25 lutego 2014

Czterdzieści dziewięć

Alessia
W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Alessia krzyknęła, ale nie miała pojęcia, czy Layla w porę zorientowała się, że coś jest nie tak. Kolejne płomienie oślepiły ją, sprawiając, że ciotka po raz kolejny zniknęła jej z oczu. Oszołomiona i wystraszona, Ali machinalnie napięła wszystkie mięśnie i niespokojnie rozejrzała się dookoła. Żar napierał na nią ze wszystkich stron, sprawiając, że czuła się jeszcze bardziej zagrożona niż do tej pory. Obecność jedynego żywiołu, który był w stanie skrzywdzić nieśmiertelnego, coraz bardziej jej ciążyła, zwłaszcza, że teraz już nawet nie była w stanie skoncentrować na tym, żeby utrzymywać moce Marco w ryzach.
Przez trzask płomieni przebiło się gniewne warknięcie. Alessia przypomniała sobie mieszaninę skrajnych emocji, które poczuła na krótko przed tym, jak uświadomiła sobie, że nie są sami i przez moment zamarła w bezruchu, czując, jak wiruje jej w głowie. Dookoła panował chaos, kiedy zaś wyczuła w pobliżu czyjąś obecność, serce omal nie wyrwało jej się z piersi.
– Ali, skup się! – usłyszała zdenerwowany głos Marco. Wampir jeszcze bardziej stanowczo zacisnął dłoń na jej nadgarstku, przypominając jej, że jest tuż obok. Chociaż chwilę wcześniej wydawałoby jej się to idiotyczne, jego obecność nagle wydała jej się prawdziwym wybawieniem. – Co, do cholery…? – zaczął, ale nie miał okazji po temu, żeby skończyć.
Ali jęknęła w proteście, kiedy nieśmiertelny bezceremonialnie odciągnął ją na bok. Serce omal jej nie stanęło, gdy zauważyła kolejną wiązkę płomieni, która przecięła powietrze w miejscu, gdzie chwilę wcześniej stali. Z trudem uchwyciła równowagę, nie chcąc doprowadzić do sytuacji, w której Marco musiałby ją za sobą wlec. Czuła, że przez cały czas jej dziadek używa mocy, próbując zapanować nad płomieniami, ale jemu również nie szło to tak dobrze, jak na początku. Wszyscy już zorientowali się, że coś jest nie tak i ta świadomość rozpraszała ich, uniemożliwiając zapanowanie nad sytuacją. A co gorsza, niewiele brakowało, żeby ta wiedza kosztowała ich życie.
Gdzieś w głębi korytarza znów rozległo się dzikie warknięcie i krzyk protestu Layli. Zaraz po tym rozległ się jakiś głuchy dźwięk, jakby czyjeś ciało uderzyło o ścianę korytarza. Niepokój, który nagle ogarnął Alessię, zaczął wzrastać z każdą kolejną sekundą, zwłaszcza, że podświadomie czuła, iż w każdej chwili może wydarzyć się coś niedobrego.
– Nie! – Ciszę przerwał jakiś nowy, dziwnie zniekształcony głos. W tonie obcego mężczyzny pobrzmiewał gniew, ale i coś, co sugerowało, że musiał bardzo cierpieć. Alessia nie była w stanie stwierdzić dlaczego, ale z jakiegoś powodu ten głos wydał jej się obcy i znajomy zarazem. – Nie, masz ją zostawić! Ona jest moja! – zawył, a potem znów rozpętało się piekło, kiedy w głębi korytarza rozległy się odgłosy szarpaniny.
– Layla, co tam się dzieje?! – zawołał natychmiast Carlisle. Alessia nie miała pojęcia, gdzie się znajdował, ale ulżyło jej, kiedy przekonała się, że jak na razie musiał radzić sobie z płomieniami i szukaniem drogi. W którymś momencie ochronna otoczka Marco po prostu pękła, czyniąc ich bezbronnymi. – Layla…
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Obcy mężczyzna również zamilkł i jedynym dźwiękiem, który byli w stanie wychwycić, był trzask płomieni oraz gniewne powarkiwania, które słyszeli już wcześniej. Alessia bezradnie rozglądała się dookoła, mając wrażenie, że ogień jest wszędzie i dziwiąc się, że wciąż jeszcze do niej nie dotarł. Marco wciąż ją trzymał, teraz dosłownie miażdżąc jej kości, ale była zbyt zdenerwowana, żeby odczuwać ból. Wiedziała, że kiedy emocje opadnie, a adrenalina zniknie z jej krwi, boleśnie przekona się, jak wiele obrażeń odniosła, ale jak na razie otępienie było istnym wybawieniem, bo pozwalało jej funkcjonować.
Z opóźnieniem zauważyła, że płomienie przestały strzelać ze ścian. Pozostały jedynie te płomienie, które pojawiły się wcześniej i teraz tańczyły na podłodze i ścianach korytarza, chociaż do tej pory znikały, kiedy tylko mechanizm przestawał działać. Nie rozumiała, co się stało, ale Marco najwyraźniej tak, bo gdzieś za sobą usłyszała jego ciche przekleństwa.
– Cholera… – westchnął, a Ali zesztywniała. Zwłaszcza w takiej sytuacji, „cholera” nigdy nie wróżyło dobrze. – Chyba coś popsułem! – zawołał, nie zwracając się wyłącznie do niej. – Z jednej strony to dobrze, jeśli oczywiście znajdziemy jakąś drogę, żeby…
Resztę jego słów zagłuszyło dzikie, przeszywające wycie. Był to pełen bólu, mrożący krew w żyłach wrzask, który wydawał się przenikać ich wszystkich na wskroś. Alessia poczuła, jak włoski na karku i ramionach stają jej dęba, kiedy jakimś cudem zrobiło jej się zimno. Chwile później w płomieniach zamajaczyła jakaś postać i dotarło do niej, że ktoś właśnie został ranny.
Postać w płomieniach zawyła ponownie, po czym bezceremonialnie ruszyła w jej stronę, miotając się i krzycząc z bólu. Alessia znów poczuła gniew, ale tym razem uczucie to było niczym w porównaniu z cierpieniem, którego musiała doznawać żywa pochodnia na którą właśnie patrzyła. Przez ułamek sekundy udało jej się zobaczyć twarz i z niedowierzaniem przekonała się, że to jakiś obcy jej chłopak. Jedynie tyle była w stanie stwierdzić, zanim wampir osunął się na ziemię, ostatecznie znikając jej z oczu.
Zginął. Wpadł w ogień i spalił się na jej oczach. W powietrzu wciąż czuła dym i zapach palonego mięsa. To odkrycie przyprawiło ją o mdłości, ale nie było czasu na użalanie się nad sobą. Kiedy Marco szarpnięciem kazał jej ruszyć się z miejsca, natychmiast poszła za nim, praktycznie bezwiednie wymijając płomienie i jedynie cudem będąc w stanie nie władować się w ogień. W głowie jej wirowało i coraz trudniej było jej oddychać, ale nie straciła przytomności, chociaż przez kilka sekund myślała, że tak byłoby łatwiej.
Nie zorientowała się, kiedy coś po raz kolejny poruszyło się gdzieś poza zasięgiem jej wzroku. Marco bezceremonialnie popchnął ją do przodu, sprawiając, że upadła, boleśnie lądując na posadzce i jeszcze bardziej się obijając. W pierwszym odruchu pomyślała, że wampir jednak zdecydował się ją zabić i zacisnęła powieki, czekając na ból trawiącego jej ciała ognia, ale cierpienie nie nadeszło. Wciąż oszołomiona, przeturlała się na plecy, żeby przekonać się, że właśnie dotarli do końca zajętej przez płomienie części korytarza. Marco wypchnął ją z płomieni, ale sam nie wyszedł, kiedy zaś w popłochu zerwała się na równe nogi, dostrzegła go błyskawicznie lawirującego między językami ognia. Tuż za nim podążała jakaś postać, której twarzy nie była w stanie dostrzec, ale po długich do pasa, ciemnych włosach poznała, że to dziewczyna. Oczy brunetki błyskały czerwienią, w ten charakterystyczny sposób, który momentalnie przywiódł Ali na myśl Rufusa i Isabeau, zwłaszcza kiedy ci zaczynali się denerwować.
Te oczy, ten głód i gniew…
To były wampiry. Pojęła to nagle i to odkrycie ją oszołomiło, zwłaszcza, że była całkowicie pewna, że żadnego z nich nigdy dotąd nie poznała. Byli obcy, na dodatek Alessia nie miała pojęcia, jakim cudem trafili do podziemi i dlaczego teraz próbowali ich zabić. Czuła strach i to uczucie ją obezwładniało, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że zarówno Carlisle, jak i Marco bez trudu byli w stanie sobie poradzić…
A przynajmniej byliby w stanie, gdyby w grę nie wchodziło pożar.
Marco warknął, po czym zaatakował dziewczynę, starając się wepchnąć ją w ścianę ognia tuż za jej plecami. Brunetka uskoczyła i pośpiesznie zwiększyła odległość między sobą a ciemnowłosym mężczyzną. Wydawała się bardziej rozsądna od chłopaka, który stracił życie, ale również w jej oczach widać było szaleństwo. Dziewczyna – i nie tylko ona – wyglądała jak siódme nieszczęście, wymizerniała i wygłodniała; nie była sobą, ale to i tak nie miało znaczenia, bo szaleństwo nie znaczyło, że którekolwiek z nich miało pozwolić się zabić.
Kolejne warknięcie przerwało ciszę, ale tym razem dźwięk nie wydarł się z gardła czarnowłosej wampirzycy. Alessia odwróciła się błyskawicznie, ale okazało się, że i tak była zbyt wolna. Kolejny wampir, tym razem chłopak, dosłownie zmaterializował się przed nią, bez chwili wahania rzucając się jej do gardła. Zesztywniała cała i spróbowała uskoczyć, ale wystarczył jeden celny cios, żeby chłopakowi udało się odepchnąć ją do tyłu. Całym ciałem uderzyła o ścianę korytarza, tak mocno, że przed oczami zatańczyły jej kolorowe plamy, a w nozdrza uderzył ją metaliczny zapach krwi. Czuła, że coś lepkiego spływa jej na ramiona i z opóźnieniem uświadomiła sobie, że musiała rozbić sobie głowę, chociaż jak na razie nie czuła bólu. Ważniejsze było zresztą to, jak na krew zareagował jej przeciwnik, który znikąd pojawił się przy niej, jeszcze bardziej stanowczo dociskając ją do ściany.
Kiedy w oszołomieniu spojrzała w jego lśniące czerwonym blaskiem oczy, prócz szaleństwa dostrzegła wykrzywiający przystojną twarz nieśmiertelnego głód. Niegdyś przystojny i ciemnowłosy, teraz wyglądał niczym mara, która po latach niewoli w końcu zaznała wolności. Z gardła wampira wyrwało się kolejne dzikie warknięcie, a Alessia omal nie zemdlała z wrażenia, widząc parę błyszczących, ostro zakończonych kłów, coraz bardziej wydłużających się za sprawą gniewu i krwi. Nie raz widziała podobne, kiedy Isabeau albo jej synowie polowali, ale nigdy nie wyobrażała sobie, że którekolwiek z nich spróbuje zwrócić się przeciwko niej. Rola ofiary bynajmniej nie była zabawna, podobnie jak i świadomość tego, że mężczyzna najchętniej rozerwałby jej gardło – i to tylko dlatego, że była jedną z nielicznych istot, w których żyłach płynęła krew.
Panika chwyciła ją za gardło, sprawiając, że w jednej chwili poczuła się gotowa zrobić wszystko, byleby jakoś się uwolnić. Szarpnęła się i – napinając mięśnie tak mocno, że zdawało się to niemożliwe – spróbowała odepchnąć od siebie ciemnowłosego wampira, ale nie była w stanie. Miała wręcz wrażenie, że na rozszalałym wampirze jej starania nie robią żadnego wrażenia; wręcz przeciwnie – sprawiał wrażenie poirytowanego, jakby była natrętna muchą, która w denerwujący sposób wszystko utrudnia.
A potem wampir zaatakował i bez zastanowienia wbił kły w jej szyję.
Cięcie było krótkie i precyzyjne. Alessia nie zdążyła nawet krzyknąć, a przynajmniej nie zarejestrowała momentu, w którym by to zrobiła. Wampir jeszcze bardziej stanowczo naparł na jej ciało, dociskając je do ściany i łapczywie przysysając się do jej odsłoniętej szyi. Ali czuła oszałamiający ból, paraliżujący całe jej ciało, w miarę jak usiłowała walczyć albo się opierać. Nowe wampiry, takie jak Isabeau czy Rufus, nie posiadały jadu, ale to nie miało dla niej znaczenia. Wiedziała przecież, że nie ma gorsze doświadczenia, jak krew odebrana gwałtem. Co więcej, nie było czegoś bardziej upokarzającego od świadomości tego, że właśnie stała się ofiarą; jako pół-wampirzycą piła krew, bo taką uczyniła ją natura… Nie istniała po to, żeby to na nią polować – a jednak to właśnie się stało, a w oczach tego wampira nie różniła się od marnego zwierzęcia albo człowieka, którego można było wykorzystać.
Od utraty krwi i bólu zaczynało jej się kręcić w głowie. Przestała walczyć, świadoma tego, że w ten sposób może co najwyżej przysporzyć sobie zbędnego cierpienia. Teraz najważniejsze wydawało się to, żeby nie stracić przytomności, bo wtedy…
Bo wtedy co? Przecież jeśli tak dalej pójdzie, wampir i tak ją zabije. W zasadzie była przekonana, że to zrobi – i to albo osuszając jej żyły do samego końca, albo dla przyjemności rozrywając jej gardło. Obie te możliwości ją przerażały, zwłaszcza, że wydawały się równie prawdopodobne, a Alessia sama już nie była pewna, która jest gorsza.
Och, czuła się tak bardzo zmęczona… Wszystko dochodziło do niej jakby z oddali, w miarę jak ulatywało z niej życie. Czuła się tak, jakby znajdowała się pod wodą i to uczucie miało w sobie coś zarazem kojącego, jak i niepokojącego – w końcu wrażenie tego, że właśnie się znika, raczej nie było normalne, prawda?
– O nie, na pewno nie moją wnuczkę! – usłyszała gdzieś z oddali, a potem coś się zmieniło i świat na powrót wskoczył na właściwy tor.
Poczuła, że ktoś odciąga od niej rozszalałego wampira. Gwałtownie nabrała powietrza do płuc, w końcu będąc w stanie zacząć swobodnie oddychać. Natychmiast chwyciła się za szyję, pod palcami czując ślady po gryzieniu i wciąż sączącą się z ranek krew. Płynęła powoli, jakby leniwie, ale pod wpływem jej dotyku i krążącej w żyłach Alessi mocy osoka zaczynała krzepnąć. Tata kiedyś próbował nauczył ją tego, jak mogła przynajmniej częściowo zaleczyć drobne urazy i teraz spróbowała to wykorzystać, chociaż jej zdolności były zaledwie cieniem tego, co potrafił zdziałać Damien. Nie była uzdrowicielką, ale może przynajmniej była w stanie doprowadzić do tego, żeby nie wykrwawić się na śmierć.
Wciąż oszołomiona i na wpół przytomna, poderwała głowę, żeby rozejrzeć się dookoła. Z niedowierzaniem uświadomiła sobie, że to Carlisle jej pomógł. Ulżyło jej na jego widok, chociaż zdecydowanie nie poczuła się spokojniej, kiedy dostrzegła, że doktor walczy z jej niedoszłym zabójcą. Oczy ciemnowłosego chłopaka, który próbował ją zabić, lśniły jeszcze bardziej dziko niż na początku. W każdym ruchu wampira wyczuwalny był gniew i to właśnie on wydawał się popychać go do przodu. Wampir raz po raz atakował, w zasadzie na oślep, przypominając trochę nowo narodzonego wampira, który nie zastanawia się nad tym, co robi. Chłopak chciał po prostu zranić, zabić… Cokolwiek, żeby pozbyć się intruza, który zakłócił jego posiłek.
Carlisle bez trudu uskoczył, schodząc z drogi chłopakowi, kiedy ten skoczył w jego stronę. Ciemnowłosy warknął, po czym zawył, z rozpędu wpadając na ścianę korytarza. Alessię znów doszedł mdlący zapach spalenizny, kiedy zaś – wyjąc i przeklinając – wampir odskoczył od ściany, dostrzegła na jego twarzy i ramionach świeże oparzenia. Fakt, że srebro miało na niego jakikolwiek wpływ, jedynie utwierdziło dziewczynę w przekonaniu, że mają do czynienia z tymi innymi wampirami, ale bynajmniej nie poczuła z tego powodu satysfakcji. Miała rację, ale co z tego, skoro to tak naprawdę jedynie pogarszało sytuację.
Wampir po raz kolejny zaatakował, ale i tym razem nie udało mu się nawet do doktora zbliżyć. Carlisle jeszcze bardziej zwiększył dystans między sobą, a swoim przeciwnikiem, po czym szybko obejrzał się na Alessię. W jego topazowych oczach Ali dostrzegła ulgę, kiedy upewnił się, że wciąż była względnie żywa, ale prawie natychmiast uczucie to zostało wyparte przez niepokój.
– Biegnij, Ali. Tylko niepotrzebnie ich prowokujesz – powiedział pośpiesznie, jednocześnie obserwując ciemnowłosego wampira przed sobą. – My jakoś sobie poradzimy. Później cię dogonimy, ale na razie…
– Coś ty taki oficjalny? Alessia, moja złota, po prostu stąd spadaj! – zawołał Marco. Alessia go nie widziała, bo najwyraźniej wciąż miał problem z tym, żeby poradzić sobie z ciemnowłosą dziewczyną, ale dobrze było wiedzieć, że wciąż czuł się na tyle pewny, żeby nie szczędzić sobie złośliwości. – No biegnij, do cholery!
Alessia czuła się coraz bardziej oszołomiona.
– Ale… – zaczęła drżącym głosem. Chciała uciekać i jednocześnie się bała, nie będą w stanie wyobrazić sobie tego, że miałaby w pojedynkę błądzić w ciemnościach. Co więcej, nie chciała zostawić pozostałych. Jak mogła ryzykować, że któremukolwiek z nich coś się stanie? Przecież nie chciała krzywdy Carlisle’a, nawet Marco, a tym bardziej… – O nie!
– Co? – Marco i Carlisle chyba po raz pierwszy byli aż tak zgodni. Gdyby nie sytuacji, pewnie nawet parsknęłaby śmiechem, ale tym razem stać było ją jedynie na to, żeby stać jak ten słup soli, gapiąc się w przestrzeń. – Alessia, do cholery! – dodał już w pojedynkę ojciec Licavolich, najwyraźniej coraz bardziej się niecierpliwiąc.
– Gdzie jest Layla? – zapytała natychmiast Alessia, dla pewności rozglądając się dookoła. Nigdzie nie widziała ciotki, nie sądziła też, żeby to do wampira z którym walczył Carlisle należał głos, który wcześniej słyszała. Nie wiedziała skąd to wie, ale czuła, że to po prostu niemożliwe.
– Gdzie jest…? – powtórzył w oszołomieniu Marco, najwyraźniej dopiero teraz uprzytomniając sobie nieobecność córki.
Alessię doszedł cichy jęk, co chyba znaczyło, że udało mu się przynajmniej drasnąć walczącą z nim dziewczynę, ale poza tym nie była w stanie stwierdzić, co tam się dzieje. Co więcej, coś podpowiadało jej, że jej dziadek pierwszy raz poczuł coś, co można było określić mianem strachu.
– Biegnij, Ali – odezwał się szybko Carlisle, rzucając jej ostrzegawcze spojrzenie. – Nie martw się o Laylę. Na pewno sobie poradzi, a ty…
– Alessia, uciekaj! – krzyknął w tym samym momencie Marco.
Właśnie wtedy z płomieni wyskoczyła ciemnowłosa dziewczyna, którą Alessia widziała już wcześniej. Gdzieś za nią zamajaczyła postać Marco, ale wampir nie był w stanie powstrzymać nieśmiertelnej, która z błyskiem w oczach rzuciła się w stronę Alessi. Nie tym razem, przeszło dziewczynie przez myśl. Nie pytając już o nic więcej, natychmiast rzuciła się do ucieczki, zbyt dobrze pamiętając paraliżujący ból i słabość, która towarzyszyła jej, kiedy tamtemu wampirowi udało się z niej napić.
Nogi miała jak z waty i wciąż czuła się trochę osłabiona, ale to i tak nie powstrzymało ją przed tym, żeby uparcie biec do przodu. Alessia niemal ślizgiem skręciła, wpadając w kolejny korytarz, zostawiając pożar, Marco i Carlisle’a daleko za sobą. Zawsze była dobrym biegaczem – miała to po Edwardzie, a przynajmniej on tak utrzymywał – nigdy jednak nie biegła aż tak szybko, na dodatek na oślep. Kiedy po raz kolejny otoczyła ją ciemność, instynktownie czuła, że powinna zwolnić, ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby to zrobić. Za sobą słyszała kroki podążającej za nią wampirzycy, złaknionej jej krwi i życia. Cieszyła się, że przynajmniej doktorowi udało się przynajmniej tymczasowo powstrzyma drugiego z wampirów, ale obawiała się, że to jedynie kwestia czasu. Kiedy tylko ciemnowłosy zorientuje się, że była jedyną istotą, która mogła zaspokoić jego pragnienie, jak nic straci zainteresowanie Carlisle’m i Marco, żeby móc ruszyć za swoją towarzyszką…
Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej ich nie zabije.
Albo oni nie zabiją jego.
Z trudem, ale udało jej się skoncentrować i przywołać do siebie moc. Dopiero za którymś razem stworzyła bladą, srebrzystą kulę mocy, ale nawet ta odrobina światła była lepsza. Tak było łatwiej biec, chociaż jednocześnie wciąż nie była w stanie zobaczyć, co takiego znajdowało się na więcej niż metr przed nią.
Korytarz kolejny raz się załamał. Alessia przyśpieszyła, podświadomie wiedząc, że przynajmniej trochę zwiększyła odległość między sobą, a ścigającą ją wampirzycą. To było marnym pocieszeniem, bo zdawała sobie sprawę z tego, że nieśmiertelna wciąż nie zgubiła jej tropu, ale na pewno było lepsze niż świadomość tego, że ktoś depcze jej po piętach.
Alessia przyśpieszyła jeszcze bardziej – a potem zatrzymała się gwałtownie, kiedy wypadła do niemal idealnie okrągłej pieczary. Wyglądało to trochę jak pokój w laboratorium Rufusa, służący mu za coś w rodzaju przedpokoju. Ali w oszołomieniu rozejrzała się dookoła, czując narastającą panikę na widok sześciu identycznych dróg, którymi mogła podążyć. Jednym z korytarzy przybiegła, więc nie mogła do niego wrócić, ale wciąż pozostało pięć innych.
Jak mieli ją później znaleźć, jeśli będzie po wszystkim? Przecież nie mogła po raz kolejny zacząć błądzić; nie chciała tego i…
Kroki za jej plecami stały się wyraźniejsze, co dało jej znać, że wampirzyca jest coraz bliżej. Niewiele myśląc, Alessia skręciła w prawo, wpadając w pierwszy korytarz, jaki wpadł jej w oczy. Srebrna kula światła natychmiast podążyła za nią, oświetlając jej drogę, ale nawet mimo jej obecności Ali nie widziała za wiele.
W momencie, kiedy tuż przed nią wyrosła jakąś postać i wpadła na nią z impetem, uświadomiła sobie, że w gruncie rzeczy nie widziała nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa