzymywał – nigdy jednak nie biegła aż tak szybko, na dodatek na oślep.
Kiedy po raz kolejny otoczyła ją ciemność, instynktownie czuła, że powinna
zwolnić, ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby to zrobić. Za sobą słyszała
kroki podążającej za nią wampirzycy, złaknionej jej krwi i życia. Cieszyła
się, że przynajmniej doktorowi udało się przynajmniej tymczasowo powstrzyma
drugiego z wampirów, ale obawiała się, że to jedynie kwestia czasu. Kiedy
tylko ciemnowłosy zorientuje się, że była jedyną istotą, która mogła zaspokoić
jego pragnienie, jak nic straci zainteresowanie Carlisle’m i Marco, żeby
móc ruszyć za swoją towarzyszką…
Oczywiście
pod warunkiem, że wcześniej ich nie zabije.
Albo oni
nie zabiją jego.
Z trudem,
ale udało jej się skoncentrować i przywołać do siebie moc. Dopiero za
którymś razem stworzyła bladą, srebrzystą kulę mocy, ale nawet ta odrobina
światła była lepsza. Tak było łatwiej biec, chociaż jednocześnie wciąż nie była
w stanie zobaczyć, co takiego znajdowało się na więcej niż metr przed nią.
Korytarz
kolejny raz się załamał. Alessia przyśpieszyła, podświadomie wiedząc, że
przynajmniej trochę zwiększyła odległość między sobą, a ścigającą ją
wampirzycą. To było marnym pocieszeniem, bo zdawała sobie sprawę z tego,
że nieśmiertelna wciąż nie zgubiła jej tropu, ale na pewno było lepsze niż
świadomość tego, że ktoś depcze jej po piętach.
Alessia
przyśpieszyła jeszcze bardziej – a potem zatrzymała się gwałtownie, kiedy
wypadła do niemal idealnie okrągłej pieczary. Wyglądało to trochę jak pokój w laboratorium
Rufusa, służący mu za coś w rodzaju przedpokoju. Ali w oszołomieniu
rozejrzała się dookoła, czując narastającą panikę na widok sześciu identycznych
dróg, którymi mogła podążyć. Jednym z korytarzy przybiegła, więc nie mogła
do niego wrócić, ale wciąż pozostało pięć innych.
Jak mieli
ją później znaleźć, jeśli będzie po wszystkim? Przecież nie mogła po raz
kolejny zacząć błądzić; nie chciała tego i…
Kroki za
jej plecami stały się wyraźniejsze, co dało jej znać, że wampirzyca jest coraz
bliżej. Niewiele myśląc, Alessia skręciła w prawo, wpadając w pierwszy
korytarz, jaki wpadł jej w oczy. Srebrna kula światła natychmiast podążyła
za nią, oświetlając jej drogę, ale nawet mimo jej obecności Ali nie widziała za
wiele.
W momencie,
kiedy tuż przed nią wyrosła jakąś postać i wpadła na nią z impetem,
uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie widziała nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz